- W empik go
Wina - ebook
Wina - ebook
Porywająca, pełna zwrotów akcji historia!
Ich przeszłość, twoja przyszłość!
Nie ma kary bez winy. Ale czy na pewno?
Co byś zrobił, gdybyś musiał ponieść KONSEKWENCJE nie swoich błędów?
Ant i jej brat Mattie siedzą w Kolcu, więzieniu dla rodzin, gdzie odbywają wyrok za PRZESTĘPSTWO DZIEDZICZNE – popełnione w przeszłości przez ich rodziców.
Społeczeństwo domaga się, żeby ponieśli karę za coś, co uszło na sucho ich bliskim…
Ant nie może się pogodzić z oskarżeniami kierowanymi w nią i jej młodszego brata. Za wszelką cenę próbuje z nimi walczyć. Gdy sprawy wymykają się spod kontroli, w więzieniu wybucha bunt. Ant wie, że to jedyna szansa na ucieczkę. Czuje, że nadszedł czas, by dowieść całemu światu, że to nie ich WINA.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8073-342-8 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiedziała, że jest spóźniona, i wiedziała, że ma kłopoty.
Napchała się podwójnym cheeseburgerem z frytkami: wołowina, korniszony, ser Monterey Jack, chleb, keczup, smażona cebula. Skorzystała też z kawiarnianego wi-fi; przejrzała wszystkie zakazane strony, które udało jej się znaleźć, i zamieściła na nich posty.
I luksus na koniec – udało jej się schować na kilka minut w swoim starym ogrodzie, skąd przyglądała się dawnemu domowi. Jej podrobiony dowód osobisty, karta debetowa i telefon były tam zakopane w bezpiecznym miejscu.
Wszystko wymierzyła co do sekundy, każda chwila wolności została zagospodarowana, tylko ci chłopcy wszystko popsuli. Bez względu na to, dlaczego się spóźniali, Ant musiała się śpieszyć. Zaczynała się już martwić, że ich przegapiła, kiedy w końcu usłyszała ich kroki.
Było ich tylko dwóch, obaj smukli, hałaśliwi i pewni siebie. Nie musiała nasłuchiwać zza wielkich śmierdzących pojemników na śmieci – ich przechwałki słychać było z daleka. Złapała stalowy uchwyt pokrywy śmietnika i przykucnęła.
Dwóch czternastolatków przeszło szybkim krokiem na skróty do parku. Ant odliczyła szeptem do czterech, odruchowo wymawiając liczby po haitańsku.
– En, de, twa, kat.
Wyszła z kryjówki na alejkę. Potrzebowała sześciu bezszelestnych kroków, żeby znaleźć się za chłopakami i się z nimi zrównać, szczerząc się od ucha do ucha. To była jej ulubiona część – oczekiwanie. Zawsze to robiła i za każdym razem sprawiało jej to frajdę. Zapomniała o nerwach i że czas się kończy o szóstej. Naciągnęła kaptur na ogoloną głowę i nachyliła się do nich.
– Co dzisiaj zrobiłeś? – syknęła.
Chłopcy odwrócili się gwałtownie i w tej samej chwili dostali stalową pokrywą. W alejce rozbrzmiał chrzęst metalu o kość i obaj zwalili się na asfalt. Jeden od razu zemdlał, drugi odturlał się, ściskając krwawiący nos. Z wielkimi oczami chciał odpełznąć w tył, żeby zwiększyć dystans do napastniczki, ale ona go dopadła. Usiadła mu na piersi, chwyciła palcami złamany nos i przycisnęła. Zawyłby, gdyby drugą dłonią nie zasłoniła mu ust. Próbował kopać i okładać ją pięściami, ale nacisnęła mocniej i przestał.
Pochyliła się i jej usta znalazły się przy samym uchu chłopaka.
– Zapytałam, co dzisiaj zrobiłeś.
Przyglądała się, jak kombinuje, co powinien odpowiedzieć. Przebiegł po niej wzrokiem i Ant zobaczyła, że się wzdrygnął. Uśmiechnęła się; to nie tatuaże przedstawiające gęsi wywołały jego reakcję.
– Wiem, wiem... dziewczyna! I do tego mieszaniec! Gdyby nie krew, na pewno widać byłoby twój rumieniec. – Nie puszczając nosa chłopaka, przesunęła się w górę jego tułowia. Wiedziała, że to trwa za długo, i zmusiła się do pośpiechu. – Ostatni raz: co dzisiaj zrobiłeś?
Chłopakowi w końcu rozwiązał się język.
– Nie wiem, o co biega! – zaczął nawijać. – Byłem w szkole, co nie? Chcesz mój plan lekcji, czy jak? Informatyka, matma, angielski, takie tam. Powtarzasz się jak reklama...
„Ant, szybciej”.
Znów przycisnęła i zapiszczał.
– Miałeś dziś francuski?
Przytaknął.
– Byłeś grzeczny, Sean? Zachowywałeś się?
Przerażony, że ta szalona dziewczyna zna jego imię, Sean potwierdził rozpaczliwym skinieniem głowy.
– Czyli nie nazwałeś swojego nauczyciela parszywym dumniarzem tak jak wczoraj? I nie groziłeś jego rodzinie tak jak wczoraj? I nie pociąłeś mu ubrania tak jak wczoraj?
„Ant, serio, pośpiesz się”.
Wolną dłonią obmacała mu kieszenie. Znalazła nóż i pomachała nim, trzymając go w dwóch palcach.
– Weź go sobie! – wysapał. – I tak nie jest mój.
Nóż zniknął w jej bluzie z kapturem i Ant znów się nachyliła, aż ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Czuła zapach papierosów i czekolady.
– Dzięki. Zaopiekuję się nim. – Nacisnęła na nos i poczuła, jak chłopak wygina się pod nią w łuk. Teraz szeptała: – A jeżeli jeszcze choć raz będziesz groził panu Nortonowi, to wrócę tu i znajdę ciebie i twojego żałosnego kumpla. – Pokazała na drugiego chłopaka, który ciągle był nieprzytomny. – Dotarło?
Sean przytaknął gorliwie. Ant wytarła zakrwawioną dłoń o jego T-shirt.
– Czyli co dzisiaj zrobiłeś?
– Nic. Nic a nic.
– Grzeczny chłopiec.
„Ant, w nogi”.
Pobiegła.
Wrzuciła nóż do mijanego śmietnika i usłyszała, jak Sean woła:
– Wsadzą cię za to do paki!
I choć wiedziała, że naprawdę nie powinna tego robić, odwróciła się i pognała z powrotem. Przyklękła przy chłopaku.
– Właśnie o to chodzi, Sean. Już mnie wsadzili.2
Wybiegając z alejki, Ant przeklinała się w myślach. Wprawdzie wykonała zadanie, ale od początku wiedziała, jak długo może być poza więzieniem; wiedziała, kiedy musi wrócić. I zawaliła sprawę. Każdy, kto przyglądałby się Abi Norton Turner biegnącej do stacji metra, domyśliłby się, że to nie jest zwykły pośpiech – w Londynie wszyscy się śpieszyli. Ant była w niebezpieczeństwie. W tym, jak przedzierała się ulicami, dało się wyczuć obsesję. Nie spuszczała wzroku ze świateł, obliczając w myślach, kiedy się zmienią, i wypatrując odstępów między przechodniami. Wrzeszczała na każdego, kto wchodził lub mógłby wejść jej w drogę. Większość ludzi zamierała na jej widok, niektórzy odsuwali się na bok. Pewnego zatopionego w myślach turystę ze słuchawkami w uszach, który przeciął jej drogę, przewróciła na ziemię, wolną ręką mocno uderzając go w ramię. Nie było przeprosin ani oglądania się za siebie. Ant prawie nie słyszała ciskanych za nią przekleństw. Przypomniała sobie o młodszym bracie, który siedział w celi sam, przybity i smutny.
„Tylko nie rozdzielenie. Nie tym razem”.
Kiedy na chodnikach było za gęsto, schodziła na jezdnię. Biegnąc przy krawężniku, szybko wymijała żebraków i ludzi z zakupami, z których część przyglądała się jej z niepokojem, odruchowo szukając wzrokiem jej prześladowcy. Ant pędziła, jakby stawką było życie.
Zobaczyła czerwono-biały znak metra. Dwie minuty, żeby zbiec na peron, łącznie trzynaście minut podróży dwiema kolejkami, dziewięćdziesiąt sekund na dotarcie do więzienia... Nie da rady.
Przed wejściem na stację kręciła się grupka uczniów, którzy przystanęli, najwyraźniej zagubieni.
– Z drogi! – wrzasnęła Ant, gnając po jezdni, a jej głos wystarczył, żeby zrobiło się przejście na schody. Pędziła w dół po trzy, cztery schodki, uderzyła kartą o bramkę i pobiegła do ruchomych schodów.
– Uwaga! – zawołała i większość podróżnych przesunęła się na prawo, żeby ją przepuścić.
Przeciskała się i przepychała, aż dotarła do jakiegoś mężczyzny z wózkiem, który blokował przejście. Ten rzucił jej gniewne, wyzywające spojrzenie. Zawahała się, a potem, ku jego zaskoczeniu, wspięła się na ruchomą poręcz i wyminęła go, przebiegłszy po niej jak po linie, po czym zeskoczyła na ziemię.
Pociąg stał na stacji – słyszała go. Następny będzie za dwie minuty, ale to o dwie minuty za późno. Skręciła za róg – drzwi wagonu były jeszcze otwarte, ale z brzęczenia sygnału wywnioskowała, że ma tylko kilka sekund, zanim się zasuną. Zaklęła, wymijając jakichś powolnych turystów, ale ich wielkie walizy na kółkach na chwilę ją przyblokowały. Choć wyminięcie bagaży zajęło jej ułamek sekundy, drzwi pociągu zdążyły się zamknąć. Znów zaklęła i spróbowała je rozsunąć. Po drugiej stronie szyby jakiś nastolatek w T-shircie z Ramones wbił palce w gumowe krawędzie i szarpnął. Drzwi uchyliły się na kilka milimetrów i Ant wcisnęła dłoń w szparę. Teraz miała się czego złapać i wspólnymi siłami powoli rozsunęli drzwi, zmuszając maszynistę, żeby je otworzył.
Ant wpadła do wagonu. Zignorowała spojrzenia innych pasażerów – niektórzy byli zirytowani, inni zaniepokojeni obecnością spoconej wariatki – i skinęła w podzięce fanowi Ramones.
Oddychała łapczywie; potem pochyliła się i oparła dłonie o kolana.
– Proszę odsunąć się od drzwi – polecił nagrany głos, a Ant w ostatniej chwili zdążyła się chwycić poręczy, zanim pociąg ruszył z szarpnięciem.
– Coś nie tak? – zapytał wielbiciel Ramones.
Ant przytaknęła z zamkniętymi oczami. Była wdzięczna, ale nie miała ochoty na rozmowę.
– Jesteś dumniarką?
Przestraszona otworzyła oczy. Kilkoro pasażerów odsunęło się od niej z wyrazem obrzydzenia na twarzy. Spojrzała na chłopaka ostrzegawczo, a ten odwrócił się i zaczął wyglądać przez okno, ale Ant zirytowało, że ktoś ją przyłapał.
„Czy to naprawdę aż tak rzuca się w oczy? Nawet bez klamry?”.
Wcześniej zakładała, że kiedy pozbędzie się krępującej tabliczki (która teraz była w torbie brata), jej ruchy nie będą się niczym wyróżniać. Wtedy poczuła lejący się z niej pot i odpowiedziała sobie na własne pytanie. To nie miało nic wspólnego ze sposobem poruszania się. Kiedy człowiek jest tak zdesperowany dwa przystanki od największego nowego więzienia w Wielkiej Brytanii, to, owszem, prawdopodobnie wygląda jak dumniarz.
Pociąg zwalniał, widać już było peron. Ant dojrzała przez okno czekający na metro tłum i przygotowała się na ścisk.
O tym, żeby biec, nie było mowy. Wyskoczyła z wagonu i trafiła na mur podróżnych, którzy nie zamierzali usunąć się z drogi drobnej dziewczynie w bluzie z kapturem i w adidasach. Przepychała się i przeklinała, ale poruszała się niewiele szybciej, niż gdyby szła. Z każdym beznadziejnym krokiem naprzód czuła, jak oddala się od brata, a jej przybrani rodzice znikają. Nie ma Mattiego, Giny, Dana. Nauczyła się rozważnie wybierać bitwy. Wcześniej myślała, że jej mściwy wypad to misja na małą skalę. Coś wykonalnego. Akt sprawiedliwości. Miała rację, ale jeżeli nie zdąży wrócić na inspekcję, to wszystko się zmieni.
Ogarniała ją desperacja. „Zrób coś spektakularnego, zrób coś szalonego”.
Ant wrzasnęła – od jej upiornego wycia wszyscy na peronie stanęli i zaczęli się na nią gapić. Ci najbliżej wycofali się, na ile się dało, a Ant wrzasnęła jeszcze raz. Ponieważ jej krzyk rozległ się w panującej na stacji ciszy, efekt był piorunujący.
W tłumie zrobiło się przejście i Ant popędziła, pokonując schody olbrzymimi susami. Żeby tłum ponownie jej nie spowolnił, znów wrzasnęła. Schody zwykłe, potem ruchome, potem sprint – Ant pognała w stronę stacji linii Piccadilly. W łączących stacje metra korytarzach jej wrzaski i groźby odbijały się echem od pokrytych płytkami ścian.
Na peronie było jak zwykle wielu robotników budowlanych (wszyscy mieli widoczne przepustki więzienne), ale Ant i tak udało się zająć upatrzone miejsce. Jeżeli stanie naprzeciwko ekranu, to na następnej stacji wysiądzie tuż przy windach.
Dobrze znała to ogłoszenie. Na ekranie widać było zatroskanego mężczyznę na fotelu przepytywanego przez dwójkę dzieci. Napis głosił: „Tato, co nasza rodzina robiła przed kryzysem?”. Potem pojawiał się uśmiechnięty mężczyzna w garniturze trzymający deklarację. Pod sloganem „Twoja przeszłość to twoja przyszłość!” było pięć „pytań wolności”.
Ant znała je na pamięć:
Co dzisiaj zrobiłeś?
Rozmawiałeś z rodzicami?
Co odziedziczyłeś?
Co zostawisz dzieciom?
Czy w twojej rodzinie są lub byli przestępcy?
Gdyby ekran nie był zawieszony po drugiej stronie torów, Ant czymś by w niego rzuciła.
Kiedy usłyszała szum zbliżającego się pociągu, nagle do niej dotarło, że nie jest jedyną dumniarką w tarapatach. Ponieważ nigdy wcześniej nie wracała tuż przed inspekcją, nie przyszło jej do głowy, że może mieć towarzystwo. Widziała przed sobą małą grupę, która trzymała się z dala od tłumu. A właściwie to tłum trzymał się z dala od niej.
Było ich pięcioro: wyczerpanych, spoconych, przestraszonych. Trzech mężczyzn i dwie kobiety. Ant poznała po ruchach, że to dumniarze – po tym, jak ich dłonie bez przerwy wędrowały w dół pleców. W więzieniu taki widok był na porządku dziennym, ale na wolności Ant znów zwróciła uwagę na wyróżniające ich ograniczone, mechaniczne ruchy. Początkowo klamra miała być karą i piętnem, ale zmieniała też postawę i sposób poruszania się osadzonego – stąd wzięło się przezwisko nowych więźniów. Kiedy Ant założono na krzyżu urządzenie z plastiku i stali, była pewna, że już nigdy więcej nie poczuje swobody. Żeby zmniejszyć nacisk na kręgosłup, była zmuszona bardziej się prostować, chodzić z podniesioną głową. Dumnie.
Niektórzy się przystosowali. Inni nie. Ant nigdy nie czuła się tak wspaniale jak wtedy, kiedy ukradła klucz podobny do zszywacza, dzięki któremu można było zdjąć klamrę. Teraz musiała założyć ją z powrotem przed przyjściem komisarza. Czy gdyby miała ze sobą klucz do klamry, użyczyłaby go tamtym? Może. Skorzystaliby? Pewnie nie; mieli rodziny, które czekały na ich powrót, nie mogli dopuścić, by zostały pobite. Wiedzieli, jaka będzie kara, gdyby któreś z nich nie stawiło się z powrotem.
Nie mogli się doczekać przyjazdu metra, jedno z nich wręcz poganiało pociąg, machając dłonią. Instynkt podpowiadał Ant, żeby trzymać się od nich z daleka, wmieszać się w tłum. Jeżeli ona ich rozpoznała, to oni też ją rozpoznają, a Ant nauczyła się nikomu nie ufać. Wszyscy byli dumniarzami, wszyscy byli po tej samej stronie, ale oprócz brata i może przybranych rodziców nie ufała nikomu.
Wiedziała jednak, że nie ma wyjścia, bo czas ucieka. Musi stanąć obok nich, a jeżeli pięć dodatkowych osób miało się przez to dowiedzieć, że Ant jest pozakolcem – trudno. Kiedy pociąg zwolnił, przyłączyła się do dumniarzy. Odwrócili się zaskoczeni, ale ponieważ właśnie wjechało metro, nikt tego nie skomentował. Kiedy pociąg się zatrzymał, razem podeszli do drzwi, a gdy się rozsunęły, razem wsiedli do wagonu. Były wolne miejsca, ale żadne z nich nie usiadło. Ant zauważyła, że po ich wejściu wszyscy pasażerowie podnieśli wzrok, po czym szybko wlepili go z powrotem w ekrany.
Ant zerknęła na swoich towarzyszy. W Kolcu nazywano ich obrożnikami – to byli członkowie rodzin wyznaczeni do pracy na wolności. Przedstawiano to jako przywilej, ale stał za tym przymus ekonomiczny – zbyt wielu pracowników z kluczowych branż trafiło do więzień. W ten sposób rodziny ponosiły karę, a państwo zabierało wynagrodzenie. Każde nadużycie, każde spóźnienie było karane. Niekiedy rozbijano całe rodziny. Drobna kobieta z olbrzymim plecakiem wyglądała na bliską omdlenia. W innych czasach Ant zaoferowałaby jej pomoc, być może wręcz poniosłaby jej plecak. Ale taka wspaniałomyślność to już historia. Obok Ant niewiele starszy od niej chłopak uderzał głową o metalową poręcz.
„Może wszyscy jesteśmy dumniarzami – pomyślała Ant – ale tobie wolno wychodzić na zewnątrz, a mnie nie. I ty wrócisz główną bramą”.
Nagrany głos znów przerwał ciszę.
– Następna stacja to Caledonian Road, przy której znajduje się londyńskie więzienie powstałe z połączenia zakładów karnych Holloway i Pentonville.
Ant z trudem przełknęła ślinę. Czyli była na miejscu. Ostatni odcinek wyścigu. Jak biegacze czekający na wystrzał stłoczyli się przy drzwiach, napierając na siebie nawzajem, kiedy pociąg zwalniał.
– Z drogi! – zawołał chłopak wcześniej uderzający głową w poręcz, a teraz rozpaczliwie wymachujący rękami.
Zanim Ant wysiadła z pociągu, udało jej się zerknąć na jego zegarek.
Dziewięćdziesiąt sekund.
Barierka była otwarta.
Dwie kobiety skręciły w lewo do Holloway, a trzej mężczyźni w prawo do Pentonville. Kolec był tuż przed nią, ale Ant popędziła ku bocznej dróżce i zerknęła na niebo. Na szczęście więzienne drony były gdzie indziej – przypuszczalnie przy głównej bramie, licząc maruderów. Była pewna, że nagranie może się zawsze „zgubić”, ale tak jest przynajmniej jeden problem mniej.
Gdzieś zza murów zawyła syrena odliczająca trzydzieści sekund i Ant struchlała. Wiedziała, że o szóstej komisarz wchodzi do jej celi. Musi tam dotrzeć przed nim...
Wyrósł przed nią tunel numer jeden, który wił się od więzienia w dół wzgórza, prowadząc do położonego kilometr dalej ogromnego metalowego budynku z pożłobionymi murami bez okien. Wznosił się nad morzem rozpadających się domów jak kontenerowiec, który osiadł na mieliźnie.
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
Z dwóch starych więzień zrobiono jedno olbrzymie, połączone długimi przejściami, z potężnymi ogrodzeniami i placem budowy. Ant kluczyła między dźwigami i koparkami. Posterunek strażników, cały ze szkła i betonu, był tuż przed nią, otoczony ogrodzeniem wysokim na trzy metry. Zobaczyła, jak oficer podnosi wzrok, marszczy brwi i uśmiecha się drwiąco. Spod koszulki wyciągnęła kartę magnetyczną z identyfikatorem; na zdjęciu był krótko obcięty dwudziestolatek o nazwisku B. MACMILLAN. Doskoczyła do czytnika z klawiaturą, wcisnęła kartę w szparę i wybrała cyfry tak szybko, jak tylko mogła drżącymi palcami. Brama się otworzyła i Ant popędziła zawaloną gruzami ścieżką, która biegła wzdłuż tunelu.
– Znów na ostatnią chwilę, Ant! – zawołał strażnik ze śmiechem.
Zanim wpadła przez drzwi więzienia, zdążyła mu jeszcze pokazać środkowy palec.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------