- W empik go
Więzy ciała - ebook
Więzy ciała - ebook
"Stała bez ruchu na środku przestronnego pokoju, a w jej niewymuszonej pozie wyczuwało się napięcie. Blask świecy wysmuklał jej wspaniałą sylwetkę odzianą w czerwoną suknię, opadającą miękko aż do samej ziemi. Ciemnoblond włosy dziewczyny były luźno spięte w koronę na głowie, a młoda, uniesiona do góry twarz przypominała świeży pąk kwiatu. Elegancka jedwabna suknia barwy przyćmionego szkarłatu podkreślała doskonałość jej urody: tylko miłość mogła doprowadzić do tak pełnego, a zarazem niezwykłego rozkwitu. Płaszcz i kapelusz leżały obok, niedbale rzucone na stół." (fragment)
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7991-106-6 |
Rozmiar pliku: | 468 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stała bez ruchu na środku przestronnego pokoju, a w jej niewymuszonej pozie wyczuwało się napięcie. Blask świecy wysmuklał jej wspaniałą sylwetkę odzianą w czerwoną suknię, opadającą miękko aż do samej ziemi. Ciemnoblond włosy dziewczyny były luźno spięte w koronę na głowie, a młoda, uniesiona do góry twarz przypominała świeży pąk kwiatu. Elegancka jedwabna suknia barwy przyćmionego szkarłatu podkreślała doskonałość jej urody: tylko miłość mogła doprowadzić do tak pełnego, a zarazem niezwykłego rozkwitu. Płaszcz i kapelusz leżały obok, niedbale rzucone na stół.
Sama w pokoju, zamyślona, stała targana sprzecznymi uczuciami. Palce opuszczonych wzdłuż ciała dłoni poruszały się niespokojnie, ocierając nerwowo o siebie. Ściągnięte brwi zdradzały napięcie.
Bielone ściany i imponujący, bielony strop lśniły łagodnie w blasku świec. Pokój mieścił się na poddaszu: miał dwa okna i beczkowate sklepienie, które sprawiało, że przeciwległe ściany były dość niskie. Przy jednej z nich stało wąskie, posłane już na noc łóżko; złożona biała kapa leżała obok. Nieco dalej stał żelazny piec. Przy oknie, tym bliższym łóżka, znajdowało się biurko z przyborami do pisania i wspaniałym kaktusem z czerwonymi kwiatami, którego fantazyjny cień padał na ścianę. Pod drugim oknem, naprzeciw drzwi, na których wisiał płaszcz wojskowy, stał stolik. Na kołkach powbijanych w czwartą ścianę wisiała broń, sprzęt wędkarski oraz odzież — była to odzież męska, a ściślej: wojskowa. Pokój niewątpliwie należał do mężczyzny, prawdopodobnie do młodego porucznika.
Po pewnym czasie dziewczyna w długiej, dodającej jej powagi, czerwonej sukni otrząsnęła się z zadumy i jakby mimochodem podeszła do biurka. Usta miała mocno zasznurowane, może ze złości, może z bólu. Podniosła dużą pieczęć wykonaną z agatu i spojrzała na wyryty w kamieniu herb, po czym kilka razy pogładziła go palcem. Odłożyła pieczęć i popatrzyła na inne przedmioty: na piękny stary kufel służący do przechowywania tytoniu, na srebrną, podobną do urny szkatułkę, bardzo starą, o niezwykle oryginalnym kształcie, na miseczkę z kawałkami wosku. Wzięła kilka do ręki. O, taką ciemnozieloną grudką zapieczętowała swój ostatni list. Zresztą, czy to ważne? Bezmyślnie przekręciła na drugą stronę notes z bibułą, na którym również widniał herb właściciela. Podeszła do okna. Stanęła we wnęce okiennej i wyjrzała na zewnątrz. Otworzyła jedno skrzydło i odetchnęła głęboko zimnym, nocnym powietrzem. Co za rozkosz! Daleko w dole ciągnęła się ulica, złocista droga mleczna, troszkę niewyraźna, pełna miniaturowych, czarnych postaci idących, skręcających lub zawracających z marionetkowym, mrówczym zaaferowaniem. W pewnym momencie przejechała z turkotem dorożka — z tej wysokości śmiesznie mała. Życie toczyło się normalnie... a on nie przychodził.
Spojrzała na niebo. Miała wrażenie, że białe, migoczące gwiazdy są mniej odległe niż ulica, że są jej bliższe i jakby bardziej prawdziwe. Stała z twarzą uniesioną do gwiazd, z rękami przyciśniętymi do piersi i czekała w dłużącej się, bolesnej niepewności. Odgłosy uliczne, które docierały na górę, były stłumione i brzmiały jak brzęczenie owadów. Natomiast gwiazdy lśniące nad głową połyskiwały jasno, niepokonane i niezawodne. W sercu czuła chłód podobny do ich zimnego blasku.
Nagle drgnęła. Usłyszała głośne stukanie do drzwi oraz kobiecy głos, który pytał:
— Jest tam kto?
— Otwarte — powiedziała.
Z żalem odwróciła się od migoczących gwiazd, wzdrygając się na myśl o intruzie, o tym, że ktoś zakłóci jej spokój.
W drzwiach ukazała się szczupła, atrakcyjna dziewczyna o ciemnych włosach, odziana w ekstrawagancką suknię z ciemnofioletowego jedwabiu i granatowego aksamitu. Za nią stał niski, niepozorny podporucznik o smagłej cerze, ubrany w błękitny mundur.
— A to ty! — zawołała Teresa, wchodząc do pokoju. — Jesteś sama, Marto? A gdzie twój wojak?
Dziewczyna w czerwonej sukni wzruszyła ramionami i spojrzała w bok, nie odzywając się ani słowem.
— Nie ma go tu? Nie wiesz, gdzie jest? Ach, co za dureń! Co za potwór! Gdzie on się podziewa? — zwróciła się do swojego towarzysza.
On również wzruszył ramionami.
— Powiedział, że wyjdzie za pół godziny — odparł.
— Ha! Za pół godziny? Ładne mi rzeczy! A ile już minęło, dwie godziny?
Mężczyzna ponownie wzruszył ramionami. Miał piękne, czarne rzęsy i duże, spokojne oczy. Rozglądał się po pokoju z dezaprobatą, podczas gdy Teresa, o skórze złocistej niczym sierść młodej lamparcicy, żądała od niego wyjaśnień.
— Nietrudno zgadnąć, gdzie przebywa — rzekła, siadając na posłanym łóżku.
Dziewczyna w czerwieni poczuła, jak coś ściska ją w sercu.
— Wino, kobiety i karty! — ciągnęła donośnym głosem Teresa. — Ale od kart wolą kobiety. Mój ukochany ma cztery damulki, cztery damulki ma mój ukochany — zaśpiewała, po czym nagle przerwała i znów zwróciła się do swojego towarzysza: — Czy przynajmniej wygrywał? Jak mu szło, kiedy odchodziłeś, Karl?
— Tant pis que mai — odparł enigmatycznie młody baron, Karl Podewils, po raz trzeci wzruszając ramionami.
— Och, ty i to twoje tant pis que matt Sam jesteś tant pis que mali — Parsknęła gardłowym śmiechem. — Nie martw się, Marto. Wróci z fortuną.
Nastała martwa, krępująca cisza.
— Wiem, jak to się zwykle kończy — westchnęła Marta.
— Tak, masz ty z tym huncwotem krzyż pański! — rzekła Teresa poważniejąc. — Powiedz, droga Matzen, co masz zamiar robić? Chyba nie będziesz dłużej na niego czekać? Nie, to absolutnie wykluczone! Nie pozwolę, żebyś czekała jak wierna żona! Wkładaj, złotko, kapelusz i chodź z nami... Karl, niemowo jedna, dokąd idziemy? Co? Do Geiera? Idziemy do Geiera, Marto. No, pospiesz się, dość już się nacierpiałaś, moja męczennico. Wkładaj kapelusz i chodź.
Teresa gwałtownie zerwała się z łóżka, żeby czym prędzej ruszyć w drogę.
— Nie, poczekam na niego — mruknęła posępnie Marta.
— Nie bądź dzieckiem! — sprzeciwiła się grubym głosem jej przyjaciółka. — Po co masz czekać? Myślisz, że ja bym czekała? Od razu wyfrunęłabym z gniazdka. — Podniosła rękę i lekko dmuchnęła. — Frrr! — zawołała śpiewnie, jakby z jej palców sfrunął ptak.
Młody podporucznik stał w milczeniu, patrząc z rozbawieniem na Teresę. Była pełna energii i złocista jak lamparcica.
— Marto, kochanie, to naprawdę nie ma sensu! Nie baw się w Penelopę, jesteś zbyt piękna. No, a teraz bądź grzeczna i włóż kapelusz.
— Nie. — W jej twarzy, świeżej jak kwiat róży, malował się upór.— Poczekam. Kiedyś przecież się zjawi.
Zapadła krótka, uciążliwa cisza.
— Jak chcesz — odparła Teresa, wkładając trzymany przez Karla płaszcz. — Bylebyś tylko nie czekała tak długo jak Leonora, fuhr ums Morgenrot! Adio, moja droga. Niech Bóg cię ma w opiece.
Młody podporucznik skłonił się współczująco i oboje wyszli, zostawiając dziewczynę samą.
Podeszła do biurka i starannym, gotyckim pismem zaczęła zapełniać pustą kartkę papieru swoim imieniem i nazwiskiem:
Marta Hohenest
Marta Hohenest
Marta Hohenest.
Z ulicy wciąż dochodził cichy gwar. Wiatr był chłodny. Dziewczyna wstała z krzesła i podeszła do okna. Zamknęła je, po czym znów usiadła.
Wreszcie drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł młody oficer. Miał na sobie zapięte pod szyję granatowe palto z podwójnym rzędem dużych, srebrnych guzików. Wszedł szybkim krokiem, ogarniając spojrzeniem Martę, która siedziała odwrócona do niego plecami. Pisała coś ołówkiem na papierze. Zamknął drzwi, po czym z wdziękiem, płynnymi ruchami rozpiął guziki, zdjął palto i, nie spiesząc się, powiesił je. Jakże znajomy był Marcie jego chód, te lekkie żwawe kroki! Ale nie zareagowała: bezmyślnie rysując na kartce krzyżyki, siedziała z głową pochyloną między dwiema świecami, które rzucały delikatny blask na jej wymykające się, niesforne kosmyki; była bardzo piękna. Mężczyzna zauważył to i poczuł, jak przenika go wzruszenie. Jednakże nie mógł już sobie pozwalać na żadne emocje.
(...)