- promocja
Wiosna w Przytulnej - ebook
Wiosna w Przytulnej - ebook
Każda rodzina może być niezwykła. Ta jest niezwykła aż za bardzo!
Rodzina Gawroszów: dziadkowie Apolonia i Antoni, rodzice Alicja i Andrzej oraz ich czworo dzieci, wydają się zwykłą rodzinką, jakich wiele. Kochają się, wspierają, jedno za drugim wskoczyłoby w ogień. Tę rodzinę wyróżnia jednak coś więcej niż to, że wszystkie imiona zaczynają się na literę A…
Każda rodzina ma tejemnice. Ale żeby aż tyle?!
Kiedy pojawia się możliwość przeprowadzki do uroczej przedwojennej Willi Przytulnej, wychodzi na jaw, że każdy w rodzinie skrywa jakiś sekret. Z trudem wiążą koniec z końcem, a tu nagle pojawiają się pieniądze na okazały dom. Ktoś prowadzi podwójne życie, a ktoś ukrywa przed innymi swoje uczucia. I wreszcie największa niewiadoma: Azja, czarna owca rodziny. Zniknął na trzy lata, a teraz wraca, żeby namieszać jeszcze bardziej. A może wprost przeciwnie?
Każda rodzina ma kogoś, kogo trudno kochać…
Azja powraca do domu, a wraz z nim wracają urwane rozmowy i wykrzyczane w złości oskarżenia. Czy Gawroszowie dostaną od losu drugą szansę? Czy stać ich na pojednanie? Jakie sekrety ujrzą światło dzienne, a jakie zostaną ukryte jeszcze głębiej?
Pierwsza część Sagi Przytulnej to niezwykła opowieść o niezwykłych ludziach. Emocje, nieoczekiwane zwroty akcji, sekrety, a przede wszystkim miłość, przyjaźń i słowo DOM, w wielu jego znaczeniach, a to wszystko opowiedziane przez Katarzynę Michalak tak, że tylko zapaść się w wygodny fotel, otulić kocykiem i czytać, czytać, czytać…
Czytelniczki o „Wiośnie w Przytulnej”
„Zakochałam się w Przytulnej i w całej przesympatycznej rodzinie Gawroszów. W uroczej, choć mijającej się z prawdą, Alicji, w pełnej sprzecznych uczuć Adzie, w ekscentrycznej babci Poli i przyciągającej pecha Agacie… No i w Azji. Ale to już osobny temat… Nie mogę się doczekać kolejnych części!” Ja-Ona
”Tajemnice mają to do siebie, że zawsze wychodzą na jaw w najmniej odpowiednim momencie. Tu sekretów jest co niemiara. Kolejne pieczołowicie skrywane fakty co chwilę wypływają na powierzchnię, a akcja wciąga tak, że nie sposób się oderwać. Ta powieść to doskonała odskocznia od szarej codzienności. Czytajcie!” KsiążkiMałgoni
„Uwielbiam tę powieść! Można przy niej zarówno się śmiać, jak i płakać. Błyskotliwe dialogi, zabawne sceny, poruszające serce rozmowy. Ale najcenniejsze jest to, że podczas czytania „Wiosny w Przytulnej” cały czas czuję w sercu błogość i zwykłą codzienną radość. I jeszcze przekonuję się o tym, że jeśli mamy kochającą rodzinę, to mamy wszystko.” Kamila76
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9785-2 |
Rozmiar pliku: | 944 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Maks zagarnął nieopierającą się dziewczynę ramieniem. Przycisnął ją do siebie tak, by poczuła każde zagłębienie i każdą wypukłość jego ciała, szczególnie tę wypukłość. Zamknął palce na jej nadgarstku i zmusił szczupłą dłoń do zanurkowania w jego spodnie, tam, gdzie twarda, pulsująca gorącem męskość domagała się…” Słysząc kroki na korytarzu, Ada poderwała głowę. Idą do niej? Cholerka! Wcisnęła książkę pod poduszkę.
W momencie gdy rozległo się pukanie do drzwi, jak gdyby nigdy nic leżała na wznak, kontemplując sufit. Ariel, bo to brat postanowił ją nawiedzić w najciekawszym momencie, zajrzał do pokoju.
– Mogę?
– Spoko, wbijaj – odparła.
Wszedł do środka, rozejrzał się po radosnym rozgardiaszu i przysiadł na łóżku, rzucając siostrze pytające spojrzenie.
– Co porabiasz?
– Rozmyślam nad sensem istnienia.
– I jakie wnioski?
– Nadal nie wiem, co znaczy liczba 42.
Zaśmiał się. Adela spojrzała na niego z czułością. Lubiła patrzeć na swojego brata, lubiła słuchać jego głosu i śmiechu. Rzadko się teraz widywali, bo studiował w Szczecinie, ale gdy przyjeżdżał do domu na weekendy, nie mógł się opędzić od towarzystwa młodszej siostry.
Chwycił kosmyk jej długich jasnych włosów i połaskotał ją tym kosmykiem w koniuszek nosa. Trzepnęła go po ręce. Nie był to dobry pomysł, bo jej gwałtowny ruch uwolnił książkę ukrytą pod poduszką. Ariel wzrok miał bystry, szczególnie jeśli chodzi o sekrety Adeli. Wyciągnął tom i zanim dziewczyna zdążyła wyrwać mu powieść z ręki, poderwał się i uniósł ją nad głową.
– Oddawaj, gadzie! – krzyknęła, podskakując niczym zadziorna sikorka, ale Ariel trzymał zdobycz wysoko.
– „Demon seksu”? – odczytał tytuł. – Angela Hot. Powieść tylko dla dorosłych?
– Jestem prawie dorosła!
Ada, zarumieniona ze wstydu po cebulki włosów, splotła ręce na piersi.
– Zobaczmy…
Otworzył książkę na chybił trafił, rzucił okiem na pierwszy akapit i zakrztusił się własnym oddechem.
– Ej, to naprawdę książka dla dorosłych! Nie jesteś za młoda na porno?
– Erotyk, nie porno!
– „On wbił się z całej siły, aż po jąd…”, jaaa cię…
– Przestań!
– Oooo… „Ona nadziała się”…
– Zamknij się!
– „Nabrzmiały pal wypełnił jej us…”, uuuu, mocne!
Ada zakryła uszy dłońmi i zaczęła podśpiewywać: „Tralala, tralala, głupi Ariel, tralala”, bo naprawdę nic mądrzejszego nie przyszło jej do głowy.
– Słuchaj, laska… to znaczy siostro, ty czerpiesz wiedzę na TE tematy z takich książek?!
Zaśmiała się w duchu, widząc zszokowaną minę brata.
– Nie tylko z książek, ale i z filmów – odparła przekornie.
– Oglądasz pornole?!
Był wyraźnie wstrząśnięty.
– Widziało się to i owo.
– Ale z tego, co wiem, marzysz o wielkiej miłości!
– No i?
– Pornos tak się ma do miłości jak tartak do drzewa!
Uniosła brwi w zdumieniu.
– Czyli?
– Rżnięcie to rżnięcie – uciął stanowczo.
– Ale…?
– Co „ale”?
– Jeśli już próbujesz mnie umoralniać, to powinno być jakieś „ale”. Coś w stylu „pornos to rżnięcie, miłość niby też, ale…”? Inaczej twoje porównanie kupy się nie trzyma.
Widząc jego nie najmądrzejszą minę, zachichotała. Uwielbiała prowokować Ariela, tego rycerza bez skazy i zmazy, wierzącego, że reszta świata może być podła i zepsuta, ale jego rodzina jest niemal święta, jeśli nie święta tak po prostu.
Milczał, próbując wyjść z twarzą z tego porównania.
– Miłość to nie tartak – rzucił wreszcie i dodał, patrząc na nieszczęsną książkę: – Konfiskuję.
– Nie możesz! To z biblioteki! – zakwiliła, składając dłonie w błagalnym geście.
Oniemiał powtórnie.
– W bibliotece wypożyczają nieletnim takie… coś?!
– Babci wypożyczają, przecież nie mi!
– Babcia Pola czyta takie coś?!
– Babcia Pola czyta wszystko! – rozległo się od progu i do pokoju wkroczyła urocza pulchniutka kobieta pod siedemdziesiątkę. – Ach, „Demon seksu”! Mocny był, nie powiem…
– Mocny?! Mocny?! – Ariel pokręcił głową ze zdumienia. – Babciu, to jakiś pornol dla mamusiek!
– Oj tam, oj tam, zaraz pornol. Dobry mocny erotyk. I twoja mamuśka raczej takich nie czytuje. Co innego babcia. I siostra. – Tu puściła do wnuczki oczko. – A ty się, chłopcze, tak nie czerwień, bo pierwszego „Playboya” podebrałeś ojcu w wieku…
– Nie podebrałem ojcu! Kumpel przyniósł do szkoły, a ja tylko…
Machnął ręką, widząc iskierki rozbawienia w oczach babci Poli. Tłumaczył się z tego „Playboya” od dekady!
– Ile miałeś wtedy lat?
Przechyliła głowę, jakby naprawdę musiała sobie przypomnieć seksaferę, która przeszła do rodzinnych legend za sprawą nie tyle czasopisma, znalezionego właśnie pod łóżkiem Ariela, co jego tłumaczeń. Otóż próbował wcisnąć dziadkom i rodzicom, że „Playboya” podrzuciła mu Flora, ich suka rasy border collie!
– Dziesięć?
– Jedenaście. Możemy zmienić temat?
Teraz Ariel najchętniej przyłożyłby ręce do uszu i pośpiewał „tralalala”.
– Dlaczego nic o tym nie wiedziałam?
Ada oczami jak pięciozłotówki wpatrywała się to w babcię, to w brata.
– Byłaś wtedy w szpitalu – odparła Apolonia, wyjęła książkę z rąk czerwonego jak burak chłopaka, wsunęła ją do kieszeni kardiganu i zgodnie z jego życzeniem zagaiła: – Jak zapatrujecie się na pomysł przeprowadzki?
– O to właśnie chciałem zapytać naszego Ptysia – odparł z ulgą.
Rodzinka mogłaby raz na zawsze zapomnieć o tamtej aferze, w którą próbował wrobić Bogu ducha winną Florkę. Mieli z tego większą radochę niż z faktu, że jedenastolatek ogląda gołe baby!
Rzucił okiem na młodszą siostrę, do tej pory przysłuchującą się wymianie zdań z roziskrzonymi oczami. Przygasły natychmiast. No tak. Ada nie chciała się ruszać z Bielan. Tu było jej dobrze, tu miała swoje liceum i przyjaciółki. Tutaj, dosłownie dwa kroki stąd, mieszkał chłopak, w którym od dawna się podkochiwała. Oczywiście nie zwierzyła się z tej beznadziejnej miłości starszemu bratu! Skąd! Ariel sam ją rozszyfrował. Wystarczyło, że raz zabrał Adę na trening piłki nożnej, gdzie kumplował się z Maćkiem Strudlem. Spojrzenie, jakim młodsza siostra wodziła za jasnowłosym przystojniakiem, mówiło wszystko.
Od tamtej pory wpraszała się na każdy trening, co Ariela z lekka irytowało – wolał się urywać po treningu na pizzę z kumplami zamiast odprowadzać siostrę do domu – ale że wyjeżdżał na studia, pogodził się z losem.
Maciek został w Warszawie, Adela też. Może nadal chodziła na AWF? Z przyjaciółmi? Musi ją o to podpytać. Tu westchnął. Studia studiami, kochał swoją uczelnię i swój wydział, ale coś mu przez to umykało. Po prostu tęsknił za rodziną. Cóż począć, kochał ich wszystkich i tyle. Teraz, gdy opuszczą ciasne, ale własne mieszkanko, dodatkowo będzie tęsknił za rodzinnym domem.
– Nigdzie się stąd nie ruszam! – odezwała się Ada buntowniczym tonem. – Możecie mnie sprzedać razem z mieszkaniem!
– Adelciu… – zaczęła babcia, przysiadłszy na brzegu łóżka, ale dziewczyna wpadła jej w słowo:
– Nie „Adelciu”, żadne „Adelciu”! Wszelkie rewolucje w naszej rodzinie są przeprowadzane jednogłośnie. Wszyscy musimy się zgodzić: ty z dziadkiem, mama z tatą, Ariel, Amelia i ja.
– Zapomniałaś o…
– Nie zapomniałam. To on zapomniał o nas! A przeprowadzka do Zalesia to nie tyle rewolucja, co zamach stanu! Któregoś dnia mama obudziła się z genialnym pomysłem, że sprzedajemy nasze mieszkanie, sprzedajemy wasze mieszkanie i wynosimy się na wieś, i co? Mamy ot tak rzucić wszystko i przeprowadzić się na jakieś zadupie?!
– Zalesia nie nazwałbym zadupiem – wtrącił Ariel. – To willowa sypialnia Warszawy.
– A ty bądź cicho, bo tobie wszystko jedno! I tak mieszkasz w akademiku! Na dodatek w Szczecinie!
– Ej, Adula, nie zamierzasz się chyba rozpłakać?
Przyjrzał się siostrze z niepokojem, bo jej oczy zaczęły podejrzanie błyszczeć.
– Nie zamierzam. Tak jak nie zamierzam opuszczać Bielan. Tu się urodziłam i tu umrę. Koniec kropka!
W ostatniej chwili powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. Dżizzz, ta egzaltacja nastolatek! On też cztery lata temu wypowiadał się w ten sposób? „Tu się urodziłem i tu umrę”? Wymienił z babcią porozumiewawcze spojrzenia.
– I myślisz, że jak ty powiesz swoje „koniec kropka”, to rodzice zmienią zdanie? – zapytał kpiąco. – Coś czuję, że klamka zapadła. Mama nie zrzeknie się spadku. Bez szans.
Dziewczyna aż zgrzytnęła zębami.
– Bo akurat ciotka, o której istnieniu nie mieliśmy pojęcia, musiała nas uszczęśliwić jakąś ruiną! Akurat nas!
Ariel, szczerze rozbawiony oburzeniem siostry, naprawdę z trudem to ukrywał. Wiedział jednak, że Ada wydrapałaby mu oczy, gdyby nie wytrzymał i się roześmiał.
– Przecież możesz dojeżdżać do szkoły – zauważył. – Rodzice nie będą mieli nic przeciwko.
– Półtorej godziny?! Półtorej godziny w jedną stronę, w sprzyjających warunkach, jeśli nie będzie po drodze korków?! Też mi łaska wielka!
– Dlatego dostałaś wybór: stare liceum albo wypasiona, cool i trendy szkoła amerykańska. Ja nie miałem takiego wyboru.
– I dlatego mnie chcesz tym skusić? Nie chcę szkoły amerykańskiej, chcę mieć swoich przyjaciół, swoich nauczycieli i swoją starą budę. – Głos jej się zaczął łamać.
Babcia znów spojrzała na Ariela, tym razem błagalnie, ale lekko pokręcił głową. W tym momencie próba przytulenia wywołałaby jeszcze większy bunt.
– Twoja mama bardzo chce mieć ten dom – odezwała się Pola łagodnie. Kochała wnuczkę całym sercem. Ale synową też. – Zawsze marzyła o willi z ogrodem.
– Mama w życiu nie marzyła o ruinie na wsi! – wykrzyknęła Adela z oburzeniem. – Jest mieszczuchem z krwi i kości!
– Więc mało znasz własną matkę – weszła jej w słowo babcia. – Zawsze marzyła o domu z dużym ogrodem.
– Ariel?
Dziewczyna spojrzała na brata błagalnie. Był od niej cztery lata starszy. Znał mamę nieco dłużej. Niech zaprzeczy! Ale on zdradził siostrę po raz drugi tego dnia:
– Fakt jest faktem. Marzyła.
– W życiu ani słowem się nie zająknęła o ruinach i ogrodach! – Ada znów była bliska łez.
– A te stosy książek, sterty czasopism? „Wielka księga ogrodów”, „Katalog róż”, zaczytane niemal na wiór? Kilka roczników „Domu z Ogrodem”, czy coś w tym stylu, i tyle samo „Werandy”?
– Och, takie tam mrzonki! Przecież mama nigdy nie miała nawet skrzynek z kwiatami na balkonie!
– Bo nie mamy balkonu?
No tak. W ich mieszkaniu w ohydnym dziesięciopiętrowym bloku nawet balkonu nie uświadczysz. Adzie to oczywiście nie wadziło. Ona miała podwórko, na którym, gdy była młodsza, spotykała się z osiedlową dzieciarnią, a potem włóczyła się z przyjaciółkami po Lasku Bielańskim. Naprawdę żadnej więcej zieleniny do szczęścia nie potrzebowała, ale że mama…? Mama-ogrodniczka? Co za absurd!
Ada patrzyła na babcię i brata niedowierzającym spojrzeniem. Przeprowadzka do Zalesia jeszcze wczoraj zdawała się pomysłem, który upadnie równie szybko, jak się narodził, żartem ponurym, mrzonką Alicji Gawrosz. Dzisiaj ten ponury żart zmienił się w ponurą rzeczywistość. Mama na serio chciała sprzedać oba mieszkania, swoje i dziadków, i na serio przenosić się pod Warszawę!
– Babciu, przynajmniej ty stań po mojej stronie! – jęknęła Ada. – W głębi ducha nie chcesz tej przeprowadzki, prawda? Przecież starych drzew się nie przesadza!
– Nie jestem taka stara! – żachnęła się Pola.
– Nie, oczywiście, że nie, źle mnie zrozumiałaś! – Adela zamachała rękami, nie chcąc tracić cennego sojusznika.
– Zdrewniała też nie!
– Och, babciu… Nie to miałam na myśli. Wrosłaś chyba w swoje mieszkanie! Lubisz je, prawda?
Starsza kobieta zamyśliła się. Do dwóch pokojów na Mokotowie w starej, nieco obskurnej kamienicy, owszem, przywykła, ale… mieć własny kawałek ziemi, choćby ogródka… każdego ranka wychodzić przed dom, rozsiadać się na tarasie z filiżanką lipowej herbatki…? Aż oczy przymknęła z rozmarzenia. Ada, widząc jej rozanieloną minę, machnęła z rezygnacją ręką. Cenny sojusznik przechodził na drugą stronę barykady, o ile od początku się tam nie znajdował.
– Prawdę mówiąc, nie cierpię Mokotowa – wyznała babcia szczerze i stanowczo. – Wychowałam się w podwarszawskim Milanówku i tęskno mi do miasta-ogrodu. A Zalesie jest do Milanówka bardzo podobne. No i Amelka bardzo chce się tam przeprowadzić – dodała.
Ada z niedowierzaniem pokręciła głową. No to już był cios poniżej pasa. Zagrać najmocniejszą kartą, gdy ona ma w rękach same blotki?!
– Nic o tym nie wspominała, a moją siostrę znam dobrze. Najlepiej! – wycedziła.
– Bała się cokolwiek napomknąć, żeby cię nie ranić – wyjaśniła Pola z tą swoją zwodniczą łagodnością.
– Wszyscy knujecie! – wybuchnęła Adela ponownie. – Wszyscy za moimi plecami knujecie! Idźcie sobie stąd, ale już! Przenoście się do tego waszego Zalesia-Sralesia! Ja zostaję na Bielanach!
Przygryzła wargę, żeby się nie rozpłakać. Ariel z babcią spojrzeli na siebie bezradnie. Ktoś, kogo kochają, będzie cierpiał. Albo Ada, albo mama. I gdy już się wydawało, że wojna domowa wisi na włosku, nagle zadzwonił telefon. Ariel, bo to jego iPhone nadawał, rzucił okiem na wyświetlacz, po czym odebrał.
– Cześć, Macieju. Co tam?
Na dźwięk tego imienia Ada poderwała głowę.
– Serio? – Ariel uniósł brwi, słysząc słowa przyjaciela. – Ale zaskok! Nie no, super. Pewnie. Powiedz tylko gdzie i kiedy. Dobra. Narka.
Rozłączył się, wsunął telefon do kieszeni i zaczął, jak gdyby nigdy nic:
– Mój kumpel z treningów, Maciek Strudel, też przeprowadza się pod Piaseczno. Niezły numer, no nie?
Tu rzucił szybkie spojrzenie siostrze. Bingo! Oczy od razu jej rozbłysły. Ariel zaśmiał się w duchu i mówił dalej:
– Właśnie zaprosił mnie na parapetówkę. Pójdziesz ze mną, Adula?
– Pewnie! – wykrzyknęła w pierwszej chwili. Ale w następnej zarumieniła się, uciekła wzrokiem i sprostowała: – Pewnie, że nie. Przecież gostka nie znam.
– Oj, zrób to dla mnie! – podchodził siostrę bezczelnie. – Sam pójdę?
– Zabierz ze sobą Darię. Posika się ze szczęścia.
Spochmurniał. Nie lubił wspomnień o tamtej dziewczynie. Rodzina pokpiwała: „Ariel dorobił się psychofanki”, ale jemu nie było do śmiechu. Rodzice, siostry i dziadkowie nie wiedzieli – i miał nadzieję, że nigdy się nie dowiedzą – jak się to skończyło. Myśleli, że mogą mu od czasu do czasu Darią dokuczyć, jak w tej chwili Adela, całkiem nieświadomi, jak bardzo owe żarty go ranią.
Posłał siostrze spojrzenie „naprawdę nie musiałaś”. Ona uśmiechnęła się złośliwie. Ariel stanął po stronie rodziny, a przeciwko niej, Adeli? Niech nie liczy na łagodne traktowanie! Właściwie dlaczego tak mu zależy na ruinie w Zalesiu? W domu bywa jedynie w weekendy, święta i wakacje. Do tej pory przeprowadzka wydawała mu się obojętna. Co się zmieniło? Adela coś przeoczyła? Ariel ma nową dziewczynę, akurat w tamtej okolicy?
Prawdę mówiąc, nie nadążała za „miłościami” brata. Zakochiwał się i odkochiwał w takim tempie, że Ada nawet nie próbowała zapamiętywać imion jego nowych sympatii. Właściwie za każdym razem, gdy był w Warszawie, opowiadał o jakiejś innej. To już nie Basia, Kasia, Srasia czy Joasia była „tą jedyną”, a inna Andżela czy Moniczka. Luuudzie, jak można być tak niestałym w uczuciach?! Ona od dobrych paru lat kochała się w jednym facecie. I to platonicznie, bo ten nigdy nie zwrócił na nią uwagi. Można? Można! Znaczy, Maciek sam fakt istnienia młodszej siostry Ariego prawdopodobnie zarejestrował, ale nic więcej. Niestety.
Ada westchnęła ciężko. Może niech Maciek przenosi się do Zalesia, a ona jednak zostanie na Bielanach? Może odległość i to, że nie będzie na niego co rusz wpadać, mniejszym albo większym przypadkiem, pozwolą się wyleczyć z tego beznadziejnego zauroczenia? Świat był pełen fajnych facetów! Chyba…
– Pytał o ciebie – rzucił Ariel, jak gdyby nigdy nic.
– Jesteś łgarzem. Podłym kłamczuchem – odparowała natychmiast. O nie, nie, dalej zwodzić się nie pozwoli. – Twoi kumple rozglądają się za studentkami AWF. Wysportowanymi łaniami w swoim wieku. Małolaty, takie jak ja, dla tych półbogów nie istnieją.
– A jednak pytał… – Ariel pociągnął ją lekko za włosy – …Ptysiu.
Natychmiast szarpnęła głową w tył, chwyciła poduszkę i cisnęła nią w brata. Nienawidziła tej ksywki, którą nadali jej jeszcze w podstawówce, gdy była krągła jak ptyś i przepadała za ptysiami. Nienawidziła i kochała zarazem. Bo przecież kochała braci. Obu. Tamtego, który tak bardzo ich wszystkich zranił, też. Może nawet bardziej?
– Nie nazywaj mnie tak nigdy więcej! – wrzasnęła, czując w sercu bolesne kłucie jak zawsze, gdy wspominała drugiego brata. Ariel oczywiście chwycił poduszkę w locie i odrzucił.
– Dzieciaki… dzieciaki… – westchnęła babcia Pola. – Niby jedno dorosłe, drugie prawie, a wciąż jak dzieci.
Przewróciła oczami, dyskretnie oddała książkę Adeli, po czym wstała i ruszyła do swoich spraw, pozostawiając dwójkę wnuków samych. Ariel odczekał chwilę, by – nagle poważny – pochylić się ku siostrze i rzec półgłosem:
– Jest jeszcze jeden powód, dla którego mama chce się przeprowadzić do większego domu. I ty również o tym zamarzysz.
Dziewczyna już miała się żachnąć, że nie ma mowy!, znienawidziła ruinę, nawet jej nie widząc!, tak profilaktycznie!, ale następne słowa brata odebrały jej oddech i głos:
– Azja wraca.ROZDZIAŁ 1
Tydzień temu Alicja Gawrosz zebrała całą rodzinę w salonie i oznajmiła radosnym głosem, że daleka krewna przekazała jej w spadku przedwojenną willę. Piękny, choć domagający się remontu dom, otoczony zachwycającym ogrodem, znajduje się w Zalesiu Górnym pod Warszawą.
– Ojejej! – Babcia Pola przytknęła dłonie do policzków, a oczy jej rozbłysły podekscytowaniem. – A to niespodzianka!
Andrzej długą chwilę przyglądał się żonie z niedowierzaniem, by wreszcie zapytać:
– Daleka krewna? Myślałem, że nie masz już nikogo, odkąd zmarli twoi rodzice. „Jesteś moją jedyną rodziną. Po śmierci rodziców zostałam zupełnie sama”, czy nie to słyszałem wiele razy?
Alicja zaczerwieniła się. Och, Andrzej miał świetną pamięć, a jednak nie wiedział wszystkiego. Spojrzała mu prosto w oczy i odparła:
– Odnalazł mnie Czerwony Krzyż. Nie miałam pojęcia, że jeszcze ktoś z Mniszków przeżył wojnę.
To miało sens. Pokiwał głową.
– No dobrze, córciu… – Ojciec Andrzeja, dziadek Tosiek, mówił o Alicji nie inaczej niż „nasza córcia”. – To pięknie, naprawdę pięknie, że odziedziczyłaś dom. Wspaniale, powiedziałbym nawet. Co chcesz z nim zrobić?
– Sprzedać! – krzyknęła bez namysłu jego wnuczka Adela. – Sprzedaj, matuś, tę hacjendę i zaszalejemy! Pojedziemy w podróż dookoła świata, nakupimy ciuchów i kosmetyków, tatko dostanie nowy, fajny samochód, może i Arielowi coś skapnie? Miałby na ten swój wymarzony kurs… kurde! Nie kop mnie! – To było do brata, który najwyraźniej miał przed rodzicami jakąś tajemnicę.
– Jaki kurs? – zainteresowała się babcia Pola.
I oto uwaga rodziny skupiła się na Arielu, który wcale nie chciał zdradzać swoich sekretów, a przynajmniej nie dziś.
Potem nagle zrobiło się późno, musieli pożegnać się z Andrzejem, który wyjeżdżał na dyżur. A że głowa rodziny powinna być przy tak ważnej rozmowie, sprawa domu zeszła na dalszy plan. Wrócili do niej dwa dni później, gdy znów byli w komplecie. Tym razem dołączyła do rodziny druga z bliźniaczek, cichutka i nieśmiała Amelia.
– Moi drodzy – zaczęła Alicja – oglądałam dzisiaj willę w Zalesiu…
– I jak wygląda, mamuś? – Amelii rozbłysły oczy.
– Cóż, jest nieco podniszczona. Widać, że nikt nie dbał o ten dom od ładnych paru lat, może parunastu? Ale…
– Ile za niego dostaniemy? – zapytał Andrzej konkretnym tonem.
Posłała mu spojrzenie zbitego psa i pisnęła, licząc się z tym, że wywoła burzę:
– Postanowiłam go zatrzymać.
Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na nią w lekkim szoku. Wydawało się jasne, że dom sprzeda, pieniądze wydadzą na remont, owszem!, ale ich mieszkania, resztę przeznaczy się na dobre studia dla Adeli, na daleką podróż – tak, o tym mama rzeczywiście marzyła – jednak zatrzymać tę ruinę?!
– Po co? Daj spokój, mamo – rzuciła Ada i zmieniła temat, opowiadając o przygotowaniach do wyjazdu.
W przyszłym tygodniu całą klasą mieli wypuścić się w góry. W jej mniemaniu pomysł umarł, zanim się narodził. Była w błędzie.
– Nie dam spokoju – padło głosem tak stanowczym, że spojrzenia zebranych ponownie skupiły się na Alicji. – Nie codziennie dostaje się tak wspaniały spadek. Nie miałabym sumienia, gdybym dorobek mojej rodziny, co z tego, że dalszej, po prostu spieniężyła.
– Lusiu, serduszko moja śliczna, rozumiem, że jesteś sentymentalna. – Andrzej przytulił żonę i ucałował. – Za to też cię kocham. Ale nawet gdybyś zatrzymała spadek, willa niszczałaby przecież dalej. Dom domem, ale skąd weźmiemy na jego remont? Potrzebne byłyby ogromne fundusze, bo rozumiem, że jest nieco większy od budki na narzędzia?
– Moglibyśmy sprzedać mieszkanie dziadków – odparła, spoglądając prosząco na teściów.
– Obiecaliśmy je dziewczynkom – zauważył Tosiek.
Alicja milczała przez chwilę ze spuszczoną głową.
– No dobrze, pewnie macie rację, to tylko kłopot – odezwała się wreszcie.
Część zebranych odetchnęła z ulgą, ale Amelia, która była z nich wszystkich najwrażliwsza, przytuliła się do matki, pragnąc choć tak ją pocieszyć. Ona jedna wiedziała, jak bardzo mama marzy o własnym miejscu na ziemi. O domku z ogrodem. O różach pod oknem. O paru grządkach z warzywami… Tymczasem od dwudziestu lat gnieździli się w mieszkaniu na ostatnim piętrze szkaradnego bloku, bez żadnych, ale to żadnych nadziei na coś większego i wygodniejszego. Mieszkaniu wziętym na kredyt, rzecz jasna. Nawet tych parędziesiąt metrów kwadratowych nie należało tak naprawdę do nich.
Dokładnie o tym samym myślała Alicja. Jeszcze pół roku temu była pogodzoną z losem „panią na czterech pokojach”, gdy nagle, w połowie października, wszystko zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, o czym do tej pory nikt z rodziny nie miał pojęcia.
Tamtego dnia wróciła z pracy, opadła na kanapę w salonie, który błagał o remont, rozejrzała się po nim zrezygnowanym wzrokiem, czując w sercu przemożną tęsknotę, i… Ada, jej kochana, zawsze uśmiechnięta córcia, wpadła do pokoju, krzycząc od progu:
– Matuś, potrzebne mi nowe ciuchy na wycieczkę! I trzeba ją w końcu opłacić, bo pojadą beze mnie! A ja muszę, po prostu muszę jechać z nimi! Rozumiesz, no nie? Dasz mi parę stówek? Umówiłyśmy się z Zuzką i Kinią na wypad do Arkadii. – Złożyła dłonie jak do modlitwy, posyłając matce przymilne spojrzenie.
Remont salonu odpłynął w bliżej nieokreśloną przyszłość.
– Oczywiście, kochanie. Na wycieczkę i parę nowych rzeczy pieniądze zawsze się znajdą. – Alicja usłyszała swój głos, chociaż miała powiedzieć coś całkiem odwrotnego. Surowo: „Wycieczka tak, ale ciuchy niekoniecznie, święta niedługo będą, a wraz z nimi słodkie bankructwo”.
– Lawju.
Adela cmoknęła matkę w policzek i wyciągnęła rękę po pieniądze.
– Przynieś moją torbę z przedpokoju.
Dziewczyna w sekundę była z powrotem.
– Korespondencję też przyniosłam.
Podała mamie ciężką, wypchaną papierzyskami torbę i plik listów. Jeden z nich, ten na samym wierzchu, sprawił, że Alicja uniosła brwi, mruknęła do córki: „Daj mi chwilę”, a gdy tamta wybiegła z pokoju, na moment zapominając o ciuchach i wycieczkach, rozerwała kopertę drżącymi dłońmi, rzuciła okiem na treść i zabrakło jej oddechu. Zamrugała, nie dowierzając własnym oczom.
– To jakaś pomyłka – wyszeptała do siebie. – Muszę natychmiast dopytać… wyjaśnić!
Chwyciła komórkę drżącymi rękoma i wybrała numer.
– Jak się pani to podoba, droga Alicjo? – Usłyszała uradowany głos tego, do kogo dzwoniła, i rozpłakała się. Ze szczęścia.
Ale to jeszcze nie było właściwe szczęście. Trzy miesiące później… tak, w połowie stycznia, gdy przyszedł drugi list, wszystko się zmieniło. Na horyzoncie pojawił się dom. Piękny dom z duszą i ogrodem. Taki, o jakim Alicja marzyła przez całe życie.
Czy dzisiaj owo wielkie marzenie ma się rozwiać jak każde poprzednie? Bo próbowała, wiele razy podejmowała wysiłki, by zamienić mieszkanie na coś własnego, zawsze jednak kończyły się one fiaskiem. A to dopłata była za wysoka, a to dom, do którego mieliby się przenieść, nie nadawał się do zamieszkania, a to dojazdy do pracy zajmowałyby pół dnia…
Dzisiejsza narada rodzinna, podczas której delikatnie próbowała skłonić najbliższych do przeprowadzki, również nie poszła po jej myśli, Alicja nie przejęła się tym jednak nic a nic. W drodze był kolejny przelew, na kwotę równie niewiarygodną jak dwa poprzednie. Dzięki niemu Alicja obłaskawi wszystkich: dzieci, męża i dziadków. Jeśli zaś prezenty nie przyniosą oczekiwanego skutku, pozostanie jedno słowo: „Azja”.
To słowo, czy raczej imię, było magicznym zaklęciem, działającym na rodzinę Gawroszów jak żadne inne.ROZDZIAŁ 2
Dwa dni później, gdy przelew dotarł i Alicja mogła przejść do planu B, poprosiła męża o wycieczkę do Zalesia. Ranek był śliczny, wiosna zaglądała nawet na dziesiąte piętro: kluczami ptaków na błękitnym niebie, zapachem hiacyntów i żonkili zdobiących stół i parapety, i słońcem, które świeciło tak radośnie, jakby chciało zatrzeć ponure wspomnienie zimowych dni.
Andrzej, który dopiero wieczorem zaczyna dwudziestoczterogodzinny dyżur, zgodził się bez wahania. Dawno nie mieli całego dnia tylko dla siebie. Może Alicja pozwoli się namówić na radosny, spontaniczny seks w aucie? Albo gdzieś w plenerze?
Ona jednak myślami była gdzie indziej.
– Tylko się nie przeraź – odezwała się do męża, ledwie ruszyli. – Willa jest w nie najlepszym stanie.
– Spokojnie. Wejdę, wyjdę i zapomnę – odparł beztrosko.
Już niedługo miał się zdziwić…
Samochód wyjechał z Warszawy, minął Piaseczno i pomknął w stronę Zalesia Górnego. Alicja z każdym kilometrem czuła rosnące wzruszenie. I niepokój. Ona pokochała tę wspaniałą – to znaczy swego czasu wspaniałą, dziś nieco zapuszczoną – przedwojenną willę od pierwszego wejrzenia. Od momentu gdy przeszła przez kutą bramę, stanęła pośrodku podjazdu i oniemiała z zachwytu. Tak właśnie było. Ile dziesięcioleci marzyła o tej chwili? Będzie już ze cztery, bo w dom – a nie w parę ciasnych pokoików na dziesiątym piętrze! – bawiła się od dzieciństwa.
Do tej pory rodziny Gawroszów nie było stać na nic innego. Dwie pensje – jedna niższa, polonistki w pobliskim liceum, druga zacniejsza, oficera straży pożarnej – przy czwórce dzieci ledwo wystarczały na życie i bardzo drogie leki dla chorej córki. Alicja dorabiała korepetycjami, Andrzej łapał dodatkowe dyżury, ale pieniędzy na takie luksusy jak wczasy za granicą brakowało zawsze. Mieszkanie było kwaterunkowe, choć z czasem je wykupili, biorąc pokaźny kredyt. Przydzieliło je Gawroszom miasto po przyjściu na świat bliźniaków. Na początku te cztery pokoje, po kawalerce, w której gnieździli się na studiach, wydawały się rajem na ziemi, ale gdy niedługo później przyszły na świat bliźniaczki, cóż… zrobiło się ciasno.
Alicja mogła jedynie pomarzyć o spokojnym miejscu na swoje hobby: pisanie i hodowlę kwiatów. Boże mój, ile razy zasypiała u boku męża, widząc oczami wyobraźni swój własny ogród zimowy z kwitnącymi różami, wygodnym fotelem, w którym spoczywa z laptopem na kolanach, pisząc, pisząc, pisząc…
Andrzej nie miał nic przeciwko tym marzeniom, jemu też było przyciasno w mieszkaniu pełnym dzieci i zwierząt, ale nie potrzebował do szczęścia więcej niż kącika w kuchni, który zaanektował zaraz po narodzinach chłopców. Miał tam swój miniaturowy stolik, na którym mieścił się akurat niewielki dell. Tam spędzał ciche wieczory, gdy dzieci poszły spać. Tam chował się przed nieco starszymi, gdy zamieszania, wrzasków, śmiechów, muzyki czy skarg miał serdecznie dosyć. Uciekał w świat internetu i tyle go widzieli.
Jego żona nie miała tego komfortu. Dlatego, gdy było naprawdę ciężko – a przy tylu domownikach nie ma siły, żeby raz na jakiś czas nie przydarzał się kataklizm – uciekała w marzenia, które właśnie, cudem jakowymś, zaczęły się spełniać…
Dojeżdżali do Zalesia, gdy Alicja odezwała się do męża na wpół błagalnie, na wpół stanowczo:
– Kochanie, ja go nie sprzedam.
– To co zamierzasz z nim zrobić?
– Chcę w nim zamieszkać. Z wami wszystkimi. Z tobą, z dziećmi i dziadkami.
Nacisnął hamulec tak nagle, że kierowca za nim obtrąbił go wściekle. Andrzej wstrząsnął się, wyrównał jazdę i spojrzał na żonę z niedowierzaniem:
– Zamierzasz przeprowadzić nas wszystkich do ruiny pod Warszawą?!
– Nie do ruiny. Do pięknej, przestronnej i wygodnej willi, w której nasza rodzina wreszcie będzie godnie żyć! Widzisz, kochany mój, chcę nie tylko zatrzymać, ale i wyremontować ten dom – dodała radosnym głosem, chociaż serce się jej ścisnęło z niepokoju.
– Żartujesz? – spojrzał na nią zdumiony. – Skąd weźmiesz na to pieniądze?
– Spadek, mój drogi, spadek!
– Mówiłaś, że obdarowano cię jedynie starym domem, który zamierzasz sprzedać…
– To wy zamierzacie go sprzedać, nie ja!
– …o remontach nie było mowy. I o ekstrapieniądzach także nie.
Zmieszała się. Nie potrafiła kłamać, kręcić, zatajać prawdy, ale tym razem nie było innego wyjścia.
– To miała być niespodzianka. Poza tym wiesz, jaką mamy zasadę: nie wydajemy pieniędzy, których nie mamy na koncie.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej