- W empik go
Więzienny świat - ebook
Więzienny świat - ebook
Więzienny świat
Korupcja, przemoc, seks
Rozmowy zza krat. Autor spędził na rozmowach ze skazanymi setki godzin. W efekcie powstał zbiór kilkudziesięciu historii osób opisujący świat za kratami. Nie jest to laurka wystawiona polskiemu więziennictwu, ani pean na cześć przodowników pracy penitencjarnej. To brutalny obraz polskich więzień i aresztów, gdzie przemoc, przemyt, gwałty, korupcja, kradzieże i wszelkie inne formy łamania prawa są niemal codziennością. Przestępcza działalność to jednak nie zawsze domena osadzonych, ale często więziennego personelu. To reportaż z miejsc, do których większość z nas raczej nie trafi. A na pewno nie chcielibyśmy tam trafić. Za kratami można kupić wszystko: narkotyki, alkohol, seks, a nawet wolność. Ale i stracić życie.
Rozmówcy Janusza Szostaka opowiadają o więziennej rzeczywistości - bez cenzury.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66630-83-3 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ta książka to kilkadziesiąt historii osób, które opisują życie za kratami i to, jak się tam znalazły. Nie jest to laurka wystawiona polskiemu więziennictwu ani opowieść o ludziach, którzy siedzą „za nic”. To brutalny obraz polskich więzień i aresztów, gdzie przemoc, korupcja, przemyt, gwałty, kradzieże i wszelkie inne formy łamania prawa są niemal codziennością. Przestępcza działalność to jednak nie zawsze domena osadzonych, ale niekiedy także więziennego personelu. To świat, który rządzi się własnymi zasadami.
_Więzienny świat_ to reportaż z miejsc, do których większość z Was zapewne nigdy nie trafi. Miejsc, w których można kupić praktycznie wszystko: narkotyki, alkohol, seks, a nawet wolność. Można też stracić życie.
Ta książka to reportaż o więziennym świecie. Tym prawdziwym, nie tym znanym z inscenizowanych seriali telewizyjnych czy z propagandowych opowieści „przodowników” pracy penitencjarnej. Nie znacie tego świata, jeśli tam nie byliście. I niech tak pozostanie. Oprowadzę Was po nim wraz z kilkudziesięcioma bohaterami. Opowiedzą swoje historie oraz o tym, jak wygląda więzienna rzeczywistość.
Polskie areszty i zakłady karne odwiedzam od schyłku lat siedemdziesiątych minionego wieku. Byłem w nich kilkadziesiąt razy, odbyłem setki rozmów z osadzonymi i personelem więziennym. Obserwowałem, jak na przestrzeni lat zmieniała się rzeczywistość za kratami. Dziś jest ona diametralnie inna niż w początkach mojej dziennikarskiej kariery.
W pamięci utkwił mi jeden z moich reporterskich wyjazdów. Było to w 1989 roku. Przyjechałem wówczas do Goleniowa pisać reportaż o buncie więźniów. Takich protestów było w tym czasie więcej. Największe miały miejsce w więzieniach w Nowogardzie, Czarnem oraz właśnie w Goleniowie. Wszędzie były ofiary śmiertelne.
Pamiętam, jak nad zakładem karnym w Goleniowie unosiły się kłęby dymu. To skazani podpalili zapory ogniowe. Z pozbawionych krat okien wyrzucali płonące materace. Stali na dachach, obserwując teren. Opanowali większość zakładu karnego. W stronę klawiszy leciały metalowe piki, śruby, mutry, a z dachów dachówki i cegły. Zginął wówczas jeden z więźniów, wielu osadzonych i strażników zostało rannych. Nigdy wcześniej ani później w Polsce i Europie nic takiego się już nie zdarzyło. Wtedy w naszym kraju zmieniało się wszystko i skazańcy też oczekiwali zmian.
Więźniowie początkowo domagali się jedynie poprawy warunków pracy i wzrostu wynagrodzeń. Gdy roszczenia te zostały spełnione, zażądali weryfikacji wyroków oraz amnestii. W Nowogardzie więźniowie właściwie przejęli władzę nad zakładem karnym. Normą było usuwanie funkcjonariuszy straży więziennej z oddziałów, okupowanie budynków i demonstracyjne wchodzenie na dachy. Doszło do tego, że przewiezienie aresztowanego złodzieja na rozprawę do sądu było niemożliwe, jeśli nie zgodził się na to Komitet Protestacyjny Skazanych.
Minister sprawiedliwości zasiadł do rozmów z recydywistami. Większość polityków była gotowa na daleko idące kompromisy wobec więźniów. W takiej atmosferze uchwalono prawo, które darowało lub łagodziło kary skazanym, między innymi takim jak Mariusz Trynkiewicz. Wtedy też zamiast kary śmierci pojawiło się dwadzieścia pięć lat odosobnienia, zabrakło jednak kary dożywocia.
Ówczesne wydarzenia w zakładach karnych oraz wymuszona ustawa o amnestii i idące za tym zmiany prawa wpłynęły diametralnie na sytuację osadzonych osób. Dziś większość z nich ma świadomość swoich praw i ich broni. Także form kontroli nad tym, co dzieje się za więziennymi murami, jest nieporównywalnie więcej niż w PRL. Zaczynając od mediów, a na Rzeczniku Praw Obywatelskich kończąc. Nie zmienia to faktu, że polskie więziennictwo jedną nogą nadal tkwi w minionej epoce, co potwierdzają więzienne historie bohaterów tej książki. Zwłaszcza kobiet osadzonych w Areszcie Śledczym Warszawa-Grochów, o których głównie opowiada ten reportaż.
Jako pierwszy dziennikarz ujawniłem, co działo się w tym warszawskim areszcie. Moje ustalenia w znacznej części potwierdziła prokuratura. Toczy się w tej sprawie śledztwo.
O patologicznych praktykach, do jakich dochodziło w tej placówce penitencjarnej, opowiedziały mi pokrzywdzone kobiety (inicjały niektórych z nich zostały zmienione). Ich relacje szokują, przywołują momentami obraz więzień w Ameryce Południowej.
_Więzienny świat_ zawiera także relacje mężczyzn, którzy odbywali lub nadal odbywają kary w polskich więzieniach. Nie zabrakło również rozmów z funkcjonariuszami Służby Więziennej.
Zapraszam zatem do więziennego świata.
Janusz Szostak1. NICZYM BEZPAŃSKI PIES
Angelika K. każdy list do mnie zaczynała od słów: „Raport z krainy ubóstwa”. Drobnym, ładnym pismem przez kilka lat relacjonowała mi swoje życie i przemyślenia o nim. Zapisywała po kilka stron A4 i wysyłała regularnie do redakcji magazynu „Reporter”.
Angelika bardzo lubi pisać. „Kiedyś chciałam zostać zakonnicą lub nauczycielką, a najbardziej dziennikarką, gdybym miała pieniądze, założyłabym własną gazetę i nazwała ją »Niechciane Sprawy«” – zwierzała się ze swoich niespełnionych marzeń. Rzadko jej odpisywałem. Jeśli już, to bardzo lakonicznie, w kilku zdaniach. Zresztą odzwyczaiłem się od pisania listów na papierze, ciężko też mi się je czyta. Angelika nigdy jednak nie wysyłała maili. Nie miała komputera ani smartfonu. Gdy kupiła sobie najprostszy telefon, oznajmiła mi o tym entuzjastycznie. „Kupiłam za własne pieniądze telefon, swój, dla siebie! Mam nadzieję, że będzie mi służyć długo. Proszę dzwonić. Jako ciężarna siedzę teraz głównie w domu” – przy okazji powiadomiła mnie, że spodziewa się dziecka.
Nie zadzwoniłem, nie odpisałem. To jej jednak nie zraziło. Do redakcji przychodziły kolejne listy z „krainy ubóstwa”.
Ta – praktycznie jednostronna – korespondencja zaczęła się od sprawy Iwony Wieczorek, którą Angelika śledziła głównie na łamach „Reportera”. Pewnego dnia napisała do mnie, że widziała zaginioną gdańszczankę w jednym z warszawskich marketów budowlanych, w którym pracowała jako kasjerka.
Do tego mało prawdopodobnego zdarzenia wracała w niemal każdym liście: „Iwona to praktycznie moja rówieśniczka i bardzo mi jej szkoda” – podkreślała.
Nie wiedziałem jeszcze wówczas, że Angelika ma poważne problemy z prawem. Tak było do dnia, gdy zapytała mnie w jednym ze swoich długich listów: „Ciekawa jestem, czy pan chciałby być współodpowiedzialny za przestępstwo? Bo ja nie, ale i tak mam do czynienia z wymiarem sprawiedliwości. Przez swoją głupotę, przez bezwzględnych ludzi, którzy wrobili mnie w przywłaszczenie dużych pieniędzy. Byłam głupia i zafascynowana nimi, a teraz prokurator żąda dla mnie pięciu lat więzienia (…)”.
Przyznam, że nie zareagowałem na tę informację. Dopiero kilka tygodni później postanowiłem bliżej przyjrzeć się sprawie Angeliki. Wtedy, gdy napisała do mnie po raz kolejny. „To mój ostatni list do Pana, gdyż od 17 stycznia będę odbywała karę pozbawienia wolności na okres jednego roku, a pewnie i dłużej (…)” – zakomunikowała.
Zdecydowałem się odwiedzić Angelikę w jej mieszkaniu na warszawskiej Woli. Szczerze się ucieszyła, gdy powiedziałem jej o tym w rozmowie telefonicznej. – Będę czekać na pana, już się biorę za sprzątanie – oznajmiła radośnie.
Gdy dwa dni później zapukałem do mieszkania na poddaszu czteropiętrowego bloku, otworzyła mi drobna szatynka. Dzięki jej listom miałem wrażenie, że znamy się od lat. Odkryła się przede mną także w trakcie rozmowy.
– Niedawno pani rodziła. Co z dzieckiem? – rozejrzałem się po skromnie urządzonym mieszkanku w poszukiwaniu dziecięcego łóżeczka. To było właściwie jedno pomieszczenie, bez korytarza i kuchni, jedynie z maleńką łazienką. Nigdzie nie dostrzegłem czegokolwiek, co mogłoby świadczyć, że w tym miejscu przebywa dziecko.
– Zostawiłam córkę w szpitalu, oddałam ją – Angelika mówi przez łzy. – Nie chciałam, aby miała takie życie jak moje. Co ja jej mogłam zaoferować? Niech pan tylko popatrzy, ja tu jej nawet biurka nie miałabym gdzie wstawić, jakby poszła do szkoły – kobieta stara się usprawiedliwiać swój czyn. Nie oceniam jej, staram się zrozumieć.
– Zresztą teraz trafię do więzienia, to z kim bym ją zostawiła? Nie mam żadnej bliskiej rodziny. Miałam wujka w Górze Kalwarii, kochałam go, ale niedawno umarł. Nie miałam nawet pieniędzy na bilet, aby pojechać na pogrzeb.
– Nie pracuje już pani jako kasjerka?
– Po ciąży mnie zwolnili, trochę ulotki roznosiłam, sprzątałam. Ale teraz nie mam żadnej pracy.
– Pani rodzice nie żyją?
– Nie miałam kontaktu z mamą, a ojca na oczy nie widziałam. Podobno został zamordowany gdzieś w górach. Wychowywałam się w rodzinie zastępczej, a potem trafiłam na bruk. Nie miałam z czego żyć. Mogłam zostać prostytutką, ale to nie jest dla mnie zajęcie, aby rozkładać nogi przed każdym, kto za to zapłaci. Poza tym jestem katoliczką i się tego nie wstydzę. Wstydzę się innych rzeczy. Różnie mi się w życiu układało. Niestety zwykle źle. Mieszkałam przez jakiś czas w schronisku z bezdomnymi. Jednak jakoś dałam sobie radę, znalazłam pracę w markecie i to mieszkanie dostałam z dzielnicy. Pracowałam i zarabiałam na siebie, nieraz po dziesięć godzin dziennie tyrałam. Rodziny nigdy nie miałam, przyjaciół też. Znajome dziewczyny mają mężów i bawią dzieci w domach. Co im po przyjaźni z kimś takim jak ja.
– Ojciec dziecka nie pomaga pani?
– On teraz sam potrzebuje pomocy, najbardziej Bożej – mówi tajemniczo Angelika.
– Jest chory? – pytam niepewnie.
– Siedzi. Dostał dożywocie.
– Co takiego zrobił?
– Zabił człowieka i odciął mu głowę. Przyszedł z nią tu, do mnie. Stał w drzwiach, a na podłogę ciekła jeszcze krew. Zaczęłam krzyczeć, drzeć się wprost. Zbiegli się sąsiedzi, przyjechała policja i zabrała Marka. Więcej go już nie widziałam i nie chcę oglądać. On jest niebezpieczny i bardzo zazdrosny o mnie.
– Nie tęskni pani za córką?
– Bardzo, ale tak dla niej jest lepiej. Dobrze, że nie będzie wiedziała, kim są jej ojciec i matka. Modlę się codziennie, aby miała szczęśliwe życie, a gdy jest mi bardzo smutno, patrzę na jej zdjęcie – Angelika podaje mi telefon z fotografią uśmiechniętego niemowlęcia.
– Córka podobna jest do pani – mówię i widzę, że ta grzecznościowa formułka ucieszyła ją. Choć trudno być pewnym, czy dziecko nie odziedziczyło genów po ojcu mordercy. A matka też chyba nie jest bez skazy? – pytam siebie w myślach, a głośno mówię: – Dlaczego ma pani trafić do więzienia?
– Gdyby mi kiedyś ktoś powiedział, że pójdę na coś takiego, tobym go wyśmiała. Wcześniej mój znajomy dał się zrobić na podobny numer. To jest bezdomny, na którego wzięli pięćdziesiąt tysięcy złotych kredytu. Ma ksywę „Skarpeta”, bo mu nieznośnie wali z butów. Gdy on mi o tym opowiedział, to go wyśmiałam, a potem spisałam jego historię. Niech pan przeczyta – Angelika podsuwa mi kartkę papieru zapisaną znajomym pismem. „Normalnie nie mieliśmy wtedy za co się nachlać, a oni chodzili pod noclegownią i pytali, czy ktoś nie chce zarobić tysiąc złotych. Powiedzieli, że wystarczy pójść do banku i podpisać umowę. A ja na to, że chętnie tam pójdę, ale nie mam dowodu. To dali mi pieniądze na dowód oraz komórkę z kartą i doładowaniem. Dostałem też nowe ciuchy i perfumy. W banku tylko podpisałem się na umowie i wyszedłem. Tyle było roboty za tysiączka. A potem mnie zamknęli, ale wcześniej to ostro piliśmy przez tydzień. Na sprawie nic o nich nie mówiłem, bo mi obiecali, że jak wyjdę, to wynajmą mi mieszkanie, dadzą pracę i trochę grosza na życie. Ale zapomnieli o mnie” – kończy się historia „Skarpety”.
– Dziwię się, że w tym banku nie skapowali się, jak „Skarpeta” żyje. Może ich to nie obchodzi? – zastanawia się Angelika.
– Pani też dała się w coś takiego wciągnąć?
– Tak, tylko na znacznie większą kwotę i to byli inni ludzie. Wzięłam dla nich z banku pół miliona – przyznaje kobieta.
– I w banku nie zorientowali się, jak pani żyje? – pytam nieco kąśliwie.
– To było dobrze przygotowane. Wpakował mnie w to Daniel Z. pseudonim Simon. Poznałam go kiedyś u mojej dalszej rodziny na wsi. To złodziej i spec od manipulowania ludźmi. Podaje się za maklera, ale tak naprawdę to bezrobotny syn rolnika z Mazur. Opowiadał, że będzie budować hotel nad jeziorem, ja w to uwierzyłam, bo to przystojniak jest – widzę, że mimo złego doświadczenia z „Simonem” oczy Angeliki błyszczą na wspomnienie o nim.
Daniel Z. miał następujący biznesplan: – Ja cię, Angelika, zatrudnię, dostaniesz na papierze dużą pensję, taką, aby wziąć pół bańki kredytu. Nam nie dadzą, a potrzebny jest hajs na inwestycję z hotelem. Zabrakło nam nieco środków. Zatem weźmiesz kredyt, a my go spłacimy – deklarował.
– Wiele z tego nie miałam, ale cieszyłam się, że mogę im pomóc. Może dzięki nim zdobędę lepszą pracę – tak sobie myślałam. – Gdybym dostała pieniążki, to mogłabym zapisać się na kurs komputerowy, o którym zawsze marzyłam, a co za tym idzie, mogłabym zdobyć dobrą pracę. Kupiłabym sobie dobre ubrania i czuła się lepiej. Na pewno kupiłabym też lepsze meble.
Angelika na początku dostawała obiecane kwoty i cieszyła się, że wszystko układa się po jej myśli. Raty też były wpłacane terminowo, więc nie martwiła się kredytem. Jednak mijały kolejne miesiące, a wpłat nie było. Po pewnym czasie zaczęły przychodzić ponaglenia, a potem wezwania komornicze. W końcu Angelika poszła na komendę na Wilczą zgłosić, że została oszukana.
– Sama pani podpisała umowę, to do kogo ma pani teraz pretensje? – pytał policjant.
Biznesmeni tymczasem zniknęli, a ich firma przestała istnieć. Natomiast Angelika dostała wyrok.
– Policja nie kiwnęła palcem, aby zatrzymać tych oszustów. Mimo że pokazałam ich zdjęcia w policyjnej bazie. Straciłam wiele, teraz tonę w długach, czeka mnie na dodatek więzienie. Niemal uwierzyłam w to, że to jest tylko moja wina – dodaje zrezygnowana.
– Nie wiedziała pani, co robi? – pytał ją drwiąco prokurator.
– Nie, chyba nie – dukała niepewnie. – Przecież wyglądali elegancko, na poziomie, byli pachnący i w markowych ubraniach.
– Bo gdyby byli obdarci, to pani by im nie uwierzyła – podniesionym głosem zauważył prokurator. – Jakie pani ma wykształcenie?
– Skończyłam podstawówkę, gimnazjum i dwie klasy liceum – odpowiedziała Angelika śledczemu, a mnie tłumaczy swoje braki w wykształceniu: – To wszystko przez narkotyki, które brałam jako nastolatka, i przez trudną sytuację w domu. Wychowywałam się w rodzinie zastępczej, to było ekstremalne przeżycie. Nikt się mną nie interesował, dali jeść i to wszystko. Może są rodziny, które potrafią upilnować dzieci. Mnie nikt nie pilnował.
Gdy się spotkaliśmy, Angelika K. miała jeszcze nadzieję, że uda się zamienić wyrok pozbawienia wolności na dozór elektroniczny i nie będzie musiała iść do więzienia. Jednak sąd nie wyraził na to zgody.
„Po tej całej sytuacji z kredytem czuję się jak bezpański pies. No co ma zrobić bezdomny, głodny pies wyrzucony przez kogoś na ulicę, jeśli człowiek rzuca mu kawał mięsa? Potem jeszcze zaprasza do domu, przed kominek, może nawet wykąpie i wyczesze. Pewnie miłości nie da, ale zawsze jest jakaś nadzieja. A potem, gdy gra się skończy, znowu wyrzuca psa na ulicę. Tak też było ze mną” – napisała do mnie Angelika w jednym z listów, jeszcze z wolności.
Przez długi czas nie było od niej korespondencji. Wiedziałem, że jest w więzieniu, bo od kilku tygodni przygotowywała się psychicznie do odsiadki. W końcu przyszedł list z aresztu śledczego na Grochowie w Warszawie.
Mimo że Angelika pisała zza krat, to dało się wyczuć pewien optymizm:
„Jestem już w więzieniu. Siedzę w przejściowej celi z fajną koleżanką. Ona za dwa tygodnie wychodzi, niech pan do niej zadzwoni (numer jest na końcu listu), to Basia opowie panu więcej. Ja być może wyjdę w listopadzie. Boję się, że nie będę miała gdzie wracać, że mi mieszkanie okradną, bo tam nie ma nawet dobrego zamka. Mam nadzieję, że dam sobie tu radę. Gdy tylko wyjdę na wolność, to odezwę się do pana (…)”.
Zadzwoniłem pod wskazany przez Angelikę numer. Kobieta, która odebrała telefon, niewiele miała do powiedzenia o jej sytuacji w areszcie na Grochowie. – Najlepiej, jak jej pan wyśle jakieś pieniądze, bo ona tam bez grosza jest – podpowiedziała. Za jej radą zrobiłem przelew i szukałem gdzie indziej informacji o grochowskim areszcie.
– Czy spokojna, pierwszy raz karana dziewczyna poradzi sobie? – zapytałem Elwirę, która spędziła tam kilka lat.
– Jak spokojna, to tragedię będzie miała. Tam coraz więcej psychicznych dziewuch siedzi, dzieciobójczynie, ćpunki z Pragi. To mogą ją tam zeżreć. Szkoda dziewczyny, tam jest masa skakańców, szczególnie szurniętych heroinistek – nie pocieszyła mnie Elwira, która zwróciła uwagę, że w grochowskim areszcie szokująca jest liczba dzieciobójczyń.
– Tam jest ich wyjątkowo dużo. Siedzi tam chociażby Magda M., ta od zabójstwa dwójki dzieci i ich matki z ulicy Stalowej w Warszawie. Dostała za to dożywocie. Jest też Monika G., która roztrzaskała o drzewo dwuletniego synka i skazali ją na dwanaście lat. Na Grochowie siedzi też Lucyna, która zamroziła noworodki. Była tam Wiesława P., to ta, co zabiła i zakopała półtoraroczne dziecko, handlowała też dziećmi. Skazali ją za to wszystko na piętnaście lat. Ona była kochanką szefa kuchni. Te wszystkie okrutne baby są tam zatrudnione do pomocy oddziałowym. – Elwira wprowadza mnie w świat aresztu na warszawskim Grochowie. Wówczas nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, że wkrótce poznam wiele kobiet z tego aresztu.
Wtedy czekałem na jakiś znak życia od Angeliki K. Nie doczekałem się go jednak do zakończenia pisania tej książki. Niewykluczone, że mój przelew jej zaszkodził. Niebawem bowiem jakiekolwiek kontakty ze mną stały się niemile widziane przez administrację aresztu śledczego na Grochowie.