- promocja
Więzy - ebook
Więzy - ebook
„Długo nie byłam pewna, czy Tomek udźwignie temat. Czy będzie gotów na ekstremalny rajd. Skok na główkę ze świata imaginacji w zupełnie nieznane rejony rzeczywistości. Jednak wkręcaliśmy się w tę fantazję tygodniami. Wplątała się już w nasz werbalno-seksualny rytuał. Stała się jego nieodłącznym elementem.
Któregoś wieczoru zdecydowałam się powtórzyć, że jestem gotowa na urzeczywistnienie swojego pragnienia”.
W tym eleganckim erotyku czterdziestoczteroletnia Hanna relacjonuje pikantną historię swojego życia seksualnego.
Tło i oś wydarzeń stanowi szeroko rozumiana rodzina – ta formalna, z którą łączą bohaterkę więzy krwi, oraz ta przybrana, składająca się z ludzi z zewnątrz, którą wraz z mężem Tomaszem nazywają „jedną wielką rodziną”. Z tą zamkniętą społecznością budują i utrzymują relacje oparte na specyficznych zainteresowaniach.
Frywolne, miejscami wręcz bezwstydne opowieści Hanny nie przysłaniają jednak obrazu współczesnej rodziny – z jej wzlotami i upadkami, radościami i problemami.
Kiedy skończysz, daj do przeczytania swojej drugiej połowie!
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9366-2 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Po raz pierwszy podzieliłam się z nim swoją najskrytszą fantazją erotyczną dopiero wtedy, kiedy skończyłam trzydzieści dwa lata. A trzeba wiedzieć, że byliśmy małżeństwem od trzynastu i zdążyliśmy dorobić się trójki dzieci. Jedno z nich weszło właśnie w wiek nastoletni.
Mojego męża znałam na tyle dobrze, że nie spodziewałam się z jego strony żadnej afery z powodu moich pomysłów. Szczególnie że wydyszałam je, gdy był bardzo pobudzony. Oczywiście w ten sposób tylko pogłębiłam jego podniecenie. Miałam świadomość, że konsekwencje tych zwierzeń mogą na zawsze wpłynąć na nasze relacje. Podzielić je na etap przed tym wyznaniem i po nim. Wyszeptałam je nie tylko w momencie, gdy był napalony, ale i w złości. A to nas jeszcze bardziej nakręciło. Tak samo jak klapsy w tyłek podczas awantury pół roku wcześniej.
Przełożył mnie wówczas siłą przez kolano, po czym wymierzył kilka solidnych plaskaczy, równo obdzielając swoim zainteresowaniem prawy i lewy półdupek. Świntuszył przy tym niewymyślnie. Zapowiedział, jak to mnie zaraz przeleci na wszelkie możliwe i niemożliwe sposoby. A potem, że będę tańczyła pod jego dyktando.
Miotałam się w złości, ale skurczybyk jest silny niczym tur. Przyjęłam więc razy najpierw z gniewem i niedowierzaniem, a potem zalała mnie niespodziewanie fala rozkoszy. W końcu wyrwałam się z uścisku – zapewne tylko dlatego, że raczył go rozluźnić – po czym stanęłam przed nim, ciężko dysząc. Wycedziłam, że jeśli chce się ze mną pieprzyć w ten wyuzdany sposób, w dodatku mam przed nim kręcić dupą jak kurwa, to niech mi zapłaci jak kurwie. Spostrzegłam, że od razu mu stanął. Uwielbia, gdy w takich chwilach klnę. Wyprężył się, a gdy uklękłam przed nim i rozpięłam wybrzuszony rozporek, jego kutas omal mnie nie zabił.
Ta moja, w sumie niewinna, słowna prowokacja bardzo go rozochociła. A mnie jeszcze bardziej. Ponieważ to była taka awanturka raczej średniego kalibru, bardziej przekomarzanie się przed stosunkiem niż autentycznie coś, odpowiedział mi z uśmieszkiem:
– To idź się puszczać na ulicę, jakeś taka!
Wstałam z kolan i rzuciłam hardo:
– A żebyś wiedział, że pójdę! Oczywiście, że pójdę. Już idę. – I bez zastanowienia ruszyłam do drzwi.
To go tak rozpaliło, że mnie złapał, jednym ruchem przewrócił na podłogę i porządnie zerżnął. Tamtego wieczoru było między nami tak namiętnie, jak już dawno nie bywało.
Przez kilka kolejnych miesięcy i ponad setkę miłosnych uniesień później potraktowanie mnie niczym płatnej dziwki było naprawdę ekscytujące. Rozpalało naszą wyobraźnię. Mnie zaś nie tylko wzbogaciło o plik cennych banknotów (że też wcześniej na to nie wpadłam!), ale także zaprowadziło o krok dalej. Popchnęło do dalszych poszukiwań. Odkryłam wówczas, jak bardzo jestem istotą seksualną. Oczywiście nie chodziło o to, żeby mi płacił. To też było ekstra, jednak gra szła o coś znacznie istotniejszego. Nie jednorazowego, choć cała ta akcja z klapsami i kasą za seks bardzo mi się spodobała. Ponadto świetnie nas nakręciła. Jednak najważniejszy był efekt, jaki to wszystko wywarło na mojego męża. Nasze wariacje pobudziły go do działania. Dały mu nowy, silny impuls do intensywnego, pełnego radości współżycia.
Nie mogło to oczywiście trwać wiecznie, dlatego po co najmniej stu pięćdziesięciu razach później postanowiłam opowiedzieć mu o swoich pragnieniach. Tych prawdziwych i wymyślonych, aby nie tylko wzniecić w nim ten sam ogień, który płonął w naszym łóżku przed laty, lecz także żeby go utrzymać. Dlatego postawiłam wszystko na jedną kartę.
•
Moja najskrytsza fantazja, ta, którą mu wydyszałam do ucha pół roku później, dojrzewała w mojej głowie już od pewnego czasu. Gdy mu ją wyjawiłam, w pierwszym momencie w ogóle nie zareagował. Domyślam się, że potraktował ją jak jedną z tych projekcji, którymi kochankowie karmią się podczas seksu, aby się wzajemnie ponakręcać. Jednak ta niespełniona wizja nie dawała mi spokoju. Powróciłam do niej kilkanaście gorących nocy później.
Z jednej strony wiedziałam, że temat nie ulotni się sam z siebie. Projekcja była zbyt silna i ekscytująca. Po jakimś czasie mój mąż przyznał, że odkąd ją poznał, męczyła także i jego. Coraz częściej pojawiała się w naszych mokrych snach, nocnych marzeniach. A także jako słowno-muzyczny fetysz przedłużający fazę gry wstępnej. Nie obawiałam się specjalnie jego reakcji. Tomasz jest w stanie wiele dla mnie zrobić. Nic w tym dziwnego. Któryś z moich absztyfikantów stwierdził, że jestem zwyczajnie boska. Inny dodał, że dosłownie ociekam zajebistością. Cóż…
Mój mąż jest zakochany we mnie od zawsze. A właściwie od czasu, gdy Bóg przysłał mnie tu z planety Wenus i postawił na jego drodze. Na samym środku drogi – inaczej by mnie pewnie nie zauważył. Powiedziałam mu nawet, żeby odpuścił sobie grę w totka, bo moje pojawienie się wyczerpało cały jego życiowy fart. Żartowałam oczywiście – wolałabym mimo wszystko, żeby jednak coś kiedyś wygrał.
Długo nie byłam pewna, czy Tomek udźwignie temat. Czy będzie gotów na ekstremalny rajd. Skok na główkę ze świata imaginacji w zupełnie nieznane rejony rzeczywistości. Jednak wkręcaliśmy się w tę fantazję tygodniami. Wplątała się już w nasz werbalno-seksualny rytuał. Stała się jego nieodłącznym elementem.
Któregoś wieczoru zdecydowałam się powtórzyć, że jestem gotowa na urzeczywistnienie swojego pragnienia. To było w czasie, gdy ta wizja zawładnęła także Tomkiem. Gdy przyznał, że również chciałby być świadkiem, gdy robię to… z innym mężczyzną. Drżąc z podniecenia, zwierzyłam mu się, jak bardzo chcę to poczuć realnie i namacalnie, a nie tylko jako iluzję. Bo marzenie przestanie być ekscytujące, jeśli nie będzie miało w sobie choć krztyny prawdopodobieństwa.
Mimo że Tomek czuł podobnie, to przyglądał mi się przez chwilę z niedowierzaniem. Pomyślałam nawet, że go to przerosło. Jednak w końcu rzucił, że jeśli koniecznie chcę się szmacić, to okej. Zgadza się, żebym spełniła tę chorą fantazję – jak ją nazwał. Nie wiem tylko, komu z nas zdawała się ona bardziej chora – mnie czy jemu. I do kogo z nas przemawiała mocniej. Postawił tylko jeden warunek: mam być bezpieczna. Co oznaczało, że pod jego kuratelą. Mojego męża, a w tamtej sytuacji i kogoś w rodzaju alfonsa. Nie do wiary…
Pamiętnego wieczoru, gdy umówiłam się z obcym facetem na spotkanie w hotelu, byliśmy tak cholernie nakręceni całą sytuacją, że zanim wysiadłam z samochodu, obciągnęłam mu dwa razy. To go trochę uspokoiło. Kilkanaście kroków dalej miałam ochotę zawrócić i uciec z miejsca zbrodni, zanim do niej doszło. Trochę spanikowałam. W końcu to był jakiś nieznany koleś z ogłoszenia. Ostatecznie jednak coś – pewnie ciekawość pomieszana z podnieceniem – kazało mi spróbować stać się luksusową _call girl_. Choćby na tę jedną noc.ROZDZIAŁ 1
Przyszłam na świat w rodzinie góralskiej. Wiadomo: przywiązanie do tradycji regionalnych, narodowych i wszelkich innych. Duma i wiara. Ciupaga i krzyż. Od narodzin wpajano mi żelazne zasady i niepokalane wartości. Szczerze? Zupełnie się do tego nie nadaję. Bynajmniej nie dlatego, że jestem niepojętna. Zwyczajnie nie przyswajam obłudy. Jakbym była na nią impregnowana. Odmiennie zresztą od moich kochanych siostrzyczek, które łykają wszystko jak małpa kit.
Organicznie nie toleruję fałszu ani hipokryzji. Jestem idealistką. Dlatego pojęcia takie jak przyjaźń, miłość czy Bóg traktuję poważnie. A wynikające z nich zobowiązania dosłownie. Za moich najbliższych i przyjaciół bez wahania oddałabym życie. Męża zaś kocham ponad wszystko. Tej miłości nie przesłaniają mi nawet dzieci. Skoczyłabym za nim w ogień, gdyby to tylko miało go ocalić.
Jestem uduchowiona, ale niekoniecznie kościółkowa, dlatego dostaję torsji, gdy obserwuję tłum, który nie raczy nawet wejść do świątyni podczas mszy. Za to mało im się głowy nie powykręcają od śledzenia przejeżdżających aut. Nie pasuję do ich świata. Powtarzanie wykutych na blachę formułek bez świadomości ich istoty. Na pokaz. Bez Boga żywego. Mam nadzieję, że On to widzi i sprawiedliwie każdego rozliczy. Mnie nie wyłączając.
„Niech Pan Bocek ci da, co tam dla ciebie ma” – jak moja babka od strony ojca ze zgryźliwym uśmieszkiem życzyła każdemu, kogo nie lubiła.
Nie mam złudzeń, że sama będę się smażyć w piekielnym kotle. Och, nie taka znowu sama. Bo w towarzystwie przynajmniej kilku zdziwionych swoją obecnością w tym miejscu ziomków, którzy uważają się za bezgrzesznych. Widzę tam również naszego pana proboszcza. Jak wieść gminna niesie, przenieśli go do nas za karę. Po tych wszystkich aferach pedofilskich nawet nie chcę sobie wyobrażać, za co konkretnie. Bo choć od pewnego czasu wyluzowałam w temacie erotyki i jestem wyjątkowo tolerancyjna, a na pewno otwarta na wiele rzeczy, i to zdecydowanie bardziej niż przeciętna Kowalska, to pewne praktyki uznaję za niedopuszczalne. Ich granicą jest cierpienie innych. Tym bardziej niewinnych i nieświadomych istot jak dzieci czy zwierzęta. Tak, zwierzęta – bo i o takich zwyrodnialcach słyszałam. Dlatego szczególnie pedofilów, ale także damskich bokserów, wieszałabym na suchych gałęziach.
Nie było łatwo wychowywać się w konserwatywnej rodzinie. To nie jest środowisko przyjazne dla kogoś o otwartym umyśle jak mój. Chłonnego wiedzy, szukającego dyskusji, argumentów i autorytetów zamiast gotowych formułek. Szczególnie że „łociec” byli bardzo srodzy i nie znosili sprzeciwu. A już na pewno krnąbrnych białek. Za to byli bardzo przywiązani do tradycji, konwencji, obyczajów, obrzędów i całego tego dziedzictwa. Włącznie z piciem wódy i praniem przez pysk każdego, kto się nawinął.
Na pewno to nie pozostało bez wpływu na moje dalsze losy. Dlatego przez lata byłam nieśmiałą, zahukaną myszką bojącą się własnego cienia. Nie odzywałam się nieproszona. Siedziałam w kącie i chciałam, żeby nikt się mną nie interesował.
Jednak to nie wszystko… Kurczę, nie wiem, jak to powiedzieć. Chce mi się płakać, gdy o tym myślę… Chodzi o to, że jeśli twoi rodzice od dziecka ci wmawiają, że jesteś do niczego, ciągle tylko krytykują i nieustannie są z ciebie niezadowoleni – a przecież to jedyni życiowi przewodnicy, jakich masz, punkty odniesienia do wszechrzeczy i źródło niepodważalnej wiedzy o tym niezrozumiałym świecie – to przecież nie oznacza, że przestajesz ich kochać… Dzieje się za to coś znacznie gorszego: przestajesz kochać siebie. Po prostu im w końcu uwierzysz.
Niektórzy nigdy nie podnoszą się po czymś takim, bo nie potrafią poradzić sobie ze skutkami takiego wychowania. Wydają potem krocie na terapie, nie rozumiejąc, skąd bierze się brak zawodowych sukcesów, nieudane małżeństwa czy rodzicielstwo. Generalnie życiowa porażka zaprogramowana u jego zarania. Pokochanie samej siebie i uwierzenie, że jestem coś warta, zajęło mi długie lata…
•
Właściwie to nigdy nie postępowałam stereotypowo. Już od dziecka. Pierwszy odkrył to, zdaje się, pan ratownik na basenie klubu „Orzeł”. Całą hałastrą okupowaliśmy to miejsce podczas letnich miesięcy. Rodzice nie grzeszyli gotówką, brakowało jej na bardziej pilne potrzeby niż nasze wyjazdy wakacyjne. Stąd z siostrami trochę leżakowałyśmy u dziadków, ale najchętniej włóczyłyśmy się po okolicy.
Unikałyśmy za to pałętania się po domu, bo matka od razu robiła łapankę i zaganiała nas do obsługi pana ojca oraz domostwa. Utarło się więc, że pomagałyśmy jej na zmianę. Taki niepisany układ i dobra praktyka – jak się to teraz określa w biznesie – choć oczywiście z przymusu. Schodzenie z oczu matce szło mi najoporniej, dlatego to ja najczęściej padałam jej ofiarą. W końcu miałam dopiero jedenaście lat. Podczas gdy Magda, a szczególnie już Alicja – moja najstarsza siostra – lawirowały, jak mogły, nie zważając na reguły fair play.
Jak mówiłam, w pozostałym czasie, czyli gdy tylko mogłam, włóczyłam się z chłopakami po mieście. Gdzie popadnie. Podczas dobrej pogody najchętniej jednak przesiadywaliśmy na odkrytym basenie. Nie umiałam pływać, ale bardzo chciałam się nauczyć. Któregoś dnia pożyczyłam od koleżanki takie nadmuchiwane rękawki w kolorze amarantowym. Niestety nie było przy nich instrukcji obsługi. Nie chciałam jednak, żeby rudy Wacek wykorzystał sposobność, aby mnie bezkarnie obmacać, dlatego założyłam je samodzielnie. Tak na swój rozum. I dopiero gdy wskoczyłam do wody, zrozumiałam, że coś poszło nie tak. Z jakiegoś tajemniczego powodu za cholerę nie umiałam wypłynąć na powierzchnię, żeby złapać oddech. Na szczęście po kilku chwilach mojego bezowocnego szarpania się pan przystojny ratownik wyciągnął mnie z wody. Obyło się niestety bez sztucznego oddychania. Do dziś żałuję. Gdy mnie już uratował, z miejsca skierowano mnie do psychologa. To był wstyd przed całą naszą miejską wioską, ponieważ mimo moich najgorętszych zapewnień podejrzewano, że specjalnie wciągnęłam nadmuchiwane rękawki na łydki, zamiast na ramiona.
•
Jak wspominałam, mam dwie siostry. Ja jestem ta najmłodsza. Magda jest o dwa lata starsza, a Alicja o cztery. Rodzice trzymali nas krótko i pozwalali na niewiele. Nie mogłyśmy spotykać się z chłopakami ani same wychodzić po zmroku. O imprezach nie było mowy. Zaczęłam umawiać się na pierwsze randki, dopiero gdy skończyłam piętnaście lat. Zdarzało mi się w tym celu uciekać z domu.
Z Magdą, która zawsze była chętna, wymykałyśmy się przez okno po drabinie. To było wielce ryzykowne przedsięwzięcie. Pożałowałyśmy, gdy w końcu tatulo nas nakrył. Długo nie mogłam znaleźć wolnego od siniaków miejsca na moim tyłku.
Matka nie pracowała, tylko doglądała nas oraz gospodarstwa. A ojciec parał się stolarką. To było bardzo popularne zajęcie w naszym regionie. Gdy miałam dwanaście lat, tato bardzo ciężko zachorował i wszystko się odmieniło. Po powrocie ze szpitala nie mógł wrócić do roboty, więc zaczął pić. Taki był podobno powód. Nasza mama nie mogła sobie z tym poradzić i z tego żalu, czy z czegoś innego, w końcu także się rozpiła. Krótko mówiąc, nie szydełkowała każdego dnia, jak inne matki, lecz haftowała i to szerokim ściegiem.
Z naszej trójki, mimo że najmłodsza, byłam najbardziej odpowiedzialna i ogarnięta. Dlatego padło na mnie. Błyskawicznie wydoroślałam i przejęłam najważniejsze obowiązki domowe, gdy skończyłam szesnaście lat. Spadła na mnie też opieka nad siostrami. A właściwie nad jedną, bo ta średnia szybko wyfrunęła z gniazda. Najstarsza miała za to wszystkich i wszystko gdzieś. Na dobrą sprawę, jak dla niej, to starzy mogliby zapić się na śmierć. Zauważyłaby dopiero po zapachu. Nigdy nie chciało się jej o nic starać ani robić, dlatego z nimi została.
Przez te przeżycia z czasem nauczyłam się być twarda. Zhardziałam. Mniej się bałam. Nauczyłam się być sobą. Bo ostatecznie, co mogło mi się stać wielkiego? Najwyżej w mordę zarobię. Głowa nie szklanka, nie zbije się, jak mawiają bokserzy. Wiele razy przekonałam się, ile w tym racji.
Ale ten mój upór w stawianiu na swoim, jak i poczucie sprawczości, nie przyszły od razu. Przez wiele lat byłam zalęknioną, osamotnioną osobą. Nie wiem, czy przewrażliwioną, czy raczej ultrawrażliwą. Na pewno nie byłam przebojowa. Zmiana przyszła dopiero, gdy znalazłam się pod ścianą. Musiałam zawalczyć o siebie, jeśli nie chciałam skończyć jako służebnica męża patriarchy, tak jak moja matka. Sczeznąć w rękach kolejnego męskiego oprawcy. Jurnego juhasa, który klęka przed Panem Bockiem, a mnie ma za psa co najwyżej, jak ojciec.
Dlatego dziś, pomimo że nadal jestem wrażliwa, potrafię zawalczyć o to, czego pragnę. Już wiem, czego chcę, i nie zawaham się po to sięgnąć. Oczywiście nie po trupach ani za wszelką cenę. Mam przy tym gdzieś, co pomyślą o mnie inni. Jak ktoś dowcipny stwierdził: nie słucham ludzi, bo każdy z nich mówi co innego i nie wiem, kogo słuchać.
I tak – wracając do prapoczątków mojej historii – między szesnastym a dziewiętnastym rokiem życia zajmowałam się rodziną i domem. Mimo tak młodego wieku rozpoczęłam pracę zarobkową w piekarni, a potem w cukierni. Zresztą dorabiałam wszędzie, gdzie mogłam. Rodziców przecież nie interesowało, czy jest coś w lodówce poza wódką.
Z domu wyprowadziłam się, a de facto uciekłam, tak samo wcześnie jak Magda – moja średnia siostra. Czyli najszybciej, jak tylko się dało. W wieku dziewiętnastu lat. Ona z powodu ciąży, w którą zaszła, gdy miała osiemnaście lat. Ja zaś zwyczajnie z całego serca pragnęłam oddychać pełną piersią. Po prostu żyć. Byłam młoda i piękna, a w rodzinnym domu atmosfera stała się zbyt przytłaczająca. Zero wdzięczności za moją niewolniczą pracę. Niech ich teraz Alicja obsługuje, uznałam.
•
Jako nastolatka byłam dobrze ułożoną osobą. Nie pozwalałam chłopakom na zbytnie spoufalanie się. Nie dawałam zresztą nikomu żadnej okazji do czegokolwiek.
Pierwsze przebłyski seksualności dotarły do mojej świadomości w wieku dwunastu lat. Jak na dzisiejsze standardy to „dopiero”. Wówczas, dzięki prezentowi od najświętszego na świecie Świętego Mikołaja, zaczęłam się bawić Barbie i Kenem. Nie pamiętam, co się stało, że otrzymałam tak bogate prezenty tamtego roku. I choć to na pewno nie były oryginalne produkty firmy założonej przez żydowskich emigrantów z Polski, to tego dnia stałam się najszczęśliwszą dziewczynką na świecie.
Starsze siostry ze mnie kpiły, ale miałam to gdzieś. Jedna z nich – nie pamiętam teraz która, ale pewnie Magda – z dziwnym błyskiem w oku rzuciła propozycję, abym położyła moją złotowłosą Barbie na kruczowłosego Kena. Spodobała mi się ta wersja zabawy. Potem, gdy rozmawiałam o swoim odkryciu z najlepszymi przyjaciółkami z klasy, okazało się, że ich lalki od dawna zabawiały się w ten sposób. Zdradziły mi nawet, że gdy Kena położy się na Barbie, to jest jeszcze fajniej.
Od tamtych świąt Bożego Narodzenia już nic nie było takie samo.
•
Kilka lat później, w liceum, nagle stałam się popularna. Niespodziewanie dla samej siebie. Bo, jak mówiłam, byłam wycofaną i ekstremalnie introwertyczną osobą. Niezainteresowaną budowaniem relacji społecznych ani żadną inną formą bliskości. A już na pewno nie z płcią przeciwną. Mimo to koleżance udało się namówić mnie do udziału w szkolnym konkursie na miss. W jej opinii powinnam była to zrobić, żeby poprawić sobie nastrój i samoocenę.
Miałam poważne wątpliwości, czy nie stanie się dokładnie odwrotnie. A tu nagle dotarłam do finału. Wszyscy w klasie mnie raczej lubili i nie miałam wrogów. Natomiast odkąd zaczęłam się podobać chłopakom nie tylko z naszej szkoły, tym wszystkim Mirkom, Robertom i Filipom, za którymi szalały moje koleżanki, a którzy teraz jawnie zaczepiali mnie po lekcjach – nawet odprowadzali do domu – pojawiły się pierwsze zgryźliwe uwagi tych dziewczyn, które nie wytrzymywały ciśnienia.
Dla mnie to był szok – co, jak myślę, wynikało z surowego wychowania, jakie wyniosłam z domu. Zarówno wyjątkowe zainteresowanie mężczyzn, które trudno mi było udźwignąć, jak i zapalczywość kobiet. Bezgraniczna siła zazdrości, która nieoczekiwanie ocierała się o bezinteresowną nienawiść. I to niezależnie od tego, co bym powiedziała czy zrobiła.
Właśnie wtedy, gdy moje akcje na targowisku próżności wzrosły i zalecało się do mnie kilku przystojniaków jednocześnie, zorientowałam się, że od moich rówieśników znacznie bardziej podobają mi się nieco starsi mężczyźni. Z wzajemnością zresztą. Wówczas, bardziej niż moim kolegom, przyglądałam się ich starszym braciom, a nawet – trudno się przyznać – niektórym ojcom. Oczywiście nie jakimś obleśnym brzuchatym staruchom. Tylko postawnym, zadbanym, wysportowanym i w ogóle atrakcyjnym gościom.
À propos tych wysportowanych, to hitem był Pan Wysmukły od wuefu. Oddany sprawie Rycerz Maryi, który bez przerwy wwiercał we mnie swoje przekrwione oczka – a dokładniej w pączkującą pod koszulką parę cycków. Kilkukrotnie namawiał mnie, żebym została po lekcjach. Raz nawet zaproponował mi podwózkę do domu. Nie umiał przy tym nie oblizywać warg. Wiedziałam, że gdybym tylko mrugnęła okiem albo chociaż się zawahała, to bez skrupułów zrealizowałby wszystkie swoje zboczone fantazje. Na nic by się nie oglądał. Ani na swoją rodzinę, ani na nauczycielską misję. A na pewno nie na powinność wychowywania i opieki nad powierzoną mu młodzieżą. Kutas jeden.
Przytrafiło mi się jeszcze kilka nieprzyjemnych sytuacji, odkąd przestałam być niewidzialna dla dorosłych facetów. Dopiero z czasem się uodporniłam i nauczyłam bronić przed ich zalotami. Te obleśne spojrzenia szybko przestały robić na mnie wrażenie. Na początku jednak dawałam się zaskoczyć. Niepomiernie dziwiły mnie ich słowa i niekontrolowane czyny.
Raz jeden niemłody facet – a wpojono mi wielki szacunek dla osób starszych, tak jakby wszyscy byli dobrotliwymi i niegroźnymi świętoszkami – przysiadł się do mnie w poczekali dentystycznej. Po kilku błahych pytaniach, na które starałam się grzecznie odpowiedzieć, przysunął się bardzo blisko, naruszając moją strefę komfortu. Uznałam jednak, że widocznie ma słaby słuch, dlatego tak nachyla się nad moją bluzką. Nie byłam kompletnie przygotowana na to, że ten obleśny dziad rzuci się do obśliniania mojego ramienia i szyi. Dosłownie się przyssał. Wstałam gwałtownie, odpychając go na bezpieczną odległość. Nie wiem, skąd wzięłam tyle siły. Pewnie spowodował ją olbrzymi skok adrenaliny. Zanim facet zleciał z krzesła, z wściekłością, pomieszaną z głębokim rozczarowaniem i goryczą, trzepnęłam go z liścia. Całą dłonią. I zdębiałam. Zatrwożyłam się, co robię. Uwaga: nie tym, co ten dziad wyczyniał, tylko moim własnym zachowaniem. Tym, że go uderzyłam. Jakże okropnie krzywdzące jest patriarchalne wychowywanie dziewczynek w poczuciu niskiej wartości i strachu przed karą. Nie mam słów…
Szczęśliwie niemal od razu poczułam ulgę i po raz pierwszy taką z początku dziwną, nienazwaną moc. Dlatego, gdy na korytarz wypadła pielęgniarka, bo świntuch oczywiście narobił rabanu, to z niemal zupełnym opanowaniem stwierdziłam, że musiało mu się zrobić słabo, bo zsunął się z krzesełka. Doprawdy nie wiem, skąd mi to wtedy przyszło do głowy. Tak samo jak to, że z takim spokojem umiałam się nad nim pochylić, wycedzić mu do ucha kilka słów mających na celu ucięcie jego skamleń, a potem udawać, że go otrzepuję i pomagam mu wstać. Z tego, co pamiętam, groziłam mu kamerami, a co za tym idzie, policją, sądem i prokuraturą razem wziętymi. A potem dodałam, że jeśli to nie pomoże, to urządzę go sążnistym kopniakiem w krocze przy naszym kolejnym spotkaniu. Pomogło. O dziwo. Bliski ponownego „omdlenia” pacjent najpierw zamilkł, popatrzył mi głęboko w oczy – na co się przemiło uśmiechnęłam – a potem pokiwał głową do pielęgniarki, że wszystko jest w porządku. Pamiętam, że wyszłam stamtąd uskrzydlona poczuciem nowej siły, która odtąd mnie nie opuszczała.
I jeszcze jedna historia. Ponieważ często bolało mnie gardło, jako dziecko regularnie odwiedzałam gabinet laryngologiczny. Gdy trzeba było otworzyć szeroko usta i pokazać, co znajdowało się głębiej, nie cierpiałam szorstkiego, drewnianego patyczka, którym lekarz przyciskał język. Nauczyłam się więc umiejętnie go chować i cofać aż do krtani, aby wszystko było widoczne bez użycia nieprzyjemnych akcesoriów. Za którymś razem pan doktor uśmiechnął się dziwacznie i powiedział coś, czego wtedy nie rozumiałam:
– Mąż będzie miał z ciebie pociechę.
– Nie rozumiem – odpowiedziałam niewyraźnie. Na tyle, na ile pozwalała sytuacja podczas badania.
– Nie szkodzi. Kiedyś zrozumiesz.
Nie leczę się u tego laryngologa już od trzydziestu lat, ale gdy tylko spotkał moją matkę, prosił, żeby mnie pozdrowiła od niego. Ma szczęście, że nie widuję go na ulicy, bobym mu wygarnęła, co sądzę o takich praktykach wobec niewinnych dziewczynek. A najlepiej by było, gdybym wpadła na niego, gdy z rodziną idzie do kościoła lub z niego wraca. Może to się jeszcze zdarzy…foto: Monika Głuszcz
MARCIN MICHAŁ WYSOCKI jest autorem powieści z gatunku literatury faktu o charakterze historycznym i biograficznym oraz opowiadań. Przez lata był związany z teatrem, tworzył także muzykę do programów telewizyjnych i pracował jako spiker radiowy.
_Więzy_ to jego drugi erotyk. Podobnie jak większość poprzednich publikacji, również ta opiera się na oryginalnych wydarzeniach, a prawdziwość postaci stanowi jej duży atut. Niewątpliwie właśnie w tej autentyczności tkwi siła twórczości Wysockiego i sedno jego sukcesów.