Winne Wzgórze. Nadzieja - ebook
Winne Wzgórze. Nadzieja - ebook
Na Winnym Wzgórzu zapanował spokój. Niestety tylko przez chwilę.
Dorota niemal całkowicie utraciła zaufanie do męża. Gdyby nie dzieci i wspólna restauracja, z pewnością odeszłaby od niego.
Liliana wspiera Wiktora po śmierci jego żony. Szybko orientuje się, że kobieta nie do końca odeszła. Obecna jest w każdej minucie ich wspólnego życia.
Tadeusz nie wie, jak się zachować wobec odnalezionej po latach rodziny. Radość miesza się z żalem, że przez tyle lat był oszukiwany.
Czy nadzieja pozwoli wyprostować życiowe drogi bohaterów?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66201-55-2 |
Rozmiar pliku: | 512 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dorota zerknęła na budzik i szybkim ruchem go wyłączyła. Od pewnego czasu budziła się parę minut przed dzwonkiem, jakby miała wbudowany wewnętrzny zegar. Były wakacje, więc mogła spać do woli, zamiast pospiesznie wstawać. Nie musiała zawozić synów do szkoły oraz pędzić do pracy, a jednak nie potrafiła bezczynnie wylegiwać się w pościeli i delektować porannym spokojem. Nigdy nie była zwolenniczką długiego spania. Uważała, że traci przez to dzień. Zresztą chłopcy, których w trakcie roku szkolnego ciężko zwlekało się z łóżek, podczas wakacji wstawali zaraz po szóstej, wyspani, wypoczęci, gotowi aktywnie spędzić kolejne godziny na beztroskiej zabawie i braterskich przekomarzaniach. Jakby chcieli wykorzystać cały wolny dzień od rana do nocy. Początkowo Dorota irytowała się, ale doszła do wniosku, że nie ma powodu. Po prostu chcą biegać za piłką, jeździć na rowerze, oglądać filmy i pędzić nad jezioro. Przecież to ich prawo, przywilej beztroskiego dzieciństwa. Gdy ona była w wieku synów, robiła to samo. Coraz częściej tęskniła za tamtymi czasami. Za momentami, w których jej jedynym zmartwieniem było to, czy bawić się lalką czy misiem, być w zabawie mamą czy nauczycielką. To już nie wróci.
Odsunęła kołdrę i wstała z łóżka. Nawet nie spojrzała w kierunku śpiącego Arka. Wiedziała, że zerwie się krótko po siódmej, a to oznaczało ponad godzinne sam na sam ze swoimi myślami. Nawet jeśli zaraz obudzą się chłopcy, prawdopodobnie zajmą się oglądaniem porannych bajek w telewizji. Ona będzie miała czas na niespieszną kawę.
Kroki, a właściwie wyścigi obu usłyszała, gdy opuszczała łazienkę. Weszła do kuchni i nalała wody do czajnika, doskonale wiedząc, ile potrzeba do przygotowania dzbanka herbaty. Od lat robiła to samo: zagotowywała wodę, wrzucała dwie saszetki i przygotowywała litr złocistego napoju. Dzieci i Arek nie wyobrażali sobie poranka bez herbaty. Zazwyczaj dodawała soku z cytryny, jesienią i zimą zamieniając go na malinowy, który nie tylko doskonale smakował, ale przede wszystkim wzmacniał odporność. Zdrowie rodziny było dla niej najważniejsze. Przynajmniej zdrowie chłopców.
Zajęła się czymś, by przypadkiem nie pomyśleć o mężu. Nigdy nie sądziła, że będzie traktować niegdyś bliskiego sobie człowieka z taką obojętnością. Nadal darzyła Arka uczuciem, ale nie było ono tak silne jak kilka miesięcy temu. Nie wiedziała, czy to jest miłość, czy raczej przywiązanie do osoby, z którą spędziło się znaczną część życia. I choć sprawa wypadku w Białogardzie się wyjaśniła, to w Dorocie został ogromny żal. Czuła urazę do męża, że trzymał w tajemnicy ważne kwestie związane z restauracją. Na szczerość zdobył się na szpitalnym łóżku. Los ponownie zatoczył koło.
Arek po wypadku spędził parę dni na obserwacji. Zupełnie jak przed laty. Wtedy tkwiła przy nim cały czas, zatrwożona o jego zdrowie. Poruszyła niebo i ziemię, zrezygnowała z myślenia o sobie, żeby tylko on poczuł się lepiej. Modliła się, zaklinała rzeczywistość, przekonywała Boga, że dzieciom i jej potrzebny jest zdrowy ojciec oraz mąż. Pan wysłuchał, dał im szansę. A tu kolejny wypadek, w dodatku w początkowo niezrozumiałych okolicznościach. Kilka godzin po zdarzeniu, gdy odwiedziła Arka w szpitalu, doznała déjà vu. W tej scenie jednak ona wyglądała zupełnie inaczej: zgasł blask w oczach żony widoczny kilka lat temu, zniknęła wola walki o sprawność męża przejawiająca się w ruchach, gestach oraz słowach. Wszystko to zastąpiła obojętność.
– Jak się czujesz? – pytała Arka. Nie patrzyła mu w oczy.
Starał się odpowiadać tak, jak lubiła. Próbował udobruchać ją słowami, opowiadając wszystko dokładnie, a to – zamiast zainteresowania – zaczynało budzić w niej irytację. Krążyła po pokoju, poprawiała żaluzje w oknie, przerzucała kanały w przymocowanym do ściany telewizorze, jakby to było ważniejsze od poturbowanego męża. Nie rozumiał, skąd jej zachowanie. Przecież powiedział Dorocie, że z Karoliną nic go nie łączy ani nie łączyło. Nawet nie wiedział, że kobieta jest w ciąży.
Menedżerka odzyskała przytomność dwa dni po wypadku. Dorota chciała ją odwiedzić, ale lekarze się nie zgodzili, twierdząc, że pacjentka jest w złym stanie psychicznym, co wyklucza wizyty. Mimo wszystko Dorota kilkakrotnie krążyła pod jej pokojem, wyczekując momentu, kiedy kobieta będzie sama. Chciała zadać Karolinie nurtujące ją pytania. Rozważała, czy ma zagadnąć wprost. Co miałaby powiedzieć? „Proszę o potwierdzenie informacji, że nie była pani kochanką mojego męża. Proszę zapewnić mnie, że dziecko, które pani straciła, nie było jego”. I co? Poczuje wtedy ulgę? Nie! Zadanie tych pytań byłoby niehumanitarne.
Musiała zaufać mężowi. Miała wątpliwości, ale po prostu powinna przyjąć to, co jej powiedział. W dniu, w którym opuszczał szpital, przez trzy kwadranse siedziała w poczekalni, czekając na wypis. Wykonywano ostatnie badania. Siedziała na skraju ławki, tuż za nią korytarz skręcał w lewo. Tam też ciągnęły się gabinety lekarskie i siedzieli pacjenci. Nie było jednak widać ich zza węgła.
Zirytowana długim oczekiwaniem, Dorota mimowolnie słuchała odgłosów dobiegających z drugiej części poczekalni. Ktoś pozwolił sobie na zbyt głośno przeprowadzoną rozmowę telefoniczną.
– Ona nie ma szczęścia… – wzdychała jakaś kobieta. – A już myślałam, że przy tym sportowcu ustatkuje się trochę. Karolinie rodzina nie jest pisana.
Dorota nastawiła uszu, słysząc znajome imię.
– Tymczasem taka tragedia… – kontynuowała nieznajoma do aparatu. – Nawet nie wiedziałam, że była w ciąży! Co? Piąty miesiąc! Nic, naprawdę nic nie było widać. Nie domyślałam się kompletnie. Karolina nie przybrała na wadze i nie wymiotowała. Mam żal, że nie zwierzyła się mnie… matce. O tym sportowcu także dowiedziałam się przypadkiem. Któraś z jej koleżanek spytała o niego. Tak to już jest, że w pewnym wieku mamie nie mówi się wszystkiego. Przyznam, że babcią chętnie już bym została. Karolina nie potrafi jednak zakochać się na dobre. Ciągle wybiera niewłaściwych mężczyzn. Gdy zaczęła pracę w tej restauracji, nieustannie mówiła o szefie. Myślałam, że znowu się w kolejnym zadurzyła. Wiesz, pan Arek to, pan Arek tamto… Suszyłam jej głowę, że w małym miasteczku nie powinna wikłać się w romans. Odpowiadała lekceważąco, że szef nie jest w jej typie. Po co pojechała w tę podróż z nim, nie mam pojęcia.
Dorota drgnęła, gdy drzwi sekretariatu się otworzyły.
– Tu jest wypis pani męża. – Pielęgniarka podała jej dokumenty. – I recepta na leki przeciwbólowe. Proszę po tygodniu przywieźć pacjenta na kontrolne badania do chirurga. W zabiegowym ściągniemy wtedy resztę opatrunków.
Droga do domu minęła małżeństwu w milczeniu. Kolejne dni także upływały niemal w ciszy.
Po wizycie, gdy wszystko okazało się w jak najlepszym porządku, kobieta nalała sobie kieliszek wódki, wypiła go duszkiem i przypuściła lawinę pytań.
– Muszę znać całą prawdę – zażądała. – Chcę wiedzieć, po co jeździłeś do Kołobrzegu i po co brałeś Karolinę. Nie zasługuję na kolejne lawirowanie.
Mierzyła go takim wzrokiem, że Arek drżącym głosem zaczął opowiadać wszystko od początku. Nie patrzył jej w oczy.
– Czyli restauracja nie jest nasza. Dobrze zrozumiałam? – przerywała mu od czasu do czasu, wtrącając pytania.
– Nie jest. Nabyliśmy lokal za odstępne. Oznacza to, że ma właściciela, a my tylko dzierżawimy. Umowa była jednak tak skonstruowana… Byłem przekonany… Wiem, powinienem wziąć prawnika, a nie udawać, że pozjadałem wszystkie rozumy, ale… Wierz mi, chciałem jak najlepiej dla naszej rodziny. Chciałem pokazać, że coś potrafię, że mogę prowadzić własny biznes.
Dorota roześmiała się szyderczo i nalała sobie kolejny kieliszek wódki. Ponownie wypiła duszkiem. Arek nie odważył się zwrócić jej uwagi, że nigdy w taki sposób nie piła alkoholu i za chwilę będzie na sporym rauszu.
– Co dalej? – spytała.
Opowiedział o piśmie, w którym właściciel zapowiadał trzykrotne podniesienie czynszu. Wspomniał o Karolinie, która usłyszawszy o problemie, zaproponowała kontakt z zamożnym znajomym.
– Dlatego tam pojechaliśmy – dodał na zakończenie. – A w drodze powrotnej wydarzył się ten wypadek. Z przeciwka na nasz pas wyskoczył samochód. Kierowca wyprzedzał na trzeciego. Musiałem ratować się, uciekając do rowu. Nie było najmniejszych szans na inną reakcję.
Dorota chwyciła za kieliszek i nalała wódki po raz trzeci. Powoli zaczynało się jej kręcić w głowie. Piła na pusty żołądek.
– Jak to jest, że kompletnie obca kobieta, twoja podwładna, wiedziała o całej sytuacji z restauracją, a ja nie? Jakim prawem z nią konsultowałeś ważne kwestie, pomijając we wszystkim żonę? Rozumiem, że wkład, jaki był z mojej strony, okazał się niewystarczający. To, że zgodziłam się, aby na restaurację poszły całe nasze oszczędności, jest nieistotne. Popatrz mi prosto w oczy i powiedz, dlaczego tyle czasu zatajałeś wszystko przede mną!
Nie mógł spojrzeć. Odwrócił głowę w drugą stronę, by Dorota nie widziała łez. Co miałby powiedzieć? Że wstydził się przed małżonką swojego nieudacznictwa? Że nie zniósłby jej wzroku pełnego zawodu? To dla niego najgorsza kara.
– Od dzisiaj chcę mieć wgląd we wszystko, co dotyczy restauracji – zarządziła, wstając. Zachwiała się lekko. Wypity alkohol zrobił swoje. – Chcę wiedzieć o każdej decyzji, nawet jeżeli chodzi o zakup butelki coca-coli. Od jutra zabieram się za przeglądanie dokumentów. Nie interesuje mnie, co powiedzą pracownicy, bo nie ufam ci za grosz. A teraz dobranoc!
Realizację planu zaczęła już następnego dnia. Dopóki trwał rok szkolny, przyjeżdżała do restauracji zaraz po zamknięciu biblioteki. Obu synów sadzała w rogu niewielkiego gabinetu Arka, a sama pochylała się nad dokumentami. Wertowała zarówno te dotyczące spraw urzędowych i notarialnych, jak i faktury, listy zamówień oraz zrealizowanych zakupów. Pewne rzeczy wynotowywała, dodając przy nich tylko sobie zrozumiałe symbole. Nie rozstawała się z plikiem kartek. Przeglądała je w każdej wolnej chwili, jakby układając w głowie zapisane informacje.
Dla Arka to była droga przez mękę. Dorota niemal nie rozmawiała z nim, ograniczając się do spraw związanych z dziećmi i ewentualnych pytań o restaurację. Nie było wspólnych wieczorów spędzonych na oglądaniu telewizji, bo nawet gdy mąż wracał wcześniej do domu, to wyjeżdżała żona, by sprawdzić coś w restauracji. Naturalnie, że próbował zagajać rozmowę, ale Dorota nie kontynuowała tematu. Spali razem w małżeńskim łóżku w sypialni, jednak na każdą próbę jego dotyku reagowała odsuwaniem się. Miał wrażenie, że robi to ze wstrętem. Ten stan utrzymywał się od kwietnia.
Pewnego czerwcowego ranka Dorota stanęła w oknie, delektując się smakiem gorącej kawy. Spoglądała na ogród, który rozkwitł pełnią barw i aromatów. Pomyślała, że nim słońce będzie wysoko, musi podlać rośliny. Gdy zrobi to zbyt późno, zaparzą się. Teraz jednak ma jeszcze chwilkę dla siebie. Włączyła radio stojące na kuchence mikrofalowej. Przy muzyce zawsze lepiej jej się rozmyślało. Usłyszała głos Zbigniewa Wodeckiego. Uwielbiała go słuchać.
Dni złe zwodziły mnie
Na krętych dróg rozstaje,
We mgle gubiłem się…
Otarła spływającą po policzku łzę. Dość! Najwyższy czas przestać się gubić, a kręte drogi zamienić na dwupasmową autostradę. Najwyższy czas podjąć konkretne decyzje!