- W empik go
Wikingowie. Wężowe Oko - ebook
Wikingowie. Wężowe Oko - ebook
Świat wikingów z ich siłą, namiętnością i zmysłową pierwotnością. Średniowieczna Norwegia. Rządy króla Halfdana Czarnego. Nikt nie ucieknie przed tym, co go czeka. Przyszłość człowieka jest zapisana w niciach życia, które norny tkają pod ogromnym drzewem Yggdrasil. Bjorn Wężowe Oko, syn Thorolfa i Ingrid, staje się jednym z wojowników jarla Ulfara z Trondheim. Jego życie zostaje podporządkowane nauce i walce, a głównym celem młodzieńca jest zdobycie sławy i chwały. Solveig, rudowłosa córka Alfa Baldersona, żyje w biednej wiosce na południu. Pewnego dnia do osady przybywają królewscy urzędnicy zbierający daniny. Od tej pory losy kobiety będą zależeć wyłącznie od drużynników Halfdana Czarnego. Pragnienie bliskości, pożądanie oraz ukryte żądze bohaterów sprawią, że losy Solveig i Bjorna przetną się w najmniej oczekiwanym momencie ich życia. Czy żar ich miłości zdoła pokonać wszystkie przeszkody, które znajdą się na ich drodze? Drugi tom przygód nieustraszonych wikingów z Trondheim przeniesie czytelnika do krainy pełnej tajemnic, tęsknot i zakazanego uczucia, a wszystko to w scenerii ośnieżonych fiordów średniowiecznej Norwegii.
Sara Weber - z wykształcenia historyczka, ukończyła studia na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Jest szczęśliwą żoną, matką dwóch synów, lubi dobrą literaturę, kocha gotować i podróżować z rodziną. Mieszka w małej miejscowości w południowej Polsce. Pisze w każdej wolnej chwili.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8295-465-4 |
Rozmiar pliku: | 450 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Norny na wielkich krosnach przędą nić życia. Trzy boginie żyjące w korzeniach drzewa Yggdrasill znają twoją przyszłość już w chwili, gdy przychodzisz na świat.
Urd zna twoją przeszłość.
Werdandi wie, co kryje się w twoim sercu.
Skuld wyjawi ci przyszłość.
Tak mawiała moja matka każdej długiej zimy, kiedy byłem małym chłopcem. Siedziałem obok niej, a w moich bursztynowych oczach odbijał się ogień. Ojciec z dumą patrzył na mnie i na moje dwie siostry – Helgę i młodszą Ingę. Matka tymczasem dokładała drew do paleniska, kontynuując swoją opowieść. Mówiła, że życie płynie szybko i jest podobne do nurtu rwącej górskiej rzeki albo wodospadu wypływającego ze szczytów potężnych gór. Jako mały chłopiec nie rozumiałem jej słów, zdawały się tylko ciekawą opowieścią wypełniającą długie zimowe wieczory.
A jednak matka miała rację. Moje życie płynęło jak rwąca górska rzeka, szybko i nieprzewidywalnie.
Jestem Bjorn Wężowe Oko, syn Thorolfa Myśliwego i Ingrid, wnuk Hrafna Niskiego i Sigurda Czerwonookiego, drużynnik króla Halfdana Czarnego. Oto moja historia.ROZDZIAŁ I
Okolice Trondheim, 842 r.
BJORN
Wraz z cieplejszymi podmuchami wiatru zima powoli odchodziła w niepamięć. Gruba ciężka pierzyna śniegu zamieniła się w przymarznięte błoto, a ludzie snuli się po osadzie, wyczekując pierwszych ciepłych promieni słońca. Trondheim wyczekiwało wiosny.
Szliśmy nad jezioro całą hałastrą, wesoło śmiejąc się i gawędząc. Razem z moimi kuzynami, Flosim i Helgim, stąpaliśmy po kałużach pokrytych cienką warstewką lodu. Nasze buty z garbowanej skóry były mokre od wbiegania w zimną wodę, kryjącą się pod warstwą porannego szronu. Zachowywaliśmy się głośno, jak niesforne szczenięta, nie bacząc na nawoływania naszych ojców. Orszak prowadził wuj Ulfar, za nim szli mój ojciec Thorolf i Snorre, jego najbliższy kompan. A na końcu my – cała zgraja młodych chłopców, których wyznaczono do nowej drużyny jarla. Podnieceni sytuacją, nie mogliśmy utrzymać nerwów na wodzy.
W końcu dotarliśmy, z czerwonymi od zimna policzkami i przemoczonymi butami. Snorre, wysoki, postawny wiking o ostrym spojrzeniu, popatrzył na nas przenikliwie. Natychmiast umilkliśmy, przerażeni wizją srogiego lania za niewłaściwe zachowanie.
– Szukajcie suchych drew, najpierw rozpalimy ognisko! – krzyknął, a my natychmiast rozpierzchliśmy się po okolicy w poszukiwaniu gałęzi.
Kiwnąłem głową do Gunnara, syna Snorrego, który również nam towarzyszył. Miał ciemnobrązowe włosy i piwne oczy, przez co wyróżniał się na tle jasnych głów pozostałych chłopców. Lubiłem go. Często chodziliśmy nad rzekę, by rzucać płaskimi kamieniami w jej rwący nurt.
– Boisz się? – zapytał hardo Gunnar, w którego oczach strach przeplatał się z głupią wesołkowatością.
– Jasne, że nie. Niczego się nie boję! – rzuciłem odważnie, ale obaj wiedzieliśmy, że to nieprawda. – Ojciec mówił, że strach jest tutaj. – Popukałem się w skroń.
Gunnar tylko kiwnął głową. Myślami był daleko stąd, wśród sag i opowieści skaldów. Śmiano się z niego, że większość czasu spędza na rozmyślaniu, zamiast dla zabawy gonić psy po osadzie jak reszta chłopców.
Dzisiaj po raz pierwszy mieliśmy się wykąpać w zimnym jeziorze. Był to początek szkolenia, które musieliśmy przejść, aby stać się najlepszymi wojownikami, prawdziwymi wikingami. Z niecierpliwością oczekiwałem tego dnia, odkąd pewnej nocy przyśniła mi się błękitna kometa. Wiedziałem, że w tym momencie zaczyna się mój czas, tak przynajmniej powiedział ojciec. Pomyślałem o przyszłości i o planach, które sobie założyłem. Tkwiły głęboko w moim sercu jak kołysanka śpiewana przez matkę każdego wieczora, kiedy kładła nas spać.
– Chodźcie, zaczynamy! – Okrzyki wuja Ulfara przywołały nas w miejsce, gdzie płonęło duże ognisko.
– Zasady są proste: kto jest gotowy, rozbiera się i wchodzi do wody. Najlepiej po trzech, żebyśmy mieli na was baczenie – powiedział Thorolf, przyglądając się wszystkim z uwagą.
Nie patrząc na resztę, stanąłem przed ogniskiem i w pośpiechu zacząłem zrzucać z siebie kolejno buty, ciepły płaszcz, tunikę, koszulę i spodnie. Mało mnie obchodziło, co o mnie pomyśli reszta. Nie miałem oporów przed nagością – moja matka zwykła mawiać, że tylko złodzieje boją się ściągnąć spodnie. Przede mną rosła góra ubrań. Tuż obok rozbierali się Gunnar i Helgi. Rywalizowaliśmy nieustannie, więc nad wodą nie mogło być inaczej.
Ruszyliśmy razem, we trzech. Pierwsze kroki nie były łatwe, nasze ciała smagał lekki wiatr, zupełnie nieszkodliwy przy ciepłym wełnianym płaszczu, teraz jednak siekący z niespotykaną mocą. W dłoniach ukryliśmy nasze przyrodzenia, aby choć trochę ochronić je od zimna, które dawało się we znaki naszym nagim ciałom.
Pierwszy dopadłem do wody, która zmroziła mnie niczym lodowy olbrzym Ymir. Dotknąłem stopami mokrego i oślizgłego dna. Wzdrygnąłem się, ale nie dałem po sobie tego poznać. Z każdym kolejnym pokonanym krokiem czułem, że zimno bierze nade mną górę, i zapomniałem o wszystkim, co mi mówiono. Szedłem dalej, woda sięgała mi już do kolan. Cały drżałem.
– Bjorn! Oddychaj! – z oddali usłyszałem polecenie ojca.
Posłusznie nabrałem powietrza w płuca, po czym zatkałem nos. Zanurzyłem się cały w lodowatym jeziorze, a kiedy wychyliłem się na powierzchnię, parskałem jak koń po długim galopie. Obok mnie stali Gunnar i Helgi zanurzeni po pas. Głębiej nie dali rady.
– Wychodzę. – Syn Ulfara zaczął szczękać zębami. – Bjorn, ty chyba masz jakieś układy z bogami, że dupsko ci nie odmarzło.
– Nasi ojcowie chcą nas zgładzić, każąc nam robić takie rzeczy – rzucił Gunnar, szczękając zębami. – Szybko, do brzegu! Nie czuję nóg, nie mówiąc już o innych częściach ciała.
Moi kompani ruszyli prosto do paleniska. Ja wciąż stałem w wodzie, zanurzony po ramiona. Wygrałem sam ze sobą. Pokonałem swój strach.
Do porządku przywołał mnie ostry głos Snorrego nakazujący mi wracać. Kilka chwil później wycierałem się w pośpiechu, a ciepło ogniska ogrzewało moje zziębnięte członki. Włożyłem buty, które zdążyły już nieco podeschnąć. Wuj podał mi jakiś bukłak.
– Pij, dzielnie się spisałeś! – zarechotał raźno, klepiąc się po wydatnym brzuchu.
Wziąłem skórzaną sakwę i pociągnąłem łyk. Od mocnego trunku zapiekło mnie gardło, ale po chwili po ciele rozlało się przyjemne ciepło.
– Teraz Flosi, Orm i Erik. Jazda! – zakomenderował Snorre.
Chłopcy czym prędzej zaczęli się rozbierać, chcąc mieć za sobą przymusowe spotkanie z lodowatą wodą. Gunnar i Helgi siedzieli na płaszczu mojego ojca, nadal dygocząc z zimna.
– Już nigdy nie wejdę do tej zimnicy – syknął Helgi.
– Wejdziesz, wejdziesz. Przyzwyczaisz się. – Snorre kucnął przy nich, by podać im do picia to samo, co przed chwilą wuj podał mnie. – Siedźcie przy ogniu, niedługo wracamy. Odpoczniecie nieco.
– Bjorn, tobie nie zimno? – zapytał z troską Gunnar.
– Zimno, ale to chyba ma służyć naszemu zdrowiu. A jak wpadniesz podczas wyprawy do zimnego morza, to co? Będziesz się drzeć, że ci tyłek marznie? – zapytałem złośliwie.
– Dość. – Jak spod ziemi wyrósł obok nas ojciec. – Jesteście drużyną, nie kłóćcie się. Każdy był w wodzie tyle, ile dał radę wytrzymać. W drużynie ma być zgoda. Zobaczcie, Flosi już wraca, za nim Orm i Erik. Wy wytrzymaliście dłużej.
W oczach ojca dostrzegłem dumę. Porozumiewawczo – i dyskretnie – skinął mi głową. Trzej drużynnicy szybko zbliżali się do ogniska, szczękając zębami. Ruszyła kolejna trójka, a za nią następna, już ostatnia. W sumie dwunastu chłopców. Nowa drużyna jarla Ulfara, duma Trondheim. Bracia z północy.
– Wracamy do domu! – zawołał mój wuj, upijając spory łyk z bukłaka. Jego broda lśniła od ostatnich kropli trunku.
– Poczekaj – syknął Snorre.
Wiking dał znak mojemu ojcu, a potem obaj zaczęli się rozbierać. Powoli, majestatycznie weszli do wody, po czym – jak gdyby nigdy nic – zaczęli pływać. Upłynęło naprawdę dużo czasu, zanim wrócili do ogniska. Spojrzałem na ojca z podziwem. Wydawał się niewzruszony, podobnie jak Snorre, który tylko dwa razy parsknął, by pozbyć się wody z nosa.
– Jakim cudem nie jest wam zimno? – zapytał z niedowierzaniem Helgi.
– Lata praktyki, chłopcze – odparł Thorolf, uśmiechając się szeroko. Na jego brzuchu połyskiwała ogromna blizna, która po kontakcie z zimną wodą zmieniła kolor na siny.
– Wracajmy. Zrobiłem się głodny, a chłopcom przydałaby się porządna strawa. – Ulfar zagrzebywał resztki ogniska, polewając je wodą z jeziora. – Bukłak przydał się na coś jeszcze.
Ruszyliśmy przed siebie, do dobrze znanego nam miejsca. Dom wuja Ulfara, jarla Trondheim, był długim budynkiem mieszczącym niezliczoną ilość pomieszczeń, spichlerzy i zakamarków. Kiedy wuj poślubił córkę jarla Tarczownika z Ulsberg, Thorę, wszystko się zmieniło. Ciotka przebudowała prostą, niezbyt dużą chatę na miejsce godne siedziby jarla z północy. Matka nieraz wspomniała, że Thora była najlepszym, co przytrafiło się Ulfarowi. Zresztą cała osada tak mówiła, więc pewnie była to prawda.
Często chodziłem tu do moich kuzynów – o rok starszego Flosiego i Helgiego, który urodził się w tym samym roku co ja. Bawiliśmy się razem prawie każdego zimowego popołudnia. Nierzadko towarzyszył nam też Gunnar, syn Snorrego. Wspólnie wyprawialiśmy się na dzikie łupieżcze wyprawy w dalekie krainy, a za wikińskie drakkary służyły nam puste izby z łóżkami. Nieraz zbieraliśmy burę za swoje zachowanie, ale byliśmy tylko dzieciakami, które zabijały nudę. Kiedy nie mogliśmy biegać po lasach i pastwiskach, siedzieliśmy tam, gdzie było ciepło.
Całą dwunastką weszliśmy do miejsca, gdzie mogliśmy się nieco ogrzać. Małe przytulne pomieszczenie znajdowało się gdzieś na tyłach domu. Ojciec z wujem i Snorrem poszedł gdzieś, a my zostaliśmy sami. Czekaliśmy, aż zawołają nas na posiłek.
– Bjorn, musisz nas nauczyć, jak dłużej siedzieć w wodzie – zaczął Helgi. Jego twarz w końcu odzyskała różową barwę, ale usta pozostawały sine.
– Tak, koniecznie musisz zdradzić swój sekret. – Flosi pokiwał głową.
Spojrzałem na nich ze zdziwieniem.
– O czym wy w ogóle mówicie? Po prostu wszedłem do wody, a potem z niej wyszedłem. – Wzruszyłem ramionami, bo nic innego nie miałem im do powiedzenia. Nie rozumiałem ich niezdrowej fascynacji tym, co się wydarzyło nad jeziorem.
Gunnar i Helgi spojrzeli po sobie, ale nic nie powiedzieli. Znałem ich wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że coś knują za moimi plecami.
– Zapraszam na posiłek, pewnie umieracie z głodu! – W drzwiach pojawiła się wesoła służka, Bera. Była niewiele starsza od nas, miała jedenaście, może dwanaście lat. Jej ciemne włosy spleciono w gruby warkocz, który kołysał się jak żagiel na wietrze. Gdy mrugnęła do nas figlarnie, cała drużyna zaczęła się prężyć.
Wbiegliśmy do halli, dużego pomieszczenia, w którym było przyjemnie ciepło, a stoły uginały się od jedzenia. Usiadłem z boku, tak aby wszystko dobrze widzieć. Nie czułem głodu, jedynie chciało mi się pić. Przechyliłem kubek, opróżniając go jednym haustem. Woda kojąco płynęła do moich trzewi. Po chwili zjawili się nasi opiekunowie. Dołączył do nich jakiś mężczyzna, którego nie kojarzyłem. Miał na sobie piękną haftowaną tunikę w głębokim niebieskim kolorze; srebrne naramienniki odbijały się od połyskującej ciemnej materii. Był zdecydowanie starszy od mojego ojca, jego twarz znaczyły głębokie ciemne zmarszczki.
Wikingowie zasiedli za stołem.
– Niech Odyn spojrzy na tę młodą drużynę swoim łaskawym okiem – powitał nas nieznajomy, skłaniając lekko głowę.
– Chłopcy, poznajcie Tjostara, wysłannika króla Halfdana, jego prawą rękę. Tjostar wędruje po kraju w poszukiwaniu najlepszych wojów – powiedział wuj Ulfar.
Z uznaniem popatrzyliśmy na przybysza, a potem zamilkliśmy w oczekiwaniu na to, co powie tak znamienity gość.
– Sami wiecie, że żyjemy w niespokojnych czasach, a pokój jest cenniejszy niż złoto. Król również to wie, a mądrość Odyna spłynęła na niego. Władca postanowił, że każdy z podległych mu jarlów zbierze młodą drużynę, która po wyszkoleniu za kilka lat wypłynie na szerokie wody, na zachód. Niech mądrość waszych ojców spłynie na was niczym czysta woda z górskich źródeł. Miejcie siłę Thora, mądrość Odyna, przebiegłość Lokiego, dobroć Baldera. Niech prowadzą was bogowie Asgardu i Vanaheimu, a norny zdecydują o waszym przyszłym losie w Midgardzie, synowie ziem północy – zakończył swoją przemowę Tjostar, a potem uniósł kielich i przepił do trójki dorosłych zgromadzonych w halli.
– Na jesieni wprowadzicie się do specjalnego miejsca, gdzie będziecie mieszkać i walczyć, aż osiągniecie sławę. Opuszczacie alkowy matek, aby być płynnym złotem tej ziemi. Wszyscy należycie do Odyna! – zagrzmiał Ulfar, który zdążył już wychylić sporo trunku z rogu.
– Jedzcie, strawa stygnie. – Snorre kiwnął głową, a my niemal rzuciliśmy się na pyszne kurczaki, kawałki świeżego chleba i spory kawał ciasta z jabłkami.
Choć jeszcze przed chwilą nie byłem głodny, teraz połykałem smaczne kąski, ukradkiem patrząc na rówieśników. Ale w ich oczach nie było nic poza chęcią pożarcia wołu. Jedli i śmiali się, jakby byli zupełnie nieświadomi losu, jaki ich czekał. A więc to koniec naszego dzieciństwa. Nareszcie! Weźmiemy miecze, włócznie i tarcze, by walczyć niczym prawdziwi wikingowie. Odkąd się urodziłem, czułem, że to moja jedyna droga.
Z zadumy wyrwał mnie głęboki głos ojca:
– Bjorn, wracamy.
Poczęstunek dobiegł końca. Posłusznie wstałem i ruszyłem za wikingiem. Słońce wyszło zza chmur, ogrzewając ziemię swym ciepłem. Spojrzałem w górę, ku niebu, rozkoszując się ostrymi promieniami na swojej skórze.
– Jesteś gotowy – zaczął ojciec i gwałtownie się zatrzymał. – Masz siedem lat, ale wyglądasz na o wiele starszego. Przewyższasz wszystkich wzrostem i siłą fizyczną, ale to tylko niewielka część życia. Słyszałeś, jak Tjostar mówił o mądrości Odyna?
Kiwnąłem głową.
– Musisz słuchać, synu, bo z tym u ciebie ciężko. Masz robić to, co każą, bo inaczej zginiesz na polu walki jak ostatni karaluch. Zdepczą cię. W drużynie siła, rozumiesz? Tu się przekonasz, komu możesz powierzyć swoje tajemnice, a nieraz i życie.
– A ty, ojcze? Miałeś jakiegoś przyjaciela? – zapytałem z ciekawości.
Ojciec narzucił na głowę kaptur.
– Oczywiście. Był nim mój brat, Randall. Broniliśmy się nawzajem i ochranialiśmy. Ale to dawne dzieje. Czeka na mnie w Walhalli… – Głos mu lekko zadrżał.
– Ale ja nie mam brata, jedynie siostry, Helgę i Ingę, które cały czas wrzeszczą – odparłem smutno. Taka była prawda. Zazdrościłem Flosiemu, że ma Helgiego, a Helgiemu, że ma Flosiego.
Ojciec położył mi dłonie na ramionach i popatrzył prosto w oczy.
– Twoje siostry dorosną tak prędko, jak i ty. Nieraz będziecie sobie pomagać w ciężkich chwilach. Jesteście rodzeństwem i w tym tkwi wasza moc. – Znów ruszył przed siebie, a ja starałem się dorównywać mu kroku. – Bjorn, masz siłę, o jakiej niejeden młody człowiek mógłby tylko marzyć. Teraz przyszedł czas na naukę i dyscyplinę. Chcesz być wojem, jakiego świat jeszcze nie poznał? – Odwrócił się, by na mnie spojrzeć.
– Wiesz, że o niczym innym nie marzę – odparłem zgodnie z prawdą.
– W takim razie kiedy opadną pierwsze liście, opuścisz dom – powtórzył to, co usłyszeliśmy od wuja Ulfara, a co pewnie dużo wcześniej zostało ustalone między naszymi ojcami.
Szliśmy w milczeniu, kiedy zza niewysokich brzózek wyłoniła się nasza niewielka chata. Bezpieczna przystań, jak zwykł mawiać ojciec, wracając z licznych podróży. Ściany wykonano z dużych pionowych bali z jesionu; dookoła wciąż pachniało lasem, bo późną jesienią uszczelniono je leśnym mchem. Zostawiliśmy mokre płaszcze w niewielkim przedsionku i weszliśmy do izby. Wieńce czosnku oraz cebuli zwisały smętnie z kołków wbitych w drewno. W nasze nozdrza wdarł się zapach gotowanej kaszy, a piski Ingi świdrowały nasze uszy.
– Zostaw to, bo się skaleczysz. – Matka próbowała wyrwać trzylatce z ręki igłę, która nieopatrznie znalazła się w zasięgu małej.
– Nie! – krzyczała głośno moja siostra, ściskając swój skarb. Wyraźnie nie miała zamiaru go oddać.
Gdy ojciec podszedł do niej i z zaskoczenia poderwał ją na ręce, zachichotałem pod nosem, bo wiedziałem, że Inga tak łatwo nie odpuści.
– Wiesz, że trzeba być grzeczną i słuchać rodziców? – zwrócił się do małej buntowniczki.
– Tak. – Inga skinęła główką, ale zaraz potem przekornie wystawiła język do matki.
– W takim razie dlaczego nie oddasz mamusi igły? Zranisz siebie albo Helgę. – Ojciec wskazał na niebezpieczny przedmiot. – Mama musi czymś szyć. A twoja lalka, ta w zielonej sukience, czy ona czasem nie potrzebuje nowego ubranka? Może oddaj igłę, to wieczorem przed spaniem coś uszyjecie.
– Dobrze! – krzyknęła mała złośnica. – Ale musisz wyhaftować mały kwiatuszek, dobrze? – Zrobiła okrągłe oczy i uśmiechnęła się szeroko do mamy.
Usiedliśmy za stołem, na którym po chwili mama postawiła parującą kaszę z suszonym mięsem jelenia. Spojrzałem na jedzenie, ale nie wziąłem ani kęsa. Ojciec za to nałożył sobie za nas dwóch. Siostry też posłusznie jadły w skupieniu.
– Nic nie powiesz, Bjorn? – zagaiła matka, wpatrując się we mnie.
– Będę wikingiem, matko. Prawdziwym – odparłem krótko. – Idę do drużyny wuja. Stanę się najlepszym wojem, a skaldowie będą śpiewać o mnie pieśni.
Rodzice spojrzeli po sobie, a ja dostrzegłem między nimi jakieś niewidzialne napięcie, które po chwili ulotniło się przez dymnik razem z dymem z ognia dogasającego na palenisku.
– Nasz niedźwiadek nabrał rozumu! Zimne kąpiele mu służą! – Ojciec zaśmiał się, unosząc wysoko kubek z napitkiem.
W oczach rodzicielki dostrzegłem łzy. Zamrugała szybko, ocierając policzki. Klucze u jej paska zabrzęczały dźwięcznie, gdy podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła.
– Moje serce wypełnia radość i żal. Niech bogowie cię prowadzą, synu. Bądź czujny i odważny.
Wsadziła mi w rękę małe zawiniątko, a ja natychmiast wysupłałem z płótna podarunek. Na mojej dłoni leżał wizerunek konia Sleipnira, łudząco podobny do tego, który pod koszulą nosił ojciec. Nie bacząc na nic, uściskałem matkę, a potem ją wycałowałem. Siostry popatrzyły na mnie zdumione, ale wciąż były zajęte posiłkiem. Następnie ojciec zawiązał mi rzemień, a ja dotknąłem niezwykłego prezentu, który zawisł na mojej szyi.
– Dziękuję! – wrzasnąłem ile sił w płucach, aż Inga i Helga podskoczyły na drewnianej ławie.
– No, na dzisiaj wystarczy! Pora do spania! – Ojciec przeciągnął się szeroko, rozkładając ręce na boki. – Chcę się wygrzać w ciepłym łożu, przy mojej ukochanej żonie. A nuż urodzi się wam kolejny brat?
– Nie żartuj sobie! – Matka dała mu kuksańca, a potem pogoniła dziewczynki do mycia.
Odszedłem od stołu i z trudem ściągnąłem buty. Gdy tylko przyłożyłem głowę do siennika, odpłynąłem w dalekie śnieżne krainy. Nie słyszałem już nic.
***
– Bjorn, Bjorn! Zbudź się! – Poczułem szarpanie za brzeg kaftana, którego nie zdążyłem wczoraj zdjąć przed snem.
– Co znowu? – Przetarłem oczy, wciąż z resztką snu pod powiekami. Spałem całą noc jak zabity.
– Mama jest chora… – chlipnęła Helga.
Skoczyłem na równe nogi.
W drugiej izbie, którą wydzielono całkiem niedawno, na łożu leżała matka z zamkniętymi oczami. Obok niej czuwał ojciec, z Ingą na kolanach. Dziewczynka nerwowo skubała rąbek sukienki.
– Co się stało? Co z matką? – spytałem.
– Nic, po prostu nie mogę wstać… – Mama spojrzała na mnie przelotnie, ale zaraz zacisnęła powieki. Usta miała wykrzywione w grymasie, jakiego do tej pory u niej nie widziałem. Widać było, że cierpi.
– Idź po Liv, niech natychmiast przyjdzie – polecił mi ojciec, a ja zerwałem się do biegu.
Wypadłem na podwórko, gdzie zimne powietrze momentalnie mnie obudziło. Pod nogami plątały mi się kury i gęsi, ale sprytnie je wyminąłem.
Już po chwili stałem pod drzwiami chaty Ubbego, głośno waląc do drzwi.
– Liv! Matka zachorowała! – krzyknąłem. – Liv!
Drzwi otworzyły się błyskawicznie. Na progu stała Liv, najstarsza córka Ubbego i Valgerd.
– Idę.
Jej barwna chusta mignęła mi przed oczami, kiedy zbiegała z trzech kamiennych schodków.
Po kilku minutach dopadła do łoża matki.
– Co ci, pani…?
– Nie mogłam rano wstać. Nie daję rady ruszyć nogami, a ból jest nie do zniesienia… – odparła matka z ogromnym wysiłkiem, pojękując co chwilę.
– Zioła piłaś? – zapytała chłopka, krzątając się po izbie.
– Piłam.
– Może za mało…
– Więcej niż zwykle. Nogi cierpły mi już od kilku dni.
Stałem za drzwiami, przysłuchując się rozmowie. Serce biło jak oszalałe, a ręce miałem wilgotne od potu.
– Nie skarżyłaś się.
– Po co?
– Ten ostatni poród, pani…
– Milcz. Inga ma się dobrze.
– Gorzej z tobą.
– Rozpal ogień na palenisku, zagrzej kamienie – rozkazała moja matka, ucinając temat. – Może coś pomogą. No idź!
Odskoczyłem od drzwi w ostatnim momencie, bo Liv jak oparzona wpadła do głównej izby podłożyć drwa. Pod pachą niosła kilka płaskich czarnych kamyków.
Korzystając z okazji, zajrzałem do alkowy matki.
– Chodź, synu… – Przywołała mnie gestem.
Posłusznie usiadłem na skraju jej łoża. Poczułem intensywny zapach jakichś naparów, który przyprawiał mnie o zawroty głowy.
– Mamo… – zacząłem, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Przełknąłem ślinę. – Co ci jest?
– Weź grzebień, ten z rogu jelenia, i uczesz mi włosy – nakazała jak gdyby nigdy nic.
Podszedłem do kufra, gdzie zwykła go trzymać. Gdy podniosłem misternie rzeźbione wieko, moim oczom ukazał się niezwykły widok. W skrzyni umieszczono całe mnóstwo złotych pierścieni, bursztynowych naszyjników, brosz, znalazły się tu nawet małe rzeźby Frei i Odyna odlane ze srebra. Zdziwiłem się. Matka zawsze nosiła się skromnie, a na jej dłoniach ozdoby pojawiały się od święta. W zasadzie nosiła tylko jeden klejnot, odziedziczony po mojej babce. Był to srebrny pierścień z czerwonym oczkiem.
– To wszystko kiedyś będzie wasze – usłyszałem. – Ojciec zadbał o waszą przyszłość, pracując u króla. Zobacz, ile zgromadził bogactw!
Wyjąłem ze skrzyni grzebień i zacząłem rozczesywać jej włosy. W dotyku przypominały najdelikatniejszą tkaninę.
– Mój mały niedźwiadek… – wymruczała matka, przymykając oczy. – Pamiętam, jak się urodziłeś. Nastały żniwa, a ja zaczęłam rodzić wcześniej, niż wskazywałby na to mój czas. Ojciec był w Namsos, u Ketila Szkutnika. Ja w chacie sama, tylko z Liv. Bałam się o ciebie, o nas, czy przeżyjemy obydwoje… Wiesz, że miałeś starszego brata, Knuta. Niestety nie było wam dane się poznać.
– Tak.
– Miałby teraz jedenaście wiosen…
Na chwilę zapadła cisza.
– Matko, jesteś jeszcze młoda, będziesz miała wiele dzieci – odpowiedziałem, wciąż czesząc włosy.
– Nie sądzę, Bjorn. Ledwo przeżyłam narodziny Ingi. Jestem szczęśliwa z tego, co mam. – Wyciągnęła ku mnie ręce, a potem mocno mnie przytuliła. Poczułem znany zapach rumianku, który zawsze jej towarzyszył. – Nasze drogi się rozejdą, kiedy wejdziesz do drużyny, ale pamiętaj, nieważne, co będziesz robił w życiu, ja zawsze będę cię kochała ponad wszystko. I czekała na ciebie z otwartymi ramionami.
– Mówisz tak, jakbyś wybierała się do Hel – odparłem prostodusznie.
– Jeszcze nie dzisiaj, synku. Kiedyś tak, ale mam jeszcze dużo do zrobienia w Midgardzie. – Słaby uśmiech pojawił się na jej ustach. – Idzie Liv, może w końcu mi ulży w cierpieniu…
Drzwi skrzypnęły i do izby wróciła chłopka, niosąc w lnianych płótnach gorące kamienie.
– Idź pomóż ojcu w obrządku – zwróciła się do mnie matka. – Krowa ryczy niewydojona, a klacz lada dzień się oźrebi.
Skinąłem głową i wybiegłem przed chatę, ocierając rękawem łzy.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI