Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wielka partya. Część 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wielka partya. Część 2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 213 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZĘŚĆ DRU­GA.

I.

Bal u księż­nej trwał już od go­dzi­ny, i tań­czo­no pierw­sze­go ka­dry­la.

Zo­fia sta­ła w jed­nej z roz­wi­nię­tych par, przy Szczuc­kim.

Ten jej coś pra­wił z uśmie­chem, ale ona go wca­le nie słu­cha­ła, tyl­ko ocza­mi wo­dzi­ła po sa­lo­nie i szu­ka­ła ko­goś.

Wy­glą­da­ła roz­draż­nio­na, zła do tego stop­nia, do ja­kie­go tyl­ko być złą mo­gła ta ró­żo­wa blon­dyn­ka.

Ra­ku­ski znaj­do­wał się już od go­dzi­ny na balu, spo­tkał się był z nią oko w oko, I do­tąd się jej nie pre­zen­to­wał.

Do­tąd są­dzi­ła że jej nie za­uwa­żył, dziś; spo­strze­gła że po­stę­po­wał, jak­by z za­mia­rem.. Czu­ła się ob­ra­żo­ną, dra­śnię­tą w naj­draż­liw­szy spo­sób.

Wi­dział ją, znał ją, wie­dział kim jest, wie­dział że jest Wiel­bor­ską, mi­lio­no­wą par­tyą i igno­ro­wał ją.

Nie pa­mię­ta­ła, by kie­dy tak była roz­draż­nio­ną. Ocza­mi wo­dzi­ła po sa­lo­nie i zda­wa­ła się cze­kać chwi­li, by prze­pro­wa­dzić swój plan.

Na­gle roz­pro­mie­nia­ło jej ob­li­cze. Do­strze­gła, że Ra­ku­ski zbli­ża się do jej mat­ki i ku niej po­bie­gła,

Nim pani Lina mia­ła czas przy­wi­tać się z Au­gu­stem, za­gad­nę­ła ją cór­ka niby ci­cho, ale tak, by przez Ra­ku­skie­go być sły­sza­ną:

– Któż jest ten pan, któ­re­go cią­gle wi­du­ję, a któ­re­go nie znam?

Pani Lina zmie­sza­ła się na ra­zie do naj­wyż­sze­go stop­nia, ale nie zmie­szał się Ra­ku­ski.

– Ten pan to wiel­ki przy­ja­ciel ro­dzi­ny pani – pod­chwy­cił w ukło­nie – a więc i pa – ni tak­że, czło­wiek bar­dzo źle wy­cho­wa­ny, sko­ro nie zna­lazł cza­su się pani do­tąd przed­sta­wić, ale to ory­gi­nał, któ­ry nie lubi zgieł­ku i tłu­mu, a oko­ło pani cią­gle taki zgiełk ad­mi­ra­to­rów i wiel­bi­cie­li pa­nu­je…

Pani Lina się uśmiech­nę­ła, a Zo­fia któ­ra rzad­ko za­po­mi­na­ła ję­zy­ka, tym ra­zem mimo z góry przy­go­to­wa­nej od­po­wie­dzi, mil­cza­ła. Po chwi­li jed­nak, pod­no­sząc swą dum­ną głów­kę, od­par­ła.

– A! je­śli tak, to prze­ba­czam ten do­wód złe­go wy­cho­wa­nia, sko­ro się pan przy­zna­jesz.

To po­wie­dziaw­szy, od­da­li­ła się.

Pani Lina nie mo­gła ukryć po­mie­sza­nia. Było to prze­cież pierw­sze spo­tka­nie jej cór­ki z jej eks­ko­chan­kiem, spo­tka­nie dla któ­re­go unik­nię­cia tyle prze­cier­pia­ła, tyle po­świę­ci­ła.

– Pani cór­ka – ode­zwał się Au­gust – wi­dzę, odzie­dzi­czy­ła po pani i dar zręcz­ne­go od­po­wia­da­nia.

– Nie­ste­ty – za­śmia­ła się hra­bi­na, uwa­ża­jąc że Ra­ku­ski cią­gle szu­kał mię­dzy tań­czą­cy­mi Zo­fii.

Dziw­nie go ona za­in­te­re­so­wa­ła swem po­do­bień­stwem do mat­ki, te­raz do­pie­ro od­kry­tem, a cie­ka­wem w tak mło­dej ko­bie­cie.

– Ktoś mi mó­wił – za­gad­nął – że cór­ka pani ma nie­mal taki jak pani, dar roz­mo­wy, utrzy­ma­nia jej dłu­go na po­zio­mie in­te­re­su­ją­cym i pod­sy­ca­nia z rzad­kim ta­len­tem.

– I ża­ło­wa­łeś mnie pan – pod­chwy­ci­ła Lina – że mam cór­kę une en­fant préco­ce?

– O nie! – od­po­wie­dział Ra­ku­ski – pla­gą na­sze­go świa­ta jest nie­ja­kość ko­biet, wy­pły­wa­ją­ca z nie­ja­ko­ści pa­nien.

Pani Lina nic nie od­po­wie­dzia­ła, chcia­ła skró­cić roz­mo­wę z Ra­ku­skim: bała się, by się nie wzno­wił sen prze­szło­ści.

Au­gust od­szedł. Zda­la, ukry­ty za por­ty­erą, śle­dził Zo­fię.

Ta śmia­ła pan­na nie­zmier­nie go in­te­re­so­wa­ła.

Sły­szał był wpraw­dzie, że hra­bian­ka w ni­czem nie była po­dob­ną, do je­ne­ral­ne­go typu pa­nien, lecz jej so­bie nie wy­sta­wiał taką, jaką po­znał.

To śmia­łe i pew­ne spoj­rze­nie odzie­dzi­czo­ne po mat­ce, wię­cej mia­ło nie­za­wod­nie po­wa­bu u niej w dzie­więt­na­stym roku, niż u Liny w trzy­dzie­stym i któ­rymś.

Zresz­tą do mat­ki była nad­zwy­czaj po­dob­ną., nie bę­dąc pięk­no­ścią. Zda­wa­ło się, iż po mat­ce odzie­dzi­czy­ła wszyst­ko co było uro­kiem, nie bio­rąc chłod­nej stro­ny jej pięk­no­ści. Wiel­ka pięk­ność pra­wie nig­dy nie cho­dzi w pa­rze z wiel­kim uro­kiem.

Pani Lina była pięk­no­ścią: Zo­fii da­le­ko było do niej, lecz by­najm­niej przez to nie ustę­po­wa­ła mat­ce, w cza­sach jej naj­więk­sze­go po­wo­dze­nia.

Ra­ku­ski po­rów­ny­wa­jąc, do­szedł po­wo­li do tego iż po­wie­dział so­bie, że pani Lina taka jaką ko­chał, o wie­le ni­żej sta­ła od swej cór­ki.

Tego ży­cia Zo­fii, tego spoj­rze­nia by­stre­go, a dziw­nie ła­god­ne­go, tego wy­ra­zu dow­ci­pu i spry­tu igra­ją­ce­go na jej ustach cią­gle, nie mia­ła nig­dy pani Lina, ma­jąc jed­nak de­li­kat­niej­sze i szla­chet­niej­sze rysy.

To stu­dy­um po­rów­naw­cze cór­ki z mat­ką, ba­wi­ło tak Ra­ku­skie­go, iż da­lej się w niem za­głę­biał.

Kil­ka razy mu­siał spu­ścić oczy, bo wzrok jego ba­daw­czy spo­tkał się ze spoj­rze­niem Zo­fii, a nie chciał ucho­dzić w oczach tej pan­ny za jed­ne­go z licz­nych pre­ten­den­tów do jej po­sa­gu, któ­rzy od roli nie­mej ad­mi­ra­cyi; za­pew­ne za­czy­na­li swe kon­ku­ry.

Au­gu­sta, jako praw­dzi­we­go z ca­łej du­szy ama­to­ra i wiel­bi­cie­la płci pięk­nej, ba­wi­ło przy­pa­try­wa­nie się tej ko­bie­cie i przy­po­mi­na­nie so­bie kil­ku może naj­mil­szych kar­tek ze swej prze­szło­ści.

Tak! on Linę praw­dzi­wie ko­chał – te­raz czuł to do­pie­ro. In­te­res, któ­ry obu­dzi­ła w nim Zo­fia, był tyl­ko wy­ni­kiem tego mi­nio­ne­go uczu­cia – my­ślał.

– Bo prze­cież – da­lej ma­rzył – każ­dy męż­czy­zna ma swój ide­ał.

Je­śli pani Lina była jego ide­ałem, nic dziw­ne­go, że go ude­rzy­ła cór­ka ma­ją­ca tyle z mat­ką wspól­ne­go.

I za­pusz­czał się w prze­szłość… oczy bez­myśl­nie już bie­ga­ły po sa­lo­nie… On iak praw­dzi­wy ga­stro­nom mi­ło­ści, przy­wo­ły­wał w wy­obraź­ni cały swój z Lina ro­mans.

– Były to do­bre… miłe… cza­sy – my­ślał kie­ru­jąc swój wzrok na hra­bi­nę, któ­ra już tyl­ko w jego oczach, uro­kiem prze­szło­ści za­śle­pio­nych, mo­gła być ro­man­su bo­ha­ter­ką.

I znów ze swą zwy­kłą miną ob­ser­wa­to­ra i… dow­cip­ne­go sa­lo­no­we­go kry­ty­ka, my­ślał, a my­ślą, był da­le­ko, da­le­ko od tego miej­sca.

Jed­ne po dru­gich prze­su­wa­ły mu się epi­zo­dy, ob­ra­zy, sce­ny de­li­kat­ne i sub­tel­ne jak pa­ję­cze nici, wy­snu­wa­ne z jego mi­nio­ne­go ro­man­su.

Ta ko­bie­ta, cała jaką była, sta­wa­ła mu żywo w oczach, wy­obraź­ni i zmy­słach.

I myśl cie­ka­wa, w szcze­gó­łach po­rów­ny­wa­ła ją z cór­ką. Chciał­by był wie­dzieć co ry­chło, czy Zo­fia prócz po­ze­rów, ry­sów wi­do­mych, była do mat­ki po­dob­ną i w tych szcze­gó­łach, w tych to­nach i pół­cie­niach, któ­re u ko­bie­ty są wszyst­kiem.

Bo wiel­kim pod­bi­ja­ją­cym uro­kiem Liny – my­ślał cią­gle Au­gust – to były wła­śnie te ukry­te, zna­ne tyl­ko ko­chan­ko­wi bar­wy i tony, któ­re two­rzy­ły uro­czy in­dy­wi­du­alizm ko­bie­ty.

– Czy Zo­fia odzie­dzi­czy­ła po mat­ce i ten ton głę­bo­kie­go spoj­rze­nia w pew­nych, ra­zach? ten spo­sób mó­wie­nia? ten ro­dzaj o zu­peł­nie od­ręb­nych i je­dy­nych ce­chach ro­zu­mu? ten uśmiech py­ta­ją­cy i tak pa­ra­li­żu­ją­cy, że od­po­wiedź za­mie­ra­ła na ustach…

– Bo cóż je­że­li nie te szcze­gó­ły, je­że­li nie te zni­ka­ją­ce lub błysz­czą­ce gwiazd­ki, skła­da­ją się na urok, na czar ko­bie­ty?

Czyż bry­lan­ty nie są, pięk­ne­mi dzię­ki tyl­ko swej grze świa­tła, któ­ra z bia­łych, za­mie­nia je w czar­ne, rzu­ca­jąc mi­liar­dy srebr­nych, zło­tych i bry­lan­to­wych iskier?

Czyż pięk­no­ścią nocy let­niej jest księ­życ, ze swe­mi wiel­kie­mi gwiaz­da­mi, We­nus i Mar­sem, czy też te kro­cie świa­teł i świa­te­łek – te mi­lio­ny bie­ga­ją­cych po fir­ma­men­cie, zni­ka­ją­cych i świe­cą­cych bry­lan­tów i bry­lan­ci­ków? te mi­liar­dy nie da­ją­cych się zli­czyć ugru­po­wań, gwiazd i świa­tów?

Ra­ku­ski był cie­ka­wym Zo­fii.

Prze­su­nął się, by zbli­ska przy­pa­trzyć się tej ko­bie­cie, któ­ra nie przed­sta­wia­jąc dla nie­go żad­ne­go bliż­sze­go in­te­re­su prze­cież oczy chwi­lo­wo ba­wi­ła.

– Zresz­tą – my­ślał – cóż miał lep­sze go do ro­bo­ty w sa­lo­nie, w któ­rym się nie ko­chał w ni­kim? jak od­dać się zu­peł­nie no­wym dla nie­go stu­dy­om, stu­dy­om nad pan­na­mi.

Uśmiech­nął się sam z tej my­śli.

W tej wła­śnie chwi­li, Zo­fia się ob­ró­ci­ła i pod­chwy­ci­ła uśmiech Au­gu­sta, któ­ry tuż stał za nią.

– Je­śli się pan tu wy­bra­łeś – za­gad­nę­ła – ro­bić swo­je zło­śli­we uwa­gi, toś pan się źle wy­brał, bo pan­nom zło­śli­we­mi być nie wol­no, i wszel­ki zmysł kry­tycz­ny im jest z góry wzbro­nio­ny.

– Nie­ma re­gu­ły, bez wy­jąt­ku – od­parł Au­gust – i przed jed­nym z nich, zda­je mi się, sto­ję.

– Któż mnie tak oczer­nił przed pa­nem?

– Wiel­kie oczy pani.

– My­śla­łam że są pięk­niej­sze i brzyd­kich rze­czy nie mó­wią – za­wo­ła­ła Zo­fia, a Ra­ku­ski za­sta­na­wiał się nad fak­tem, że miał przed sobą pierw­szą pan­nę, któ­rą kom­ple­ment by­najm­niej nie zmie­szał.

Za­czę­ła się roz­mo­wa; Zo­fia sie­dzia­ła, a Au­gust stał przed nią. Obo­je wy­glą­da­li za­ję­ci sobą: Ra­ku­ski swem stu­dy­um, Zo­fia po­zna­niem czło­wie­ka, któ­re­go była bar­dzo cie­ka­wą.

In­a­czej go so­bie wy­sta­wia­ła, o wie­le go­rzej, choć tak do­brze przez świat do nie­go była uprze­dzo­ną.

Ra­ku­ski miał dziw­ny urok w roz­mo­wie z ko­bie­ta­mi. Sam też ton jego był pe­łen ad­mi­ra­cji, a każ­de sło­wo mia­ło swój dźwięk py­ta­ją­cy, jak… każ­de zda­nie zda­wa­ło się cze­kać po­twier­dze­nia i uzna­nia, ma­ją­cych do­pie­ro nadać war­tość wy­po­wie­dzia­nej my­śli.

– I w tym szcze­gó­le – my­śla­ła Zo­fia – ma­lo­wa­ło się to jego śle­pe bał­wo­chwal­cze dla ko­biet uczu­cie, któ­rem tak pod­bi­jał, o któ­rem tyle mó­wio­no.

Zo­fia z cie­ka­wo­ścią, go słu­cha­ła, po­ły­ka­ła sło­wa, ba­da­ła myśl po za nie­mi ukry­tą, chcąc prze­nik­nąć tego czło­wie­ka. Co­raz bar­dziej ro­zu­mia­ła sa­lo­no­wą sła­wę Ra­ku­skie­go.

– To czło­wiek – my­śla­ła – któ­ry nie może się nie po­do­bać; za któ­rym ro­zu­mia­ła – że sza­la­ły ko­bie­ty.

Au­gust prze­dłu­żał roz­mo­wę.

Pani Lina z dru­gie­go sa­lo­nu z trwo­gą, przy­glą­da­ła się tej pa­rze, z któ­rej jed­no było jej cór­ką, dru­gie jej eks­ko­chan­kiem.

Je­śli kto, to ona zna­ła nie­bez­pie­czeń­stwo, w ja­kiem się znaj­do­wa­ła ko­bie­ta pra­gną­ca się po­do­bać Ra­ku­skie­mu.

Cały świat przy­pa­try­wał się im, bo byli głów­nym tej epo­ki in­te­re­sem. Nie moż­na so­bie było wy­sta­wić le­piej do­bra­nych wiel­kich par­tyi. Hra­bia Jan wi­dzą­cy za­wsze wszyst­ko, przez uchy­lo­ną por­ty­erę uchwy­cił ten ob­raz. Uśmiech­nął się, ale krót­ko i su­cho…

Ja­kiś wy­raz twar­dy prze­biegł po jego twa­rzy i za­raz jak­by moc­no nie­za­do­wo­lo­ny, opu­ścił sta­no­wi­sko.

Po pół go­dzi­nie bar­dzo oży­wio­nej roz­mo­wy, Zo­fia za­gad­nę­ła Au­gu­sta:

– Ależ pa­nie Ra­ku­ski… kom­pro­mi­tu­jesz się pan?

– Jak­to?

– Masz pan re­pu­ta­cyę tak mą­dre­go czło­wie­ka, nig­dy się z pan­na­mi nie roz­ma­wiasz… mó­wio­no mi – za­gad­nę­ła Zo­fia obej­mu­jąc go ocza­mi i nie­cier­pli­wie cze­ka­jąc trud­nej od­po­wie­dzi.

– Czy chcesz pani mi dać grzecz­nie do zro­zu­mie­nia, że ja kom­pro­mi­tu­ję?

– Tym ra­zem, to ja nie ro­zu­miem.

– Nic ja­śniej­sze­go – za­wo­łał Au­gust – oso­bę oto­czo­ną, jaką pani je­steś, pre­ten­den­ta­mi o jej rękę, kom­pro­mi­tu­je w na­szym świe­cie choć­by dłuż­sza roz­mo­wa, z ta­kim jak ja, sta­rym ory­gi­na­łem… Świat go­tów za­wo­łać: "Czyż­by i jemu się w gło­wie prze­wró­ci­ło".

– Me o tem my­śla­łam – od­par­ła Zo­fia.

– Ah! to pani mi do my­śle­nia dała.

– Że trze­ba mieć prze­wró­co­ny gło­wę, by ze miia roz­ma­wiać? – za­py­ta­ła Zo­fia z uśmie­chem.

– O nie – od­parł Ra­ku­ski – to było co do mnie. Co do ogó­łu są­dzę, że trze­ba ją mieć bar­dzo sil­ną, by jej nie stra­cić.

To po­wie­dziaw­szy, skło­nił się i od­da­lił.

Wy­szedł do zi­mo­wej oran­że­ryi któ­ra zdo­bi­ła ten apar­ta­ment, i po­grą­żo­ny w swych my­ślach, prze­cha­dzał się wszerz i wzdłuż przy dźwię­kach mu­zy­ki, do­la­tu­ją­cych go z trze­ciej sali.

– Ory­gi­nal­na pan­na! – my­ślał Au­gust, a my­śli jego mia­ły tę ce­chę nie­po­rząd­ku, jaki na­sze wy­obraź­nie zwy­kle ogar­nia, gdy ule­ga­my któ­re­muś z nie­po­ko­ją­cych nas wra­żeń.

Ra­ku­ski sam so­bie się dzi­wił. Uczu­cia tego ja­kie te­raz czuł w swem ser­cu, nie znał zu­peł­nie… Ja­kieś pra­gnie­nie nie­okre­ślo­ne, ja­kieś my­śli bez­ład­ne, ja­kieś pod­szep­ty swą nie­moż­li­wo­ścią śmiesz­ne, czuł bu­dzą­ce się w jego pier­si.

Ura­do­wał się, gdy go w tym sta­nie za­sta­ła pani Po­dol­ska, któ­ra niby przy­pad­kiem we­szła do sali.

– Nu­dzi­my się, my nie­tań­czą­cy – za­gad­nę­ła.

– A… – od­parł Au­gust – bar­dzo słusz­nie, bo ja nie po­wi­nie­nem cho­dzić po ba­lach, a pani po­win­naś jesz­cze tań­czyć.

Pani Po­dol­ska, któ­ra jesz­cze mło­do wy­glą­da­ła, ale tań­ców wi­ro­wych już nie tań­czy­ła, uśmiech­nę­ła się wdzięcz­nie.

– Cze­mu pan nie tań­czysz?… no sia­daj pan tu­taj… po­ga­da­my…

Usie­dli na ka­na­pie wśród krze­wów pal­mo­wych, a nim Ra­ku­ski od­po­wie­dział, pani Po­dol­ska już da­lej za­szcze­bio­ta­ła.

– Bo gdy­byś pan tań­czył, toby panu da­le­ko ła­twiej przy­cho­dzi­ło fa­ire vo­tre cour.

– Ależ pani! – prze­rwał Ra­ku­ski – ja się o ni­ko­go nie sta­ram, ja…

– Bo mi mó­wio­no… mó­wi­ła uda­jąc za że­no­wa­ną pani Po­dol­ska – żeś pan przy­je­chał sta­rać się o pan­nę Wiel­bor­ską…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: