- W empik go
Wielki człowiek do małych interesów - ebook
Wielki człowiek do małych interesów - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 212 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Salon, drzwi boczne i środkowe. Po prawej stronie od aktorów duże biuro, papierami założone – po lewej stronie kanapa, przed nią stół.
Scena pierwsza
Jenialkiewicz, Dolski.
Jenialkiewicz mówi z wolna, poważnie, zawsze tajemniczo; stosowna, wydatna gra twarzy i jestów, którymi często mysi swoje poprzedza lub zakończa. Okulary na czoło podniesione, które w uniesieniu spuszcza czasem na chwilę – w ręku i kieszeniach papiery; te często przerzuca i przegląda, czasem coś w pulares zapisuje. – Jenialkiewicz z Dolskim spotykają się na środku sceny. Jenialkiewicz podaje mu rękę w milczeniu, wyprowadza na przód sceny, wpatruje się w niego, potem mówi.
JENIALKIEWICZ
Cóż, panie Janie?
DOLSKI
Nic, mości dobrodzieju.
JENIALKIEWICZ
Dobrze?… Hm?…
DOLSKI
Dość dobrze.
JENIALKIEWICZ
Bardzo dobrze… Wszystko idzie jak po mydle – jesteśmy prawie u celu.
DOLSKI
Aż mnie dreszcz przechodzi… Ja miałbym urząd otrzymać?!
JENIALKIEWICZ
Ale nikomu ani słowa… ani pół słowa… Bo widzisz, na tym świecie… Rozumiesz?
DOLSKI
Tak dalece… niekoniecznie…
JENIALKIEWICZ
Pst!… Spuść się na mnie.
DOLSKI
Ach, któż więcej ode mnie spuszcza się na ciebie, kochany panie Jenialkiewicz. Od roku przestałeś być moim opiekunem, a ja przecie zawsze pod opieką.
JENIALKIEWICZ
Czy źle na tym wychodzisz?
DOLSKI
I owszem… ale…
JENIALKIEWICZ
Bo co się tyczę opieki, mój Dolski, mnie się pytaj, ja ci powiem… Miałem ich i mam niemało… a wszystkie…
pokazuje jestami, jakby lejce trzymał i nimi kierował
Spuść się na mnie…
DOLSKI
Zadajesz sobie tyle pracy.
JENIALKIEWICZ
Prawda. Drugi padłby pod ciężarem – ale ja, Bogu dzięki, umiem sobie poradzić… Od tylu lat opieka na opiekę… A jakie!… fiu!… Mój brat Antoni zostawia mi Leona – majątek zadłużony… Fraszka. Oczyściłem radykalnie – wszystko przedałem i długi spłaciłem. Leon spod mojej opieki wyszedł czysty jak bursztyn; ale z nim mam biedę – to panicz, z którym nie zawsze można trafić do końca. Dobre serce, dobra głowa – ale języczek!… Jak płatnie, nie ma co i zbierać,
ciszej
Nawet i mnie samemu oberwie się czasem.
DOLSKI
Czy być może?
JENIALKIEWICZ
Jakem Ambroży, odprowadzając niby na stronę i tajemnie
Co gorzej – mówiąc między nami, nie dba o moje radę… Pst! zarozumiały, uparty, porywczy… Ale chłopiec, jakich rzadko – miły, łagodny, do rany przyłożyć; potrafię mu przyszłość zapewnić i mimo że już dawno wieloletni, nieprędko go jeszcze z opieki wypuszczę.
DOLSKI
Pan Leon, jak się zdaje, skłania się sercem…
JENIALKIEWICZ
Pst!… Spuść się na mnie…
DOLSKI
Dobrze, mości dobrodzieju.
JENIALKIEWICZ
Z Matyldą inna sprawa. Mój brat Józef, wdowiec od dawna, zostawił z córką i znaczny majątek pod moją opieką – kapitały, wsie zagospodarowane, aż miło… To wymagało…
jakby lejcami kierował
Rozumiesz? – Pieniądze rozlokowałem, bardzo, bardzo łatwo rozlokowałem… Teraz egzekwuję, detaksuję, licytuję… palę proces po procesie… O! ze mną żartów nie ma… Ja wiem, co to opieka… prawda?
DOLSKI
Prawda, mości dobrodzieju.
JENIALKIEWICZ
Wioski puściłem w dzierżawę… Przeszłego roku, jako dobry opiekun, wszystkie zwiedziłem… Ach! mój miły Boże, co się z tego pięknego majątku zrobiło!…
Zwaliska, jakem Ambroży, zwaliska – ni ściany, ni strzechy… Zabrałem się żwawo do roboty i napisałem o strzechach rozprawę.
DOLSKI
na stronie
Czy może nie lepiej było kazać naprawić?
JENIALKIEWICZ
przy biurze
Pokażę ci wykaz stosunku produkcji słomy jednego sążnia kwadratowego ziemi do zużycia tejże w jednym sążniu strzechy; rzecz arcyciekawa…
Szuka.
DOLSKI
na stronie
Ach, któż bez ale…
JENIALKIEWICZ
Gdzieś zatraciłem… No – dam ci potem… Takim to ja jestem opiekunem – brat po bracie… opieka po opiece.
DOLSKI
A opieki po siostrze pan nie wspominasz? Pana Karola i pannę Anielę…
JENIALKIEWICZ
O! tej opieki nie liczę… Karola i Anielkę uważam za własne dzieci… A jakie dzieci, mój kochany!… Karol – złoto, klejnot… Trochę długów narobił…
skrobiąc się za ucho
No!… A taż Anielka, dobra, luba, rozsądna, anioł nie dziewczyna.
DOLSKI
z zapałem
Ach, prawda – anioł, anioł!
JENIALKIEWICZ
Hę?
DOLSKI
spuszczając oczy
Anioł – powtarzam słowa waćpana dobrodzieja.
JENIALKIEWICZ
Miałżeby?… Chciałżeby?… Nie – inaczej rzecz ułożyłem. On dla Matyldy prawdziwy mentor, tego jej potrzeba… Anielka musi zostać duchem opiekuńczym Leona… Ach, do stu!… Zapomniałem,
dzwoni
Tyle interesów na głowie.
Bierze z biura listy zapieczętowane i oddaje w głębi Lokajowi, kończąc ciche zlecenia słowem:
"Galopem."
Tymczasem Dolski na przedzie sceny mówi:
DOLSKI
Zdaje się – niekontent… Przeczułem… układ familijny… a ja miałbym wkradać się… nadużywać gościnności?… ja? jego przyjaciel?… Nie… to byłoby zdradą… Ale panna Aniela – tak ładna, tak miła, o, laboga!…
JENIALKIEWICZ
A Matylda – co mówisz? To skarb, panie – prawda?
DOLSKI
obojętnie
Skarb, w samej rzeczy.
JENIALKIEWICZ
Z nią sprawa nie tak łatwa, jak się zdaje… To mały diabełek – diabełek, jakem Ambroży!… Ale charakter – anielski… Serce – złote… Nie uwierzysz… ile ona dobrego nie czyni, ile jałmużny nie rozdaje… O! rzadkiej dobroci dziewczyna… A zuch! fiu!… Przeszłego roku wracała konno, sama, od jednej chorej staruszki… Wtem w lasku jakiś hultaj czy pijak wyskakuje z gąszczu i za cugle chwyta. Myślisz, że się zlękła? że krzyczała albo zemdlała? Wcale nie; widząc, że słowa nie pomagają, jak nie przeciągnie harapem przez łeb hultaja, aż się zatoczył, a ona w nogi… Ha, ha, ha! Rzadkiej dobroci dziewczyna.
DOLSKI
W samej rzeczy.
JENIALKIEWICZ
Ale wróćmy do interesów.
DOLSKI
Tak, wróćmy.
JENIALKIEWICZ
bierze go pod rękę, wpatruje się w niego czas jakiś, potem mówi
Pojutrze będziesz wybranym dyrektorem w Towarzystwie Kredytowym.
DOLSKI
Och! Aż mi tchy zapiera – bo wiesz dobrze, kochany panie Jenialkiewicz, że jedynym moim życzeniem, jedyną myślą od samego dzieciństwa było i jest, abym mógł kiedyś jaki urząd piastować.
JENIALKIEWICZ
Będziesz piastował, jakem Ambroży… Spuść się na mnie.
DOLSKI
Dobrze. Ale pozwól mi łaskawie jedne uwagę.
JENIALKIEWICZ
Dwie – jeżeli ci się podoba.
DOLSKI
Dlaczego nasze zamiary okrywamy tajemnicą?
JENIALKIEWICZ
Ty tego nie zrozumiesz.
DOLSKI
I to dla tej tajemnicy, przynajmniej tak wnoszę, każesz mi tu bawić od kilku tygodni.
JENIALKIEWICZ
Myślałby kto, żem go zamknął na cztery zamki… Ależ, mój Jasiu – tobie, widzę, niełatwo dogodzić… Dwie śliczne panienki, dwóch młodzieńców do rzeczy, stół niezły, polowanie dobre…
DOLSKI
O, laboga! Z tego względu jestem jak w raju… Ale waćpan dobrodziej często odjeżdżasz, ja tu sam zostaję z rodzeństwem, któremu nieraz muszę być natrętnym.
JENIALKIEWICZ
Czy ci kto uchybił?
DOLSKI
Ach, przeciwnie! Ich uprzejmość zawstydza mnie często; bo wiesz, kochany panie Jenialkiewicz… taki mój charakter – niczego tak się nie lękam, jak żebym komu nie zawadził, nie był gdzie zanadto.
JENIALKIEWICZ
Ba, ba, ba!
DOLSKI
Te panie i ci panowie mogliby słusznie zapytać się, dlaczego – bo wszystko musi mieć swoje przyczynę – dlaczego pan Dolski, mając dom własny, bawi tu u naszego stryja, który najczęściej przesiaduje w mieście? A jak pą razem, co znaczą te schadzki, te tajemne narady, te, że się tak wyrażę, podziemne obroty?
JENIALKIEWICZ
Koszałki… opałki… Koszałki, opałki… Bawisz w domu przyjaciela, niegdyś swego opiekuna – masz z nim wiele interesów do załatwienia, nikt się dziwić nie może i nikt się nie dziwi… Spuść się na mnie… Ale jeżeli nie chcesz być dyrektorem…
DOLSKI
O, laboga! Rób zatem, kochany przyjacielu, jak ci się zdawać będzie najlepiej, byłem tylko mógł kiedyś urząd piastować.
Scena druga
Jenialkiewicz, Dolski, Aniela.
ANIELA
Co rozkażesz, kochany wujaszku?
JENIALKIEWICZ
Co rozkażę?
ANIELA
Kazałeś mnie zawołać.
JENIALKIEWICZ
Kazałem cię zawołać… A tak… tak… kazałem zawołać…
bierze ją pod rękę, wyprowadza na przód sceny, wpatruje się w nią w milczeniu, potem mówi
Cóż?
ANIELA
Co, wujaszku?
Krótkie milczenie.
JENIALKIEWICZ
Dobrze? hę?
ANIELA
Dobrze.
JENIALKIEWICZ
Wszystko dobrze? co?
ANIELA
Nic złego przynajmniej.
JENIALKIEWICZ
Kochane dziecię!
ANIELA
Jest pewnie co do przepisania?
JENIALKIEWICZ
A prawda, prawda… Tyle mam na głowie… Teraz już wiem – przepiszesz mi list do pana… pana… Już ja sam zaadresuję… Siadaj, pisz.
(do Dolskiego)
Dobrego mam sekretarza…
DOLSKI
z zapałem
Ach, do zazdrości!
(spuszczane oczy i spokojnie)
Do zazdrości.
JENIALKIEWICZ
do Anieli
Oto masz – duża ćwiartka… Tak, teraz pisz.
(do Dolskiego)
Kto ma tyle interesów na głowie, nie może…
(pokazuje wolne pisanie)
Rozumiesz?
DOLSKI
Rozumiem.
JENIALKIEWICZ
Musi czasem powierzyć pióro komu innemu,
(tajemniczo)
Jestem jej pewny.
DOLSKI
Och! nie wątpię.
ANIELA
Prawdziwie, kochany wujaszku – że dalej twojego pisma nikt nie przeczyta.
JENIALKIEWICZ
Cóż tam?
ANIELA
wstając
To słowo.
JENIALKIEWICZ
To słowo?
ANIELA
Tak, to.
JENIALKIEWICZ
To, to?
ANIELA
Tak jest, to, to…
JENIALKIEWICZ
Jakem Ambroży… nie wiem.
ANIELA
A któż będzie wiedzieć?
JENIALKIEWICZ
Dolski, zobacz no.
DOLSKI
czytając przez ramię Anieli
"Strzeszczony."
JENIALKIEWICZ
Prawda – Strzeszczony… wyraźnie – strzeszczony… Nowy wyraz, pochodzi od treści… strzeszczony, strzeszczony… diable mi jednak w uszach trzeszczy.
ANIELA
wracając do biura
Trzeba więc zgadywać?
JENIALKIEWICZ
Słuchaj no, ja nie mogę pisać tak, jak ty piszesz twoje wyciągi z historii powszechnej. Wielkie pomysły, jak się czasem w głowie zatarasują – strach, by jej nie rozsadziły, jeżeli im drogi nie otworzy się czym prędzej… Wtenczas to pisze się…
Rozumiesz?
DOLSKI
Rozumiem – prędko.
JENIALKIEWICZ
Fiu! Kursa, wyścigi pióra z myślą… A jak się pióro rozmacha – bryzg… bryzg… rozumiesz?
DOLSKI
Rozumiem.
JENIALKIEWICZ
Ale, cóż chciałem powiedzieć… cóż chciałem powiedzieć?
(zdejmuje tekę z biura i przenosi na stoi)
Mnóstwo mam własnoręcznych rękopismów arcyciekawych, ale na nieszczęście, sam już ich odczytać nie mogę… Może ktoś, kiedyś, przysiadłszy poły… Czemu nie?… Wszak odczytano i hieroglify… Chcesz spróbować? Co?
DOLSKI
Nie czuję się na siłach, mości dobrodzieju.
JENIALKIEWICZ
Pokażę ci arcyciekawą moje rozprawę o działalności każdej litery w naszej mowie… To była praca!… Postanowić, jak się ma A do J, I do M, B, P etc., etc… Ile sobie na przykład przypominam, J w 2000 słowach powtarza się w przecięciu 2046 razy, kiedy B tylko 896. Rzecz – arcyciekawą.
(do kilku oficjalistów, którzy weszli z rejestrami i księgami)
Zaraz, zaraz – proszę do kancelarii gospodarczej…
(do Dolskiego)
Sesja – u mnie zawsze sesja, bo ja wszystko…
( jakby kierowal lejcami)
jak Febus ze swojego rydwana… Rozumiesz?
Odchodzi z oficjalistami.
Scena trzecia
Aniela, Dolski.
DOLSKI
mówi na stronie, Aniela pisze
Nie ma co wątpić… tysiące szczegółów staje mi przed oczy – Leon kocha pannę Anielę… Jakże nie kochać panny Anieli?! O śliczna! o miła! o dobra panna Aniela!
ANIELA
Nie, nie – tego nie przeczytam…
odczytując, zbliża się powoli ze spuszczoną głową ku Dolskiemu, biorąc go za Jenialkiewicza
Proszę wujaszka…
DOLSKI
czytając przez jej ramię
"Miłość."
ANIELA
Ach!
DOLSKI
O, laboga! Przestraszyłem panią… przepraszam.
ANIELA
Nie ma czego – moja wina.
DOLSKI
Och, nie! Pani winną być nie możesz.
ANIELA