Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Wierny przyjaciel - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
28 października 2021
Ebook
24,99 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wierny przyjaciel - ebook

Franken Frølich przeszukuje młodą kobietę, zatrzymaną z powodu podejrzeń o powiązania ze znanym przestępcą. W trakcie akcji znajduje u niej działkę kokainy ukrytą w złotej zapalniczce. Veronika utrzymuje, że nie jest właścicielką przedmiotu, jednak ostatecznie przyjmuje grzywnę. Kilka godzin później Frølich odwiedza przyjaciela z dzieciństwa, który wyprawia urodziny. Na miejscu spotyka znajomą zatrzymaną. Jakby tego było mało, okazuje się, że Veronika od niedawna jest narzeczoną solenizanta. Jak detektyw poradzi sobie z zachowaniem dystansu do sprawy, którą prowadzi? Czy prywatne zażyłości wpłyną na przebieg śledztwa?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-280-5788-9
Rozmiar pliku: 440 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Czuł, że musi odetchnąć świeżym powietrzem, ale żeby opuścić szyby, musiałby najpierw uruchomić silnik. Gdyby to zrobił, przednie światła włączyłyby się automatycznie i prawdopodobnie wszystko wzięłoby w łeb.

Uniósł ramię i przyłożył wierzch dłoni do okna. Wskazówki zegarka były ledwo widoczne. Mogła być najwyżej druga, nie później. Oparł głowę o szybę. Po raz nie wiadomo który zerknął na dom jednorodzinny w głębi ulicy. Okna świeciły żółtym blaskiem. Poza tym żadnego śladu życia.

Telefon komórkowy, schowany w kieszeni koszuli, zaczął wibrować.

Wyprostował się. Po chwili usłyszał odgłos obcasów stukających o asfalt. W prawym bocznym lusterku zobaczył nadchodzącą kobietę. Miała na sobie krótką kurtkę i obcisłe dżinsy. Torebkę przewiesiła przez ramię. Kiedy mijała uliczną latarnię, jej cień się skurczył. Była skupiona na torebce, uniosła ją i otworzyła, nie zwalniając kroku.

Nie odrywając oczu od lusterka, osunął się na siedzenie. Próbował stać się niewidoczny.

Kiedy znalazła się na wysokości samochodu, nagle przystanęła.

Jeszcze bardziej ześliznął się w dół.

Wyjęła coś z torebki.

Przycisnął głowę do oparcia fotela, żeby nie zauważyła jego wzroku w lusterku.

Pochyliła się i przejrzała w bocznym lusterku. Pomalowała usta pomadką, wydęła wargi i oceniła efekt. Uniosła mały palec i usunęła trochę szminki z kącika ust. Wyprostowała się.

Miał wrażenie, że trwało to wieczność.

W końcu ruszyła w stronę domu w głębi ulicy. Zatrzymała się przed furtką z kutego żelaza i rozejrzała dookoła. Kiedy zamykała ją za sobą, zaskrzypiały zawiasy.

Powoli zbliżała się do drzwi wejściowych, które otworzyły się, gdy zaczęła wchodzić po schodach.

Frank Frølich spojrzał na zegarek. Druga zero osiem.

Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, rozległ się głos Rindala:

– Co to było?

– Skąd mam wiedzieć?

– Jeśli cię widziała, to on już wie, że tu jesteśmy.

– Od początku o tym wiedział.

Zapadła cisza. Frølich policzył w myślach do dziesięciu.

– To nie mógł być przypadek, że zatrzymała się właśnie przy twoim samochodzie.

– To mógł być przypadek. Przejrzała się w lusterku i pomalowała usta.

– Przypatrzyłeś się jej?

– Widziałem tylko jej profil. Grzywka, rude włosy, trzydzieści kilka lat.

– Czekaj na dalsze instrukcje.

Głos w słuchawce zamilkł. Znowu nic nie zakłócało nocnej ciszy. Obolałe ciało przypomniało o swoim istnieniu. Jedyne, co mógł zrobić, to usiąść wygodniej.

*

Obudził go wibrujący telefon komórkowy. Na dworze było już zupełnie jasno. Zegarek wskazywał za dziesięć szóstą. Przespał prawie cztery godziny.

Rindal był w doskonałym humorze. Odśpiewywał przez telefon _Panie Janie._

– Przepraszam – ziewnął Frølich. – Przysnąłem.

– Domyśliliśmy się.

– Coś mnie ominęło?

– Nic. Nudy jak cholera. Za to teraz sporo się dzieje. Masz szansę się wykazać.

Lewe boczne lusterko. Taksówka. Samochód przejechał obok, wjechał do zatoczki, zawrócił, podjechał kawałek i zatrzymał się przed położonym w głębi ulicy domem jednorodzinnym. Biały mercedes. Silnik diesla tykał. Drzwi wejściowe się otworzyły. Po chwili z budynku wybiegła kobieta i skierowała się w stronę taksówki.

Głos w słuchawce: – Do startu, gotowi, start!

Frank Frølich zaczekał, aż mercedes go minie, i dopiero wtedy uruchomił silnik. Z piskiem opon wjechał do zatoczki i wykonał ten sam manewr zawracania, co taksówka. Kiedy mijał dom, spojrzał w prawo. Zauważył w oknie znajomą sylwetkę mężczyzny, który przyglądał się całej scenie. To był Zahid.

Frølich dogonił taksówkę i zachowując kilkumetrowy odstęp, pojechał za nią. Był wczesny poranek, więc ulice były niemal puste. Kilka ciężarówek, nieliczne taksówki, parę samochodów dostawczych.

Jechali trasą E6 w kierunku Oslogryta. Taksówkarz starał się nie przekraczać stu dwudziestu kilometrów na godzinę.

Telefon komórkowy znowu zaczął wibrować.

– Co się dzieje?

Frølich poprawił mikrofon w chwili, w której samochód wjechał do tunelu Vålerenga.

– Siedzę jej na ogonie – odparł.

– Dowiedz się, kim ona jest i gdzie mieszka. Nie ma powodu, żeby się ukrywać, skoro Zahid cię widział.

Frølich przerwał połączenie. Taksówka skręciła w przerwie między dwoma tunelami. Cały czas jechał tuż za nią. Kiedy na ostrym zakręcie oba samochody się zrównały, przez chwilę widział profil kobiety. Była ładna. Żuła gumę.

Mercedes skręcił jeszcze raz i wjechał do tunelu prowadzącego w kierunku Ryenberget i Simensbråten.

Wjeżdżając w obszar zabudowany, taksówkarz nieco zwolnił, ale nie tyle, ile wymagały przepisy. Jakiś zapalony amator joggingu przebiegł przez ulicę. Po chodniku szybkim krokiem szła młoda dziewczyna z mokrymi włosami, które nie zdążyły wyschnąć po porannym prysznicu.

Taksówka zwolniła przed progiem spowalniającym.

Kiedy w końcu zatrzymała się przy krawędzi chodnika, Frølich włączył koguta i ustawił go na masce radiowozu. Taksówkarz zamarł i z paniką w oczach wpatrywał się w lusterko wsteczne. Doskonale wiedział, że wielokrotnie przekroczył dozwoloną prędkość. Ale Frølich nie miał zamiaru skracać jego męki. Spokojnie patrzył, jak tamten się poci ze strachu. Czekał, aż kobieta zapłaci za kurs. Dopiero kiedy otworzyła drzwi taksówki, on także wysiadł z samochodu.

– Czy byłaby pani uprzejma pójść ze mną?

Stała i przyglądała mu się, nic nie rozumiejąc.

Była niższa, niż mu się wcześniej zdawało. Owalna twarz, regularne rysy, pełne wargi. Brwi, które przypominały dwa położone płasko nawiasy z maleńką przerwą. To, że żuła gumę, nadawało jej twarzy krnąbrny wyraz. Przeniosła wzrok z nieoznakowanego samochodu policyjnego z włączonym kogutem na Frølicha i z powrotem na radiowóz. Policjant otworzył tylne drzwi auta.

Taksówkarz zareagował błyskawicznie: biały mercedes zdążył zniknąć bez śladu, zanim kobieta podeszła do drzwi radiowozu. Jej kurtka nie miała kieszeni, a dżinsy były tak obcisłe, że z całą pewnością nie trzymała nic w kieszeniach spodni.

Wsiadła na tylne siedzenie samochodu. Gołe stopy w butach. Zgrabne kostki u nóg.

Frølich wyciągnął rękę. Spojrzała na niego, wciąż z tym samym niemym pytaniem.

– Torebka – powiedział.

W pierwszej chwili zawahała się, jakby rozważała, czy może wyrazić sprzeciw. Sprawiała wrażenie opanowanej, nie okazywała zdenerwowania. W końcu zdjęła torebkę z ramienia i podała mu ją.

Usiadł za kierownicą. Woń perfum zmieszana ze słodkim zapachem gumy do żucia wypełniła wnętrze pojazdu.

– Czy byłby pan tak uprzejmy i pokazał mi swoją legitymację?

Jej głos był głęboki, trochę zachrypnięty.

Wyłowił odznakę policyjną, którą nosił zawieszoną na szyi.

– Frank Frølich. Sekcja do spraw wolności seksualnej i obyczajowości.

Otworzył torebkę.

– Czy byłby pan tak uprzejmy i wyłączył tego koguta?

– Czy byłaby pani tak uprzejma i milczała niepytana? – odgryzł się.

– W końcu ja tutaj mieszkam – ciągnęła ostrożnie.

Nie wyłączył świateł. Niebieskie błyski odbijały się od ścian domu. Opróżnił torebkę, wysypując jej zawartość na siedzenie pasażera. Tusz do rzęs, pomadka w sztyfcie, paczka papierosów Kent, złota zapalniczka.

Znalazł portfel, złotą kartę Eurocard i srebrną kartę Visa. Z karty bankowej wynikało, że kobieta nazywa się Veronika Undset i że urodziła się w 1973 roku. Na zdjęciu miała przenikliwe spojrzenie i loki. Zdecydowanie lepiej wyglądała teraz, z grzywką i zmierzwionymi włosami. W portfelu znajdowały się karta stałego klienta i karta członkowska jednego z klubów fitness, dwa banknoty po sto koron i jeden dwustukoronowy. Żadnego prawa jazdy.

– Co pani porabia, pani Veroniko?

– Jak pan widzi, siedzę tutaj.

Zauważył jej spojrzenie w lusterku. Zielone oczy. Zamrugała.

– Chodzi mi o pracę. Czym się pani zajmuje?

– Prowadzę działalność gospodarczą.

– Jaka branża?

– Prywatna pomoc domowa.

– W nocy?

Westchnęła ciężko i odwróciła wzrok.

– W dzień. A teraz wracam od starego znajomego.

Usiłował przyciągnąć jej spojrzenie, ale bez powodzenia.

Dwie brązowe tabletki zapakowane w celofan leżały pod pękiem kluczy.

– Co to jest?

– Voltaren. Na bóle mięśni. Kupiłam na receptę. Kilka tygodni temu naciągnęłam sobie ścięgno na kursie tańca.

„Na receptę”. Nie musiała tego dodawać.

Flakon perfum Lancôme miał pomarańczowy kolor. Świeżo otwarta paczka gumy do żucia Extra leżała na płaskim pudełku zapałek z logo jednej z restauracji. Ostatnim przedmiotem było opakowanie wkładek higienicznych. Fabrycznie zamknięte. Po raz kolejny wymienili spojrzenia w lusterku. Odłożył opakowanie na siedzenie.

– Przepraszam – powiedziała i uśmiechnęła się krnąbrnie. Tęczówki oczu przypominające zielony agrest błysnęły spod zmierzwionej grzywki.

Otworzył pudełko zapałek. Wiele z nich było zużytych. Otworzył paczkę Kentów. Wypaliła trzy. Po co nosiła w torebce zapalniczkę, skoro używała zapałek?

To była oryginalna zapalniczka Zippo. Otworzył ją. Potarł mechanizm zapalający, ale płomień się nie pojawił. Powąchał zapalniczkę. W ogóle nie pachniała benzyną.

Za to Veronika przestała żuć gumę. Cieplej, cieplej, pomyślał Frølich.

Zważył zapalniczkę w dłoni, po czym ją otworzył. Rozłożył na pół i odwrócił do góry dnem.

Filc, który zwykle pokrywał zbiornik paliwa, został usunięty, tak samo jak warstwa waty albo bawełny umieszczana zwyczajowo pod filcem. Zamiast nich w zapalniczce znajdował się zwinięty papier śniadaniowy.

Veronika przełknęła ślinę.

Nie spieszył się. Odwrócił się powoli. Zielone oczy straciły blask. Wiedział, że ma czas. Tymczasem ona wyglądała na zbitą z tropu.

– Powie mi pani, co ukryła w zapalniczce?

– Nie mam pojęcia, o co pan pyta.

Odwróciła wzrok i wyjrzała przez okno.

Nacisnął przycisk blokujący drzwi. Zamki zatrzasnęły się, wydając głuchy odgłos. Wzdrygnęła się i podniosła wzrok.

– Bardzo pana proszę – westchnęła ciężko. – Jestem zmęczona i chciałabym wrócić do domu. To nie jest moja zapalniczka!

– Nie pani? – zdziwił się, unosząc brwi.

Milczała.

– W takim razie czyja?

Westchnęła zrezygnowana.

Powtórzył pytanie.

– Uwierzy mi pan, jeżeli powiem? Otworzy pan drzwi i pozwoli mi odejść, a potem pojedzie do tej osoby i będzie ją dręczyć tak jak mnie? – potrząsnęła głową. – Gra pan w grę, której nie rozumiem, ale i tak nic panu nie powiem.

Ostrożnie rozwinął papier. W środku znajdowało się kilka działek narkotyku.

– Gdzie to pani kupiła?

Milczała. Przez cały czas siedziała odwrócona bokiem, wyglądając przez okno. Nie zareagowała nawet wtedy, kiedy przekręcił kluczyk w stacyjce.

Była dziesiąta rano, kiedy Veronika Undset po raz drugi została doprowadzona z aresztu do pokoju przesłuchań. Frølich stał obok Rindala i wpatrywał się w obraz z kamery. Kobieta miała za sobą ciężkie przejścia i nigdy wcześniej nie była karana, a jednak została dotkliwie upokorzona. Stanąć na linii, bez butów, oddać wszystkie przedmioty osobiste. Potem przesiedzieć kilka godzin na podłodze w pilnie strzeżonej celi, iść na przesłuchanie i z powrotem zostać zamkniętym w celi. Prawdziwe piekło dla kogoś, kto był na nogach przez całą noc. Musiała być wykończoną, co do tego nie było wątpliwości.

Frølich wciągnął głęboko powietrze i szybkim krokiem udał się do pokoju przesłuchań. Wszedł do środka.

Nie odezwała się ani słowem. Wpatrywała się w ścianę z kamiennym wyrazem twarzy.

– Jest pięć minut po dziesiątej, Frank Frølich kontynuuje przesłuchanie Veroniki Undset – powiedział do dyktafonu.

Podniosła powoli głowę i spojrzała mu prosto w oczy.

– Została pani zatrzymana, ponieważ po opuszczeniu domu Kadira Zahida o godzinie piątej pięćdziesiąt nad ranem miała pani przy sobie kilka dziadek kokainy. Widziano panią, jak o drugiej zero osiem wchodziła pani do domu Zahida. Czy to od niego kupiła pani narkotyki?

Potrząsnęła głową.

Uniósł brwi.

Odchrząknęła i powiedziała:

– Nie.

– Od kogo kupiła pani narkotyki?

Westchnęła ciężko i wykrzywiła twarz w grymasie, zdegustowana tym, że w ogóle chce mu się zadawać to pytanie.

– Świadek nie odpowiada. Opuściła pani dom Zahida o godzinie piątej pięćdziesiąt...

– Nigdy nie kupowałam żadnych narkotyków! – przerwała mu rozdrażniona. – Zapalniczka nie należy do mnie. Nie mam pojęcia, w jaki sposób znalazła się w mojej torebce. Mówiłam to już panu wiele razy.

– Chyba sama pani w to nie wierzy?

– Dlaczego tak się pan na mnie uwziął? Nie śpię od dwudziestu czterech godzin. Jestem zmęczona. Jeżeli chodzenie z odrobiną kokainy w torebce jest niezgodne z prawem, proszę ukarać mnie grzywną. Dostanie pan pieniądze. Tu i teraz. Tylko proszę mnie wypuścić. To, co pan ze mną wyprawia, przekracza wszelkie granice. Kara, którą stosuje pan wobec mnie, jest niewspółmierna do tego, co zrobiłam.

– Po co zjawiła się pani w nocy u Zahida?

Zacisnęła wargi. Poruszyła się niecierpliwie. Kosmyk jej włosów wysunął się i opadł dramatycznie na czoło. W pewnym sensie denerwowało go, że jest tak piękna.

– Świadek nie odpowiada. Czy pani milczenie należy interpretować jako odmowę składania wyjaśnień na temat pani spotkania z Kadirem Zahidem?

– Rozmawialiśmy.

– Kto był wtedy w domu?

– Tylko ja i Kadir.

– Od jak dawna zna pani Kadira Zahida?

– Od wielu lat. Chodziliśmy razem do szkoły.

– Kadira zwykle strzeże kilku ochroniarzy. Nie było ich wtedy z wami?

Zaprzeczyła.

Przechylił głowę w zachęcającym geście.

– Nie, byliśmy sami.

– Dlaczego był sam, bez ochroniarzy?

– Proszę jego o to zapytać. Nie mam pojęcia.

– Ale chyba musiała pani czymś to sobie tłumaczyć?

– Nie, nie zastanawiałam się nad tym, ani wtedy, ani teraz. Rozmawialiśmy i tyle.

– O czym rozmawialiście?

– O prywatnych sprawach.

– Prywatnych? Zdaje sobie pani sprawę z tego, że jest przesłuchiwana przez policję?

– Rozmowa, którą prowadziliśmy, miała charakter poufny i nie zamierzam zdradzać panu żadnych szczegółów bez względu na to, jak bardzo będzie pan naciskał.

– Przyszła pani do niego o drugiej w nocy, żeby z nim porozmawiać?

– Chyba wyraziłam się jasno, nie sądzi pan?

– Czy poszła pani z nim do łóżka?

Pełne wargi wykrzywiły się w pogardliwym uśmiechu.

– Proszę odpowiedzieć na pytanie.

– To, z kim chodzę do łóżka, to moja prywatna sprawa.

– Czy Zahid mógł podrzucić zapalniczkę do pani torebki bez pani wiedzy?

Przyglądała mu się w milczeniu.

– Czy byłaby pani tak uprzejma i odpowiedziała na pytanie?

– Odpowiedź brzmi: „nie”. Kadir jest fanatycznym abstynentem, nie pije nawet piwa.

– Czy miała pani zamiar sprzedać komuś narkotyki?

Poruszyła się, wyraźnie rozdrażniona pytaniem.

– Nie. Nie mógłby pan nam tego ułatwić i powiedzieć wprost, czego pan ode mnie chce? Po co tutaj siedzimy?

– Znaleziono przy pani pięć gramów kokainy. A to jest w Norwegii karalne.

– Naprawdę nie ma pan nic lepszego do roboty? Lepiej niech pan zajrzy do któregokolwiek internetowego wydania gazety, a zobaczy pan, czym powinna się teraz zajmować policja. – Zmieniła pozycję i założyła nogę na nogę. – Czy jeżeli przyznam się do posiadania kokainy, uzna pan sprawę za zamkniętą?

Zagrała _va banque._ Wymienili spojrzenia. Zrozumiał, o co chodzi. Uśmiechnęła się krzywo. Podobał mu się jej styl.

Nagle otworzyły się drzwi. Emil Yttergjerde wsunął głowę do środka.

– Jest godzina dziesiąta czternaście. Frølich opuszcza pokój przesłuchań.

Wyszedł.

– Wszystko się zgadza – powiedział Yttergjerde. – Prowadzi firmę pod nazwą Undset as . Coś ze sprzątaniem. Właścicielka firmy nazywa się Veronika Undset. Figuruje w rejestrze w Brønnøysund. Księgowość w porządku, płaci podatki, z niczym nie zalega.

– To co w takim razie robiła w nocy u Kadira Zahida?

Rindal wyszedł z pokoju z monitoringiem.

Frølich westchnął ciężko i powiedział na głos to, o czym wszyscy myśleli:

– Dalsze przesłuchanie nie ma żadnego sensu. Ona wie, że zaraz ją wypuścimy, więc postanowiła zacisnąć zęby i przeczekać.

Wszyscy trzej spojrzeli na siebie. W końcu odezwał się Yttergjerde:

– To co robimy?

Rindal zamachał wesoło rękami.

– Wypuszczamy ją.2

Frank Frølich zatrzymał się na korytarzu i ziewnął. Po nocy spędzonej w samochodzie był cały sztywny i obolały. Wzdrygnął się, kiedy zobaczył Lenę Stigersand. Pod lewym okiem miała brzydką opuchliznę.

– Nowe zgłoszenie zaginięcia – powiedziała, podając mu dokumenty.

Przejrzał je pobieżnie i zapytał:

– A co z tobą? Spadłaś z roweru czy znalazłaś sobie nowego chłopaka?

– Zaginęła dziewczyna – ciągnęła niewzruszona – a dokładniej młoda kobieta z Ugandy, z Uniwersytetu Makerere w Kampali. Nazywa się Rosalind M’Taya. „M” i „t” wymawiamy jedno po drugim, jak w Mount Everest. Uczestniczką Międzynarodowej Szkoły Letniej organizowanej przez nasz uniwerek. Innymi słowy, mądra dziewczyna. Na pewno trudno się tam dostać. W środę zameldowała się w domu studenckim, gdzie spędziła dwie noce. Ale kiedy jej koleżanka z pokoju, dziewczyna z Pakistanu, przepraszam: młoda kobieta, wróciła wczoraj z zajęć, nie zastała jej tam. Od tamtej pory nikt jej nie widział.

Frank Frølich spojrzał na nią z niemym pytaniem.

– Lena...

– Problem polega na tym, że bez usprawiedliwienia nie pojawiła się na wielu zajęciach. Na razie udało nam się ustalić, że przyleciała z Londynu we wtorek przed południem. Samolot z Londynu był skorelowany z lotem z Kampali.

– Wyglądasz okropnie. Co ci się stało w oko?

– W oko? – powtórzyła Lena tym samym beznamiętnym tonem. – Z moimi oczami jest wszystko w porządku, ale może ty powinieneś przebadać wzrok? Zaczynasz się starzeć.

Frank Frølich ruszył korytarzem w stronę swojego pokoju. Chwilę później wpadł na Emila Yttergjerdego. Skinął głową na proste jak struna plecy Leny i zapytał:

– Widziałeś, jaką ma śliwę?

Emil przytaknął.

– Nie chciała o tym rozmawiać – dodał Frølich.

Yttergjerde zaśmiał się.

– Może kochaś spuścił jej manto?

Na twarzy Frølicha pojawił się grymas niedowierzania.

– Lenie?

– Nic nie słyszałeś? To było w zeszły piątek. Lena i Ståle Sender wyszli z pubu równocześnie. W rankingu plotek ta podobno jest „prawdziwa”.

– Lena i Ståle? – Frølich nie mógł w to uwierzyć, a na pewno nie od razu.

– No wiesz: stal w nogach i ramionach, rozgrzany porządnie drinkiem Blue Velvet, z gazem rozweselającym lub bez niego. – Emil zarechotał i poszedł dalej.

Frank Frølich usiadł przy swoim biurku. Lena Stigersand i Ståle Sender? Ståle, którego ciągle przenoszono z wydziału do wydziału? Ile to już razy? Ståle, który sprawdzał paszporty na Gardermoen, jeśli chwilowo nie gnębił azylantów?

Dziwna z nich para. Lena była jedynaczką, dziewczyną z Bærum. W restauracji potrafiła zwrócić butelkę wina, jeśli alkohol miał nieodpowiednią temperaturę. Mówiła z nienaganną dykcją „śnieży” zamiast „pada śnieg”, a kiedy inni byli „zjechani”, ona była „zmęczona”. Ståle pochodził z blokowiska Furuset, z rodziny robotniczej, i interesował się wyłącznie samochodami, zegarkami i koniakami – w tej kolejności. W portfelu nosił zdjęcie swojego forda mustanga rocznik siedemdziesiąty, którego każdej jesieni odstawiał do garażu. Dwukrotnie prowadzono przeciw niemu dochodzenie o bezprawne wykorzystanie jednostki specjalnej, nie wliczając w to tych wszystkich przypadków, które zostały przemilczane albo zwyczajnie puszczone w niepamięć.

Franken spojrzał na zgłoszenie zaginięcia składające się z kserokopii dokumentów rekrutacyjnych do iss – Międzynarodowej Szkoły Letniej przy Uniwersytecie w Oslo. Rosalind M’Taya studiowała na Uniwersytecie w Makerere i – jak wynikało z treści dokumentów – osiągała imponujące wyniki w nauce. Referencje wystawione jej przez dwóch niezależnych profesorów były pełne superlatyw. Została zgłoszona do udziału w sześciotygodniowych zajęciach prowadzonych przez najbardziej kompetentnych wykładowców w międzynarodowym środowisku akademickim. Zdjęcie zdradzało, że Rosalind M’Taya była nieprzeciętnie piękna. Miała wysoko upięte włosy. Kręcone pasemka, zmieniające stopniowo swoją objętość, były zaczesane elegancko do góry. Ze zdjęcia spoglądała na niego młoda łania. Pełne wargi, naturalnie podkręcone rzęsy.

Dwa dni w Norwegii i przepada bez śladu? Tu nie chodziło o handel żywym towarem. Rosalind była poważną studentką i raczej nie została zwerbowana przez stręczycieli ze wschodniej-Europy do obsługiwania mężczyzn w jednym z mieszkań w alei Bygdoy.

Ląduje na Gardermoen. Przechodzi przez kontrolę paszportową i celną. Wsiada do pociągu albo autobusu kursującego z lotniska do centrum miasta. Na pewno nie korzysta z taksówki. Prawdopodobnie otrzymała konkretne wskazówki dotyczące możliwości dojazdu do miasteczka studenckiego. Pociąg podmiejski jest najwygodniejszy. Na stacji Teatr Narodowy można się przesiąść do metra, które kursuje do Blindern. Ładna dziewczyna, najprawdopodobniej biedna jak mysz kościelna, nagrodzona zagranicznym wyjazdem. Niepewna siebie, możliwe, że to jej pierwszy pobyt za granicą. Zdolna – i z pewnością ostrożna. Kto mógł budzić jej zaufanie? Inni Afrykańczycy? Koledzy z iss ?

Rosalind M’Taya zniknęła dwa dni po tym, jak zameldowała się w domu studenckim. W Oslo mieszka wielu Norwegów, którzy pracowali w Afryce Wschodniej z ramienia Noradu i onz . Może Rosalind miała przy sobie czyjś adres przywieziony z domu? Niewykluczone, że złożyła komuś wizytę. Może nadal przebywała w towarzystwie tych ludzi? Może jakaś dawna misjonarka pokazywała jej właśnie teraz okolicę, statki wikingów albo park Vigelanda? Może te wszystkie spekulacje były zwykłą stratą czasu?

_Lena dziewczyną Stålego Sendera!_

Czy to w ogóle możliwe? Snobka z Bærum w jednym łóżku z brakującym ogniwem, prymitywem, rasistowskim dzieckiem ulicy, które podniecają ostre akcje?

Frank Frølich podniósł się. Miał za sobą długą noc. Postanowił jechać do domu.

Półtorej godziny później stał na środku pokoju Rosalind M’Tayi. Pakistańska współlokatorka zaginionej sięgała mu do piersi. Jej warkocz był prawdziwym dziełem sztuki – gruby, długi i czarny, o splocie przypominającym sznur do wspinaczki wiszący w jego dawnej sali gimnastycznej. Kiedy się uśmiechała, odsłaniała długie, krzywe zęby. Powiedziała, że nie miała okazji poznać Rosalind, ale wskazała walizkę należącą do zaginionej.

Frølich otworzył torbę. Od razu potwierdziły się jego przypuszczenia dotyczące pochodzenia Rosalind. Była biedna. Większość jej ubrań została uszyta w domu. Na samym dnie leżało kilka kang i tkanin ozdobionych batikiem. Typowo afrykańskie stroje o dużych formach i jaskrawych kolorach.

Zauważył, że pakistańska współlokatorka przebiera nerwowo nogami.

– W porządku – powiedział, – Poradzę sobie.

Wyszła.

Wysypał zawartość walizki na łóżko. Od razu zaniepokoiły go dwie rzeczy: zwitek banknotów i dobrze wyposażona kosmetyczka. Zaginiona od paru dni dziewczyna przebywała w nieznanym miejscu, nie mając przy sobie przyborów toaletowych ani pieniędzy. Walizka była wypchana po brzegi. Raczej niemożliwe, żeby zabrała ze sobą bieliznę na zmianę, pomyślał. Prawdopodobieństwo, że Rosalind zniknęła z własnej woli, było bliskie zera.

Stanął przy oknie i spojrzał na alejki i trawniki pomiędzy ogromnymi drzewami parkowymi. Zauważył kilka grup studentów różnej narodowości. Jedna z grup siedziała na trawie, tworząc duży okrąg. Zajęcia na świeżym powietrzu.

Nagle po plecach przeszedł mu dreszcz. Odsunął się od okna. Miał wrażenie, że ktoś głaszcze go po ramieniu. Po chwili usłyszał przeraźliwy krzyk, który zamarł sekundę później, a potem pokój znowu wypełniły dźwięki; ktoś przygotowywał jedzenie w studenckiej kuchni, jakiś mężczyzna wołał coś za ścianą, a w rurach szumiała woda.

Otrząsnął się, żeby pozbyć się przykrego uczucia.

Stał długo i przyglądał się pięknemu zespołowi parkowemu. Kiedy on sam tu studiował, powszechna opinia głosiła, że aby dostać miejsce w tutejszym akademiku, trzeba było mieć plecy, bo bez znajomości nie dało się tego załatwić. Ci, którzy mieszkali w tym przypominającym dworek budynku – rzut beretem od kampusu – byli cholernymi szczęściarzami.

Problem polega na tym, pomyślał, że w piątkowy wieczór Rosalind M’Taya mogła spotkać kogokolwiek. Mogła pojechać metrem do centrum. Prawdopodobnie z kimś, kogo zdążyła trochę poznać – na przykład kolegami z iss . A to oznaczało, że będzie musiał chodzić z jej zdjęciem po kampusie i wypytywać o nią w sklepach i kawiarniach...

Nie miał na to siły. Najpierw musiał się porządnie wyspać.3

Była piąta po południu, kiedy w telefonie komórkowym włączył się alarm. Frølich leżał w łóżku, zastanawiając się, po co nastawił budzik. Po chwili przypomniał sobie o przyjęciu.

Od wielu lat nie miał kontaktu z Karlem Andersem Fransgårdem i dlatego był wyraźnie zaskoczony, kiedy otrzymał zaproszenie na przyjęcie z okazji jego czterdziestych urodzin. Jako nastolatki byli nierozłączni, ale kiedy wydorośleli, przestali się widywać.

Poznali się w gimnazjum, a połączyła ich wspólna pasja: modelarstwo i mechanika. Na Boże Narodzenie Franken dostał mały śmigłowiec, który przyczepił do biurka, napełnił naftą i uruchomił palcem śmigło. W tamtych czasach uruchomienie silnika spalinowego, wyregulowanie mieszaniny benzyny z powietrzem tak, żeby silnik chodził gładko, było szczytem szczęścia. Jednak zainteresowanie Karla Andersa lotnictwem znacznie wykraczało poza modelarstwo. Był zafascynowany budową silników odrzutowych i śmigłowcowych. Jego pokój wypełniały książki o modelach samolotów, historii przemysłu lotniczego, biografie pionierów lotnictwa. Poza tym kolekcjonował stare kroniki filmowe: Roald Amundsen w ubraniu z foczych skór machający ręką na tle swojego samolotu Latham przed wyruszeniem na poszukiwanie Umberto Nobilego, sterowiec Hindenburg, który zapalił się nad Nowym Jorkiem, Lindbergh w swoim samolocie Jenny. Już wtedy pokój Karla Andersa przypominał małe muzeum lotnictwa.

Wszyscy sądzili, że zostanie pilotem, ale problem z rozróżnianiem kolorów sprawił, że życiowe marzenie Karla Andersa nigdy się nie spełniło.

Ich drogi się rozeszły. Franken czuł nieprzyjemne mrowienie za każdym razem, gdy wracał myślami do tamtego wydarzenia. „To było dawno temu”, powiedział do siebie. Zaczął chodzić tam i z powrotem, jak zawsze, gdy natrętne myśli nie dawały mu spokoju. Chodząc, pozbywał się przykrego uczucia.

Po jakimś czasie doszły go słuchy, że Karl Anders został inżynierem. Traf chciał, że rok temu spotkali się przypadkowo w centrum miasta. Karl Anders w kasku ochronnym i kamizelce odblaskowej nadzorował montaż jakichś podziemnych instalacji.

Frølich nie spodziewał się, że spotka dawnego kumpla pod ziemią zamiast w powietrzu. Szybko odnaleźli wspólny język, przez kilka minut żartowali, wspominając dawne dobre czasy, wymienili się numerami telefonów, adresami i doszli do wniosku, że muszą wyskoczyć kiedyś razem na piwo.

Oczywiście żaden z nich nie brał tego poważnie. Frølich nie miał zamiaru dzwonić do kolegi i podejrzewał, że Karl Anders czuł to samo.

Aż tu nagle cztery tygodnie temu Frølich wyjął ze skrzynki zaprószenie.

Dwadzieścia lat to dużo czasu. Przez dwadzieścia lat rzeczy porastają mchem, wietrzeją i znikają. Niechęć, którą poczuł, wynikała jednak bardziej z faktu, że od dawna wiódł życie singla. Dziwnie czułby się na tego typu imprezie, tym bardziej że został zaproszony „z osobą towarzyszącą”. Zaproszenie wydrukowano na eleganckim papierze, co więcej, znajdowała się na nim również informacja dotycząca stroju. Większość gości stanowiły małżeństwa lub pary z długoletnim stażem, więc rozmowa siłą rzeczy będzie się kręcić wokół ich życiowych dylematów. Dzieci: zabawne powiedzonka i śmieszne scenki z ich udziałem, rodzice: problemy z opiekunkami albo przedszkolankami, nieporadność nauczycieli i rozczarowanie reformą oświaty. Te pary, które jeszcze nie dorobiły się dzieci, będą opowiadać o swoich egzotycznych planach wakacyjnych i remontach domu. Kobiety będą się rozwodzic nad tym, że mimo upływu czasu nie mogą się przyzwyczaić do różnych dziwactw i nawyków swoich partnerów: od chrapania począwszy, na maniakalnym zainteresowaniu połowem łososia, polowaniem na łosie czy piłką nożną skończywszy. Zawsze jednak rozmowy prowadzone były w taki sposób, że Frank Frølich – z racji tego, że był singlem – nie miał najmniejszych szans, by aktywnie w nich uczestniczyć. Z drugiej strony fajnie byłoby spotkać dawnych kolegów. Zwykle po kilku kieliszkach prześcigali się w opowiadaniu anegdot z czasów szkolnych.

Wybór, przed którym, stanął, dotyczył tego, czy poświęcić wieczór w imię dawnej przyjaźni, czy stracić twarz. Lepiej poświęcić wieczór i zachować godność, pomyślał, wyciągając z szafy szary garnitur.

Prezent był już spakowany – i to najlepszy, jaki zdaniem Frølicha można było sobie wymarzyć: pełna dyskografia Genesis z wokalistą Peterem Gabrielem. _From Genesis to Revelation, Trespass, Nursery Cryme, Foxtrot, Selling England by the Pound_ plus nagranie koncertowe z 1973 roku – najlepszy podwójny album w historii rocka: _The Lamb Lies Down on Broadway._ Niemal osiem godzin medytacyjnego masażu mózgu.

Impreza miała się odbyć w lokalu w osiedlu willowym Eiksmarka, tuż za miastem.

Od dworca kolejowego Franken zafundował sobie taksówkę. Kierowcą był Irakijczyk pochodzenia kurdyjskiego, którego znajomość dróg gminy Bærum pozostawiała tyle samo do życzenia, co znajomość norweskiego. gps -u także nie potrafił obsługiwać. Z równą chęcią zawiózłby Frølicha do Drammen albo Hønefoss, gdyby ten nie udzielał mu wskazówek. Kiedy zatrzymali się przed wejściem oświetlonym płonącymi pochodniami, było jasno jak za dnia. Para za parą znikały w drzwiach lokalu, podczas gdy Frølich próbował wygramolić się z taksówki.

Dziesięć minut później stał z kieliszkiem hiszpańskiego szampana w dłoni i szukając wzrokiem znajomych twarzy, prowadził pseudorozmowę z ludźmi, których widział pierwszy raz na oczy.

– Karl Anders i ja znamy się z Trondheim – wyjaśnił wysoki bumelant o delikatnych ustach i włosach zaczesanych do tyłu. – A teraz jesteśmy najbliższymi sąsiadami!

Słodko wyglądająca dziewczyna z czarnymi lokami skręconymi w sprężynki oznajmiła, że pracowała z Karlem Andersem, zanim otrzymał etat w urzędzie miejskim. Frølich powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem i w końcu zauważył kolegę stojącego w głębi lokalu. Karl Anders prawie się nie zmienił. Był ubrany z niedbałą elegancją w czarne dżinsy i marynarkę narzuconą na czarną koszulkę z krótkimi rękawami i wymyślnym cytatem na piersi.

– Tam się schował nasz jubilat! – Dziewczyna z loczkami uśmiechnęła się szeroko, kiedy Karl Anders przeprosił stojących obok niego gości i ruszył w ich stronę.

– Franken! – zawołał z uśmiechem. – Jak to dobrze, że udało ci się przyjść!

Objął Frølicha ramieniem, po czym, wyraźnie rozbawiony, uderzył go po przyjacielsku w bok.

– Tego gościa znam najdłużej z was wszystkich!

– Czy to ty urządziłeś ciemnię w piwnicy bloku, w którym mieszkałeś? – spytała dziewczyna. Kiedy Frølich skinął głową, dodała: – Nawet nie wiesz, ile się nasłuchałam o tobie i tej twojej ciemni. Czy to prawda, że zaniosłeś tam materac na wypadek niespodziewanego _afterparty_?

Franken zawsze czuł się niezręcznie, będąc w centrum zainteresowania obcych ludzi, dlatego spojrzał na dziewczynę z wymuszonym uśmiechem.

– Wybaczcie – powiedział Karl Anders lekko wstawiony – ale muszę porwać naszą gwiazdę.

Pociągnął Frankena za sobą. Ten chwycił starego kumpla za kark i przycisnął do siebie.

– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!

W końcu udało mu się odczytać motto wypisane na koszulce Karla Andersa: „Największą zbrodnią jest udawanie – Kurt Cobain”.

– Jesteś jedyny z naszej paczki, który świętuje dzisiaj razem ze mną.

Frølich nie odpowiedział. Pozostali przyjaciele z dzieciństwa byli brzytwą, której chciał się uchwycić, spotkanie z nimi miało pomóc mu przebrnąć przez ten wieczór.

– Nikogo z nich nie zaprosiłem – wyjaśnił Karl Anders. – Nikogo oprócz ciebie. To szczególny dzień.

– Jasne – odpowiedział Frølich beznamiętnym głosem.

– To preludium do mojego nowego życia – ciągnął Karl Anders. – Pozbywam się tego, czym nie chcę być! Spójrz – szepnął, wskazując na grupę kobiet, które rozmawiały ze sobą odwrócone do nich plecami. – Dziewczyny są super, dziewczyny są, cholera jasna, obłędne! Ale już nie dla mnie – dokończył z uśmiechem – bo właśnie się zaręczyłem!

Chwiejnym krokiem ruszył w ich stronę, obejmując Frankena w pasie.

Kobieta w krótkiej, czarnej, obcisłej sukience odwróciła się. W przytłumionym świetle jej oczy świeciły zielonym blaskiem.

– Veroniko – powiedział Karl Anders. – Poznaj Frankena. To mój stary kumpel: Frank Frølich.

Frølich uścisnął szczupłą dłoń Veroniki Undset.

W ułamku sekundy jej twarz przeszła metamorfozę. Oczy rozszerzyły się i pojawiło się w nich przerażenie, ale natychmiast się opanowała. Jej spojrzenie wyrażało ten sam stoicki spokój, który zobaczył rano, gdy siedziała w radiowozie.

On sam był tak zaskoczony, że nie wiedział, czy będzie w stanie wydobyć z siebie głos.

– Czy myśmy się już kiedyś nie spotkali? – spytała jakby od niechcenia.

Zawahał się. Mimowolnie zauważył, że jej upięte włosy odsłaniają idealnie smukłą szyję.

– Chyba będziesz musiała mi przypomnieć, gdzie i kiedy mogliśmy się spotkać – odpowiedział ze wzrokiem utkwionym w jej oczach. Opuścił rękę. – Ale jestem pewny, że pamiętałbym, gdybyśmy się już spotkali – dodał.

Milczała, obejmując kieliszek obiema dłońmi. Spuściła wzrok.

Karl Anders objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Dobrana z nich para, pomyślał Franken. Świr i narkomanka.

– Veronika i ja bierzemy w kwietniu ślub – oznajmił Karl Anders. – W Rzymie – dodał. – I wiesz co, Franken?

Frank Frølich potrząsnął głową.

– Chciałbym, żebyś był moim świadkiem.

Franken uśmiechnął się. Możliwe, że winny był szampan albo po prostu zamieszanie panujące w lokalu, ale zaczęło mu lekko szumieć w uszach. Wypił resztę wina. Karl Anders natychmiast podał mu nowy kieliszek.

– Yhm – odezwał się ktoś za ich plecami, głośno i ze sztuczną wesołością.

Franken odwrócił się. Obok Veroniki Undset stała blondynka z włosami ściętymi na pazia.

– Cześć – powiedziała i wyciągnęła rękę na powitanie. – Mam na imię Janne i jestem twoją osobą towarzyszącą – wyjaśniła i wybuchnęła śmiechem.

Franken poczuł, że wieczór jest uratowany.

*

Stół ciągnął się przez dwa pomieszczenia i przechodził przez szerokie drzwi, co i tak nie zmieniało faktu, że przyjęcie dzieliło się na dwie części. Na szczęście Janne i Franken siedzieli daleko od solenizanta i mistrza ceremonii. Z ogromnego bufetu serwowano tapas, a wokół stołu i w kolejce po jedzenie toczono głośne rozmowy. Franken postanowił zaczekać, aż większość gości odejdzie od bufetu. Janne siedziała obok niego i opowiadała o tym, że samotnie wychowuje niemal dziewiętnastoletniego syna.

– Wpadłam – zaśmiała się, kiedy Franken zrobił wielkie oczy. – Miałam szesnaście lat.

– Żartujesz?

Zacisnęła wargi i potrząsnęła lekko głową.

– Nie czytasz kolorowych pism? Ta część mojego życia jest jak kiepski film oparty na jeszcze gorszym opowiadaniu, Pracowałam we Francji jako opiekunka do dziecka. Był dziesięć lat starszy ode mnie, miał wspaniały tatuaż na ramieniu i w ogóle. Stał za kontuarem baru w Montpellier, ale dał nogę, kiedy zaszłam w ciążę. Nie, nie żartuję. Nasze życie, moje i Kristoffera, jest pełne banałów, ale wyszliśmy na ludzi.

Stuknęli się kieliszkami. Jej szare oczy błyszczały. Uśmiechnęła się pełnymi wargami, odsłaniając lekko wykrzywiony lewy kieł, który czynił jej uśmiech nieco drapieżnym.

– Kristoffer to mój syn.

Zdążyli skorzystać z bufetu, tuż zanim mistrz ceremonii, siedzący na drugim końcu długiego stołu, podniósł się i zacytował kilka wyuczonych na pamięć anegdot, które wywołały salwy śmiechu. Franken przez kilka sekund bił się z myślami, czy nie powinien zdobyć się na odwagę i powiedzieć kilku słów, tym bardziej że na przyjęciu nie było nikogo z dawnych przyjaciół. Ale, pomyślał, skoro Karl Anders stara się wyretuszować tak duży fragment swojej przeszłości, nie wypada, żebym mu w tym przeszkadzał. Gdyby chciał, żebym opowiedział gościom o naszych szkolnych czasach, na pewno by mnie o to poprosił. Postanowił dać sobie spokój. Kiedy mistrz ceremonii skończył mowę powitalną, znowu słychać było szmer rozmów.

– Nie zapytasz, czym się zajmuję? – spytała Janne.

– Pomyślałem, że zacznę z innej strony – wybrnął zręcznie. – Na przykład od tego, jakie jest twoje ulubione danie.

– Gofry i szampan – zaśmiała się. – Pierwsza rzecz, jakiej człowiek uczy się we Francji o winach, to to, że szampan pasuje do wszystkiego. – Mrugnęła do niego. – Szampan jest dla kobiet tym, czym mleko dla małych dzieci. Następne pytanie.

– Czy na bezludnej wyspie tęskniłabyś za swoją pracą?

– To zależy, co miałabym tam robić – rzuciła szybko. – Gdzie leży ta bezludna wyspa?

– Gdybym ja miał wybierać, to na Karaibach – odparł.

– Chyba teraz powinnam powiedzieć, że uwielbiam spędzać wakacje w Grecji?

– Jeśli naprawdę tak uważasz.

Mistrz ceremonii stał wyprostowany i stukał widelcem o kieliszek.

– Khao Lak – szepnęła pospiesznie. – Moje wymarzone miejsce w Tajlandii. Poza tym pracuję w księgowości, ale nie jestem tak nudna i sztywna, jak się o nas mówi.

Franken stracił poczucie czasu. Janne opowiedziała mu o tym, jak chodziła razem z Veroniką do liceum Nadderud. Veronika przeprowadziła się do Bærum ze wschodniej części Oslo. Janne straciła kilka lat z powodu syna i skończyła szkołę średnią w wieku dwudziestu czterech lat. Ona i Veronika były równplatkami i strasznie drażniło je dziecinne zachowanie pozostałych uczniów. Od tamtej pory trzymały się razem, a teraz Janne prowadziła przyjaciółce księgowość.

– Dlaczego Veronika poszła do liceum kilka lat później niż jej rówieśnicy? Ty musiałaś zająć się dzieckiem, ale ona...

– Chyba każdy z nas ma coś, czemu musi stawić czoło? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. – A ty i ta twoja ciemnia, o której tyle się nasłuchałam? Chętnie poznałabym prawdziwą wersję tej historii.

„Prawdziwa wersja”, powtórzył w myślach.

– Co się dzieje? – zaniepokoiła się.

– Nic.

– Przecież widzę, że coś jest nie tak.

– Pamiętasz, jak chińskie władze obarczyły całkowitą odpowiedzialnością za rewolucję kulturalną tak zwaną Bandę Czworga? – spytał. – Napisali historię od nowa, przerobili ją na swoją modłę, wyretuszowali twarze tych czterech osób ze wszystkich zdjęć. Widziałaś długi rząd prominentnych postaci i dziurę w miejscu, w którym stali członkowie Bandy Czworga?

– Ale co to ma wspólnego z twoją ciemnią? Zajmowałeś się retuszem?

Franken wziął do ręki kieliszek.

– Zastanawiam się tylko, czy przyjemnie jest być jedynym świadkiem z czasów młodości solenizanta.

Obiad skończył się po północy. Potem przenieśli się z Janne na kanapę i pili kawę z koniakiem. Z czasem coraz więcej koniaku, a mniej kawy. Im było później, tym muzyka stawała się głośniejsza, ale nikt nie tańczył. Ludzie siedzieli w małych grupach i rozmawiali. Dopiero kiedy pierwsi goście zaczęli opuszczać lokal, Franken uświadomił sobie, że spędził cały wieczór z Janne i prawie z nikim innym nie zamienił słowa. Mrugnęła do niego, kiedy jej o tym powiedział.

– Chyba już tego nie nadrobisz – odparła. – Ludzie właśnie zaczynają wychodzić.

– Ja też powinienem zamówić taksówkę.

– Możemy zrzucić się na jedną.

Zachowywali się prawie jak małżeństwo. Kiedy zdejmowała szpilki i zakładała kozaki, stał obok niej i trzymał jej torebkę. Razem pożegnali się z gospodarzami przyjęcia. Veronika Undset przytuliła przyjaciółkę, a potem odwróciła się do Frølicha i uścisnęła go na pożegnanie.

Było grubo po trzeciej w nocy, kiedy przytrzymywał tylne drzwi taksówki, która zatrzymała się przed wejściem do lokalu.

– Wiedziałam – zaczęła, gramoląc się do środka. Franken zamknął drzwi, okrążył samochód i zajął miejsce obok niej. – Wiedziałam, że jesteś gentlemanem – dokończyła i parsknęła śmiechem, kiedy zobaczyła jego spojrzenie. – A może to twój sposób na kobiety: otwierasz drzwi i przepuszczasz je przodem, żeby zrobić na nich wrażenie?

– Osiedle Høvik – powiedział do kierowcy, który ruszył wolno z miejsca. – Najpierw do Høvik – dodał z poczuciem winy.

Usiadł wygodnie i odetchnął głęboko. Było już po wszystkim. Miał za sobą wspaniały wieczór. A teraz siedział w taksówce obok cudownej kobiety.

Kierowca jechał z dużą prędkością. Kiedy samochód wszedł w ostry zakręt, Janne pozwoliła, żeby podziałała na nią siła odśrodkowa, i osunęła się na Frankena.

– _Pardon_ – szepnęła ze śmiechem i podniosła wzrok.

Ostrożnie posmakował jej ust.

Na tylnym siedzeniu, skrytym w łagodnym półmroku, zaległa cisza. Kiedy w końcu postanowili zaczerpnąć oddechu, Janne wycofała się w róg taksówki.

Samochód zbliżał się do kościoła w Høvik.

Kobieta chwyciła Frankena za rękę.

– W tych sprawach nie lubię pośpiechu – powiedziała, kiedy odnalazł jej spojrzenie. Odchrząknęła. – Poza tym Kristoffer jest w domu.

– Nie musisz szukać wymówek – odparł. – Mogę umówić się z tobą na mieście.

Znowu się do niego przytuliła.

– Zrobisz to? – Po chwili zwróciła się do kierowcy: – Proszę się tutaj zatrzymać.

– A co z...?

Potrząsnęła głową.

– Nie możesz do mnie zadzwonić?

Samochód się zatrzymał. Byli na miejscu. Franken wyjrzał przez okno na ogrodzenie z siatki okalające domek jednorodzinny nie pierwszej już młodości.

– A więc tutaj mieszkasz – powiedział i spojrzał na nią.

Przechyliła się i pocałowała go lekko. Chwilę później wyskoczyła z taksówki i podbiegła do furtki, nie oglądając się za siebie.

– Osiedle Ryen – oznajmił kierowcy, który wrzucił bieg. – Z powrotem tą samą trasą, a potem przez całe miasto.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: