- W empik go
Więzy ciała - ebook
Więzy ciała - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 169 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stała bez ruchu na środku przestronnego pokoju, a w jej niewymuszonej pozie wyczuwało się napięcie. Blask świecy wysmuklał jej wspaniałą sylwetkę odzianą w czerwoną suknię, opadającą miękko aż do samej ziemi. Ciemnoblond włosy dziewczyny były luźno spięte w koronę na głowie, a młoda, uniesiona do góry twarz przypominała świeży pąk kwiatu. Elegancka jedwabna suknia barwy przyćmionego szkarłatu podkreślała doskonałość jej urody: tylko miłość mogła doprowadzić do tak pełnego, a zarazem niezwykłego rozkwitu. Płaszcz i kapelusz leżały obok, niedbale rzucone na stół.
Sama w pokoju, zamyślona, stała targana sprzecznymi uczuciami. Palce opuszczonych wzdłuż ciała dłoni poruszały się niespokojnie, ocierając nerwowo o siebie. Ściągnięte brwi zdradzały napięcie.
Bielone ściany i imponujący, bielony strop lśniły łagodnie w blasku świec. Pokój mieścił się na poddaszu: miał dwa okna i beczkowate sklepienie, które sprawiało, że przeciwległe ściany były dość niskie. Przy jednej z nich stało wąskie, posłane już na noc łóżko; złożona biała kapa leżała obok. Nieco dalej stał żelazny piec. Przy oknie, tym bliższym łóżka, znajdowało się biurko z przyborami do pisania i wspaniałym kaktusem z czerwonymi kwiatami, którego fantazyjny cień padał na ścianę. Pod drugim oknem, naprzeciw drzwi, na których wisiał płaszcz wojskowy, stał stolik. Na kołkach powbijanych w czwartą ścianę wisiała broń, sprzęt wędkarski oraz odzież – była to odzież męska, a ściślej: wojskowa. Pokój niewątpliwie należał do mężczyzny, prawdopodobnie do młodego porucznika.
Po pewnym czasie dziewczyna w długiej, dodającej jej powagi, czerwonej sukni otrząsnęła się z zadumy i jakby mimochodem podeszła do biurka. Usta miała mocno zasznurowane, może ze złości, może z bólu. Podniosła dużą pieczęć wykonaną z agatu i spojrzała na wyryty w kamieniu herb, po czym kilka razy pogładziła go palcem. Odłożyła pieczęć i popatrzyła na inne przedmioty: na piękny stary kufel służący do przechowywania tytoniu, na srebrną, podobną do urny szkatułkę, bardzo starą, o niezwykle oryginalnym kształcie, na miseczkę z kawałkami wosku. Wzięła kilka do ręki. O, taką ciemnozieloną grudką zapieczętowała swój ostatni list. Zresztą, czy to ważne? Bezmyślnie przekręciła na drugą stronę notes z bibułą, na którym również widniał herb właściciela. Podeszła do okna. Stanęła we wnęce okiennej i wyjrzała na zewnątrz. Otworzyła jedno skrzydło i odetchnęła głęboko zimnym, nocnym powietrzem. Co za rozkosz! Daleko w dole ciągnęła się ulica, złocista droga mleczna, troszkę niewyraźna, pełna miniaturowych, czarnych postaci idących, skręcających lub zawracających z marionetkowym, mrówczym zaaferowaniem. W pewnym momencie przejechała z turkotem dorożka – z tej wysokości śmiesznie mała. Życie toczyło się normalnie… a on nie przychodził.
Spojrzała na niebo. Miała wrażenie, że białe, migoczące gwiazdy są mniej odległe niż ulica, że są jej bliższe i jakby bardziej prawdziwe. Stała z twarzą uniesioną do gwiazd, z rękami przyciśniętymi do piersi i czekała w dłużącej się, bolesnej niepewności. Odgłosy uliczne, które docierały na górę, były stłumione i brzmiały jak brzęczenie owadów. Natomiast gwiazdy lśniące nad głową połyskiwały jasno, niepokonane i niezawodne. W sercu czuła chłód podobny do ich zimnego blasku.
Nagle drgnęła. Usłyszała głośne stukanie do drzwi oraz kobiecy głos, który pytał:
– Jest tam kto?
– Otwarte – powiedziała.
Z żalem odwróciła się od migoczących gwiazd, wzdrygając się na myśl o intruzie, o tym, że ktoś zakłóci jej spokój.
W drzwiach ukazała się szczupła, atrakcyjna dziewczyna o ciemnych włosach, odziana w ekstrawagancką suknię z ciemnofioletowego jedwabiu i granatowego aksamitu. Za nią stał niski, niepozorny podporucznik o smagłej cerze, ubrany w błękitny mundur.
– A to ty! – zawołała Teresa, wchodząc do pokoju. – Jesteś sama, Marto? A gdzie twój wojak?
Dziewczyna w czerwonej sukni wzruszyła ramionami i spojrzała w bok, nie odzywając się ani słowem.
– Nie ma go tu? Nie wiesz, gdzie jest? Ach, co za dureń! Co za potwór! Gdzie on się podziewa? – zwróciła się do swojego towarzysza.
On również wzruszył ramionami.
– Powiedział, że wyjdzie za pół godziny – odparł.
– Ha! Za pół godziny? Ładne mi rzeczy! A ile już minęło, dwie godziny?
Mężczyzna ponownie wzruszył ramionami. Miał piękne, czarne rzęsy i duże, spokojne oczy. Rozglądał się po pokoju z dezaprobatą, podczas gdy Teresa, o skórze złocistej niczym sierść młodej lamparcicy, żądała od niego wyjaśnień.
– Nietrudno zgadnąć, gdzie przebywa – rzekła, siadając na posłanym łóżku.
Dziewczyna w czerwieni poczuła, jak coś ściska ją w sercu.
– Wino, kobiety i karty! – ciągnęła donośnym głosem Teresa. – Ale od kart wolą kobiety. Mój ukochany ma cztery damulki, cztery damulki ma mój ukochany – zaśpiewała, po czym nagle przerwała i znów zwróciła się do swojego towarzysza: – Czy przynajmniej wygrywał? Jak mu szło, kiedy odchodziłeś, Karl?
– Tant pis que mai – odparł enigmatycznie młody baron, Karl Podewils, po raz trzeci wzruszając ramionami.
– Och, ty i to twoje tant pis que matt Sam jesteś tant pis que mali – Parsknęła gardłowym śmiechem. – Nie martw się, Marto. Wróci z fortuną.
Nastała martwa, krępująca cisza.
– Wiem, jak to się zwykle kończy – westchnęła Marta.
– Tak, masz ty z tym huncwotem krzyż pański! – rzekła Teresa poważniejąc. – Powiedz, droga Matzen, co masz zamiar robić? Chyba nie będziesz dłużej na niego czekać? Nie, to absolutnie wykluczone! Nie pozwolę, żebyś czekała jak wierna żona! Wkładaj, złotko, kapelusz i chodź z nami… Karl, niemowo jedna, dokąd idziemy? Co? Do Geiera? Idziemy do Geiera, Marto. No, pospiesz się, dość już się nacierpiałaś, moja męczennico. Wkładaj kapelusz i chodź.