Wielka gra majora Żychonia - ebook
Wielka gra majora Żychonia - ebook
Prawdziwa historia asa wywiadu, polskiego Jamesa Bonda
Polecam. Zdecydowanie polecam – Marek Krajewski
Postać Jana Henryka Żychonia jest wielobarwna, kontrowersyjna i tragiczna. Jako młody chłopak uciekł z domu do Legionów, walczył o granice odrodzonej Polski, był oficerem wywiadu niestroniącym od brutalnych metod, godnym przeciwnikiem niemieckiej Abwehry; wzbudzał też kontrowersje swoim nieokrzesaniem i zamiłowaniem do alkoholu. Zainicjował szereg ważnych akcji wywiadowczych, w tym najsłynniejszą „Wózek”, polegającą na inwigilacji niemieckich przesyłek pocztowych przewożonych przez polskie Pomorze. Podczas II wojny światowej Żychoń został bezpodstawnie oskarżony o współpracę z Abwehrą. Uniósł się honorem, rzucił stanowisko, zgłosił się na front – i zginął pod Monte Cassino.
Książka Andrzeja Brzezieckiego jest porywającą biografią, którą czyta się jak najlepszą powieść sensacyjną.
„Jan Henryk Żychoń — bezkompromisowy i bezwzględny oficer, walczący na froncie wywiadowczym, jednym z najtrudniejszych i najbardziej dwuznacznych moralnie, gdzie otwarta przyłbica jest błędem, a kłamstwo i podstęp — zasługą i metodą. Gdyby znakomita książka Andrzeja Brzezieckiego o Żychoniu ukazała się kilka lat wcześniej, to — kto wie? — może ten wielki patriota, znienawidzony przez Abwehrę i zawistnych kolegów, stałby się pierwszoplanowym bohaterem mojego cyklu szpiegowskiego? Polecam. Zdecydowanie polecam” – MAREK KRAJEWSKI
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07706-1 |
Rozmiar pliku: | 5,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KONIAK Z ABWEHRĄ
Był 18 października 1938 roku, przejście graniczne w rejonie Schneidemühl, czyli dzisiejszej Piły. Punktualnie o 16.00 na miejsce przyjechał samochód osobowy z eskortą motocyklową. Z auta wysiadło trzech mężczyzn w cywilu, którzy weszli do budynku niemieckiej Straży Granicznej. Major Jan Henryk Żychoń obserwował ich z okien budynku polskiej Straży Granicznej. „Po chwili na prośbę przybyłych Niemców zjawił się polski strażnik graniczny, który zakomunikował, że na granicy czekają przedstawiciele niemieccy i proszą o rozmowę. Na skutek tej prośby wszyscy reprezentanci strony polskiej udali się na przejście graniczne, gdzie nastąpiła wzajemna prezentacja”.
Działo się to szesnaście dni po zajęciu przez Polskę Zaolzia, gdy świat ze zdziwieniem patrzył, jak Rzeczpospolita ramię w ramę z III Rzeszą dokonuje rozbioru Czechosłowacji. Niezależnie od racjonalnych powodów tego kroku Warszawa wydawała się – a zdaniem niektórych po prostu była – sojusznikiem Berlina, w którego orbitę wpadła w styczniu 1934 roku, po podpisaniu deklaracji o nieagresji. Polska próbowała prowadzić politykę niezależną, ale obserwatorzy mogli być innego zdania. Gdy w marcu 1936 roku Niemcy dokonali remilitaryzacji Nadrenii, polska prasa, także oficjalna, przyjęła ten krok ze zrozumieniem. Przywódcy kraju zdawali się ufać Hitlerowi i wierzyć w jego zapewnienia o woli utrzymania pokoju z Polską. Również Anschluss Austrii przyjęli ze spokojem. „Niestety, dwuznaczność polskiej polityki zagranicznej była widoczna” – pisze historyk Aleksander Woźny.
Winston Churchill pisał po latach, że zajmując jesienią 1938 roku Zaolzie i biorąc udział w niszczeniu Czechosłowacji, Polska zachowała się „niczym hiena”. Churchill był wówczas w opozycji i krytykował brytyjski rząd, który w Monachium przyzwolił na odebranie Czechosłowacji Sudetów.
Były to też ostatnie miesiące, kiedy Adolf Hitler myślał o Polsce jako sojuszniku w swej międzynarodowej rozgrywce – chociaż słowo „sojusznik” nie bardzo jest tu na miejscu; przywódca Rzeszy postrzegał Polskę raczej jako element w swej światowej grze. Element ten mógł być przyjazny albo wrogi, ale na pewno nie samodzielny, ot taki, jak wówczas mawiano, Juniorpartner. Późną jesienią wydawało się co prawda, że Warszawa może zostać nawet sprzymierzeńcem Berlina w spodziewanym konflikcie z Francją i Wielką Brytanią. Wtedy jeszcze Hitler uważał, że najpierw musi skierować swoją armię na zachód, a dopiero potem przyjdzie czas na porządki na wschodzie i walkę o upragnioną Lebensraum – przestrzeń życiową.
„Berlinowi zależało wówczas nie tyle na antyradzieckim przymierzu z Warszawą, lecz przede wszystkim na zapewnieniu sobie przynajmniej neutralności Polski podczas przygotowywanego ataku na zachodzie. Polskim siłom zbrojnym przypadłaby jednocześnie funkcja powstrzymania ewentualnej ofensywy radzieckiej, gdyby na Kremlu zdecydowano się na wystąpienie przeciwko Rzeszy” – pisze historyk Stanisław Żerko. Niemieccy przywódcy, jak Joachim von Ribbentrop czy Hermann Göring, chwalili Polskę w rozmowach z ambasadorem Józefem Lipskim. W Warszawie brano te zapewnienia za dobrą monetę.
Historyk Rolf-Dieter Müller, badający niemieckie źródła, dowodzi, że Warszawa wcale nie prowadziła konsekwentnej polityki równowagi między Moskwą i Berlinem – przechylała się w kierunku III Rzeszy. „Warszawa była otwarta na ideę bliżej nieokreślonego sojuszu antyradzieckiego” – pisze Müller. Gorzej, że ambasador Lipski, rozmawiając z Hitlerem, zapowiadał przywódcy nazistów, iż Warszawa wystawi mu piękny pomnik, jeśli ten skutecznie rozwiąże „kwestię żydowską”...
Próbowano wysondować Polaków, czy rzeczywiście można na nich liczyć. W takich wypadkach, gdy istnieje potrzeba nieformalnych kontaktów, służby wywiadowcze sprawdzają się znakomicie. Kontaktów zaczęto szukać jeszcze w momencie, gdy Niemcy zajmowali Sudety. Do szefa ekspozytury Oddziału II w Bydgoszczy zgłosił się miejscowy kupiec, właściciel terenów torfowych, niejaki Gorzelańczyk, który przekazał informację, że do miasta przyjechał pewien malarz z Berlina o nazwisku Paeslar i ma do przekazania ważne informacje ze stolicy III Rzeszy.
Rozmowy z kupcem Gorzelańczykiem prowadzili nie tylko oficerowie z Bydgoszczy; 17 października specjalnie z Warszawy przyjechał kapitan Stefan Maresch, szef kontrwywiadu. Starszy od Żychonia o cztery lata, był wytrawnym kontrwywiadowcą. Jako szesnastolatek wstąpił do Legionów Polskich, służył w I Brygadzie. Jego późniejsze losy były tak barwne jak losy wielu innych legionistów. Trafił do Włoch, a następnie do ukraińskiej niewoli, gdzie przebywał do 1919 roku. Po powrocie do Polski kontynuował karierę wojskową, od 1926 roku był związany z Oddziałem II. Maresch zazwyczaj zbierał bardzo dobre oceny przełożonych. Co prawda zauważano, że sam nie lubi się przemęczać, ale za to świetnie organizuje pracę innych i jest doskonałym szefem. Maresch był człowiekiem zamożnym, ceniącym wygody życia.
Wkrótce doszło do spotkania z malarzem z Berlina. „W rozmowach z malarzem dowiedzieliśmy się, że ten proponował, działając z upoważnienia wywiadu niemieckiego, wyjazd jakiegoś poważnego przedstawiciela wywiadu polskiego na teren Berlina, do omówienia pewnych spraw wywiadowczych” – relacjonował później Maresch. Niemcy byli gotowi wystawić wysłannikowi Oddziału II list żelazny, gwarantujący nietykalność. Maresch zadzwonił do Warszawy i zapytał o instrukcje. Centrala poleciła, by odmówić takiej propozycji, zapewne z obawy przed pułapką. W wyniku dalszych pertraktacji ustalono w końcu, że spotkanie może się odbyć nazajutrz na granicy. Centrala nie zdecydowała się delegować nikogo z szefostwa wywiadu; jak argumentował Maresch, „nie wiedzieliśmy, jaki charakter miało nosić owo spotkanie”. Celem polskiej delegacji było więc jedynie wysondowanie zamiarów Niemców.
Dokładnie tego samego dnia, w którym miało dojść do konfrontacji przedstawicieli wywiadów, czyli 18 października 1938 roku, w Berlinie ambasador Józef Lipski rozmawiał z wiceministrem spraw zagranicznych III Rzeszy Ernstem von Weizsäckerem. Na polecenie ministra Józefa Becka zapewniał rozmówcę, że Rzeczpospolita liczy na przyjazne konsultacje z Niemcami. Celem polskiej dyplomacji było wówczas uzyskanie zgody Berlina na utworzenie wspólnej polsko-węgierskiej granicy – stać by się to miało kosztem Czechosłowacji. Beck polecił Lipskiemu, by ten podkreślił, iż sojusz Warszawy z Budapesztem nie jest wymierzony przeciw III Rzeszy.
Tymczasem w spotkaniu przy słupie granicznym z polskiej strony udział wzięli major Jan Henryk Żychoń, rotmistrz Mieczysław Kamiński, komisarz Straży Granicznej Jan Mularczyk oraz kapitan Stefan Maresch. Jedynie Żychoń występował pod swoim prawdziwym nazwiskiem – był postacią powszechnie znaną, opisywaną w gazetach, konspiracja nie miała sensu. O wysłaniu go na spotkanie zdecydował jego przełożony, szef Wydziału Wywiadowczego Stefan Mayer. Niemcy natomiast wystąpili pod nazwiskami przykrywkowymi: pułkownik sztabu generalnego Beck oraz doktor Klee. Zapewne nigdy się nie dowiemy, kim byli naprawdę. Rozmowa była tłumaczona przez Mularczyka – jak zapamiętał Maresch – choć wszyscy Polacy lepiej lub gorzej mówili po niemiecku.
Po prezentacji i zdawkowych uprzejmościach „pułkownik Beck” przystąpił do rzeczy, mówiąc: „Niemcy i Polska mają wspólnego wroga – tym wrogiem jest komunizm. Wobec wzajemnych dobrych stosunków polsko-niemieckich możemy i powinniśmy wspólnie zwalczać grożące nam niebezpieczeństwo roboty komunistycznej”. Dalej Niemiec przekonywał, że nie ma tu sprzecznych interesów między Polską a III Rzeszą, i zaproponował współpracę sztabów oraz organów służb bezpieczeństwa, które wzajemnie informowałyby się o wszystkim, co może mieć znaczenie w walce ze Związkiem Radzieckim.
Żychoń wysłuchał tego wszystkiego i odparł, że propozycję tę przedłoży centrali w Warszawie, sam bowiem nie ma pełnomocnictw, by cokolwiek deklarować czy postanowić. Na to człowiek podający się za pułkownika Becka odparł, że dobrze by było, gdyby odpowiedź przyszła bezpośrednio ze Sztabu Głównego Wojska Polskiego, a nie od dyplomatów, ponieważ „wojskowi zawsze mają bardziej prosty język i zawsze lepiej się rozumieją”.
Ustalono, że następne spotkanie odbędzie się 12 listopada 1938 roku.
Ale to nie był koniec. „Pułkownik Beck” oznajmił, że strona niemiecka chce jeszcze coś zakomunikować Polakom, jako wyraz dobrej woli i gotowości do współpracy, lecz przedtem proponuje wypicie po kieliszku koniaku „dla wzmocnienia”. Dał odpowiedni znak i wachmistrz żandarmerii niemieckiej zjawił się z tacą, na której stały butelka koniaku i kieliszki. Niemiec rozlał trunek i wzniósł toast za przyszłą współpracę. Maresch zapamiętał, że pojawiła się jeszcze „malutka przekąska”.
Atmosfera chyba troszkę się rozluźniła. Po chwili towarzyskiej rozmowy Żychoń „wyraził żal, że nie może się zrewanżować, gdyż nie jest na to przygotowany, wobec czego rewanżuje się w jedyny możliwy w obecnej chwili sposób, co mówiąc, z flaszki koniaku przyniesionej przez Niemców nalał następną kolejkę koniaku, wznosząc toast”. Padło oczywiście niemieckie zum Wohl.
Po tych toastach głos zabrał „doktor Klee”. Powiedział, że gdy likwidowali u siebie radzieckie komórki wywiadowcze, natrafili na ślad osób, które pracowały dla Moskwy w Polsce. Podał nazwiska dwóch działaczy Kominternu bywających często nad Wisłą oraz nazwisko emerytowanego kapitana pracującego aktualnie w Ministerstwie Komunikacji, w Komisji Drogowej. Człowiek ten miał być agentem radzieckiego wywiadu. Niemcy nie mieli przy sobie żadnych dowodów na poparcie swych rewelacji, ale obiecali przywieźć je na spotkanie 12 listopada.
Obie delegacje rozeszły się, każda w swoją stronę, i tak to osobliwe spotkanie Oddziału II SG i Abwehry dobiegło końca.
Polacy wrócili do Bydgoszczy, by przygotować szczegółowy raport z rozmów na granicy; do raportu załączono też propozycję informacji, jakie można by bez szkody przekazać Niemcom w ramach rewanżu za ich rewelacje, które oczywiście postanowiono sprawdzić. Było już późno, gdy Żychoń z Mareschem ślęczeli nad tym raportem, tymczasem z Warszawy nadeszła szyfrowana depesza z informacją, że o godzinie 20.00 polski attaché wojskowy w Berlinie, pułkownik Antoni Szymański, został pilnie wezwany do admirała Wilhelma Canarisa. Szef Abwehry opowiedział Szymańskiemu o spotkaniu pod Schneidemühl i poprosił o jak najszybszą odpowiedź, już drogą oficjalną, choć samo spotkanie takiego charakteru nie miało. Canaris prosił o pośpiech, chcąc jak najszybciej polską odpowiedź dostarczyć marszałkowi Rzeszy Hermannowi Göringowi, a ten z kolei miał o wszystkim poinformować samego Adolfa Hitlera, „którego ta sprawa żywo interesuje”.
A zatem w Warszawie szef Sztabu Głównego, generał brygady Wacław Stachiewicz, udał się z kompletem materiałów do marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego i obaj obmyślali odpowiedź na niemiecką ofertę.
Składała się ona z kilku punktów. Pierwszy informował, że skoro Niemcy postawili sprawę otwarcie, nie ma już sensu spotkanie 12 listopada. Następne punkty były oficjalnym stanowiskiem Polski; najważniejszy z nich mówił, że na współpracę stałą Warszawa nie pójdzie, ale może przystać na sporadyczne przekazywanie informacji. Sztab Główny dziękował też za przekazanie nazwisk agentów radzieckich i obiecywał, że jeśli tylko Polacy będą mieli okazję się zrewanżować, zrobią to.
Z takim komunikatem pułkownik Antoni Szymański udał się do Canarisa. Niemcy już więcej do sprawy nie wrócili. Dowodów potwierdzających swe rewelacje nie dostarczyli, a polskie rozpracowanie tych informacji nie potwierdziło.
Spotkanie Żychonia z funkcjonariuszami Abwehry nie miało, rzecz jasna, decydującego wpływu na stosunki polsko-niemieckie. Był to jeden z wielu kanałów, poprzez który oba państwa próbowały wybadać nawzajem swoje intencje. Niewątpliwie odrzucenie przez polski wywiad niemieckiej oferty współpracy, niezależnie od tego, czy była szczera, czy nie, pokazywało, że Polacy nie chcą bezwarunkowo rzucać się w objęcia zachodniego sąsiada. Warto pamiętać, że odpowiedź sformułował marszałek Rydz-Śmigły i, jeśli wierzyć Canarisowi, dotarła ona do samego Hitlera. Była to więc pośrednio wymiana zdań na najwyższym szczeblu. Odpowiedź Warszawy musiała zostać przyjęta nad Sprewą z rozczarowaniem.
Już 24 października 1938 roku, a więc sześć dni po spotkaniu na granicy, ambasador Józef Lipski udał się do Berchtesgaden, gdzie akurat urzędował Joachim von Ribbentrop. Szef niemieckiego MSZ był świeżo po konsultacjach z Führerem, który uwielbiał spędzać czas w tej górskiej miejscowości.
Rozmowa Ribbentropa z Lipskim przeszła do historii jako punkt zwrotny w relacjach II Rzeczypospolitej i III Rzeszy. Trwała trzy godziny, a zatem dość długo. Niemiec znów chwalił Polskę i miał przywoływać słowa Hitlera: „Polacy to zuchy. Piłsudski byłby z nich zadowolony”. Ale gdy tylko polski ambasador przeszedł do sedna, czyli do kwestii wspólnej granicy polsko-węgierskiej, Niemiec odpowiedział postulatem uregulowania kwestii Gdańska. Dla Lipskiego musiało być zaskoczeniem, że sprawa Wolnego Miasta znów wraca na stół. Niemiec sugerował jeszcze, że Polska powinna przystąpić do paktu antykominternowskiego. Padła też propozycja konsultowania swych poczynań na arenie międzynarodowej. Spotkanie Ribbentrop–Lipski upłynęło w przyjaznej atmosferze, Niemiec propozycje formułował uprzejmie, niemniej stało się jasne, że deklaracje Hitlera, iż po zajęciu Sudetów III Rzesza nie ma więcej roszczeń terytorialnych, można włożyć między bajki. Już wkrótce niemieccy politycy zaczną formułować swoje pretensje do Polski znacznie mniej przyjemnym tonem.
Major Żychoń, jeśli wierzyć jego późniejszym relacjom, nigdy nie dał się nabrać hitlerowcom i zawsze podejrzewał ich o niecne zamiary wobec Polski. Wkrótce po spotkaniu z oficerami Abwehry, w listopadzie lub w grudniu 1938 roku, szef bydgoskiej ekspozytury przedstawił centrali w Warszawie tajne wydawnictwo NSDAP na temat dalszej niemieckiej ekspansji. Wynikało z niego, że „wszystkie ziemie, na których kiedykolwiek stanęła noga niemiecka, względnie przejawiła się tam ekspansja kulturalna, są terenami niemieckimi, względnie wchodzą w tak zwany obszar pojęciowy «Lebensraum» i muszą być podporządkowane Niemcom jako «narodowi panów», «Herrenvolk»”. W wypadku Polski ekspansję tę można by poprowadzić bez względu na deklarację o nieagresji, powołując się na prawo mieszkańców ziem, gdzie dominowała mniejszość niemiecka, do samostanowienia.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------