- W empik go
Wietrzna kotlina - ebook
Wietrzna kotlina - ebook
Powieść dla dzieci i nie tylko.
Znajdziecie w niej mrożące krew w żyłach przygody, tajemnicze przepowiednie, podziemne labirynty i buzujące jeziora lawy.
Czyhają tam na was niebezpieczne zwierzęta, groźne wiedźmy i zrzędliwe karaluchy.
Waszymi przewodnikami będą: żarłoczny futrzak, gniewny smok i chochlik-wierszokleta.
Gdzie się znajduje Wietrzna Kotlina? W odległej krainie fantazji czy w umyśle dziecka?
Jest to książka o przyjaźni, przezwyciężaniu smutków i lęków, potrzebie zrozumienia tego drugiego, obcego.
A także o skarbach, które można odnaleźć w zakamarkach własnego umysłu.
Marek Warchoł
Szczerze zachęcam do przeczytania mojej książki. Pragnę podziękować wszystkim, którzy byli dla mnie inspiracją i motywowali do pisania. Dziękuję zwłaszcza czwartemu muszkieterowi, tatusiowi Muminka, Bitelsom, kasztelanowi Mirmiłowi, bohaterom moich komiksów, którymi teraz opiekuje się pewnie Ropucha znad podziemnego jeziora, Paragonowi i Perełce, pewnemu bliskiemu mi bassetowi, Starej Pewnej Ręce i innym traperom z Dzikiego Zachodu, małpce Fiki-Miki, Tomaszowi N. N. i jego zwariowanemu pojazdowi, duszkom spod łóżka oraz Ambrożemu Kleksowi.
Do zobaczenia w następnej bajce!
Spis treści
ROZDZIAŁ I 6
O karygodnym postępku żarłocznego Futrzaka i jego odkryciu w leśnej gęstwinie
O krótkiej wymianie zdań między pewnym Karaluchem a pewnym Smokiem
O tym, jaki jest najlepszy sposób na wiedźmy
ROZDZIAŁ II 16
O walecznej szarży Babci Patagonii
O tym, do czego może służyć pudełko po zapałkach
O Labiryncie, Królu Smucie i kilku innych starych legendach
ROZDZIAŁ III 25
O prastarych smoczych zwyczajach i o tym, czy mogą mieć zastosowanie współcześnie
O pewnym Chochliku wierszoklecie
O tajemniczej czerwonej łunie i o tym, co wzrusza Łaskotkę do łez
ROZDZIAŁ IV 35
O chrząkaniu i spleśniałym serze
O tym, jak piękne jest to, czego nie dane jest nam zobaczyć
O amatorach roladek z muszym nadzieniem
ROZDZIAŁ V 49
O niezwykle smutnej historii pechowego wędkarza, sprytnego szczupaka i zaginionego pierścienia
O samotnym rejsie i pożartej jagodziance
O tym, jak łatwo jest zapomnieć, a jak trudno pamiętać
ROZDZIAŁ VI 64
O ciężarze historii i o Pępku Świata
O wyprawie na Błotne Pustkowia, o tajemniczych widmach i o syropie na dolegliwości żołądkowe
O korzyściach płynących z rozmów ze starymi drzewami
ROZDZIAŁ VII 79
O Pylistej Pustyni, Psiej Gardzieli i Mrocznych Kraterach
O zwyczajach ptaków?głuptaków i o czerwonookich krwiożerczych brytanach
O tajemnicach, jakie kryje kamienna wieża i o gorzkim śmiechu samotnej wiedźmy
ROZDZIAŁ VIII 99
O przygotowaniach do wielkiej uczty i poglądach na życie pewnego smoczego mędrca
O rozkoszach podniebienia i futrzackich pieśniach biesiadnych
O dwóch siostrach i rycerzu zakochanym w przeszłości swego rodu
ROZDZIAŁ IX 113
O uroczym zakątku, w którym ożywają wspomnienia
O parze doświadczanych przez los Futrzaków i ich niezwykłej, pełnej niebezpieczeństw podróży przez świat
O tym, czy opowieść musi być prawdziwa, by zawierać w sobie prawdę
ROZDZIAŁ X 125
O tym, jak mały owad wszczął wielki zamęt
O odpowiedzialności, trzeźwości umysłu i ostatecznym przebłaganiu
O tym, czego nie należy jeść na kolację
ROZDZIAŁ XI 133
O urokach piwnic i o tym, co można znaleźć na dnie dawno nie otwieranej szuflady
O bólu brzucha i innych przykrościach
O jeszcze innych przykrościach i jeszcze, jeszcze innych przykrościach
ROZDZIAŁ XII 144
O słowach, które nie zostały wypowiedziane
O rozmowie, która się nie odbyła
O wspomnieniu, którego nie sposób wymazać z pamięci
ROZDZIAŁ XIII 155
O magii, demonach i niedojedzonym ciasteczku
O przedziwnym śnie, który okazał się jawą i o jawie, która może była snem
O długiej debacie, zakończonej powołaniem do życia klubu wariatów
ROZDZIAŁ XIV 171
O tym, jak zwołano pospolite ruszenie przeciwko groźnemu najeźdźcy i co z tego wynikło
O nieszczęśliwym borsuku, żarłoku, który stracił apetyt i o żelazie rozsypanym w proch
O tym, do czego może się przydać zardzewiały barometr
ROZDZIAŁ XV 188
O tym, jak przebiegała mozolna wędrówka pośród pajęczyn i nietoperzy
O żołądkowych ekscesach, dzwoniących zębach i innych objawach panicznego strachu
O tajemniczym głosie rozbrzmiewającym w ciemności i o przedziwnym spotkaniu
ROZDZIAŁ XVI 200
O niewyobrażalnej potędze smutku i jeszcze większej potędze radości
O tym, jak pióro okazało się silniejsze od miecza
O tym, skąd się biorą przepowiednie
ROZDZIAŁ XVII 214
O kształtach powoli wyłaniających się z ciemności
O porannej różowości i czerwonej smudze słońca
O pierwszym promieniu zwiastującym powódź płynnego złota
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62480-22-7 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przygotujcie Serca Swoje
Liczne Was Czekają Znoje
Gdy Na Świecie Wielki Zamęt
Przez Kamienną Wkroczy Bramę
(…)
Rozdział I
O karygodnym postępku żarłocznego Futrzaka i jego
odkryciu w leśnej gęstwinie
O krótkiej wymianie zdań między pewnym
Karaluchem a pewnym Smokiem
O tym, jaki jest najlepszy sposób na wiedźmy
Żarłoczek Tomik przybiegł truchtem, sapiąc i dysząc, z kosmatą głową dymiącą jak komin, bardzo czymś zaaferowany. Otworzył pulchny pyszczek i zawołał:
– Ech…!
I dodał:
– Puf…!
Po czym, nie mogąc wydusić z siebie żadnego dźwięku więcej, począł energicznie wymachiwać łapkami, zataczać nimi szerokie koła w powietrzu i wskazywać na coś nieokreślonego, powodując taki ruch powietrza, że Smok musiał mocniej naciągnąć perukę na uszy, bojąc się, by mu nie spadła.
– Oddychaj głęboko, o tak! – poradziła Łaskotka, demonstrując na przykładzie własnego nosa, jak powinien oddychać.
– Powiedzże wreszcie, co cię tak zbulwersowało?! – huknął Smok.
– Tam…! Tam…! – pisnął Żarłoczek Tomik przez zaciśniętą krtań. – Przed Ciemną Grotą! Puf, puf! Coś z niej wylazło! Jakaś przepotworna okropność!
Wszyscy jęknęli z wrażenia i otoczyli Tomika szczelnym wianuszkiem. Powiało grozą. Czyżby Starożytna Przepowiednia, którą straszyła ich Stara Fe, miała się spełnić? Zaczęto przekrzykiwać się i gestykulować, co wywołało taki wiatr, że peruka zsunęła się z głowy Smoka wprost pod jego nogi.
– Uciszcie się! – ryknął Smok, otrzepując perukę z kurzu. – A ty mów dalej!
Tomik odsapnął, prychnął dla dodania sobie rezonu i rozpoczął opowieść:
– Wybrałem się do lasu na złote malinówki, spodziewając się zebrać obfity plon po wczorajszej ulewie. Nie zawiodłem się! Moja ulubiona polana wprost lśniła od owoców! Gdy zjadłem już wszystkie, ruszyłem dalej, podążając za słodką wonią… I tak przechodziłem od krzaczka do krzaczka, z polanki na polankę, aż zapomniałem, żeby pamiętać, gdzie jestem i która jest godzina… Puf, puf…
– Ten obżartuch każdego roku ogołaca las ze złotych malinówek, nie myśląc wcale o innych! – zawołała z pretensją w głosie Babcia Patagonia, której Łaskotka powtórzyła prosto do ucha słowa Tomika.
– Ojej, i znowu nici z twoich pysznych pierożków, babciu… – zachlipała Łaskotka.
– Tia… – mruknął Kocur, łypiąc żółtym okiem.
– Uspokójcie się! – zahuczał Smok. – Teraz nie o pierożki się rozchodzi! Pozwólcie mu dokończyć, do stu tysięcy nafaszerowanych siarką baranów!
– Aż stu tysięcy? – zmartwił się Baranek.
– Zapuszczałem się coraz głębiej w las, aż nagle znalazłem się tuż przy Ciemnej Grocie, puf, puf! – ciągnął Żarłoczek Tomik. – Wyobraźcie sobie, że tam wprost roiło się od złotych malinówek! Powietrze niemalże spływało ich zapachem; owoców było tyle, że na krzaczkach brakowało miejsca na listki! Ach, cóż to była za nieziemska przepyszność!
– Żegnajcie na zawsze, pierożki. – szepnęła Łaskotka i otarła łzę.
– Trochę się wystraszyłem, kiedy zdałem sobie sprawę, gdzie jestem – mówił dalej Tomik z przejęciem. – Tyle wszak krąży niepokojących historii o Ciemnej Grocie… Było tu jakby trochę chłodniej i mroczniej niż w innych częściach lasu. Ale wnet zapomniałem o strachu – złote malinówki tak kusząco pachniały, puf, puf… – to mówiąc, Tomik przymknął powieki, mlasnął i oddał się marzeniom, zapominając na krótką chwilę o dramatycznym finale, do którego zmierzała jego opowieść.
– Co było dalej? Mów! – Niecierpliwili się wszyscy. Tomik ocknął się z zadumy.
– Zajadałem się w najlepsze malinówkami – ciągnął. – A gdy kończyłem oporządzać przedostatni krzaczek, zdało mi się, że słyszę jakiś szelest, puf, puf… Las pełen jest szmerów, ale ten od razu wydał mi się obcy, dziwaczny i jakby… nie z tego świata!
Wszyscy zamarli w oczekiwaniu na dalszy ciąg. Baranek nadstawił ucha, Łaskotka zacisnęła mocno piąstki, a Smok nerwowo szarpał perukę.
– Przestałem zajadać i zacząłem nasłuchiwać, puf, puf… Czułem tylko gęsty zapach malinówek i przyspieszone skurcze moich pięciu żołądków… Wtedy szelest powtórzył się; dobiegał wyraźnie od strony gęstych, czarnych krzaków porastających brzegi Ciemnej Groty… Sierść na grzbiecie stanęła mi dęba, ale postanowiłem podejść bliżej (tym bardziej, że w pobliżu Groty rósł ostatni owocowy krzaczek). Poczułem wyraźny chłód i mroźny powiew dochodzący z ciemnej czeluści, a potem znowu usłyszałem ten szelest, tym razem bardzo wyraźnie… Pomyślałem, że to z pewnością jakiś leśny gnom, puf, puf… I wtedy TO zobaczyłem!
– Ach! – wykrzyknęła Łaskotka i zbladła, czego jednak nikt nie zauważył z powodu ciemnej szczeciny porastającej jej drobną twarzyczkę.
– W gęstych zaroślach leżał jakiś stwór i budził się właśnie z twardego snu! – mówił dalej Żarłoczek Tomik, podskakując i wymachując kosmatymi łapkami. – Zauważyłem go akurat w momencie, gdy podnosił łeb z posłania… Spojrzał na mnie! Ach, spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi ślepiami… Potworna oziębłość!
– I co? I co było dalej? – dopytywali się wszyscy, oprócz Kocura, który zajęty był ziewaniem.
– Jak to, co? Wziąłem nogi za pas! Czy miałem czekać, aż pożre mnie na śniadanie? Dopiero się obudził, więc musiał być głodny – ja zawsze jestem śmiertelnie głodny, gdy się budzę… Pędziłem ile tchu przed siebie, minąłem Polanę Przy Starej Sośnie i wybiegłem z lasu w pobliżu Potoku Chochlików, skąd już prosta droga na naszą wyspę. Nie zatrzymałem się ani na chwilę! Tak się zmęczyłem, że czuję jakbym stał na dwóch cienkich słomkach, nie na własnych łapach!
Tomik spojrzał w dół, aby upewnić się, czy jego łapki wciąż jeszcze są jego łapkami.
– Ach, ach… – pojękiwała cicho Łaskotka.
– Tia… – wycedził Kocur.
– Radźmy, co czynić! – zasugerował Smok, odgarniając z czoła bujne loki peruki. – Przede wszystkim uważam, że pod żadnym pozorem nie wolno nam dać się ponieść emocjom. Musimy zachować się racjonalnie i myśleć trzeźwo.
– Dokąd ponieść…? Co ponieść…? – zdziwiła się Babcia Patagonia.
– Racja, racjonalnie! Racja, racja! – przytaknął energicznie Tomik.
– W obecnej sytuacji, w obliczu potencjalnego zagrożenia, nie powinniśmy ulegać lękom, które rodzą się w naszych sercach! – przemawiał dalej Smok, rozkoszując się własnym słowotokiem.
– Oczywiśśście, oczywiśśście! – dał się słyszeć cienki, syczący głosik dochodzący z siwej czupryny Babci Patagonii. – Sssmok ma sssłuszność! Wszyssstko trzeba dokładnie sssprawdzić i przemyśśśleć. Nie można bać się czegośśś, o czym nic się nie wie!
– Jak to: „nic się nie wie”?! – obruszył się Tomik. – Przecież wszystko wiernie wam zrelacjonowałem, puf, puf! Ta okropność miała na mnie chrapkę i łypała w moją stronę żarłocznymi ślepiami!
– Myśśślę, że do niczego nie dojdziemy, ssstercząc tu i dyssskutując – syczał Karaluch wynurzając się z fal babcinej siwizny. – Powinniśśśmy wszyssscy udać się natychmiassst do Ciemnej Groty!
– Do tego właśnie zmierzałem! – huknął Smok, niezadowolony, że to nie z jego strony padła ta odważna propozycja. – Nie obraź się, Tomiku, ale jest prawdopodobne, że twoja ocena co do intencji owego dziwnego osobnika mogła zostać zafałszowana wskutek nadzwyczajnych okoliczności, w jakich doszło do waszego spotkania…
– Wycena jakiej potencji? – zmieszał się Żarłoczek Tomik i zastrzygł uszami.
– Smok chce przez to powiedzieć, że byłeś zanadto objedzony malinówkami, by widzieć dobrze, co się dokoła ciebie działo! – przetłumaczył Baranek, stukając raciczkami z uciechy.
Ruszyli.
Nieco urażony Żarłoczek Tomik zamykał pochód; otwierał go Smok. Ich kroki dudniły rytmicznie, gdy szli południowym mostem łączącym wyspę z lądem. Wkroczyli w piękną zieloną dolinkę, której dnem płynął roztańczony Potok Chochlików. Kolor nieba oszałamiał świetlistością, potężne góry otaczające Wietrzną Kotlinę odznaczały się wyraźnymi konturami na tle błękitu. Przyroda nic sobie nie robiła z niepokoju, który żelazną obręczą zaciskał się wokół ich serc i żołądków. Tylko Baranek swawolił i brykał, wskakiwał w zarośla i wypadał z nich, chichocząc, kilka kroków dalej.
Dotarli do ściany lasu. Potok znikał wśród gęstego poszycia i milkł jego radosny plusk. Kroczyli między sędziwymi drzewami; omszałe konary plątały się w górze. Ciszę przerywał czasem lekki tupot nóżek leśnego gnoma, który jak przelotna myśl przebiegał im drogę.
Na jakiejś polanie, na gałęzi, siedziała Stara Fe.
– Ho, ho, cóż za dostojna procesja! – zawołała skrzekliwie, dyndając kościstymi nogami. – Zbieracie złote malinówki? Mam dla was złą nowinę: podobno jakiś nieznośny obżartuch ogołocił z nich cały las, chi, chi, chi!
– Nie dokuczaj nam, Fe! – mruknął Smok niechętnie. – To nieodpowiednia pora na żarty.
– Proszę, proszę, stary Markiz coś dzisiaj wyjątkowo poważny. – wiedźma zmrużyła przenikliwie oczy. – Uważaj na swą perukę, Markizie – gałąź może ci ją strącić!
– Zejdź no tylko stamtąd, moja droga, a zobaczysz! – zawołała groźnie Babcia Patagonia unosząc swą złowrogą obosieczną laskę. Stara Fe zbladła.
– Wolę pozostać tu, gdzie jestem – odparła. – Ale, ale, czy nie zmierzacie przypadkiem w kierunku Ciemnej Groty?
Łaskotka schowała się za Smokiem, wystawiając zza jego pleców koniuszek nosa. Kocur ziewał; Żarłoczek Tomik drżał cały ze strachu. Baranek gdzieś przepadł.
– Owszem, idziemy tam – rzekł Smok z godnością, starannie modulując głos. – To jedyne miejsce w lesie, w którym mogło ostać się kilka złocistych malinówek.
– Muszę cię po raz kolejny zmartwić, Różany Markizie! – zagdakała Stara Fe stając na swojej gałęzi. – Istotnie, jeszcze godzinę temu był tam jeden ocalały krzaczek, ciężki od owoców, ale przyszedł ktoś głodny, ktoś barrrdzo głodny – a przyszedł, jak mi się zdaje, wprost z ciemnej otchłani…
– O, nie. – pisnęła Łaskotka dygocząc za szerokimi plecami Smoka.
– Nie radzę wam tam iść w tej chwili, o nie… – skrzeczała Fe. – ON właśnie kończy śniadanie, ale jeden owocowy krzaczek z pewnością nie nasycił jego głodu!
– M-m-mówiłem w-w-wam, p-p-puf, p-p-puf! – jęknął Żarłoczek Tomik. – W-w-wracajmy lepiej! W d-d-domu zastanowimy się, c-c-co dalej robić!
– Przypomnijcie sobie słowa Starożytnej Przepowiedni! Nie lekceważcie moich ostrzeżeń! – wołała Stara Fe, wznosząc do góry suche ręce. Wszystkich obleciał strach; nawet Smok nie zdołał powstrzymać mrówek, które przebiegły mu po grzbiecie.
Nagle Stara Fe wrzasnęła przeraźliwie, jej łysy ogon mignął w powietrzu i nie wiedzieć, kiedy znalazła się na ziemi, rozcierając zbolałe miejsce i rozglądając się dokoła ze zdziwieniem. Z zarośli wypadł Baranek, rechocząc złośliwie.
– A to ci hultaj! – zawołał Smok. – Podkradł się do Fe i strącił ją z drzewa! Nie wstyd ci, łobuzie, zasadzać się na starszą kobietę? Kiedyś jeszcze pożałujesz tych swoich hec!
A jednak psota Baranka wyraźnie poprawiła wszystkim humory. Posępny nastrój prysł wraz ze Starą Fe, która albo wzięła nogi za pas, albo rozpłynęła się w powietrzu, jak to zwykle wiedźmy mają w zwyczaju.
ROZDZIAŁ II
O walecznej szarży Babci Patagonii
O tym, do czego może służyć pudełko po zapałkach
O Labiryncie, Królu Smucie i kilku innych starych legendach
Szli wąską, ciemną ścieżką, aż dotarli do podnóża skalnej ściany, wzlatującej stromo w górę i znikającej hen, pośród chmur. Nagie, pionowe zbocza, widziane z tak bliska, zawsze ich oszałamiały. Zadzierali głowy, próbując przebić się wzrokiem przez chmury i dojrzeć wyższe partie skał – te ponure obszary, do których tak rzadko docierała żywa istota…
Przedzierali się powoli przez gęste zarośla. W miarę zbliżania się do Ciemnej Groty ich czujność rosła, a niepokój ponownie zaczynał o sobie przypominać. Wreszcie dotarli do celu…
– Ciii… – szepnął Smok rozchylając gałęzie. – Coś tam jest…
– Co widzisz? Mów! – dopytywał się Baranek, stukając niecierpliwie raciczkami.
– Nie róbcie tyle hałasu! – strofowała ich Babcia Patagonia, łamiąc wszystkie możliwe gałązki, które znalazły się pod jej stopami.
Łaskotka uchwyciła się ramienia Tomika, który poczuł się niezwykle dumny i prawie zapomniał o strachu. Wśród zarośli płonęło żółte oko Kocura.
– Widzę go, siedzi w krzakach zarastających wejście do Ciemnej Groty… – szepnął Smok z przejęciem. Peruka, przekrzywiona i zmierzwiona, opadła mu na czoło.
– Puf, puf… – sapał Żarłoczek Tomik.
– Atakujemy? – spytała Babcia Patagonia, wojowniczo pusząc ogon i unosząc laskę.
– Powinniśśśmy wszyssstko dokładnie przemyśśśleć… – rozległ się piskliwy głos dochodzący z gęstej babcinej czupryny. – Nie podejmujmy żadnych kroków bez rozezzznania sssytuacji…
– Hm, to coś wcale nie wygląda jak bardzo-bardzo-bardzo straszny potwór – mruknął Smok drapiąc się w czubek głowy.
– Ale z pewnością jest bardzo-bardzo strasznym potworem, czyż nie? – dopytywał się Tomik.
– Prawdę mówiąc, nie wygląda nawet na bardzo strasznego potwora. – odparł Smok. – Przynajmniej z tej odległości…
– Może wyślemy na ochotnika kogoś, kto spróbuje z nim pertraktować? – zaproponował Tomik, dumny, że może popisać się znajomością trudnego słowa.
– Atakować!? A więc do dzieła! – niespodzianie wrzasnęła Babcia Patagonia, wyskakując z zarośli na polanę i wymachując swą złowrogą laską.
– Ojej! Ojej! Ssstój! Co robisz? – piszczał Karaluch wplątany w jej grzywę. – Mieliśśśmy być rozważni!
– Odważni!? A jakże! Do boju! – zawołała Babcia, szarżując z impetem. Zanim pozostali zdołali wygramolić się z zarośli, była już przy Ciemnej Grocie.
– Patagonio! – wołał za nią Smok. – Stójże, do stu tysięcy baryłek zjełczałego masła!
– Ach, on ją pożre! – piszczała przerażona Łaskotka, gryząc swe małe piąstki.