- W empik go
Więzienie - ebook
Więzienie - ebook
Szeroko rozwarłszy oczy, chciwie łykał powietrze i drżał pełen zdrowego i radosnego zapału, nie zdając sobie jeszcze sprawy z tego, co zaszło. Obok niego, obejmując go wpół, siedział rewirowy, człowiek młody, z czarnymi wąsami i blizną na prawym policzku. Twarz miał ponurą; mocno zacisnął wargi i patrzał zmrużonymi oczyma przed siebie, dotykając wciąż policzka lewą ręką. - Gdzie pan mnie… wiezie? - zapytał uprzejmie Misza. (Fragment)
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7991-334-3 |
Rozmiar pliku: | 442 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
…Dzień był wilgotny, chłodny; nad miastem zawisły nieruchomo ponure szare chmury; na brudną ziemię padał bezdźwięcznie i leniwie drobny deszcz, spowijając ulice w spłowiałą, drżącą tkaninę…
Otoczony zwartym łańcuchem policjantów, tuląc się do zimnych i wilgotnych ścian domów, szedł powoli po mokrym trotuarze gęsty tłum mężczyzn i kobiet, a nad nim niezdecydowanie i bezsilnie drżał głuchy, niewyraźny gwar.
Szare, posępne twarze, mocno zaciśnięte szczęki, oczy opuszczone ponuro, ktoś uśmiecha się błędnie i żartuje z niedbałą pewnością siebie, siląc się ukryć upokarzające ciężkie poczucie niemocy. Chwilami rozlega się stłumiony krzyk oburzenia, ale dźwięczy matowo i niepewnie, jak gdyby ów człowiek nie wiedział, czy czas się oburzać, czy też już za późno.
Zmęczone twarze policjantów są zakłopotane, rozzłoszczone, niektóre zaś tylko obojętne, niby wyrobione z drzewa. Drobne krople dżdżu błyszczą matowo na ich czapkach i wąsach. A ponad dachami domów zwisa ciężko beznadziejne szare niebo przepojone zimną wilgocią, i na tłum ludzi — pokonanych bez walki, jak ponury smutek, padają wraz z deszczem duże lepkie płatki śniegu.
— Zapędzać na podwórze! — zawołał ktoś ochrypłym głosem.
Przemoczonych, zgnębionych ludzi stójkowi zaczęli popychać brutalnie we wrota dziedzińca. Powstał tłok, ludzie jak owce, cisnąc się do siebie, wlewali się na podwórze czarną strugą. Głosy oburzenia zadźwięczały mocniej, bardziej nerwowo, dały się słyszeć przenikliwe okrzyki rozjątrzenia i cienkie głosy kobiet zadźwięczały łzami…
Wesoły, dziarski chłopak — student pierwszego kursu, Misza Malinin, szedł pośrodku tłumu i naiwnymi niebieskimi oczami patrzał na blade, złe, zafrasowane twarze wokół siebie. Krzyki kobiet, śmiech nerwowy, głuchy pomruk podniecały go; dusząc się w ciasnocie, pełen przygnębiającego uczucia wstydu, gotów płakać z oburzenia, rozpychając ludzi naokół, usiłował przejść czym prędzej na podwórze, aby się tam ukryć, odłączyć od wszystkich, pozostać w samotności.
…Czyjeś małe drobne ręce uchwyciły się mocno jego rękawa od palta — ujrzał przed sobą bladą twarz z wielkimi wilgotnymi oczyma. Ta twarz, mokra od łez czy deszczu, przysunęła się do jego twarzy i purpurowe, konwulsyjnie wykrzywione wargi, zaszeptały gorąco, ze drżeniem:
— Ja — nie pójdę!… nie mogę, nie chcę! On mnie pchnął… nie ma prawa… niech pan mu powie…
Dziewczynie brakło tchu, trzęsła głową, i czarna fala włosów nieposłusznie spływała na jej mokre policzki i białe wysmukłe czoło.
— Niech się nie waży! — krzyknęła raptem, górując swoim głosem nad całym zgiełkiem, machnęła ręką, wyprostowała się jak stalowa sprężyna i oczy jej zapłonęły.
Wówczas w piersiach Miszy zapalił się ogień, piekącymi pasemkami rozlał się po żyłach, wypalił wstyd, na chwilę oślepił oczy i napełnił pierś dziką młodzieńczą odwagą. Misza szarpnął się naprzód — czarna masa ludzi rozstąpiła się pod jego naciskiem jak błoto, w które wpada kamień… Ujrzał przed sobą wysokiego człowieka w szarym szynelu, i dźwięczącym głosem zawołał:
— Niech się pan nie waży bić!
— Ta-ek! Któż tu bije?
Jego zmęczona twarz z rudymi wąsami wykrzywiła się w niedbałą minę i, kładąc rękę na ramieniu Miszy, rzekł:
— No, proszę pana… idźże pan!
Misza widział to wykrzywienie jego twarzy, i uczuł w sercu ostre ukłucie krzywdy.
— Ja — nie pójdę! — zawołał rozwścieczony. — Nie pójdziemy… myśmy nie stado! Dość gwałtów.
Wszystkie piękne i silne słowa, jakie słyszał o wolności, o godności ludzkiej, popłynęły z jego piersi gorącym strumieniem i błysnęły nad ludźmi, zapalając w jednych oburzenie, w innych — gniew.
Pijany dźwiękiem swego głosu, oszołomiony wichrem różnorodnych krzyków, zakręcił się w tłumie niby iskra w czarnej chmurze dymu i nie spostrzegł, jak go złapano, wyciągnięto z tłumu — ocknął się dopiero w dorożce w drodze do cyrkułu.
Szeroko rozwarłszy oczy, chciwie łykał powietrze i drżał pełen zdrowego i radosnego zapału, nie zdając sobie jeszcze sprawy z tego, co zaszło. Obok niego, obejmując go wpół, siedział rewirowy, człowiek młody, z czarnymi wąsami i blizną na prawym policzku. Twarz miał ponurą; mocno zacisnął wargi i patrzał zmrużonymi oczyma przed siebie, dotykając wciąż policzka lewą ręką.
— Gdzie pan mnie… wiezie? — zapytał uprzejmie Misza.
(...)
------------------------------------------------------------------------
Koniec wersji demonstracyjnej