Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Wilk w owczej skórze - ebook

Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
20 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wilk w owczej skórze - ebook

Jest 25 lipca 2009 roku. W Åre odbywa się szczyt ekologiczny. Oczy całej Europy skierowane są na Szwecję. Lecz tego dnia mało kto śledzi wiadomości poświęcone temu doniosłemu wydarzeniu, ponieważ w centrum miasta dochodzi do makabrycznego morderstwa. Media podają, że pewien mężczyzna zostaje zastrzelony w luksusowym hotelu. Wszystko wskazuje na wykonaną z zimną krwią egzekucję. Śledztwem zajmować się będzie inspektorka policji Marita Lander.

Niedługo po zabójstwie ktoś informuje o bombie podłożonej w wagoniku kolejki linowej, w którym znajdują się niewinni ludzie. Uwięzieni wysoko nad ziemią turyści rozpaczliwie wyczekują pomocy z zewnątrz. Marita wraz z kolegą z oddziału prewencji – Chrstianem Ståhlem – rozpoczyna niebezpieczną akcję ratunkową.

W tym samym czasie trwa pościg za mordercami przez bezkresne góry, mroczne lasy i miasteczka okręgu Jämtland.

„Wilk w owczej skórze” otwiera serię trzymających w napięciu powieści kryminalnych o losach funkcjonariuszki Marity Lander. Linda Staff od wielu lat pracuje w strukturach policyjnych, dzięki czemu jej książki odznaczają się życiowym realizmem.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8076-430-8
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

Z jedną nogą pod koł­drą, a drugą uło­żoną na niej, le­żał na ho­te­lo­wym łóżku, dra­pał się po kro­czu i my­ślał o ko­lej­nym dniu. To wielki dzień. Cho­ler­nie wielki. Chyba naj­więk­szy w jego ży­ciu. Po tym dniu cały świat bę­dzie drżał na dźwięk jego imie­nia.

Włą­czony te­le­wi­zor po­ka­zy­wał ame­ry­kań­ski kry­mi­nał. Pró­bo­wał go oglą­dać, ale nie mógł się sku­pić. Gwar z le­żą­cego ni­żej noc­nego klubu był poza tym chwi­lami tak gło­śny, że le­dwo sły­szał dźwięk. Cią­gle wra­cał my­ślami do planu. Czy coś prze­oczyli? Czy może li­czyć na braci? Czy wie­dzieli, co mają ro­bić? Mu­siał w to wie­rzyć. Te­raz było za późno na ko­lejne oma­wia­nie planu.

Naj­pierw wcale nie za­re­ago­wał na pu­ka­nie do drzwi. To na pewno nie był nikt do niego, więc nie wy­ko­nał żad­nego wy­siłku, żeby się pod­nieść. Kiedy jed­nak znów roz­le­gło się pu­ka­nie, tym ra­zem gło­śniej­sze, po­czuł w brzu­chu ja­kiś cię­żar.

To nie mo­gli być chłopcy. Nie od­wa­ży­liby się wejść do ho­telu. Wie­dzieli, że ab­so­lut­nie nie wolno im się tu po­ja­wiać. Może to ja­kiś pi­ja­czyna z im­prezy na niż­szym pię­trze po­my­lił się i wali do złych drzwi? Chciał zi­gno­ro­wać pu­ka­nie, ale nie usta­wało. W końcu mu­siał wstać, żeby ka­zać pi­ja­kowi spa­dać.

Czu­jąc, jak w jego ciele po­ja­wia się co­raz wię­cej ad­re­na­liny, wstał z łóżka, pod­szedł do drzwi ubrany tylko w ko­szulkę i gatki, na­ci­snął klamkę i otwo­rzył.

Do­brze znał tę twarz.

– A ty co tu ro­bisz?

Za­miast od­po­wie­dzi po­czuł, jak lufa pi­sto­letu przy­ci­ska się do jego twa­rzy.

In­stynk­tow­nie rzu­cił się w tył i pró­bo­wał za­trza­snąć drzwi, ale na­past­nik zdą­żył już wejść za nim do po­koju.

W ca­łym jego ciele eks­plo­do­wała agre­sja. Nikt nie bę­dzie kie­ro­wał broni w jego stronę. Nie jest tchó­rzem, który ak­cep­tuje groźby.

Się­gnął lewą ręką w stronę pi­sto­letu i w tej sa­mej chwili usły­szał stłu­miony huk. Ból spra­wił, że za­ata­ko­wał in­truza jesz­cze moc­niej.

Wtedy padł ko­lejny strzał, który rzu­cił nim z ogromną siłą o ścianę. Po­woli osu­nął się na pod­łogę. Pró­bo­wał coś mó­wić, ale z jego ust wy­do­by­wało się tylko sy­cze­nie.

Wal­czył, by nie stra­cić przy­tom­no­ści. Ciem­ność nie może go po­chło­nąć. Po­woli pod­niósł wzrok, by spoj­rzeć na­past­ni­kowi w oczy, ale zo­ba­czył tylko, jak pi­sto­let znów się pod­nosi.

Nie tak miał umrzeć. To nie­moż­liwe. Miał prze­cież przed sobą naj­waż­niej­szy dzień ży­cia.

Ostat­nią my­ślą, jaka prze­le­ciała mu przez głowę przed trze­cim strza­łem, było to, że zo­stał po­twor­nie oszu­kany.1

To było naj­pięk­niej­sze ciało, ja­kie oglą­dał od dawna. Gdy cienka jak osa ta­lia wy­gi­nała się przed nim na łóżku, wpa­try­wał się w jędrny, wy­tre­no­wany ty­łe­czek, który po­woli bu­jał się w przód i w tył. Gładka skóra do­wo­dziła, że dziew­czyny wciąż była młoda i nie­do­świad­czona. Roz­piął jej biu­sto­nosz i po­pro­sił, żeby się od­wró­ciła. Te­raz miał przed sobą piersi o roz­mia­rach me­lo­nów, jedne z naj­więk­szych, ja­kie wi­dział. Nie­sa­mo­wi­cie go pod­nie­cały. De­li­kat­nie do­ty­kał ję­zy­kiem sut­ków, a ona za­częła ci­cho ję­czeć. Nie było wąt­pli­wo­ści, że go pra­gnie. Jesz­cze kilka po­ca­łun­ków, a po­tem…

Chri­stian Ståhl wy­bu­dził się gwał­tow­nie ze snu i kilka se­kund za­jęło mu zo­rien­to­wa­nie się, że za­re­ago­wał na alarm w ko­mórce. Mocno jesz­cze za­spany wy­cią­gnął rękę i do­tknął ekranu, żeby włą­czyć drzemkę. Ni­czego bar­dziej nie pra­gnął niż po­wrotu do snu.

Kurde, zu­peł­nie jak­bym po­ło­żył się spać przed chwilą, po­my­ślał i na­gle po­czuł, jak bar­dzo jest spra­gniony. Wy­schnięte pod­nie­bie­nie było jak pa­pier ścierny dla ję­zyka. Gdyby nie to, że głowę miał jak z oło­wiu, wy­grze­bałby się z łóżka wcze­śniej, ale tego ranka całe jego ciało wrzesz­czało, że nie po­wi­nien słu­chać ro­zumu – trzeba było po pro­stu wy­łą­czyć alarm i spać da­lej.

Po chwili le­że­nia bez ru­chu naj­wy­raź­niej udało mu się jesz­cze zdrzem­nąć, bo przy­śniło mu się źró­dło zim­nej wody, po czym bu­dzik znów za­dzwo­nił.

Cią­gle jesz­cze za­spany zmu­sił się do tego, by usiąść na łóżku. By­wały już w jego ży­ciu chwile, w któ­rych czuł się le­piej. Po­my­ślał, że wie­czo­rem wy­pił chyba o kilka pi­wek za dużo, i przy­po­mniał so­bie, że nie było warto, bo przez cały wie­czór nie spo­tkał ani jed­nej faj­nej la­ski.

Dzie­sięć mi­nut póź­niej wy­szedł spod prysz­nica i po­ma­lutku od­zy­ski­wał siły. Zro­bił kilka wy­ma­chów ra­mio­nami, żeby roz­grzać mię­śnie. Po­my­ślał, że miło bę­dzie wró­cić do Öster­sund.

Od pra­wie ty­go­dnia sie­dział w Åre, ochra­nia­jąc szczyt eu­ro­pej­skich mi­ni­strów do spraw śro­do­wi­ska i ener­gii.

Przez cały ty­dzień ab­so­lut­nie nic się nie działo. Co­dzien­nie po­li­cjanci byli go­towi do na­tych­mia­sto­wej ak­cji. Tylko cze­kali na sy­gnał. Nic jed­nak nie na­stą­piło. Żad­nych de­mon­stran­tów. Żad­nych in­cy­den­tów. Taka sy­tu­acja okrop­nie go de­ner­wo­wała.

Wy­ko­nał jesz­cze kilka szyb­kich ru­chów, żeby po­bu­dzić krą­że­nie. Po­tem ścią­gnął z wy­tar­tego drew­nia­nego stołka spodnie od mun­duru i je wło­żył, wciąż czu­jąc sztyw­ność w ciele. Bo­lała go głowa. Miał pa­skudny smak w ustach.

Na­cią­gnął ciem­no­nie­bie­ską ko­szulkę, która była jesz­cze na tyle świeża, by wy­trzy­mać ko­lejny dzień. Stwier­dził jed­nak przy oka­zji, że robi się za mała i cia­sno opina mu mię­śnie na piersi. Uśmiech­nął się, gdy wspo­mniał, jak młode dziew­czyny rzu­cały mu pełne po­dziwu spoj­rze­nia, gdy prze­cha­dzał się w po­li­cyj­nym mun­du­rze po uli­cach Öster­sund. Naj­lep­sze ubra­nie do rwa­nia la­sek. Ele­ganc­kie gar­ni­tury nie mo­gły się z nim rów­nać.

Chri­stian wró­cił do ła­zienki, wy­jął z szafki piankę do wło­sów i za­cze­sał swoją krótko przy­cięte włosy do góry i lekko na ukos. Po­pa­trzył z za­do­wo­le­niem na wła­sne od­bi­cie w lu­strze. Po­tem opu­ścił wzrok i spoj­rzał na ze­ga­rek. Pięt­na­ście po siód­mej. Miał jesz­cze sporo czasu na śnia­da­nie przed roz­po­czę­ciem zmiany. Może po­wi­nien za­dzwo­nić i spraw­dzić, czy wszystko go­towe na prze­wie­zie­nie mi­ni­strów na lot­ni­sko Frösön po po­łu­dniu?

Kiedy za­mknął drzwi do ho­te­lo­wego po­koju i szedł w stronę ja­dalni, wy­jął z kie­szeni te­le­fon. Le­piej spraw­dzić o je­den raz za dużo niż o je­den raz za mało. To ostatni dzień tej mi­sji, a jego za­da­niem było do­pil­no­wa­nie, by trans­port od­był się w bez­pieczny spo­sób i bez nie­spo­dzia­nek.

Wie­dział aż za do­brze, że nie ma tu miej­sca na naj­drob­niej­szy błąd.2

Co za uro­cze miej­sce! Była to pierw­sza myśl in­spek­tor Ma­rity Lan­der, gdy prze­cho­dziła przez hol ze ścia­nami z drew­nia­nych bali, wy­po­sa­żony w okna ze szcze­bli­nami.

W lobby roz­sta­wiono ciemne, obite skórą fo­tele w tra­dy­cyj­nym stylu oks­fordz­kim, a na nie­któ­rych ścia­nach wi­siały do­brze za­cho­wane skóry re­ni­fe­rów. Czuła de­li­katny aro­mat wa­ni­lii. Po­dej­rze­wała, że za za­sługa świe­czek roz­sta­wio­nych na sto­li­kach. Słynny ho­tel Fäbo­dval­len w Åre był do­kład­nie tak przy­tulny, jak można by ocze­ki­wać od tego ro­dzaju gór­skiej pla­cówki.

Ma­rita miała wła­śnie ru­szyć da­lej ze swoim wy­so­kim ko­legą Joh­nem La­xma­nem, prze­cho­dząc pod jed­nym z licz­nych drew­nia­nych skle­pień w stronę re­cep­cji, kiedy wpa­dli na umun­du­ro­wa­nego męż­czy­znę, któ­rego Ma­rita ni­gdy wcze­śniej nie wi­działa. Za­ło­żyła, że na­leży do tych po­li­cjan­tów, któ­rych wy­po­ży­czono z in­nych okrę­gów do ochrony unij­nego szczytu. Miał do­brze utrzy­mane ciem­no­brą­zowe wąsy, przez które na pierw­szy rzut oka spra­wiał wra­że­nie star­szego niż w rze­czy­wi­sto­ści. Wy­glą­dało na to, że cze­kał na ich przy­by­cie.

Jej nad­mia­rowe ki­lo­gramy, któ­rych przy­by­wało tym szyb­ciej, im bar­dziej pró­bo­wała się ich po­zbyć, spra­wiły, że po­tknęła się, gdy wcho­dzili po scho­dach. Zdą­żyła usły­szeć czy­jąś opo­wieść o tym, jak to ra­zem z ko­legą za­re­ago­wał na zgło­sze­nie, udał się na miej­sce zbrodni i za­bez­pie­czył je, ale do­stał roz­kaz po­zo­sta­wie­nia reszty lu­dziom z wy­działu kry­mi­nal­nego. Ma­rita była za to wdzięczna. Wie­działa, jak to by­wało ze zwy­kłymi po­li­cjan­tami. Mieli do­bre in­ten­cje, ale czę­sto po­peł­niali błędy. Im mniej prze­szka­dzali w śledz­twie ta­kim jak to w spra­wie mor­der­stwa, tym le­piej.

Kiedy po­ko­nali schody, opu­ścili główny bu­dy­nek i po­szli łącz­ni­kiem do jed­nej z do­bu­dó­wek, gdzie wi­dać było sze­reg ho­te­lo­wych po­ko­jów. Ko­ry­tarz był ja­śniej­szy niż lobby i znacz­nie go­rzej utrzy­many. La­xman naj­wy­raź­niej nie był w sta­nie po­wstrzy­mać się od sko­men­to­wa­nia wy­dep­ta­nej wy­kła­dziny, ale nikt nie zwró­cił na to uwagi.

W dal­szej czę­ści ko­ry­ta­rza jedne drzwi po pra­wej stro­nie były otwarte, stał przed nimi po­li­cjant w mun­du­rze. Kiedy się tam zbli­żyli, Ma­rita za­uwa­żyła szyl­dzik przy fra­mu­dze: trzy­sta dwa­dzie­ścia cztery.

Po­słała war­tow­ni­kowi uśmiech, a La­xman znacz­nie po­wścią­gli­wiej przy­wi­tał się z po­li­cjan­tem, który był wy­jąt­kowo wy­soki. We­dług Ma­rity mógł mieć metr dzie­więć­dzie­siąt, ona sama ża­ło­wała, że nie prze­kro­czyła me­tra sześć­dzie­się­ciu, za­nim prze­stała ro­snąć.

We­dług opisu wą­sa­cza ofiarę zna­la­zła tego ranka młoda sprzą­taczka za­trud­niona na se­zon letni. Kiedy za­pu­kała, a nikt nie otwie­rał, we­szła do po­koju, by go po­sprzą­tać, ale na­tknęła się na parę bo­sych stóp wy­sta­ją­cych zza łóżka.

Ma­rita we­szła do po­koju i przed jej oczami sta­nęła taka sama scena, jaką uj­rzała sprzą­taczka.

Męż­czy­zna le­żał na wznak z głową zwró­coną w kie­runku ściany. Miał pół­otwarte oczy, w któ­rych wi­dać było pustkę. Mimo tego po­zba­wio­nego ży­cia spoj­rze­nia Ma­rita nie mo­gła nie za­uwa­żyć tych fa­scy­nu­ją­cych, nie­zwy­kle ja­snych nie­bie­skich oczu. Po­środku czoła wi­dać było czarny otwór o śred­nicy nie więk­szej niż ołó­wek. Kula nie mo­gła zo­stać w czaszce, bo dolna część ściany po­kryta była czer­wo­nymi krop­kami – zo­stała obry­zgana krwią, kiedy po­cisk wy­le­ciał z tyłu głowy.

Biała ko­szulka ofiary była cała we krwi. Po le­wej stro­nie ciała utwo­rzyła się nie­wielka ka­łuża krwi, która już czę­ściowo skrze­pła.

Ma­rita zro­biła jesz­cze je­den krok w stronę le­żą­cego męż­czy­zny.

Do­brze znany za­pach mar­twej tkanki był tym sil­niej­szy, im bli­żej pod­cho­dziła. Od razu stwier­dziła, że ciało nie mo­gło tam le­żeć zbyt długo.

– Co wiemy o ofie­rze?

– Tak na­prawdę nic – od­po­wie­dział dry­blas, wciąż sto­jący w drzwiach. – Wła­śnie przy­szła kie­row­niczka ho­telu, żeby po­móc nam zdo­być ja­kieś in­for­ma­cje.

La­xman wszedł do po­koju, ale za­trzy­mał się tuż za pro­giem. To ra­czej nie wi­dok mar­twego czło­wieka spra­wił, że nie po­szedł da­lej, tylko lęk, że po­bru­dzi so­bie krwią albo tkan­kami ofiary wy­glan­so­wane mo­ka­syny.

– Czy sprzą­taczka ru­szała ciało?

Po­wie­dział to tak, jakby ta kwe­stia miała de­cy­du­jące zna­cze­nie.

Wy­soki ko­lega uśmiech­nął się le­ciutko.

– No ra­czej nie. Wspo­mniała, że się prze­ra­ziła, i wy­pa­dła na ko­ry­tarz od razu, gdy zro­zu­miała, co wi­dzi.

Ma­rita z pew­nym wy­sił­kiem przy­klę­kła, żeby do­brze przyj­rzeć się ofie­rze. Męż­czy­zna wy­glą­dał na mniej wię­cej trzy­dzie­ści lat.

Był krótko ostrzy­żony, włosy – po­pie­laty blond. Do­brze zbu­do­wany, pew­nie re­gu­lar­nie od­wie­dzał si­łow­nię. Jego ra­miona i szyja po­kryte były nie­bie­skimi, czer­wo­nymi i zie­lo­nymi ta­tu­ażami. Przed­sta­wiały noże, węże i broń. Na szyi miał skor­piona.

Te­le­wi­zor był włą­czony. Trwała oży­wiona de­bata mię­dzy pro­wa­dzą­cym a eks­per­tem od sor­to­wa­nia śmieci. Ma­rita wy­łą­czała te­le­wi­zor. Uznała, że mowa o eu­ro­pej­skim szczy­cie w Åre. Czy ze­bra­nym tu mi­ni­strom do spraw ochrony śro­do­wi­ska i ener­gii uda się wpro­wa­dzić ja­kieś po­zy­tywne zmiany? Ma­rita po­my­ślała, że ra­czej nie. Usły­szała, jak La­xman ga­wę­dzi swoim wy­szu­ka­nym ję­zy­kiem z ko­le­gami sto­ją­cymi w drzwiach.

Po­cho­dzili z Lin­köping, ale wy­słano ich na cały ty­dzień jako po­siłki do Åre. Było tu tak spo­koj­nie, że przez więk­szość czasu le­żeli na po­bo­czu, opa­lali się i je­dli lody.

La­xman ro­ze­śmiał się w cha­rak­te­ry­styczny dla sie­bie lekko iry­tu­jący spo­sób, a Ma­rita usil­nie sta­rała się tym nie przej­mo­wać. Od czasu, kiedy opu­ścił Söder­man­land i przy­był do po­li­cji w Jäm­tland nie­całe trzy lata temu, współ­pra­co­wali bez więk­szych pro­ble­mów, a cza­sem na­wet wspól­nie ser­decz­nie się śmiali, mimo że sta­no­wili swoje prze­ci­wień­stwa. Do­piero wtedy, gdy pra­wie sześć mie­sięcy póź­niej, tuż po trzy­dzie­stych pią­tych uro­dzi­nach, zo­stała mia­no­wana kie­row­niczką ze­społu do­cho­dze­nio­wego, ich re­la­cja się zmie­niła. La­xman też sta­rał się o tę po­sadę, a po­nie­waż dys­po­no­wał więk­szym do­świad­cze­niem w pracy i – jak sam uwa­żał – miał spore za­sługi, uwa­żał się za fa­wo­ryta. Jed­nak to ona wy­grała.

Ma­rita za­uwa­żyła, że przez opar­cie ciem­no­nie­bie­skiego fo­tela prze­wie­szono parę gra­na­to­wych dżin­sów, które na tym tle były nie­mal nie­wi­doczne. Na sto­liku mię­dzy fo­te­lem a po­la­kie­ro­wa­nym na czarno krze­słem z sie­dze­niem z ma­te­riału stała pu­sta bu­telka po moc­nym pi­wie marki Carls­berg. Ma­rita schy­liła się i po­pa­trzyła na ety­kietę. Praw­do­po­dob­nie wy­jęte z mi­ni­baru. Obok bu­telki le­żało białe pa­pie­rowe opa­ko­wa­nie po ham­bur­ge­rze, upać­kane czer­wo­na­wym so­sem. Nie­bie­sko-czer­wone logo zdra­dzało, że była to je­dyna po­zo­sta­łość po po­siłku z Si­bylli.

Szła po­woli w stronę drzwi i za­uwa­żyła torbę le­żącą na ławce przy wie­szaku na ubra­nia. Szarą, spor­tową, śred­niej wiel­ko­ści. Wy­glą­dała na nową, nie była wy­tarta ani brudna. Nie była też wy­peł­niona po brzegi. Ma­rita, nie do­ty­ka­jąc jej, zaj­rzała do środka i stwier­dziła, że pa­nuje tam wielki chaos. Czę­ści gar­de­roby, w więk­szo­ści bok­serki i ko­szulki, wy­glą­dały tak, jakby ktoś wrzu­cił je tam bez ładu i składu. Ko­bieta ro­zej­rzała się po po­koju, szu­ka­jąc port­fela i te­le­fonu ofiary. Ni­czego ta­kiego nie zna­la­zła na żad­nym z bla­tów. Nie było ich też w dżin­sach. Ani w nie­bie­skiej kurtce wi­szą­cej na ha­czyku przed drzwiami. W po­koju nie było też chyba lap­topa. Mimo to Ma­rita szybko od­pę­dziła myśl o zwy­kłym ra­bunku, który się nie po­wiódł. Nic w tym po­koju nie su­ge­ro­wało, że do­szło do ja­kie­goś za­mie­sza­nia.

W końcu wy­szła na ko­ry­tarz do po­zo­sta­łych, ale za­nim zdą­żyła co­kol­wiek po­wie­dzieć, do­wo­dze­nie prze­jął La­xman.

– Okej, chło­paki, je­den z was zo­sta­nie tu przed po­ko­jem, żeby nie wszedł do niego nikt nie­upo­waż­niony.

– Oczy­wi­ście, zajmę się tym – od­po­wie­dział wy­soki po­li­cjant.

– A ja ja­kie do­stanę za­da­nie? – spy­tał wą­saty, od­wra­ca­jąc się w stronę La­xmana.

– Ty mo­żesz za­cząć pu­kać do drzwi, żeby spraw­dzić, czy są ja­cyś świad­ko­wie.

– Pu­kać do drzwi? – Mun­du­rowy był cał­kiem zdez­o­rien­to­wany.

– Po­roz­ma­wiaj z go­śćmi ho­telu i do­wiedz się, co wi­dzieli i sły­szeli – od­po­wie­dział La­xman. – Mu­simy wy­ła­pać wszyst­kich ewen­tu­al­nych świad­ków.

Do­bre prze­słu­cha­nia wy­ma­gają pew­nej tech­niki, po­my­ślała Ma­rita, za­sta­na­wia­jąc się, czy wą­saty ma od­po­wied­nie umie­jęt­no­ści, ale za­nim zdą­żyła za­re­ago­wać, La­xman już go ode­słał ru­chem dłoni. Bio­rąc pod uwagę, że miał to być długi i ciężki dzień, pró­bo­wała się uspo­koić, ale nie po­tra­fiła się wy­zbyć iry­ta­cji. To prze­cież ona pro­wa­dziła to śledz­two.3

Chri­stian skrę­cił na ob­szerny par­king Ho­li­day Club, za­trzy­mał ozna­ko­wane vo­lvo V70 na prawo od wej­ścia i wy­szedł z auta. Po­ranna mgła już się roz­rze­dziła, a mimo wcze­snego przed­po­łu­dnia tem­pe­ra­tura osią­gnęła już dwa­dzie­ścia dwa stop­nie. Po nie­bie pły­nęły nie­liczne nie­groźne chmurki wy­soko po­nad wciąż po­kry­tymi śnie­giem szczy­tami gór. Przy ho­telu, w któ­rym zo­stali za­kwa­te­ro­wani po­li­cjanci, na przed­mie­ściach, słaba bryza z gór spra­wiała, że po­wie­trze było świeże, choć wcale nie zimne, pod­czas gdy tu, w mie­ście, nie­mal wcale nie wiało.

Chri­stian spoj­rzał w kie­runku góry Åre­sku­tan, która strze­lała w niebo jak ma­je­sta­tyczny zie­lo­no­szary ko­los. Za­le­d­wie kilka mie­sięcy wcze­śniej ra­zem z chło­pa­kami ze sta­rej paczki z woj­ska ru­szyli na naj­trud­niej­sze zbo­cza, by po­tem w na­grodę ba­lo­wać po nar­tach w ho­telu Fäbo­dval­len, kil­ka­set me­trów od miej­sca, w któ­rym znaj­do­wał się w tej chwili.

Na wciąż w po­ło­wie pu­sty par­king wje­chały jesz­cze dwa ra­dio­wozy. Po­li­cjantka otwo­rzyła ba­gaż­nik, po czym z auta wy­sko­czył prze­sad­nie roz­ra­do­wany czarny la­bra­dor re­trie­ver i pod­ska­ki­wał jak sza­lony, aż prze­wod­niczka zde­cy­do­wa­nie chwy­ciła za smycz i za­częła iść w stronę Chri­stiana.

– Cześć, mały – przy­wi­tał się Chri­stian, po­chy­la­jąc się, by po­gła­skać psa. Ten od razu od­wró­cił się do niego ty­łem, ka­żąc się dra­pać w tu­łów u na­sady ogona.

– Dzień do­bry – po­wie­działa prze­wod­niczka. – Mo­żemy za­czy­nać?

Była mę­skiej po­stury i mó­wiła dia­lek­tem ze Ska­nii. Nie znał jej, bo na­le­żała do tych, któ­rych ścią­gnięto do tego za­da­nia z in­nych okrę­gów, nie czuł też szcze­gól­nej po­trzeby, by ją po­znać.

– Zde­cy­do­wa­nie – od­po­wie­dział Chri­stian i jesz­cze raz po­gła­skał czwo­ro­noga, po czym wstał i ru­szył w stronę oszklo­nego wej­ścia.

We­szli do przy­po­mi­na­ją­cego halę lobby, przy­wi­tali się zdaw­kowo z re­cep­cjo­ni­stami, po czym skrę­cili w lewo w ko­ry­tarz pro­wa­dzący do hali TV4 Sport Arena. Wszel­kie po­zo­sta­ło­ści po tym, co tu się działo po­przed­niego dnia, zo­stały uprząt­nięte. Stoły i krze­sła ele­gancko po­usta­wiano w dłu­gie rzędy, wszyst­kie skie­ro­wane w stronę sceny.

La­bra­dor do­sko­nale wie­dział, co ma ro­bić, i z pa­sją wpadł do po­miesz­cze­nia, gdy tylko prze­wod­niczka wy­dała mu po­le­ce­nie. Był to już czwarty dzień z rzędu, kiedy pies wy­kry­wa­jący ma­te­riały wy­bu­chowe prze­szu­ki­wał to samo miej­sce. Jak do­tąd nie stwier­dzono żad­nych po­dej­rza­nych przed­mio­tów. Rów­nież dzi­siaj pies nie zna­lazł nic cie­ka­wego, prze­wod­niczka dała mu więc w na­grodę przy­smak i wró­cili do lobby, żeby po­wtó­rzyć pro­ce­durę rów­nież tam. Po za­bez­pie­cze­niu te­renu Chri­stian zor­ga­ni­zo­wał wartę i po­le­cił, by te dwa miej­sca nie po­zo­stały bez nad­zoru na­wet przez se­kundę aż do za­koń­cze­nia spo­tka­nia i opusz­cze­nia bu­dynku przez uczest­ni­ków szczytu.4

Kie­row­niczka ho­telu Fäbo­dval­len, Jo­hanna Gård­man, była mniej wię­cej czter­dzie­sto­let­nią ko­bietą, wy­glą­da­jącą tak, jak Ma­rita wy­obra­żała so­bie sze­fową ho­telu, któ­rego wła­ści­cie­lami byli lu­dzie ze Sztok­holmu: ele­gancko ubrana w be­żową mar­mur­kową bluzkę, szy­kow­nie opi­na­jącą jej szczu­pły tu­łów, ja­sno­brą­zowe pro­ste włosy, które praw­do­po­dob­nie się­gały nieco za ra­miona, ze­brała w koń­ski ogon, miała pro­sty, ale per­fek­cyjny ma­ki­jaż.

Nie­wy­soka po­li­cjantka z Nor­r­land z lekką nad­wagą ra­czej nie by­łaby dla niej atrak­cyjna, po­my­ślała Ma­rita.

Nie sta­ra­jąc się ukryć swego dia­lektu z Li­dingö, Jo­hanna opo­wie­działa, że to tak na­prawdę jej wolny dzień, ale jak naj­szyb­ciej udała się do ho­telu, gdy je­den z pra­cow­ni­ków za­dzwo­nił z no­wi­nami.

Ma­rita po­słusz­nie dała się po­pro­wa­dzić za re­cep­cję do biura kie­row­niczki, gdzie usia­dły w fo­te­lach przy sto­liku ka­wo­wym.

– Czy mo­żemy w czymś po­móc? – za­py­tała Jo­hanna, za­kła­da­jąc nogę na nogę w taki spo­sób, że Ma­rita zwró­ciła uwagę na jej be­żowe spodnie, ide­al­nie pa­su­jące do bluzki.

Nie było to ubra­nie, na ja­kie mo­gła so­bie po­zwo­lić zwy­kła po­li­cjantka.

Ma­rita uśmiech­nęła się, przez co jej ró­żowe po­liczki się za­okrą­gliły.

– Mu­simy się do­wie­dzieć, kim jest zmarły. Po­trze­bu­jemy wszyst­kich in­for­ma­cji o jego re­zer­wa­cji i po­by­cie.

Jo­hanna wstała, po­de­szła do sto­ją­cego na biurku kom­pu­tera i na­ci­snęła szybko kilka kla­wi­szy.

– Na­zywa się John Brown… wpro­wa­dził się w czwar­tek…

– John Brown? – prze­rwała jej Ma­rita. – An­glik? Czy Ame­ry­ka­nin?

– Nic na ten te­mat nie wia­domo. Zo­baczmy tu­taj. Po­dał ad­res w Sund­by­berg. Smul­tron­svän­gen 4. Ale oczy­wi­ście może być An­gli­kiem albo Ame­ry­ka­ni­nem.

– Jak długo miał zo­stać?

– Miał zwol­nić po­kój dzi­siaj.

Kie­row­niczka wró­ciła na swój fo­tel.

– Zwró­ci­łam uwagę, że uży­wa­cie kart za­miast klu­czy – ode­zwała się Ma­rita.

– Ma pani na my­śli zamki ko­dowe?

– Wła­śnie. Czy można zdo­być ze­sta­wie­nie tego, które karty były uży­wane do wej­ścia do tego po­koju?

– Nie ma pro­blemu.

– A o ja­kich go­dzi­nach?

– Oczy­wi­ście.

– Zna­ko­mi­cie – po­wie­działa Ma­rita. – Bę­dziemy po­trze­bo­wać ta­kiego wy­ciągu.

Jo­hanna się­gnęła ręką po le­żący na biurku blok i coś za­no­to­wała.

– I jesz­cze z czwartku, kiedy przy­je­chał?

Ma­rita kiw­nęła głową i ro­zej­rzała się po po­koju. Wszystko było ta­kie ele­ganc­kie. Nie­mal pu­ste biurko i ani jed­nego dłu­go­pisu, który le­żałby krzywo. W po­ło­wie pu­ste półki na książki. Cał­ko­wite prze­ci­wień­stwo jej wła­snego biura. Je­dyną wadą tego po­koju był brak okien.

– Ja­kiego po­kroju lu­dzie miesz­kają w tej chwili w ho­telu?

Kie­row­niczka zmarsz­czyła czoło, wy­glą­dała na ura­żoną.

– Pil­nu­jemy, by utrzy­mać klasę, więc go­ścimy przede wszyst­kim za­możne osoby.

Zu­peł­nie jakby w Åre był kto­kol­wiek inny poza za­moż­nymi sno­bami, po­my­ślała Ma­rita, która ni­gdy nie przy­je­cha­łaby na urlop w ta­kie miej­sce. Co prawda nie jeź­dziła na nar­tach, ale gdyby to ro­biła, to oko­lice Åre i tak nie by­łyby w jej stylu. Bar­dziej pa­so­wa­łyby jej mniej eks­klu­zywne góry w Här­je­da­len.

Po­li­cjantka pró­bo­wała uśmiech­nąć się przy­jaź­nie.

– Cho­dziło mi ra­czej o to, czy są to po­li­tycy, szwedzcy tu­ry­ści, ob­co­kra­jowcy, a może ja­kaś inna ka­te­go­ria.

Po krót­kiej chwili Jo­hanna ci­cho od­chrząk­nęła.

– W Åre jest mniej wię­cej czter­dzie­ści ty­sięcy łó­żek, a w tym ty­go­dniu wła­ści­wie wszystko jest za­jęte. Cza­sami zda­rza się ja­kiś po­je­dyn­czy wolny po­kój, ale poza tym pełne ob­ło­że­nie.

– I co to są za lu­dzie?

– Nasi go­ście, jak ich na­zy­wamy, to re­por­te­rzy, za­równo ze Szwe­cji, jak i z za­gra­nicy. Mamy też tu­ry­stów z Nie­miec, Ho­lan­dii i An­glii.

Ma­rita kiw­nęła głową i za­no­to­wała to.

– No i oczy­wi­ście Nor­we­go­wie. Za­wsze mamy tu Nor­we­gów – do­dała Jo­hanna.

– A ci Nor­we­go­wie to tylko tu­ry­ści?

– Nie, rów­nież biz­nes­meni.

– Oraz mor­derca.

Ten żar­cik zo­stał cał­ko­wi­cie zi­gno­ro­wany. Kie­row­niczka ho­telu od­gar­nęła na bok ko­smyk wło­sów, który uwol­nił się z koń­skiego ogona i wi­siał jej nad twa­rzą, ale poza tym na jej twa­rzy nie drgnął ża­den mię­sień.

– To wszystko, co w tej chwili przy­cho­dzi mi do głowy. Mu­szę zo­ba­czyć w księ­dze go­ści, żeby prze­ka­zać do­kład­niej­sze in­for­ma­cje.

– My też mu­simy ją prze­stu­dio­wać.

– To nie­stety nie­moż­liwe. Trzy­mamy się po­li­tyki, zgod­nie z którą nie ujaw­niamy in­for­ma­cji o na­szych go­ściach.

Ma­rita zmarsz­czyła czoło.

– To zna­ko­mi­cie. Mamy tu jed­nak do­cho­dze­nie w spra­wie mor­der­stwa, a ko­deks po­stę­po­wa­nia kar­nego stoi po­nad wszel­kimi tego ro­dzaju po­li­ty­kami.

Za­pa­dła krótka ci­sza, po czym Jo­hanna uśmiech­nęła się nie­chęt­nie.

– Za­ła­twię pani wy­ciąg.

– Do­brze. Zo­sta­niemy tu w ho­telu jesz­cze co naj­mniej do końca dnia, żeby zba­dać miej­sce prze­stęp­stwa, prze­słu­chać świad­ków i tak da­lej. Za­sta­na­wia mnie coś jesz­cze. O któ­rej go­ście się wy­mel­do­wują?

– O dwu­na­stej, ale więk­szość wy­jeż­dża wcze­śniej.

– O rany – rzu­ciła Ma­rita, spo­glą­da­jąc na ze­ga­rek. – To mu­simy za­czy­nać, żeby nie uciekł nam ża­den świa­dek.

Kiedy z pew­nym wy­sił­kiem wstała z cia­snego fo­tela, zwró­ciła uwagę na swoje palce wy­sta­jące z san­da­łów. Znowu za­po­mniała zmyć resztki la­kieru do pa­znokci. Z paru już cał­ko­wi­cie od­padł. Na in­nych wciąż po­zo­sta­wały nie­równe plamki w mo­re­lo­wym ko­lo­rze.

– Czy mogę o coś za­py­tać, za­nim pani pój­dzie? – spy­tała Jo­hanna.

Ma­rita rzu­ciła jej za­chę­ca­jące spoj­rze­nie.

– Czy na­leży uznać, że mor­derca wciąż jest w ho­telu? Czy po­win­ni­śmy się oba­wiać?

– Nie­stety, nie po­tra­fię od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie.

Po­li­cjantka zro­biła kilka nie­pew­nych kro­ków w stronę drzwi, ale za­trzy­mała się i od­wró­ciła do kie­row­niczki z iro­nicz­nym uśmie­chem.

– Ale bio­rąc pod uwagę, że ma­cie tylko za­moż­nych, ele­ganc­kich go­ści, ra­czej nie po­win­ni­ście się ni­czym nie­po­koić. W tej gru­pie spo­łecz­nej rzadko zda­rzają się se­ryjni mor­dercy.5

Dzie­sięć mi­nut przed roz­po­czę­ciem ko­lej­nej rundy eu­ro­pej­skiego spo­tka­nia na szczy­cie uczest­nicy za­częli ścią­gać do lobby. Więk­szość trzy­mała w rę­kach kubki z kawą i snuła się po po­miesz­cze­niu, a dźwięki roz­ma­wia­ją­cych lu­dzi mie­szały się w gło­śny gwar. We­wnątrz nie czuło się upału, który do­skwie­rał tego dnia.

Chri­stian uśmiech­nął się dys­kret­nie, gdy po­my­ślał, że cały rok czeka na słońce i cie­pło, a te­raz woli się cho­wać w kli­ma­ty­zo­wa­nym bu­dynku.

Aby ni­czego nie prze­ga­pić, wło­żył do ucha słu­chawkę ra­dio­te­le­fonu i śle­dził, choć bez za­an­ga­żo­wa­nia, jak ko­le­dzy roz­ma­wiają na te­mat zło­dzie­jaszka, któ­rego zła­pali w skle­pie Ica.

Wo­bec braku za­mie­szek i bru­tal­nych de­mon­stra­cji jego lu­dzie przez ostat­nie dni sprzą­tali w ca­łym mie­ście. Ni­gdy wcze­śniej w hi­sto­rii Åre nie spi­sano tak wielu zgło­szeń pro­wa­dze­nia po­jazdu pod wpły­wem i prze­stępstw nar­ko­ty­ko­wych. Nie­co­dzien­nie w Jäm­tland od­by­wają się spo­tka­nia na ta­kim po­zio­mie i żadne za­gro­że­nie nie było zbyt małe, by nie zwró­cić na nie uwagi.

Jed­nak po spę­dze­niu kilku spo­koj­nych dni w bu­dynku kon­fe­ren­cyj­nym albo w jego po­bliżu Chri­stian miał już ser­decz­nie do­syć.

Wię­cej działo się na zwy­kłym pa­trolu w Öster­sund.

Na dru­gim końcu lobby za­uwa­żył naj­bar­dziej prze­ciętną osobę, jaką znał.

Per-Olof Hans­son miał rzad­kie włosy, no­sił oku­lary, a ko­szulka opi­nała go w pa­sie. Poza tym był już po czter­dzie­stce i miał ro­dzinę.

Chri­stian kil­koma szyb­kimi kro­kami prze­ciął po­miesz­cze­nie.

Per-Olof przy­wi­tał go chłodno.

– Le­piej się czu­jesz?

– Jesz­cze ni­gdy nie czu­łem się tak świet­nie – od­po­wie­dział Chri­stian, my­śląc, że roz­mówca i tak nie zro­zu­mie jego stanu. Z tego, co wie­dział, Per-Olof ni­gdy się nie upił.

– Czy au­to­bus na lot­ni­sko jest go­towy? – spy­tał.

Męż­czy­zna kiw­nął głową.

– Ta­jest. Bę­dzie stał go­towy na ze­wnątrz, gdy spo­tka­nie się skoń­czy.

Chri­stian po­twier­dził ski­nie­niem ręki, że jest za­do­wo­lony, i wła­śnie miał od­wró­cić się na pię­cie, kiedy zmie­nił zda­nie.

– Na wszelki wy­pa­dek wpu­ścimy psa i sa­pe­rów, żeby przej­rzeli au­to­bus ostatni raz tuż przed wej­ściem mi­ni­strów. Zaj­mij się tym.

Chwilę po­tem ludzki stru­mień za­czął wle­wać się przez drzwi do sali kon­fe­ren­cyj­nej. Kilka mi­nut póź­niej w lobby było już nie­mal pu­sto. Po­zo­stało kilku pra­cow­ni­ków ho­telu i sporo umun­du­ro­wa­nych po­li­cjan­tów.

Chri­stian sta­nął w roz­kroku, opie­ra­jąc się wy­pu­co­wa­nymi czar­nymi skó­rza­nymi bu­tami o błysz­czącą ka­mienną pod­łogę, wło­żył kciuki za pa­sek i spoj­rzał w stronę głów­nego wej­ścia.

W tym mo­men­cie za­uwa­żył coś dziw­nego. Wpa­try­wał się in­ten­syw­nie, ale za­ska­ku­jąco dużo czasu za­jęło mu zo­rien­to­wa­nie się, co tak na­prawdę ogląda.

Przez wa­ha­dłowe drzwi wszedł szyb­kim kro­kiem wy­so­kim męż­czy­zna. Był cał­ko­wi­cie nagi.6

Ko­mi­sa­riat po­li­cji w Öster­sund od kilku mie­sięcy miał nową sie­dzibę. Le­żące na pół­noc od cen­trum bu­dynki, które wcze­śniej na­le­żały do zli­kwi­do­wa­nej już woj­sko­wej szkoły tech­nicz­nej, zo­stały od­re­stau­ro­wane i od­po­wied­nio przy­sto­so­wane. Po­miesz­cze­nia w gór­nym le­wym skrzy­dle były nieco więk­sze od po­zo­sta­łych po­koi biu­ro­wych, wi­dać też z nich było w po­godne dni je­zioro Stor­sjön i góry Oviks­fjäl­len. Tu pra­co­wał kie­row­nik ope­ra­cyjny Bo Malm­berg.

Opie­ra­jąc mocno stopy na pod­ło­dze, sie­dział po­chy­lony nad po­tęż­nym biur­kiem ze słu­chawką przy­ci­śniętą do ucha, jed­no­cze­śnie ner­wowo pstry­ka­jąc me­cha­ni­zmem dłu­go­pisu. Słu­chał uważ­nie tego, co Ma­rita miała do po­wie­dze­nia na te­mat mor­der­stwa. Gdy tylko uzy­skał od­po­wie­dzi na swoje py­ta­nia, prze­szedł do tego, co w tej chwili naj­bar­dziej go stre­so­wało.

– Me­dia już zwę­szyły łup. Szef działu in­for­ma­cyj­nego uważa, że po­win­ni­śmy zwo­łać kon­fe­ren­cję pra­sową.

Usły­szał w słu­chawce stłu­miony głos Ma­rity.

– A co bę­dziemy z tego mieli? Nie żyje ja­kiś John Brown z Sund­by­berg. Na ra­zie tylko tyle wiemy.

– Czy wi­dzisz ja­kieś po­wią­za­nie mię­dzy nim a mi­ni­strami?

– Z tych in­for­ma­cji, które mamy, nic nie wy­nika.

Malm­berg odło­żył dłu­go­pis i za­czął stu­kać pal­cami w blat. Wpa­try­wał się przed sie­bie po­przez swoje wiel­kie biurko i my­ślał na głos.

– To nie­ko­rzystne, że mamy mor­der­stwo. Cza­sami zda­rza się to na­wet w Jäm­tland. Nie­dawno mie­li­śmy to za­bój­stwo w domu star­ców w Kro­kom.

Zdjął rękę ze stołu. Prze­cią­gnął ją po swo­ich si­wych, ale wciąż gę­stych wło­sach i mó­wił da­lej:

– Ale je­śli ma to zwią­zek z tym eu­ro­pej­skim szczy­tem, roz­pęta się pie­kło.

Nie było żadną ta­jem­nicą, że Malm­ber­gowi zu­peł­nie nie po­do­bało się do­wo­dze­nie tym za­da­niem i po­no­sze­nie naj­więk­szej od­po­wie­dzial­no­ści za pracę po­li­cji pod­czas tego szczytu. Był na to za stary. Jego ka­riera miała się wkrótce skoń­czyć. Mógł wiele stra­cić, a zy­skać nie­wiele. Na­le­żał jed­nak do wy­mie­ra­ją­cego ple­mie­nia lu­dzi ho­noru: tych, któ­rzy tego ro­dzaju za­da­nia trak­tują z naj­wyż­szą po­wagą. Wie­dział aż za do­brze, że bę­dzie od­po­wia­dał za każdy dro­biazg, który się nie uda.

A z tym nie­kom­pe­tent­nym per­so­ne­lem, jaki mam, mu­szę uwa­żać, po­my­ślał.

Po za­koń­cze­niu roz­mowy wstał z krze­sła, wy­szedł na ko­ry­tarz i ru­szył w stronę bu­fetu, by przy­nieść so­bie kawę, ale po kilku kro­kach za­wró­cił do biurka.

Usiadł na sze­ro­kim krze­śle z obi­tym czarną sztuczną skórą, pod­niósł słu­chawkę te­le­fonu i zde­cy­do­wa­nie wy­stu­kał pię­cio­cy­frowy nu­mer, który po­łą­czył go z ko­mórką Chri­stiana Ståhla. Ode­brał przed trze­cim sy­gna­łem, a Malm­berg od razu prze­szedł do rze­czy:

– Da­waj ra­port o sy­tu­acji.

– Wszystko jest pod kon­trolą. Mie­li­śmy ja­kie­goś świ­rusa, który wpadł tu na­gu­sieńki i za­czął ry­czeć o Arce No­ego, że mi­ni­stro­wie znisz­czą ten świat i tak da­lej, ale…

Malm­berg mu prze­rwał:

– Co? Był goły?

– Nie miał na so­bie na­wet ni­teczki.

– I to po pro­stu wa­riat?

– Lo­kalni po­li­cjanci z Åre od razu go roz­po­znali. To naj­wy­raź­niej ja­kiś miej­ski głu­pek, cał­kiem nie­groźny.

– Na pewno? Czy mo­żemy mieć pew­ność, że spo­tka­nie nie jest za­gro­żone?

– Zde­cy­do­wa­nie. Wszystko jest w po­rządku. Stoję po­środku lobby w Ho­li­day Club. Spo­tka­nie prze­biega spo­koj­nie. Żad­nych de­mon­stran­tów. Żad­nych ak­ty­wi­stów.

Malm­berg wy­pu­ścił po­wie­trze z płuc i po­zwo­lił so­bie na chwilę od­prę­że­nia.

– O któ­rej au­to­bus wy­jeż­dża z Åre? – za­py­tał i zdjął ze swo­jej nie­bie­skiej po­li­cyj­nej ko­szuli biały pa­pro­szek.

Ależ bę­dzie miło, kiedy to za­da­nie się za­koń­czy.

– Kwa­drans po dru­giej.

– In­for­muj mnie na bie­żąco – roz­ka­zał Malm­berg i za­koń­czył roz­mowę.

Wy­rów­nał pa­piery na biurku tak, że le­żały w dwóch ele­ganc­kich sto­si­kach. Po­tem pod­jął ko­lejną próbę zdo­by­cia kawy.7

Ża­den z ho­te­lo­wych go­ści nie wy­glą­dał na se­ryj­nego mor­dercę. Ma­rita usia­dła na kilka mi­nut w lobby, żeby się na­pić kawy. Z przy­jem­no­ścią ob­ser­wo­wała oto­cze­nie. Ho­te­lowe ży­cie wy­da­wało się biec tak jak zwy­kle, mimo że in­for­ma­cja o mor­der­stwie praw­do­po­dob­nie już wszę­dzie się ro­ze­szła. Wszy­scy wi­dzieli też, że umun­du­ro­wani po­li­cjanci za­mknęli część bu­dynku.

Ja­kaś przy­cho­dząca obok para zwró­ciła jej uwagę. Pew­nie dla­tego, że czuć było od nich pie­nią­dze, a Ma­rita przy­po­mniała so­bie stwier­dze­nie kie­row­niczki, że mają tu przede wszyst­kim za­moż­nych go­ści.

Wy­soki i szczu­pły męż­czy­zna miał mniej wię­cej czter­dzie­ści lat, może czter­dzie­ści pięć, ko­bieta była o co naj­mniej dzie­sięć młod­sza. Jej dłu­gie blond włosy opa­dały du­żymi lo­kami na plecy, a na gło­wie miała parę zło­to­brą­zo­wych oku­la­rów prze­ciw­sło­necz­nych. No­siła cienką śnież­no­białą wia­trówkę, ide­al­nie do­pa­so­waną do szczu­płego wy­spor­to­wa­nego ciała. Na no­gach miała brą­zowe skó­rzane buty na wy­so­kim ob­ca­sie, przez co wy­glą­dała na jesz­cze wyż­szą i szczu­plej­szą, gdy tak spa­ce­ro­wała, wi­sząc na ra­mie­niu męż­czy­zny. Rów­nież on miał błysz­czącą białą kurtkę, mo­del że­glar­ski, a Ma­ri­cie udało się za­uwa­żyć jego brą­zowe skó­rzane mo­ka­syny, pew­nie ku­pione w NK albo w ja­kimś dro­gim skle­pie w Öster­malm. Pu­staki, po­my­ślała Ma­rita i za­drżała. Tak różni od niej.

Tuż za nimi szedł ja­kiś prze­ro­śnięty ba­chor, młody męż­czy­zna z ciem­nymi, za­cze­sa­nymi na mo­kro wło­sami, który gło­śno mó­wił do te­le­fonu. Spo­sób, w jaki wy­po­wia­dał sa­mo­gło­ski, od razu zdra­dzał jego po­cho­dze­nie. Przy re­cep­cji stało kilku ro­ze­śmia­nych Nor­we­gów.

Nie, drobne mor­der­stwo z zimną krwią nie jest czymś, czym ci go­ście by się pod­nie­cali, uznała w my­ślach Ma­rita, koń­cząc kawę.

Pierw­szą rze­czą, którą zo­ba­czyła, kiedy kilka mi­nut póź­niej we­szła na schody, był młody męż­czy­zna prze­cha­dza­jący się po ko­ry­ta­rzu. Uznała, że na nią czeka, po­nie­waż kiedy na sie­bie spoj­rzeli, wy­pro­sto­wał się i uniósł brwi, co miało ozna­czać coś w ro­dzaju przy­wi­ta­nia.

Kiedy zbli­żyła się do niego, pod­szedł z wy­cią­gniętą ręką i mocno uści­snął jej dłoń. Był to re­cep­cjo­ni­sta pra­cu­jący tej nocy, o którą jej cho­dziło.

Wy­jął kartę i otwo­rzył drzwi do sali kon­fe­ren­cyj­nej, którą ho­tel od­dał do dys­po­zy­cji po­li­cji. Ma­rita we­szła do środka i stwier­dziła, że po­miesz­cze­nie nie jest szcze­gól­nie wiel­kie, ale wy­star­cza­jące, by zmie­ścić pro­sto­kątny stół i osiem zwy­kłych kon­fe­ren­cyj­nych krze­seł. Przy jed­nej z krót­szych ścian stały biała ta­blica i ekran, który można było roz­wi­nąć, je­śli ktoś chciał uży­wać pro­jek­tora. Na pod­ło­dze le­żały splą­tane ka­ble, gro­żąc śmier­cią każ­demu, kto pró­bo­wałby po­dejść do okna.

To wła­śnie okna były naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nym ele­men­tem po­miesz­cze­nia. Dwie wiel­kie kwa­dra­towe szyby zaj­mo­wały nie­mal całą ścianę, a wi­dok na po­ły­sku­jące je­zioro Åre­sjön i góry po dru­giej stro­nie za­pie­rał dech w pier­siach.

Re­cep­cjo­ni­sta Je­sper Lundh był zwy­czaj­nym męż­czy­zną. Miał dwa­dzie­ścia cztery lata, włosy po­far­bo­wane na czer­wono i nie­bie­sko­zie­lone oczy. Po jego mo­wie Ma­rita nie po­tra­fiła do­kład­nie okre­ślić, skąd po­cho­dził, ale sta­wiała na okręg Väster­götland. A może Fal­köping, zga­dy­wała, za­sta­na­wia­jąc się, na któ­rym krze­śle usiąść. Kiedy w końcu zde­cy­do­wała się usa­do­wić tak, żeby wi­dzieć drzwi, Je­sper, który usiadł przy krót­szym boku stołu, po­wie­dział, że to jego trzeci rok w tym ho­telu. Na pierw­szy se­zon zi­mowy zo­stał za­trud­niony jako sprzą­tacz. Po­tem awan­so­wał na re­cep­cjo­ni­stę i pra­co­wał na zmianę w dzień i w nocy. Tego wie­czoru za­czął zmianę o dzie­sią­tej i miał pra­co­wać do ósmej rano, ale z uwagi na to mor­der­stwo jesz­cze nie po­szedł do domu.

– Noc była taka jak zwy­kle w piąt­kowy wie­czór w se­zo­nie. W noc­nym klu­bie tu obok było mnó­stwo go­ści – po­wie­dział, wska­zu­jąc w stronę bu­dynku są­sia­du­ją­cego z ho­te­lem. – Kiedy w klu­bie jest dużo lu­dzi, w na­szym lobby też zwy­kle jest gę­sto. Mamy wła­sny bar, więc lu­dzie z klubu czę­sto tu za­cho­dzą, biorą piwo i roz­ma­wiają.

– Do­brze, ro­zu­miem – po­wie­działa Ma­rita. – A czy wczo­raj w ba­rze w lobby byli ja­cyś go­ście, któ­rzy nie miesz­kają w ho­telu?

– No cóż, tego się nie da stwier­dzić – od­po­wie­dział i się za­śmiał. – Aż do za­mknię­cia klubu o dru­giej było tu cały czas mniej wię­cej dwa­dzie­ścia, trzy­dzie­ści osób. Lu­dzie wcho­dzili i wy­cho­dzili.

Ma­rita za­re­ago­wała na jego śmiech chłod­nym spoj­rze­niem.

– A kiedy mniej wię­cej za­częło się uspo­ka­jać?

– Zwy­kle robi się luź­niej około trze­ciej, więc wtedy było ra­czej tak samo.

– A po­tem?

– No cóż, było cał­kiem spo­koj­nie. Re­cep­cja jest otwarta przez całą noc i ja­cyś lu­dzie wcho­dzili i wy­cho­dzili, ale ni­kogo szcze­gól­nego nie pa­mię­tam.

Ma­rita zwró­ciła uwagę, że mimo swo­jego życz­li­wego na­sta­wie­nia wy­glą­dał na zmę­czo­nego i sen­nego. Miał szkli­ste oczy. Je­śli przy­szedł do pracy o dzie­sią­tej po­przed­niego wie­czoru, to od wielu go­dzin nie spał.

– A męż­czy­zna z po­koju trzy­sta dwa­dzie­ścia cztery? Wiesz coś o nim?

– Ten, który zo­stał za­mor­do­wany?

Ma­rita kiw­nęła głową.

– Za­mel­do­wał się w czwar­tek wie­czo­rem. To ja go przyj­mo­wa­łem. Mia­łem nockę, a on przy­szedł chwilę po roz­po­czę­ciu.

– Która to mo­gła być go­dzina?

Je­sper za­sta­na­wiał się przez chwilę.

– Nie wiem do­kład­nie. A co, je­śli źle oce­nię czas?

– Po­sta­raj się osza­co­wać to jak naj­do­kład­niej.

– Wpół do je­de­na­stej, może je­de­na­sta.

– Był sam czy w to­wa­rzy­stwie?

– Tego przy­naj­mniej je­stem pewny. Był sam. Nie wi­dzia­łem, by ktoś mu to­wa­rzy­szył.

Kla­sycz­nie, po­my­ślała Ma­rita. Po­trze­bo­wała cze­goś wię­cej. By­łoby ła­twiej, gdyby był z nim ktoś, kto mógłby po­twier­dzić, co ro­bił w Åre.

– Czy mo­żesz jesz­cze coś o nim po­wie­dzieć?

– Ra­czej nie.

Ma­rita kiw­nęła głową.

– Okej, dzięki. Ode­zwij się, je­śli przyj­dzie ci do głowy coś, co mo­głoby nam po­móc. Co­kol­wiek.

Kilka mi­nut póź­niej w są­sied­niej sali kon­fe­ren­cyj­nej, która wy­glą­dała tak samo, tylko w lu­strza­nym od­bi­ciu, zna­la­zła La­xmana sie­dzą­cego przy stole i go­rącz­kowo za­pi­su­ją­cego coś w bloku swoim pió­rem marki Mont­blanc.

Kiedy we­szła do po­miesz­cze­nia, pod­niósł wzrok.

– Słu­chaj no, słabo idzie z po­wia­da­mia­niem bli­skich.

Ma­rita rzu­ciła mu pełne za­sko­cze­nia spoj­rze­nie.

– Tak? Dla­czego?

La­xman roz­ło­żył ra­miona i uniósł barki.

– Nie ma żad­nego Johna Browna pod po­da­nym ad­re­sem w Sund­by­berg. Ad­res zresztą też nie ist­nieje. Nie ma ta­kiej ulicy.

– Spraw­dza­łeś też w Go­ogle’u?

– Spraw­dzi­łem dwa razy w róż­nych re­je­strach.

Gdy prze­glą­dał swoje trzy stosy pa­pie­rów, Ma­rita obe­szła stół i usia­dła po dru­giej stro­nie. Tuż przy oknie.

– W ca­łej Szwe­cji jest tylko trzech Joh­nów Brow­nów – kon­ty­nu­ował La­xman. – Je­den ma cztery lata i mieszka w Ro­sen­gård.

– My­ślę, że mo­żemy go wy­klu­czyć.

– Jest też John Brown w Väste­rås. Sześć­dzie­siąt osiem lat.

– Fa­cet w tym po­koju nie ma sześć­dzie­się­ciu ośmiu lat.

– Ten trzeci mieszka w Nor­r­ko­ping. Ma trzy­dzie­ści dwa lata, więc…

Ma­rita spoj­rzała na niego py­ta­jąco.

– …to on?

La­xman znów wy­szu­kał coś wśród swo­ich po­rząd­nie po­sor­to­wa­nych pa­pie­rów i rzu­cił przed Ma­ritę zdję­cie.

– To jego fo­to­gra­fia pasz­por­towa.

Nie mu­siała się szcze­gól­nie długo przy­glą­dać, żeby stwier­dzić, że męż­czy­zna na zdję­ciu nie był ofiarą le­żącą w po­koju. Ten miał nie­mal łysą czaszkę i ru­dawą brodę. Poza tym nie miał na szyi ta­tu­aży.

– A więc za­mel­do­wał się w ho­telu pod fał­szy­wym na­zwi­skiem?

– Na to wy­gląda. O ile nie jest za­mel­do­wany za gra­nicą. Py­ta­łem kie­row­niczki ho­telu, za­pła­cił z góry go­tówką i nie uży­wał karty kre­dy­to­wej, więc to też ra­czej ślepa uliczka. A ho­tel nie spraw­dził jego toż­sa­mo­ści po przy­by­ciu.

Ma­rita po­czuła, jak wzbiera w niej iry­ta­cja.

– Roz­ma­wia­łeś z kie­row­niczką ho­telu?

La­xman nieco non­sza­lancko kiw­nął głową.

– Ale to prze­cież ja ją prze­słu­chuję. Czy nie by­łoby le­piej, gdy­bym kon­ty­nu­owała ten kon­takt?

– Dajże spo­kój. Nie mamy czasu do stra­ce­nia. By­łaś za­jęta czymś in­nym.

Za­nim zdą­żyła co­kol­wiek po­wie­dzieć, wró­cił do wcze­śniej­szego te­matu.

– Będę da­lej drą­żył i zo­ba­czymy, co to da. Do­póki nie wiemy, kim jest, trudno bę­dzie po­wia­do­mić bli­skich.

La­xman miał ra­cję. Było ważne, żeby do­cho­dze­nie nie stra­ciło tempa. Ma­rita uznała, że jej uraza nie może wpły­wać na dzia­ła­nia.

On nie miał nic złego na my­śli, prze­mknęło jej przez głowę i za­uwa­żyła drobną, przy­po­mi­na­jącą mysz ko­bietę, która po­ja­wiła się w drzwiach. Była ni­ska, py­zata i siwa, a jej oczy wy­glą­dały, jakby coś knuła.

– Je­ste­ście z po­li­cji? – spy­tała.

Za­nim któ­re­kol­wiek z nich zdą­żyło od­po­wie­dzieć, oświad­czyła:

– My­ślę, że wi­dzia­łam mor­der­ców.8

Timmy pa­trzył na ze­gar po­środku ta­blicy roz­dziel­czej. Od­dy­chał ciężko, nie mógł usie­dzieć w miej­scu i lekko pod­ska­ki­wał na sie­dze­niu pa­sa­żera. Do­brze znał to uczu­cie. Za­wsze tak było przed ak­cją. Mie­siące pla­no­wa­nia. Emo­cjo­nu­jące ocze­ki­wa­nie. I wresz­cie nad­cho­dzi wielki dzień. Taki jak dziś.

Benji otwo­rzył drzwi kie­rowcy, wsiadł i rzu­cił Timmy’emu owi­niętą fo­lią ka­napkę i colę, którą wła­śnie ku­pił na sta­cji ben­zy­no­wej. Szybko je­dli, nie mó­wiąc wiele.

Timmy za­sta­na­wiał się, do­kąd by uciekł, gdyby coś po­szło nie tak. Do matki? To nie dość bez­pieczne. Poza tym sta­ruszka dzia­łała mu na nerwy. Może do Taj­lan­dii? Albo Bar­ce­lony? Miał pewne kon­takty w obu tych miej­scach, ale nie mógł się zde­cy­do­wać, na kim mógł bar­dziej po­le­gać. Naj­pro­ściej by było, gdyby nic się nie po­srało.

Ro­bili to już wcze­śniej. By­wało, że wszystko szło do­brze, by­wało też wprost prze­ciw­nie. Ja­kiś drań za­ka­po­wał, ktoś po­wią­zał z nimi do­wody rze­czowe albo inne gówno. Obaj z Ben­jim sie­dzieli. Ale nie pi­snęli ani słowa. Ża­den gli­niarz, ża­den cho­lerny pro­ku­ra­tor, na­wet pe­dal­ski sę­dzia nie był w sta­nie zmu­sić ich do pusz­cze­nia pary. Ni­gdy w ży­ciu. Byli lo­jalni wo­bec zle­ce­nio­daw­ców. Na tym ta ro­bota po­le­gała.

Ka­bina mocno się na­grzała przez ten krótki czas, kiedy stali z wy­łą­czoną kli­ma­ty­za­cją, mimo że za­par­ko­wali w cie­niu. Timmy otwo­rzył drzwi pa­sa­żera, żeby prze­wie­trzyć, i wy­pił resztkę coli. Benji jadł dwa razy szyb­ciej, więc już dawno skoń­czył.

Timmy wy­cią­gnął do niego rękę.

– Da­waj śmieci.

– Co?

– Da­waj puszkę i fo­lię, w którą było za­wi­nięte żar­cie.

Benji spra­wiał wra­że­nie, że nic nie ro­zu­mie, ale po­słusz­nie po­dał mu alu­mi­niową puszkę i lepką fo­lię, którą zwi­nął w kulkę. Timmy sta­ran­nie wci­snął opa­ko­wa­nie do puszki, a po­tem zro­bił to samo z wła­snymi od­pa­dami. Po­tem znów spoj­rzał na ze­ga­rek.

– Czas ru­szać.

Benji prze­krę­cił klu­czyk w sta­cyjce w tej sa­mej chwili, w któ­rej Timmy za­mknął drzwi. Do­staw­czak ru­szył z cha­rak­te­ry­stycz­nym mru­cze­niem die­sla.

Kiedy tylko wy­je­chali na główną drogę i przy­spie­szyli, Timmy opu­ścił szybę i jak naj­da­lej od­rzu­cił puszki. Wy­lą­do­wały na po­bo­czu i znik­nęły za nimi.

W sa­mo­cho­dzie nie mo­gły zo­stać żadne ślady DNA.9

My­szo­wata ko­bieta na­zy­wała się Ann-So­fie Skog i wy­glą­dała na sześć­dzie­siąt lat, cho­ciaż do­bie­gała do­piero pięć­dzie­siątki. Miała duży ty­łe­czek w kształ­cie gruszki, ale jej mocno po­marsz­czona twarz spra­wiała, że mimo to wy­glą­dała szczu­pło. Pa­trząc na dwa kolce, które za­stę­po­wały jej przed­nie zęby, Ma­rita po­my­ślała, że wy­gląda jak prze­ro­śnięta ry­jówka.

Usia­dła na krze­śle, który po­li­cjantka jej pod­sta­wiła, żeby zna­la­zły się po prze­ciw­nych stro­nach stołu.

Kiedy Ma­rita do­peł­niała for­mal­no­ści, Ann-So­fie sie­działa wy­pro­sto­wana z rę­kami na ko­la­nach i stu­dio­wała przez okno wi­dok na je­zioro i góry po dru­giej stro­nie. Była wy­raź­nie pod­nie­cona, ale ra­czej dla­tego, że miała coś waż­nego do po­wie­dze­nia po­li­cji niż z po­wodu im­po­nu­ją­cego wi­doku.

– No więc, jak mó­wi­łam, chyba wi­dzia­łam mor­der­ców – po­wie­działa, gdy skoń­czyli z for­mal­no­ściami.

Ma­rita przy­glą­dała się jej ubra­niu: biała blu­zeczka bez rę­ka­wów z czer­wo­nym i zie­lo­nym ha­ftem na piersi. Wy­glą­dało na to, że przed­sta­wia ukwie­coną łąkę, cho­ciaż trzeba było tro­chę wy­obraźni, by to za­uwa­żyć.

Ma­rita uśmiech­nęła się przy­jaź­nie.

– Pro­szę mó­wić.

– Wczo­raj wie­czo­rem sie­dzia­łam przez chwilę w ho­te­lo­wym lobby. Było pięt­na­ście po siód­mej. Je­stem tego pewna, bo mia­łam iść na górę obej­rzeć wia­do­mo­ści o wpół do ósmej.

Ann-So­fie od­chy­liła się i wy­szep­tała dra­ma­tycz­nym to­nem:

– I na­gle zo­ba­czy­łam dwóch prze­stęp­ców.

– Prze­stęp­ców? Co pani ma na my­śli?

– Wy­glą­dali jak ci mo­to­cy­kli­ści. Gang mo­to­cy­klowy, ro­zu­mie pani.

Ma­rita pod­nio­sła wzrok znad swo­ich no­ta­tek i spoj­rzała na ko­bietę.

– Czy może pani opi­sać ich do­kład­niej?

– Ten je­den był dość po­tężny. Nie miał nad­wagi, ra­czej jakby do­brze zbu­do­wany. Krępy. Tak, krępy. Miał dłu­gie brą­zowe włosy zwią­zane w ku­cyk i białą ko­szulkę. Taką do pod­ry­wa­nia ko­biet.

Po­ło­żyła ręce na ko­la­nach, wpa­try­wała się in­ten­syw­nie w prze­strzeń nad sto­łem i naj­wi­docz­niej spraw­dzała, czy Ma­rita no­tuje jej słowa.

– A ten drugi miał krótko ostrzy­żone włosy, tak mi się wy­daje, a na ra­mio­nach pełno ta­tu­aży. Pa­skudne typy. A do tego nie­trzeźwi. Śmiali się i wrzesz­czeli.

– Śmiali się i wrzesz­czeli, mówi pani…

– Za­cho­wy­wali się w spo­sób prze­ra­ża­jący.

– Je­den z nich miał ku­cyk, tak?

– Ten po­tęż­niej­szy miał włosy zwią­zane na karku. Sie­dział ty­łem do mnie. Miał na so­bie znisz­czone, brudne dżinsy. Ni­gdy nie wi­dzia­łam nic gor­szego. Spodnie miał opusz­czone tak ni­sko, że za każ­dym ra­zem, kiedy się­gał po piwo, wi­dzia­łam górną część…

Ann-So­fie za­wa­hała się na se­kundę, za­nim zna­la­zła od­po­wied­nie słowo:

– …prze­działka.

Ma­rita się ro­ze­śmiała.

– O rany.

– No, prawda. To było pa­skudne.

Gdy Ann-So­fie pa­plała da­lej, Ma­rita za­sta­na­wiała się, co to mógł być za gang, o któ­rym mó­wiła. I co ro­bił w Åre?

– Co było na­pi­sane na ich ka­mi­zel­kach? – za­py­tała.

– Ka­mi­zel­kach?

– Nie mieli na so­bie ka­mi­ze­lek? Mo­to­cy­kli­ści za­zwy­czaj je no­szą.

Ann-So­fie opu­ściła ra­miona, wy­glą­dała, jakby po­woli ucho­dziło z niej po­wie­trze.

– Nie po­my­śla­łam o tym.

Przez dłuż­szą chwilę po wyj­ściu świadka Ma­rita ana­li­zo­wała tę roz­mowę, szar­piąc się za ko­smyki wło­sów. Już za­częły się pu­szyć, mimo że myła je tego ranka.

Poza my­szo­watą jesz­cze inni lu­dzie po­winni byli za­uwa­żyć mo­to­cy­klowy gang w lobby. Trudno ich prze­oczyć. Być może wszystko to było tak dra­ma­tyczne, że przy­je­chali tu i za­bili swoją ofiarę, na­wet nie sta­ra­jąc się tego ukryć, ale lu­dzie tak się bali, że wo­leli uda­wać śle­pych i głu­chych. Ma­rita sły­szała ta­kie hi­sto­rie od ko­le­gów z po­łu­dnio­wej Szwe­cji, gdzie gangi są znacz­nie bar­dziej po­pu­larne.

Po­szła do dru­giej sali kon­fe­ren­cyj­nej i wsu­nęła głowę do środka. La­xman sie­dział sku­piony przed swoim lap­to­pem.

– Wy­cho­dzę na chwilę.

– Na spo­tka­nie z ta­jem­ni­czym ko­chan­kiem?

Ma­rita nie lu­biła opo­wia­dać ko­le­gom o swoim pry­wat­nym ży­ciu, ro­zu­miała też, że to wła­śnie dla­tego La­xman pró­buje ją pro­wo­ko­wać.

– Spraw­dzę pe­wien trop.

– Jaki znowu trop?

– Na pewno nic waż­nego.

– No po­wiedz! Czy ja też nie je­stem czę­ścią tego śledz­twa? Jak tu współ­pra­co­wać, je­śli mamy przed sobą ta­jem­nice?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: