- promocja
Wielkie i te nieco mniejsze pytania psychologii - ebook
Wielkie i te nieco mniejsze pytania psychologii - ebook
„Gdy brakuje pytań nie ma potrzeby poszukiwania odpowiedzi. Pytania otwierają drogę do poznania, odpowiedzi - drogi tej nie zamykają.” Wiesław Łukaszewski
Fascynującą cechą człowieka jest jego ciekawość. Dociekanie istoty rzeczy. Umiejętność zadawania pytań. I poszukiwanie odpowiedzi.
Ta książka przypomina o wielkich pytaniach stawianych w psychologii. Wielkich, a także tych nieco mniejszych. Pytaniach, na temat człowieka i świata, w którym ten człowiek żyje.
Pytania nieraz przez lata pozostają te same, lecz odpowiedzi ulegają nieuchronnym zmianom. Zmienia się świat, który nas otacza, zmieniają się również metody badawcze i sposób myślenia badaczy, a ich najważniejsze ustalenia dotyczące tego, kim jesteśmy i jacy jesteśmy, znajdują się właśnie tu – w tym tomie.
Wśród wielkich i małych pytań psychologii można by zadać i takie: Kto mógłby napisać książkę o ludzkich zachowaniach, która byłaby niebanalna dla psychologów akademickich, a zarazem całkowicie zrozumiała dla czytelnika nieobeznanego z psychologicznymi teoriami i naukową terminologią ? Wiesław Łukaszewski zdecydowanie to potrafi. I choć nie wiem kim jesteś potencjalny Czytelniku, wiem, że to książka dla Ciebie!
prof. Dariusz Doliński
Prof. dr hab. Wiesław Łukaszewski - wybitny autorytet z zakresu psychologii społecznej, psychologii osobowości i psychologii motywacji. Autor wielu istotnych artykułów publikowanych w prestiżowych pismach psychologicznych. Miłośnik dobrej literatury, muzyki klasycznej i ogrodów. Obecnie profesor na Wydziale Zamiejscowym Uniwersytetu SWPS w Sopocie, w latach 1993–2003 przewodniczący Komitetu Nauk Psychologicznych PAN, obecnie członek prezydium Komitetu Psychologii PAN. Honorowy członek Polskiego Towarzystwa Psychologicznego i Polskiego Stowarzyszenia Psychologii Społecznej. Znany popularyzator psychologii. Od kilkunastu lat współpracuje również z Miesięcznikiem „Charaktery”.
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64846-36-6 |
Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Książki, nawet wtedy, gdy wydaje się, że mają jednego tylko autora, prawie zawsze mają ukrytych – i nie zawsze świadomych tego faktu – współautorów. Pragnę im podziękować. Annie i Szymonowi Świtajskim za podtrzymywanie mojej słabnącej woli przygotowania tej książki oraz za spotkania społeczności. Annie Świtajskiej oraz Małgorzacie Jaworskiej dziękuję za wyjątkowo troskliwą redakcję tekstu. Marinie Noske wdzięczny jestem za przygotowanie elektronicznych wersji materiałów literackich do wcześniejszej wersji, Justynie Dechnik zaś dziękuję nie tylko za przygotowanie materiałów literackich do wersji obecnej, ale także za ogrody, a szczególnie za Ogród Dobra i Zła. Dziękuję moim dzieciom: Dawidowi, Jakubowi i Marcie za pamięć i troskę – tak potrzebne, aby w miarę spokojnie pracować.WPROWADZENIE
Poprzednia wersja tej książki powstała kilkanaście lat temu. W tym czasie zmieniała się psychologia, ale zmieniała się także świadomość psychologiczna w społeczeństwie. Nie bez obaw zabrałem się do przygotowania wersji nowej – zmienionej i znacznie poszerzonej. Obawy były dwojakiego rodzaju. Pierwsze dotyczyły zachowania spójności tekstu po wprowadzeniu zmian. Drugie wiązały się z kontrowersyjnością pewnych zagadnień, a zwłaszcza niektórych interpretacji. Mam jednak nadzieję, że książka o wielkich pytaniach, a szczególnie jej kontrowersyjne wątki skłonią Czytelnika do zadawania kolejnych pytań. A pytania są zawsze ważniejsze od odpowiedzi.
Na trzy sprawy chciałbym zwrócić szczególną uwagę. Uważny Czytelnik z pewnością odkryje powtórzenia. Nie są one przypadkowe. Ten sam fakt w odmiennym kontekście nabiera nowego znaczenia. Tekst bowiem zależy od kontekstu. To jedno. Ponadto powtórzenia, jak wiadomo, to dobry sposób utrwalania materiału. Kwestia druga to obficie cytowana literatura – od tej z pogranicza psychologii i filozofii aż do tej, która trąci naukową buchalterią. Za doborem literatury kryją się nie tylko względy merytoryczne, lecz także dydaktyczne. Każdy, kto zechce wiedzieć więcej, może skorzystać z sugestii zawartych w spisie literatury cytowanej. Kwestia trzecia to język. Starałem się, jak tylko potrafię, pisać jasno i zwięźle. Zależało mi na unikaniu naukowego żargonu, ale zdaję sobie sprawę, że nie zawsze jest to możliwe.
Żadne opracowanie, nawet bardzo obszerne, nie wyczerpuje tematu. Pytań, na które warto odpowiadać, jest bez liku. Trzeba jednak pamiętać o tym, że udzielane odpowiedzi zwykle są tymczasowe i warunkowe. Wiedza, także psychologiczna, to nie przysłowiowy niewzruszony gmach nauki. Wiedza to proces. Dynamikę, jakość i sens tego procesu tworzą tysiące badaczy na całym świecie, a wiedza jest dziełem zbiorowym.
Samej wiedzy nie można być pewnym do końca, bo choć jest ona zapisem regularności, powtarzalności, ma jednak charakter statystyczny i dotyczy zjawisk typowych. Każdej regularności towarzyszą przy tym wyjątki. Każdy z nas znajdzie przykład zaprzeczający niemal każdemu twierdzeniu. Warto wtedy sobie przypomnieć, że żaden przykład nie jest dowodem, a nauka gromadzi przecież dowody.
Niniejsza książka adresowana jest do ludzi zainteresowanych współczesną psychologią: do studentów psychologii i innych nauk społecznych, do nauczycieli i lekarzy, do menedżerów i polityków, a także do rodziców, którzy pragną zrozumieć swoje dzieci i sami chcieliby być przez nie rozumiani.KIM JEST CZŁOWIEK JAKO PRZEDMIOT
BADAŃ PSYCHOLOGICZNYCH?
W postawionym pytaniu chodzi oczywiście o to, kim jest człowiek dla psychologii czy psychologów. Odpowiedź wydaje się tak oczywista, że aż niewarta refleksji. Jest człowiekiem i tyle. Sprawa jednak nie jest aż tak prosta, ponieważ człowiek jest bytem złożonym. Po pierwsze, trzeba na to pytanie spojrzeć z dwóch perspektyw: (1) subiektywnej – kim jest człowiek dla siebie samego, oraz (2) kim jest dla innych ludzi. Można to ująć inaczej: jakie aspekty własnego człowieczeństwa są priorytetowe dla podmiotu, a jakie są priorytetowe dla obserwatorów. Po drugie, niezbędne jest spojrzenie na to, co zwykliśmy nazywać ludzką naturą, a więc kim jest człowiek ze swej natury? Sprawa trzecia to historia odpowiedzi na postawione pytanie. Tym ostatnim nie będę się jednak zajmował.
1.1. CZŁOWIEK JEST DZIEŁEM NATURY
Od czasów Charlesa Darwina tylko niewielu – i to raczej z powodów ideologicznych niż merytorycznych – zaprzecza pokrewieństwu człowieka i innych organizmów żywych. Badania nad genomami zdają się nie pozostawiać wątpliwości: człowiek jest częścią ewolucyjnego łańcucha. Miliony lat temu pojawił się Homo erectus, a potem Homo sapiens, choć początkowo był on bardziej erectus niż sapiens. Zwierzęcy rodowód człowieka nie podlega dyskusji. Jednakże, jak podkreśla znakomity znawca tematu Michael Tomasello, mamy do czynienia z sytuacją wyjątkową. Sześć milionów lat temu bowiem wyodrębniła się grupa człowiekowatych, około dwóch milionów lat temu zaś wyłonił się gatunek Homo, ale dopiero około 200 tysięcy lat temu gatunek ten zdobył taką przewagę nad innymi, że doczekał się nazwy gatunkowej Homo sapiens (Tomasello, 1999). Gatunek ten osiągnął przy tym niezwykłe sprawności, z których najważniejsze to:
- zdolność do wytwarzania różnorodnych i wysoce wyspecjalizowanych narzędzi;
- zdolność do komunikacji symbolicznej, ale i do operowania symbolami natury artystycznej, na przykład wytwarzania obiektów artystycznych;
- zdolność do organizowania rozmaitych praktyk społecznych – od ceremonii pogrzebowych do systematycznej zbiorowej uprawy roślin.
Najbardziej zdumiewające jest to, że przy skrajnie dużym podobieństwie genomu człowieka i genomu innych naczelnych, szczególnie szympansa, występują tak gigantyczne różnice pod względem sprawności, jakimi dysponują przedstawiciele pokrewnych gatunków. W największym stopniu dotyczy to sprawności poznawczych. Owe różnice nadal są nadzwyczaj trudne do wyjaśnienia. Pojawia się bowiem pytanie o szczególne warunki czy przesłanki tak niezwykłego skoku rozwojowego. Tomasello uważa, że mechanizmem odpowiedzialnym za tę jakościową różnicę jest przekaz społeczny, transmisja kulturowa. Polega to nie tylko na tym, że dzieci naśladują rodziców, ale i na tym, że rodzice intencjonalnie edukują dzieci. Polega to nie tylko na przypadkowym kumulowaniu się danych, ale i na tym, że skumulowane dane się chroni, rozpowszechnia i udoskonala. Dzieje się to za sprawą trzech form uczenia się, z których dwie zostały solidnie opisane w psychologii jako przejawy uczenia się społecznego: uczenie się przez naśladownictwo i uczenie się przez instrukcję (Bandura, 2007). Trzecia forma to uczenie się kolaboratywne, a więc uczenie się w trakcie wspólnego wykonywania czynności, w którego wyniku kształtuje się również zdolność do przyjęcia perspektywy innego człowieka (Tomasello, Kruger i Ratner, 1993).
1.1.1. ZWIERZĘ SPOŁECZNE, KTÓRE NIE LUBI SWOJEJ ZWIERZĘCOŚCI
Prawie dwa i pół tysiąca lat temu Arystoteles napisał, że człowiek jest zwierzęciem politycznym, co oznaczało przede wszystkim to, że jest zwierzęciem społecznym. Sformułowanie to nikogo wtedy nie dziwiło i nie oburzało. Wprawdzie Arystoteles pojęcie to rezerwował wyłącznie dla mężczyzn, a kobietom wprost odmawiał człowieczeństwa, ale dziś bez żadnych wahań powiemy, że dotyczy to wszystkich ludzi. Co jednak oznacza takie sformułowanie? Oznacza, że człowiek, tak jak inne zwierzęta, podlega prawom natury oraz że jest zwierzęciem szczególnym, bo podlega też prawom kultury. Po pierwsze, znaczy to, że człowiek jest bytem materialnym, biologicznym, który dla zapewnienia sobie szans przeżycia i zachowania gatunku musi respektować ukształtowane w toku ewolucji ograniczenia. Po drugie zaś, oznacza to, że istota człowieczeństwa zawiera się w zdolności do współdziałania z innymi ludźmi i – jak podkreślał Tomasello – kumulowania doświadczenia i zdolności do dzielenia się nim z innymi.
Musimy jednak zwrócić uwagę na pewne interesujące w tym względzie zjawiska. Jedna z najczęściej wydawanych na świecie książek psychologicznych to The Social Animal, napisana przez Elliota Aronsona. Tytuł pracy w sposób oczywisty nawiązuje do Arystotelesa, lecz o ile w czasach Akademii Platońskiej i Arystotelesa sformułowanie to nie budziło zastrzeżeń, o tyle w czasach Aronsona już tak. Zauważmy na przykład, że w tytule polskiego przekładu zabrakło słowa „zwierzę”. W Polsce książka Aronsona ukazała się pod tytułem Człowiek – istota społeczna. Niby to samo, ale... Najwyraźniej mamy jakiś kłopot z zaakceptowaniem zwierzęcej strony swojej natury. Dystansowanie się od niej jest zjawiskiem dość powszechnym.
Po pierwsze, prawie wszystkie porównania ze zwierzętami spostrzegane są jako obraźliwe. Lista takich obraźliwych porównań jest długa: bydlak, małpa, świnia, krowa, żmija, szczur, osioł, jeleń, wąż, sęp, baran, papuga, glista, żaba, kwoka, wściekły pies, ścierwojad, hiena, gnida^(). Są wprawdzie wersje pieszczotliwe, na przykład myszko, żabko, kotku, misiu, ale wyraźnie nawiązują one do syndromu dziecięcości, o którym będzie jeszcze mowa.
Po drugie, wiele badań wskazuje na zjawisko infrahumanizacji, czyli tendencję do odmawiania przedstawicielom grup obcych cech i emocji typowo ludzkich oraz tendencję do przypisywania im cech zwierzęcych.
Pod koniec lat osiemdziesiątych Daniel Bar-Tal na przykładzie długotrwałego konfliktu izraelsko-palestyńskiego pokazał mechanizm nazwany przezeń delegitymizacją. Zjawisko to polega na stosowaniu wobec przedstawicieli grup obcych skrajnie negatywnych ocen i charakterystyk, co stanowi formę symbolicznego wykluczenia ze społeczności. Ze zdaniem ludzi delegitymizowanych nie trzeba się liczyć, a interesy tych ludzi leżą poza kręgiem zainteresowań grupy własnej (Bar-Tal, 1989, 1990). W systemie znaczeń, jakimi operują członkowie grup własnych, znajdują się etykiety podkreślające powody nieakceptacji: barbarzyńca, moher, leming, pedał, komuch i wiele, wiele innych. Bar-Tal podkreśla, że tego rodzaju tendencje pojawiają się wraz ze wzrostem poczucia zagrożenia grupy własnej, a takim zagrożeniem często okazuje się sama obecność rywalizującej grupy politycznej, etnicznej czy innej. Tendencje do delegitymizacji nasilają się także w warunkach doświadczenia wyrazistości śmierci (Łukaszewski, 2010; Łukaszewski i Boguszewska, 2008).
Bar-Tal zauważył, że jednym ze sposobów delegitymizacji jest dehumanizacja, czyli odmawianie cech ludzkich przedstawicielom grup obcych. Na swój sposób przedstawił to także Jaques-Philippe Leyens, który twierdzi, że cechy typowo ludzkie jesteśmy skłonni przypisywać tylko przedstawicielom własnej grupy, a zarazem skłonni jesteśmy wykluczać te cechy u przedstawicieli grup obcych (Delgado Rodríguez, Rodríguez-Pérez, Vaes, Betancor Rodríguez i Leyens, 2012; Vaes, Leyens, Paladino i Miranda, 2012; Vaes, Paladino, Castelli, Leyens i Giovanazzi, 2003). Tak więc przedstawiciele grupy własnej przeżywają więcej emocji typowo ludzkich, a mniej typowo zwierzęcych, natomiast przedstawiciele grupy obcej – odwrotnie. Porównanie do zwierząt pod jakimkolwiek względem jest nie tylko deprecjonujące, ale jest wręcz sposobem zaprzeczenia człowieczeństwa.
RAMKA 1.1
INFRAHUMANIZACJA
Monika Mirosławska i Mirosław Kofta sprawdzali, jak wiele emocji pozytywnych i negatywnych osoby badane (licealiści) przypisują przedstawicielom grupy własnej, a jak wiele przedstawicielom grupy obcej. Jeżeli przyjąć dobrze uzasadnioną tezę, że emocje negatywne są ewolucyjnie wcześniejsze (por. na przykład Obuchowski, 1970), to można uznać, że w większym stopniu reprezentują one zwierzęcą naturę człowieka. Badania nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Członkom własnej grupy przypisywano znacznie więcej pozytywnych i znacznie mniej negatywnych emocji niż członkom grupy obcej (rycina 1.1).
Tomasz Baran z kolei sprawdzał, jak dobrze do opisu przedstawicieli grupy własnej (Polacy), przedstawicieli grupy obcej (Cyganie) i do zwierząt dopasowane są różne słowa określające stany i atrybuty typowo ludzkie (na przykład abecadło, wartości) lub typowo zwierzęce (na przykład obroża, sierść). Okazało się, że w wypadku grupy własnej przeważają słowa „ludzkie”, a w wypadku grupy obcej i zwierząt – słowa „zwierzęce” (rycina 1.2).
Szczególnie mocny, wręcz dramatyczny efekt to brak istotnych różnic w ocenie Cyganów i zwierząt.
Rycina 1.1.
Pozytywne i negatywne emocje przypisywane przedstawicielom grupy własnej (my) i grupy obcej (oni).
Źródło: Mirosławska i Kofta, 2007, s. 59, opracowanie własne.
Rycina 1.2.
Atrybuty typowo ludzkie i typowo zwierzęce przypisywane przedstawicielom różnych grup.
Źródło: opracowanie własne na podstawie: Baran, 2011, s. 210.
Po trzecie, aktywizacja myśli o zwierzęcej stronie natury ludzkiej wzbudza niechęć i lęk. Wiele badań wskazuje na to, że skojarzenia ze zwierzęcością wzbudzają lęki egzystencjalne, a zaktywizowany lęk rodzi niechęć do czynności spostrzeganych jako zwierzęce. Jedną z takich czynności jest (co może skądinąd wywołać zdumienie) publiczne karmienie piersią. Cathy R. Cox, Jamie L. Goldenberg, Jamie Arndt i Tom Pyszczynski stwierdzili, że pojawienie się lęku przed śmiercią nasilało negatywne reakcje na publiczne karmienie piersią. Aktywizacja podobieństwa do zwierząt i zarazem aktywizacja myśli o śmierci powodowały wzrost dostępności myśli o śmierci (Cox, Goldenberg, Arndt i Pyszczynski, 2007). Podobnych danych jest wiele (zob. ramka 1.2).
RAMKA 1.2
ZACHOWANIA ZWIERZĘCE
W badaniach wykonanych w naszym zespole sprawdzaliśmy, w jakim stopniu aktywizacja myśli o śmierci modyfikuje stosunek do zachowań uznawanych za zwierzęce – do kontaktów seksualnych ze zwierzęciem, do ekshibicjonizmu oraz do okrucieństwa wobec zwierząt. Przedmiotem pomiaru była wielkość reakcji wstrętu. Jak widać na rycinie 1.3, aktywizacja myśli o śmierci nasilała wstręt do sodomii i do ekshibicjonizmu, ale nie nasilała wstrętu wobec okrutnego traktowania zwierząt. Inaczej mówiąc, nasilała negatywny stosunek do zwierzęcych zachowań u ludzi, ale nie różnicowała – jak w wypadku okrucieństwa – stosunku do traktowania zwierząt inaczej niż ludzi.
Rycina 1.3.
Lęk przed śmiercią a wielkość przeżywanej reakcji wstrętu z powodu różnych form zachowania się.
Źródło: opracowanie własne na podstawie: Łukaszewski, 2010, s. 50.
RAMKA 1.3
STOSUNEK DO ZWIERZĄT
Z opisywanej perspektywy interesującym problemem wydaje się stosunek do zwierząt. Michał Bilewicz, Roland Imhoff i Marek Drogosz wykazali, że istnieje związek między rodzajem stosowanej diety a stosunkiem do zwierząt. Jak wiadomo, istnieje również tendencja do antropomorfizacji zwierząt, ale jest ona znacząco niższa u tych, którzy stosują dietę mięsną, niż u wegetarian i wegan. Badacze stwierdzili ponadto, że wegetarianie i weganie są mniej skłonni do spostrzegania ludzkiej wyjątkowości czy unikatowości (Bilewicz, Imhoff i Drogosz, 2011).
Alexa Albert i Kris Bulcroft w prowadzonych przez siebie badaniach wykazały, że wiele osób nawiązuje głęboką więź ze zwierzętami. Badani w wielu wypadkach deklarowali, że to zwierzęta (a nie ludzie) są dla nich najbliższymi istotami, że zwierzęta darzą ich bezwarunkową akceptacją, że są lojalne i najlepiej ze wszystkich istot zabezpieczają przed samotnością (Albert i Bulcroft, 1987, 1988).
Catherine A. Faver i Elisabeth B. Strand wykazały, że okrucieństwo wobec zwierząt jest sposobem demonstrowania swojej władzy i wzbudzania poczucia zagrożenia nie tylko wobec samych zwierząt, ale także wobec członków rodziny (Faver i Strand, 2003, 2007). Okrucieństwo wobec zwierząt i przemoc wobec ludzi w tym wypadku są mocno skorelowane. Może to oznaczać dehumanizację członków rodzin ze wszystkimi tego konsekwencjami.
1.1.2. JEŚLI NIE ZWIERZĘ, TO KTO?
Wygląda zatem na to, że ludzie dystansują się wobec zwierzęcej strony własnej natury, w pewnych warunkach przypisują cechy zwierzęce przedstawicielom grup obcych, a z drugiej strony (przynajmniej niektórzy) skłonni są antropomorfizować zwierzęta i przypisywać swoim pupilom cechy ludzkie.
Przez dotychczasowy wywód przewijało się przeciwstawienie ludzkiej i zwierzęcej strony człowieka. Czy zatem wystarczy myśleć o tym, że jest się człowiekiem, aby uniknąć skojarzeń ze zwierzęcą częścią swojej natury? W dawnym Związku Radzieckim można było zobaczyć plakat przedstawiający nadnaturalnej wielkości postać Włodzimierza Lenina i towarzyszący jej napis „samyj czełowieczeskij czełowiek” (najbardziej ludzki człowiek). Może więc, aby nie być zwierzęciem, wystarczy być „ludzkim człowiekiem”. Tak jednak nie jest, bo przeciwieństwem zwierzęcości nie jest człowieczeństwo jako takie, ale raczej atrybuty boskości. Legendarna aria Radamesa w operze Aida Giuseppe Verdiego zaczyna się od słów: „Boska Aido – niebios kochanko”. Lista boskich kobiet i równie boskich mężczyzn w literaturze, a szczególnie w show biznesie jest nadzwyczaj długa. Co więcej, atrybut boskości przypisuje się nie tylko osobom, lecz także poszczególnym częściom ciała. Była kiedyś „boska ręka Diego Maradony”, teraz zaś (jak głosił tytuł gazetowy) są „boskie nogi Cristiano Ronaldo”, czy też (inny tytuł gazetowy) „boskie piersi Joanny Krupy bez stanika”.
Istnieje wiele danych dotyczących niechęci wobec zwierzęcej strony własnego Ja oraz wiele danych pokazujących psychologiczne konsekwencje aktywizacji myśli o podobieństwie do zwierząt. Należałoby zatem oczekiwać, że podobne – choć przeciwstawne co do kierunku – efekty dotyczyć będą aktywizacji myśli o podobieństwie do takiego czy innego boga (boskiej strony własnego Ja). Niestety nie udało mi się znaleźć danych empirycznych, które dotyczyłyby tego zagadnienia. Pewnych poszlak dostarczają jednak przedstawione przez Jonathana Haidta dane na temat tak zwanej etyki boskości (czasem nazywanej też etyką świętości). Wedle tego przekonania „ludzie nie są jedynie zwierzętami wyposażonymi w świadomość – są dziećmi Boga i powinni postępować stosownie do tego faktu” – pisze Haidt (2014, s. 142–143). Przeciwieństwem boskości jest upodlenie, a więc zezwierzęcenie. Co interesujące, jak wynika z badań Haidta, etyka ta jest dość powszechna wśród wyznawców prawicowych, konserwatywnych idei politycznych. Zapewne nie jest zbiegiem okoliczności, że osoby o takich właśnie poglądach bardziej niż inne przeżywają silny niepokój na myśl o własnej śmiertelności, i nie jest przypadkiem, że lęk przed śmiercią wzmaga identyfikację z własnym światopoglądem szczególnie u osób konserwatywnych (zob. Łukaszewski, 2010). Być może podkreślanie podobieństwa do Boga jest u nich związane z obietnicą nieśmiertelności. Sądzę, że otwiera się tutaj interesujące pole do badań.
1.2. ISTOTA SPOŁECZNA
Gdzieś pomiędzy zwierzęciem i Bogiem jest człowiek. Nawet najbardziej indywidualistycznie zorientowane jednostki ludzkie są istotami społecznymi w pełnym tego słowa znaczeniu. Przede wszystkim dlatego, że ulegają socjalizacji, obserwują socjalizację adresowaną do innych i same podejmują działania socjalizacyjne wobec innych. Przez lata psychologia upatrywała mechanizmów socjalizacyjnych przede wszystkim w relacjach dorosły–dziecko. Trudno zaprzeczyć, że jest to ważny tor oddziaływań. Zaczyna się od prostego treningu samodzielności (lub niesamodzielności) małych dzieci, związanego głównie ze sposobami reakcji na próby spontanicznej aktywności dzieci. Wzmacnianie takich prób („Sprawdź, co się stanie”, „Sam spróbuj”, „Z pewnością sobie poradzisz” i tym podobne) lub ich ograniczanie („Nie rób tego, bo sobie krzywdę zrobisz”, „Nie wchodź tam, bo ubranko sobie pobrudzisz”, „Nie dotykaj, bo nie wiadomo, co to jest” i tym podobne) nie tylko służy rozwojowi samodzielności bądź niesamodzielności, ale kształtuje też ogólne nastawienie wobec zadań czy zdarzeń (White, 1959). Akceptacja, wspieranie samodzielności sprzyja kształtowaniu postawy skutecznego sprawcy, podczas gdy ograniczanie, udaremnianie samodzielności sprzyja bierności i postawie bezradnościowej, roli pionka niesionego przez zdarzenia zewnętrzne (DeCharms, 1968).
Główne mechanizmy socjalizacji to przede wszystkim nagrody i kary (albo szerzej – wzmocnienia) oraz wzorce zachowania, szczególnie wzorce pochodzące od osób znaczących, a także wzorce o dużej powszechności. W grę wchodzą oczywiście rodzice, nauczyciele, duchowni, cenieni artyści oraz im podobni jako osoby znaczące, ale nie można tu pomijać wielkiej roli rówieśników – i jako osób znaczących (bliscy przyjaciele), i jako źródła zachowań powszechnych, bo powielanych wielokrotnie w grupach rówieśniczych (Harris, 2001). Nie przypadkiem Judith Harris mówi o autosocjalizacji, czyli mechanizmie odwołującym się nie do presji zewnętrznej, ale raczej do wyboru. „Nagrody i kary – pisze Harris – otrzymywane od rówieśników czy rodziców na ogół nie są potrzebne, ponieważ dzieci chcą być podobne do osób tej samej płci i w podobnym wieku” (Harris, 2010, s. 245). Oznacza to, że dzieci rozpoznają pewne wzory zachowania jako wartościowe z własnego punktu widzenia i przejmują je dobrowolnie (co nie znaczy intencjonalnie, bo mechanizmy modelowania są często automatyzmami – zob. Bandura, 2007).
RAMKA 1.4
RODZIC I RÓWIEŚNIK
Nie zapomniałem tamtego dnia u schyłku lata, gdy po raz ostatni byłem z ojcem na plaży. Nie, nie zmarł ani nie rzucił nas dla młodej kobiety. Po prostu zawsze przychodzi taki dzień, kiedy idzie się z ojcem na plażę czy nad jezioro ostatni raz. Potem jeździ się w takie miejsca już tylko z kolegami, w klasowej paczce, szukając dziewczyn, taniego alkoholu i tego rodzaju wrażeń, które uchodzą za fundamentalnie przełomowe.
Mieliśmy swój własny rytuał tych późnopopołudniowych plażowań, które – w przeciwieństwie do rodzinnych wypraw tramwajem do Jelitkowa – odbywało się w dzień powszedni, gdy słońce nie grzało już tak mocno, a światło nad zatoką miało w sobie ów niezwykły, pociągający urok rozproszenia.
Paweł Huelle, Śpiewaj ogrody, Kraków 2014, Wydawnictwo Znak, s. 119
A więc Weiser umówił się z nami przed główną bramą oliwskiego zoo na następny dzień. Na ile było to zaplanowane, a na ile wynikało z sytuacji, kiedy zaczepiona Elka o mały włos nie przeorała twarzy Szymka pazurami? Nie mam tu żadnej pewności. A zresztą – co to za słowo „umówił”? On nam to spotkanie po prostu wyznaczył – jak suweren wasalom, ustami herolda. Wtedy, rzecz jasna, nie odczułem tego w ten sposób, ale już w sekretariacie, na składanym krześle, kiedy szumiała woda na kawę i tykał ścienny zegar, wtedy już miałem niejasne przeczucie, że Weiser był od tamtej chwili naszym suwerenem i nic tego zmienić nie mogło.
Teraz widzę, że pierwszy rozdział nienapisanej książki o nim powinien zaczynać się od słów: „Dobrze, powiedz im, żeby jutro przyszli do zoo o dziesiątej obok głównego wejścia”, które Weiser wypowiedział z okna na pierwszym piętrze, skąd dolatywał nas znajomy turkot maszyny do szycia.
Paweł Huelle, Weiser Dawidek, Londyn 1992, Puls, s. 41
Choć trudno mówić o rezultatach socjalizacji w pełnym tego słowa znaczeniu, można się pokusić o wskazanie najważniejszych konsekwencji tego procesu.
Pierwszą z nich jest afiliacja i związane z nią poczucie bezpieczeństwa. Od dawna wiadomo, że w sytuacjach zagrożenia sytuacyjnego ludzie wolą być razem z innymi niż samotnie (Schachter, 1959). Wiadomo, że mechanizm ten działa także w warunkach aktywizacji lęków egzystencjalnych, na przykład lęku przed śmiercią (Wisman i Koole, 2003) czy przed samotnością. Słowem, ludzie uczą się, że obecność innych ludzi może przynosić ukojenie.
RAMKA 1.5
Do Ralfa dotarł głos Prosiaczka:
– Dajcie mi coś powiedzieć!
Stał w pyle walki, kiedy szczep zorientował się w jego zamiarze, przenikliwe wrzaski zmieniły się w nieustający gwizd.
Prosiaczek uniósł konchę i gwizd nieco ustał, ale za chwilę zabrzmiał z jeszcze większą siłą.
– Trzymam konchę!
Zaczął krzyczeć:
– Mówię wam, że trzymam konchę!
Nieoczekiwanie zrobiła się cisza; szczep chciał się dowiedzieć, co zabawnego ma do powiedzenia Prosiaczek.
Cisza i milczenie; ale w tym milczeniu Ralf usłyszał dziwny dźwięk przy swojej głowie. Nastawił ucha i znów go usłyszał; słabiutki świst w powietrzu. Ktoś rzucał kamieniami. To Roger. Jedną ręką rzucał, a drugiej nie spuszczał z lewara. Pod nim, w dole, Ralf wyglądał jak zmierzwiona strzecha włosów, a Prosiaczek jak wór tłuszczu.
– Muszę wam to powiedzieć. Postępujecie jak dzieciaki.
Gwizd podniósł się na nowo i zaraz ucichł, gdy Prosiaczek uniósł białą, czarodziejską muszlę.
– Co lepsze, czy być bandą wymalowanych dzikusów, jak wy, czy rozsądnymi ludźmi, jak Ralf?
Dzicy podnieśli wrzask. Prosiaczek znów zaczął krzyczeć.
– Co lepsze, prawo i zgoda, czy polowanie i zabijanie?
Znowu wrzawa i znowu świst w powietrzu. Ralf przekrzyczał hałas:
– Co lepsze, prawo i ocenianie, czy polowanie i niszczenie?
Teraz i Jack wrzeszczał i Ralf już nie mógł ich przekrzyczeć. Jack wycofał się ku dzikim i tworzyli teraz zwarty mur jeżący się włóczniami. Zaczęli myśleć o ataku; gotowali się, by zmieść wroga z przejścia. Ralf stał zwrócony do nich trochę bokiem, z włócznią w pogotowiu. Przy nim Prosiaczek trzymał talizman, kruche, lśniące piękno, muszlę. Biła w nich burza wrzasków, śpiew nienawiści. Wysoko nad nimi Roger w delirycznym niepohamowaniu nacisnął całym ciężarem na lewar.
Ralf usłyszał spadającą skałę dużo wcześniej, niż ją spostrzegł. Poczuł pod stopami drgnienie i usłyszał gruchot kamieni na szczycie. Potem olbrzymi odłam grzmotnął w skalny pomost i Ralf rzucił się na płask na ziemię, a dzicy wrzasnęli.
Blok zawadził w locie Prosiaczka, ocierając się o jego bok – koncha rozprysła się na drobne kawałeczki i przestała istnieć. Prosiaczek, bez słowa, nie zdążywszy nawet jęknąć, poleciał łukiem, obracając się w powietrzu. Blok odbił się jeszcze dwa razy i znikł w gąszczu lasu. Chłopiec spadł plecami na czerwoną, kwadratową skałę czterdzieści stóp niżej w morzu. Z pękniętej czaszki coś wypłynęło i zabarwiło się na czerwono. Ręce i nogi Prosiaczka drgnęły parę razy jak u zarzynanej świni. Potem morze wydało długie powolne westchnienie, na skale zakipiała biało-różowa woda, a gdy opadła z sykiem, ciała Prosiaczka już nie było.
William Golding, Władca much, tłum. Wacław Niepokólczycki,
Kolekcja Gazety Wyborczej, Warszawa br., s. 162–163
Zjawiskiem drugim jest kształtowanie się więzi. Mowa tu właściwie o dwóch zjawiskach. Jednym z nich jest przywiązanie, a zatem więź tworząca się między dzieckiem i pojedynczymi osobami, najczęściej opiekunami. Więź ta może mieć różnorakie formy: może to być przywiązanie bezpieczne, lękowo-ambiwalentne lub unikające (Ainsworth i Bowlby, 1991; Bowlby, 1982). Psychologowie rozwoju dostarczają wielu danych pokazujących konsekwencje każdego typu więzi. Z drugiej strony mogą to być więzi grupowe, a więc poczucie przynależności grupowej, poczucie współzależności, wreszcie – tożsamość grupowa (Brown, 2006; Turner, 1987).
Zjawisko trzecie to konformizm, o którym więcej będzie w rozdziale trzecim. Istota konformizmu polega na zdobywaniu aprobaty społecznej, szczególnie ze strony grup i jednostek bardzo cenionych, choć zachowania konformistyczne pojawiają się także pod wpływem jednomyślnego oddziaływania grup tworzonych doraźnie (Asch, 1946, 2003). Okazuje się ponadto, że nawet znajomość mechanizmów uległości nie wyklucza tendencji do zachowań konformistycznych (Pratkanis, 2007), a sam konformizm można dodatkowo intensyfikować, kiedy w grę wchodzą ważne interesy lub jasno sformułowany cel grupowy (Deutsch i Gerard, 1955).
Zjawisko czwarte to solidarność grupowa, tworząca się wedle rozmaitych kryteriów: płciowych, etnicznych, wyznaniowych, politycznych. Zjawisko solidarności z jednej strony jest warunkiem spoistości grup społecznych (Turner, Oakes, Haslam i McGarty, 1994), z drugiej zaś – stronniczości grupowej, a więc tendencji do faworyzowania własnej grupy i deprecjonowania grup obcych (Brown, 2006).
Bodaj najważniejszym efektem socjalizacji jest przyswojenie sobie tego, co Janusz Reykowski nazywa kolektywnym systemem znaczeń, a więc zbioru przekonań czy idei jednoczących większe lub mniejsze grupy. System ten zawiera w sobie – co jest kluczowe z perspektywy przewidywania zachowań – normy zachowania, a przede wszystkim standardy stanów pożądanych (Reykowski, 1995).
1.3. DZIECKO KULTURY
Kolektywny system znaczeń uwzględnia przynależność do grup społecznych o różnej wielkości i różnej złożoności, a także różnorakie związki z szeroko pojmowaną kulturą, z całością wytworów ludzkich. Nierespektowanie norm i standardów postulowanych przez grupy społeczne pociąga za sobą wykluczenie poza nawias społeczności. Dystansowanie się od kultury – jej nieznajomość lub ignorowanie – powoduje wykluczenie poza krąg kulturowy, niekiedy częściowe lub czasowe, niekiedy zaś rozległe, a nawet akulturację.
Kultura to świat rzeczy, świat zdarzeń, świat instytucji i świat idei. Świat rzeczy to rozmaite narzędzia, środki ochraniające, na przykład ubrania czy mieszkania, systemy komunikacyjne fizyczne i elektroniczne. Zbiór rzeczy nieustannie się powiększa i nieustannie zmienia, a każdy człowiek w ciągu swojego życia ma kontakt z ogromną liczbą rzeczy, co więcej, w ciągu życia uczy się operować i wykorzystywać duże zasoby różnych rzeczy. Kontakt z rzeczami, umiejętność ich używania to miara ucywilizowania jednostki. Miarą wartości rzeczy jest przede wszystkim, choć nie wyłącznie, użyteczność.
Szczególne znaczenie wśród rzeczy ma miejsce, w którym żyjemy – nasz kraj, nasze miasto czy region, nasza dzielnica, nasz dom. Maria Lewicka znakomicie pokazała, że związek z miejscami jest nie tylko pragmatyczny i instrumentalny, ale także sentymentalny – lubimy swoje miejsca, tęsknimy do nich, dbamy o nie z czułością (Lewicka, 2012); Barbara Fatyga zaś przedstawiła mechanizm kształtowania wzorców zachowania specyficznie związanych z miejscem, w którym żyjemy (Fatyga, 2005).
Kultura to również zdarzenia, głównie zbiorowe: akcje polityczne, wydarzenia artystyczne, obrzędy religijne, imprezy sportowe, kongresy naukowe. Niektóre z nich są sposobem wywierania wpływu na kształt rzeczywistości (strajki, akcje polityczne) lub na stan wiedzy powszechnie dostępnej (wydarzenia naukowe), inne mają na celu przede wszystkim wspólne przeżywanie (sport, sztuka, religia) oraz tworzenie więzi grupowych (wyznawcy, fani, kibice). Oczywiście zdarzenia mogą też mieć charakter lokalny, na przykład jubileusz, konfirmacja, bar micwa, wieczór panieński, targ staroci, kolacja wigilijna czy stypa. Wydaje się, że owe zdarzenia lokalne lepiej niż zdarzenia o wielkiej skali ujawniają swój więziotwórczy charakter. Jak zobaczymy później (rozdział trzeci), zdarzenia zbiorowe na ogół odbywają się wedle zrutynizowanych scenariuszy.
Związek z kulturą to umiejętność poruszania się w świecie instytucji, a jest to świat zróżnicowany i wielce wyspecjalizowany (ramka 1.6). To cały system instytucji edukacyjnych – od żłobka do uniwersytetu trzeciego wieku. To instytucje zapewniające porządek publiczny – policja, gwardia narodowa, straż miejska. To wymiar sprawiedliwości – sądy, zakłady penitencjarne. To także instytucje opiekuńcze – domy dziecka, domy opieki dla ludzi starych – oraz instytucje wyspecjalizowane w ochronie zdrowia – szpitale, przychodnie lekarskie. I wiele, wiele innych.
RAMKA 1.6
PROCES JÓZEFA K.
Nadzorca wzywa pana! – zawołano.
Tym, co go przestraszyło, był krzyk, ten krótki, urywany żołnierski wrzask, o który by nigdy strażnika Franciszka nie posądzał. Sam rozkaz był mu pożądany.
– Wreszcie! – odkrzyknął, zamknął szafkę i natychmiast pobiegł do sąsiedniego pokoju.
Tam stali obaj strażnicy i, jakby się to samo przez się rozumiało, zagnali go z powrotem do pokoju.
– Co wam przyszło do głowy! – wołali. – W koszuli chcecie iść do nadzorcy? Każe was obić i nas w dodatku.
– Puśćcie mnie, do diabła! – wołał K., którego już przyparli do szafy. – Nie można wymagać ode mnie odświętnego stroju, skoro napada się na mnie w łóżku.
– Trudna rada – powiedzieli strażnicy, którzy zawsze ilekroć K. podnosił głos, uspokajali się, nawet wprost smutnieli, co go mieszało i poniekąd otrzeźwiało.
– Śmieszne ceremonie – mruczał jeszcze, ale już zdjął ubranie z krzesła i trzymał je chwilę w obu rękach, jakby poddawał je ocenie strażników. Potrząsnęli głowami.
– To musi być czarne ubranie – powiedzieli.
Na to K. rzucił ubranie na podłogę i sam nie rozumiejąc, w jakim sensie to mówi, powiedział:
– Przecież to jeszcze nie jest rozprawa główna.
Strażnicy uśmiechnęli się, lecz obstawali przy swoim:
– To musi być czarne ubranie.
– Jeśli przez to przyspieszę sprawę, niech już będzie – powiedział K., otworzył sam szafę i szukał długo pomiędzy garniturami, wybrał najlepszy czarny żakiet, który swoim krojem wywołał sensację wśród znajomych, wyciągnął także inną koszulę i zaczął się starannie ubierać. W skrytości ducha sądził, że udało mu się przyspieszyć całą sprawę przez to, że strażnicy zapomnieli zmusić go do kąpieli. Obserwował ich, czy sobie tego może jednak nie przypomną, ale oni oczywiście wcale na to nie wpadli, natomiast Willem nie zapomniał wysłać Franciszka do nadzorcy z doniesieniem, że K. się ubiera.
Gdy był już zupełnie ubrany, musiał przejść obok Willema przez pusty pokój sąsiedni do następnego, którego dwuskrzydłowe drzwi były już na oścież otwarte. Ten pokój, jak K. dobrze o tym wiedział, zamieszkiwała od niedawna niejaka panna Burstner, stenotypistka, która zwykła była bardzo wcześnie wychodzić do pracy, późno wracała do domu i z którą K. zamienił był zaledwie parę razy pozdrowienia. Teraz wysunięto na środek pokoju stolik nocny sprzed jej łóżka, niby stół na rozprawie sądowej i za nim zasiadł dozorca. Założył nogę na nogę i jedno ramię oparł na poręczy krzesła.
W jednym kącie pokoju stali trzej młodzi ludzie i przypatrywali się fotografiom panny Burstner zatkniętym w wiszącą na ścianie trzcinową matę. Na klamce otwartego okna wisiała biała bluzka. Z okna naprzeciw znowu wychylali się oboje starzy, ale grupa powiększyła się, bo za nimi stał znacznie od nich wyższy mężczyzna z rozpiętą na piersiach koszulą, który przebierał palcami w swojej rudawej spiczastej bródce.
– Józef K.? – spytał nadzorca, może tylko po to, aby ściągnąć na siebie jego latający wzrok.
K. przytaknął.
– Pan jest zapewne bardzo zaskoczony wypadkami dzisiejszego ranka? – spytał nadzorca i przesunął przy tym obiema rękami kilka przedmiotów leżących na stoliku: świecę, zapałki, książkę i poduszeczkę na szpilki, jakby to były przedmioty potrzebne mu do rozprawy.
– Pewnie – odparł K. i ogarnęło go miłe uczucie zadowolenia, że wreszcie ma do czynienia z człowiekiem rozumnym i może z nim mówić o swojej sprawie. – Bez wątpienia, jestem zaskoczony, ale znowu nie tak bardzo.
– Nie bardzo zaskoczony? – spytał nadzorca i postawił świecę na środku stolika, grupując wokoło niej inne przedmioty.
– Może mnie pan źle zrozumie – śpiesznie zauważył K. – Przyznaję – tu przerwał i obejrzał się za jakimś krzesłem. – Mogę chyba usiąść? – zapytał.
– To u nas nie jest przyjęte – odpowiedział nadzorca.
– Przyznaję – rzekł K. już bez dalszej przerwy – że jestem bądź co bądź bardzo zaskoczony, ale gdy się żyło na świecie trzydzieści lat i samemu musiało się przez życie przebijać, jak to mnie przypadło w udziale, człowiek staje się odporny i nie bierze już tak poważnie żadnych niespodzianek. Zwłaszcza takich jak ta dzisiejsza.
– Dlaczego zwłaszcza takich jak ta dzisiejsza?
– Nie mówię, że uważam to wszystko za żart, na to poczynione przygotowania wydają mi się jednak zbyt daleko idące. Należałoby wmieszać w to wszystkie osoby pensjonatu, a także was wszystkich, a to by przekraczało granice żartu. Nie chcę więc mówić, że to jest żart.
– Całkiem słusznie – powiedział nadzorca i obliczał, ile jest zapałek w pudełku.
– Z drugiej jednak strony – ciągnął dalej K. i zwrócił się przy tym do wszystkich, a chętnie byłby się nawet zwrócił jeszcze do tych trzech przy fotografiach – z drugiej jednak strony cała ta sprawa nie może być bardzo ważna. Wnioskuję to z tego, że jestem wprawdzie oskarżony, ale nie mogę znaleźć najmniejszej winy, o którą można by mnie było oskarżyć. Ale i to jest drugorzędną sprawą. Kto mnie oskarża? – oto zasadnicze pytanie. Jaka władza prowadzi dochodzenie? Czy pan jest urzędnikiem? Nikt z was nie ma munduru, chyba że pańskie ubranie – tu zwrócił się do Franciszka – zechce ktoś uważać za mundur, ale i ono jest raczej strojem podróżnym. W tych kwestiach żądam wyjaśnień i jestem przekonany, że po ich otrzymaniu najserdeczniej się rozstaniemy.
Nadzorca opuścił na stół pudełko z zapałkami.
– Pan jest w wielkim błędzie – rzekł. – Ci panowie i ja stoimy w tej sprawie całkiem na uboczu, co więcej, my o niej prawie nic nie wiemy. Choćbyśmy nosili nawet najbardziej przepisowe mundury, nie pogorszyłoby to ani trochę stanu pańskiej sprawy. Nie mogę też bynajmniej powiedzieć panu, czy jest pan oskarżony, sam tego nie wiem. Pan jest aresztowany, oto wszystko, więcej nie wiem. Może strażnicy nagadali co innego, w takim razie było to tylko czcze gadanie. Ale chociaż nie odpowiem na pańskie pytania, to jednak radzę panu mniej zajmować się nami i tym, co się z panem stanie, natomiast więcej myśleć o sobie. I lepiej nie robić tyle hałasu z tą pańską niewinnością, bo to psuje niezłe wrażenie, jakie pan na ogół sprawia. Powinien pan też być powściągliwszy w słowach. Prawie wszystko, co pan przedtem powiedział, można było po pierwszych paru słowach wywnioskować z pańskiego zachowania, zresztą nie było to nic dla pana szczególnie korzystnego.
K. wpatrzył się w nadzorcę. Dostawał nauczki jak w szkole i w dodatku może od człowieka młodszego od siebie! Za swoją otwartość został ukarany naganą! A o przyczynach aresztowania i o tym, kto je nakazał, nie dowiedział się niczego!
Zirytowany przemierzał pokój tam i z powrotem, w czym mu nikt nie przeszkadzał, podciągnął mankiety, obmacał sobie pierś, przygładził włosy, przeszedł obok trzech mężczyzn, powiedział:
– Ależ to nie ma sensu – na co się odwrócili i popatrzyli na niego życzliwie, ale z powagą, a on wreszcie zatrzymał się przy stole nadzorcy. – Prokurator Hasterer jest moim dobrym przyjacielem – rzekł – czy mogę do niego zatelefonować?
– Oczywiście – powiedział nadzorca – tylko nie wiem, jaki to mogłoby mieć sens? Chyba że ma pan z nim omówić jakąś prywatną sprawę.
– Jaki sens? – zawołał K. bardziej zdumiony niż rozgniewany. – Ależ kto pan jest? Pan chce widzieć sens, a dopuszcza się największego bezsensu. To doprawdy może przyprawić o rozpacz. Ci panowie najpierw mnie napadli, a teraz siedzą i stoją naokoło i każą mi popisywać się przed panem. Jaki to ma sens telefonować do prokuratora, gdy jestem rzekomo aresztowany? Dobrze, nie będę telefonował.
– Ależ proszę – powiedział nadzorca i wskazał ręką na przedpokój, gdzie był telefon. – Proszę, może pan zatelefonować.
– Nie, już teraz nie chcę – rzekł K. i podszedł do okna. Naprzeciw całe towarzystwo stało jeszcze u okna i tylko jego zbliżenie się zmieszało nieco obserwatorów. Starzy chcieli się podnieść, lecz znajdujący się za nimi człowiek uspokoił ich.
– Tam są także tacy widzowie! – zawołał K. całkiem głośno do nadzorcy i pokazał ich wskazując palcem. – Precz stąd! – krzyknął potem do nich.
Franz Kafka, Proces, tłum. Bruno Schulz, PIW, Warszawa 1994, s. 108–112
To oczywiste, że powstawanie, rozwój i specjalizacja różnych instytucji jako składników kultury jest konsekwencją rosnącej złożoności ludzkiego świata i nieuchronnego w takiej sytuacji podziału zadań czy podziału pracy.
Świat kultury, który odciska piętno na naszym życiu, to także idee. Idee religijne, od małych sekt poczynając (na przykład Najwyższa Prawda w Japonii), a kończąc na wielkich systemach religijnych – chrześcijaństwo, islam, judaizm, są ważną i bardzo wpływową częścią kultury ludzkiej w ciągu dziejów. Idee polityczne – od Platońskiej, rozwiniętej przez Arystotelesa idei demokracji, poprzez Manifest komunistyczny Karola Marksa i Fryderyka Engelsa, następnie pomysł polityczny zjednoczonej Europy, aż po rosyjską koncepcję stref wpływu – kształtowały i kształtują przekonania i zachowania ludzi na całym świecie.
Wreszcie idee naukowe i wynikające z nich spory. Przewrót Kopernikański. Kreacjonizm i darwinizm. Obraz fizycznego świata. Wielkie psychologiczne koncepcje człowieka. Wielkie koncepcje rozwoju społeczeństw. Odkrycia genetyki. Odkrycia neuronauki. Długo by można wymieniać.
Zauważmy jednak, że w żadnym razie nie można mówić o przeciwstawieniu człowieka i kultury: tu człowiek, a tam kultura. Ten związek ma charakter dialektyczny, co więcej, jest bardzo skomplikowany.
- Każdy z nas jest wytworem kultury, w jakiej żyje. Sama obecność w kulturze odciska swoje piętno w postaci rozlicznych standardów: językowych, żywieniowych, higienicznych, komunikacyjnych i wielu innych.
- Każdy z nas jest nosicielem kultury – i w tym sensie, że przechowuje jej obraz oraz standardy kulturowe, i w tym sensie, że chroni je przed różnymi formami dewastacji wewnętrznej czy zewnętrznej, a także w tym sensie, że każdy z nas na swój sposób przekazuje zasymilowaną kulturę innym ludziom, szczególnie tym z bliskiego otoczenia.
- Każdy z nas jest twórcą kultury, bo każdy z nas jest autorem jakiejś choćby niewielkiej innowacji. Nieważne przy tym, czy dotyczy to nowego przepisu na sałatkę owocową, czy nowej odmiany paprotki, czy może nowego, bardziej ekonomicznego sposobu ogrzewania mieszkań, czy też nowej teorii wyjaśniającej genezę nieśmiałości.
- Każdy z nas jest obrońcą kultury własnej. Konfrontacje kultur odmiennych są, jak wiadomo, nieuchronne, a wtedy podtrzymanie prawa do zachowania własnej kultury staje się ważnym interesem jednostek i grup społecznych. Obrona kultury własnej nie musi jednak oznaczać nietolerancji wobec kultur obcych.
Co ważne, wcale nie musimy być świadomi tych czterech aspektów doświadczanych związków z kulturą. Nie przeszkadza to jednak w realizowaniu ról wytworu, nosiciela, twórcy i obrońcy kultury własnej (por. Łukaszewski, 1984).
Za Richardem Shwederem, wybitnym przedstawicielem psychologii kulturowej, można powiedzieć, że kultura i psychika, pozostające w stałej interakcji, nie tylko wzajemnie na siebie oddziałują, ale też wzajemnie się wytwarzają (Shweder, 1990).
1.4. KAPITAŁ W CZŁOWIEKU, CZŁOWIEK WOBEC KAPITAŁÓW
Słowo „kapitał” kojarzy się słusznie z Karolem Marksem, którego dzieło pod takim właśnie tytułem zapoczątkowało niejedną rewolucję. Tam jednak chodziło o kapitał natury ekonomicznej, a więc o produkcję, pieniądze i tym podobne. Z perspektywy psychologicznej jest on ważny, bo stanowi źródło zasobów życiowych jednostek i grup społecznych (Hobfoll, 2002, 2006), ale przecież nie jedyny. Większe znaczenie mają bowiem dwa inne kapitały: kulturowy i społeczny. Obydwa wyznaczają zachowania człowieka, ale też są tworzone przez każdego na swój sposób.
Pojęcie kapitału kulturowego wprowadził do humanistyki francuski socjolog i myśliciel Pierre Bourdieu w niezbyt jasnym, ale za to bardzo inspirującym opracowaniu (Bourdieu, 1986). Wyróżnił on trzy rodzaje kapitału kulturowego:
- Kapitał uprzedmiotowiony (materialny) to różne dobra i wytwory kultury pozostające do dyspozycji jednostki, na przykład przez nią posiadane. Należą do nich książki, dzieła sztuki, nagrania muzyczne, kolekcje, instrumenty muzyczne.
- Kapitał zinstytucjonalizowany (formalny, można rzec) to dokumenty potwierdzające kwalifikacje, ukończone szkoły, stopnie specjalizacji, a więc świadectwa, dyplomy, tytuły naukowe i tym podobne.
- Kapitał ucieleśniony to poniekąd obecność kultury w samym człowieku. Chodzi tu mianowicie o umiejętność zachowania się zgodnie z normami kulturowymi, o dobre maniery, gusty estetyczne, nawyki higieniczne, czy nawet nadążanie za modą.
Jak widać, są to trzy niezmiernie ważne obszary. Badania Marii Lewickiej wskazują na to, że najważniejszym predyktorem społecznych zachowań ludzi jest kapitał ucieleśniony (Lewicka, 2008).
Kapitał społeczny, często traktowany jako alternatywny wobec kapitału kulturowego, to także zjawisko złożone. Wymienia się tu kilka obszarów:
- Sieci społeczne, związki między ludźmi, tak zwane znajomości – zarówno w kręgu bliskim, jak i wykraczające poza grupy odniesienia (Christakis i Fowler, 2011).
- Poziom zorganizowania i konsolidacji społeczności, szacowany poziom wpływu na stan otoczenia społecznego, podejmowane inicjatywy oddolne i tym podobne.
- Przekonania na temat ludzkiej natury: czy ludzie są dobrzy, czy źli, czy są stali, czy zmienni, czy świat społeczny jest urządzony sprawiedliwie, czy ludzie są godni zaufania i tym podobne (Lewicka, 2009).
Oba te kapitały – choć każdy na swój sposób – są nie tylko kontekstem ludzkiej działalności, nie tylko źródłem inspiracji czy oczekiwań, ale przede wszystkim są ważnymi wyznacznikami ludzkiego działania. Każdy z nas w swoim indywidualnym wymiarze przykłada rękę do ich tworzenia i rozwijania. Można powiedzieć, że kapitał społeczny i kapitał kulturowy w formie symbolicznej są w każdym z nas, jakkolwiek oczywiste są w tym zakresie różnice indywidualne. Można też powiedzieć, że bieg naszego życia jako istot społecznych i jako dzieci kultury bez tych kapitałów byłby niemożliwy (Bourdieu, 1986).
1.5. TRZY FILARY, WIELE RÓL I NIEMAŁO KONFLIKTÓW
Wygląda zatem na to, że każdy z nas to „trzy w jednym”: zwierzę, istota społeczna, składnik kultury. Ta troistość jest zapewne źródłem wielkiej siły, wielkiego potencjału człowieka, ale z drugiej strony musi też być powodem kłopotów czy konfliktów wewnętrznych.
Po pierwsze, z perspektywy zwierzęcej zasadnicza część motywacji zachowania musi być powiązana z interesami osobistymi. Z perspektywy społecznej motywy zachowania częstokroć muszą mieć ukierunkowanie pozaosobiste, na przykład altruistyczne. Z perspektywy kulturowej najważniejsze są interesy wspólne, a więc koordynacja interesów osobistych i pozaosobistych oraz maksymalizowanie (a może optymalizowanie) interesu wspólnego.
Po drugie, z perspektywy zwierzęcej (cielesnej, materialnej) kluczowe są potrzeby podstawowe, wszelkie imperatywy biologiczne, a z perspektywy społecznej – potrzeby afiliacji, szacunku, współdziałania, a więc potrzeby wtórne. Z kolei z perspektywy kulturowej najważniejsze są te potrzeby jednostki, które służą rozwojowi osobistemu i kolektywnemu, a także te potrzeby, które można by nazwać nawykowymi, a które są realizacją standardów kulturowych, na przykład higieniczne, estetyczne, ale też potrzeba wiadomości ze świata, potrzeba czytania i tym podobne.
Wydaje się, że jednym z ważnych zadań rozwojowych każdego człowieka jest harmonizowanie tych trzech perspektyw. Chodzi więc o to, aby żadna ze stron człowieka nie dyskryminowała innej. Średniowieczne praktyki ascezy były próbami podporządkowania interesów ciała interesom ducha. Podobnie rzecz się ma z zaburzeniami jedzenia, szczególnie anoreksją (Głębocka, 2009). Z drugiej strony silna koncentracja na cielesności, jaką obserwujemy współcześnie, zdaje się wskazywać, że z tak zwanej triady platońskiej (dobre, mądre i piękne) coraz większą wagę przywiązuje się do urody ciała (zob. rozdział 6), a coraz mniejszą do cnót moralnych i ludzkiej mądrości.
PODSUMOWANIE
Biologia, inni ludzie i kultura to trzy fundamentalne aspekty funkcjonowania człowieka. Zwierzęcą część ludzkiej natury przejmujemy dzięki przekazowi genetycznemu (choć nie tylko), społeczną – dzięki innym ludziom, a kulturową – dzięki zanurzeniu w świecie wytworów i symboli.
Żaden z opisanych aspektów nie jest piętnem odciskanym na człowieku – jest raczej owocem interakcji między człowiekiem (każdym człowiekiem!) i światem, w jakim przyszło mu żyć. Podleganie prawom natury, regułom społecznym i standardom kultury oznacza także indywidualne próby aktywnego zmieniania świata natury, świata społecznego i kulturowego uniwersum.
------------------------------------------------------------------------
^() Wyjątkiem są Polskie Orły, którą to nazwą szafuje się na przykład dla podkreślenia polskiego rodowodu sukcesów sportowych.3.1. CO TO ZNACZY POZNAĆ CZŁOWIEKA?
3.1.1. SPOJRZENIE PIERWSZE – TRADYCYJNE
Dostępne w wersji pełnej
3.1.2. SPOJRZENIE ALTERNATYWNE
Dostępne w wersji pełnej
3.2. AKTOR I OBSERWATOR^()
3.2.1. AKTOR NIE WSZYSTKO CHCE POKAZAĆ
Dostępne w wersji pełnej
3.2.2. AKTOR NIE WSZYSTKO MOŻE POKAZAĆ
Dostępne w wersji pełnej
3.2.3. OBSERWATOR NIE WSZYSTKO POTRAFI ZOBACZYĆ
Dostępne w wersji pełnej
3.3. POCHOPNE NADAWANIE SENSU
Dostępne w wersji pełnej
3.4. CZY TO, CO WIEMY O INNYCH, JEST GODNE ZAUFANIA?
Dostępne w wersji pełnej
3.5. POZNAWANIE SIEBIE SAMEGO
3.5.1. SAMOOBSERWACJA
Dostępne w wersji pełnej
3.5.2. ROZPOZNAWANIE SIEBIE I OBRAZ FIZYCZNY WŁASNEJ OSOBY
Dostępne w wersji pełnej
3.6. AKTOR NIE WSZYSTKO CHCE WIEDZIEĆ O SOBIE
I NIE WSZYSTKO CHCE ZAPAMIĘTAĆ
Dostępne w wersji pełnej
PODSUMOWANIE
Dostępne w wersji pełnej
------------------------------------------------------------------------
^() Bardzo wnikliwe studium na temat relacji aktor–obserwator napisała Maria Lewicka (1993). Perspektywę aktora i obserwatora opisał też Dariusz Doliński (1989, 1992).