- W empik go
Wieś i miasto. Część 1: Obrazy i powieści - ebook
Wieś i miasto. Część 1: Obrazy i powieści - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 237 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdy widzę zwiędłe listki z ga-
łązek odlatujące, myślę, iż są mo-
im obrazem….. cierpienia duszy
wyniszczyły młodość moję…..i
jestem sama jedna…
sama na tym ogromie świata…..
z Julii.
W cienistym chodniku obszernego
ogrodu Świerczyna, przechadzała się,
w suknie żałoby przybrana, hrabina
Aurelia Borzewska; niezwaźając na śpiew ptasząt, na świeżość kwiatów, rzadkich roślin i krzewów, W głębokiej pogrążona była zadumie. Zmarszczki bladej twarzy zgadzały się z szronem poczynającym przypruszać jej włosy, i tylko w dużem oku tlały jeszcze uczucia tkliwej i młodej duszy–co nigdy zrozumianą nie była.
Aurelię, starszą córkę bogatej i dumnej wojewodziny, w zamian powierzchownych wdzięków, szczodra z kąd inąd przyroda, wynagrodziła sercem czułem, szlachetnym umysłem, niezwykłą dobrocią i tą słodycze anielską, co jest najgłówniejsza ko* biety zaletą. Ale to wszystko nie mogło jej zjednać prawdziwej miłości matki: bo wojewodzina mniej ceniąc przymioty duszy Aurelii, wyłącznie całkowite przywiązanie prze lała na młodszą córkę, na piękną Różę, i jedynie jej słynną szczyciła się pięknością; dlatego, kiedy Różę obsypywała tysiącem pochwał i pieszczot, dla starszej, była zawsze obojętną, nieprzystępną a często i surową. W poranku życia uczuła już Aurelia gorycz losu swojego; przekonanie, ze nie jest od matki kochaną – to gorzkie przekonanie–rodziło smutne przeczucie, ze nigdy szczęśliwą nie będzie.
Damian hrabia Borzewski potrafił pozyskać serce Aurelii; jego układność, ogładę, mila powierzchowność, wzięła niedoświadczona za łagodność wykształconego umysłu; jego obłudnych ust przysięgi, za szczerą miłość: bo któraż młoda dziewica odgadnąć zdoła prawdziwą myśl wyuczonego w sztuce łudzenia młodzią na? –Aurelia z całą namiętnością czułego serca oddala się na chwilę ułudnym marzeniom. Zabłysła świetna jutrzenka szczęścia – i jakżeż gorzką rzeczywistość się okazała! Ten, co się zdawał każden jej pomysł uprzedzać, co ją bóstwem nazywał, ca w każdym wyrazie tchnął dobrocią uwielbianiem jej duszy i podziwem wdzięków; co bez niej źyć nie mógł, dla niej umierać pragnął; – ten sam Damian 5 w krótkim przeciągu czasu po ślubie, stał się zimnym, opryskliwym, w gronie biesiadujących mężczyzn rozrywki szukającym, i tylko wtenczas, gdy uronienia posagu żony zażądał, powracał do pieszczot jedynej w świecie duszki, do dobrego aniołka. Gdyby Aurelia była dom rodzicielski opuściła, jedynie rozpaczą na nieczułość matki wiedziona,–znośniejszeniby się dla niej stały, fałsz i obłuda męża: ale ona poszła za głosem serca swojego – zostaią zdradzoną w ostatniej nadziei, w miłości; poznała ludzi z najgorszej strony, i tylko jej dusza odgadywała, że jest świat lepszy, świat szczęśliwszy.
Dwadzieścia lat, które żadną roskoszą osłodzone nic były, w których żywa radość nigdy nie postała, niezwrotną czasu koleją ubiegło. Umarła matka, umarła jej siostra, eo lat tylko parę szczęśliwem cieszyła się zamęściem; umarł i Damian, który do śmierci był wierny swoim zasadom; – i w końcu jej siostrzanek, jedyny cel starań i przywiązania, przedwczesnym, bo w kwiecie wieku zszedł zgonem. Pozostała sama, sama jedna na ziemi, z myślami lat ubiegłych smutnej przeszłości, i z tą duszą, pełną duchowego życia.
Smutne wspomnienia Aurelii, przerwał zawrzask–gore! gore! – Hrabina aktora zawsze czułą by ta na los pracowitych wieśniaków, spostrzegłszy palącą się chatkę Adama, z najwyższą skwapliwością dworskich ludzi na ratunek wysłała, i sama za nimi pobiegła.
Ogień już ogarnął dach cały, kłęby czerwonego dymu zakryły drzwi i okna, wiatr miotał płomieniem,–kiedy z pośród grożącej zwaleniem się nędznej lepianki, chłopiec zaledwo szesnaście lat liczący, wyniósł na barkach swoich, starą, schorzałą niewiastę, matkę Adama, która od roku z łóżka powstać nie mogła.
– Niechaj ci paniczu Bóg wielki nagrodzi! – wołała nieszczęśliwa rodzina; – trzęsąc się z przestrachu,
Zalana łzami, z namiętnem uniesieniem, ściskała uratowana kobieta ręce i nogi swojemu wybawcy, –a pani Borzcwska, w tym odważnym chłopcu, którego włosy i suknie tliły się jeszcze, którego czoło płomienna okryła blizna, zaledwo Bogdana Poraja, syna swoich najbliższych sąsiadów, rozpoznać zdołała.
– Bogdanki!! jakimże sposobem znalazłeś się tutaj, na spełnienie tak wielce szlachetnego czynu, który utrata własnego życia przypłacić mogłeś!
– Wyjeżdżając ze szkół na wakacye, odebrałem miłe dla mnie pole* cenie od professora J., abym pani hrabinie doręczył ukończone już dzieło jego, na które pani przedpłatę przystać raczyłaś. Z chętnem pozwoleniem rodziców, udałem się dzisiaj do Swierczyna, kiedy nieszczęście tej biednej rodziny, zdarzyło mi sposobność wypełnienia jedynie prostego obowiązku.
– Kto poświęcenie się dla bliźnich prostym nazywa obowiązkiem, zasługuje nietylko na wdzięczność, ale i uwielbienie; wielkiej cnoty dusza twoja, wiek czynnego życia uprzedza,– będziesz Bogdanie szczęśliwym; bo wsercii własnem znajdziesz nagrodę. Lecz twoje twarzyczkę oszpecił ogień; cóż rodzice na to powiedzą?
– Cieszyć się będą, że mi Bóg dozwolił bliźniemu przyjść w pomoc.
Ze wszystkich stron biegli sąsiedzi do ugaszenia pożaru; zwiększał się z każdą chwilą ratunek. Przybył na spienionym koniu i sędziwy Poraj. Wkrótce tylko żarzące się zgliszcza jednej chaty, o mniemanem niebezpieczeństwie dla wsi całej, świadczyły. Litościwa dziedziczka, wydawszy rozporządzenie co do niezbędnego wsparcia dla pogorzelców,dziękując sąsiednich wiosek kmiotkom za okazany udział, i o poczęstnem dla nich nie przepomniał; łaskawych zaś obywateli szlachtę, na wypoczynek do dworu wdzięcznem zaprosiła sercem.
Przy sutem śniadaniu zapomniano o małej szkodzie spalonej chałupki, i wyłącznie zajmowano się pochwałami dla młodego Bogdana.
– Do mnie należy szczególnie udowodnienie wdzięczności, dla syna pana dobrodzieja, ozwała się gospodyni domu, i byłabym szczęśliwą, gdybyś się do prośby mojej przychylić raczył.
– Jakie są rozkazy pani hrabinyi odrzekł z pośpiechem Poraj.
– Abyście państwo oboje, praw rodzicielskich do Bogdanka ustąpić mi raczyli; jestem jedna na tym świecie, nie mam krewnych,nie mam szczególowego obowiązku, pozwólcie, że się losem syna waszego zajmę – wyświadczcie mi to dobrodziejstwo! mojem staraniem będzie odpowiedzieć godnie waszemu zaufaniu.
Żywy rumieniec przebiegi rysy szlachetne Poraja, błysła Iza w oku, i pogładziwszy wąsa, po pewnym namyśle odpowiedział:
– Spodziewam się, że i moja Teklunia jednego zemną będzie zdania – nie dlatego, iżbyśmy ośmiorga żyjących dziatek wyżywić nie mogli: bo opatrzność nic zapomniała o domku Porajów, i chociaż w nim zbytku nie masz, ale na kawałku chleba nigdy nie zbywa; zważając jednakże po pęd serca pani dobrodziejki, los syna naszego, a przedewszystkiem upatrując w tem wyższej woli skazówkę, –chętnem i wdzięcznem sercem, bez żadnej obawy, powierzymy pani dobrodziejce przyszłość naszego dziecięcia, zastrzegając sobie jedynie, iż gdyby kiedykolwiek syn nasz na laskę pani dobrodziejki zasługiwać zaniedbał, abyśmy go wówczas co rychlej odebrać mogli.
– A ty Bogdanku, czy zechcesz być synem moim?
Spojrzał się na ojca chłopiec, a odebrawszy znak zezwolenia, ręce Borzewskiej całując, rzewnym wyrzekł głosem:
– Dobrodziejstwo, które mi pani świadczyć pragniesz, przyjmuję z wolą mojego ojca, a stać się godnym laski pani, będzie głównym życia celem.
Na drugi dzień w domu Porajów wielka była uczta, do późna w noc spełniano potężne kielichy, a gdy hrabina Borzewska do Swierczyna wracała, siedział obok niej Bogdan, karmiąc żal i radość w sercu młodzieńczem.
JEZIEŻE
Tu cnota i spokej swoje obrały siedliska.
Śnieg pokrył ziemię – mróz byt trzaskający – wiatr północny szumiał przeraźliwie po okienkach dworu Jezierza.
W wielkiej komnacie staroświeckiemi napełnionej sprzęty, na kominku żwawy z drzewek brzozowych palił się ogień i rzucał światło na jaskrawych kolorów obicie, które się niepospolita szczyciło dawnością. Opo-
1
dal dębowy stół, tureckim okryty kobiercem, był miejscem porażki i zwycięstw, w ulubionej przez panią Jezierza rumelpikccie. Starościna ubrana w zielony dęty tolubck, na głowic miała batystowy czepeczek z drobno ukarbowaną ślareczką, na szyi takiż kołnierzyk; twarz sędziwej pani była odblaskiem wewnętrznego spokoju; na ustach miłym jeszcze tchnących wyrazem, igrał uśmiech zadowolnienia, bo dzisiaj już trzecią zabrała pulę. Natomiast dobrej tuszy ksiądz proboszcz Romaniewicz, i bratanek starościny, zarazem domu gość częsty a raczej rezydent, chudy, wysoki, były major pan Kanty Czę-stokręcki, zasepionem na niewdzięczne karty poglądali okiem, i dobra myśl pana majora doszczętnie odbiegła, gdy jarząca świeca jego ryża zajęła perukę.
– Gore! gore! – zawołała swawolna Malwina, ośmnastoletnia wnuczka starościny. –Po cóż stryjaszek tak blisko przysuwa świecę, Boże! coby tez to było, gdyby stryjcio jutro z odkrytą łysiną w kościele ukazać się musiał!
Dwie panny pokojowe, haftujące przy dużych krosnach kościelne ozdoby, czarnooka Kunusia i jasnego włosa Urszulka, z tak nieszczęsnego dla majora przypadku, skrycie chichotać się poczęły – i one to dały hasło że i starościna i ksiądz proboszcz głośno się rozśmiali; Malwina zaś najwięcej rozweselona, że stryjaszkcowi, co jej różne płatał figle i zawsze starymi prześladował kawalerami, raz przecię odpłacić mogła, – ucieszne nad tem zdarzeniem spostrzeżenia czyniła.
– Stryjaszku, a jestże ta peruka zabezpieczona w towarzystwie ogniowem?
I na nowo głośny śmiech zapełnił komnatę.
– Poczekaj rybeńko, odrzekł żartobliwie, życzliwy zawsze stryjaszek,– poczekaj gołąbku, już ja jutro przywiozę pana Dawnowicza, a on dopiero siedmdziesiąt pięć roczków policzy! – poprowadzę was do ołtarza. Nieprawdaż jejmość dobrodziejko – będziemy mieli huczne wesele? – tylko dla pana młodego potrzeba podobno bzowego kwiatu nagotować i ciepłą uszyć ferezyą…
– Nie, nie, stryjaszku, ja nic potrzebuję tego nadmiaru dobroci serca kochanego stryja: mnie babunia odeśle do hrabiny Borzewskiej, mieszkającej w sąsiedztwie cioci Dobnickiej – bo pani hrabina odważnym przy pożarach osobom, wielkie czyni nagrody; a przecież tutaj wyraźny byt pożar, i ja jedna uratowałam perukę stryjaszkową….
Z serdecznego śmiechu starościna Izy sobie otarła, a nienawykiy z pola bitwy ustępować major, raz jeszcze odpowiedział:
– O wierzę ci, wierzę Malwiniu, bo tam jest ten ładny i wcale do rzeczy młody Poraj…
– Jak stryjaszka poważam, nie znam żadnego Poraja….
– Ale waćpanna słyszała o nim.
– Bynajmniej, jak babunię kocham… – I rumieniec okrył twarzyczkę Malwiny.
Kolej śmiechu na majora przyszła, lecz pełna dobroci serca babka, nie o mieszkaią ukochanej Malwinie w pomoc pospieszyć.
– Zagraj lepiej na klawikordzie i zaśpiewaj; bo stryjaszek – chociaż ci winien ocalenie pięknej peruki – nie przestałby mścić się na tobie; mężczyźni zawsze nam się niewdzięcznością odpłacają. – Malwino! –moję ulubioną piosenkę…. Lekkiej postaci dziewica z nader miłą i świeżą twarzyczką, którą ciemno okalały sploty, Malwina, co z pod jej rzęsy błyszczało w piękną brewkę zdobne oko; co na różanych usteczkach słodki pieściła uśmiech, której białe ząbki, jakoby sznurek czystych pereł jaśniały, – posłuszna woli babci i rada że się od mściwego stryjaszka uchroni, pobiegła do fortepianu.
Ksiądz proboszcz na nowo rozdał karty, lecz gdy głos miły i dźwięczny po przestworze obszernej rozległ się komnaty, wszyscy z uwagą słuchali; a kiedy Malwina do tych z smętnem czuciem odśpiewanych do* szła wyrazów:
Czemuż z miłych rzeczy zgubą Człowiek pamięci nic traci!
żąłem jej serce zawrzało* Ojciec, którego przed trzema utraciła laty, nucił nieraz tę piosnkę. Umilkła – i to przed chwilą tak puste dziewcze, zaledwo rozrzewnienie swojo ukryć przed babką zdołało; przed babką, co ze Wszystkich dzieci swoich, najwięcej ojca Mal winy kochając, bez wyłania łez o nim wspomnieć niemogła.
Malwina była sierotą, matka ją jeszcze w niemowlęctwie odumarła – dzisiaj i ojca nio miała; wprawdzie najlepsza babka otoczyła ją najczulszem przywiązaniem, ale jestże jaki w świecie stosunek, któryby stratę rodziców nagrodził? –
– I coż nic śpiewasz moje dziecie?
– Babciu, dym pogorzeli głos mi przytłumił–
_ Poczekaj kanarcczku, o Poraju nie słyszałaś, a wiesz, źe przed dziewięciu laty w Swierczynie był pozar***
– Pani dobrodziejka się chwali.
– Ośm kart a ośmnaście jest dwadzieścia i sześć, tcrcya major – dwadzieścia i dziewięć; trzy asy – dziewiędziesiąt i dwa; carte blanche pique, repique i kapota – to czyni…. z postylionem…. niechaj ksiądz proboszcz obliczy.
Właśnie proboszcz kończy! niemiłą pracę, gdy lokaj oznajmił, że waza na stole.
Na sali jadalnej był zaiste piec z niebieskich kafli; mimo jego przecież obszernej obecnos'ci, zimno ino-ene czuć się dało, i dlatego podobno, starościna w jupkę popielicami podbitą, Malwina w ciepłą kryspinkę zaopatrzyły się. Zegar ścienny siódmą uderzy! godzinę, odmówiono modlitwę, i ośm osób:gospodyni domu, wnuczka, proboszcz, major, rządca Jezierza, tak zwany pisarz prowentowy, Piórko,– Kunusia i Urszulka do wieczerzy zasiedli. Popatrzono się chwilę po obrazach rycerskich przodków domu tego, za nim Malwina mleczko z kruszynkami rozdała; wszystkim do smaku przypadło, jedna tylko Urszulka, susząc dzisiaj, nic do ust nie wzięta.
– A cóż waćpanna z postem? a mleczko przednie, ozwał się baczny na wszystko major; – po cóż było do stołu siadać? można z takiej wstrzemięźliwości w chorobę popaśdź.
– To większe umartwienie, odpowiedział rządca; – nic pościły cór – ki moje, a za tanką Boga i z pozwoleniem jaśnie wielmożnej pani wszystkie za mąż poszły – a było ich sześć….
– Mówiłam już nieraz wasanu: że jaśnie, to prędko zgaśnie, a mospanie to zawsze zostanie. A co do córek jego, nic dziwnego że im się za mąż trafiło, bo byłyć to dziewczyny, które za wzór dla wielu innych posłużyćby mogły; pobożne, pracowite, skromne, i nie śmiałyby się zapewne w obec swojej pani kiedy się komu włosy zapalą…
Kunusia niezgrabnem poruszeniem łyżkę z ręki upuściła. Zapobiegła nowej burce Malwina: