Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wielkie zdolności; Przygody Zygmusia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wielkie zdolności; Przygody Zygmusia - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 265 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

– Mój Sta­siu, skoń­czy­łeś dziś lat dzie­więć – rzekł oj­ciec do swe­go je­dy­na­ka. – Pan Bóg dał ci zdol­no­ści, trze­ba więc, że­byś się bar­dzo pil­nie brał do na­uki. Od wa­ka­cyi mu­sisz iść do pierw­szej kla­sy.

Staś po­ca­ło­wał ojca w rękę i po­wie­dział, że zda eg­za­min, cho­ciaż­by na­wet do dru­giej.

– Zdaj tyl­ko do pierw­szej, wię­cej nie wy­ma­gam – rzekł oj­ciec, a po­tem do­dał: – Na wa­ka­cye po­je­dzie­my na wieś, do wu­jasz­ka; bę­dziesz mógł tam uży­wać wszel­kich przy­jem­no­ści, ale pa­mię­taj, chłop­cze, że­byś mi za po­wro­tem wsty­du nie zro­bił i zdał eg­za­min, jak na­le­ży.

– Ale niech się oj­czu­lek nie boi! ja tak wszyst­ko do­sko­na­le umiem, że choć­by mnie kto w nocy obu­dził, to­bym re­cy­to­wał, jak pa­cierz.

– No, no, nie chwal się tak bar­dzo, bo wczo­raj sły­sza­łem, że aryt­me­ty­ka szła ku­la­wo.

– Ale bo wi­dzi ta­tu­nio, pan S. tak ja­koś dziw­nie za­py­tał, żem nie mógł od­ra­zu zro­zu­mieć, a zresz­tą aryt­me­ty­ki nie lu­bię.

– Już to tam w szko­łach py­tać cię nie będą, co ty lu­bisz, a cze­go nie lu­bisz, tyl­ko wszyst­kie­go uczyć się trze­ba; in­a­czej, źle bę­dzie z tobą, mój chłop­cze.

– Ja się nie boję; a cze­go­bym nie umiał, to się jesz­cze przez wa­ka­cye do­uczę. Prze­cież oj­czu­lek wie, że mam wiel­kie zdol­no­ści.

– Wiem, mój synu, i dla­te­go pra­gnął­bym, że­byś tych zdol­no­ści nie zmar­no­wał.

– No, no! – od­po­wie­dział chło­piec z pew­ną za­ro­zu­mia­ło­ścią.

Staś rze­czy­wi­ście miał wiel­kie zdol­no­ści, był spryt­ny, co tyl­ko prze­czy­tał lub usły­szał, mógł za­raz pra­wie na pa­mięć po­wtó­rzyć, a cze­go nie spa­mię­tał, to wła­sną fan – ta­zyą do­peł­nił. Czę­sto na­wet zda­wa­ło mu się, że gdy­by to wy­dru­ko­wa­li, co on po­wie lab na­pi­sze, to by­ło­by da­le­ko pięk­niej­sze od tego, co czy­ta w książ­kach. Chwa­lo­no go, gdy mó­wił wier­sze, lub opo­wia­dał to, co prze­czy­tał; uda­ło mu się ro­bić nie­złe wy­pra­co­wa­nia, umiał na­wet nie­źle list na­pi­sać, nie ro­bił wie­lu błę­dów or­to­gra­ficz­nych, pi­sał też do­syć sta­ran­nie, – tak mu się więc prze­wró­ci­ło w gło­wie, że raz na­wet opi­sał ja­kieś zda­rze­nie i po­słał do "Wie­czo­rów Ro­dzin­nych." Od­tąd, jak tyl­ko przy­no­si­li "Wie­czo­ry," za­raz szu­kał od­po­wie­dzi dla sie­bie; pew­ny zaś był, że jego utwór bę­dzie przy­ję­ty i zy­ska ogól­ną po­chwa­łę. Z bi­ją­cem ser­cem brał więc każ­dy nu­mer do ręki, a nie znaj­du­jąc przez kil­ka ty­go­dni od­po­wie­dzi dla "Orła Kró­lew­skie­go, " bo taki wy­brał pseu­do­nim, rzu­cał nie­chęt­nie ulu­bio­ne do­tąd Pi­smo i nie czy­tał go wca­le. Na­resz­cie wy­czy­tał:

– " Dzie­się­cio­let­ni Orzeł Kró­lew­ski niech się uczy pil­nie, pra­cu­je, może kie­dyś bę­dzie mogł spo­żyt­ko­wać swo­ją pra­cę; dzie­się­cio­let­nie dzie­ci, choć­by naj­zdol­niej­sze, po­win­ny się uczyć, nie zaś my­śleć o dru­ko­wa­nie swo­ich ar­ty­ku­łów?

Jesz­cze z więk­sza nie­chę­cią od­rzu­cił nu­mer któ­ry mu przy­niósł taka od­po­wiedź, ob­ra­ził się na "Wie­czo­ry," nie czy­ty­wał ich od­tąd wca­le i pro­sił ro­dzi­ców, żeby mu inne pi­smo za­pre­nu­me­ro­wa­li.

Ro­dzi­ce, chcąc syn­ko­wi do­go­dzić", a my­śląc przy­tem, że Staś taką ma chęć do czy­ta­nia, za­pre­nu­me­ro­wa­li mu "Przy­ja­cie­la dzie­ci."

Staś wkrót­ce znów na­pi­sał ja­kąś po­wieść", i jak mu się zda­wa­ło, ta była już tak do­sko­na­łą, że z pew­no­ścią nie­tyl­ko bę­dzie wy­dru­ko­wa­na, ale nad­to ogól­ną zy­ska po­chwa­łę. I znów za­czę­ło się to samo, że Staś szu­kał w każ­dym nu­me­rze od­po­wie­dzi dla Sta­ni­sła­wa, bo już swo­jem wła­snem imie­niem się pod­pi­sał.

I zno­wu po kil­ku ty­go­dniach brzmia­ła od­po­wiedź w "Przy­ja­cie­lu dzie­ci:"

" Sta­ni­sła­wo­wi ra­dzi­my, aby na­uczył się naj­pierw po­rząd­nie li­te­ry sta­wiać, or­to­gra­ficz­nie pi­sać, do nauk szkol­nych przy­kła­dać się z ocho­tą, to może kie­dyś bę­dzie mógł pi­sy­wać po­wie­ści. Dzie­ci po­win­ny się przedew­szyst­kiem uczyć, nie zaś pi­sy­wać po­wie­ści. Ar­ty­ku­łu na­de­sła­ne­go dru­ko­wać nie bę­dzie­my."

Od­po­wiedź ta po­róż­ni­ła go znów z "Przy­ja­cie­lem dzie­ci;" rzu­cił nu­mer, któ­ry mu taką praw­dę wy­po­wie­dział i tak samo jak "Wie­czo­rów," nig­dy już "Przy­ja­cie­la" nie wziął do ręki. Za to chwy­tał "Ku­ry­er" i ga­ze­ty, pi­sa­ne dla star­szych, czy­tał, czy ro­zu­miał czy nie ro­zu­miał, a że w onym cza­sie wy­cho­dzi­ła słyn­na po­wieść Sien­kie­wi­cza pod ty­tu­łem: "Ogniem i mie­czem," czy­tał ją chci­wie, nie ro­zu­mie­jąc o co cho­dzi, ale czy­tał; cza­sem po­pi­sy­wał się z opo­wia­da­niem ja­kie­go ustę­pu, a na­wet po­wie­dział so­bie, że i on taka po­wieść na­pi­sze. Kto wie, może i lep­szą! Był­by na­wet za­czął już pi­sać, tyl­ko mu na­uczy­ciel cią­gle prze­szka­dzał gra­ma­ty­ką, aryt­me­ty­ką, ba! na­wet ka­li­gra­fią i ka­te­chi­zmem.

– Cie­ka­wym bar­dzo, po co się to tego wszyst­kie­go uczyć? czy to w po­wie­ściach mó­wią o tem, albo ktoś uczo­ny do­da­je na ta­bli­cy, albo od­mie­nia rze­czow­ni­ki i sło­wa? – mó­wił so­bie Staś i co­raz nie­chęt­niej brał się do na­uki, a pan S. co­raz wię­cej skar­żył się na nie­go, po­wta­rza­jąc:

– Mój Sta­siu, je­że­li tak da­lej pój­dzie, i nic się uczyć nie bę­dziesz, to mimo two­ich rze­czy­wi­stych zdol­no­ści, nie zdasz eg­za­mi­nu i na za­wsze po­zo­sta­niesz nie­ukiem.

Staś jed­nem uchem słu­chał, a dru­giem wy­pusz­czał prze­stro­gi na­uczy­cie­la.

– Ma­ru­dziarz – my­ślał so­bie Staś; – że on wiecz­nie nad książ­ką sie­dzi i uczy się, my­śli, że każ­dy tego po­trze­bu­je. Wiel­kie rze­czy!… pan S. ma już lat 22, a do­pie­ro jest w uni­wer­sy­te­cie, i nic jesz­cze mą­dre­go nie na­pi­sał, i bie­dzi się nad eg­za­mi­nem. Oho! ja, gdy będę miał lat 20, to już będę sław­ny; bo prze­cież przy mo­ich zdol­no­ściach, będę mógł coś bar­dzo ład­ne­go na­pi­sać. Na­pi­szę coś ta­kie­go, jak Sien­kie­wicz, e! może jesz­cze i co ład­niej­sze­go!

Przy­cho­dzi­ła mu wpraw­dzie na myśl od­po­wiedź "Przy­ja­cie­la dzie­ci" i" Wie­czo­rów Ro­dzin­nych," ale trza­snął tyl­ko gło­wą z nie­chę­cią i rzekł:

– E! to ta­kie pi­sma dzie­cin­ne, któż­by tam na to uwa­żał!

Nie uwa­żał więc na pi­sma dzie­cin­ne, ale nie uwa­żał i na na­ukę; słusz­nie więc oj­ciec się oba­wiał o eg­za­min, bo sły­szał do­sko­na­le uwa­gi pana S. i wi­dział, że Staś, mimo swo­ich wiel­kich zdol­no­ści, za­czy­na się opu-

Szczać w na­ukach. Nie­po­dob­na jed­nak było chłop­ca zo­sta­wić w mie­ście pod­czas upa­łów. Ro­dzi­ce, tro­skli­wi o jego zdro­wie, wy­je­cha­li z nim na wieś; pan S. je­chać nie mógł, za­pew­nił jed­nak, że by­le­by Staś przy­po­mi­nał so­bie przez wa­ka­cye to, cze­go się uczył, mimo opusz­cze­nia się w na­ukach w ostat­nim cza­sie, z ła­two­ścią zdać bę­dzie mógł eg­za­min do pierw­szej kla­sy.II.

U wu­jasz­ka na wsi bar­dzo się po­do­ba­ło Sta­sio­wi. Był ład­ny ogród, po­dwó­rze peł­ne koni, krów, wo­łów, owiec. Koło domu ła­si­ły się pięk­ne psy my­śliw­skie, z tem wszyst­kiem za­po­zna­wał go i opro­wa­dzał wszę­dzie syn wu­jasz­ka, Jó­zio, któ­ry był w jed­nym wie­ku ze Sta­siem i rów­nież po wa­ka­cy­ach miał skła­dać eg­za­min do pierw­szej kla­sy, a na­wet miał miesz­kać u ro­dzi­ców Sta­sia.

Jó­zio rad był bar­dzo Sta­sio­wi; za­raz też po jego przy­jeź­dzie za­brał go na po­dwó­rze, aby mu po­ka­zać ku­cy­ka, któ­re­go ze­szłe­go roku do­stał od ojca,

– Jak­to, ty na ta­kim ma­łym ko­niu jeź­dzisz? – za­py­tał Staś.

– A tak, oj­ciec po­wia­da, że jak się na ma­łym na­uczę, to po­tem ła­two mi bę­dzie jeź­dzić na du­żym.

– Ja­bym wo­lał jeź­dzić od­ra­zu na du­żym, to tak ja­koś wię­cej po mę­sku. Prze­cież ża­den męż­czy­zna nie jeź­dzi na ta­kim ma­łym ko­niu!

– Tak, ale my je­ste­śmy jesz­cze mali – rzekł Jó­zio – i cho­ciaż­by któ­ry z nas spadł z ma­łe­go ko­nia, toby się nie po­tłukł!

– A to do­bre!…. a po cóż spa­dać? – od­rzekł Staś – ja jak wsią­dę, to zo­ba­czysz, po­ja­dę od­ra­zu ga­lo­pa!

– To ty już tak do­sko­na­le jeź­dzisz kon­no? – py­tał Jó­zio, pa­trząc z nie­do­wie­rza­niem na Sta­sia.

– Ro­zu­mie się, bo wi­dzisz, ja mam do wszyst­kie­go wiel­kie zdol­no­ści – od­parł Staś z miną pew­ną sie­bie.

Jó­zio po­pa­trzał na nie­go z pew­nem usza­no­wa­niem, a po­tem rzekł:

– Ja­kiś ty szczę­śli­wy! wi­dzisz, ja nie mam wiel­kich zdol­no­ści i dla­te­go uczyć się mu­szę wszyst­kie­go po­wo­li.

Staś gło­wę pod­niósł do góry i do­dał:

– Ech, mnie wszyst­ko ła­two przy­cho­dzi!

– To mo­że­byś ty chciał jeź­dzić na tym du­żym ko­niu? – za­py­tał Jó­zio – po­pro­szę ojca, może ci go po­zwo­li.

I wska­zał pięk­ne­go ko­nia, któ­re­go wła­śnie czy­ścił fur­man.

– No, umiał­bym na tym jeź­dzić – rzekł Staś – ale to nie wy­pa­da, że­bym ja jeź­dził na du­żym, a ty na ma­łym; zresz­tą pew­nie na tym du­żym oj­ciec twój po­je­dzie.

– Ej, mój pa­ni­czu, co też to pa­nicz mówi, żeby umiał na ta­kim ko­niu jeź­dzić! toć to trze­ba siły i do­bre­go męż­czy­zny, żeby się utrzy­mał na ta­kim ko­niu, a pa­nicz na nim wy­glą­dał­by jak mu­cha – rzekł stan­gret, śmie­jąc się i przy­pa­tru­jąc Sta­sio­wi.

Staś nic nie od­po­wie­dział, udał, że nie sły­szy, i po­szedł do domu ra­zem z Jó­ziem, któ­ry po­le­cił osio­dłać ku­cy­ka i przed dwór przy­pro­wa­dzić. Wkrót­ce też go przy­pro­wa­dzo­no przed ga­nek, gdzie sie­dzie­li ro­dzi­ce Jó­zia i Sta­sia.

– No, to Jó­zio bę­dzie się po­pi­sy­wał kon­ną jaz­dą – rzekł oj­ciec Sta­sia.

– Nie, pro­szę wu­jasz­ka, ko­nia przy­pro­wa­dzo­no dla Sta­sia – od­rzekł chło­piec, zo­sta­wia­jąc go­ścio­wi pierw­szeń­stwo.

– Ale Sta­sio nie umie jeź­dzić kon­no! nig­dy jesz­cze nie jeź­dził, bę­dzie to jego pierw­sza pró­ba – od­rzekł oj­ciec.

Staś za­ru­mie­nił się po same uszy i za­czął z Jó­ziem roz­ma­wiać, bo mu wstyd było, że się po­chwa­lił, iż do­sko­na­łe jeź­dzi kon­no, a rze­czy­wi­ście raz je­den tyl­ko wsa­dzi­li go na ko­nia, gdy był z oj­cem w ujeż­dżal­ni, lecz mu­siał zsiąść za­raz, bo mu się w gło­wie za­krę­ci­ło. Zda­wa­ło mu się jed­nak, gdy wi­dział, jak ktoś je­chał kon­no, że i on tak samo lub le­piej po­tra­fi. Zu­peł­nie tak, jak mu się zda­wa­ło, że po­tra­fi pi­sać do dru­ku i że bez na­uki obejść się może.

– No, sia­daj na ko­nia, kie­dy ci Jó­zio po­zwa­la – rzekł oj­ciec do Sta­sia – zo­ba­czy­my, jak ci się uda pró­ba.

I chciał pod­sa­dzić syna.

– Nic, nie, oj­czul­ku, ja sam wsią­dę – bro­nił się chło­piec – koń taki niz­ki, do­sko­na­le wsko­czę!

I rze­czy­wi­ście, cho­ciaż ser­ce mu biło ze stra­chu, wsiadł lek­ko, po­pra­wił się na sio­deł­ku, wziął lej­ce z rąk sta­jen­ne­go, któ­ry przy­pro­wa­dził ku­cy­ka, a chcąc od­ra­zu się po­pi­sać, ude­rzył ko­nia szpi­cru­tą, aby go przy­na­glić do szyb­kie­go bie­gu. Po­czci­wy ko­nik, nie przy­zwy­cza­jo­ny do ta­kie­go ob­cho­dze­nia, wziął na kieł, trza­snął gło­wą, wierz­gnął przed­nie­mi no­ga­mi, pod­rzu­cił się tyl­ne­mi do góry, a Staś, po­chy­liw­szy się na kark ko­nio­wi, pu­ścił lej­ce i chwy­cił się jego grzy­wy. Wresz­cie, nie wie­dzieć ja­kim spo­so­bem, wy­pu­ścił nogi ze strze­mion, stra­cił rów­no­wa­gę, i nim ktoś ze star­szych przy­był mu na po­moc, le­żał na zie­mi, a koń, po­zbyw­szy się nie­zgrab­ne­go jeźdź­ca, po­cwa­ło­wał pro­sto do staj­ni.

Chło­piec, bla­dy z prze­stra­chu i wsty­du, usi­ło­wał się pod­nieść z zie­mi, trud­no mu jed­nak było, bo stłukł so­bie ko­la­no i rękę ob­darł ze skó­ry o żwir, na któ­ry upadł. Do­pie­ro oj­ciec z wu­jasz­kiem przy­szli mu na po­moc i pod­nie­śli bied­ne­go Sta­sia. Oka­za­ło się, że stłukł się moc­no, mu­sia­no go więc po­ło­żyć do łóż­ka i nogę zim­ną wodą okła­dać. Cier­piał bied­ny chło­piec z bólu, lecz jesz­cze wię­cej ze wsty­du; oba­wiał się bo­wiem, żeby Jó­zio nie śmiał się z nie­go. Jó­zio jed­nak miał tak do­bre ser­ce, że nie żar­to­wał na­wet z przy­go­dy to­wa­rzy­sza, owszem, za­miast ba­wić się po lek­cy­ach w ogro­dzie, przy­cho­dził do Sta­sia, opo­wia­dał mu, co się dzie­je w po­dwó­rzu i w polu… przy­no­sił książ­ki do czy­ta­nia i "Wie­czo­ry Ro­dzin­ne. " Te jed­nak Staś z nie­chę­cią od­rzu­cił, że to zbyt dzie­cin­ne.

– Ja już inne pi­sma czy­tu­ję – od­rzekł Staś z po­wa­gą – le­piej przy­nieś mi ga­ze­tę od tat­ki.

– Od tat­ki? Ga­ze­tę taką, jak dla star­szych?

– No, a cóż wiel­kie­go? ja wszyst­ko czy­tu­ję – rzekł Staś z po­wa­ga.

– I ro­zu­miesz, co w tych ga­ze­tach pi­szą?

– Phii! niby to co wiel­kie­go!

– Toś ty mą­dry! – rzekł z uzna­niem Jó­zio – ja jak we­zmę ga­ze­tę tat­ki, to nic z niej nie ro­zu­miem.

– No, ale ja mam wiel­kie zdol­no­ści.

– Ja tak­że bar­dzo lu­bię czy­tać – rzekł Jó­zio – ale nie mam wie­le cza­su, bo mu­szę się te­raz dużo uczyć, żeby zdać eg­za­min do pierw­szej kla­sy. A ty zdasz? – do­dał.

– Ech, i jak! cóż to trud­ne­go!

Jó­zio wes­tchnął, bo on się mu­siał pil­nie każ­dej rze­czy uczyć, a za to, gdy się na­uczył, umiał do­kład­nie, i cho­ciaż nie miał bar­dzo wiel­kich zdol­no­ści, na­uczy­ciel był za­wsze z nie­go za­do­wo­lo­ny. Gdy Jó­zio po­szedł do na­uki, oj­ciec przy­po­mniał Sta­sio­wi o lek­cy­ach, któ­re miał so­bie po­wta­rzać.

– Te­raz oto, kie­dy mu­sisz le­żeć przez swo­ją nie­uwa­gę i chęć po­pi­sy­wa­nia się z tem, cze­go nie umiesz, przy­go­to­wuj się do eg­za­mi­nu, a bę­dziesz miał po­tem wol­ny czas do bie­ga­nia.

– Do­brze, do­brze, pro­szę ojca, już ja tak so­bie wszyst­ko przy­po­mnę, że ani razu się nie za­jąk­nę.

I do­pó­ki był oj­ciec, prze­glą­dał za­da­ne lek­cye lub z oj­cem od­ra­biał za­da­nia, lecz jak tyl­ko oj­ciec wy­szedł, brał pierw­szą lep­szą książ­kę i prze­glą­dał ob­raz­ki, lub czy­tał po­wiast­kę, albo też ukła­dał so­bie, co to on na­pi­sze i do dru­ku poda.III.

Po kil­ku dniach Sta­sia noga bo­leć prze­sta­ła, mógł więc znów cho­dzić, uży­wać wsi i świe­że­go po­wie­trza. Tuż poza ogro­dem pły­nę­ła nie­zbyt głę­bo­ka rzecz­ka, oba­dwaj więc z Jó­ziem wy­bra­li się z węd­ką na ryby. Mie­li dwie węd­ki, bo oj­ciec Sta­sia, wy­jeż­dża­jąc z War­sza­wy, ku­pił jed­ną dla Sta­sia, a dru­gą dla Jó­zia. Jó­zio ło­wił już raz ryby przy po­mo­cy ogrod­ni­ka, któ­ry mu po­ka­zy­wał, jak węd­kę za­pusz­czać; Staś wi­dział tyl­ko na ob­raz­ku, jak ło­wią ryby, zda­wa­ło mu się więc, że nic ła­twiej­sze­go, niż węd­kę wpu­ścić do wody i sie­dzieć z nią spo­koj­nie. Wie­dział, jak się za­kła­da przy­nę­tę, to jest ro­bacz­ka, bo mu to jesz­cze w skle­pie w War­sza­wie po­ka­za­no. Szedł więc z do­brą miną naj­pew­niej­szy, że ogrom­ną rybę zło­wi. Za­le­d­wie przy­szli nad rze­kę, Staś rzu­cił śmia­ło węd­kę do wody i usiadł, ocze­ku­jąc zdo­by­czy.

– Ale to trze­ba wpu­ścić lek­ko węd­kę, a przedew­szyst­kiem upa­trzyć so­bie miej­sce, gdzie naj­wię­cej ryb prze­pły­wa, a po­tem węd­ką tak kie­ro­wać, aby się ry­bom zda­wa­ło, że to ro­ba­czek sam pły­nie po wo­dzie.

– Ech, mój Jó­ziu, kto­by tam so­bie tyle za­da­wał pra­cy! Zo­ba­czysz, jak chwil­kę po­trzy­mam, to się zło­wi taka ryba, że le­d­wo ją wy­cią­gnąć bę­dzie moż­na.

– A czyś ty kie­dy już ło­wił ryby na węd­kę?

Staś chciał po­wie­dzieć, że ło­wił i do­sko­na­le umie, ale przy­po­mniał so­bie świe­ży wy­pa­dek z ko­niem, za­czął więc już:

– Och, i nie­raz… Ale po­tem się po­pra­wił:

– Och, nie, ale cóż to tak trud­ne­go! czyż to wszyst­kie­go uczyć się trze­ba!

Jó­zio, któ­ry od cza­su, jak mu Staś po­wie­dział, że czy­ta ta­kie pięk­ne rze­czy w ga­ze­tach, pi­sa­nych dla star­szych, miał dla nie­go wiel­kie usza­no­wa­nie i za­czął wie­rzyć w jego ro­zum. Po­my­ślał wiec so­bie: może to i praw­da, że nie­ko­niecz­nie po­trze­ba wszyst­kie­go się uczyć. Przy­szła mu wpraw­dzie na pa­mięć przy­go­da z ko­niem, ale cóż to nad­zwy­czaj­ne­go? Wszak Staś mu po­wie­dział, że dla­te­go spadł, bo go koń nie znał, ale jak się za­po­zna­ją, to bę­dzie na nim jeź­dził, że ha!

Usie­dli więc Oba­dwaj z węd­ką. Jó­zio sta­rał się za­nu­rzyć węd­kę tak, jak go ogrod­nik uczył, Staś za­głę­bił ją po swo­je­mu. Zresz­tą Sta­sio­wi uprzy­krzy­ło się sie­dzieć i trzy­mać ją w ręku, przy­ło­żył więc sznur ka­mie­niem nad brze­giem, a sam wy­wi­jał ko­zioł­ki na tra­wie, po­pi­su­jąc się ze swo­ją zręcz­no­ścią. Jó­zio śmiał się i spo­glą­dał na to­wa­rzy­sza, ale węd­ki nie pusz­czał, pil­nu­jąc raz roz­po­czę­tej ro­bo­ty.

– Po­łóż, po­łóż tę węd­kę, zo­ba­czysz, we dwóch prze­wi­nie­my ko­zioł­ka, a po­tem po­ka­żę ci taką sztu­kę, jak w cyr­ku po­ka­zu­ją! – za­wo­łał Staś, ska­cząc po tra­wie.

– Cze­kaj, cze­kaj, tyl­ko rybę uło­wię, już nie­za­dłu­go!

– Ech, niech cię tam! ja­kiś ty ma­rud­ny! – od­rzekł Staś.

I da­lej po­ło­żyw­szy się na­wznak, bęb­nił no­ga­mi po tra­wie, to znów uda­wał żabę i ska­kał, stra­sząc Jó­zia.

– Aha, aha, mam ryb­kę! już cią­ży! – za­wo­łał Jó­zio i wy­cią­gnął z try­um­fem węd­kę, na któ­rej trze­po­ta­ła się ma­leń­ka ryb­ka.

– Zo­ba­czę te­raz ja! – rzekł Staś.

I da­lej­że cią­gnąć węd­kę z bło­ta, w któ­re ją za­nu­rzył.

– A to do­pie­ro! ja­kaś wiel­ka ryba mu­sia­ła się uło­wić, bo tak cięż­ko węd­kę wy­cią­gnąć.

Jó­zio pa­trzał z za­iskrzo­ne­mi oczy­ma, a przy­znać trze­ba, że już w du­szy ża­ło­wał, iż nie po­słu­chał Sta­sia: by­ła­by się i jemu uło­wi­ła taka wiel­ka ryba, któ­rą Staś te­raz le­d­wie z wody może wy­cią­gnąć.

– Pew­nie jaki duży szczu­pak! – mó­wił Jó­zio, pa­trząc na usi­ło­wa­nia Sta­sia przy wy­cią­ga­niu węd­ki.

– Może jaka więk­sza jesz­cze ryba! – mó­wił Staś z miną try­um­fu­ją­cą.

Na­resz­cie wy­cią­ga węd­kę, w któ­rej za­cze­pi­ło się ogrom­ne ziel­sko wod­ne. Jó­zio, zo­ba­czyw­szy po­łów, śmiać się za­czął, że Staś od­krył nowy ga­tu­nek ryby, któ­re­go do­tych­czas nikt nie jadł.

– Ale, bo wi­dzisz, może w tem splą­ta­nem ziel­sku jest jaka ryba! – do­wo­dził Staś.

Jó­zio śmiał się jesz­cze bar­dziej, do­po­ma­gał jed­nak Sta­sio­wi w roz­grze­by­wa­niu ziel­ska ki­jem; ryby nie było, tyl­ko ro­ba­ki mniej­sze i więk­sze wy­ła­zi­ły na wszyst­kie stro­ny. Naj­więk­sza jed­nak bie­da była przy od­plą­ta­niu węd­ki z tych po­ro­stów wod­nych. Staś roz­gnie­wa­ny, że mu się po­łów nie udał, szarp­nął zbyt moc­no i po­psuł węd­kę, czem na­praw­dę był zmar­twio­ny. Jó­zio, aby go po­cie­szyć, chciał mu po­ży­czyć swo­jej, żeby dru­gi raz ją za­pu­ścił.

– Uwa­żaj tyl­ko, a z pew­no­ścią zła­piesz taką małą ryb­kę, jak moja.

Staś z wdzięcz­no­ścią przy­jął i węd­kę i rady Jó­zia, sie­dział te­raz spo­koj­nie i pa­trzał w wodę, ale ryby, spło­szo­ne wy­cią­ga­niem ziel­ska, nie przy­cho­dzi­ły do przy­nę­ty. Nad­szedł też słu­żą­cy, wo­ła­jąc chłop­ców na pod­wie­czo­rek, trze­ba było dal­sze­go po­ło­wu za­nie­chać, i Staś ze skwa­szo­ną miną i ze­psu­tą węd­ką mu­siał po­wró­cić do dwo­ru, na­ra­ża­jąc się na śmiech i żar­ty ca­łe­go to­wa­rzy­stwa.IV.

Staś tak wziął do ser­ca przy­go­dę z ryb­ką, że nie chwa­lił się już tego dnia z ni­czem; na dru­gi dzień na­wet, kie­dy Jó­zio sie­dział przy lek­cy­ach, i on wziął się do od­ra­bia­nia swo­ich za­dań i po­wta­rza­nia wska­za­nych przez na­uczy­cie­la lek­cyi.

Po po­łu­dniu całe to­wa­rzy­stwo wy­bie­ra­ło się do po­bliz­kie­go lasu. Jó­zio miał łuk, uczył się z nie­go strze­lać do celu; była to za­ba­wa nie­szko­dli­wa, bo Jó­zio­wi wol­no było strze­lać tyl­ko do ozna­czo­ne­go miej­sca dla wpra­wy? a gdy strza­ła utkwi­ła w sa­mym celu, ra­dość była nie­ma­ła. Staś nig­dy się jesz­cze w ten spo­sób nie ba­wił, cie­szył się więc, że bę­dzie mógł i on łuku spró­bo­wać.

Wzię­to ka­wa­łek pa­pie­ru, ozna­czo­no na nim duże koło czar­nym atra­men­tem, a po­tem zro­bio­no wiel­ką krop­kę w sa­mym środ­ku. Po przy­by­ciu do lasu przy­le­pio­no ży­wi­cą przy­nie­sio­ny pa­pier do pnia.

– Czy ty za­wsze tra­fiasz w tę czar­ną krop­kę? – za­py­tał Staś.

– Nie za­wsze, bo to bar­dzo trud­no; uda­je mi się jed­nak cza­sem tuż oko­ło krop­ki utkwić strza­łę, a na­wet raz w sa­mym jej środ­ku utkwi­łem.

– Ech, ja to­bym za­wsze w samą krop­kę tra­fił! – rzekł Staś po swo­je­mu.

– A czyś ty już strze­lał? – py­tał Jó­zio.

– Nie, ale cóż to wiel­kie­go? – od­po­wie­dział Staś ze zwy­kłą so­bie za­ro­zu­mia­ło­ścią.

– Po­wia­dam ci, że to bar­dzo trud­no, no, po­pró­buj! – mó­wił Jó­zio, od­da­jąc łuk to­wa­rzy­szo­wi.

– Ech, nie, ty pier­wej strze­laj, już ja tam po­tem spró­bu­je – rzekł Staś. – Tyl­ko nie pod­rzyj ca­łe­go pa­pie­ru! – do­dał.

Jó­zio sta­nął o dzie­sięć kro­ków od drze­wa, na­cią­gnął łuk, za­ło­żył strza­łę i z pew­ną wpra­wa wy­pu­ścił ją do wi­szą­ce­go pa­pie­ru.

Strza­ła nie utkwi­ła wpraw­dzie w krop­ce, lecz nie­opo­dal od niej. Jó­zio na­cią­gnął łuk dru­gi raz, a sta­nąw­szy o dwa­dzie­ścia kro­ków, wy­pu­ścił dru­gą; ta już była tuż przy sa­mej krop­ce.

– Bra­wo, bra­wo! – za­wo­ła­li wszy­scy star­si, sie­dzą­cy opo­dal i przy­pa­tru­ją­cy się chłop­ców za­ba­wie. Jó­zio, za­chę­co­ny po­chwa­łą, od­su­nął się jesz­cze o pięć kro­ków, nową strza­łę za­ło­żył, przy­su­nął łuk do oka, mie­rzył chwil­kę, i… na­resz­cie ścią­gnął cię­ci­wę. Strza­ła utkwi­ła w sa­mym środ­ku krop­ki.

– Bra­wo! bra­wo! – po­wtó­rzy­li pa­trzą­cy, klasz­cząc w dło­nie.

– Dziel­nie strze­lasz, mój chłop­cze! – rzekł oj­ciec Sta­sia, kle­piąc po ra­mie­niu sio­strzeń­ca.

– No, a te­raz niech Staś spró­bu­je – rzekł oj­ciec Jó­zia. – Jó­ziu, daj łuk Sta­sio­wi i po­każ, jak się ma z nim ob­cho­dzić.

– O, niech się wu­ja­szek nie oba­wia, ja sani po­tra­fię!…, prze­cież wi­dzia­łem, jak Jó­zio strze­lał – rzekł Staś, bio­rąc łuk do ręki.

– A, je­że­liś taki spryt­ny, że bez na­uki po­tra­fisz, bierz się do strze­la­nia i po­każ, co umiesz – rzekł wu­ja­szek z uśmie­chem.

– Mój chłop­cze, nie bądź za­ro­zu­mia­ły – mó­wił mu oj­ciec – bo ci się już dwa razy nie uda­ło; le­piej, niech ci Jó­zio po­ka­że. Nie mo­żesz prze­cież umieć tego, cze­goś się do­tych­czas nie uczył, a na­wet nie wi­dział.

Staś z nie­chę­cią od­dał łuk Jó­zio­wi i przy­pa­try­wał się z lek­ce­wa­że­niem, jak mu Jó­zio tłó­ma­czył.

– Nie od­su­waj się tak da­le­ko, na pierw­szy raz le­piej stać bliz­ko; gdy ci się oko i ręka wpra­wi, to po­tem się od­da­lisz – ob­ja­śniał Jó­zio.

Staś jed­nak nie usłu­chał, od­da­lił się, sta­nął z pew­ną miną, nogę wy­sta­wił na­przód, sam się w tył prze­chy­lił z pew­no­ścią do­sko­na­łe­go strzel­ca, a schy­liw­szy co­kol­wiek gło­wę i przy­su­nąw­szy łuk do oczu, wy­strze­lił.

Strza­ły w pa­pie­rze nie było, za­sko­wy­czał tym­cza­sem duży pies Obal, któ­ry przy­szedł­szy za ca­łem to­wa­rzy­stwem, na­wi­nął się wła­śnie nie­zręcz­ne­mu strzel­co­wi na rękę.

– Obal, Obal! co ci się sta­ło? – przy­biegł do nie­go Jó­zio i wy­cią­gnął z po­mię­dzy czar­nej sier­ści strza­łę.

– Bied­ny mój Obal! – wo­łał Jó­zio, ob­jąw­szy psa rę­ko­ma i oglą­da­jąc strza­łę, czy się nie przy­ła­ma­ła.

Pies nie po­niósł szko­dy, strza­ła dra­snę­ła go tyl­ko lek­ko, dzię­ki dłu­giej sier­ści i gru­bej skó­rze. Wszy­scy się jed­nak śmie­li, że Staś wzgar­dził strze­la­niem do celu, lecz chciał Oba­la na ko­la­cyę upo­lo­wać.

– Ale bo też ten pies to musi się wszę­dzie wkrę­cić – mó­wił Staś z nie­chę­cią.

– Tak, a ty za­wsze je­steś za­ro­zu­mia­ły! – rzekł mu oj­ciec.

Staś już nic na to nie rzekł, tyl­ko gło­wą po­krę­cił i po­szedł z Jó­ziem na­przód, chmur­ny i mil­czą­cy. Rzekł jed­nak po chwi­li:

– A to pew­nie w tym le­sie mu­szą być wil­ki?

– A jak­że, zimą jest ich bar­dzo dużo; ro­bią na­wet ob­ła­wę, to jest ta­kie wiel­kie po­lo­wa­nie – od­rzekł mu Jó­zio.

– A te­raz są wil­ki? – py­tał Staś da­lej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: