Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wieszanie - ebook

Data wydania:
1 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,00

Wieszanie - ebook

Oryginalny opis wydarzeń w Warszawie i Krakowie z 1794 roku, który wzbudził ogromne kontrowersje wśród pisarzy, publicystów i polityków.

Książka, która wzbudziła ogromne kontrowersje. Dyskutowali o niej pisarze, publicyści, politycy.

Autor w oryginalny sposób opisuje przebieg wydarzeń w Warszawie i Krakowie w roku 1794. Odtwarza sceny egzekucji

i szczegółowo przedstawia okoliczności, w jakich najważniejsze osoby w państwie uniknęły śmierci. Dzięki wypracowanej przez siebie metodzie badania fragmentów i szczegółów rysuje niezwykły obraz stolicy końca XVIII wieku.

Rymkiewicz, wspaniały stylista, przybliża przeszłość w formie błyskotliwego eseju, który czyta się jak pełną napięcia powieść. Nie jest to wszak opowieść tylko o odległej przeszłości, ale próba uchwycenia istoty ludzkiej natury w przełomowym momencie historii.

 

Fragmenty…

Jeże nie wieszają jeży, nie słyszano także o kotach, które wieszałyby inne koty. Znane są natomiast wypadki wieszania kotów przez ludzi. Wieszaliby też jeże, gdyby ich nie kłuły w palce.

Od autora

Książka ta przeznaczona jest dla miłośników historii ojczystej – takich, którzy lubią czytać o tym, jak wyglądało życie polskie w dawnych czasach i jak żyli nasi przodkowie, jakie mieli przygody oraz obyczaje. Mówi ona o wydarzeniach, które miały miejsce w Warszawie przed ponad dwustu laty, między połową kwietnia a początkiem listopada 1794 roku. Jest w niej również mowa o kilku wydarzeniach nieco późniejszych i nieco wcześniejszych, a także (dla przykładu oraz porównania) o wydarzeniach, do których doszło w tymże czasie w Wilnie i w Krakowie. Nie znaczy to, że moja opowieść zdaje sprawę ze wszystkich ważnych wydarzeń, które miały miejsce w Warszawie w roku 1794. Tę kwestię dostatecznie wyjaśnia tytuł książki – jej tematem są wydarzenia wiążące się z wieszaniem na szubienicy, a więc, ujmując to inaczej, z legalnym lub nielegalnym wykonywaniem wyroków śmierci – niekiedy sądowych, a niekiedy wydawanych spontanicznie przez lud Warszawy.

Gatunek, do którego należymy, kiedyś zniknie z pożytkiem dla planetarnej całości – wcześniej czy później coś takiego z pewnością nastąpi i myślę o tym z prawdziwą przyjemnością. Wtedy wszystko powróci do swojego pierwotnego porządku – koło nonsensu przestanie się nonsensownie kręcić i życie na ziemi uzyska (może odzyska) swój głęboki sens. Ale dobrze byłoby zostawić po sobie jakieś świadectwo – takie, które poświadczałoby potworność i zgrozę naszego nonsensownego istnienia. Jakąś książkę, która by o tej naszej egzystencjalnej potworności i egzystencjalnej zgrozie mówiła. Taka książka powinna być chyba przeznaczona dla trochę innych czytelników – innych mieszkańców planety. Mam nadzieję, że ta moja też im się spodoba. Może jakiś uczony jeż czy uczony kret kiedyś ją przeczyta. Albo jakaś uczona brzoza, jakaś mądra sosna. O tym też myślę z przyjemnością.

(…) Wieszanie Rymkiewicza jest wspaniałym otwarciem do snucia historii alternatywnych. Czy królewski wisielec zmieniłby cokolwiek, czy Katarzyna nie mogłaby i tak ustanowić potem Krzyża za zdobycie Pragi? Czy nie byłoby Maciejowic i rzezi na Pradze? I wszystkiego tego, co potem, od Napoleona po Piłsudskiego, wszystkich tych nieznośnych tragedii narodowych, żałob, żałobnych biżuterii z żelaza i skrwawionych zwłok powstańców?

Szczepan Twardoch

(…) drażni mnie pogląd, że tożsamości zbiorowe budowane są przede wszystkim wokół „akcji bezpośredniej”, rewolucji czy „królobójstwa” (Rymkiewicz). Nie, nie, nie!

Jadwiga Staniszkis

Tak, ta książka jest ubraną w historyczny kostium opowieścią o „zgrozie naszego nonsensownego istnienia”, a wieszanie nie tyle okazuje się słuszną karą, ile wybuchem, erupcją tajemnego, straszliwego, bezsensownego żywiołu.

Paweł Lisicki

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-966150-0-8
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AU­TORA

Książka ta prze­zna­czona jest dla mi­ło­śni­ków hi­sto­rii oj­czy­stej – ta­kich, któ­rzy lu­bią czy­tać o tym, jak wy­glą­dało ży­cie pol­skie w daw­nych cza­sach i jak żyli nasi przod­ko­wie, ja­kie mieli przy­gody oraz oby­czaje. Mówi ona o wy­da­rze­niach, które miały miej­sce w War­sza­wie przed po­nad dwu­stu laty, mię­dzy po­łową kwiet­nia a po­cząt­kiem li­sto­pada 1794 roku. Jest w niej rów­nież mowa o kilku wy­da­rze­niach nieco póź­niej­szych i nieco wcze­śniej­szych, a także (dla przy­kładu oraz po­rów­na­nia) o wy­da­rze­niach, do któ­rych do­szło w tymże cza­sie w Wil­nie i w Kra­ko­wie. Nie zna­czy to, że moja opo­wieść zdaje sprawę ze wszyst­kich waż­nych wy­da­rzeń, które miały miej­sce w War­sza­wie w roku 1794. Tę kwe­stię do­sta­tecz­nie wy­ja­śnia ty­tuł książki – jej te­ma­tem są wy­da­rze­nia wią­żące się z wie­sza­niem na szu­bie­nicy, a więc, uj­mu­jąc to ina­czej, z le­gal­nym lub nie­le­gal­nym wy­ko­ny­wa­niem wy­ro­ków śmierci – nie­kiedy są­do­wych, a nie­kiedy wy­da­wa­nych spon­ta­nicz­nie przez lud War­szawy.

Książka hi­sto­ryczna – na­wet je­śli jej au­tor, ba­da­jąc i opi­su­jąc wy­da­rze­nia, które miały miej­sce w prze­szło­ści, ma także am­bi­cje tro­chę in­nego ro­dzaju i chciałby przy oka­zji zba­dać i opi­sać jesz­cze coś in­nego – po­winna być za­opa­trzona w przy­pisy lub noty bi­blio­gra­ficzne – ta­kie, które umoż­li­wia­łyby do­kładne umiej­sco­wie­nie (i ewen­tu­alne spraw­dze­nie) cy­ta­tów, a także wska­zy­wa­łyby wszyst­kie źró­dła, z któ­rych po­cho­dzą in­for­ma­cje. Spo­rzą­dza­jąc wska­zówki bi­blio­gra­ficzne, które miały być po­dane na końcu każ­dego z roz­dzia­łów, do­sze­dłem jed­nak do wnio­sku, że tych wska­zó­wek jest zbyt wiele i zaj­mują bar­dzo dużo, o wiele za dużo miej­sca – w nie­któ­rych wy­pad­kach ta­kie do­kładne wska­zówki bi­blio­gra­ficzne nie­mal do­rów­ny­wały wiel­ko­ścią roz­dzia­łom, do któ­rych się od­no­siły. Zre­zy­gno­wa­łem więc z ich opu­bli­ko­wa­nia – książka tak ob­cią­żona przy­pi­sami sta­łaby się trudno czy­telna, zaś dla czy­tel­nika, który nie za­mie­rza spraw­dzać au­tora (czy za­cy­to­wał coś do­kład­nie i wier­nie), war­tość ta­kich przy­pi­sów by­łaby ra­czej nie­wielka. Za­miast przy­pi­sów i not na końcu książki jest bi­blio­gra­fia – kto chciałby do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej o wie­sza­niu w roku 1794, może się­gnąć po wy­mie­nione tam dzieła, w więk­szo­ści dość ła­two (w fa­cho­wych bi­blio­te­kach) do­stępne. Ta bi­blio­gra­fia jest pełna – w tym sen­sie, że za­wiera wszyst­kie dzieła, z któ­rych ko­rzy­sta­łem w cza­sie pi­sa­nia.

Po­nie­waż re­guły pi­sowni pol­skiej, je­śli cho­dzi o na­zew­nic­two róż­nych obiek­tów miej­skich, bu­dowli, ulic, pla­ców, ogro­dów, a także na­zew­nic­two róż­nych in­sty­tu­cji, władz, or­ga­ni­za­cji są nie­kon­se­kwentne, mętne, w su­mie – nie­udane, a co gor­sza – od­wo­łują się czę­sto do nie­ja­snych od­czuć pi­szą­cego, mu­sia­łem wy­my­ślić na uży­tek tej książki (w któ­rej aku­rat na­zew­nic­two z tego za­kresu zaj­muje istotne miej­sce) moje wła­sne re­guły. Nie będę tu ich wy­czer­pu­jąco tłu­ma­czył, bo sprawa nie jest tego warta. Uj­mu­jąc to naj­ogól­niej, we wszel­kich na­zwach miejsc i obiek­tów sto­suję (choć nie­ko­niecz­nie kon­se­kwent­nie) duże li­tery wszę­dzie tam, gdzie to jest moż­liwe – tak, aby było ich jak naj­wię­cej.

Kiedy w tek­ście po­dane są tylko daty dzienne, mowa jest za­wsze o roku 1794. 9 maja lub 28 czerwca – to za­tem za­wsze 28 czerwca lub 9 maja w roku 1794. Je­śli po­daję datę dzienną od­no­szącą się do in­nego roku, do­daję do niej także datę roczną.

Po­dob­nie jak moje po­przed­nie książki en­cy­klo­pe­dyczne, także i tę nie­koń­czącą się opo­wieść można czy­tać na wy­rywki albo po ko­lei, dla przy­jem­no­ści albo dla po­żytku, dla na­uki albo dla za­bawy, a czy­ta­nie można za­cząć w do­wol­nym miej­scu – na po­czątku lub na końcu, a także w środku – czyli jak kto chce oraz jak kto lubi czy­tać. Za­le­cał­bym czy­ta­nie od środka lub od końca, bo­wiem tak wła­śnie tę książkę pi­sa­łem – tro­chę od środka, a tro­chę od końca.DE­KA­PI­TA­CJA KSIĘ­CIA GA­GA­RINA

W tym miej­scu, gdzie te­raz, na rogu Kró­lew­skiej i Kra­kow­skiego Przed­mie­ścia, stoi Dom bez Kan­tów, znaj­do­wał się wów­czas kom­pleks bu­dyn­ków, który na­zy­wano Kuź­niami Sa­skimi albo Kuź­nią Sa­ską. Kuź­nie, zbu­do­wane w roku 1726 dla króla Au­gu­sta II Moc­nego, zaj­mo­wały nie­mal do­kład­nie tę prze­strzeń, którą od roku 1934 zaj­muje Dom bez Kan­tów – od strony Kra­kow­skiego Przed­mie­ścia stał tam wtedy pię­trowy bu­dy­nek, za­pewne miesz­kalny, w par­te­ro­wych skrzy­dłach od Kró­lew­skiej i od dzie­dzińca Pa­łacu Sa­skiego mie­ściły się staj­nie, a w środku, na we­wnętrz­nym po­dwó­rzu, umiesz­czony był bu­dy­nek owej Sa­skiej Kuźni, gdzie (jak można przy­pusz­czać) pod­ku­wano ko­nie kró­lew­skich gwar­dzi­stów. Jak ta sto­jąca na we­wnętrz­nym po­dwó­rzu Kuź­nia wy­glą­dała, nie po­tra­fię po­wie­dzieć – nie udało mi się do­trzeć do żad­nej ry­ciny, która by ją przed­sta­wiała; może być i tak, że żadna taka ry­cina nie ist­nieje. Trzeba więc wy­obra­zić so­bie Kuź­nię Sa­ską na po­do­bień­stwo każ­dej in­nej kuźni – sko­śny dach, kryty czer­woną da­chówką albo sza­rym gon­tem, pod nim sze­roko otwarte wrota, we­wnątrz ciem­ność, a w ciem­no­ści pa­le­ni­sko, mie­chy i ko­wa­dła, oraz ko­wale w dłu­gich skó­rza­nych far­tu­chach. Kto pa­mięta, jak wy­glą­dały kuź­nie (ja wi­dzia­łem je we wcze­snym dzie­ciń­stwie), jest tu w sy­tu­acji uprzy­wi­le­jo­wa­nej. Sły­chać stuk młot­ków i rże­nie koni, tych w staj­niach od ulicy Kró­lew­skiej, oraz tych, które, przy­wią­zane na we­wnętrz­nym po­dwó­rzu, cze­kają na swoją ko­lej. Re­gi­ment X pie­choty sze­fo­stwa Dzia­łyń­skiego – w skró­cie na­zy­wany w War­sza­wie re­gi­men­tem lub puł­kiem Dzia­łyń­skich, lub, jesz­cze kró­cej, Dzia­łyń­czy­kami – 17 kwiet­nia wy­szedł z ko­szar Ujaz­dow­skich, we­dług świa­dec­twa sztab­sle­ka­rza pułku, Jana Droz­dow­skiego (jego Pa­mięt­niki zo­stały opu­bli­ko­wane w roku 1883), o go­dzi­nie ósmej rano. „Ósma wy­biła, my­śmy ru­szyli przez pólko ku ale­jom”. Do­wo­dzący re­gi­men­tem puł­kow­nik Fi­lip Hau­man miał za­miar przez Aleję, miej­sce na­zy­wane Krzyże lub Trzy Krzyże (czyli obecny Plac Trzech Krzyży), Nowy Świat i Kra­kow­skie Przed­mie­ście do­trzeć do Zamku, gdzie na przy­by­cie Dzia­łyń­czy­ków ocze­ki­wał Sta­ni­sław Au­gust Po­nia­tow­ski. W dro­dze do Zamku pułk Hau­mana mu­siał przejść obok roz­lo­ko­wa­nych w po­bliżu No­wego Światu od­dzia­łów ro­syj­skich. Opis prze­mar­szu, spo­rzą­dzony przez Wa­cława To­ka­rza w jego In­su­rek­cji war­szaw­skiej, mówi, że u wy­lotu Mo­ko­tow­skiej stały trzy kom­pa­nie je­ka­te­ry­no­sław­skich je­grów, a na ty­łach No­wego Światu, w oko­li­cach ka­mie­nicy Ca­brita i znaj­du­ją­cego się poza nią ogrodu zwa­nego Vau­xhall, dwa szwa­drony ach­tyr­skich szwo­le­że­rów. Je­ka­te­ry­no­sław­scy je­grzy i ach­tyr­scy szwo­le­że­ro­wie nie pró­bo­wali za­trzy­mać Dzia­łyń­czy­ków, po­dobno od­dano so­bie na­wet ho­nory woj­skowe i re­gi­ment do­szedł bez kło­po­tów nie­mal do miej­sca, w któ­rym Nowy Świat łą­czył się z Kra­kow­skim Przed­mie­ściem. Tam, przy skrzy­żo­wa­niu z ulicą Świę­to­krzy­ską, mu­siał się za­trzy­mać, bo­wiem na No­wym Świe­cie, za­my­ka­jąc do­stęp na Kra­kow­skie Przed­mie­ście, mię­dzy ko­ścio­łem Świę­tego Krzyża a ko­ścio­łem Do­mi­ni­ka­nów Ob­ser­wan­tów (te­raz tam, gdzie był ko­ściół Ob­ser­wan­tów, stoi Pa­łac Sta­szica), roz­miesz­czone były trzy roty z ba­ta­lionu sy­be­ryj­skich gre­na­die­rów. Mieli oni roz­kaz za­trzy­ma­nia każ­dego pol­skiego od­działu, który zmie­rzałby w kie­runku głów­nej kwa­tery Igel­ströma, czyli ro­syj­skiej am­ba­sady na ulicy Mio­do­wej. We­dług Pa­mięt­ni­ków o re­wo­lu­cji pol­skiej ro­syj­skiego ge­ne­rała Jo­hanna Ja­koba Pi­stora, kwa­ter­mi­strza wojsk ro­syj­skich sta­cjo­nu­ją­cych w War­sza­wie, gre­na­die­rzy sto­jący pod Ob­ser­wan­tami mieli trzy ar­maty. We­dług Dia­riu­sza Sta­ni­sława Au­gu­sta ro­syj­skich ar­mat, „za­cią­gnię­tych na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu”, było pięć, we­dług Jana Ki­liń­skiego ar­mat było dzie­sięć. Ki­liń­ski twier­dził też, że stały one tro­chę da­lej, w głębi Kra­kow­skiego Przed­mie­ścia – mniej wię­cej na tej li­nii, którą te­raz mo­gli­by­śmy po­łą­czyć bramę Uni­wer­sy­tetu z bramą Aka­de­mii Sztuk Pięk­nych. Re­gi­ment Dzia­łyń­skich miał, jak twier­dził w swoim pa­mięt­niku An­toni Trę­bicki, „cztery po­lowe har­matki”, opis To­ka­rza mówi, że pol­skich ar­mat było tylko trzy. To­karz, co temu wiel­kiemu hi­sto­ry­kowi rzadko się zda­rzało, w tym miej­scu swo­jej opo­wie­ści praw­do­po­dob­nie po­peł­nił błąd, bo­wiem o czte­rech pol­skich ar­ma­tach mowa jest też w Pa­mięt­ni­kach Droz­dow­skiego – były to „cztery ar­maty 6cio fun­towe”. Sy­be­ryj­skimi gre­na­die­rami do­wo­dził puł­kow­nik Fio­dor Ga­ga­rin, ofi­cer znany i sza­no­wany, może na­wet lu­biany w War­sza­wie. Po­cho­dził on ze zna­nego ksią­żę­cego rodu i miał wtedy trzy­dzie­ści sie­dem lat. Do­wódcą ca­łego od­cinka był ge­ne­rał Mi­ła­sze­wicz, także po­dobno lu­biany przez Po­la­ków. Puł­kow­nik Hau­man pró­bo­wał z ro­syj­skimi do­wód­cami per­trak­to­wać, dwu­krot­nie wy­sy­łał do nich swo­jego ad­iu­tanta z za­pew­nie­niem, że re­gi­ment nie chce wal­czyć z Ro­sja­nami i nie za­mie­rza wziąć udziału w pol­skim po­wsta­niu, a udaje się do Zamku wy­łącz­nie po to, żeby bro­nić króla. Z po­dobną mi­sją – prze­ko­na­nia Mi­ła­sze­wi­cza i Ga­ga­rina, żeby prze­pu­ścili Dzia­łyń­czy­ków – przy­był pod ko­ściół Świę­tego Krzyża wy­słany przez Sta­ni­sława Au­gu­sta ge­ne­rał Sta­ni­sław Mo­kro­now­ski. We­dług wer­sji wy­da­rzeń, która znaj­duje się w pa­mięt­niku An­to­niego Trę­bic­kiego, książę Ga­ga­rin miał uznać, że Mo­kro­now­ski jest ge­ne­ra­łem Ko­ściuszki i po­wie­dzieć: „Wra­cajże, skąd przy­by­łeś. Ja tylko słu­cham roz­ka­zów Igel­ströma, ge­ne­rała mej mo­nar­chini”. Do­szło wtedy do ja­kiejś słow­nej utarczki mię­dzy Ga­ga­ri­nem a Mo­kro­now­skim i kiedy pol­ski ge­ne­rał wsiadł pod ko­ścio­łem Świę­tego Krzyża na ko­nia i od­je­chał ze swoją świtą w kie­runku Zamku, sy­be­ryj­scy gre­na­die­rzy, na roz­kaz księ­cia, od­dali salwę w jego kie­runku. Mo­kro­now­ski uszedł z ży­ciem i wró­cił do Zamku, ale zgi­nęło dwóch uła­nów z od­działu, który to­wa­rzy­szył ge­ne­ra­łowi. Ta salwa, we­dług opo­wie­ści Trę­bic­kiego, stała się czymś w ro­dzaju sy­gnału, bo­wiem Dzia­łyń­czycy, usły­szaw­szy ją, za­częli strze­lać do Ro­sjan kar­ta­czami ze swo­ich trzech lub czte­rech po­lo­wych ar­ma­tek usta­wio­nych na skrzy­żo­wa­niu No­wego Światu i Świę­to­krzy­skiej. Sy­be­ryj­scy gre­na­die­rzy od­po­wie­dzieli ogniem ze swo­ich trzech, pię­ciu lub dzie­się­ciu ar­mat i w ten spo­sób roz­po­częła się naj­krwaw­sza bi­twa war­szaw­skiej in­su­rek­cji. Trwała ona mię­dzy Do­mi­ni­ka­nami Ob­ser­wan­tami a Pa­ła­cem Ka­zi­mie­rzow­skim mniej wię­cej pół­to­rej go­dziny, od dzie­sią­tej do wpół do dwu­na­stej, może pół go­dziny dłu­żej. Kiedy się za­koń­czyła, tam, gdzie te­raz jest brama Uni­wer­sy­tetu, wej­ście na Wy­dział Fi­lo­zo­fii, wy­lot ulicy Trau­gutta i jesz­cze tro­chę da­lej brama Aka­de­mii Sztuk Pięk­nych, schody pro­wa­dzące do pod­ziem­nego przej­ścia oraz Księ­gar­nia imie­nia Prusa, na jezdni nie było ani ka­wałka wol­nego miej­sca – jak pi­sał To­karz, „Kra­kow­skie Przed­mie­ście było po­kryte za­bi­tymi i ran­nymi”. O zwy­cię­stwie Dzia­łyń­czy­ków, któ­rzy, praw­do­po­dob­nie gdzieś po go­dzi­nie je­de­na­stej, po­szli do ataku na ba­gnety (re­gi­ment, jak czy­tamy w Dia­riu­szu Sta­ni­sława Au­gu­sta, „po­szedł­szy na ba­gnety, wy­wró­cił i roz­pro­szył od­dział Ga­ga­rina”), o zwy­cię­stwie za­de­cy­do­wał więc może na­wet nie tyle ten atak, ile to, że tro­chę wcze­śniej kil­ku­na­stu żoł­nie­rzom, naj­lep­szym strzel­com re­gi­mentu, udało się do­stać, po wy­ła­ma­niu drzwi do klasz­toru Do­mi­ni­ka­nów Ob­ser­wan­tów, na wieżę do­mi­ni­kań­skiego ko­ścioła, zaś kil­ku­na­stu in­nym na wyż­sze pię­tra Pa­łacu Ka­ra­sia. Tych wy­bo­ro­wych strzel­ców re­gi­mentu Dzia­łyń­skich na­zy­wano kur­pi­kami – mieli oni zie­lone mun­dury i zie­lone okrą­głe ka­pe­lu­siki, a uzbro­jeni byli, jak pi­sał Droz­dow­ski, w „sztućce, co je zwano gwin­tów­kami. Te sztućce tak biły do­no­śnie i cel­nie, że o 400 kro­ków nie chy­bił”. Ostrzał pro­wa­dzony z wieży ko­ścioła oraz od strony Oboź­nej, a po­tem także z do­mów na Kra­kow­skim (skąd strze­lali do Ro­sjan cy­wile) cał­ko­wi­cie wy­eli­mi­no­wał z walki ro­syj­skich ar­ty­le­rzy­stów. Koło go­dziny wpół do dwu­na­stej ge­ne­rał Mi­ła­sze­wicz ka­zał swoim gre­na­die­rom za­prząc się do nie­przy­dat­nych ar­mat (koni już nie było) i za­rzą­dził od­wrót w kie­runku ulicy Kró­lew­skiej i ko­ścioła Pa­nien Wi­zy­tek. „Ra­żeni z okien ogniem żoł­nie­rzy pułku Dzia­łyń­skiego – pi­sał w Pa­mięt­ni­kach o re­wo­lu­cji pol­skiej Pi­stor – w ulicy Nowy Świat i Alek­san­dryj­skiej, spo­trze­bo­waw­szy już amu­ni­cję dzia­łową, cof­nąć się mu­sieli na Sa­ski plac”. Ulica Alek­san­dryj­ska, a wła­ści­wie Ale­xan­dria, to ten od­ci­nek obec­nej ulicy Ko­per­nika, który łą­czy te­raz (i łą­czył wtedy) Nowy Świat z Or­dy­nacką. Ro­sja­nie wy­co­fy­wali się, cią­gnąc swoje pięć lub dzie­sięć ar­mat po tru­pach, a za nimi, po tru­pach, szli Dzia­łyń­czycy. Był to, w ca­łych na­szych dzie­jach oj­czy­stych, je­den z naj­pięk­niej­szych ata­ków na ba­gnety. Przy­po­mi­nam tu tę wspa­niałą scenę, bo zdaje się, że obec­nie mało kto o niej pa­mięta – re­gi­ment Dzia­łyń­skich szedł do ataku na ba­gnety całą sze­ro­ko­ścią Kra­kow­skiego Przed­mie­ścia, od Pa­łacu Sta­szica (to zna­czy od Do­mi­ni­ka­nów Ob­ser­wan­tów) i da­lej, mię­dzy bramą Szkoły Ry­cer­skiej a ko­ścio­łem Świę­tego Krzyża. Ich gra­na­towe mun­dury, ich żółte na­ra­mien­niki i koł­nie­rze, ich ró­żowe ra­baty, ich błysz­czące w słońcu war­szaw­skiego kwiet­nia ba­gnety i pa­ła­sze mię­dzy bramą Uni­wer­sy­tetu i przy­stan­kiem au­to­bu­so­wym przed Księ­gar­nią imie­nia Prusa! „Gdy pułk cały ru­szył na­przód – pi­sał Droz­dow­ski – szli­śmy po tru­pach nie­przy­ja­ciół aż do króla Zyg­munta”. Praw­do­po­dob­nie za­raz po za­rzą­dze­niu od­wrotu, jesz­cze pod ko­ścio­łem Świę­tego Krzyża, ge­ne­rał Mi­ła­sze­wicz zo­stał ciężko ranny i może wła­śnie dzięki temu oca­lał – wszyst­kie bramy na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu były za­ta­ra­so­wane, ale Ro­sja­nie, wy­co­fu­jąc się, wy­ła­mali jedną z nich i ukryli ran­nego do­wódcę w któ­rymś z do­mów. Książę Fio­dor Ga­ga­rin, który prze­jął do­wódz­two po Mi­ła­sze­wi­czu, zgi­nął kil­ka­na­ście mi­nut, może pół go­dziny póź­niej. Opo­wieść o jego śmierci znana jest w dwóch wer­sjach. We­dług wer­sji pierw­szej książę, rów­nież ranny pod ko­ścio­łem Świę­tego Krzyża, je­chał na ko­niu, któ­rego pro­wa­dzili jego sy­be­ryj­scy gre­na­die­rzy, osła­nia­jący za­ra­zem swo­jego do­wódcę przed ostrza­łem od strony Pa­łacu Ka­ra­sia i od strony Placu Sa­skiego. Tych gre­na­die­rów, wy­co­fu­ją­cych się w kie­runku Mio­do­wej i Zamku, nie było już chyba wielu, jak pi­sał dwa dni póź­niej, w li­ście do Dre­zna, sa­ski dy­plo­mata Jo­hann Ja­kob Patz, „ba­ta­lion ów zo­stał zma­sa­kro­wany nie­mal cał­ko­wi­cie obok ko­ścioła Świę­tego Krzyża”. Gdzieś w po­bliżu ko­ścioła Wi­zy­tek książę zo­stał ranny po raz drugi i na skrzy­żo­wa­niu Kra­kow­skiego Przed­mie­ścia z Kró­lew­ską zsu­nął się z ko­nia, może stra­cił przy­tom­ność. Gre­na­die­rzy wzięli go na ręce i za­nie­śli do Kuźni Sa­skiej – na to we­wnętrzne po­dwó­rze, o któ­rym była mowa wy­żej. Tam po­ło­żono go na stole i – we­dle re­la­cji Droz­dow­skiego – ktoś, ja­kiś le­karz (nie wia­domo, pol­ski czy ro­syj­ski), za­czął opa­try­wać jego rany. „Tam wi­dzia­łem księ­cia – pi­sał Droz­dow­ski – i przy nim le­ka­rza z in­stru­men­tami chi­rur­gicz­nymi w ręku”. Trwało to kilka mi­nut, po­tem do Kuźni Sa­skiej we­szło kil­ku­na­stu lu­dzi, któ­rzy (jak się zdaje) wal­czyli z Ro­sja­nami na Placu Sa­skim, i ten ktoś, kto opa­try­wał rany Ga­ga­rina, zo­stał ode­pchnięty. W pa­mięt­niku Ka­rola Wojdy (O re­wo­lu­cji pol­skiej w roku 1794) mowa jest o tym, że od księ­cia za­żą­dano, żeby się pod­dał, lecz żą­da­nie to zo­stało przez niego od­rzu­cone. „Był to – pi­sał Wojda – młody i godny ofi­cer, sza­no­wany od Po­la­ków, lecz wzy­wany o żą­da­nie par­donu, gdy go żą­dać nie chciał, po­legł”. Jedna z re­la­cji mówi, że pierw­szy cios miał za­dać księ­ciu do­brze mu znany woź­nica ka­rety, który przez kilka lat wo­ził go w War­sza­wie. Pa­ła­szami, kor­de­la­sami i rzeź­ni­czymi roż­nami księ­cia Ga­ga­rina przy­bito do stołu, na któ­rym le­żał. Druga wer­sja, praw­do­po­dob­nie bliż­sza prawdy (w tym sen­sie, że czę­ściej po­ja­wia­jąca się w re­la­cjach; Wa­cław To­karz w In­su­rek­cji war­szaw­skiej przyj­mo­wał jed­nak wer­sję pierw­szą), ta wer­sja może bliż­sza prawdy mówi więc, że książę nie do­tarł do Kuźni Sa­skiej i nie zo­stał tam wnie­siony przez swo­ich żoł­nie­rzy, lecz zgi­nął, kiedy, ranny, zna­lazł się na rogu Kra­kow­skiego Przed­mie­ścia i Kró­lew­skiej, tuż obok Domu bez Kan­tów. „Nie­szczę­śliwy i praw­dzi­wie godny sza­cunku Ga­ga­rin – pi­sał An­toni Trę­bicki – chcąc pod Kuź­nią Sa­ską opa­trzyć swą ranę, ja­kiś ko­wal­czyk, wy­padł­szy z Kuźni, sie­kierą czyli in­nym że­la­zem ży­cie mu ode­brał”. We­dług jesz­cze tro­chę in­nej wer­sji ranny książę pod­je­chał na ko­niu pod Dom bez Kan­tów, a wtedy z Kuźni Sa­skiej wy­szedł chło­piec w skó­rza­nym far­tu­chu, cze­lad­nik ko­wal­ski, nie­mal dziecko, z wielką, roz­pa­loną do czer­wo­no­ści sztabą że­laza – i do­się­gnął tą sztabą (chyba mu­siał pod­sko­czyć, je­śli książę sie­dział na ko­niu) do karku Ga­ga­rina. Sztaba ude­rzyła w kark, prze­cięła, może prze­pa­liła szyję, głowa Fio­dora Ga­ga­rina od­pa­dła od ciała i po­le­ciała na jezd­nię, jeź­dziec bez głowy za­chwiał się w sio­dle, ale ścią­gnął cu­gle i utrzy­mał rów­no­wagę, a jego głowa upa­dła w tym miej­scu, gdzie te­raz, vis‍-à-vis ko­ścioła Pa­nien Wi­zy­tek, u wy­lotu Kró­lew­skiej, stają na czer­wo­nych świa­tłach sa­mo­chody, ja­dące od strony ho­telu Vic­to­ria i za­mie­rza­jące skrę­cić na prawo w Kra­kow­skie Przed­mie­ście – i po­to­czyła się pod koła sa­mo­cho­dów.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: