- W empik go
Wielki świat Capowic - ebook
Wielki świat Capowic - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 1 005 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Są niedowiarki, którym istnienie miasta Capowic wyda się może problematycznym, bo nie ma tak jasnej i prostej rzeczy pod słońcem, by złość i przewrotność ludzka nie podała jej w wątpliwość. Wszak niedawno jeden z najjadowitszych korespondentów jednego z najprzewrotniejszych organów opinii publicznej ośmielił się zakwestionować istnienie Prześwietnej Rady Powiatowej Buczackiej, z powodu że nawet w najbliższej okolicy starożytnego grodu buczackiego nie słychać było dłuższy czas o żadnej czynności tego ważnego organu autonomii krajowej. I byłby świat uwierzył złośliwie rozszerzonej wieści, gdyby nagle nie była gruchnęła wiadomość, że JW. marszałek powiatowy, jako kawaler orderu św. Grzegorza i jako kierownik samorządu powiatowego, przy pomocy Wgo wicemarszałka ułożył adres, w którym pp. członkowie rady, przejęci ważnością stanowiska swego i potrzebą uczynienia zadość położonemu w nich zaufaniu współobywateli, objawić mają Ojcu świętemu głębokie ubolewanie swoje z powodu różnych rzeczy, mających nader pośrednią styczność ze sprawami okolicy buczackiej i wszystkich okolic polskich w ogóle. Czy wiadomość ta po- twierdza się, czy nie, zawsze świat nie będzie mógł nadal ignorować istnienia rady powiatowej buczaekiej.
Z Capowicami trudniejsza pod tym względem sprawa, albowiem od roku 1867 miasto to upośledzone jest i pozbawione należącego mu się znaczenia, z powodu zwinięcia istniejącego tamże urzędu powiatowego, i zepchnięte do rzędu nic nie znaczącego partykularza, położonego w obrębie starostwa kozłowickiego, w jednej z ośmiu wiceguberni galicyjskich. Nie tylko tedy właściciela Capowic, Wgo Imci pana Kalasantego Capowickiego, ominęła sposobność przewodniczenia własnej, osobnej, capowickiej radzie powiatowej, ale nawet propinacja od tego czasu z 3700 złr. spadła na 3100 złr. i ziściły się niezmierne ekonomiczne, socjalne i polityczne klęski, które ludność Capowic i przyległych włości przewidywała w petycjach do sejmu, wnoszonych przeciw przeniesieniu urzędu powiatowego do Kozłowic. Handel, przemysł, rękodzieła itd. upadły, bo konsumcja cukru, kawy, rumu, mięsa i innych ważnych artykułów zmniejszyła się o kilkaset złr. rocznie, a szewcy miejscowi, odkąd utracili sposobność zarobku, jaką im nastręczali panowie c. k. diurniści powiatowi , są prawie zupełnie bez zatrudnienia. Jednym słowem, Capowice są dziś jawnym i do nieba o pomstę wołającym dowodem, jak dalece szlacheckie rządy hr. Gołuchowskiego były dla kraju zgubnymi i jak dalece delegacja nasza w Wiedniu oddała cały kraj ze związanymi rękoma na pastwę centralizacji, która — dla Capowic — siedzibę swoją założyła w Kozłowicach, z narażeniem na szwank wszelkiej godności narodowej i zasad, od których ani na krok odstępować nie powinniśmy.
Ostatnie te słowa nie są moją własnością literacką: wyjąłem je z korespondencji, którą p. Kalasanty Capowicki umieścił w pewnym dzienniku, stojącym na straży „godności i ducha narodowego", a cieszącym się względami JW. właściciela Capowie, odkąd tenże przyłączył się do opozycji. To nawrócenie się pana na Capowicach, Capówce i Capowej Woli do zdrowych zasad narodowych nastąpiło tego samego dnia, w którym rada powiatowa kozłowicka 14 głosami przeciw 12, wybierając marszałkiem pana Kuderkiewicza, dzierżawcę Głęboczysk i nawet nie szlachcica, przekonała p. Kalasantego namacalnie o zgubności tak zwanej polityki utylitarnej. Od tego więc czasu JW. Capowicki wraz z sąsiadem swoim, Wnym Tadeuszem Bzikowskim z Małostawic, stoją na czele malkontentów w powiecie kozłowickim i jeżeli prenumerują Gazetę Narodową, to tylko dlatego, że jak powiadają, dobrze jest wiedzieć, co też mówi się i robi w obozie przeciwnym.
Ale nie wyprzedzajmy biegu wypadków. W czasie, w którym się działy rzeczy stanowiące przedmiot niniejszego nader wiarygodnego opowiadania, Capowice używały jeszcze w całej pełni dobrodziejstw własnej swojej autonomii, a JW. Capowicki nie tylko nie pisywał do dzienników opozycyjnych przeciw polityce utylitarnej, ale nawet jako prezes stał na czele obwodowego komitetu złożonego w celu zbierania składek na sformowanie lekkokonnego pułku ochotników narodowych, z niemiecką komendą, który to pułk pod dowództwem JEks. pana hr. Starzeńskiego byłby się, niezawodnie mocno naprzykrzał Prusakom, gdyby w zuchwałości swej posunęli się byli aż do Sędziszowa albo do Ropczyckiej Góry. Nadmienię przy tej sposobności, że JW. Capowicki w owych pamiętnych czasach przyczynił się 50 guldenami, trzema funtami szarpi i kilkoma bandażami do ocalenia monarchii austriackiej, za co później nie on, ale starosta obwodowy, p. Mantschberger, otrzymał krzyż kawalerski orderu Franciszka Józefa, bo prawdziwa zasługa nigdy nie bywa wynagrodzoną i jedyną rzeczą, która zostaje w dzisiejszych czasach każdemu własną i narodową godność należycie oceniającemu synowi ojczyzny, jest wierne i konsekwentne trwanie przy sztandarze opozycyjnym, jak słusznie powiada JW. Capowicki w innej znowu korespondencji swojej do dziennika opozycyjnego.
Miały tedy Capowice w r. 1866 własną swoją autonomię i własny swój urząd powiatowy i nie potrzebowały udawać się po wymiar sprawiedliwości politycznej do Kozłowic, co jest najlepszym dowodem, że Capowice istnieją rzeczywiście i że należy im się kartka w historii, tak jak należy Śniatyniowi za to, iż posiada owych znanych dwóch koryfeuszów, albo Brodom za to, że przestały płacić pensję nauczycielom szkół miejskich i od tego rozpoczęły oszczędność w swoim budżecie, albo stolicy galicyjskiej za to, że — wolna od wszelkich przesądów szczepowych i narodowościowych — pielęgnuje tak starannie teatr niemiecki.
Wątpliwość co do istnienia Capowic pochodzi po części stąd, że podróżny opuściwszy gościniec rządowy, prowadzący ze Lwowa do granicy kraju, i porobiwszy przez kilka godzin bardzo bolesne doświadczenie co do niedoskonałej budowy i jeszcze niedoskonalszej reparacji gościńca krajowego, prowadzącego w te strony, gdy na przestrzeni 3 mil zapłaci pięć razy myto przy pięciu różnych rogatkach i dwa razy mostowe od mostów, których egzystencja i potrzeba nawet w całej podróży wydaje mu się wątpliwa, gdy następnie minąwszy karczmę należącą do Głęboczysk i złamawszy dyszel tuż koło piątej rogatki, gdzie zapłacił po 12 centów od konia za dobrodziejstwo używania gościńca krajowego, a złamawszy go z powodu nieprzewidzianej wielkiej dziury w samym środku gościńca, nie oznaczonej wcale na mapie Kumersberga — gdy następnie, powiadam, podróżny ten dojedzie do wielkiego krzyża, samotnie sterczącego w polu, i obok tego krzyża ujrzy i odczyta na białej tablicy napis: Kreis et caet, Bezirk et caet. — Stadt Zappowitz , wraz z prze- kładem polskim: — ogląda się daremnie na wszystkie strony świata za miastem, którego bliskość zapowiada owa biało pokostowana etykieta, świadcząca oraz o piśmienności i cywilizowanej dwujęzyczności capowiczan. Zmrok zapadł już bowiem, choć szanowny P. T. podróżny jeszcze przed południem opuścił główny gościniec lwowski; na prawo i na lewo, z przodu i z tyłu — najbystrzejszy wzrok nie spostrzeże niczego oprócz szarej płaszczyzny gubiącej się w cieniu i szarego nieba, na którym samotna jakaś gwiazda migoce i mruga, jak gdyby ją senność zbierała na widok tej wszechszarej przestrzeni, przypominającej puste grządki ogrodu botanicznego we Lwowie, gdzie na miniaturowych białych tablicach można także wyczytać rozmaite napisy, ale gdzie daremnym byłoby szukać za należącymi do nich roślinami.
Wtem, nagle woźnica skręca w bok, bryczka stacza się z niesłychaną szybkością z jakiejś nader przykrej pochyłości, najeżonej nie mniej przykrymi przeszkodami w kształcie różnych kamieni, prętów, wybojów itp., błoto bryzga szanownemu P. T. podróżnemu wyżej uszu, woźnica woła na przemian to: „het, hejt!", to znowu: „wiśt! wiśt!", bryczka skacze, nurza się, przechyla, szybkość jej pędu wzrasta z każdą chwilą, aż na koniec — traf! łamie się koło, szanowny P. T. podróżny znajduje mięciutkie posłanie w błocie, na trzy stopy głębokim, jego tłomok, parasol, koc i słoma z bryczki, jako też worek z obrokiem nakrywają go i osłaniają przed dalszymi przeciwnościami, woźnica woła: „A bodajś, a trzysta"... i tam dalej — i oto znajdujemy się na samym środku rynku w Capowicach i tym samym wskakujemy in medias res naszego opowiadania.
Od czasu jak kosztem konkurencji gminnej dworów przyległych i dzięki staraniom niezapomnianego naczelnika powiatowego, p. Maulschellhofera, obdarzonego za to inseratem w gazetach, wyrażającym mu dozgonną wdzięczność powiatu capowickiego, powiodło się za nic nie znaczącą sumę 180 000 złr. w. a.
wykończyć projektowane od dawna połączenie Capowic z tak zwaną „cesarską drogą" za pomocą krajowego gościńca i pięciu czerwono-niebieskich rogatek, niepamiętną jest rzeczą, by ktokolwiek, nie obeznany bliżej z topografią Capowic, odbyt swój wjazd do tego miasta inaczej aniżeli w sposób powyżej opisany — osobliwie jeżeli nie przenocował w Wygodzie Głęboczyskiej i nie czekał białego dnia do odbycia tego tryumfalnego wjazdu. Szanowna publiczność, której przychylny los pozwolił czytać powieść niniejszą, odniesie tedy znaczną korzyść z tej lektury i będzie to uważała za zbawienną ostrożność wysiąść , z bryczki koło tablicy „Stadt Zappowitz" i odbyć resztę drogi pieszo.
Ale, bądź co bądź, jesteśmy już w Capowicach i mamy po lewej stronie „ratusz", a po prawej kqszary c. k. żandarmerii, opodal zaś gmach urzędu powiatowego, czyli używając krótszego wyrażenia lokalnego: becyrk . Ratusz jest oczywiście oraz domem zajezdnym i różni się od Wygody Głęboczyskiej co do budowy swojej i całej zewnętrznej okazałości tylko tym, że podczas gdy lewe skrzydło, przybudowane do głównego korpusu, zawiera tylko takie same „kuczki" jak na Wygodzie, natomiast prawe skrzydło, oprócz jakiegoś budyneczku mogącego służyć za chlewek, zawiera jeszcze i bazar capowicki, mieszczący w sobie dwa najokazalsze sklepy, jako to: korzenny handel pani Heni Silber i bławatny handel pana Abrahama Gold, vulgo Abrumka — o czym świadczą zresztą bardzo wymownie dwa szyldy, jeden niebieski z białym, a drugi z czerwonym napisem, a obydwa z ortografią nie ustępującą w niczym tej, jakiej używają pp. kupcy lwowscy ku zbudowaniu i rozweseleniu przechodniów. Cały „ratusz" jest własnością JW. Kalasantego Capowickiego, pana na Capowicach, Capówce i Capowej Woli; dzierżawcą zaś tego uwagi godnego gmachu jest Dudio, jeneralny propinator a oraz właściciel handlu win, dostarczającego węgierskich i austriackich nektarów całej okolicznej szlachcie i całemu prześwietnemu c. k. becyrkowi, z wyjątkiem tych podrzędnych reprezentantów władzy, których miesięczna płaca, po odtrąceniu czynszu za pomieszkanie i należytość Herszkowi w jatkach, nie wystarczy na kupienie butelki takiego wina, jakie sam Dudio uważa już za „cokolwiek podlejsze". Jaki smak ma to wino, o tym nie wie nikt, kto według wschodniego obrządku nie komunikował się pod obydwoma postaciami albo przynajmniej nie bywał na prażnikach, gdzie zwykle serdeczność przyjęcia i obfitość darów bożych przeważa nad ich jakością. Jeżeliby jednak który z szanownych czytelników dla wydoskonalenia się w znawstwie winnym zapragnął wiedzieć, co Dudio nazywa „cokolwiek podlejszym" winem, niechaj do kwaterki tęgiego burakowego barszczu doda parę naparstków żytniówki, nieco soku z kwaśnych ogórków, kilkanaście miałko utłuczonych ziarnek pieprzu i łut papryki — a podniebienie jego dozna tak błogich i rozkosznych wrażeń jak moje na imieninach w Capowej Woli u ks. proboszcza Łuckiewieza, którego liwerantem od lat kilkunastu jest Dudio.
I są jeszcze ludzie, którzy twierdzą, że sprowadzamy zza granicy wielką część artykułów potrzebnych nam do codziennego życia!
Okazalszym nad wszelką okazałość capowicką jest becyrk — dziś niestety ogołocony już ze swojej świetności i nie mieszczący więcej tych biur, których obecności Capowice zawdzięczały swój ruch handlowy i kwitnący rozwój ekonomiczny. Budynek ten, piętrowy, murowany, kryty gontami, na dole w sześciu obszernych pokojach mieścił owego czasu kancelarie urzędu i sądu powiatowego, na górze zaś, oprócz biura prezydialnego, znajdowało się pomieszkanie pana naczelnika powiatu, czyli — dlaczegóż mamy używać jakichś obcych wyrazów, skoro mamy swoje? — czyli więc pana forsztehera, wraz mit der werthen Familie .
Die werthe Familie stanowił najprzód sam pan forszteher, Wacław Precliczek, piszący się naówczas Wenzel Pretzlitscheck, a teraz, odkąd jest na pensji i osiadłszy we Lwowie należy do besedy czeskiej, używający z upodobaniem rodzinnej swojej pisowni: Vaclav Precliczek. Pan forszteher, jako głowa powiatu, był oczywiście najpierwszą i najważniejszą osobą w Capowicach i powinien bym był wspomnieć o nim pierwej niż o Heni, o Abrumku, o Herszku, o Dudiu, gdyby nie nawyknienie miejscowe, które wbrew wszelkiemu porządkowi nie szykowało znakomitości miejscowych nach den Diatenklassen, ale kazało zawsze uważać Dudia za pierwszą osobę w powiecie, po czym szła Henia, Herszko, Abrumko, a dopiero po nich pan forszteher. W istocie, mniemanie to było zapewne mylnym i ubliżającym powadze urzędowej pana forsztehera i becyrku, ale niemniej jednakże jest rzeczą pewną, że kto miał bardzo trudny i bardzo ważny interes w becyrku, ten udawał się zwykle do Dudia, jeżeli mógł komunikować się bezpośrednio z tak morejmorejną osobistością, a jeżeli nie, to wpływał na niego za pośrednictwem jego bratowej, pani Heni Silber, albo jego szwagra, p. Abrahama Gold, albo jego zięcia, pana Hersza Fiszer, i dopiero przez te wszystkie instancje trafiał do biura prezydialnego i — nigdy źle na tym nie wychodził. Nie można wątpić, że brak prawdziwej lojalności, który nawet w Capowicach nurtował potajemnie w sercach kilku indywiduów, bardzo pod politycznym względem podejrzanych, i zwykła zresztą złośliwość ludzka — rodziły mniemania tego rodzaju; malkontenci nie przestawali szerzyć głośnych utyskiwań, które w końcu sprowadziły kilka razy do Capowic rozmaite komisje, to z namiestnictwa, to sądu obwodowego. Lecz komisje te, za- przysiągłszy po kilkadziesiąt świadków i zasuspendowawszy jednego lub drugiego kancelistę powiatowego, zmuszone były uznać, że jakkolwiek skarb publiczny wydał każdą rażą po kilkaset złr. na diety i koszta podróży, to wydatek ten jest niczym wobec świeżo potwierdzonego i nader pocieszającego przekonania, iż postępowanie pana forsztehera jest ściśle prawne, sumienne i nienaganne i że wszystkie skargi przypisywać należy den fortwdhrenden Umtrieben der rastlosen polnischen Umsturzpartei .
Ta Umsturzpartei była zmorą, która trapiła ciągle pana forsztehera, odbierała mu sen w nocy, apetyt we dnie, zatruwała mu goryczą każdy zajdel piwa, każdą fajkę schwarz-drei-konigu. — Spisywał o niej obszerne memoranda prezydialne, więził wszystko, co tylko nie było całkiem niepodejrzanym, i całe sągi sześcienne protokołów, rysopisów, listów gończych, okólników itp. były owocem tej niezmordowanej pracy. Sam pan Kalasanty Capowicki, jakkolwiek prezes komitetu w celu formowania Krakusów, nie uszedł kilku nader ścisłym i surowym „amtshandlungom" ; sam ksiądz Zając, proboszcz i dziekan capowicki, musiał stawać do protokołu, jakkolwiek wiadomym było powszechnie, że przed drzwiami plebanii skonał raz w roku 1864 z głodu i nędzy powstaniec, przed którym zamknięto na klucz drzwi tego zacnego kapłana.
Niestety! Pan Precliczek, wiecznie tropiący za emisariuszami, za ludźmi nie zaopatrzonymi w paszporty i w karty pobytu, za transportami broni i amunicji, sam, na pierwszym piętrze gma- chu becyrkowego, w najbliższym swoim sąsiedztwie, pod urzędowym bokiem swoim, miał mały wulkan rewolucyjny, którego wybuchy dostarczą nam wątku do dalszego opowiadania naszego. Pan Precliczek miał bowiem żonę i córkę...