Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wiedźmy z Wybrzeża - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wiedźmy z Wybrzeża - ebook

Czy samodzielnie wymierzona sprawiedliwość zadośćuczyni wyrządzonemu złu? Róża - wzięta architektka i współczesna wiedźma - porzuca wielkomiejskie życie, by osiedlić się w małej podkarpackiej wsi. Lecz to nie potrzeba zmian, a wewnętrzny gniew skłania ją do wyprowadzki. W imieniu obdarzonych darem magii przodkiń pragnie spełnić dawno przyrzeczoną obietnicę. Jak poradzi sobie z Aliną, wścibską sąsiadką? Co zrobi, gdy na jej drodze pojawi się Piotr, a pod drzwi domu zielonym fiatem seicento zajedzie jej beztroska siostra, Gerda? "Wiedźmy z Wybrzeża" to opowieść o odnajdywaniu siebie, swojego miejsca na ziemi, a także o mocy, jaka drzemie w jedności kobiet. W tej malowniczej wsi humor przeplata się z dramatem, a magia spotyka z horrorem i tylko San leniwą wstęgą przecina Wybrzeże na pół.

Kategoria: Fantastyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397244702
Rozmiar pliku: 587 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Sierpień, 1832 r.

Była już ciemna noc, gdy Marysię i Anię obudził krzyk. Nie, to nie był krzyk. Przeraźliwe, rozdzierające duszę wycie. Nie prośba o ratunek, a wołanie o skrócenie cierpienia. Tu i teraz. Zdezorientowane siedziały na łóżkach i z niepokojem patrzyły na siebie.

Nagle rodzice z hukiem weszli do pokoju. Mamusia starała się zachować spokój, jednak Marysia widziała łzy w jej oczach. Nie takie zwykłe, kiedy kłóciła się z ojcem, gdy znów pijany wracał do domu, ale takie pozbawione nadziei. Łzy, które ściskały za gardło i zwiastowały jakiś koniec.

Ojciec nerwowo krążył w tę i z powrotem od drzwi do okna. Poganiał mamusię, gdy ta próbowała uspokoić płaczącą Anię. Marysia dopytywała, co się dzieje, ale nikt nie chciał jej niczego wyjaśnić. Wciąż traktowali ją jak dziecko.

Później… wszystko zadziało się tak szybko: mamusia powiedziała, żeby się schować w szafie, że tu będą bezpieczne. Ojciec zamknął drzwi do pokoiku i sam pobiegł, Bogini wie gdzie. Mamusia też zniknęła, świece zgasły. Można by pomyśleć, że nikogo tu nie ma. Ot, zwykła, opuszczona, drewniana chałupka kryta strzechą.

– Maryś, boję się – wyszeptała Ania, tuląc się do starszej siostry.

– Nie bój nic – odparła Marysia. – Ja cię obronię.

Schowane w szafie słuchały nieznośnych dźwięków końca świata, który wydarzał się tuż za rogiem.

Gdzieś tam, w oddali, wśród przeraźliwych jęków i wrzasków ginęli ludzie. Spokojna noc w jednej chwili zamieniła się w piekło. Jak niewiele trzeba, by zniszczyć drugiego człowieka. Wystarczą widły, trochę pochodni, kilka noży i całe mnóstwo nienawiści, która ogarnia serce. A potem? Potem płoną domy, ludzki dobytek zamienia się w proch, a ciało… jeśli ma szczęście, zasypia szybko. I tak po prostu wszystko się kończy – był człowiek, nie ma człowieka. Nie ma po nim najmniejszego śladu. Ni jedna filiżanka się nie ostanie, ni jeden list pisany do przyjaciela. Nawet historia się o niego nie upomni.

Marysia głaskała siostrę po głowie i zastanawiała się, czy dla nich to też już koniec drogi. Czy przyjdą tu? Czy wywloką z szafy za ręce i nogi? Czy zabiją? Czy najpierw zgwałcą? Anusia jest przecież jeszcze taka mała…

Trzask! Usłyszały głośny dźwięk łamanych gałęzi. Są blisko.

Dziewczynki wstrzymały oddech i nasłuchiwały kroków, jednak nikt nie nadchodził. Zrobiło się też nieco ciszej.

– Czujesz? – zapytała cicho Ania. – Tak pachnie ognisko.

Marysia wzięła kilka głębszych oddechów i poczuła, jak powietrze drażni jej płuca. Ostrożnie wyjrzała z szafy. Spod zamkniętych drzwi unosił się szary dym.

– Aniu – powiedziała nerwowo do siostry. – Aniu, musimy uciekać! Podpalili dom!

Wyszła z szafy, wyciągnęła siostrę i podbiegła do okna. Ciemne sylwetki wydawały okrzyki radości na widok trawionego ogniem budynku.

Czy wiedzą, że tu jesteśmy? – zastanawiała się Marysia. – Że tutaj jest dziecko?

– Niech giną! – krzyczeli zebrani. – Niech płoną, córy diabła! Wracajcie do piekła, wiedźmy!

Otrzymała odpowiedź, a w sercu coś ją ukłuło z żalu, bo przecież nic im złego nie uczyniły ani ona, ani malutka Ania, ani też mamusia.

Czy było inne wyjście? Marysia odwróciła się do drzwi. Przez szpary między szczeblami widziała płonące wnętrze głównej izby. Znów spojrzała przez okno, które było jedyną drogą ucieczki. Tylko czy zdążą?

Szarpnęła za klamkę, blokada ustąpiła i po chwili chłodniejsze powietrze owiało twarz nastolatki.

– Aniu, chodź tu szybko.

Podniosła siostrę i przeniosła delikatnie przez okno, a następnie sama wyskoczyła.

– Hej! – krzyknął ktoś z tłumu. – Tam są! Uciekają, suki Behemota! Szybko! Za nimi!

– Za nimi! – odpowiedzieli chórem pozostali i puścili się w pościg za dziewczynkami.

Byle prędzej, do lasu – pomyślała Marysia i chwyciła siostrę za rękę.

Biegły co tchu, co jakiś czas oglądając się za siebie. Drobne gałązki pod naciskiem stóp łamały się i boleśnie wbijały w skórę, ale w tym momencie nie miało to znaczenia. Byle prędzej, byle szybciej. Do granicy lasu już niedaleko. Mamusia zawsze powtarzała, że las je ochroni.

– Maryś… już… nie… mogę – wysapała Ania.

Tak bardzo brakowało jej tchu. Jeden krok, drugi, trzeci. Nogi sześciolatki zmęczyły się i odmówiły posłuszeństwa. Zatrzymała się.

– Nie mogę! – wykrzyczała przez łzy.

Marysia bez namysłu wzięła siostrę na ręce i biegła dalej. Nie mogły się zatrzymać. Głosy rozjuszonych mężczyzn były coraz bliżej, płonące pochodnie coraz mocniej oświetlały otoczenie. Nastolatce zdawało się, że ziemia drży od ciężkich kroków rozszalałego tłumu. Była teraz jak ta sarenka, która zwinnie próbuje umknąć przed wygłodniałą watahą i przy tym chronić młode przed pożarciem. Jeśli nie zdąży, nic z nich nie zostanie.

– Już niedaleko, Aniu. Już blisko. – Marysia próbowała pocieszać młodszą siostrę.

Nagle potknęła się i w ostatniej chwili złapała równowagę. Poranione stopy szczypały jak ogień.

– Czemu nam to robią? – spytała zapłakana Ania.

– Nie wiem – skłamała Marysia. – Ale nie damy się złapać.

Minęły granicę lasu, a ciemność schowała je w swoich ramionach. Nim zostaną dogonione, na chwilę mogą złapać oddech.

Marysia zrobiła jeszcze kilkanaście kroków, posadziła siostrę pod drzewem i usiadła obok. Nasłuchiwała.

Gdzieś w oddali słyszała rozmowy tropicieli. Z tonu głosu wnioskowała, że boją się wejść do lasu. Tak, tak… mogli mieć za sobą Boga Najwyższego, ale wciąż truchleli ze strachu przed Leszym. A to dawało przewagę oswojonym z naturą siostrom.

Marysia rozejrzała się, próbując w ciemności dostrzec znajome elementy. Niedaleko stąd powinno znajdować się miejsce Sabatu, a stamtąd prosta ścieżka do ostatniego bezpiecznego miejsca, jakie przyszło jej do głowy.

– Chodź, Aniu – wyszeptała do siostry.

– Dokąd pójdziemy? – zapytała dziewczynka i otrzepała koszulę nocną z ziemi.

– Zobaczysz.

Nastolatka niepewnie ruszyła przed siebie. Dopiero dwa razy uczestniczyła w spotkaniach, na które przyprowadziła ją mamusia, i jeszcze nie zdążyła dobrze zapamiętać trasy. Dlaczego nie była bardziej uważna? – wyrzucała sobie, wypatrując znaków.

Im dalej szły, tym głosy stawały się cichsze, a Marysia spokojniejsza. Ciemnoszare chmury rozstąpiły się i odsłoniły księżyc w pełni, który swoim światłem przenikał przez korony drzew i oświetlał siostrom drogę. Teraz Marysia widziała wyraźnie: wrażliwe na światło księżyca znaki delikatnie migotały na korze drzew.

– Tędy – powiedziała z nadzieją w głosie do młodszej siostry. – Już niedaleko.

Wyszły prosto na polanę, która w świetle księżyca nabrała srebrnego blasku. Marysia już chciała opowiedzieć Ani o cudownym miejscu, do którego zabierze ją, gdy tylko spłynie na nią błogosławieństwo pierwszego miesiąca, lecz zaniemówiła.

Miejsce cudów zmieniło się w miejsce kaźni. Kamienny ołtarz spływał krwią sióstr w wiedzy, a cała polana była usłana ich spalonymi ciałami. Leżały jak szmaciane lalki porzucone w trakcie zabawy przerwanej bardziej interesującymi zajęciami. Z niektórych ciał jeszcze unosił się dym, a żar tańczył na ich kościach.

– O Bogini – szepnęła Marysia i zakryła oczy młodszej siostry.

Coś chrupnęło w oddali. Dziewczynki cofnęły się w cień drzew. Przykucnęły między rozłożystymi krzewami paproci. Kolejne kroki, szepty, mrugające między konarami światło pochodni. Już tu są!

Marysia poczuła, jak jej serce przyspiesza. Z bólem próbowało wyrwać się z piersi, zapierało dech.

– Aniu, widzisz tamtą ścieżkę? – zapytała cicho siostrę i wskazała palcem dróżkę między drzewami po drugiej stronie polany.

Sześciolatka kiwnęła głową.

– Musisz tam pobiec.

– A ty?

Marysia westchnęła.

– Ja coś tu załatwię i później cię dogonię, dobrze?

– Nie chcę iść sama! – jęknęła Ania, a w jej oczach pojawiły się łzy.

Marysia przytuliła siostrę i poczuła, jak łzy dziewczynki kapią na jej koszulę nocną.

Nagle po prawej stronie mignęło światło pochodni, a ziemia znów zadrżała. Blisko. Za blisko.

– Biegnij, Aniu! – krzyknęła Marysia i odepchnęła siostrę. – No już!

– A co z tobą? – Ania nie ustępowała.

– Hej! – usłyszały za plecami. – Tam są!

– Biegnij! Już!

Ania zerwała się do biegu, nie zważając na martwe ciała leżące wokół. Jeszcze w połowie drogi odwróciła się, spojrzała na siostrę ze łzami w oczach i rozpaczliwie zawołała:

– Maryś!

– Biegnij do pani Jakubowej! – krzyknęła Marysia, czując na plecach wściekły oddech watahy. – Powiedz, że we wsi pogrom! No już!

Ania skinęła głową i zniknęła po drugiej stronie polany.

Marysia ciężko podniosła się na nogi. Podeszła pod kamienny ołtarz i upadła na ziemię. Oparta o zimny i twardy kamień czekała na nieuniknione. Dłońmi gładziła trawę oblepioną krwią kobiet. Spojrzała w górę na ciemnogranatowe niebo. Wiedziała, że wschodu słońca już nie doczeka.I

Sierpień, 2022 r.

– Pani kierowniczko! – Róża usłyszała wesoły głos pana Józka w słuchawce. – Może się pani wprowadzać. Chałupa odpicowana jak ta lala!

– Dziękuję, panie Józku – odparła twardo. – Klucze proszę zostawić w schowku.

Rozłączyła się, wysłała gotowy projekt wieżowca do zleceniodawcy i ustawiła autoresponder na skrzynce z informacją, że przez kilka najbliższych dni będzie niedostępna. Wyłączyła służbowego laptopa i spakowała ostatnie osobiste rzeczy.

Wszystko szło zgodnie z planem – stary dom, który kupiła dwa lata temu w Wybrzeżu, malowniczej i spokojnej wsi na Podkarpaciu, został doprowadzony do stanu używalności dokładnie w założonym czasie. Róża już od kilku tygodni była spakowana i tylko czekała na moment, gdy będzie mogła wrzucić pudła do samochodu i zamknąć za sobą drzwi mieszkania w hałaśliwym Krakowie.

Dzisiaj mijał też ostatni dzień wypowiedzianej umowy najmu biura, w którym pracowała przez ostatnie siedem lat. Rozejrzała się po surowym pomieszczeniu – po jej obecności nie było już śladu, zostały tylko nowoczesne, czarne meble należące do właściciela lokalu i szara kanapa kupiona na jej prośbę. Wszystkie projekty, faktury, nagrody… Wszystko to, co świadczyło o jej sukcesie jako architektki, zmieściło się w kilkunastu kartonowych pudłach, które wczoraj kurier zawiózł do jej mieszkania.

Nim zamknęła za sobą drzwi, powiodła jeszcze wzrokiem po pokoju, który niósł ze sobą tak wiele wspomnień. Myślami wróciła do dnia, gdy znalazła ten lokal i wiedziona instynktem postanowiła go obejrzeć. Najpierw zachwyciła ją przestrzeń: wysokie sufity i olbrzymie okna łukowe, które wpuszczały mnóstwo światła. Później jej uwagę przyciągnęły oryginalne ceglane ściany i matowe płytki na podłodze imitujące beton. Wtedy w pomieszczeniu stały tylko dwa biurka i regał, co sprawiało, że pokój wydawał się jeszcze większy. Już tego dnia jej intuicja krzyczała, że to jest właśnie to miejsce, więc Róża bez wahania podpisała umowę i rozpoczęła pracę na własny rachunek.

Teraz mimo wszystko czuła, że kończy się jakaś epoka. Zamyka w swoim życiu etap udowadniania sobie i wszystkim wokół, że jest naprawdę dobra w tym, co robi, czego zwieńczeniem był wygrany konkurs na projekt nowego wieżowca biurowego w centrum Warszawy. Pokonała stu dziewięćdziesięciu dziewięciu innych projektantów i teraz może wreszcie odpocząć. Uśmiechnęła się do siebie, zamknęła za sobą drzwi, a klucze zostawiła na recepcji. Czas na nowe wyzwania.

***

Do swojego nowego domu dotarła późnym wieczorem, jednak to nie przeszkadzało sąsiadom z zaciekawieniem przyglądać się nowej właścicielce jednego z najstarszych domów we wsi i przy tym nie dbać zupełnie o pozory dyskrecji. Tygodniami obserwowali, jak będąca w ruinie chałupka odzyskuje dawną świetność przy wsparciu nowoczesnych technologii. Z niepokojem i ekscytacją czekali na nowego właściciela.

Gdy tylko Róża skręciła swoim bordowym mercedesem w wąską uliczkę prowadzącą do posesji, wszyscy sąsiedzi już stali przy ogrodzeniach i obserwowali „nową”.

– Nikt nie mówił, że będzie łatwo – westchnęła i zatrzymała się pod bramą swojej działki.

Wciąż czuła na sobie wzrok ciekawskich mieszkańców wsi, przez który coś wewnątrz niej kurczyło się i pragnęło jak najszybciej schować w bezpiecznym miejscu. Wysiadła z auta, by otworzyć bramę.

– Dobry wieczór! – przywitała się z sąsiadami, starając się ukryć narastającą irytację.

– Dobry! – odpowiedzieli chórem, nieco nierówno, jedni weselej, inni nieśmiało.

Tylko nic już do mnie nie mówcie – prosiła w myślach Róża, walcząc z zasuwą, która jak na złość utknęła w uchwycie.

– My tak czekali, kto to przyjedzie – zagadnęła wesoło starsza kobieta z domu obok.

Twarz miała mocno opaloną od pracy w polu, gęsto pokrytą zmarszczkami. Tylko błyszczące oczy zdradzały, że jest młodsza, niż wskazuje na to jej wygląd. Włosy ukryła pod wzorzystą chustką, która mimo zachodzącego słońca przyciągała uwagę dzięki żywym kolorom. Zupełnie też nie pasowała do reszty stonowanego, ziemistego ubioru kobiety.

– Czy to rodzina jaka, czy co… – dodała.

Chciała szczegółowo, lecz dyskretnie wybadać, z kim od dzisiaj będzie miała do czynienia. Z telewizji nieraz słyszała o przedziwnych ludziach, którzy mają wymyślne, niezbyt pasujące do tradycyjnego modelu pomysły na życie.

– Nie, to tylko ja – odpowiedziała Róża, przeklinając w myślach starą zasuwę.

– Aha, a to mąż jutro przyjedzie? – drążyła sąsiadka.

– Nie mam męża.

– Nie ma męża…

W zamyślonym tonie głosu sąsiadki Róża rozpoznała ambicje niedoszłej swatki, więc dodała od razu:

– I nie szukam.

– Się jeszcze okaże – rzuciła sąsiadka na odchodne. – Dobrej nocy!

Towarzystwo jak na komendę rozeszło się do domów, a zasuwa wreszcie puściła. Zirytowana Róża czym prędzej wsiadła do samochodu, by nikt więcej już o nic jej nie pytał, i zajechała pod dom. Wyskoczyła z auta i kilkoma szybkimi krokami podeszła do bramy, by zamknąć ją, zanim sąsiedzi ponownie zainteresują się nową sąsiadką.

Odwróciła się w stronę domu i zaniemówiła. Był taki, jak sobie wymarzyła: klasyczny, parterowy, z dachem dwuspadowym krytym czerwoną dachówką. Okiennice z ciemnego drewna nawet nocą wyraźnie odcinały się na białym tle ściany. Oświetlona małymi lampami solarnymi kamienna ścieżka, na której teraz stała, prowadziła prosto do otwartego, drewnianego ganku, w którym kryły się granatowe drzwi z długimi witrażami po lewej i prawej stronie. W ciepłym świetle latarni ulicznych i lamp ogrodowych dom wyglądał magicznie.

To naprawdę moje – pomyślała Róża i poczuła radość, która uwięzła jej w gardle. Kiedy ostatni raz tak się czuła? Kiedy ostatni raz miała pewność co do swoich decyzji? Nie pamiętała, ale teraz, gdy patrzyła w te wymarzone granatowe drzwi z witrażami, wiedziała, że jest naprawdę u siebie.

Wolnym krokiem szła w stronę domu i chłonęła letnie, wieczorne powietrze. Wszystko wydawało się tak samo ważne – ścieżka z szarych, nieregularnych kamieni, małe, białe latarenki wbite w ziemię po jednej i drugiej stronie kamiennej dróżki, zielona, przystrzyżona trawa i drzewa pochylające się nad posesją, jakby były jej naturalnymi opiekunami.

Róża stanęła przed drzwiami, włożyła klucz do zamka i nacisnęła klamkę. Wewnątrz panował mrok. Lewą dłonią wymacała na ścianie włącznik światła. Po chwili długi przedpokój, w którym stała, rozświetlił się ciepłym światłem kinkietów krytych mlecznymi kloszami i rozmieszczonych symetrycznie po lewej i prawej stronie pomieszczenia. Ściany od połowy w górę pomalowane szarą farbą w ciepłym świetle nabrały lekko żółtego odcienia, dolna część została udekorowana białą boazerią angielską. Jasną, drewnianą podłogę przykrywał beżowy dywanik z brązowymi zawijasami. Przy ścianach robotnicy zostawili kilka pudeł, które Róża opisała wielkimi literami: PRZEDPOKÓJ.

Po swojej lewej stronie miała otwarte przejście do kuchni, na wprost korytarza były drzwi do głównej sypialni. Tuż obok nich, po prawej, znajdowała się mniejsza sypialnia, a bliżej wejścia drzwi do łazienki oznaczone metalową zawieszką przedstawiającą pulchnego chłopczyka sikającego do wazy. Z sufitu zwisał miedziany łańcuszek do ściągnięcia schodów, którymi Róża mogła się dostać na strych.

Przeszła do kuchni, włączyła światło i jej wzrok padł na duże okno, w którym wisiały jasne, ażurowe zasłonki. Pod oknem stał długi, drewniany stół, a przy nim cztery krzesła z półokrągłym oparciem wspartym na przedłużonych tylnych nogach oraz czterech płaskich listwach biegnących pionowo przez środek oparcia. Pod stołem i na nim stały kolejne pudła do rozpakowania.

Jej wzrok powędrował w prawo po jeszcze pustej, bladoróżowej ścianie, gdzie znajdowało się przejście do salonu, aż do odnowionej kuchni kaflowej, która została po poprzednich właścicielach. Pomalowane na biało gładkie kafle dobrze skomponowały się z czarnymi, metalowymi elementami: drzwiczkami do pieca chlebowego, piekarnika i paleniska, czarną blachą kuchenną i drzwiczkami wycierowymi. Róża obiecała sobie, że nauczy się kiedyś korzystać z tej kuchni.

Odwróciła głowę w lewą stronę. Równolegle do ściany z kuchnią kaflową biegł długi blat, w którego połowie – na wprost drugiego okna z ażurową zasłonką – umieszczono zlew, a dalej kuchenkę. Następnie blat skręcał w prawo na ścianę obok. Zabudowę zamykała lodówka stojąca blisko okna i stołu.

Z zadowoleniem przeszła przez kuchnię do salonu, gdzie od razu jej uwagę przykuł butelkowozielony narożnik znaleziony na wyprzedaży. Na seledynowej ścianie nad narożnikiem wisiały pastelowe obrazki w jasnych ramach oraz doniczka z filodendronem, którego zwisające liście wybarwiały się w dwóch odcieniach zieleni. Przed narożnikiem stał drewniany, okrągły stolik kawowy ze szklanym blatem, a obok niego żółty fotel uszak. Po drugiej stronie pokoju całą ścianę wypełniał długi regał z miejscami na książki i inne bibeloty, które wciąż czekały na rozpakowanie w pudłach z napisem: SALON.

Przez okno nad kanapą Róża dostrzegła w dalekim świetle latarni zarys swojego jeszcze dzikiego ogrodu. Na jego zagospodarowanie na razie brakowało jej pomysłu. Postanowiła jednak ten plan zostawić na zimę, by wiosną zabrać się za realizację. Z tą myślą cofnęła się do kuchni, a stamtąd do przedpokoju, by sprawdzić, czy główna sypialnia została urządzona zgodnie z jej projektem.

Tutaj również pracownicy pana Józka dobrze się spisali. Ciemna, drewniana podłoga i białe ściany stanowiły klasyczne i neutralne połączenie. Po prawej stronie na środku stało łóżko z mocną i prostą drewnianą ramą. Na nim robotnicy zostawili białe i koralowe poduszki wraz ze złożoną granatowo-koralową kołdrą, którą Róża od razu wypakowała i rozłożyła. Mocne kolory pościeli natychmiast ożywiły stonowane pomieszczenie. Po obu stronach łóżka zostały ustawione drewniane nakastliki z dwiema szufladami, a na nich witrażowe lampki nocne. Nad łóżkiem wisiało okrągłe lustro w srebrnej ramie tworzącej wokół zwierciadła wzór promieni słonecznych. Na wprost drzwi do sypialni, pod oknem wychodzącym na ogród, stał stolik kawowy z dwoma beżowymi fotelami, a lewą ścianę wypełniała drewniana szafa do zabudowy.

Róża usiadła na łóżku. Przez chwilę spoglądała przez okno na poruszające się w letnim wietrze czarne korony drzew, które odcinały się na tle granatowego nieba. Właśnie rozpoczyna kolejny etap swojego życia. Przed nią nowe cele i wyzwania. Jej plecy miękko opadły na łóżko i wpatrzona w kolorowe cienie, których źródłem było światło witrażowych lampek nocnych, snuła plany na następny dzień. Nawet nie zauważyła, gdy jej powieki wolno się zamknęły, a świadomość i ciało pogrążyły się we śnie.

Obudziło ją ciepło promieni słonecznych na twarzy. Otworzyła zaspane oczy i zauważyła, że wciąż jest w ubraniu. Podniosła się, a jej umysł potrzebował chwili, by pojąć, że to nie krakowskie mieszkanie w nowoczesnym bloku, a domek na wsi, na którego ukończenie czekała z niecierpliwością. I oto jest! Przeciągnęła się leniwie, wyłączyła światło i rozejrzała się po sypialni. To nie był sen. Była tu naprawdę.

Ściągnęła wczorajsze ubrania i nago powędrowała do łazienki. Była mniejsza, niż się Róży wydawało, gdy patrzyła na projekt, jednak zmieściła wszystko, co było jej potrzebne: białą wannę z oparciem stojącą na złotych nóżkach ze wzorem liści akantu, półprzezroczystą zasłonkę prysznicową, półokrągłą umywalkę modnie wmontowaną w drewnianą komodę z lat trzydziestych, nad którą wisiało duże lustro w złotej ramie, i nierzucającą się w oczy, schowaną w rogu prostą muszlę klozetową. Na podłodze ułożono białe płytki zdobione szarymi ornamentami, ściany do około trzech czwartych wysokości wyłożone były białymi, prostokątnymi płytkami z czarną listwą dekoracyjną umiejscowioną tuż pod najwyższym rzędem płytek. Powyżej nich ściany i sufit pomalowano bladoróżową farbą.

Wygląda to nieźle – pomyślała Róża, patrząc na efekt. Łazienka była jedynym pomieszczeniem, którego nie projektowała sama, a zdała się na wiedzę i umiejętności koleżanki ze studiów.

Weszła pod prysznic. Gdy pierwsze krople lodowatej wody spadły na ciało, przeszedł ją dreszcz i instynktownie odsunęła się na drugi koniec wanny. Jeszcze chwilę sprawdzała dłonią, czy woda już się zagrzała, a kiedy poczuła ciepło, od razu przysunęła się pod strumień. Tego jej było trzeba! Od razu się rozluźniła.

Jej umysł swobodnie wędrował tam i z powrotem. Myśli pojawiały się i przepływały, a żadna z nich nie zajmowała jej dłużej. W którym pudle będą ubrania? Gdzie schowała kawę? Musi dzisiaj rozpakować przynajmniej połowę rzeczy. Dobrze by było pójść na spacer i poznać okolicę. Trzeba znaleźć notatnik i zapisać sen… Sen!

Róża szeroko otworzyła oczy i zdała sobie sprawę, że nic jej się nie śniło, a przynajmniej, że nie pamięta.

– To niemożliwe! – powiedziała do siebie. – Musiało coś być! Na pewno!

Zakręciła wodę i wyskoczyła spod prysznica. To pierwsza noc w nowym miejscu. W takich okolicznościach sen jest ważny, bo proroczy. Przecież nie mogła zapomnieć! A może w ogóle go nie miała? Róża już sama nie wiedziała, co gorsze. Usilnie próbowała przypomnieć sobie cokolwiek. Myślami wróciła do wczorajszego wieczoru i krok po kroku odtwarzała wszystko, począwszy od otwarcia drzwi wejściowych. W końcu stanęła przed lustrem i spojrzała sobie prosto w oczy.

Niedobrze – pomyślała. – Albo Bogini odmówiła mi wiedzy, albo proroctwo było tak straszne, że wyparłam je z pamięci. Matko, powiedz mi, jak mam odkryć, co się wydarzyło? Jak sprawić, by sprawiedliwości stało się zadość, gdy nie mogę dostrzec prawdy?!

– To wszystko nie może pójść na marne! – wykrzyczała z goryczą do swojego odbicia.

Brązowe tęczówki Róży ściemniały i niemalże zlały się w jedno ze źrenicami. Ciężkie od wody czarne włosy opadały na blade ramiona, a chłodne krople wody spływały w dół po jej ciele, tworząc na płytkach małą kałużę. Była wściekła na siebie, na świat, na dar i na obietnicę, którą złożyła lata temu. Wszystko, co robiła, miało ją zbliżyć do celu, a gdy była już tak blisko, gdy poświęciła to, co zdobyła, by znaleźć się tu, gdzie jest… zwyczajnie przeoczyła pierwszą noc.

– Szlag! – wycedziła przez zęby i uderzyła dłonią w blat komody.

Choć sen jest najłagodniejszą metodą poznania przyszłości, są inne sposoby. Teraz musi się uspokoić. Nie zrealizuje planu, jeśli będzie histeryzować za każdym razem, gdy coś pójdzie nie tak.

***

Najpierw sól, szczypta w każdy kąt w domu. Wyciągnie złą energię i za dwie doby będzie można ją sprzątnąć. Następnie rozżarzone zioła, okadzić nimi siebie i wszystkie pokoje. Rozpoczynając od drzwi wejściowych, należy iść zgodnie ze wskazówkami zegara. Otworzyć okna, by to, co złe, uleciało w eter. Teraz kryształy. Czarny turmalin powinien znaleźć się w każdym pomieszczeniu, by chronić przed wysysaniem dobrej energii. Kadzidła, żeby zharmonizować aurę. Jeszcze tylko znaki ochronne na framugach.

Róża w skupieniu rytualnym nożykiem drążyła niewielkie symbole przy drzwiach wejściowych, by nic niepożądanego i zakłócającego jej spokój nie przedostało się do środka. Nagle poczuła, że ktoś jej się przygląda. Odwróciła głowę w stronę bramy, za którą stała sąsiadka, czekając na formalne zaproszenie, chociaż prawdopodobnie i tak wkroczyłaby na posesję bez niego.

O wilku mowa – pomyślała Róża. Uśmiechnęła się do sąsiadki i powiedziała:

– Dzień dobry!

Sąsiadka jak na zawołanie otworzyła bramę i sprężystym krokiem ruszyła do drzwi wejściowych.

– A dzień dobry, dzień dobry! – odparła wesoło. – A pani, widzę, już przy drzwiach majstruje. Ledwo wprowadzona i już się co popsuło? A robią to tera tak wszystko byle jak.

Róża kiwnęła głową i uśmiechnęła się, a siłą umysłu próbowała przekonać sąsiadkę, by już sobie poszła. Kobieta, jak na złość, nie była podatna na umysłowe sugestie, a nie widząc reakcji nowej mieszkanki wsi, kontynuowała:

– Ja to tak powitać chciała, oficjalnie. Żeby się sąsiadka dobrze poczuła u nas. My to prości ludzie tacy, ale dobrzy tu wszyscy. Każdy każdemu pomoże, jak trza. Alina jestem!

Wyciągnęła rękę do Róży. Ta odwzajemniła gest i się przedstawiła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: