Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wielki Ogarniacz Kuchni - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 kwietnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Wielki Ogarniacz Kuchni - ebook

To, co możesz zjeść jutro, zjedz dzisiaj!

Pani Bukowa zna się na jedzeniu jak mało kto. Kto nie wierzy, niech na nią spojrzy. Sama odkryła, że zrównoważona dieta polega na tym, że w jednym ręku masz ciasteczko, a w drugim czekoladę.

Samego gotowania unika nawet bardziej niż joggingu, budzika i ważenia się. Zdarzają się jednak w życiu takie chwile, kiedy naprawdę musi coś ugotować. Zwłaszcza jeśli założyła się o to z sąsiadem. Skoro tyle osób to robi, to nie może być przecież aż takie trudne, prawda?

PS1 Tak. W książce są również przepisy.

PS2 Tak. Można z nimi gotować.

PS3 Nie. Nie otrujecie się :)

„Ugotowałam obiad dla dwóch osób. Dla mnie i dla siebie.” Pani Bukowa

„Jeśli nikt nie widzi, jak podjadasz czekoladę, to się nie liczy.” Pan Buk

„Lepiej dobrze zjeść, niż podobać się byle komu.” Pani Bukowa

„Miejsce kobiet jest w kuchni. Miejsce facetów też jest w kuchni. Kuchnia to najlepsze miejsce. W kuchni jest JEDZENIE.” Pani Bukowa

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7596-6
Rozmiar pliku: 5,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zwyczajny piątkowy wieczór. Ciepły i spokojny. Kiedy wchodzimy z Adrianem po schodach, utrudzone dniem warszawskie niebo delikatnie otulają do snu złocistoróżowe promienie zachodzącego słońca i nic nie zapowiada jeszcze, że to będzie właśnie ten piątkowy wieczór, który wszystko odmieni. Gdy pukam do drzwi Tomka, nic nie zwiastuje tego potężnego tajfunu zmian, który ma wtargnąć w moje życie już chwilę później i zniszczyć to, co było mi drogie, co właściwie definiowało całe moje
jestestwo.

Z pozoru wszystko jest jak zawsze. Tomek jak zwykle nie fatyguje się do drzwi, tylko krzyczy: „WŁAŹCIE!”. Właściwie to nie wiem nawet, czy on kiedykolwiek zamyka drzwi na klucz. Pewnie nie. Pewnie liczy na to, że ewentualny złodziej zobaczy cały ten syf, przewróci się na niego zostawiona gdzieś suszarka na pranie lub drabina, kopnie go prąd z rozwalonego gniazdka i złodziej się podda. Albo po prostu stwierdzi na pierwszy rzut oka, że jacyś koledzy po fachu już tu byli.

Tak czy siak, włazimy. Pokonujemy labirynt pułapek i siadamy przy stole. Planszówki czekają, podobnie szkło, chipsy i obrzydliwie słodkie słodycze. Wszystko się zgadza, więc beztrosko zaczynam naszą rutynową pogawędkę:

– Pizza?

– A nie wiem. Bardzo jesteście głodni? Zaraz zapiekankę wyjmę z piekarnika. Najwyżej później się coś zamówi jeszcze.

– Okej. To ty, Adrian, zamawiaj. Dla mnie dziś farmerska – automatycznie wypowiadam standardową formułę.

– Ale przecież on powiedział, że nie. Że później. Że ugotował.

– ŻE CO ZROBIŁ?!

– Zapiekankę – odpowiada Tomek i dziwnie się szczerzy.

Podejrzewam, że to jeden z jego głupich żartów. Ale dobra. Brnijmy w tę blagę.

– Okeeeej – odpowiadam i nalewam sobie alkohol.

Rozkładamy planszę i rozstawiamy cały kram skarbów do zdobycia, kiedy Tomek nagle się podrywa na dzwonek piekarnika, zupełnie jak ten pies Pawłowa. Czy nie Pawłowa…? Pies Pawłowa to się ślinił chyba na dzwonek, nie podrywał. Tomek się nie ślinił. Za to Adrian się trochę zaczął ślinić, jak dotarł do nas zapach z kuchni. Więc ja go pytam, nieco
przerażona:

– Adrian! Co tu się odpiernicza?!

A Adrian na to:

– Cicho. Będę jadł.

Za chwilę Tomek przynosi talerze, sztućce i parujący półmisek.

– Takie tam proste żarcie, ale ja w sumie lubię – mruczy, nakładając.

Kurde. Jak tak na to patrzę, to wygląda na dobre proste żarcie. Ziemniaczki. Wszyscy lubią ziemniaczki! Nawet jeśli istnieją jacyś ludzie nielubiący ziemniaczków, to pewnie ci, których nie zachwycają też filmiki z bawiącymi się kotkami i którzy nie przytrzymują drzwi, gdy ktoś za nimi niesie zakupy. Generalnie nie są to więc ludzie, którym w ogóle warto poświęcać uwagę. W tym miejscu zaczynam rozkminiać, gdzie czyha pułapka. Może ziemniaki są posypane jakąś przyprawą, która pali na wejściu i wyjściu, albo ususzonym w kącie pająkiem? Mnie się tak łatwo nie nabiera. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, cwaniaczku.

Adrian i Tomek zajadają ze smakiem. Psychopaci.

– Czemu nie jesz? – dziwi się w końcu mój kochający i troskliwy mężczyzna, pchając sobie dokładkę na talerz. – Jedz, póki ciepłe.

Właściwie – myślę – co mi szkodzi? Oni obaj jedzą i żyją.

– Mmmm… niezłe! Gdzie to kupiłeś?

– Nie no, co ty – rechocze Tomek – to właściwie tylko ziemniaki zapieczone ze śmietaną i serem! Bez przesady, żeby kupować gotowca?!

– Aaaa… Jakieś takie z saszetki? Robiłam tak kiedyś zapiekankę z makaronem. Też była spoko. Makaron się zalewa tym proszkiem takim rozpuszczonym w wodzie
i ziu…!

Tomek znów rechocze. Nawet nie wrednie, tylko tak dobrotliwie.

– Nie no. Bez proszku. Po prostu ziemniaki, śmietana, trochę czosnku, tymianku… To klasyczna dauphinoise.

– Delfinołaz. He, he. Śmieszne. – Adrian stara się zachować resztki godności i nie wylizywać talerza. Na jego twarzy jest to wypisane jasno i wyraźnie niczym litera L w kółku na jakiejś świeżo odnowionej warszawskiej elewacji.

– No. Znalazłem gdzieś w necie. Niby francuskie. Lubię sobie coś takiego zmajstrować od czasu do czasu. A ty nie gotujesz w ogóle? Nie potrafisz? Jak Beata?

– WYPRASZAM SOBIE! – wchodzę Tomkowi w słowo i wypraszam sobie. – Dlaczego mówisz, że ja w ogóle nie potrafię gotować?! Może nie jestem jakimś masterszefem, ale bez przesady! Nie pomyślałeś, że może moje życie jest tak wypełnione pracą, samorealizacją i rozwijającymi rozrywkami, że po prostu nie mam czasu na stanie przy garach w fartuszku?

– Oj, Beata, wyluzuj. Wszyscy wiemy, że bez gotowców i żarcia na wynos nie wytrzymałabyś nawet dwóch tygodni. – Tomek wypowiada te kalumnie bez mrugnięcia okiem nawet. Bezczelnie i beztrosko rozkładając karty.

Spoglądam wymownie na Adriana, który przecież powinien stanąć w mojej obronie, ale on po prostu wykorzystuje moment naszej nieuwagi i bez najmniejszych oporów wylizuje talerzyk. Świnia. Muszę sama stanąć w swojej obronie.

– Dwóch tygodni? GDYBYM CHCIAŁA, to i dwa miesiące bym się bez tego obyła.

– Heh, dobre. Daję ci tydzień. Maks.

– A chcesz się założyć?

– Że wytrzymasz całe dwa miesiące bez zamawiania żarcia, gotowców w mrożonkach i sosów ze słoików? Pewnie, że chcę! O stówkę?

– O TYSIĄC! – Kurde, dopiero zaczęliśmy, a ja już za dużo wypiłam. Ale w sumie to tysiąc mi się należy za dwa miesiące takich tortur.

– Może pięćset wystarczy? – Adrian się budzi nagle.

– Mnie pasuje. – Tomek wyszczerza się perfidnie znad brody.

– No to zacznij odkładać! – Wyzywająco marszczę brew niczym bokser przed walką.

– Super. Będę sędzią – wtrąca się ten mój ukochany ptyś. Ta wisienka na torcie mojego życia, która nigdy nie wie, gdzie jej miejsce.

– Spoko. Nie trzeba. Ona nie oszuka. Honor jej na to nie pozwoli. – Tomek mruga do niego szelmowato i wstaje, wyciągając dłoń w moją stronę.

– O pięćset złotych. Dwa miesiące bez zamawiania, słoiczków, mrożonek itepe.

– Stoi. Szykuj kasę, frajerze! – Ściskam mu dłoń pewnie i mocno. Niech wie, że ze mną nie ma żartów.

Podnoszę torebkę i odwracam się do drzwi. Czemu on jeszcze siedzi? Patrzę na Adriana, a on pokazuje mi kości w swojej dłoni.

– A to dziś nie gramy?

– A, no tak. Gramy.

Kiedy schodzimy po schodach, formalnie jest już sobota. Czyste niebo nad Warszawą rozświetlałyby gwiazdy, gdyby nie to, że w tym mieście zawsze panuje taka jasność, że wypatrzenie gwiazdy jest prawdziwą sztuką. Tym bardziej kiedy się wypije tyle, co my.

– Tylko ty sobie nie myśl, że wygrałeś, bo byłeś ode mnie lepszy. Nie ma mowy! Po prostu się nie mogłam skupić przez ten głupi zakład! Też mi coś! Że ja niby nie umiem gotować?! – syczę przez zęby, a Adrian mocuje się z naszymi drzwiami.

W absolutnej ciszy panującej na korytarzu chrzęst zamka wydaje się bardzo głośny.

– No dobra. Nie umiem.

Tomek nastawia piekarnik na 180 stopni. W rondelku czy garnku miesza śmietankę, mleko, zioła, liście laurowe oraz zmiażdżone ząbki czosnku i doprawia to solą i pieprzem. Gotuje na małym ogniu, mieszając od czasu do czasu, żeby nie przypalić. Zdejmuje z ognia.

W międzyczasie obiera ziemniaki, myje i kroi w jak najcieńsze plasterki.

(Jeśli jesteś szczęśliwym posiadaczem robota z obrotową tarczą, to on to zrobi w minutę. Jeśli, jak ja, cieszysz się, że masz chociaż ostry nóż – to w 5 minut. Można też użyć tarki do warzyw – tak jak się ściera ogórki na mizerię. Plasterki powinny być tak cieniutkie, żeby przepuszczały światło).

Gdy plasterki są gotowe, Tomek wkłada je do miski i przez sitko zalewa zagotowaną mieszanką mleka i śmietanki, wcześniej wyjąwszy z niej pozostałe dodatki. Dokładnie miesza i wrzuca wszystko do rondelka. Gotuje, mieszając, żeby talarki nieco zmiękły.

Niskie naczynie żaroodporne naciera czosnkiem i wkłada ziemniaki, tak żeby jak najściślej do siebie przylegały. Posypuje serem, solą i pieprzem. Wkłada do piekarnika na mniej więcej 20 minut, aż góra porządnie się zarumieni.

A potem to zjada i się mądrzy.Muszę przyznać, że w trakcie początkowego załamania nastąpił nawet taki moment, kiedy chciałam to wszystko odwołać, zwalić na alkohol i takie tam. Ale honor przecież. Z honorem to ja bym mu musiała wypłacić te pięć stów od razu. A tak się składa, że nie mam w budżecie na ten miesiąc przewidzianej tak obfitej rezerwy na pokrycie skutków rzeczy, które mówię pod wpływem mieszanki alkoholu i honoru.

No cóż. Kryzys minął. Jest szósty dzień zakładu. I co? I żyję! Jem codziennie pięć zbilansowanych posiłków. Kanapki z dżemem, kanapki z szynką, kanapki z salami, kanapki z serem żółtym, topionym, mozzarellą, kanapki z serkiem KANAPKOWYM… Czekolada… No jest w czym wybierać! O, proszę bardzo! Dziś na drugie śniadanie klasyczna polska kanapka z kiełbasą, ogórkiem kiszonym i keczupem.

Nagle do kuchni wsuwa się najpierw łeb, a potem cała reszta mojego ukochanego:

– Oooo, keczap dla odmiany? Wychodzę z psem! Wezmę sobie coś z knajpy na wynos przy okazji. Wziąć ci coś?

– Ha, ha, ha. Bardzo zabawne. A w ogóle to keczup.

– Oj, dobra tam. Tomek się nie dowie. Jak go spotkam na klatce, to najwyżej powiem, że to wszystko dla mnie.

– Ale… ale…

– Ale „honor” – wzdycha mój luby i teatralnie przewraca oczyma. – Beata, czy ty jadłaś w ogóle jakiś ciepły posiłek w tym tygodniu?

– Oczywiście!

– Kanapki z keczapem na ciepło się nie liczą.

– Jadłam też…

– Parówki z keczapem też się nie liczą! – przerywa mi. – Czy to znaczy, że już NIGDY nie zjesz ciepłego posiłku? Weź sobie coś ugotuj chociaż!

– Sam se ugotuj! I keczup, do cholery!

– Keczap! Pa!

Zamyka drzwi, zanim zdążę odpowiedzieć.

Bezczelny człowiek.

Następnego dnia ja biorę psa na spacer. Zachodzimy do mięsnego. Dla mnie bierzemy wędlinkę na kanapeczki, a dla pieseczka mojego kochanego – kurczaczka zagrodowego i trochę włoszczyzny. Kręcimy się przez chwilę z tymi zakupami pod blokiem, bo dobrze by było, żeby Tomek zobaczył, jak robię dorosłe zakupy spożywcze (o, proszę, jak mi tu por wystaje z torby elegancko!), i zaczął odkładać kasę na przegrany zakład.

W domu od razu wrzucam kurczaka do gara i skrobię marchew. Nie wiadomo właściwie po co w warzywniaku przyczepiają gumką do marchwi te inne warzywa. Pewnie chcą mnie naciągnąć na hajs.

– Ooooo, prawdziwe dorosłe zakupy. Gotujesz coś? – Łeb ukochanego pochyla mi się nad garami. Czuć od niego kebabem.

– Nic dla ciebie. To dla pieseczka tylko – mówię z promiennym uśmiechem. – I DLA KOTKA TEŻ! – dodaję w pośpiechu, bo sierściuch na pewno gdzieś się czai i słucha. Gotów się obrazić i znów zrzucać doniczki na niewinnych ludzi. I tak mu tego nie dam.

– Ale, żabciu moja słodka, masz tu kurczaczka, marchewkę w garnku, dorzuć resztę warzyw, zobacz, tu mamy liście laurowe, trochę ziela angielskiego i ooo, proszę, chwilę popyrka na kuchence jeszcze, i masz rosołek. Makaron pewnie też jakiś mamy.

– Mamy. Spaghetti.

– Połamiesz sobie i też się nada.

– Trudno powiedzieć, co mnie bardziej przeraża: to, że wiesz, jak się gotuje rosół, czy to, że mamy w tym mieszkaniu takie rzeczy jak ziele angielskie i liść laurowy.

Skłamałam. Tak naprawdę najbardziej przeraziła mnie myśl, że już prawie dwa lata mieszkamy razem, mamy wspólnego psa i kota, a teraz już nawet razem gotujemy rosół. Stąd już tylko krok do bycia „miłym młodym małżeństwem z naprzeciwka”, a ja nadal nie schudłam do mojej wymarzonej sukni ślubnej.

– Nie wiem skąd. Mamy trochę tego w tamtej szufladzie.

– Aha. W tamtej. A to po babci zostało.

– Beato moja droga, ile lat temu zmarła twoja babcia?

– Z dziesięć. Nie, raczej dwanaście. Guglaj: czy przyprawy się psują.

– Dobrze.

– A w ogóle to mówi się „keczup”.

– Keczap.

– To też wyguglaj.

Mmmmm… Rosołek pachnie super. Szkoda, że nie ugotowałam sobie tych klusek. No nic. Tutaj mięsko z marchewką z rosołu dla pieseeeczkaaaa… Tutaj mięsko z puszki dla koteeeczkaaa… A tutaj mięsko z rosołu dla mnieeee…

– Beata, co robisz?

– No co? Kanapkę.

Pomidora kroję w plasterki, cebulę w piórka, sałatę myję i suszę, majonez ewentualnie mieszam z dodatkowym ostrym sosem (albo nic z nim nie robię, bo dobry majonez to dobry majonez), ząbek czosnku kroję w poprzek na dwie części. Mięso z kurczaka solę i pieprzę (he, he). Patelnię mocno rozgrzewam, dodaję oliwę i mięso. Smażę 2–3 minuty, aż się delikatnie zrumieni. Zdejmuję mięso z patelni i kładę na niej chleb. Gdy jedna strona chleba już się zrumieni, odwracam go i nacieram czosnkiem – aromat będzie wyczuwalny, ale nie zdominuje całości. Zdejmuję z patelni. Na pierwszej kromce układam sałatę, majonez, pomidor, przyprawiam solą i pieprzem, wykładam mięso z kurczaka i przykrywam drugą kromką. Przecinam w poprzek na dwie kanapki.

Zjadam obie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: