Wiek Krwi - ebook
Wiek Krwi - ebook
Pięć lat zabrało Autorowi napisanie tej książki. Powstało dzieło, od którego trudno się oderwać.
Wydawałoby się, że wiemy już wszystko o wydarzeniach tamtego wieku. Że potrafimy zrozumieć mechanizmy, które pchały całe narody do krwawych wojen, niszczenia miast i niezrozumiałego okrucieństwa. Czy na pewno znamy pełny i prawdziwy obraz tego, co stało się w XX wieku?
Im bliżej naszego czasu, XXI wieku, pytań jest coraz więcej. A to dlatego, że rządy mocarstw uznają, iż wciąż trzeba chronić prawdę, gdyż jest zbyt cenna i groźna dla rządzących.
Dlatego możemy jedynie podejrzewać, że w 1980 roku bliski był wybuch trzeciej wojny światowej. Wskazują na to choćby wielkie ćwiczenia Układu Warszawskiego „Bariera 79” w 1979 roku, gdy sprawdzano scenariusz uderzenia na Zachód. Czy to wielka rewolucja „Solidarności” powstrzymała Kreml przed wydaniem rozkazu do ataku?
Warto podjąć próbę wyjaśnienia tego, co jest ważne dla zrozumienia XX wieku. Ta książka jest taką próbą, choć czasami Autor musiał wkraczać w obszar hipotez, jednakże bazujących na wynikach najnowszych badań historycznych o biegu wieku krwi.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-61232-33-9 |
Rozmiar pliku: | 12 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zamach w Sarajewie
Wściekłość byka
Nazywali go „Apis”.
Jak zyskał przydomek boskiego byka czczonego przez starożytnych Egipcjan?
Mówiło się, że siwe pasmo na jego kruczoczarnych włosach uważano za znak szczególny, a egipscy kapłani wybierali święte zwierzę po cechach, którymi mieli go naznaczyć bogowie: białym trójkącie na łbie lub białych plamach na sierści.
A może dlatego, że święty byk Apis był symbolem siły i męstwa? Tych cech nie brakowało kapitanowi Dragutinowi Dimitrijeviciowi^(), szefowi serbskiego wywiadu. Nade wszystko był bezwzględnym zabójcą, którym kierowało fanatyczne oddanie jego ojczyźnie – Serbii. Wielkiej Serbii.
Marzył, że nadejdzie czas, gdy to małe górzyste królestwo, które w wyniku postanowień kongresu berlińskiego w 1878 roku uzyskało niepodległość, wyłaniając się z imperium ottomańskiego, wchłonie sąsiednią Bośnię i Hercegowinę. Na drodze spełnienia tej wizji stanęły Austro-Węgry, które zawładnęły Bośnią i Hercegowiną. Dlatego w 1901 roku serbscy nacjonaliści, a wśród nich dwudziestopięcioletni Dimitrijević, zawiązali tajną organizację o nazwie „Czarna Ręka”, aby pokonać wrogów Wielkiej Serbii. Znali tylko jedną drogę do zwycięstwa: zabijać!
W czerwcu 1903 roku Dimitrijević poprowadził do ataku na Stary Pałac w Belgradzie grupę oficerów. W potyczce z pałacową strażą odniósł trzy rany, ale nie powstrzymało go to przed odszukaniem króla Aleksandra I i jego żony oraz posiekaniem ich szablami na kawałki, które następnie zamachowcy rozrzucili na pałacowym dziedzińcu. Ta furia nienawiści ogarnęła ich, gdy uznali, że władca był zbyt uległy wobec Austro-Węgier.
Kapitan Dragutin Dimitrijević, szef serbskiego wywiadu
(archiwum autora).
Osiem lat później ich ofiarą miał paść sam arcywróg, cesarz Franciszek Józef I, podczas wizyty w Sarajewie. Akcja nie powiodła się ze względu na szczególne środki ostrożności, którymi otoczono cesarza, a jej powtórzenie wydawało się niemożliwe, gdyż stary władca rzadko opuszczał wiedeński zamek, a w dodatku jego podeszły wiek (84 lata) zdawał się wskazywać, że nie warto na niego marnować energii, skoro niedługo miał opuścić ten świat bez ich pomocy.
Kilka miesięcy później, 22 maja 1911 roku, ci sami oficerowie założyli organizację „Zjednoczenie albo Śmierć” (Ujedinjenje ili Smrt), choć zwyczajowo używano starej nazwy „Czarna Ręka”. Na ich sztandarze widniały: czaszka, piszczele, nóż, bomba i trucizna, co jednoznacznie wskazywało na charakter i cele nowego tworu. Już upatrzyli nową ofiarę: arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, bratanka starego cesarza.
Dlaczego właśnie jego? Być może przesądziło to samo uczucie nienawiści, dla którego posiekali na kawałki króla. Być może obawiali się, że nowy władca, młodszy o 33 lata od wuja, dokona głębokich reform w zmurszałej monarchii, a to mogło stać się dodatkową przeszkodą w zjednoczeniu południowych Słowian pod przewodem Serbii.
W marcu 1914 roku dowiedzieli się o planowanej wizycie arcyksięcia w Bośni i Hercegowinie, która miała nastąpić w czerwcu, gdy w Tarčinie odległym o około 30 kilometrów od Sarajewa odbywałyby się manewry dwóch korpusów armijnych.
Pieczęć organizacji „Zjednoczenie albo Śmierć”
(archiwum autora).
Tym razem „Apis” postanowił wysłać do Bośni i Hercegowiny zamachowców z Belgradu, stolicy Serbii. Wybrał kilku chłopaków, co do których nie miał wątpliwości, że żaden nie zawaha się pociągnąć za spust, stojąc przed znienawidzonym wrogiem, ani poświęcić swojego życia, szanse ucieczki z miejsca zamachu były bowiem znikome. Wiedział, że przywódca tej grupki dwudziestoletni uczeń gimnazjum Gavriło Princip ślubował zemstę na grobie kolegi, który w 1910 roku, po nieudanym zamachu na gubernatora Bośni i Hercegowiny, popełnił samobójstwo. Pozostali, których wybrał: młodszy o rok od Principa uczeń gimnazjum Trifko Grabež i jego rówieśnik Nedeljko Čabrinović, pomocnik drukarza, byli najbardziej fanatycznymi członkami organizacji „Czarna Ręka”. Śmierć nie była im straszna. Wszyscy chorowali na gruźlicę, która w tamtych czasach była nieuleczalną chorobą.
W Sarajewie miało ich wspierać kilku innych.
28 maja 1914 roku zamachowcy pobrali z tajnego magazynu w Belgradzie cztery pistolety, każdy z siedmioma nabojami, kilka bomb, pieniądze oraz ampułki z trucizną na wypadek, gdyby zostali schwytani, i wyruszyli w ośmiodniową podróż do Sarajewa. Mogli się czuć bezpiecznie, wiedząc, że na najtrudniejszym odcinku, na granicy, spotkają się z agentami „Czarnej Ręki”, którzy nie będą ich kontrolować i przeprowadzą między austriackimi posterunkami. A jednak jeden z zamachowców, Žabrinović, podróżował oddzielnie, gdyż pozostali uznali, że jest zbyt gadatliwy, przez co może narazić ich przedsięwzięcie. Jego los pozostaje nieznany, acz pojawiały się informacje, że jeden z chłopaków został schwytany i torturowany wyjawił plany zamachu na arcyksięcia.
Nieszczęsna rodzina
Cesarski bratanek Franciszek Ferdynand^() miał zasiąść na austro-węgierskim tronie w wyniku serii nieszczęść, która usunęła z jego drogi innych prawowitych następców tronu.
Ferdynand Maksymilian Józef, brat cesarza, został osadzony na meksykańskim tronie przez Francuzów, co oczywiście nie spodobało się Meksykanom. Rządził zaledwie przez trzy lata. Opuszczony przez francuskich sprzymierzeńców został schwytany przez republikanów i rozstrzelany w 1867 roku.
Rudolf Habsburg-Lotaryński, jedyny syn cesarza, zmarł tragicznie w niewyjaśnionych okolicznościach 30 stycznia 1889 w swoim zameczku w Mayerling. Mówiło się, że skonfliktowany z ojcem i matką popełnił samobójstwo, a zanim targnął się na swoje życie, miał zastrzelić swoją kochankę, młodziutką baronównę Marię Vetserę. Nie jest to pewne, gdyż ślady historyczne wskazują, że mógł zostać zamordowany przez spiskowców albo przez leśniczego, który zastał arcyksięcia w łóżku swojej żony. Wydaje się to prawdopodobne, gdyż następca tronu był kobieciarzem, w dodatku chorym na syfilis.
Karol Ludwik, młodszy brat cesarza Franciszka Józefa i ojciec Franciszka Ferdynanda, niewiele dłużej przeżył nieszczęsnych pretendentów do tronu. Zmarł w 1896 roku na tyfus po powrocie z podróży do Palestyny i Egiptu. Prawdopodobnie zaraził się śmiertelną chorobą, pijąc wodę z Jordanu.
W ten sposób dynastyczne tragedie doprowadziły do tronu Franciszka Ferdynanda.
Cesarskie pochodzenie i jemu dało się we znaki, gdy postanowił pojąć za żonę trzydziestodwuletnią czeską szlachciankę Zofię Chotek von Chotkova und Wogin, którą poznał prawdopodobnie na balu w Pradze. Na drodze do szczęścia stanął cesarz, który nie chciał się zgodzić na małżeństwo z kobietą wywodzącą się ze starej szlacheckiej rodziny, ale nienależącą do żadnej z panujących rodzin z dynastii Habsburgów. Stary cesarz musiał jednak ugiąć się przed płomienną miłością bratanka, który zagroził, że zrezygnuje z praw do tronu. Nie ustąpił całkowicie, gdyż zgadzając się na ślub, uznał, że Zofia będzie morganatyczną żoną, a więc nie będzie jej przysługiwał tytuł arcyksiężnej, a później – cesarzowej, co również miało objąć ich dzieci. Zofia miała otrzymać tytuł księżniczki (Fürstin von Hohenberg), co często stawiało ją w upokarzającej sytuacji, gdy dworski protokół nie pozwalał traktować jej jako żony następcy tronu.
Przekonała się o tym już podczas ślubu. Nie dość, że odbył się daleko od Wiednia w prowincjonalnym zamku Reichstadt w Czechach, to nie przybył cesarz ani nikt z arcyksiążąt.
Franciszek Ferdynand zrobił zawrotną karierę wojskową, zważając, że w wieku 14 lat miał już stopień porucznika. W 1913 roku został mianowany generalnym inspektorem armii austro-węgierskiej i w tym charakterze miał w czerwcu 1914 roku przyjechać do Bośni i Hercegowiny, aby obserwować wielkie manewry dwóch korpusów armijnych.
Arcyksiążę i jego żona w niedzielny poranek 28 czerwca 1914 roku wyszli z hotelu Bosna w Ilidžy, kuracyjnej miejscowości odległej o 10 kilometrów od Sarajewa, aby stamtąd pociągiem odjechać do stolicy. Nie powinni podejmować tego ryzyka, gdyż od pewnego czasu powtarzały się ostrzeżenia, które arcyksiążę i ludzie odpowiedzialni za jego bezpieczeństwo z niewyobrażalną niefrasobliwością zlekceważyli, choć zdawali sobie sprawę, jak niebezpiecznym miejscem jest Sarajewo.
Gra
Wiele wskazuje na to, że „Apis” wyjawił plany zamachu rosyjskiemu attaché militarnemu pułkownikowi Wiktorowi Artamanowowi, aby mieć pewność, że Rosja wesprze Serbię, gdyby w odwecie za śmierć następcy tronu Austro-Węgry rozpętały wojnę. Jeżeli wiedział o tym Artamanow, to nie zatrzymał tej wiedzy dla siebie, a musiał poinformować Mikołaja Hartwiga, rosyjskiego ambasadora w Belgradzie. Ten zawsze głosił: „Serbia jest naszym najlepszym instrumentem. Zbliża się dzień, gdy Serbia odzyska swoją Bośnię i Hercegowinę”. Czy więc za przygotowaniami do zamachu mógł stać carski dwór w Petersburgu? Poszlaki są słabe, a w 1914 roku Rosja nie była gotowa do wojny z Austro-Węgrami i w jej interesie było odwlekanie konfliktu do roku 1917, gdyż wtedy miała zakończyć się modernizacja armii rosyjskiej.
Bez wątpienia wieści o przygotowywanym zamachu dotarły do premiera serbskiego rządu Nikoli Pašicia^(). Jest niemalże pewne, że w końcu maja 1914 roku został poinformowany przez ministra swojego rządu, Ljubę Jovanovicia, iż do granicy z Bośnią i Hercegowiną zmierza z Belgradu grupka zamachowców. Premier miał nakazać ministrowi spraw wewnętrznych podjęcie działań, które zapobiegłyby realizacji ich planów. Minister wydał polecenie zatrzymania spiskowców, co nie zostało zrealizowane, gdyż wpływy „Czarnej Ręki” wśród strażników granicznych były silniejsze niż ministerialne nakazy. Jednocześnie z polecenia premiera serbski ambasador w Wiedniu Jovan Jovanović poprosił o spotkanie z ministrem Leonem Bilińskim^(). Trudno zrozumieć, dlaczego właśnie z nim. Polityk polskiego pochodzenia był cesarskim namiestnikiem Bośni i Hercegowiny, ale dyplomatyczna droga powinna w naturalny sposób prowadzić Jovanovicia do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. On jednak zdawał sobie sprawę, że nie jest mile widziany w gabinecie ministra Leopolda Berchtolda, gdyż ten wiedział o jego powiązaniach z organizacją „Zjednoczenie albo Śmierć”. Poza tym nie chciał wywoływać alarmu na wiedeńskim dworze, gdyż mogło to obrócić się przeciwko niemu.
W gabinecie Bilińskiego miał powiedzieć:
– Byłoby lepiej, gdyby arcyksiążę nie przyjeżdżał do Sarajewa. Niektórzy młodzi Serbowie mogą załadować ostrą amunicję do swoich pistoletów i wystrzelić.
Było to zbyt lekko powiedziane, aby Biliński mógł na tej podstawie uznać, że należy podjąć zdecydowane działania.
Odparł:
– Miejmy nadzieję, że nic się nie stanie.
Dlaczego nie usiłował dowiedzieć się czegoś więcej? Dlaczego nie przekazał ostrzeżenia arcyksięciu?
Na te pytania nie ma odpowiedzi.
W Sarajewie odpowiedzialny za przebieg wizyty gubernator Oskar Potiorek^() był bardziej zajęty swoją przyszłością niż koniecznością zapewnienia bezpieczeństwa gościowi tak ważnemu jak następca tronu. Generałowi zależało tylko na tym, żeby dobrze wypaść, gdyż zabiegał o stanowisko szefa Sztabu Generalnego armii austro-węgierskiej, a przyszły cesarz pomny udanej wizyty w Sarajewie mógł spełnić to marzenie. Dlatego generał Potiorek wiele uwagi poświęcał przygotowaniu bankietu, a korespondencja z Wiedniem skupiała się głównie na doborze wina, potraw, a nawet składu orkiestry, która miała przygrywać do kolacji, i jej repertuaru. Zdawał się zupełnie lekceważyć ostrzeżenia i informacje o fatalnym stanie sił bezpieczeństwa w mieście.
Szef policji w Sarajewie, dr Edmund Gerde, protestował przeciwko wizycie arcyksięcia, dowodząc, że ma do dyspozycji tylko 120 policjantów, za mało, aby utworzyć szpaler oddzielający kolumnę arcyksięcia od tłumów na chodniku. Żądał sprowadzenia do miasta żołnierzy, ale gubernator odrzucił ten pomysł, uważając, że po powrocie z poligonu ich mundury będą brudne. Generał posunął się dalej: zapewnił, że bierze całkowitą odpowiedzialność za bezpieczeństwo arcyksięcia i jego żony. Nawet w krytycznym czasie, już po pierwszej próbie zamachu, uznał, że nie ma powodu, aby zmienić przebieg zaplanowanej wizyty, choć był to ostatni moment, w którym można było odwrócić nieszczęście. Czy o takim postępowaniu gubernatora przesądziła tylko chęć przypodobania się arcyksięciu? Być może równie duże znaczenie miał inny czynnik, starannie skrywany przez gubernatora i jego otoczenie.
Generał Potiorek od lat cierpiał na chorobę weneryczną, która zaatakowała mózg, sprawiając, że często jego decyzje nie miały nic wspólnego z rzeczywistością.
Zbrodnia
To generał Potiorek powitał na dworcu dostojnych gości. Stamtąd kolumna pięciu samochodów wyruszyła do ratusza. W pierwszym jechało kilku policjantów. Za nimi podążał samochód z burmistrzem Sarajewa i szefem policji. Arcyksiążę i jego żona, którym towarzyszył generał Potiorek oraz pułkownik Franz Harrach, wsiedli do trzeciego samochodu, należącej do pułkownika sportowej limuzyny produkcji renomowanej austriackiej firmy Gräf & Stift. Był to kabriolet, a ponieważ pogoda była piękna, dach złożono. Również dlatego, że arcyksiążę chciał przyjrzeć się miastu i żądał, aby cała kolumna jechała powoli, nie przekraczając 20 kilometrów na godzinę.
W dwóch pozostałych samochodach miejsca zajęli ludzie z otoczenia Franciszka Ferdynanda.
Kolumna, zgodnie z życzeniem arcyksięcia, ruszyła powoli w stronę ratusza, gdzie miała się odbyć oficjalna ceremonia powitania dostojnego gościa.
Zamachowcy zajęli miejsca w cienkim szpalerze gapiów po obydwu stronach jezdni.
Pierwsza próba zawiodła, gdyż przypadek sprawił, że policjant stanął obok młodego człowieka z pistoletem i ten nie odważył się wyciągnąć broni.
Drugi z zamachowców nie zdołał przecisnąć się przez tłum. Trzeciego zawiodły nerwy i nie wyciągnął pistoletu. Dopiero czwarty, Čabrinović, ruszył do akcji.
Wydobył z kieszeni bombę i czekał. Gdy samochód był w odległości kilkunastu metrów, uderzył zapalnikiem o słup latarni, co sprawiło, że eksplodowała spłonka i zaczęła się tlić tzw. dróżka prochowa, której iskra miała wywołać wybuch całego ładunku.
Hrabia Harrach, słysząc uderzenie i trzask zgniatanej spłonki, pomyślał, że pękła opona.
– Brawo, teraz będziemy musieli stanąć – powiedział przez ramię do siedzącego z tyłu arcyksięcia.
Čabrinović zamachnął się i rzucił bombę, która zataczając łuk w powietrzu, leciała wprost do samochodu. Co stało się dalej? Nie zostało to jednoznacznie wyjaśnione.
Według jednej z wersji zamachowiec chybił i wybuch nastąpił w takiej odległości, że tylko odłamek zranił oficera eskorty i kilku gapiów. Według innych świadków bomba upadła na maskę samochodu, lecz arcyksiążę zdołał zrzucić ją i wówczas wybuch zranił oficera.
Być może to kierowca, Leopold Sojka, widząc podejrzany ruch młodego człowieka na chodniku, nacisnął na gaz i samochód przyspieszył, co sprawiło, że bomba nie wpadła do wnętrza, lecz odbiła się od składanego dachu i stoczyła na ulicę. Eksplodowała pod czwartym samochodem, raniąc adiutanta generała Potiorka oraz kilkunastu gapiów stojących najbliżej.
Zamachowiec, widząc biegnących w jego stronę policjantów, rzucił się do ucieczki, a jedyna droga prowadziła w stronę murku nad rzeką. Przeskoczył go i spadł kilka metrów niżej. O tej porze roku w rzece nie było dużo wody, więc szybko wyciągnięto go na brzeg i skuto kajdankami. Zdążył jednak przegryźć kapsułkę z trucizną, ale ta nie zadziałała.
Gavriło Princip^() stał daleko, za łagodnym zakrętem, który zasłaniał widok miejsca wypadków. Słysząc wybuch a potem krzyki, uznał, że zamach się udał i poszedł do pobliskiego sklepu ze słodyczami, gdzie przy stoliku można było wypić kawę. Prawdopodobnie wcześniej wybrał to miejsce, aby tam spiskowcy mogli uczcić sukces.
Książęca para na moment przed wyruszeniem spod ratusza
(archiwum autora).
Tymczasem arcyksiążę dojechał do ratusza. Po oficjalnym powitaniu, które przerwał, wszedł do holu, aby rozważać możliwość kontynuowania wizyty w Sarajewie. Jedni z jego doradców uważali, że powinien jak najszybciej schronić się w pobliskiej rezydencji gubernatora. Inni byli zdania, że powinien wracać do swojej kwatery w hotelu w Ilidžy. Dyskusję przeciął gubernator Potiorek:
– Czy sądzicie, że Sarajewo jest pełne zamachowców?!
I po raz kolejny powtórzył, że bierze pełną odpowiedzialność za bezpieczeństwo gości.
Arcyksiążę uległ tym argumentom. Wydawało się logiczne, że jeżeli ktoś zaatakował, to nie należało się spodziewać, że znowu na drodze arcyksięcia stanie zamachowiec. Postanowił więc pojechać do szpitala, aby odwiedzić rannego oficera.
O 10.45 kolumna wyruszyła spod ratusza.
Atmosfera w orszaku była napięta. Hrabia Harrach stanął na stopniu samochodu, aby w razie niebezpieczeństwa osłonić dostojnego gościa. Wyznaczono też trasę inną od zapowiadanej wcześniej przez sarajewskie gazety. Tyle że nie wszyscy kierowcy z kolumny o tym wiedzieli.
Na skrzyżowaniu bulwaru z ulicą Franza Josepha dwa samochody, zgodnie z wcześniejszym planem, skręciły w prawo. Kierowca samochodu arcyksięcia, Leopold Sojka, pojechał za nimi, aby już po kilkunastu metrach usłyszeć głos gubernatora.
– Co to jest?! Zmyliliśmy drogę! – krzyknął generał Potiorek.
Działo się to przed sklepem spożywczym Moritza Schillera, gdzie Princip oczekiwał na swoich kolegów. Nie spodziewał się, że nagle dostrzeże arcyksięcia całego i żywego w samochodzie powoli toczącym się po kocich łbach ulicy.
Kierowca gwałtownie zahamował, aby zawrócić.
Samochód arcyksięcia zatrzymał się o kilka metrów od Principa, co bardzo ułatwiło mu celowanie.
Hrabia Harrach stał po niewłaściwej stronie samochodu, aby mógł osłonić arcyksięcia.
Princip strzelił kilkukrotnie.
Pierwsza kula była śmiertelna. Trafiła Franciszka Ferdynanda w szyję i rozerwała tętnicę. Już nic nie mogło go uratować.
Drugi pocisk ranił śmiertelnie Zofię, która osunęła się na kolana męża. Arcyksiążę, usiłując zatamować ręką krew tryskającą z rany, krzyczał:
– Sofrel! Sofrel! Nie umieraj! Musisz żyć dla naszych dzieci!
Lekarz był na miejscu, ale nic nie mógł zrobić. Książęca para skonała po kilku minutach.
Princip wyrzucił pistolet i odbiegł na kilkanaście kroków, ale wnet uznał, że ucieczka się nie powiedzie. Za nim biegli żołnierze eskorty arcyksięcia, a z przodu drogę blokowali mu policjanci. Jeden z nich schwycił Principa za rękę. On wyszarpnął się i odzyskując na moment swobodę ruchów, włożył do ust ampułkę z cyjankiem, którą trzymał przygotowaną w dłoni. Przegryzł szkło. Zamiast śmierci przyszły gwałtowne torsje. Zwietrzała trucizna nie zadziałała. Kulącego się w boleściach zamachowca dopadł rozsierdzony tłum, zadając ciosy na oślep. Nie zakatowali go na śmierć chyba tylko dlatego, że w jego obronie stanął Ferdinand Behr, przypadkowy obserwator. To jego policja miała aresztować, omyłkowo biorąc go za zamachowca^(). Ostatecznie pojmano Principa i odwieziono do miejskiego więzienia. Wkrótce znaleźli się tam wszyscy spiskowcy, a tak duże tempo aresztowań może świadczyć o dobrym rozpoznaniu konspiracyjnego środowiska. Tyle że wykorzystano je zbyt późno.
Moment aresztowania Ferdinanda Behra, omyłkowo wziętego za zamachowca
(archiwum autora).
Jeszcze tego dnia wieczorem Sarajewo i okolicę ogarnęła fala antyserbskich zamieszek i represji. Niszczono sklepy i kawiarnie. Aresztowano ponad pięć tysięcy Serbów. Wielu zlinczowano, nawet tych, których dowieziono do sarajewskiego więzienia, gdzie mieli zostać powieszeni na dziedzińcu.
Wydawałoby się, że ten „gniew ludu” zamknie sprawę zamachu.
Zwłoki arcyksięcia i jego żony przewieziono na wybrzeże, skąd zabrał je okręt wojenny i dowiózł do Triestu. Dalej, pociągiem, trumny przetransportowano do Wiednia.
Tam panował spokój. Stary cesarz wydawał się bardziej zajęty demonstrowaniem swojej niechęci wobec martwego bratanka i jego żony niż faktem zamachu. Wciąż nie mógł wybaczyć Ferdynandowi, że wbrew jego woli pojął za żonę Zofię. Jego niechęć była tak wielka, że nakazał postawić trumny małżonków na różnych poziomach, zabronił wysłania wieńca, udziału w uroczystościach pogrzebowych członkom cesarskiej rodziny, a nawet nie zaprosił nikogo z panujących dworów.
Pogrzeb odbył się 4 lipca 1914 roku. Była to skromna uroczystość. Następcy tronu i generalnemu inspektorowi armii nie towarzyszyła w ostatniej drodze honorowa eskorta wojskowa. Zwłoki spoczęły w kaplicy Artstetten, którą Ferdynand zawczasu kazał wybudować, spodziewając się, że nie będzie mógł pochować żony w kościele Kapucynów w Wiedniu, w rodowej krypcie Habsburgów.
W Wiedniu szeptano, że o przesadnej skromności uroczystości pogrzebowych przesądziły zabiegi ochmistrza dworu, księcia Alfreda Montenuova, który brał na zmarłym odwet za krzywdy, jakie ten wyrządził mu za życia.
Machina śmierci
Wydawałoby się, że sprawa dobiegła końca. Brytyjski ambasador Sir Rennel Rodd raportował z Wiednia:
Ludzie tutaj generalnie uważają wyeliminowanie arcyksięcia za prawie szczęśliwe wydarzenie.
Podobnego zdania był brytyjski ambasador w St. Petersburgu, który 9 lipca informował swój rząd, że gdy minęła pierwsza reakcja na zamach, to zapanowała ulga, iż „tak niebezpieczna osoba nie jest już następcą tronu”. Żaden z dyplomatów nie uwzględnił, że tragedia w Sarajewie uruchomiła działania polityków, którzy dostrzegli sposobność zrealizowania swoich celów. Tyle że w Europie początków XX wieku, podzielonej sojuszami na dwa wrogie bloki, nie mogło być mowy o swobodnej grze. Każde działanie musiało wywołać lawinę nieprzewidzianych zdarzeń. A pierwszy ruch, którego nie przeanalizowano wystarczająco starannie, wykonał Wiedeń.
Tam uznano, że śmierć następcy tronu ugodziła w autorytet monarchii. 7 lipca 1914 roku zebrała się rada ministrów. Żaden z członków rządu nie miał wątpliwości, że należy działać zdecydowanie. Problemem było tylko określenie granic austriackiej interwencji.
Wojenna wyprawa na Serbię dawała szansę ugruntowania wpływów na Bałkanach, ale rodziła niebezpieczeństwo konfrontacji militarnej z Rosją. Rozprawienie się z Serbią pokrzyżowałoby rosyjskie plany utworzenia związku państw bałkańskich i bardzo podbudowało autorytet monarchii wśród Słowian południowych.
Być może uwzględniano również, że Rosja nie może zareagować, gdyż nie była do tego gotowa. Od dziesiątków lat ponosiła dotkliwe klęski na bitewnych polach. W połowie XIX wieku, po początkowych sukcesach w wojnie ze słabą Turcją, sromotnie przegrała wojnę krymską z Francją i Wielką Brytanią, zakończoną na kongresie pokojowym w 1856 roku.
Na Dalekim Wschodzie niemalże wszystkie bitwy toczone z Japonią w latach 1904‒1905 na lądzie i morzu kończyły się dotkliwymi klęskami wojsk rosyjskich, które straciły łącznie 250 tysięcy żołnierzy – zabitych, zmarłych z ran i chorób, rannych i w niewoli.
Dopiero po tej klęsce car i Sztab Generalny zareagowali. Opracowano plan modernizacji wielkiej armii, który miał uczynić z Rosji prawdziwe mocarstwo. Przestało wystarczać trzymanie pod bronią największej europejskiej armii liczącej 1,3 miliona żołnierzy (dla porównania niemiecka armia miała o pół miliona żołnierzy mniej). Plan, który zaczął obowiązywać na początku 1914 roku, zakładał, że każdego roku pod broń będzie powołanych 580 tysięcy rekrutów; w rezultacie w 1917 roku w koszarach byłoby 2 miliony żołnierzy, ponad dwuipółkrotnie więcej niż w Niemczech!
Planowano szybką rozbudowę linii kolejowych. Francja udzieliła Rosji pożyczki w wysokości 2 miliardów franków, za które ruszyła budowa 5 tysięcy kilometrów szlaków kolejowych, głównie w europejskiej części. Miało to kapitalne znaczenie dla szybkości zmobilizowania masowej armii, dowiezienia wojsk na front i zaopatrywania ich w broń, amunicję, żywność. W latach 1910‒1912 mobilizacja trwała 30 dni, a to dlatego, że rosyjski system kolejowy mógł obsłużyć 200 pociągów dziennie. Dwa lata później wynik poprawiono: w 1914 roku po szlakach kolejowych mogło podążać 360 pociągów dziennie, a planowano, że w 1917 roku będzie mogło wyruszyć 560 pociągów! To oznaczało, że czas mobilizacji zostałby skrócony o niemalże połowę, do 18 dni!
Niemcy, z całą wielką i gęstą siecią kolejową i świetnie funkcjonującym systemem poboru, mogli przeprowadzić mobilizację w zaledwie trzy dni krócej. Dla niemieckiego Sztabu Generalnego był to oczywisty sygnał: nie mogą czekać do 1917 roku, gdyż wówczas Rosja stanie się potęgą, z którą nie wygrają.
Wydaje się jednak, że w histerii, która z nieznanych powodów zaczęła obejmować dwory panujące i sztaby generalne, nikt już takich analiz nie prowadził. Nawet władze Rosji zdawały się zapomnieć o planach na rok 1917 i dążyły do wojny, podobnie jak Austriacy, którzy parli do wojny z maleńką Serbią, nie zważając, jak na to zareaguje Rosja i jej sojuszniczka – Francja. W wojennym zapale liczyło się tylko znalezienie pretekstu do militarnego rozwiązania.
Po południu 23 lipca 1914 roku baron Wladimir Giesl von Gieslingen, poseł austriacki, złożył na ręce przedstawiciela rządu serbskiego notę zawierająca dziesięć żądań zmierzających do zlikwidowania w Serbii wszelkich ognisk działań antyaustriackich.
Odpowiedź rządu serbskiego, będąca wzorem mistrzostwa dyplomacji, była właściwie zgodą na przyjęcie żądań, ale baron Giesl von Gieslingen, który otrzymał serbską odpowiedź pięć minut przed upływem wyznaczonego terminu, uznał, że tak się nie stało i razem ze swoim personelem opuścił Belgrad. 28 lipca Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii. Wtedy runęła lawina. Łatwo było przewidzieć, że tak zdarzy się w Europie podzielonej sojuszami na dwa bloki.
Car Rosji Mikołaj II nie miał ochoty bezczynnie patrzeć, jak wojska austriackie panoszą się na Bałkanach i niszczą tam rosyjskie wpływy. Wydał rozkaz częściowej mobilizacji w czterech z trzynastu okręgów wojskowych.
To zaniepokoiło Niemców, świadomych, że lepiej od razu ruszyć do boju, a nie czekać na zakończenie rosyjskich reform wojskowych. Niemiecki ambasador ostrzegł rosyjskiego ministra spraw zagranicznych, że dalsze działania skłonią jego kraj do ogłoszenia mobilizacji. A łagodząc wojowniczy charakter swojej wypowiedzi, dodał, że nie jest to pogróżka, lecz przyjacielska opinia. Car jej nie posłuchał i 30 lipca ogłosił powszechną mobilizację.
Niemcy odpowiedziały, wysyłając ultimatum, w którym żądały odwołania przygotowań wojennych, lecz car nie mógł tego uczynić, gdyż straciłby autorytet w oczach światowej opinii publicznej i własnego narodu.
Niemcy, 1 sierpnia w godzinach popołudniowych, ogłosiły mobilizację i wypowiedziały wojnę Rosji.
Natychmiast do dyplomatyczno-wojennej gry włączyła się Francja, związana z Rosją przymierzem obronnym z lat 1891‒1893 (oraz postanowieniami uzupełniającymi z lat: 1899, 1900, 1911, 1912), i rozpoczęła przygotowania do wojny. Było to dziwne, gdyż umowy zobowiązywały rząd francuski do działania tylko w przypadku niemieckiej agresji na Rosję, a nic takiego nie miało miejsca. Co więcej, to Rosja pierwsza podjęła kroki wojenne przeciwko Niemcom, ogłaszając mobilizację, a więc Francuzi mieli wszelkie podstawy, aby uznać, że umowy z Rosją nie obowiązują. Dlaczego więc rząd tego państwa, nigdy nazbyt skory do realizacji zobowiązań, tym razem postąpił tak honorowo?
Francuzi nie mogli zapomnieć o klęsce w wojnie z Prusami w 1870 roku, gdy stracili Alzację i Lotaryngię. Czuli się zagrożeni szybko rosnącą potęgą niemieckiego przemysłu, któremu francuska gospodarka nie mogła dorównać. A nade wszystko rząd francuski słusznie przewidywał, że Niemcy, przystępując do wojny na wschodzie Europy, uderzą również na Zachód. Od 1904 roku Francuzi mieli dość dokładne informacje na temat niemieckich planów wojennych. Podobno dostarczył je wysoko postawiony oficer niemiecki ukrywający się pod pseudonimem „Mściciel”. Nie wiadomo, czy rzeczywiście człowiek ten istniał, czy też wywiad francuski wymyślił go, aby zakamuflować właściwe źródło wiadomości. Możliwe jest również, że wywiad chciał uwiarygodnić swoją koncepcję niemieckich zamiarów, która powstała w wyniku analizy setek raportów wywiadowczych; zawsze lepiej brzmiało to, że wywiad uzyskał wgląd w główny plan wojenny wrogiego mocarstwa.
Autor niemieckiej strategii, Alfred von Schlieffen^(), zaplanował, że główne siły niemieckie pójdą przez południowo-wschodnią część Belgii, co wynikało z konieczności ominięcia ufortyfikowanego rejonu broniącego dostępu do Paryża od wschodu. Przedarcie się przez pas potężnych twierdz Verdun, Belfort, Epinal i Toul zajęłoby wiele czasu, kosztowało wiele ofiar i zatrzymało niemiecką ofensywę. W 1905 roku Schlieffen zmienił ten plan i aby ominąć belgijskie fortece Liège i Namur, chciał poprowadzić wojska przez Holandię, aby tamtędy doszły do rejonu Paryża, a następnie okrążyły stolicę od zachodu. Nie było to dobre rozwiązanie, gdyż zmuszałoby niemieckich żołnierzy do przebycia długiej drogi i dawało Francuzom czas na przygotowanie obrony. Tym samym główna zaleta, jaką było zaskoczenie, gwarantująca szybkie pokonanie wojsk francuskich i przerzucenie głównych sił z Francji na front wschodni traciła sens.
Tę wadę dostrzegał następca Schlieffena na stanowisku szefa Sztabu Imperialnego, generał Helmuth von Moltke^(), ale nie starczyło mu siły lub wyobraźni, aby w dużym stopniu zmodyfikować zamiary poprzednika, więc w istocie niewiele zmienił. Przywrócił poprzedni wariant marszu przez Belgię i założył, że atakujące wojska niemieckie dotrą do Paryża od wschodu, co skracało drogę, którą miały przebyć, ale rodziło niebezpieczeństwo wystawienia ich prawego skrzydła na uderzenie wojsk francuskich idących od stolicy, co wydarzyło się we wrześniu 1914 roku.
Sztab francuski, znając te założenia, opracował plan nazwany „Planem XVII”, ale popełnił przy tym wiele błędów. Założono, że Niemcy pozostawią na wschodniej granicy 20 dywizji, dwukrotnie więcej niż rzeczywiście zostawiono. Z równą fantazją przeceniono własne możliwości, odstępując od obrony twierdz na rzecz zmasowanej kontrofensywy.
1 sierpnia, kilka godzin po ogłoszeniu mobilizacji w Niemczech, Francja rozpoczęła przygotowania do wojny.
Wielka Brytania, choć związana z Francją luźnym przymierzem z 1904 roku nazwanym entente cordiale (serdeczne porozumienie), spokojnie obserwowała rozwój sytuacji na kontynencie, uznając, że nie powinna wtrącać się do walki o hegemonię na Bałkanach. Sytuacja uległa gwałtownej zmianie, gdy 2 sierpnia wojska niemieckie weszły na terytorium Wielkiego Księstwa Luksemburga, co zapowiadało, że wkrótce naruszą neutralność Belgii i dojdą do kanału La Manche, a to stanowiłoby poważne zagrożenie dla Wielkiej Brytanii. I tak się stało.
W nocy 4 sierpnia wojska niemieckie przeszły granicę belgijską. Tego samego dnia, o godzinie 23.00, Winston Churchill, Pierwszy Lord Admiralicji (dowódca marynarki wojennej), poinformował członków rządu, że rozkazał flocie przygotować się do walki. Rozpoczęła się mobilizacja armii lądowej. Godzinę później Niemcy znalazły się w stanie wojny z Wielką Brytanią.
Europę ogarniał chaos. W zadziwiający sposób władcy, stratedzy i generałowie zlekceważyli głosy ostrzegające przed nowym konfliktem. Nikt z decydujących o przygotowaniach i wypowiedzeniu wojny nie chciał słuchać feldmarszałka Helmutha von Moltkego (starszego), który w 1890 roku ostrzegał:
Gdy wybuchnie wojna, nie da się przewidzieć ani czasu jej trwania, ani jej końca. Walkę podejmą największe mocarstwa Europy uzbrojone jak nigdy dawniej.
Zdawało się, że nikt nie czytał sześciotomowego dzieła warszawskiego przedsiębiorcy Jana Blocha wydanego w 1898 roku, który ostrzegał, że nowoczesna broń przyniesie zgubę wszystkim walczącym stronom.
Nikt nie obawiał się społecznych skutków wojny. Fryderyk Engels, niemiecki filozof, który stał się jednym z głównych ideologów socjalizmu, pisał w 1887 roku:
Osiem do dziesięciu milionów żołnierzy będzie się wzajemnie mordowało, objadając przy tym do cna Europę, tak gruntownie, jak nigdy dotąd nie objadła jej szarańcza. (...) Głód, epidemie, powszechne zdziczenie zarówno wojska, jak i mas ludowych, zdziczenie wywołane skrajną nędzą, beznadziejny chaos w naszym sztucznym mechanizmie handlowym, przemysłowym i kredytowym skończy się powszechnym bankructwem. Załamanie się dawnych państw i ich tradycyjnej mądrości państwowej nastąpi w takich rozmiarach, że korony tuzinami będą się toczyć po ulicach i nie znajdzie się nikt, kto by je podniósł. Będzie sprawą absolutnie niemożliwą przewidzieć, jak to się skończy i kto z walki wyjdzie zwycięsko.
A przecież generałowie zdawali sobie sprawę, że w połowie XIX wieku wojsko otrzymało broń o wielkiej sile niszczenia. To już nie były skałkowe karabiny, w których uderzenie krzemienia o metalową panewkę krzesało iskrę, do luf których trzeba było wsypywać czarny proch, wkładać papierową przybitkę, aby pozostał na miejscu i wrzucać ołowianą kulę, co trwało długo.
W wojnie austriacko-pruskiej żołnierze niemieccy mieli już karabiny Dreysego, w których scalony nabój (papierowa łuska z czarnym prochem połączona z pociskiem) ładowany był od tyłu karabinu. Dawało to ogromną przewagę pruskim piechurom, którzy ładowali karabiny szybciej, przez co wzrastała siła ognia ich oddziału, a co najważniejsze robili to, leżąc, a więc byli lepiej osłonięci przed ogniem wroga. W rezultacie Austriacy, wciąż z karabinami skałkowymi, stracili ośmiokrotnie więcej żołnierzy.
W tym samym roku (1866) Francuzi zaczęli wyposażać swoje wojska w karabiny Chassepot, lepsze od pruskich, ładowane odtylcowo scalonymi nabojami (z jedwabną łuską), z gwintowaną lufą, co dawało im większą celność i donośność.
Jednakże dopiero kolejna wojna, w której w 1870 roku zwarły się Francja i Prusy, otworzyła drogę przed nową techniką wojenną. Karabiny odtylcowe stały się powszechne. W artylerii wprowadzano armaty ładowane od tyłu, z lufami gwintowanymi, które umożliwiły prowadzenie skutecznego ognia na odległość 8 kilometrów. Rosyjski inżynier Władimir Baranowski skonstruował armatę z oporopowrotnikiem. To urządzenie przejmowało część energii wybuchu ładunku miotającego, zmniejszając odrzut lufy, w wyniku czego armata po wystrzale pozostawała na miejscu. Nie trzeba było wtaczać jej na stanowisko, z którego, pozbawiona oporopowrotnika, odjechałaby. Minęło kilka lat, zanim wynalazek Baranowskiego stał się powszechny, ale wojska Europy po tej wojnie były już inne.
W dynamicznie rozwijającej się erze militarnych wynalazków, szczególną rolę miał odegrać pomysł Amerykanina, Josepha Farwella Gliddena. Wymyślił, że skręcanie dwóch drutów (co wykonał za pomocą młynka do kawy) zapobiegnie przesuwaniu kolców. Taki drut pozwalał szybko i tanio wyznaczać granice, których stada bydła nie mogły przekroczyć. Stąd był już tylko krok do szybkiej i prostej budowy zasieków, w których druty kolczaste rozciągnięte na drewnianych kozłach przed transzejami stawały się zaporą trudną do przebycia przez żołnierzy wroga.
Zasieki z drutu kolczastego na polu bitwy
(archiwum autora).
Francuscy piechurzy ruszający do ataku jak na paradzie, wyprostowani w błękitnych płaszczach i czerwonych spodniach, przy dźwiękach werbli i trąbek, zatrzymani przez kolczaste zapory stawali się łatwym celem dla nowej broni Sir Hirama Maxima.
Amerykanin, osiadły w Wielkiej Brytanii, w 1884 roku, opracował karabin maszynowy pięć lat później zakupiony przez armię brytyjską. Brytyjczycy pierwsi wypróbowali śmiertelną skuteczność wynalazku Maxima już w 1887 roku podczas tłumienia powstania małego plemienia Yonnie mieszkającego w dżungli otaczającej Freetown. Nie potrafili jednak tych doświadczeń wykorzystać. Za to Niemcy w 1908 roku uruchomili w zakładach w Spandau masową produkcję Maschinengewehr 08, opartego na patencie Maxima. W 1914 roku ich wojska miały 12 500 egzemplarzy tej broni, a trzy razy tyle karabinów maszynowych czekało w magazynach lub na stanowiskach produkcyjnych zakładów zbrojeniowych, gdy armie francuskie i brytyjskie miały zaledwie kilkaset egzemplarzy.
Najbardziej zabójcza broń pierwszej wojny światowej – karabin maszynowy
(archiwum autora).
W tym samym czasie inny wynalazek wywrócił XIX-wieczny świat, był to proch bezdymny. W 1884 lub 1886 roku francuski fizyk i ekspert od materiałów wybuchowych Paul Vieille wynalazł proch nitrocelulozowy, który spalając się, nie wytwarzał tak dużych ilości sadzy jak proch czarny, za to uwalniał trzykrotnie więcej gazów prochowych, nadając pociskowi wielokrotnie większą energię. To sprawiło, że XIX-wieczne fortece budowane z cegieł przestały chronić w wystarczającym stopniu swoją załogę, gdyż ich mury nie mogły wytrzymać siły uderzenia i wybuchu nowych pocisków. Jedynie potężne wały ziemne, którymi otaczano twierdze, dawały poczucie bezpieczeństwa, gdyż grzęzły w nich pociski armatnie, ale już na początku XX wieku wprowadzone do uzbrojenia wojsk haubice strzelające stromotorowo pozwalały niszczyć budynki ukryte za wałami.
Te wszystkie wynalazki stały się tym groźniejsze, że koleje żelazne, które zaczęto praktycznie używać w połowie lat trzydziestych XIX wieku bardzo szybko oplotły Europę. Do końca tamtego stulecia długość linii kolejowych przekroczyła 260 tysięcy kilometrów, co oznaczało, że mobilizacja odbywała się znacznie szybciej, a oddziały wojska wyruszające z rejonów koncentracji mogły szybko i bez zmęczenia, jakie wywoływał marsz, dotrzeć na front. Pociągi mogły dowieźć zaopatrzenie i amunicję dla karabinów maszynowych i szybkostrzelnych dział.
Tak zabójstwo arcyksięcia i jego żony skierowało przeciwko sobie milionowe armie o nieporównywalnie większej niż kilkanaście lat wcześniej sile niszczącej.
Europa pogrążyła się w wojnie, której nie przeżyli ci, którzy podpalili tę beczkę prochu.
Epilog
Princip, Čabrinović i Grabež stanęli przed sądem i 29 października 1914 roku zostali skazani na 20 lat więzienia. Uniknęli wyroku śmierci tylko dlatego, że w chwili zamachu nie ukończyli 20 lat (główny oskarżony, Princip, według prawa bośniackiego osiągnął pełnoletność 25 lipca 1914 roku), a prawo w Bośni i Hercegowinie nie pozwalało skazywać nieletnich na kary cięższe niż 20 lat więzienia. Princip, chory na gruźlicę kości, zmarł 28 kwietnia 1918 roku. Na gruźlicę zmarli także Nedeljko Čabrinović i Trifko Grabež. Inni zostali zakatowani w więzieniu.
Wojny nie przeżył również człowiek będący mózgiem całej operacji – pułkownik Dimitrijević. Jego i jedenastu innych oficerów aresztowano w grudniu 1916 roku, a w marcu 1917 roku stanęli przed serbskim sądem oskarżeni o... przygotowywanie zamachu na regenta Aleksandra, co było kłamstwem. Na przewodniczącego składu sędziowskiego wyznaczono pułkownika Petara Živkovicia, który nienawidził Dimitrijevicia. W takich okolicznościach wyrok śmierci wydawał się przesądzony. Miesiąc później, o świcie 24 czerwca 1917 roku, „Apis” oraz dwaj inni oficerowie skazani zostali na rozstrzelanie, pozostałych ułaskawiono lub skazano na długoletnie więzienie, acz kary tej nie odbyli. Dlaczego „Apis” musiał zginąć? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Być może premier Nikola Pašić chciał ukryć swoje powiązania z członkami „Czarnej Ręki”. Być może uznał, że „Apis” i jego oficerowie są zbyt niebezpieczni dla rządu serbskiego, tym bardziej, że zamierzali rozliczyć serbskiego premiera Nikolę Pašicia za klęskę w 1914 roku. Być może żądał tego rząd austriacki, który w tym okresie podjął tajne rokowania z rządem serbskim. Sprawa sarajewska zakończyła się, ale nigdy nie została do końca wyjaśniona...
Walczące państwa zmobilizowały od 1914 do 1918 roku 67 438 810 żołnierzy.
Liczebność armii i rezerw głównych walczących stron
----------------- ---------------------- ---------------------
Państwo w sierpniu 1914 roku ogółem do 1918 roku
Rosja 5 971 000 12 000 000
Francja 4 017 000 8 410 000
Wielka Brytania 957 000 8 905 000
Serbia 200 000 707 000
Belgia 117 000 267 000
Niemcy 4 500 000 11 000 000
Austro-Węgry 3 000 000 7 800 000
Turcja 210 000 2 850 000
----------------- ---------------------- ---------------------
Po stronie państw koalicji zginęło 5 152 115 żołnierzy, zaginęło – 4 121 090, rany odniosło 12 831 004 żołnierzy.
Po stronie państw centralnych zginęło 3 386 200 żołnierzy, zaginęło lub dostało się do niewoli – 3 629 829, rany odniosło 8 388 448.
Oznacza to, że liczba ofiar po obydwu stronach frontu przekroczyła połowę zmobilizowanych.
Ta wojna pochłonęła również około 50 milionów osób cywilnych zabitych w wyniku działań wojennych zmarłych z głodu i epidemii będących bezpośrednim następstwem wojny.
Europa rozpadła się.
W odległej niemieckiej mieścinie Pasewalk, 40 kilometrów na zachód od Szczecina, na wieść o zawarciu rozejmu jeden z pacjentów doznał szoku, w wyniku którego ponownie stracił wzrok. Gefreiter Adolf Hitler został przyjęty do szpitala w połowie października, kilka dni po tym, gdy na niemieckie okopy na wzgórzach pod Wervik we Flandrii spadły brytyjskie pociski z gazem musztardowym, który oślepił wielu żołnierzy. Przypadek Hitlera był zastanawiający dla miejscowego lekarza. Uznał, że to nie gaz był przyczyną utraty wzroku, choć gałki oczne były mocno zaczerwienione, a powieki opuchnięte, lecz psychika żołnierza. Wezwany na konsultacje z Berlina dr Edmund Forster, szef kliniki neurologicznej, potwierdził, że przyczyną jest histeria, jaka zawładnęła pacjentem na wieść o nieuchronności klęski wojsk niemieckich.
W Mein Kampf Hitler napisał później:
To były okropne dni i jeszcze gorsze noce. Wiedziałem, że wszystko zostało stracone. Moja nienawiść do organizatorów tych wydarzeń ciągle wzrastała. Cesarz Wilhelm był pierwszym cesarzem Niemiec, który podał przyjazną dłoń marksistowskim przywódcom, mało dbając o to, że są to łotry bez honoru. Z Żydami nie ma żadnych porozumień – jest po prostu „to albo to”.
Postanowiłem zostać politykiem.
Ziarno zostało rzucone...