Wieniec i burza - ebook
Wieniec i burza - ebook
Mistyczno-filozoficzna poezja Alana Migonia przedstawia dążenie do rozpoznania natury bytu, istoty świata i jego zasady, czy też zasad pierwotnych: bytu i nicości, światła i ciemności, życia i śmierci, miłości i nienawiści, strachu i łaski – sprzężonych w dialektycznej relacji.
To opowieść o rozbłyśnięciu światła łaski; o rozkoszy oglądania tego, co istnieje, o najwyższej ekstazie oraz o utracie tej potężnej miłości; o pogrążeniu się w ciemnej nocy duszy, w której piekło i niebiosa stają się rzeczywistością. Wydźwignięciem może być jedynie dążenie do ponownego rozniecenia świętego ognia; płomienia transcendencji (pomimo buntu względem jej ,,jarzma”), który wydaje się gasnąć w obliczu terroru świata oraz pozbawionej obecności boskiego elementu, ziemskiej egzystencji człowieka.
To opowieść o tym, jak pradoświadczenie targa egzystencją zwyczajnej jednostki, każąc wyruszyć jej w podróż ku pierwotnej otchłani; o źródle i zasadzie rzeczy ukrytej w głębinach samego człowieka, w ludzkiej duszy, by odsłonić to, co pierwotne, ukryte i boskie w świecie i w człowieku.
Alan Migoń (ur. 1994)– młody poeta i filozof. Inspiruje go filozofia grecka (przede wszystkim neoplatonizm, jak i starożytne nurty misteryjno-religijne, hermetyzm i gnostycyzm), filozofia i teologia hellenistyczno-chrześcijańska, którą pragnie łączyć z chrześcijańską mistyką spekulatywną oraz filozofią Jakuba Boehme, Mistrza Eckharta oraz filozofią woli Schellinga i filozofią ducha Hegla.
Jego poezja (mistyczno-filozoficzna, klasycystyczna poezja symboliczna i symbolowa) oraz twórczość liryczna wyrasta z tradycji romantycznej oraz idealistycznej (polski oraz niemiecki romantyzm; Mickiewicz, Słowacki i Goethe, Novalis, Hölderlin). Stanowi ona próbę integracji klasycyzmu i romantyzmu, antagonistycznych, przeciwnych i skłóconych nurtów domagających się pogodzenia.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64299-79-7 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
,,Poeta powinien być wizjonerem, człowiek powinien świadomie wykształcić w sobie zdolności wizjonerskie”.
,,Człowiek świadomie staje się wizjonerem drogą długotrwałego, systematycznego zakłócania działalności zmysłów”.
Artur Rimbaud
Oto, drogi Czytelniku, masz w swych rękach i przed oczami – przy lekturze zaś i po niej, także w myślach i w sercu – tom poematów i wierszy Alana, poety młodego, bo zaledwie dwudziestojednoletniego.
Nie bez wyrzutów sumienia muszę wyznać, że kiedy dostałem je od Autora jakiś rok temu, nie potrafiłem ich docenić: przeglądając je, nader pobieżnie, uznałem, że są po prostu wyrazem uczuć młodego człowieka zafascynowanego kulturą i religią starożytnej Hellady – o tyle też oryginalnego – ale też jednego z tysięcy czy milionów młodzieńców, którzy w wieku dojrzewania czują „przymus” pisania wierszy; sam ongiś to robiłem.
Jakże się pomyliłem.
Dziś, czytając poematy i wiersze Alana, oceniam je diametralnie inaczej. A przy ich lekturze trzeba przede wszystkim przypomnieć sobie, czy też zapoznać się z fundamentalnym poglądem wielkiego szwajcarskiego psychologa głębi Carla Gustava Junga (zm. 1961).
Otóż Jung w swej rozprawie pt. Psychologia i literatura z 1930 roku¹ rozróżnia między dwoma rodzajami twórczości i dzieł literatury pięknej, w tym poezji: psychologicznym i wizjonerskim. Jung pisze tam:
Na przykład tzw. powieść psychologiczna , rozpatrywana jako zamknięta w sobie całość, tłumaczy się sama; jest, by tak rzec, swą własną psychologią, którą psycholog mógłby w najlepszym razie uzupełnić lub skrytykować . Przeciwnie, powieść niepsychologiczna, ogólnie biorąc, daje analizie psychologicznej większe szanse, ponieważ niepsychologiczny zamiar autora nie określa z góry psychologii jego postaci, wskutek czego autor nie tylko zostawia pole do popisu analizie i interpretacji, lecz dzięki swojemu bezstronnemu opisowi jeszcze je ułatwia. Dobrymi przykładami takich utworów są powieści Benoit (np. Atlantide) i angielskie fiction stories w stylu Ridera Haggarda (np. She) . Tu należy również największa powieść amerykańska, Moby Dick Malville’a . Tym, co objaśniam na podstawie powieści, jest psychologiczna zasada, która znacznie wykracza poza granice tej szczególnej formy dzieła literackiego. Daje się ją zauważyć także w poezji, a w Fauście różni ona część pierwszą od drugiej. Tragedia miłosna tłumaczy się sama przez się, natomiast część druga wymaga wysiłku interpretacyjnego. Do części pierwszej psycholog nie mógłby nic dodać, czego poeta już lepiej nie powiedział; natomiast część druga z całą swą ogromną fenomenologią w takim stopniu strawiła czy nawet wyprzedziła siłę twórczą poety, że nic w niej nie tłumaczy się samo przez się i niemal każdy wers prowokuje właściwą czytelnikowi potrzebę interpretacji. Gwoli jasności chciałbym pierwszy z tych rodzajów twórczości nazwać psychologicznym, drugi zaś – wizjonerskim.
Twórczość poetycka Alana należy – powiedzmy to od razu – do rodzaju wizjonerskiego. Jung kontynuuje:
Do tej kategorii należą niezliczone utwory literackie. Przepaść, która dzieli pierwszą część Fausta od drugiej, oddziela również psychologiczny rodzaj twórczości artystycznej od wizjonerskiego. Tu wszystko jest inne: tworzywo czy przeżycie, które staje się treścią dzieła, nie jest czymś znanym; jego istota jest obca, natura – ukryta w tle, jest ono praprzeżyciem, które wyłania się z otchłani przedludzkich epok lub ze światła i ciemni ponadludzkich światów, grożąc zatratą słabej i nie rozumiejącej naturze ludzkiej. Wartość i rozmach przeżycia tkwią w jego niesamowitości, ono samo wynurza się z bezczasowych głębi, obce i zimne lub znaczące i wzniosłe. Z jednej strony mieni się demonicznie i groteskowo, niszczy wartości ludzkie i piękne formy – wzbudzający lęk kłąb wiecznego chaosu, czy, by posłużyć się słowami Nietzschego, crimen laese maiestatis humanae. Z drugiej zaś – objawienie, którego wyżyny i głębie przeczucie ludzkie z trudem tylko może zmierzyć, lub też piękno, o którego wyrażenie słowa trudzą się daremnie. Oszałamiający widok potężnego procesu, który na wszystkie strony przekracza zasięg ludzkiego uczucia i zrozumienia, wymaga od twórczości artystycznej czegoś innego niż przeżycie ,,z pierwszego planu” .
rozrywa zasłonę pokrytą obrazami kosmosu, rozrywa ją od góry do dołu i ukazuje widok niepojętych głębi rzeczy jeszcze nie urzeczywistnionych. Widok innych światów? Zaćmienia umysłu? Pierwotnej genezy duszy ludzkiej? Przyszłości nienarodzonych pokoleń? Nie potrafimy odpowiedzieć na te pytania .
Tu czytelnik domaga się komentarzy i wyjaśnień – jest zdziwiony, zdumiony, oszołomiony, nieufny lub, jeszcze gorzej, wręcz przejęty wstrętem. Nic nie kojarzy mu się ze sferą ludzkiej codzienności, ożywają natomiast sny, nocne lęki i niesamowite przeczucia wyłaniające się z ciemności duszy .
nawet fachowiec w dziedzinie literatury często bywa zakłopotany. dynamika i głębszy sens tkwi w prawizji, która się w wyraża .
Jest rzeczą osobliwą, że w skrajnym przeciwieństwie do tematu twórczości psychologicznej geneza tematu wizjonerskiego kryje się w głębokim mroku, o którym często można by sądzić, że nie jest niezamierzony. W sposób naturalny bowiem jesteśmy skłonni przyjmować, że za tymi wszystkimi po części dziwacznymi, po części pełnymi przeczuć mrokami musiały kryć się osobiste przeżycia, które mogłyby wyjaśnić osobliwą wizję chaosu i które pozwoliłyby również zrozumieć, dlaczego niekiedy wydaje się, iż ponadto postać świadomie ukrywa genezę swych przeżyć. Od tej tendencji interpretacyjnej do przypuszczenia, że chodzi tu o utwór patologiczny, neurotyczny, jest tylko jeden krok . Skłaniamy się do przypuszczenia, że to, co nazywam ,,prawizją”, poprzedzone było osobistym, intymnym przeżyciem, wyróżniającym się charakterem sprzecznym, tj. niemożnością pogodzenia go z pewnymi kategoriami moralnymi. Zakładamy, że problematycznym wydarzeniem było np. przeżycie miłosne o takim charakterze moralnym czy estetycznym, że wydawało się ono nie do pogodzenia albo z całością osobowości, albo przynajmniej z fikcją świadomości, wskutek czego ego pisarza dążyło do stłumienia tego przeżycia albo uczynienia go niewidocznym („nieświadomym”) . przeciwstawię moje stanowisko, zakładając, że jest mniej znane i gorzej rozumiane .
Redukcja przeżycia wizjonerskiego do doświadczenia osobistego czyni z niego coś niewłaściwego, zwykłą ,,namiastkę”. Tym samym treść wizyjna traci swój ,,pierwotny charakter”, „prawizja” staje się symptomem, a chaos generuje się i zmienia w zaburzenie psychiczne . Wstrząsający widok pozaludzkich otchłani okazuje się złudzeniem, a pisarz oszukanym oszustem. Jego praprzeżycie było czymś „ludzkim-arcyludzkim” . nasze ,,zadanie polega raczej na tym, by dzieło sztuki wyjaśnić psychologicznie, w tym celu zaś musimy jego podstawę, tj. praprzeżycie, potraktować równie serio, jak to się dzieje w wypadku psychologicznej twórczości artystycznej, gdzie przecież nikt nie może wątpić w realność i poważny charakter tematu będącego podstawą dzieła.
Zapewne tutaj o wiele trudniej jest zdobyć się na konieczną wiarę, albowiem wszystko zdaje się wskazywać, że wizyjne praprzeżycie jest czymś, czego w potocznym doświadczeniu w ogóle się nie spotyka. Toteż człowiek nie mający akurat ,,okultystycznych” predyspozycji dopatruje się w przeżyciu wizyjnym „bogatej fantazji”, ,,poetyckiego nastroju” czy też ,,poetyckiej licencji” . Jeśli chodzi o dzieło sztuki (którego nigdy nie wolno mylić z poetą jako osobą), nie ulega wątpliwości, że wizja jest autentycznym praprzeżyciem, niezależnie od tego, co sądzą o tym różni mędrkowie. Nie jest ona niczym pochodnym, wtórnym i symptomatycznym, jest rzeczywistym symbolem, wyrazem jakiejś nieznanej istoty. Wizja, podobnie jak przeżycie miłosne, jest faktem rzeczywistym . Jest ona realnością psychiczną, która ma przynajmniej tę samą godność, co realność fizyczna. Przeżycie ludzkiej namiętności pozostaje w granicach świadomości, natomiast przedmiot wizji znajduje się poza nimi.
Drugą część swej rozprawy Jung poświęca analizie i interpretacji osobowości pisarza. W naszych rozważaniach nad poezją Alana pominiemy jednak ten wątek – nie czujemy się bowiem upoważnieni do przeprowadzania psychologicznej ,,wiwisekcji”, ani też nie widzimy takiej potrzeby. Interesuje nas bowiem przede wszystkim jego twórczość i dzieło.
Ci spośród czytelników jego młodzieńczego dzieła, którzy zapoznali się z nim przed ewentualną lekturą niniejszej przedmowy, nie mogą już mieć wątpliwości, że jego poezja to poezja wizyjna, ci zaś, którzy uczynili odwrotnie, muszą zrazu przyjąć to na wiarę. Na marginesie przypomnijmy sobie, że w naszym ,,czasie marnym”, by użyć określenia Heideggera, poezja taka właściwie nie istnieje, w najlepszym zaś razie jest czymś nader rzadkim.
Gdzież jednak mamy szukać źródła poezji, czy w ogóle twórczości, wizjonerskiej? (Pomijam tu od razu freudowskie czy inne redukcjonizmy. Najśmieszniejszy z nich, marksistowski, tłumaczył powstanie Pana Tadeusz zwyżką cen kartofli na Litwie!). Zrazu – idealna propozycja Junga – można by sądzić – że źródło takiej twórczości bije w głębi duszy poety, w jego psyche nieświadomej, indywidualnej lub zbiorowej. Ongiś jednak ludzie – np. mieszkańcy starożytnej Grecji (tak bliskiej sercu Alana) – skłonni byli szukać tego źródła w świecie bogów czy bogiń, względnie dajmonów, istot pośredniczących pomiędzy nimi a człowiekiem. Dokładnie zaś w natchnieniu, jakie przynosiła poetom przynajmniej jedna z dziewięciu Muz, cór Zeusa. W przypadku Alana – na pół żartem podejrzewam – był to i jest Kwartet Muz: należą do nich: Euterpe, Muza pieśni lirycznej i chóru tragicznego, ,,dobrze się ciesząca”; Kalliope, Muza poezji i filozofii, „o pięknym głosie”; Melpomena, Muza śpiewu i tragedii, „śpiewaczka”, oraz Polihymnia, Muza sakralnej pieśni chóralnej, „bogata w pieśni”: w jego poezji jest bowiem zarówno liryczność, jak i tragiczność, zarówno sakralność, jak filozoficzność. (Być może zresztą inspiratorem poezji wizjonerskiej bywa też Genius każdego z nas (jak nazywali nasze Wyższe Ja Rzymianie) – w przypadku Alana jako angelos, posłaniec Hermesa, jako że Alan urodził się w znaku Bliźniąt, któremu bóg ten patronuje).
Powiedzmy też od razu, bez ogródek, że Alan jako człowiek, który – zdawałoby się – żyje w Europie Środkowej w początkach XXI wieku ery chrześcijańskiej, zdaje się ponownym wcieleniem starożytnego Greka. Jego fascynacja starożytną kulturą, religią, a zwłaszcza filozofią (głównie myślą Platona i neoplatoników) pozwala niekiedy sądzić, że w duchu swym nigdy jej nie opuścił. Dziwne?
Zapewne, bo nader rzadkie. Jednakże Alan nie jest tu wyjątkiem ani curiosem, ba, ma znakomitych prekursorów. Wystarczy wymienić wybitnego poetę romantycznego Friedricha Hoelderlina (1770-1843), wielbiciela i piewcę starożytnej Grecji, autora Hyperiona, czyli Pustelnika w Grecji, Skarbnicy idei dobra i piękna, Stefana Georgego (1868-1933), który na wzór antyczny ubóstwił ukochanego chłopca Maksymina (Maximinm, Ein Gedenkbuch), Waltera Friedricha Ottona (1874-1958), autentycznego wyznawcę bogów starożytnej Hellady, dla którego dusza ludzka była jedynie poletkiem działalności tych bogów, czy Jamesa Hillmana(1926-2011), ,,schizmatyka” psychologii jungowskiej, twórcy psychologii archetypalnej, głoszącego poliformiczność duszy ludzkiej w analogii do politeizmu starogreckiego.
Jak więc czytać poematy i wiersze młodego poety? Otóż nie można ich czytać w potocznym, zwykłym rozumieniu tego słowa. Wszędzie tam bowiem, gdzie nie jest to ,,poezja czysta” (np. wiersz ,Forma doskonała), w treści swej lokuje się ona na pograniczu ezoteryki (gnozy i mistyki – nie bez elementu magii), religii i mitologii, czy wreszcie filozofii, jest to poezja symbolowa. (Symbolowa – nie symboliczna – tzn. według twórcy tego neologizmu, Krzysztofa Maurina, w symbolach swych zawierająca rzeczywistość duchową, a nie – lub tylko akcydentalnie – łączącą niby most świat ziemski z niebiańskim.) A pamiętajmy, gdy chodzi o ten drugi aspekt, że symbol to zarazem „porównanie” obu tych światów, a jeśli zaś chodzi o pierwszy z nich, to także ,,zebranie”, koncentracja esencji i substancji duchowej w jej aspekcie immanentnym, czyli w duszy ludzkiej – jak u Junga esse in anima, realnej samej w sobie.
Dlatego poezję Alana trzeba czytać jak teksty medytacyjne, tzn. w szczególnym stanie świadomości, tym, w którym były odkrywane i tworzone. (W tym sensie jej twórca jest pontifexem, „budowniczym mostów” między Niebem a Ziemią, łączącym przeciwieństwa wszelkiego rozaju – światłości i mroku (Hymn do ciemności), torującym drogę od coincidentia do unio oppostiroum. Zarazem jednak jest też kreatorem własnego, ,,alternatywnego” świata (Pięść Posejdona) i jednocześnie jego odkrywcą. Czy także dla innych? To zależy od ich zdolności Einfuhlung, ,,wczucia” się w ten świat. Oczywiście, jego poezja może być trudna do zrozumienia, jak np. w ,Wędrowcu – ale, jak w toku każdej medytacji, trzeba ją czytać i kontemplować jak mantrę – po wielokroć.
Wreszcie słów kilka o zawartych w niej wątkach tematycznych. Jak powiedziałem, są w niej motywy gnostyczne i gnostyckie (Wąż), nieskończoności (samo)poznania (Narcyz), kultu Bogini Wielkiej Matki (Sofii), jak w wierszu Bogini, walki z Bogiem (Ja), postaci Chrystusa (Waga), jak też problem zła i jego przemiany (Ballada o smoku), czy wreszcie ,Ungeboegenheit, czyli życie człowieka przed wcieleniem (Narodziny)
Chapeau bas, Monsieurs: święćmy narodziny prawdziwego Poety!
Jerzy Prokopiuk
Warszawa, 2017Ballada o błaźnie
Bogini, która wybranków swych oświecasz,
wstąp w pierś moją gniewną, miłującą
i wyśpiewaj błazna historię,
który jako jedyny spośród dworu był wierny królowi,
błazna biednego losy śpiewaj,
by świat usłyszał choć raz słowa prawdy.
By choć raz jeszcze prawda się przejawiła w świecie,
choć jest jedynie historią szaleństwa,
choć prawdy jest jedynie odblaskiem,
zniekształconym odbiciem.
Śpiewem zdradzam przecież,
że kunszt sztuki twojej nie jest mi obcy,
bowiem od samego początku
pragnąłem formy i kształtu,
jeszcze przed życia początkiem
chciałem w nieśmiertelności płodzić,
w piękna kręgu tworzyć,
owoce nieskończone rodzić,
formy na świat wydawać.
W ciała więc przyoblekłem się szatę,
by spełnić swoje powołanie,
twoim zostać, szczęśliwym synem,
choć szczęście cieniem okupiłem.
Jeśli więc ktokolwiek jest godzien,
by ów mędrca wyśpiewać los,
to jest nim śpiewak zatracony w twych objęciach,
który w szaleństwo wstąpił gwiazd,
by świat śpiewem swym uświetniać,
by kłamstwem swym prawdziwym,
świata prawo bez kresu podważać.
Nie pragnę swego imienia chwalić
lecz jego źródło niezgłębione,
twego objawienia nieskończoną moc
wiązać w słowach i zaklinać w kształt.
Nie o swoim losie śpiewać pragnę,
lecz losów wszystkich sploty sławić,
nie o świecie jednym mówić,
lecz o światów błądzących szlakach,
świata piękną zgodność,
co w każdej rzeczy się objawia, głosić.
Wyśpiewaj więc błazna historię,
który jako jedyny spośród dworu był wierny królowi,
jak cierpiał bólem sprawiedliwych wśród czasów pogardy,
widząc królestwa ruiny,
opuszczony tron i rozkradziony skarbiec.
Kielich spoczywał w jego dłoniach,
czy był to puchar pełen wina,
czy też boskiej krwi,
czy w rękach miał pochodnię,
szatę utkaną z blasku słońca?
Serce jego śpiewało samotne pośród nocy,
podczas nocnego czuwania,
kiedy stał się pielgrzymem unoszonym na wietrze tęsknoty,
gdy w piękna jasnym kręgu zamieszkał,
ku niebios wzniósł się wewnętrznemu kręgowi,
by dnia następnego ujrzeć we wzlocie świata tego tron,
wokół którego owinął się wąż,
co każe oddawać sobie cześć i hołd.
Widziało oko we wzlocie,
widzenie oddając duchowi,
skrywając je w komnatach pamięci,
bowiem pustka w oczach braci
nie pozwalała obwieścić widzenia.
Nie mógł perły rzucić przed siebie,
by zginęła w błocie,
pokarmem wielu się stając.
Wyśpiewaj prawdę bogini,
swym głosem dźwięcznym prawdę światu wyśpiewaj –
czy jawa to była i pełnia czuwania –
czy też obraz potężny, co we śnie go nawiedził,
wyobraźni stanowiąc owoc.
Gdzież jest bowiem granica,
która rozdziela sen od czuwania?
Znika w wyobraźni,
a wyobraźnia obrazem jest umysłu,
ten zaś zawsze jednaką ukazuje prawdę.
Milczał błazen,
w duchu swym ważąc opatrzności wyroki,
wolę króla, swego ojca, próbując rozpoznać,
czekał bowiem, aż z wygnania powróci ukochany władca,
aż doceni jego wierność umiłowany król.
Wołał później,
wiedząc, że nie ma słowa ni wiedzy
o wiecznym bóstwa bycie,
a oko jego zapłonęło
i wstąpiłby w wieczność porwany duch,
gdyby wołania nie wstrzymał,
gdy światło tylko zstąpiło z góry,
nie chciał bowiem widzieć,
zostawiając światła blask jemu samemu.
Bowiem błaznem był,
płaszcz miał żebraczy pstrokaty,
na skroniach śmieszną dzwonkami zdobioną koronę,
a w rękach berło szczurzą głową zwieńczone.
I o tym wstrzymał sąd,
skrywając się w umarłych milczeniu,
wciąż oczekiwał na moment,
w którym właściwy nadejdzie czas,
by pełnię bóstwa objawić,
by przygotować miejsce,
w którym ponownie narodzi się król.
Obraz ten jest więc teraz kłamstwem i prawdą zarazem,
bo jest historią szału straconego błazna,
który pragnął świętości;
świętego błazna, który został przeklęty,
stracił bowiem swą godność,
swą śmieszną utracił koronę.
Nie wierzcie słowom tym,
daremny jest ich dźwięk,
w ich obrębie pustka zamieszkuje,
sam słowom tym przeczę, lecz muszę je odkryć,
duszę błazna światu odsłonić,
sąd zostawiając wam.
Bogini ratowała go przed szarańczy plagą,
którą sam rozpętał,
w burzy magii gromy ciskając,
ona źródłem miłości czystej,
źródłem mądrości jasnego żaru,
niech imię jej będzie wśród ludzi wielbione.
Kochał, walcząc swym mieczem śmiesznym,
jak głupiec sercem świeżym walczył,
co płacząc wznosiło się do niebios kręgu,
obejmując świata cierpienie,
świata bezkresny żal,
nie wiedząc, jak straszliwą przyjdzie mu zapłacić cenę
za dni swej naiwnej głupoty.
Po co walczyłeś błaźnie,
gdy mogłeś jedynie kochać,
po co światu rzucałeś wyzwanie,
gdy mogłeś się z nim pojednać i odnaleźć pokój?
Przecież błaznem byłeś,
płaszcz miałeś żebraczy, pstrokaty,
na skroniach śmieszną, dzwonkami zdobioną koronę,
a w rękach berło szczurzą głową zwieńczone.
Zstępował z góry płomień,
oświecał go jasny żar,
to mądrość pogan była pochodnią,
a odległa perła nadzieją,
wiedzy perła pośród morza pełnego wzruszeń i czuć.
Oto podróż bezkresna po obrzeżach świata i czasu,
podróż błazna, który kochał wiedzę i prawdziwy byt,
błazna, który wciąż zmienia swą postać,
bo nie mogąc zaznać spokoju,
podróżuje pomiędzy światami,
wśród morskich odpoczywając wysp.
Spotkał w końcu potwora straszliwego
o jednym oku,
skrytego w groty swej bogactwie,
piastującego siłę swego rodu,
piastującego moc swego braterstwa,
zakonu tajemnicę,
przez którą poza siebie wykracza,
żyjąc jaźni swej życiem –
on to porwał go w górę,
by widział wszystko, nie wiedząc nic.
Wstąpił w wielką potęgę,
zamieszkał w wiatru potędze
i czuł, jakby wreszcie mógł świat odnowić,
człowieka podźwignąć z klęczek,
zwrócić godność jego straconą,
królestwa świetność dawną wskrzesić,
lecz znikła moc jego,
bo była jedynie kłamstwem jednookiego olbrzyma,
który oko swoje musiał stracić.
Poznał później błazen,
że szata jego była szatą węża,
mieniła się bowiem wszystkimi kolorami światła,
będąc kłamstwem czy może też prawdą,
światłem prawdziwym czy światłem fałszywym?
Błazen chciał jednak światu służyć,
czekając, aż narodzi się król,
aż wróci na świata tron,
nie mógł więc zostać w jego domostwie,
jaskini bogatej w trzody.
Pragnął istnieć poprzez słowo,
w słowa stwórczej mocy,
które objawiłoby boski byt,
nie zaś ukryty w ciszy, szatą ciemności spowity,
co jest wiedzą nieodsłoniętą stworzeniu, wiedzą zakrytą.
I to przemilczał, choć zbudzić się miała raz wyzwolona moc,
wrócić miały jego własne wołania,
spełnić się prośby ku królowi zanoszone.
Uważaj, o co prosisz śmiertelnych rodzie,
jakie myśli ważysz w sercu,
sam bowiem stwarzasz swój los,
a to, czego pragniesz,
zawsze ku tobie przychodzi.
Błazen więc szukał i drążył,
okiem wgłąb sięgał,
śmiejąc się i płacząc z bólu i tęsknoty,
w przestrzeni granicznej dwóch światów mieszkając,
w szale mieszkając gwiazd,
w ich objęciach srebrzystych.
Aż nadeszła noc pierwsza,
a po niej ostatni życia dzień –
poznał drogę ku słońcu,
poznał tajemnicę,
słów splatania
i rozplatania.
I słońca potęgę chciał objawić,
w słońca potędze chciał zamieszkać,
by światu wydawać rozkazy.
Oto oddech zaczerpnął, oddech ujarzmił
i poznał, iż materią rządzi myśl.
W jednym momencie rozwarła się materii dusza,
co umysłową posiada świadomość,
a ze szczeliny uderzyła jej cząstka przeklęta,
jako mroczny pożerający ogień,
jako straszliwa moc,
która życiu i wiedzy przeczy,
życie wszelkie chce pod władzą mieć,
by je posiąść i zniszczyć,
której wiedzący największym jest wrogiem.
Uderzyła, by wznieść go do potęgi,
która przeczyła słońca blaskowi,
obiecując panowanie nad naturą.
Chciałeś błaźnie panować,
a przecież płaszcz miałeś żebraczy, pstrokaty,
na skroniach śmieszną, dzwonkami zdobioną koronę,
a w rękach berło szczurzą głową zwieńczone.
Zobaczył więzienie,
w którym zamknięta była bestia,
pułapka zastawiona na śmiałka,
który pragnął panować jako król,
a przecież błaznem był,
płaszcz miał żebraczy pstrokaty,
na skroniach śmieszną, dzwonkami zdobioną koronę,
a w rękach berło szczurzą głową zwieńczone.
Powiedz, o bogini,
dlaczego chciał posiąść świat,
skoro świat miał jedynie oglądać,
króla swego bawić,
by dał mu potrzymać koronę;
po cóż mu ona była,
czy nie wystarczała władcy łaska?
To gniew dawnych królów i bogów,
których czasy przeminęły bezpowrotnie –
wszedł do jaskini, widząc słońca blask,
znając skrzących się cieni tajemnicę,
a inne słońce dziś świat nam oświeca,
na nowo rozpoczęła się historia,
gdy wstąpił we świat ten,
co człowiekiem jest i bóstwem zarazem.
Oto słowo, co było myślą,
myśl, co była dźwiękiem,
pędziła ku Boga sercu za świata bramą ostatnią –
była ona czymś jednym,
czy czymś jednym był on sam,
myśl tę stwarzający?
Czy stał się boską myślą myślącą siebie,
czy poza myśl wykroczył –
ku uchwyceniu tajemnicy?
Oto targnął nim płacz dziecka,
bo nie mógł udźwignąć mocy, nie był gotowy,
wiedzy kielich zbyt wielkim okazał się brzemieniem.
Ktoś, kogo nie ma i kto jest zarazem,
piastun kwiatu tajemnego,
którego szata skrywała boskiego ducha świątynie,
ukazał losu jego pełen kwiat.
Wiedział już błazen, że poniósł klęskę, bo targnął nim płacz,
nie zaś gniew męża, który bytu posiadł skarb,
który wskrzesić będzie w stanie człowieka,
i odnowić stojący w ogniu świat.
Krzyk przeciął przestrzeń,
byleby obudzić śpiącego,
którego przebił niegdyś swym ostrzem.
Lecz obudzony dzieli los śpiących,
wola człowieka jest niczym,
jak wszystkim jest wobec rozsądku szał.
Jeden jest świat, czy jest ich wiele,
z powodu wirusa bezrozumnych
umiera mędrzec,
gdy w świat wchodzi z samotni wysokich gór.
Pierwsza wstała zorza,
a on wypłynął szlakiem swym
ku świata tego potomkom,
w cudownym pogrążony szale.
Jako grom spadło na niego widzenie znów,
jako grom czucie duszą wstrząsnęło,
czucie ostatnie, największe.
Czucia nieskończona potęga
w świat gwiazd odległy go porwała,
ku pierwiastkom zła wśród wyżyn niebieskich,
widział władzę i berło czasów,
potężne jądro ciemności,
co było ośrodkiem ziemi,
okiem gniewnego boga,
ogarniającym władczo stworzenie.
Ono widziało jego oko,
były jednym, a przecież był ponad,
poza światem i zarazem w nim,
bo oto wszedł w przestrzeń oceanu,
płynąc ku zmierzchowi bogów,
ku kresowi przeznaczenia,
lub środkowi jego kręgu.
Ku czasom ostatnim, ku kresowi czasów,
ku pierwotnemu chaosowi,
lub głębinom bez gruntu,
w pustkę i pierwszą podstawę.
Znał szlak ku miejscu,
gdzie światło oświeca samo siebie,
lecz prawda była straszna –
bohaterów znających go czeka śmierć.
Mógł podźwignąć tych,
których wąż pragnie uczynić swymi dziećmi,
których trzyma w prochach ziemi –
lecz prawda była straszna –
bohaterów czeka śmierć.
Jeden umysł, który jest wszystkim,
wszystkie, które są jednym.
Raz walcząc przeciwko rządowi duchów,
raz się im poddając, by wypełnił się los.
Uderzał wróg w bramy twierdzy
o murach wzniesionych z blasku wiedzy,
chcąc wybić szturmem z oglądu zrodzonego z szału,
szału, który był oglądu źródłem;
w nim była prawda, a on był prawdą,
bowiem szaleństwo jest matką świętości.
Oto pierwiastki zła w obrębie świata gwiazd,
oto świata duszy szaleństwo,
świata książę straszliwy,
gniewny świata tego bóg,
gniewny jego władca,
który za człowieka odpowiada ból,
człowieka uwięzienie;
który stworzył układ zrodzony z niewiedzy,
układ, co został rozwiązany,
i broniąc swych granic natychmiast wydał rozkaz,
by śmiałek, co go rozwiązał,
co był na zewnątrz jako i wewnątrz,
uwięziony, straszliwą poniósł śmierć.
Oto bogów gniew,
przekleństwo błądzenia pośród kręgu czasów;
bogowie, którzy stali się człowieka wrogami,
demony, które staną się ponownie bogami.
Dłonie płonęły ogniem zaświatowym,
bo oko widziało, a dusza była żarem,
pieśnią pędząca przez świat,
której skrzydła wprawione były w ruch
przez wołania braci w wietrze zawarte,
co w żagiel dął, by naprzód żeglował –
w zmierzch bogów wpłynął.
Posłańcy gniewnego boga,
drżąc o przegraną, wznosili swój okrzyk,
a błazen poza ich mocą obiecał,
że wraz z nim stracą w ogniu istnienie,
którego naturą jest pełny brak –
jeśli tylko porzucą swą ciemną wolę,
to na zawsze uwolnią się ze służby
u księcia, którego imię Waśń.
Podano mu wodę,
lecz nie była ona wodą,
a cykutą, którą miał potwierdzić swój los.
Przechylił kielich w imieniu swego władcy,
wiedząc, że to Stwórca stwarza dobro i zło,
że dwie ręce Boga, zasady dwie jednego Boga,
są rozróżnioną wolą.
Ani na wysokościach,
ani wśród głębin niezmierzonych,
w zaślubinach bytu i niebytu,
w ich odwiecznym splocie,
co kształtuje świata historię.
Był poza naturą – w naturze początku.
Lecz nie mógł pojąć, że nagrodą jest śmierć,
nie mógł na śmierć się zgodzić,
na zatracenie bytu duszy w boskości,