- W empik go
Wielka partya. Część 2 - ebook
Wielka partya. Część 2 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 213 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I.
Bal u księżnej trwał już od godziny, i tańczono pierwszego kadryla.
Zofia stała w jednej z rozwiniętych par, przy Szczuckim.
Ten jej coś prawił z uśmiechem, ale ona go wcale nie słuchała, tylko oczami wodziła po salonie i szukała kogoś.
Wyglądała rozdrażniona, zła do tego stopnia, do jakiego tylko być złą mogła ta różowa blondynka.
Rakuski znajdował się już od godziny na balu, spotkał się był z nią oko w oko, I dotąd się jej nie prezentował.
Dotąd sądziła że jej nie zauważył, dziś; spostrzegła że postępował, jakby z zamiarem.. Czuła się obrażoną, draśniętą w najdrażliwszy sposób.
Widział ją, znał ją, wiedział kim jest, wiedział że jest Wielborską, milionową partyą i ignorował ją.
Nie pamiętała, by kiedy tak była rozdrażnioną. Oczami wodziła po salonie i zdawała się czekać chwili, by przeprowadzić swój plan.
Nagle rozpromieniało jej oblicze. Dostrzegła, że Rakuski zbliża się do jej matki i ku niej pobiegła,
Nim pani Lina miała czas przywitać się z Augustem, zagadnęła ją córka niby cicho, ale tak, by przez Rakuskiego być słyszaną:
– Któż jest ten pan, którego ciągle widuję, a którego nie znam?
Pani Lina zmieszała się na razie do najwyższego stopnia, ale nie zmieszał się Rakuski.
– Ten pan to wielki przyjaciel rodziny pani – podchwycił w ukłonie – a więc i pa – ni także, człowiek bardzo źle wychowany, skoro nie znalazł czasu się pani dotąd przedstawić, ale to oryginał, który nie lubi zgiełku i tłumu, a około pani ciągle taki zgiełk admiratorów i wielbicieli panuje…
Pani Lina się uśmiechnęła, a Zofia która rzadko zapominała języka, tym razem mimo z góry przygotowanej odpowiedzi, milczała. Po chwili jednak, podnosząc swą dumną główkę, odparła.
– A! jeśli tak, to przebaczam ten dowód złego wychowania, skoro się pan przyznajesz.
To powiedziawszy, oddaliła się.
Pani Lina nie mogła ukryć pomieszania. Było to przecież pierwsze spotkanie jej córki z jej ekskochankiem, spotkanie dla którego uniknięcia tyle przecierpiała, tyle poświęciła.
– Pani córka – odezwał się August – widzę, odziedziczyła po pani i dar zręcznego odpowiadania.
– Niestety – zaśmiała się hrabina, uważając że Rakuski ciągle szukał między tańczącymi Zofii.
Dziwnie go ona zainteresowała swem podobieństwem do matki, teraz dopiero odkrytem, a ciekawem w tak młodej kobiecie.
– Ktoś mi mówił – zagadnął – że córka pani ma niemal taki jak pani, dar rozmowy, utrzymania jej długo na poziomie interesującym i podsycania z rzadkim talentem.
– I żałowałeś mnie pan – podchwyciła Lina – że mam córkę une enfant précoce?
– O nie! – odpowiedział Rakuski – plagą naszego świata jest niejakość kobiet, wypływająca z niejakości panien.
Pani Lina nic nie odpowiedziała, chciała skrócić rozmowę z Rakuskim: bała się, by się nie wznowił sen przeszłości.
August odszedł. Zdala, ukryty za portyerą, śledził Zofię.
Ta śmiała panna niezmiernie go interesowała.
Słyszał był wprawdzie, że hrabianka w niczem nie była podobną, do jeneralnego typu panien, lecz jej sobie nie wystawiał taką, jaką poznał.
To śmiałe i pewne spojrzenie odziedziczone po matce, więcej miało niezawodnie powabu u niej w dziewiętnastym roku, niż u Liny w trzydziestym i którymś.
Zresztą do matki była nadzwyczaj podobną., nie będąc pięknością. Zdawało się, iż po matce odziedziczyła wszystko co było urokiem, nie biorąc chłodnej strony jej piękności. Wielka piękność prawie nigdy nie chodzi w parze z wielkim urokiem.
Pani Lina była pięknością: Zofii daleko było do niej, lecz bynajmniej przez to nie ustępowała matce, w czasach jej największego powodzenia.
Rakuski porównywając, doszedł powoli do tego iż powiedział sobie, że pani Lina taka jaką kochał, o wiele niżej stała od swej córki.
Tego życia Zofii, tego spojrzenia bystrego, a dziwnie łagodnego, tego wyrazu dowcipu i sprytu igrającego na jej ustach ciągle, nie miała nigdy pani Lina, mając jednak delikatniejsze i szlachetniejsze rysy.
To studyum porównawcze córki z matką, bawiło tak Rakuskiego, iż dalej się w niem zagłębiał.
Kilka razy musiał spuścić oczy, bo wzrok jego badawczy spotkał się ze spojrzeniem Zofii, a nie chciał uchodzić w oczach tej panny za jednego z licznych pretendentów do jej posagu, którzy od roli niemej admiracyi; zapewne zaczynali swe konkury.
Augusta, jako prawdziwego z całej duszy amatora i wielbiciela płci pięknej, bawiło przypatrywanie się tej kobiecie i przypominanie sobie kilku może najmilszych kartek ze swej przeszłości.
Tak! on Linę prawdziwie kochał – teraz czuł to dopiero. Interes, który obudziła w nim Zofia, był tylko wynikiem tego minionego uczucia – myślał.
– Bo przecież – dalej marzył – każdy mężczyzna ma swój ideał.
Jeśli pani Lina była jego ideałem, nic dziwnego, że go uderzyła córka mająca tyle z matką wspólnego.
I zapuszczał się w przeszłość… oczy bezmyślnie już biegały po salonie… On iak prawdziwy gastronom miłości, przywoływał w wyobraźni cały swój z Lina romans.
– Były to dobre… miłe… czasy – myślał kierując swój wzrok na hrabinę, która już tylko w jego oczach, urokiem przeszłości zaślepionych, mogła być romansu bohaterką.
I znów ze swą zwykłą miną obserwatora i… dowcipnego salonowego krytyka, myślał, a myślą, był daleko, daleko od tego miejsca.
Jedne po drugich przesuwały mu się epizody, obrazy, sceny delikatne i subtelne jak pajęcze nici, wysnuwane z jego minionego romansu.
Ta kobieta, cała jaką była, stawała mu żywo w oczach, wyobraźni i zmysłach.
I myśl ciekawa, w szczegółach porównywała ją z córką. Chciałby był wiedzieć co rychło, czy Zofia prócz pozerów, rysów widomych, była do matki podobną i w tych szczegółach, w tych tonach i półcieniach, które u kobiety są wszystkiem.
Bo wielkim podbijającym urokiem Liny – myślał ciągle August – to były właśnie te ukryte, znane tylko kochankowi barwy i tony, które tworzyły uroczy indywidualizm kobiety.
– Czy Zofia odziedziczyła po matce i ten ton głębokiego spojrzenia w pewnych, razach? ten sposób mówienia? ten rodzaj o zupełnie odrębnych i jedynych cechach rozumu? ten uśmiech pytający i tak paraliżujący, że odpowiedź zamierała na ustach…
– Bo cóż jeżeli nie te szczegóły, jeżeli nie te znikające lub błyszczące gwiazdki, składają się na urok, na czar kobiety?
Czyż brylanty nie są, pięknemi dzięki tylko swej grze światła, która z białych, zamienia je w czarne, rzucając miliardy srebrnych, złotych i brylantowych iskier?
Czyż pięknością nocy letniej jest księżyc, ze swemi wielkiemi gwiazdami, Wenus i Marsem, czy też te krocie świateł i światełek – te miliony biegających po firmamencie, znikających i świecących brylantów i brylancików? te miliardy nie dających się zliczyć ugrupowań, gwiazd i światów?
Rakuski był ciekawym Zofii.
Przesunął się, by zbliska przypatrzyć się tej kobiecie, która nie przedstawiając dla niego żadnego bliższego interesu przecież oczy chwilowo bawiła.
– Zresztą – myślał – cóż miał lepsze go do roboty w salonie, w którym się nie kochał w nikim? jak oddać się zupełnie nowym dla niego studyom, studyom nad pannami.
Uśmiechnął się sam z tej myśli.
W tej właśnie chwili, Zofia się obróciła i podchwyciła uśmiech Augusta, który tuż stał za nią.
– Jeśli się pan tu wybrałeś – zagadnęła – robić swoje złośliwe uwagi, toś pan się źle wybrał, bo pannom złośliwemi być nie wolno, i wszelki zmysł krytyczny im jest z góry wzbroniony.
– Niema reguły, bez wyjątku – odparł August – i przed jednym z nich, zdaje mi się, stoję.
– Któż mnie tak oczernił przed panem?
– Wielkie oczy pani.
– Myślałam że są piękniejsze i brzydkich rzeczy nie mówią – zawołała Zofia, a Rakuski zastanawiał się nad faktem, że miał przed sobą pierwszą pannę, którą komplement bynajmniej nie zmieszał.
Zaczęła się rozmowa; Zofia siedziała, a August stał przed nią. Oboje wyglądali zajęci sobą: Rakuski swem studyum, Zofia poznaniem człowieka, którego była bardzo ciekawą.
Inaczej go sobie wystawiała, o wiele gorzej, choć tak dobrze przez świat do niego była uprzedzoną.
Rakuski miał dziwny urok w rozmowie z kobietami. Sam też ton jego był pełen admiracji, a każde słowo miało swój dźwięk pytający, jak… każde zdanie zdawało się czekać potwierdzenia i uznania, mających dopiero nadać wartość wypowiedzianej myśli.
– I w tym szczególe – myślała Zofia – malowało się to jego ślepe bałwochwalcze dla kobiet uczucie, którem tak podbijał, o którem tyle mówiono.
Zofia z ciekawością, go słuchała, połykała słowa, badała myśl po za niemi ukrytą, chcąc przeniknąć tego człowieka. Coraz bardziej rozumiała salonową sławę Rakuskiego.
– To człowiek – myślała – który nie może się nie podobać; za którym rozumiała – że szalały kobiety.
August przedłużał rozmowę.
Pani Lina z drugiego salonu z trwogą, przyglądała się tej parze, z której jedno było jej córką, drugie jej ekskochankiem.
Jeśli kto, to ona znała niebezpieczeństwo, w jakiem się znajdowała kobieta pragnąca się podobać Rakuskiemu.
Cały świat przypatrywał się im, bo byli głównym tej epoki interesem. Nie można sobie było wystawić lepiej dobranych wielkich partyi. Hrabia Jan widzący zawsze wszystko, przez uchyloną portyerę uchwycił ten obraz. Uśmiechnął się, ale krótko i sucho…
Jakiś wyraz twardy przebiegł po jego twarzy i zaraz jakby mocno niezadowolony, opuścił stanowisko.
Po pół godzinie bardzo ożywionej rozmowy, Zofia zagadnęła Augusta:
– Ależ panie Rakuski… kompromitujesz się pan?
– Jakto?
– Masz pan reputacyę tak mądrego człowieka, nigdy się z pannami nie rozmawiasz… mówiono mi – zagadnęła Zofia obejmując go oczami i niecierpliwie czekając trudnej odpowiedzi.
– Czy chcesz pani mi dać grzecznie do zrozumienia, że ja kompromituję?
– Tym razem, to ja nie rozumiem.
– Nic jaśniejszego – zawołał August – osobę otoczoną, jaką pani jesteś, pretendentami o jej rękę, kompromituje w naszym świecie choćby dłuższa rozmowa, z takim jak ja, starym oryginałem… Świat gotów zawołać: "Czyżby i jemu się w głowie przewróciło".
– Me o tem myślałam – odparła Zofia.
– Ah! to pani mi do myślenia dała.
– Że trzeba mieć przewrócony głowę, by ze miia rozmawiać? – zapytała Zofia z uśmiechem.
– O nie – odparł Rakuski – to było co do mnie. Co do ogółu sądzę, że trzeba ją mieć bardzo silną, by jej nie stracić.
To powiedziawszy, skłonił się i oddalił.
Wyszedł do zimowej oranżeryi która zdobiła ten apartament, i pogrążony w swych myślach, przechadzał się wszerz i wzdłuż przy dźwiękach muzyki, dolatujących go z trzeciej sali.
– Oryginalna panna! – myślał August, a myśli jego miały tę cechę nieporządku, jaki nasze wyobraźnie zwykle ogarnia, gdy ulegamy któremuś z niepokojących nas wrażeń.
Rakuski sam sobie się dziwił. Uczucia tego jakie teraz czuł w swem sercu, nie znał zupełnie… Jakieś pragnienie nieokreślone, jakieś myśli bezładne, jakieś podszepty swą niemożliwością śmieszne, czuł budzące się w jego piersi.
Uradował się, gdy go w tym stanie zastała pani Podolska, która niby przypadkiem weszła do sali.
– Nudzimy się, my nietańczący – zagadnęła.
– A… – odparł August – bardzo słusznie, bo ja nie powinienem chodzić po balach, a pani powinnaś jeszcze tańczyć.
Pani Podolska, która jeszcze młodo wyglądała, ale tańców wirowych już nie tańczyła, uśmiechnęła się wdzięcznie.
– Czemu pan nie tańczysz?… no siadaj pan tutaj… pogadamy…
Usiedli na kanapie wśród krzewów palmowych, a nim Rakuski odpowiedział, pani Podolska już dalej zaszczebiotała.
– Bo gdybyś pan tańczył, toby panu daleko łatwiej przychodziło faire votre cour.
– Ależ pani! – przerwał Rakuski – ja się o nikogo nie staram, ja…
– Bo mi mówiono… mówiła udając za żenowaną pani Podolska – żeś pan przyjechał starać się o pannę Wielborską…