- nowość
Wigilia z aniołem - ebook
Wigilia z aniołem - ebook
Anioł w ciele człowieka i dziewczyna o anielskim sercu niosą w Wigilię radość potrzebującym.
On nie cierpi świąt Bożego Narodzenia. Ona całą sobą czuje ich magię. On skrywa w sercu bolesną ranę. Ona wbrew przeciwnościom losu nigdy nie traci nadziei. Ich pierwsze, przypadkowe spotkanie nie należy do udanych. Żyją w dwóch różnych światach. Żeby mogli ze sobą porozmawiać on musi umrzeć. Co stanie się, gdy jego miejsce zajmie anioł?
Daj się porwać magicznej opowieści, w której radość miesza się ze smutkiem, uśmiech przeplata ze łzami, a miłość… A miłość przynosi nadzieję.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68364-08-8 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
23 lata temu
Gabryś stał na wprost rodziców i tuląc jedną ręką brązowego miśka, drugą pocierał powieki, pod którymi wzbierały łzy. Mimo skończonych sześciu lat, a co za tym idzie uważaniu się za dorosłego, nie zdołał powstrzymać płaczu. Tym razem jednak czuł się w pełni usprawiedliwiony, gdyż los sprzysiągł się przeciwko niemu. Gdyby był zdrowy, tak jak co roku pojechałby razem z rodzicami po choinkę i wspólnie wybraliby najokazalsze drzewko, które stanęłoby w wielkim salonie na dole rezydencji, tym samym, w którym się teraz znajdowali. Niestety, jak na złość, tuż przed świętami zachorował na zapalenie oskrzeli, co wybitnie pokrzyżowało te plany. Perspektywa opuszczenia tak ważnego punktu przygotowań, jakim jest wybór choinki, zasmuciła chłopca. Nie przekonało go nawet zapewnienie rodziców, że sami dopilnują, aby miał najpiękniejsze drzewko na świecie. Nie pomogły obietnice mamy, że święty Mikołaj obserwuje wszystko z góry i na pewno nagrodzi go dodatkowymi prezentami. Próba przekupstwa ze strony ojca, który, nawykły do załatwiania spraw za pomocą pieniędzy, wyciągnął portfel i odliczył kilka banknotów, by wręczyć je płaczącemu malcowi, została powstrzymana przez panią Olszewską.
– Co ty robisz, Bogdanie? – Wyrwała banknoty z rąk męża. – To jeszcze dziecko.
– Mylisz się, skarbie. To mężczyzna, a mężczyzna, nieważne czy duży, czy mały, musi wiedzieć, że ten świat opiera się na pieniądzach. Za nie można kupić wszystko.
– To ty się mylisz. Zdrowia nie kupisz za pieniądze. – Pokręciła głową z rezygnacją. Kochała męża, jednak jego podejście do życia często ją irytowało. Był zbyt konsumpcjonistycznie nastawiony i nadawał pieniądzom wręcz boskiego znaczenia. Czasem miała wrażenie, że są dla niego najważniejsze na świecie. Być może nawet ważniejsze niż ona i Gabryś.
– O zdrowie można zadbać, gdy ma się wystraczająco pieniędzy. – Zbył jej słowa machnięciem ręką. – A bez kasy to nawet zdrowie nie pomoże – zaśmiał się. – Wolę więc być obrzydliwie bogaty niż zdrowy i biedny jak mysz kościelna.
– Niech państwo już jadą. – Wiszącą w powietrzu kłótnię przerwała Małgorzata, gospodyni państwa Olszewskich. Ze swoimi siwymi, zawsze upiętymi w kok włosami i pomarszczoną twarzą wydawała się Gabrysiowi bardzo, bardzo stara. – Szybko się robi ciemno, a w dodatku zapowiadali dziś silne opady śniegu.
– Masz rację, Małgosiu. – Pani Olszewska przykucnęła przy synku i objęła go czule. – A ty się na martw, skarbie. Jak byłeś zupełnie malutki, też sami wybieraliśmy drzewka, a widziałeś na zdjęciach, że były cudne. Przecież wiesz, że tata zawsze kupuje to, co najlepsze.
– Bo w życiu nie można pozwolić sobie na marne namiastki. Albo wszystko, albo nic – rzucił filozoficznie pan Olszewski, chowając pieniądze do portfela.
– Ale ja chcę! – Chłopiec odepchnął matkę. – Chcę sam je wybrać!
– Przepraszam, skarbie. Nie w tym roku. W przyszłym będziesz mógł.
Gabryś wybiegł z salonu, nie mając ochoty słuchać słów matki. Był zły na rodziców, na zapalenie oskrzeli, na święta. Właściwie był zły na cały świat, który odbierał mu możliwość wyboru drzewka. Pobiegł do swojego pokoju, usiadł na łóżku i przyciągnął do siebie nogi. Oparł głowę o kolana.
Słysząc zza okna odgłos silnika samochodu, zrozumiał, że rodzice właśnie pojechali. Poczuł jeszcze większą złość. Jak mogli wybrać się sami, bez niego? Jak mogli dobrze się bawić, gdy on musiał zostać w domu i w dodatku był chory?
Rzucił miśkiem w przeciwległą ścianę.
– Nie lubię was! – krzyknął. – I świąt też nie lubię!
– A co to za wrzaski?
Drzwi otworzyły się i do pokoju zajrzała Małgorzata. Zmarszczyła surowo brwi, widząc, że Gabryś siedzi naburmuszony na łóżku. Wiedziała, że jak na sześciolatka jest już bardzo roszczeniowo nastawiony do życia i tylko dzięki matce nie stał się wierną kopią ojca i wujka.
Przez te wszystkie lata, gdy pracowała u państwa Olszewskich, zdążyła już zrozumieć, że pan domu nie należy do zbyt miłych osób, tak samo zresztą jak jego brat bliźniak mieszkający na stałe w Paryżu. Obaj bracia cechowali się pychą i przeświadczeniem o własnej doskonałości przy jednoczesnym przekonaniu, że pozostali ludzie są jedynie chmarą szarańczy. Obserwując sytuację w domu pracodawcy, szybko doszła do wniosku, że gdyby nie pani Izabella, nie dałoby się tu wytrzymać.
Pomiędzy Izabellą a jej mężem trwała swoista rywalizacja o wychowanie syna. Matka nieustannie starała się temperować charakter Gabrysia i na przykładzie czytanych mu książek tłumaczyła, iż czynienie dobra zawsze jest nagradzane, zaś pycha, brak współczucia dla innych oraz arogancja spotykają się z surową karą. Rozmawiając z malcem, bawiąc się z nim, próbowała wpoić synkowi podstawowe wartości moralne. Pan Olszewski skutecznie jednak niwelował jej starania. Według niego w życiu najważniejsze były pieniądze i aby je zdobyć, można było posunąć się do najokropniejszych podstępów, gdyż, jak zwykł mawiać, cel uświęca środki. I tę filozofię systematycznie, wbrew żonie, przekazywał Gabrysiowi.
– Co się dzieje? – zapytała ponownie, jednak znów nie uzyskała odpowiedzi.
Chłopiec najwyraźniej ignorował jej obecność, w czym bardzo przypominał swojego ojca. Bogdan Olszewski miał w zwyczaju traktować Małgorzatę jak powietrze, nie zdobywając się nawet na zwyczajowe „dzień dobry” czy też „dziękuję”. Nawykły do wydawania rozkazów, uważał się za kogoś lepszego i nie miał zamiaru zniżać się do poziomu pospólstwa.
W innym wypadku Małgorzata, widząc, iż nie jest mile widzianym gościem w pokoju chłopca, wycofałaby się na korytarz, gdyż to nie do niej należała dbałość o odpowiednie wychowanie Gabrysia, jednak dziś, być może z racji zbliżających się świąt, zrobiło się jej żal chorego malca, tym bardziej że doskonale zdawała sobie sprawę, jak niecierpliwie wypatrywał nadejścia Bożego Narodzenia i snuł plany co do wyboru choinki. Dla niego taka wyprawa po drzewko była przygodą, na którą czekał cały rok.
Podeszła do posłania i po chwili wahania przysiadła na łóżku obok chłopca. Gabryś od razu odsunął się odrobinę dalej, wyznaczając dystans. Cóż, pan Olszewski też nie byłby zadowolony z tego, że Małgorzata przekracza wyznaczone granice. Ale trudno, sytuacja wymagała interwencji.
– Jesteś zły, bo nie mogłeś pojechać po świąteczne drzewko? – zapytała.
Wzruszył ramionami.
– A widziałeś pogodę za oknem? Ja bym się cieszyła na twoim miejscu, że nie muszę jechać.
Mimowolnie zerknął na szybę, za którą zapadł zmrok. Gdyby ojciec wrócił wcześniej do domu, rodzice pojechaliby po choinkę za dnia, jednak jak zawsze firma była dla niego najważniejsza i dopiero, gdy załatwił wszystkie pilne sprawy, mógł pomyśleć o rodzinnych obowiązkach. Nawet przez moment próbował namówić żonę, by zamówili choinkę u dekoratora i zdali się na niego w wyborze drzewka i jego zdobieniu, ale pani Izabella ostro sprzeciwiła się takiemu rozwiązaniu. Chciała, by Gabryś wyrastał w poczuciu tradycji, którą kiedyś przekaże swoim dzieciom.
– Śnieg już sypie, a zapowiadają, że nadchodzi prawdziwa burza śnieżna – westchnęła gospodyni. – Miejmy nadzieję, że twoi rodzice zdążą przed nią wrócić.
Ponownie wzruszył ramionami, a w wyobraźni zobaczył rodziców stojących w wielkiej zaspie śnieżnej, co odrobinę poprawiło mu humor. Jeśli on cierpiał, to nikt nie miał prawa być radosnym.
– A w ogóle – ciągnęła Małgorzata – to muszę ci powiedzieć, że sam wybór drzewka nie jest najważniejszy.
– A właśnie, że jest! – oburzył się.
– Pomyśl tylko. – Przemawiała spokojnym tonem, nie reagując na jego podniesiony głos. – Drzewek jest mnóstwo. Rosną sobie w lesie. Jedne są większe, inne mniejsze. Niektóre bardziej rozłożyste, inne mniej. Zawsze jednak są tylko zwykłymi drzewkami. Dopiero gdy trafiają do domu i… – na moment umilkła. Zauważyła, że Gabryś zainteresował się tym, co mówiła, starała się więc zbudować odpowiednie napięcie. – Dopiero w domu przechodzą przemianę. A wiesz, w jaki sposób?
Przecząco pokręcił głową.
– Zdradzę ci wielki sekret – zniżyła głos do szeptu. Teraz musiał nachylić się do niej, aby usłyszeć. – Gdy ta zwykła choinka trafia do czyjegoś domu, na przykład do nas, otrzymuje niezwykłą moc. Otóż, te wszystkie pudełka, które wczoraj twój tatuś przyniósł z pawlacza i postawił w salonie… One kryją w sobie…
– Ozdoby choinkowe – dopowiedział, zawiedziony takim obrotem historii.
– Może wydaje ci się, że to są tylko zwykłe ozdoby choinkowe, ale tak naprawdę to magia w czystej postaci. A ty… – tu wycelowała w Gabrysia wskazujący palec – będziesz niczym wielki czarodziej. Obdarzysz drzewko mocą ozdób, sprawiając, iż rozbłyśnie i oczaruje wszystkich.
– Naprawdę? – Szeroko otworzył buzię ze zdziwienia. Słowa Małgorzaty pobudzały jego wyobraźnię.
– Oczywiście. Będziesz czarodziejem. Tchniesz w drzewko życie. Sprawisz, że przestanie być zwykłą choinką, jakich mnóstwo w lesie, a stanie się tą jedyną, wyjątkową, magiczną, pod którą wkrótce znajdziesz masę przepięknych prezentów od świętego Mikołaja.
Wizja stania się czarodziejem i obdarowania drzewka cudowną mocą nieco uspokoiła chłopca. Grzecznie zażył przygotowane przez Małgorzatę lekarstwo i bawiąc się samochodzikami, oczekiwał powrotu rodziców.
Czas mijał i Gabrysia znudziły małe autka będące kopiami prawdziwych modeli. Zabrał się więc za układnie klocków, ale i ta zabawa wkrótce mu się sprzykrzyła. Zostawił zabawki i podszedł do okna. Jedyne, co zobaczył, to miliony płatków śniegu, które targane podmuchami mroźnego wiatru ograniczały widoczność, osiadały na szybie, drzewach i podjeździe, otulając je grubą warstwą białego puchu.
Rodzice nie wracali. Nie było ich nawet, gdy Małgorzata weszła na górę, żeby przynieść Gabrysiowi kolację i mimo jego sprzeciwu zapędzić go do łóżka. Sama zaniepokojona nieobecnością państwa Olszewskich nie chciała ujawniać przed chłopcem swoich obaw.
– Gdzie mama i tata? – Gabryś ciągle spoglądał w stronę okna.
– Pewnie śnieżyca ich złapała i zatrzymali się gdzieś, żeby przeczekać. – Próbowała go jakoś uspokoić. – Kładź się spać. Jestem pewna, że gdy się obudzisz, rodzice będą już w domu.
– Z drzewkiem? – upewnił się.
– Z drzewkiem. Jutro Wigilia, więc musisz być wyspany i mieć dużo siły, żeby jako czarodziej obdarzyć choinkę mocą bożonarodzeniowych ozdób – dodała.
Skinął główką na znak zgody i wreszcie się położył. Podała mu jego ulubionego brązowego misia, a gdy go przytulił, otuliła chłopca kołdrą.
– Karaluchy pod poduchy, a szczypawki do zabawki. – Pogłaskała Gabrysia po główce.
– Powiesz rodzicom, że nie jestem już na nich zły? – wyszeptał sennym głosem. – Powiesz im, jak wrócą?
– Oni to wiedzą.
– Ale powiesz?
– Powiem – zgodziła się. – Śpij już. Kolorowych snów.
Poczekała, aż zasnął, dopiero wtedy wyszła z pokoju, gasząc światło. Zamknęła drzwi, jednak jeszcze przez chwilę stała pod nimi, nasłuchując, czy malec przypadkiem nie udawał snu. Upewniwszy się, że Gabryś naprawdę śpi, zeszła na dół. Kolejny raz spróbowała dodzwonić się do pani Izabelli, jednak ponownie została przekierowana na pocztę głosową.
Podeszła do okna i wyjrzała przez szybę. Widząc kłęby śniegu, przeżegnała się pobożnie.
– Oby tylko nie stało się nic złego.
* * *
Gabryś obudził się rano i zaraz po przebudzeniu wyskoczył z łóżka i wybiegł z pokoju. Klapiąc bosymi stopami po marmurowej posadzce, dopadł do schodów i pokonał je w zawrotnym tempie. Wpadł do salonu, ciekawy, jak wygląda wybrane przez rodziców drzewko, jednak zdziwił się, gdy miejsce, w którym powinna znajdować się choinka, nadal było puste. Przystanął zdezorientowany, nie wiedząc, o co chodzi. Przecież dziś Wigilia! Przecież trzeba ubierać drzewko, aby później móc usiąść przed nim, zapozować do zdjęć, odśpiewać kolędy, a jutro rano odnaleźć zostawione pod nim prezenty od Mikołaja.
– Gabrysiu! – Małgorzata zwabiona tupotem stóp nadeszła od strony kuchni.
– Gdzie jest choinka? – Chłopiec zwrócił się w jej stronę.
Zawahała się i przez moment stała bez ruchu, patrząc na niego. Wreszcie jednak odważyła się podejść bliżej.
– Chodź do kuchni. – Wyciągnęła rękę. – Jestem pewna, że masz ochotę na pyszne kakao.
– Gdzie choinka? – powtórzył.
Wzięła głęboki oddech. Nigdy nie myślała, że przyjdzie jej kiedyś powiedzieć dziecku coś równie strasznego. W dodatku w taki wyjątkowy dzień. Czy to nie zniszczy mu życia? Czy to nie odciśnie na nim swojego piętna?
– Nie ma choinki. – Pokiwała ze smutkiem głową.
– A gdzie jest? – dopytywał, poirytowany brakiem uzyskania odpowiedzi.
– Twoi rodzice… – urwała, starając się dobrać odpowiednie słowa, ale żadne nie wydawały się jej dobre dla sześcioletniego dziecka, które właśnie zostało sierotą. – Twoi rodzice... Oni nie przywieźli choinki.
– Dlaczego?
– Bo… Kochanie, twoi rodzice wybrali się w daleką, bardzo daleką podróż.
– Beze mnie? – Gabryś otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. – Pojechali beze mnie?
– To bardzo daleka podróż.
– Ale wrócą na święta?
Potrząsnęła głową.
– Nie wrócą na świętą.
– A na Nowy Rok?
– Też nie.
– To kiedy?
– Nigdy, Gabrysiu, oni nigdy nie wrócą. Są bardzo, bardzo daleko stąd.
– Ja też tam chcę iść. Chcę do mamy! – Drzewko świąteczne przestało już zaprzątać myśli Gabrysia. Teraz poczuł ogromną tęsknotę za matką. – Chcę do mamy! Zabierz mnie do niej.
– Nie mogę. Twoja mama chciałaby, żebyś tu został i był miłym, dobrym chłopcem. Żebyś żył.
– Chcę do mamy! – Gabryś wyminął Małgorzatę i pędem dopadł do drzwi wyjściowych. Zanim gospodyni zdążyła zareagować, wybiegł na zaśnieżony podjazd. Śnieg, w który wpadł po kolana, był bardzo zimny, a bose stopy momentalnie mu ścierpły, jednak nie zwracał na to uwagi. Chciał odnaleźć mamę i powiedzieć jej, że głupie drzewko się nie liczy. Że to ją chce najbardziej na świecie. Że jest mu przykro, że wczoraj, gdy go przytuliła, odepchnął ją. Czy dlatego go zostawiła i wyjechała? Czy dlatego nie chce wrócić?
– Gabrysiu! – Małgorzata wybiegła za nim i brnąc przez zaspy, dobiegła do chłopca, którego zatrzymała zamknięta brama wyjazdowa. Mimo iż się wzbraniał, pochwyciła go na ręce i szarpiącego się zaniosła na powrót do domu.
– Chcę do mamy! – krzyczał. – Do mamy!