Wielka ucieczka Dziadka - ebook
Wielka ucieczka Dziadka - ebook
Gdy Dziadek się zestarzał, zaczęła zawodzić go pamięć. Myślał, że nadal trwa druga wojna światowa, a on jest asem przestworzy Królewskich Sił Powietrznych.
Dlatego kiedy musiał zamieszkać w domu spokojnej starości „Zmierzch Życia”, czuł się jak w obozie jenieckim. Postanowił stamtąd uciec. W misterny plan wtajemniczył tylko swojego ukochanego wnuka.
Czy uda im się przechytrzyć przebiegłą siostrę przełożoną pannę Wieprzyk?
Czy zdołają umknąć przed jej podejrzanym personelem medycznym?
Nie trać ani chwili! Startuj!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62745-25-8 |
Rozmiar pliku: | 5,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Książkę dedykuję Samowi i Phoebe,
którzy prawie zawsze są grzeczni.
Z wyrazami miłości — David x.
Oto historia chłopca o imieniu Jack* i jego dziadka.
------------------------------------------------------------------------
* Jack .
Dawno, dawno temu Dziadek był pilotem Królewskich Sił Powietrznych, w skrócie RAF (Royal Air Force).
Podczas drugiej wojny światowej latał samolotem bojowym Spitfire^(*).
* Spitfire .
Nasza opowieść sięga roku 1983, kiedy nie było jeszcze internetu, telefonów komórkowych ani gier komputerowych, w które można by grać całymi tygodniami. W 1983 roku Dziadek jest już staruszkiem, a jego wnuk Jack ma dopiero dwanaście lat.
A oto rodzice Jacka. Mama, Barbara, pracuje jako sprzedawczyni serów w miejscowym supermarkecie. Tata, Barry, jest księgowym.
Jest też Raj, właściciel miejscowego kiosku.
Panna Dociekliwska, nauczycielka historii w szkole Jacka.
Schab i Szpik — para detektywów zwalczających przestępczość.
Tutejszy pastor, wielebny Tucznik.
Ochroniarz z londyńskiego Imperialnego Muzeum Wojny.
Panna Wieprzyk — siostra przełożona z miejscowego domu starców Zmierzch Życia.
Wśród leciwych mieszkańców owego ośrodka znajdziemy panią Bagatelę, Majora i Kontradmirała.
Pokażmy także kilka pracujących w Zmierzchu Życia pielęgniarek: siostra Rózia, siostra Stokrotka i siostra Aksamitka.
A oto i sam Zmierzch Życia.
Wstęp
Wstęp
Pewnego dnia Dziadka zaczęła zawodzić pamięć. Z początku były to błahostki. Na przykład zaparzał herbatę w filiżance i zupełnie o niej zapominał. Potem na kuchennym stole stał tuzin nietkniętych, zimnych herbat. Albo szykował sobie kąpiel, ale nie pamiętał, by zakręcić kran, i zalewał mieszkanie sąsiada z dołu. Albo wychodził z domu z mocnym postanowieniem kupienia znaczka, a wracał z siedemnastoma pudełkami płatków śniadaniowych. A nawet nie lubił ich jadać.
Z czasem zaczął zapominać także o ważniejszych sprawach. Nie wiedział, jaki mieli rok ani że jego żona, Peggy, zmarła wiele lat temu. Aż wreszcie przyszedł dzień, kiedy Dziadek przestał rozpoznawać syna.
Całkiem zapomniał również o tym, że już dawno przeszedł na emeryturę. I to było najbardziej niepokojące. Stale opowiadał wnuczkowi o przygodach podczas służby w Królewskich Siłach Powietrznych w czasie drugiej wojny światowej. Te historie stawały się dla niego coraz bardziej rzeczywiste, aż w końcu zamiast jedynie opowiadać o tych wydarzeniach, zaczął na nowo je przeżywać. Teraźniejszość stała się tylko niewyraźnym, czarno-białym tłem, za to przeszłość nabrała tętniących życiem kolorów. Niezależnie od tego, gdzie i z kim przebywał, i nieważne, co robił, trwał w przekonaniu, że jest dziarskim młodym pilotem siedzącym za sterami swojego spitfire’a.
Inni ludzie nie potrafili tego zrozumieć.
Z wyjątkiem jednej osoby.
Jego wnuka, Jacka.
Tak jak wszystkie dzieci, chłopiec uwielbiał zabawę, dlatego zwyczajnie doszedł do wniosku, że właśnie to cały czas robił jego dziadek. Wystarczyło się do tej zabawy przyłączyć.1. Mielonka a la budyń
1
Mielonka a la budyń
Jack był najszczęśliwszy wtedy, kiedy spędzał czas w zaciszu własnego pokoju. Z natury nieśmiały, nie miał zbyt wielu przyjaciół. Zamiast całymi dniami kopać w parku piłkę z dzieciakami ze szkoły, siedział w domu i sklejał modele do swej cennej kolekcji samolotów.
Najbardziej podobały mu się te z czasów drugiej wojny — bombowiec Lancaster^(*), myśliwiec Hurricane^(**) i oczywiście dawny samolot jego dziadka, legendarny Spitfire. Miał również niemieckie bombowce Dornier i Junkers oraz śmiertelnego wroga Spitfire’a — Messerschmitta.
------------------------------------------------------------------------
* Lancaster .
** Hurricane .
Koniec wersji demonstracyjnej.
Jeśli spodobała ci się
może przeczytasz także książkę
Chomik nie żył.
Leżał na grzbiecie.
Z wyciągniętymi łapkami.
Martwy.
Zalana łzami Zoe otworzyła klatkę. Trzęsły jej się ręce, a serce pękało. Ułożyła włochate ciałko Pierniczka na zniszczonym dywanie, przekonana, że już nigdy uśmiech nie zagości na jej twarzy.
— Sheila! — zawołała ile sił w płucach. Mimo nalegań Taty nie zwracała się do macochy „mamo”. Odmówiła i przysięgła sobie, że w życiu tego nie zrobi. Nikt nie mógł zastąpić mamy. Zresztą macocha dziewczynki nawet nie próbowała.
— Nie kłap dziobem. Oglądam telewizor i konsumuję! — odburknęła z salonu kobieta.
— Ale coś niedobrego dzieje się z Pierniczkiem!
Ujęła to delikatnie.
Zoe obejrzała kiedyś w telewizji serial, którego akcja rozgrywała się w szpitalu. Przypomniała sobie pielęgniarkę ratującą konającego staruszka metodą usta-usta. W akcie desperacji zaczęła reanimować chomika w ten sam sposób. Nic z tego. Podpięcie serduszka gryzonia do baterii alkalicznej za pomocą spinacza do papieru też nie przyniosło rezultatu. Było już za późno.
Ciałko chomika zesztywniało i stało się zimne w dotyku.
— Proszę cię, Sheila, pomóż! — błagała dziewczynka.
Z początku tylko cichutko płakała, ale prędko rozszlochała się na dobre. Wreszcie usłyszała, jak macocha niechętnie człapie korytarzem ich malutkiego mieszkanka, które mieściło się na trzydziestym siódmym piętrze pochyłego wieżowca. Kobieta sapała z wysiłku przy każdej czynności. Była tak leniwa, że najchętniej kazałaby Zoe czyścić sobie nos. Sheila potrafiła stękać nawet przy zmienianiu pilotem kanałów telewizyjnych.
— Uch, uch, uch, uch... — jęczała, głośno tupiąc w holu. Macocha Zoe należała do osób niskich, ale umiała to zamaskować swoją szerokością. Była tak szeroka, jak wysoka.
Jednym słowem — kulista.
Gdy stanęła w drzwiach pokoju, przesłoniła sobą światło z korytarza, tak jak cień Ziemi zakrywa blask Księżyca podczas zaćmienia. Dziewczynka wyczuła też mdłosłodki aromat krewetkowych prażynek. Macocha je uwielbiała. Chwaliła się nawet, że już jako niemowlę domagała się prażynek, a każdym innym jedzeniem pluła matce w twarz. Zdaniem Zoe prażynki cuchnęły, i to niekoniecznie tylko krewetkami. A oddech Sheili przesiąkł tym zapachem.
Nawet teraz, kiedy stała w drzwiach i obserwowała tę smutną scenę, jedną ręką trzymała paczkę śmieciowych przekąsek, a drugą wpychała je sobie do gardła. Ubrana była — jak zwykle — w długą, upaćkaną, białą koszulkę, czarne legginsy i puchate, różowe kapciuszki. Odsłonięte fragmenty skóry pokrywały tatuaże. Na przedramionach uwieczniła imiona swoich byłych mężów, aktualnie przekreślone.
— Ojej — prychnęła pełnymi prażynek ustami. — Ojejej, jakie to smutne. Zapłakać się można. Biedaczek wykorkował!
Pochyliła się nad pasierbicą i rzuciła okiem na martwego chomika. Za każdym razem, gdy się odzywała, pluła na dywan na wpół przeżutymi okruchami.
— Och, ach, ojejej, i takie tam — dodała tonem, który nawet nie udawał smutku.
Wtedy właśnie rozmiękły od śliny kawałek przeżutej prażynki wylądował na puszystym pyszczku biednego zwierzaka. Zoe delikatnie starła mieszaninę prażynek i śliny^(*) razem z własną łzą, która kapnęła na zimny, różowy nosek gryzonia.
------------------------------------------------------------------------
* Fachowa nazwa to „prażynoślina”.
— O, pomysła mam! — zaświtało w głowie macosze. — Jak zaraz skończę jeść, to możesz wsadzić małego do torebki. Ja tam się do niego nie dotknę. Jeszcze co złapię.
Sheila uniosła torebkę i przechylając ją, napełniła wiecznie nienasyconą paszczę ostatnimi krewetkowymi przysmakami. Potem oddała dziewczynce puste opakowanie.
— Masz. Wsadź go tutaj, zanim zasmrodzi całe mieszkanie.
Zoe zatrzęsła się z oburzenia. Naprawdę to ten krewetkowo-prażynkowy chuch opasłej macochy zasmradzał im mieszkanie! Taki oddech mógł złuszczać farbę ze ścian, jednym podmuchem pozbawić ptaki piór i zrobić z nich latające łysole. Gdyby wiatr nagle zmienił kierunek, ludzie poczuliby fetor w mieście oddalonym o dziesięć kilometrów.
— Nie pochowam mojego biednego Pierniczka w torebce po prażynkach — warknęła Zoe. — Sama nie wiem, po co cię wołałam. Idź stąd i zostaw mnie!
— Na litość boską, dziewczyno! — huknęła kobieta. — Tylko pomóc chciałam! Ty niewdzięczny bachorze!
— Wcale nie pomagasz! — krzyknęła Zoe i nawet na macochę nie spojrzała. — Idź już sobie!
Zirytowana Sheila wyszła z pokoju. Trzasnęła drzwiami z takim impetem, że aż tynk posypał się z sufitu.
Zoe nasłuchiwała, jak kobieta, której uparcie nie nazywała „mamą”, sunie prosto do kuchni. Bez wątpienia po to, żeby rozszarpać następną wielką paczkę krewetkowych przekąsek. Dla całej rodziny.
Samotna dziewczynka siedziała w swoim malutkim pokoju z martwym chomikiem na rękach.
Ale jak to się stało, że umarł? Zoe wiedziała, że Pierniczek był jeszcze młody, nawet jak na chomika.
Czy to mogła być sprawka jakiegoś zabójcy chomików? — zastanawiała się.
Komu mogłoby zależeć na śmierci bezbronnego gryzonia?
Cóż, dowiecie się tego, nim moja opowieść dobiegnie końca. Przekonacie się też, że istnieją ludzie gotowi zrobić coś o wiele gorszego. Największy niegodziwiec na świecie czai się między stronicami tej książki, obserwuje was z ukrycia. Kto się nie boi, niech czyta dalej...