- W empik go
Wirus - ebook
Wirus - ebook
Pandemia nie odpuszcza, a kolejne jej fale wstrząsają światem, co doprowadza do drastycznej zmiany układu sił politycznych i powstania brutalnych reżimów.
Andrzej Ranecki, zdegradowany oficer Europejskiej Służby Bezpieczeństwa, dostaje szansę powrotu na dawne stanowisko. Ma schwytać ostatniego z Szesnastu – międzynarodowej grupy terrorystycznej – który zagraża nowemu porządkowi. Od powodzenia tej operacji zależy dalsza kariera funkcjonariusza. Konfrontacja z Szesnastym przybiera jednak niespodziewany obrót, a prawda o epidemii, którą wkrótce pozna Ranecki, jest bardziej przerażająca, niż kiedykolwiek mógł podejrzewać…
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-217-4 |
Rozmiar pliku: | 934 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szesnastu
Polska, wybrzeże Morza Bałtyckiego, szósty rok pandemii
Czerwona poświata rozchodziła się po kabinie. Stojący w niej człowiek mrużył oczy i z niecierpliwością czekał na koniec procedury. Nerwowo napinał i rozluźniał mięśnie ramion i pleców. Jeszcze pięć, cztery, trzy… Kiedy odliczył do zera, poświata zmieniła kolor na wściekły pomarańcz, a po kolejnych pięciu sekundach przeszła w zielony. Wiedział, że to koniec. Za chwilę będzie mógł opuścić kabinę.
Koniec procedury, proszę opuścić pomieszczenie drzwiami oznaczonymi napisem „Exit” – poinformował o zakończeniu odkażania metaliczny, komputerowy głos.
Człowiek skierował się we wskazane miejsce i otworzył drzwi. Za nimi ujrzał kolejne niewielkie pomieszczenie, z wyglądu szatnię. Przy ścianie po prawej stronie stał rząd krzeseł. Na jednym z nich leżał jego mundur, koszula i buty.
Mężczyzna wszedł do pomieszczenia i zaczął się ubierać. Z przyjemnością poczuł zapach swojego ubrania. Lubił ten stan, kiedy mógł nałożyć odświeżony mundur. Żadna pralnia tak go nie wypierze jak maszyna dezynfekująca. Ubrał się i spojrzał na swoje odbicie w wiszącym na ścianie lustrze. Jego ogolona, gładka twarz zdradzała zdenerwowanie. Lekko drgał mu lewy policzek, odruchowo mrużył oczy. Pomimo swoich 38 lat widział już pierwsze siwe kosmyki na czarnych włosach. Cóż, stres, pomyślał. Był wysokim, postawnym mężczyzną. Dobrze skrojony uniform podkreślał jego wysportowaną sylwetkę. Mimo to nie czuł się zbyt komfortowo. Niepewność przed spotkaniem, tym akurat, brała górę. Nie wiedział, czego się spodziewać po nowym dowódcy regionu.
– Kapitanie Ranecki, może pan wyjść. Pułkownik czeka na pana. – Tym razem głos wydobywający się z głośnika nie był metaliczny. Słychać w nim było zniecierpliwienie przedłużającą się procedurą.
– Już idę – odpowiedział odruchowo mężczyzna, w zasadzie nie wiadomo komu. Czy był tu nasłuch? Wątpliwe, chociaż w dzisiejszych czasach nawet to było możliwe. Niemniej jednak musiał wziąć się w garść i stanąć przed dowódcą. Otworzył drzwi i wyszedł na korytarz.
– Witam, kapitanie. Porucznik Olczyk. Pułkownik czeka na pana. – Funkcjonariusz kiwnął głową na powitanie. Utrzymywał przepisowy dystans dwóch metrów. Teoretycznie w siedzibie dowództwa, po odkażeniu, nic nie powinno im grozić, ale przepis to przepis. Porucznik wykonał zapraszający gest ręką. – Proszę za mną, kapitanie.
Ranecki ruszył we wskazanym kierunku. Korytarz był wąski. Białe ściany nasuwały na myśl porównanie ze szpitalem. Szedł powoli za porucznikiem. Ciemnoniebieski mundur oficera Europejskiej Służby Bezpieczeństwa kontrastował z kolorem ścian i robił wrażenie falującej kałuży na tle chmur. Kapitan uśmiechnął się w myślach do swojego poetyckiego porównania. Lepiej zająć myśli jakąś bzdurą, zamiast denerwować się tym, co go czeka.
Zatrzymali się na końcu korytarza. Porucznik przyłożył oko do czytnika siatkówki. Drzwi rozsunęły się bezszelestnie. Weszli do szerokiego pokoju, w którym siedziało sześć osób, każda z nich przy biurku z komputerem. Trzy kobiety i trzech mężczyzn w mundurach ESB. Rozmieszczeni byli w dwóch rzędach przy ścianach. Jak na komendę spojrzeli na wchodzących. Porucznik podszedł do środkowego biurka z lewej strony. Przyłożył kciuk do czytnika.
– Proszę, poruczniku, pułkownik czeka. – Kobieta ruchem głowy wskazała na kolejne drzwi.
Oficerowie podeszli do nich. Tym razem drzwi rozsunęły się samoczynnie. Weszli do sekretariatu pułkownika Glazera.
– Melduje się porucznik Olczyk z kapitanem Raneckim na wezwanie pułkownika Glazera – wyklepał regulaminową formułkę oficer towarzyszący kapitanowi, zwracając się do oficera dyżurnego siedzącego za biurkiem przy drzwiach gabinetu pułkownika. Ten skinął głową. Nie odzywając się ani słowem, wykonał kilka ruchów na ekranie służbowego pada. Po chwili wskazał ręką na drzwi. Porucznik odsunął się na bok – Może pan wejść, kapitanie.
– Dziękuję, poruczniku. – Ranecki wziął głęboki oddech i podszedł do drzwi. Starał się powstrzymać drżenie rąk. Piękne drewniane drzwi otworzyły się na zewnątrz. Kapitan przekroczył próg gabinetu.
Za długim drewnianym stołem siedział pułkownik Ron Glazer. Za jego plecami widniała interaktywna mapa sytuacyjna zarządzanej przez niego strefy. Całe polskie wybrzeże Morza Bałtyckiego. Drogi, miasta, mniejsze miejscowości i wioski. Wszystkie strategiczne punkty. Pułkownik wpatrzony był w ekran swojego pada. Powoli przesuwał po nim palcem. Ranecki pomyślał, że gra w jakąś strategiczną symulację pandemii. Przecież to, co dzieje się od kilku lat w Europie, nie może być prawdą. Ale było. Miliony chorych, setki tysięcy zgonów, upadek gospodarek i więzi społecznych. Ktoś musiał nad tym zapanować. Państwa narodowe ze swoimi ograniczeniami mogły przetrwać jedną, góra dwie fale kryzysu. Kolejnych nie zniosły. Potrzeba było ponadnarodowego działania światłych przywódców, odpowiedzialnych za swoich obywateli. Scentralizowane zarządzanie kryzysem zdało egzamin. Europejska Służba Bezpieczeństwa czuwała nad walką ze skutkami epidemii.
– Proszę usiąść, kapitanie – odezwał się łagodnym tonem pułkownik. Wstał, kiwnął regulaminowo głową na przywitanie i ponownie usiadł.
Ranecki zauważył, że jego przełożony ma dość duże wory pod oczami i nosi pognieciony mundur. Widocznie coś się dzieje. Ta myśl wprowadziła trochę spokoju w jego głowie. Wizyta nie musiała skończyć się źle. Mogło chodzić o jakieś zadanie. Usiadł na krześle pośrodku gabinetu. Przypominało to trochę przesłuchanie. Należało jednak zachować środki bezpieczeństwa. Żadnych zbędnych przedmiotów w obecności przełożonych. Proste krzesło, nic więcej. Żadnych stolików, żadnych notatek, żadnej elektroniki. Odległość minimum dwa metry od rozmówcy. Kiedyś go to dziwiło. Przecież wszystko jest co chwila odkażane, przechodzą rygorystyczne procedury bezpieczeństwa. Zmienił zdanie, kiedy okazało się, że jeden z jego podwładnych wniósł do sztabu wirusa. Nie wiadomo było – specjalnie czy przypadkiem. Na całe szczęście szybko go wykryto i nikomu nic się nie stało.
– Przejdę od razu do rzeczy, kapitanie. – Pułkownik odchylił się do tyłu na swoim fotelu. Przeczesał ręką czarne włosy, odgarnął je z lekka na bok i rozciągnął się. Zdjął okulary. Raneckiemu zdawało się, że z jego zielonych oczu pomimo zmęczenia bije jakaś radość. Pułkownik był pięćdziesięcioletnim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Zaprawionym w boju weteranem, który nie lubił owijać w bawełnę. – Dostanie pan drugą szansę. Może pan zmyć plamę z Madrytu i odzyskać dawny stopień.
Pułkownik umilkł. Ranecki spiął mięśnie, nie wiedząc, co zrobić. Czyżby pułkownik go podpuszczał? Czy powinien okazać radość? Cisza trwała dłuższą chwilę, więc zapytał ostrożnie:
– Panie pułkowniku, proszę wybaczyć, ale nie rozumiem. O co chodzi?
Glazer wstał z fotela. Podniósł pada ze stołu i wykonał ruch ręką. Na ekranie za nim pokazała się twarz młodego, może trzydziestoletniego mężczyzny. Twarz z wąskimi oczami o czarnych źrenicach i łysej czaszce. Wpatrzona w obiektyw, wyrażała wściekłość, wręcz fanatyzm.
– Wie pan, kto to jest?
– Oczywiście, panie pułkowniku. To Adrian Górecki, jeden z Szesnastu.
– Brawo! – Pułkownik położył pada na stole. – Jutro ma pan go dorwać. Żywego lub martwego. Szczegóły są już na pana skrzynce. Ja chciałem porozmawiać z panem o warunkach pana powrotu do prawdziwej służby.
Ranecki zakręcił się nerwowo na krześle. Powrót do prawdziwej służby? O co tu chodzi?
– Przeanalizowałem dokładnie pana profil, kapitanie. Pasuje pan najlepiej do tej misji. Jeszcze rok temu był pan w stopniu pułkownika. Najmłodszy pułkownik w historii ESB. Z widokami na awans. To byłoby dopiero coś. Generał przed ukończeniem czterdziestego roku życia. Po prostu geniusz. – Glazer uśmiechnął się lekko. – Nie, proszę się nie obrażać, nie mówię tego z ironią. No, może z lekką zazdrością. Ja stopnia pułkownika doczekałem się dopiero w wieku pięćdziesięciu lat. I co z tego mam? Tkwimy obaj na zadupiu Europy nad tym zimnym morzem. Nie możemy się nawet w nim wykąpać. – Pułkownik wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Ale teraz mamy szansę uciec stąd do prawdziwej służby. Zamiast pilnować odległości między ludźmi przed sklepami czy na spacerach, zamiast organizować patrole na ulicach, użerać się z technikami od dronów czy odpowiadać na petycje wiecznie niezadowolonych naczelników miast i regionów, ja mogę zacząć prawdziwą służbę, a pan – wrócić do niej. Pójść do serca Europy i zająć się poważnymi sprawami. Planowaniem, łapaniem szpiegów i rozbijaniem siatek prawdziwych wywrotowców, a nawet pracą sztabową u boku rządu. Piękna perspektywa, prawda?
– Panie pułkowniku, ja… Tak, oczywiście, a jeżeli chodzi o Madryt… – Ranecki próbował się tłumaczyć, ale Glazer natychmiast mu przerwał.
– Wiem wszystko, kapitanie, spokojnie. – Po raz kolejny przyjął bardzo łagodny, wręcz ojcowski ton. – Miał pan zlikwidować Jedenastego z Szesnastu. Czytałem akta. Dodatkowo zasięgnąłem języka u przyjaciół z moich dawnych jednostek specjalnych. Pierwsza akcja, którą miał pan kierować jako pułkownik. Pech chciał, że nie wyszło. Jak znam tego typu akcje, a znam je bardzo dobrze, wie pan, byłem w Iraku, Afganistanie, Londynie. – Pułkownik mrugnął porozumiewawczo. – Porażki są wynikiem słabego zwiadu lub błędu oceny sytuacji. Pana błąd polegał na tym, że wydał pan rozkaz żołnierzom, aby zlikwidowali go za wszelką cenę. Błąd zwiadu polegał na tym, że nie rozpoznał możliwych dróg ucieczki. Jedenasty wydostał się z zasadzki, no i bach! Wysadził się w zielonej strefie, pociągając za sobą kilku lokalnych VIP-ów. Źle to wyglądało, prawda? O jednego terrorystę co prawda mniej, ale cena nie do zaakceptowania. Przełożeni się wkurzyli, potrzebowali kozła ofiarnego. Pasował pan jak ulał. Wszystko zrzucono na pana niedoświadczenie, stwierdzono, że za wcześnie pana awansowano. Degradacja o dwa stopnie i zsyłka tutaj to i tak niska kara.
Ranecki przełknął ślinę. Po co mu to wszystko opowiada? Chce go zmobilizować? A może wie, że akcja musi się udać, i chce przy tej okazji zaskarbić sobie na przyszłość wdzięczność i zdobyć nowego sojusznika w gabinetowych grach w centrali. Wszak eliminacja ostatniego z Szesnastu to byłby ogromny sukces. Zrobiony jeszcze przy pomocy dawnego złotego dziecka ESB otworzyłby pułkownikowi drzwi do kariery na oścież.
– Panie pułkowniku, nie do końca rozumiem, czy oferuje mi pan anulowanie wyroku?
– Nie do końca. – Pułkownik uśmiechnął się lekko. – Wyroku nie można anulować. Ale… Jest pewien regulaminowy kruczek. Co prawda pana zdegradowano, ale nie zabroniono pana awansować. Cóż, jak się coś robi szybko, to się źle robi. A sprawę chciano szybko zakończyć, wręcz zatuszować. Nieważne zresztą… Grunt, że mogę panu pomóc. A jak pan wie, w naszej służbie awanse są dość, hmm… uznaniowe, tak to nazwijmy. Zależą tak naprawdę od opinii przełożonego. Mam już gotowy wniosek o awans dla pana na majora, to za codzienne zaangażowanie i służbę, a więc dość banalny. I drugi – awans z powrotem na pułkownika jako nagroda za jutrzejszy sukces. Zgadza się pan?
Raneckiemu aż załomotało z radości serce. Poczuł lekki szum w głowie. Wstał i kiwnął regulaminowo głową.
– Oczywiście, że tak, panie pułkowniku.
– I nie muszę chyba dodawać, że porażka nie wchodzi w grę. Nie chce pan chyba kontynuować swojej służby gdzieś na mrozie za kołem podbiegunowym? – Tym razem oczy pułkownika wyrażały zdecydowanie złość.
– Oczywiście, że nie, panie pułkowniku.
– To dobrze. Ma pan już wolne. Proszę w domu przygotować się do jutrzejszej akcji. Powtarzam, porażka nie wchodzi w grę.
—
Wracając samochodem do domu, Ranecki zastanawiał się nad przebiegiem akcji. Zapewne nie uda im się wziąć Szesnastego żywcem. Wszyscy do tej pory popełniali samobójstwa. Trudno było zakładać, że teraz będzie inaczej. Fanatycy nie mogli się poddać. Nie mogli dać się złamać podczas przesłuchania. Swoje tajemnice zabierali do grobów. Europejska Służba Bezpieczeństwa do każdego z członków organizacji docierała po mozolnych śledztwach i łączeniu śladów. Dawało to efekty, bo w dzisiejszym świecie nikt nie był anonimowy.
Właśnie, anonimowość… Ranecki zamyślił się głębiej i uważniej przyglądał się mijającym go ludziom. W strefie pomarańczowej życie toczyło się normalnie, wedle ustalonych zasad. Wszyscy w maseczkach zasłaniających twarz. Odstęp minimum dwa metry. Zakaz przemieszczania się po mieście, chyba że w uzasadnionych potrzebach, jak praca, zakupy, rekreacja. Zakaz zgromadzeń i przebywania w jednym miejscu powyżej dwóch osób. Ograniczona liczba osób w sklepach. Małe klasy w szkołach, w większości firm i instytucji automatyzacja i praca zdalna. Powszechność telekonferencji. Całe życie społeczne przeniosło się praktycznie do sieci, którą łatwo monitorować i wyłapywać w niej wszelkiej maści wywrotowców, terrorystów, manipulatorów. Panuje ład i porządek. Kapitan pomyślał, że od sześciu już lat trwa budowa nowego społeczeństwa. Epidemia i jej kolejne fale wywróciły do góry nogami cały ład społeczny. Zdalne wybory, zdalne posiedzenia parlamentów, zdalne życie. Dorasta już pokolenie, dla którego jest to jedyna znana rzeczywistość. Jaka będzie przyszłość, tego nikt nie wiedział. Wiadomo było tylko, że Europejska Służba Bezpieczeństwa ma obowiązek zapewnić spokojny sen obywatelom Europy. Aby nic i nikt nie zakłócał ich spokojnego życia w epoce wirusów.
– Proszę jechać, kapitanie. – Zdecydowany głos sierżanta przy bramie wjazdowej do zielonej strefy wyrwał go z zamyślenia. – Samochód odkażony, wszystko czyste. Miłego popołudnia.
Ranecki machnął sierżantowi ręką na pożegnanie i wjechał do strefy. Na tym niewielkim osiedlu mieszkali oficerowie i wyżsi urzędnicy. Życie w niej toczyło się podobnie jak na innych obszarach, z dwoma wyjątkami. Była ściśle strzeżona i panował tu mniejszy rygor niż w pozostałej części miasta. Nie trzeba było chodzić po ulicach w maseczkach i nie było ograniczeń co do liczby ludzi na ulicach. Kapitan widział za oknami biegaczy, amatorów nordic walkingu i spacerowiczów z psami. Życie toczyło się normalnie.
– O, wcześnie jesteś. – Żona powitała Andrzeja buziakiem i uśmiechem. – Obiad w mikrofali. Potem pomóż Marcie w lekcjach. Ja wychodzę na jogę.
– No dobrze, z jednej pracy do drugiej. – Ranecki odwzajemnił uśmiech i pomachał wychodzącej żonie. – Kiedy wrócisz?
– Za jakąś godzinkę.
Aha, czyli mamy dwie godziny wolnego – pomyślał, ale na głos powiedział:
– Baw się dobrze, buziaki, pa.
– Tato, tato, pomożesz? – dobiegł go głos córki ze schodów na piętro. – Nie rozumiem zadania z historii.
– Co się stało, słonko? – Ranecki podszedł i wziął córkę w ramiona. – Czego nie rozumiesz? Dziewczynka była w siódmej klasie i bardzo przeżywała ten przedmiot. Czasy przed epidemią były dla niej jak baśń z innego świata.
– O co chodzi z tym zadaniem? „Dlaczego bezpieczeństwo jest najważniejsze i dlaczego kraje Unii Europejskiej przed epidemią nie zabezpieczyły nas przed wirusem? Odpowiedz, dlaczego teraz jesteśmy bezpieczni”. Przecież ja nie wiem, jak to było. Teraz też chodzę do szkoły, ale są mniejsze klasy, nie zawsze można wyjść na plac zabaw i pojechać do babci. Ale o co chodzi z tym bezpieczeństwem?
– Hmm. – Ranecki zmarszczył brwi. – Jakby ci to wyjaśnić… Przed wirusem ludzie myśleli, że już nic im nie grozi. Woleli wydawać pieniądze na przyjemności, wielkie sportowe imprezy, płacili miliony celebrytom za nic. Zamiast inwestować w naukę, firmy inwestowały w reklamę i rozrywkę. Dlatego świat był nieprzygotowany na wirusa. A po jego pokonaniu w pierwszej fazie wszystko wróciło do starego trybu. To z kolei spowodowało, że przy nawrocie epidemii byliśmy znowu bezbronni. A wirus zmutował i stał się silniejszy. Dlatego teraz musimy zadbać o nasze bezpieczeństwo.
– Aaa, rozumiem, teraz ty pracujesz, abym mogła chodzić do szkoły i do koleżanek.
– No, tak to można nazwać…
– Dzięki, tatusiu! – Marta odwróciła się i pobiegła po schodach na górę, do swojego pokoju.
Ranecki wzruszył ramionami. Spojrzał na mikrofalówkę. Nie był głodny, zamiast coś zjeść, nalał sobie drinka. Musiał się odprężyć. Usiadł za stołem w kuchni i włączył służbowego laptopa. Ustawił bezpieczne połączenie i odszukał zaszyfrowaną pocztę. Na ekranie pojawiły się informacje o jutrzejszej akcji. Dane dotyczące Szesnastego, które przecież znał na pamięć i namiary na porucznika Dawida Ciemieckiego. Nacisnął ikonkę „połącz”. Na ekranie natychmiast pokazała się twarz porucznika. Stał na baczność w berecie ESB, jakby już wybierał się na akcję. Widać było muskularną sylwetkę i krótko ostrzyżone włosy. Niebieskie oczy jakby płonęły i rzucały gromy.
– Panie kapitanie, melduje się porucznik Ciemiecki – wyrecytował, machnął głową i zaczął dalej mówić z szybkością karabinu maszynowego. – Melduję, że wszystko gotowe. Oddział przygotowany, teren rozpoznany. Rano przyjedzie po pana samochód. Pułkownik nakazał rozpocząć akcję jak najwcześniej. Sprawdziliśmy dzielnicę. Mieszkańcy w większości o szóstej rano są już w drodze do pracy – to robotnicy, pracownice sklepów i punktów usługowych. Zgodnie z przepisami muszą od rana odkażać swoje miejsca pracy. Daje to nam…
– Poruczniku – przerwał mu Ranecki – znam przepisy i procedury bezpieczeństwa. Sam je przecież analizuję i uczestniczę w ich opracowywaniu. Do rzeczy, proszę, to jest do szczegółów akcji.
– Ach tak, przepraszam… – Porucznik stanął jeszcze bardziej na baczność. – Więc rozpoczniemy o 6.15. Samochód przyjedzie po pana o 5.45. Oddział będzie już w gotowości na miejscu. Oczywiście pełne zabezpieczenie. Drony, snajperzy. Niestety, cel ukrywa się w piwnicy budynku, będzie trzeba tam wejść i ręcznie go wyciągać. Pan, panie kapitanie, może koordynować akcję z pojazdu dowodzenia.
– Nie, chcę wejść do środka z oddziałem. Nie chcę żadnych niespodzianek ani tłumaczenia porażki, jak coś nie wyjdzie. Osobiście dowodzę i osobiście prowadzę akcję. Osobiście, zrozumiano poruczniku?
– Tak jest, kapitanie! – Porucznik wyprostował się jak struna. – Wejdziemy we dwóch razem z oddziałem. Sami dokonamy zatrzymania!
– No, i tak ma być, niech pan dopracuje szczegóły. Do jutra. – Ranecki przerwał połączenie. W sumie dobrze, że za akcję odpowiada ambitny młody oficer. Jak ja kiedyś, pomyślał. Cóż, porucznik Ciemiecki chce okryć się chwałą bohatera, który złapał Szesnastego, a kapitan Ranecki chce się zrehabilitować. Czy coś w takim zestawieniu może pójść nie tak? Kapitan uśmiechnął się do swoich myśli. W Madrycie też nie było szans na porażkę, a jednak nastąpiła. Jutro o porażce nie ma mowy. Wszystko ma pójść, jak należy.
—
Zaparkowali w czerwonej strefie niedaleko miejsca akcji. Pojazd operacyjny był odpowiednio zamaskowany, przypominał zwykłego busa pracowników energetyki.
– Wszystko działa, poruczniku? – zapytał Ranecki.
Funkcjonariusze ubrani byli w specjalne, kuloodporne kombinezony z lekkimi hełmami. Ochrona przed wirusem i ogniem przeciwnika.
– Tak jest, panie kapitanie! Wszyscy w gotowości. Drony krążą nad budynkiem, strzelcy na stanowiskach obserwują blok. Czekamy na sygnał od pana.
– Dobrze – odpowiedział kapitan. Nie lubił czerwonych stref. Były zamieszkane przez najmniej zarabiających, bezdomnych, artystów, którzy wybrali sobie taki styl życia, i inne niebieskie ptaki. Ludzie ci mogli pracować w strefie pomarańczowej, ale przed każdym wejściem przechodzili dokładne miejscowe badanie na obecność wirusa. Zasada była taka, że po opuszczeniu strefy pomarańczowej należało przejść badanie, aby do niej wrócić. Na szczęście obecne testy były w stu procentach wiarygodne. Jednak taki przepływ ludzi wymuszał na mieszkańcach czerwonych stref wstawanie o wcześniejszej porze, aby udać się do pracy. Większość z nich pracowała w usługach w strefie pomarańczowej lub w zakładach produkcyjnych w strefie przemysłowej. Faktem jest, że atmosfera czerwonych stref, mniejszy rygor epidemiczny, przyciągała określony rodzaj ludzi, chcących żyć chociaż trochę poza oficjalnym systemem. Tak im się przynajmniej wydawało. Artyści, religijni maniacy, wywrotowcy, pospolici przestępcy. Najwięcej pracy ESB miało właśnie w tych strefach. Z drugiej strony większa część społeczeństwa, żyjąca w strefach pomarańczowych, mogła cieszyć się spokojem i względnym dobrobytem. System zapewniał im ochronę biologiczną oraz ochronę przed niepowołanym towarzystwem.
– Panie kapitanie, tu Kobra-1, przed wejściem do budynku siedzi jakiś chłopak, przekazuję obraz. – W uchu Raneckiego zabrzmiał głos dowódcy ekipy snajperów. Na ekranie hełmu, tuż przed oczami pojawił się obraz. Na małych schodkach prowadzących do zniszczonych drewnianych drzwi siedział chudy chłopak, na oko dwudziestokilkuletni. Rozglądał się na boki, jakby kogoś wypatrywał. Oczywistym było, że jest czujką. Ranecki pomyślał chwilę i wydał rozkaz.
– Na mój sygnał, poruczniku, usuniecie go. Nie zdejmiecie, ale usuniecie usypiającym. Spróbujemy coś z niego wycisnąć po akcji. Zrozumiano? Nie usuwać, ale zdjąć usypiającym.
– Tak jest, kapitanie, bez odbioru! – W uchu Raneckiego szczęknął dźwięk przeładowywanej broni. Snajper zmienił tryb broni na obezwładnienie.
– Poruczniku, proszę o obraz z dronów na hełm. Na mój sygnał wejdziemy. Po usunięciu czujki wchodzi czterech, za nimi my i za nami kolejnych czterech. Akcja ma być taka jak na symulacji. Szybka.
– Tak jest! Oddziały – pełna gotowość! – wydał rozkaz porucznik.
Przed oczami Raneckiego ukazał się obraz z drona. Jego uwagę zwróciło to, że budynek był niski, dwupiętrowy, ale bardzo długi. Niedobrze, Szesnasty mógł przebywać na jego końcu. Z informacji wywiadu wynikało, że urządził sobie melinę w piwnicy. Decydujący będzie element zaskoczenia i pierwsze minuty akcji. Nie powinien uciec, dom był obstawiony i pod nadzorem uzbrojonych dronów. Ruch w sieci wskazywał na źródło w dolnych partiach budynku. Kapitan chciał jednak spróbować wziąć Szesnastego żywcem.
– Wszyscy gotowi. Meldować w ustalonej kolejności. – Po chwili w uszach Raneckiego zabrzmiały meldunki. Wszystkie drużyny czekały na sygnał.
– Zaczynamy za minutę. – Po wydaniu polecenia czas jakby zatrzymał się w miejscu. Sekundy wlokły się niemiłosiernie. Ranecki sprawdził i odbezpieczył broń. – Trzy, dwa, jeden, ruszamy!
Drzwi furgonetki rozsunęły się. Z jej wnętrza wyskoczyło dwóch mężczyzn. Kombinezony nie krępowały ich ruchów, choć przylegały do ciała. Wyglądali jak pływacy w hełmach. Wspomaganie robiło swoje. Szybkimi susami dotarli do drzwi budynku. Panował tam spokój. Dwóch funkcjonariuszy odciągnęło nieprzytomnego chłopaka za róg. Ranecki rzucił na niego okiem i wyraził w myślach uznanie dla precyzji strzału. Widać, że do tej roboty przydzielono mu fachowców.
– Na co czekacie?!! – ryknął do mikrofonu. – Wchodzimy, ale już!
Jeden z bezpieczniaków otworzył drzwi. Weszli w ustalonej kolejności. Czterech specjalsów, za nimi Ranecki z porucznikiem. Oddział zamykało kolejnych czterech funkcjonariuszy.
Smród na klatce schodowej był straszny. Nawet przez filtry dotarł do nich zapach ekskrementów i rozkładającego się jedzenia. Jeden z członków zespołu pomachał z obrzydzeniem głową, czując zapachy i widząc odrapane ściany.
– To nie pałac, naprzód, do piwnicy! – zestrofował ich kapitan. Ruszyli.
Po zejściu na niższy poziom ich oczom ukazał się długi korytarz. Tego się obawiałem, pomyślał Ranecki. Teraz liczył się czas. Za chwilę Szesnasty dostanie sygnał alarmowy. Każda sekunda to ogromna strata.
Ruszyli przed siebie szybkim marszem. Kryjówka terrorysty musiała być na końcu korytarza. Po drodze musieli jednak przeglądać każde pomieszczenie. Na szczęście były to małe piwniczki, niczym niezabezpieczone. Po kilkunastu metrach stanęli na rozwidleniu korytarza. Droga w lewo, druga w prawo i trzecia prosto. Funkcjonariusze spojrzeli pytająco na dowódcę.
– Pierwszych dwóch w lewo, następni w prawo, reszta prosto – wydał komendę Ranecki. Jeżeli dobrze się domyślał, boczne korytarze tworzą okrąg i spotykają się na górze, przy kolejnym rozwidleniu. Idąc w ten sposób, za chwilę się spotkają.
Po kilkunastu krokach dotarli na miejsce. Po prawej stronie ujrzeli żelazne drzwi zabezpieczone kratą. To chyba tu, na pewno! Raneckiemu serce zabiło szybciej. Jeden z żołnierzy przyłożył do drzwi mały czujnik. Pokazał ruch za drzwiami i pracę sieci. Kiwnął głową. Kapitan podniósł rękę i machnął palcem wskazującym, pokazując na siebie. Chciał dokonać tego osobiście. Albo weźmie go żywcem, albo jako pierwszy zobaczy jego trupa. Specjals odsunął się od drzwi. Kapitan wyjął z kieszeni mały kwadratowy przedmiot przypominający kostkę. Włożył go między kraty i mocno rozgniótł, rzucając w powietrze. Miał trzy sekundy, aby odskoczyć. Nie zdążył. Eksplozja wstrząsnęła stropem. Ranecki poleciał do przodu. Za nim posypała się sterta gruzu, która odcięła go od zespołu.
Czuł ból. Prawa ręka zwisała bezwładnie, kołysząc się wzdłuż tułowia. Kręciło mu się w głowie. Klęczał na lewym kolanie, czując, że zaraz zwymiotuje. Wiedział, że musi to powstrzymać. Skafander nie był wyposażony w system odprowadzania wydzielin. Starał się podnieść, ale nie mógł. Połączenie z zespołem zostało zerwane, w uszach słyszał tylko szum. Na szczęście wizjer działał bez zarzutu. Przed sobą widział siedzącego na obrotowym fotelu łysego chłopaka. Na jego ustach wykrzywiał się ironiczny uśmieszek.
– Witam, kapitanie Ranecki. Nie mogłem odmówić sobie przyjemności rozmowy z panem przed tym, co nieuniknione.
– Szesnasty… Nie masz szans… Poddaj się…
– Spokojnie, kapitanie. – Chłopak wstał z fotela. – Wybuch był kontrolowany, jest pan w lekkim szoku, to zrozumiałe. Ale widzę, że może pan mówić i mnie pan widzi. Wiem, tak, mamy trochę czasu, ale niedużo. Zaraz pański bohaterski oddział poradzi sobie z pułapką i tu przyjdą. Niestety, nic nie znajdą. – Szesnasty powiódł ręką po stercie zniszczonych komputerów. – Wszystko wyczyszczone. Ale nie jestem niegościnny. Mam dla pana prezent.
Podszedł do Raneckiego. Podniósł jego prawą rękę, kapitan wykrzywił się z bólu. Chłopak, nie zwracając na to uwagi, położył mu na dłoni mały przedmiot.
– To pendrive. Tylko dla pana. Proszę go schować i zapoznać się z nim spokojnie w domu.
Ranecki zamrugał oczami. Kręciło mu się w głowie, ale postarał się wstać.
– Spokojnie, kapitanie. – Szesnasty położył rękę na jego ramieniu. – Niech pan siedzi, nic się panu nie stanie. Nie mam w stosunku do pana morderczych zamiarów. Moja misja i tak dobiegła już końca. – Chłopak usiadł z powrotem na fotelu. Ranecki usiadł na podłodze, mdłości na szczęście już minęły. Spojrzał na pendrive’a.
– Co na tym jest… O co ci chodzi? Przecież wszystko skończone.
– Dla mnie tak, ale dla pana nie. Jest pan niezwykle inteligentnym człowiekiem. Z uwagą śledziliśmy pana karierę. Madryt, jak pan widzi, nie był końcem, to dopiero początek. Po mojej likwidacji nic już nie będzie jak dotychczas.
– Owszem – wycharczał kapitan. Z ulgą stwierdził, że może normalnie mówić, poczuł nawet ślinę w ustach. – To koniec. Chyba nie warto umierać za tę waszą sprawę. Możesz nam się przydać, opowiedzieć wszystko, podać kontakty…
– Nie! Pan nic nie rozumie. „Szesnastu” nie był projektem terrorystycznym, wywrotowym, jak nas określaliście. Musieliśmy oczywiście się bronić, stąd niekiedy prawdziwe starcia ze służbami. Ale to wrabianie nas w zamachy… to już wasze dzieło. Teraz to już zresztą nieważne… Zapozna się pan z danymi, to dowie się pan prawdy.
– Prawdy o czym? Mam czytać te wasze bzdurne teorie spiskowe? Znam je na pamięć. Wirusa nie ma i nigdy nie było. Wirusa wyprodukowano w laboratorium i specjalnie zakażono nim ludzkość. Podrzucili go obcy w imię jakiegoś eksperymentu. Co jeszcze wymyślicie?
– Nic, panie kapitanie. To wszystko, co pan mówi, to dezinformacja i bzdury, które o nas opowiadacie. „Szesnastu” na początku był nieskoordynowanym socjologicznym projektem badawczym pewnej grupy naukowców. Po jego likwidacji zamienił się w pewien rodzaj ruchu. Wie pan przecież o procesie Callana.
Ranecki poczuł dreszcz. Oczywiście. Na początku skoordynowanej europejskiej polityki antyepidemicznej aresztowano kilkunastu profesorów uczelni z wielu krajów. Na mocy nowych przepisów oskarżono ich o dezinformację i działania mające na celu rozwój epidemii. Pierwszy europejski proces.
– Ich dzieło kontynuowali asystenci, kilkunastu z nich, dokładnie szesnastu – kontynuował chłopak. – Najpierw w podziemiu, każdy sam. Potem udało nam się połączyć w jeden zespół. Niestety, nie przewidzieliśmy tak sprawnego działania służb w Internecie i realnym świecie. Po eliminacji trzech z nas wiedzieliśmy, że nasze dni są policzone. Wszystkie wyniki spływały tutaj. Ja je archiwizowałem. Zostałem wyznaczony na koniec. Wie pan, co mam na myśli… I przekazuję panu wynik naszych badań. Oczywiście bez danych o grupie. Pozostali uczestnicy procesu muszą być bezpieczni.
Ranecki obrócił w dłoni pendrive’a. Ciekawe… Może warto go zatrzymać? A jeżeli to wariat lub, co gorsza, wpycha jakiś kit, chroniąc współtowarzyszy? Jak by nie było, analiza pendrive’a nie zaszkodzi. Nic na tym nie straci. Schował przedmiot do kieszeni skafandra i powiedział:
– No dobrze, powiedzmy, że ci wierzę. I co dalej? Jakie to rewelacje chcesz mi przekazać i po co? Jestem przecież oficerem Europejskiej Służby Bezpieczeństwa. Wykorzystam to tylko w jednym celu.
– Jest pan też ciekawy prawdy i świata. Mogliśmy to oczywiście ogłosić publicznie, ale co z tego? Sensacja na jeden dzień, zaraz byłaby zdyskredytowana. Rewolucje zaczynały się od gnicia systemu. A on już gnije. Jak zrozumie pan prawdę, to rozpocznie pan tę erozję od wewnątrz. Powolną, spokojną. Budujecie system latami. Najpierw ograniczenia na poziomie krajów. Pierwsze fale wirusa jakoś przechodzą. W tym czasie ludzie mają poczucie względnego bezpieczeństwa. Zrzekają się części swoich praw dla swojego własnego dobra, dla swojego zdrowia. Kolejne fale wywołują już większy niepokój. Rządy chcą działać wcześniej, ingerują bezwzględnie w prawa obywatelskie. Jest naturalna potrzeba koordynacji działań na poziomie europejskim. Władze państw narodowych dogadują się i przekazują kompetencje na rzecz nowej Komisji Europejskiej, wybranej zresztą nielegalnie ze złamaniem wszystkich traktatów. Ale kogo to obchodzi? Przed tym aktem dochodzi do fikcyjnych wyborów w państwach narodowych. Głosowanie korespondencyjne, internetowe, nawet SMS-owe. I co? I nic? Ludzie boją się o życie, zdrowie, pracę. Nowe rządy chronią podstawowe potrzeby ludzkie. I dla wzmocnienia swojej dominacji, ale też świętego spokoju, tworzą Nową Unię z jej zbrojnym ramieniem – Europejską Służbą Bezpieczeństwa. Polityka epidemiczna na poziomie Europy, pomoc gospodarcza i społeczna na poziomie Europy. A w krajach narodowych spokojne rządy oligarchii. W razie porażki powiedzą, że winna wszystkiemu była Unia. I tu dochodzimy do sedna – kto wtedy poleci pierwszy? Oczywiście, że znienawidzone tajne służby. Już pan wszystko rozumie?
– Brednie! – Ranecki kiwnął głową. Poczuł ból w skroniach. Jednak musi jeszcze siedzieć spokojnie. – Spisek z wykorzystaniem epidemii? Też mi coś. Przecież musimy bronić się przed nieznanym.
– To już nie jest nieznane. – Szesnasty uśmiechnął się przyjaźnie. – To już jest znany straszak, pretekst, powód niewoli, niech pan to nazwie, jak pan chce. To po prostu naturalna kolej rzeczy. Postępująca koncentracja władzy. Przecież to już się działo przed epidemią. Europa była rozrywana przed rządy mające zapędy autorytarne. Epidemia była tylko katalizatorem przyspieszającym pewne procesy. Niestety, zgubne dla społeczeństw… Ale to w sumie ich wybór. My to tylko opisaliśmy. Kolejni po nas wykorzystają to politycznie…
– Jacy kolejni?! – Kapitan podniósł głos. – Czyli jednak to zorganizowane polityczne działanie?
– A myślał pan, że jestem jedynym, który niesie sztandar rewolucji? – Chłopak się roześmiał. – Powiem panu, są inni. Nazwijmy ich Siedemnaści, następcy. Nie będą tylko badaczami. Będą rewolucjonistami. Każdy z Szesnastu przekazał wiedzę jednemu młodemu człowiekowi. Ich zapał i umiejętność posługiwania się nowymi technologiami przysłuży się naszej sprawie – walce o wolność.
Raneckiego tknął jakiś niepokój. Siedemnasty… Młody chłopak… Przecież przed blokiem to musiał być on… Mam go!
– Kapitanie, tu porucznik Ciemiecki. – Ranecki usłyszał w słuchawce głos podwładnego. – Odbieram pana sygnał. Mam dokładną lokalizację. Proszę pozostać na miejscu. Zaraz wejdziemy.
Dzięki Bogu! Kapitan odetchnął z ulgą. Niedługo skończy się ten koszmar. Posprzątają tego wywrotowca i będzie po sprawie. Warto byłoby jednak wziąć go żywcem…
– Coś pan zamilkł, kapitanie. – Szesnasty wstał z fotela. – Chyba koledzy się zbliżają, prawda? Już nadszedł mój czas. Niech pan przestudiuje dokumenty. Naprawdę warto. – Usta chłopaka wykrzywiły się w uśmiechu. Prawą rękę podniósł do klatki piersiowej. Szybkim ruchem pociągnął za wiszący tam naszyjnik. Ranecki nie zdołał wypowiedzieć nawet jednego słowa. Głowa chłopaka eksplodowała. Jego korpus osunął się na podłogę.
—
Andrzej siedział ponownie w gabinecie pułkownika Glazera. Tym razem na wygodnym skórzanym fotelu ze specjalnym oparciem podtrzymującym opatrunek na zwichniętej prawej ręce. Pułkownik, ze szklaneczką whisky w ręce, rozkoszował się triumfem, siedząc za swoim biurkiem. Za jego plecami na wielkim ekranie przewijały się wiadomości telewizji informacyjnych. Wszystkie przekazywały news dnia – likwidację ostatniego z Szesnastu. Koniec terroru w Europie. Wielkie zwycięstwo Europejskiej Służby Bezpieczeństwa, stojącej na straży spokoju i dostatniego życia w Unii. Nic lepszego nie mogło się dzisiaj zdarzyć.
– Hollywoodzka historia, kapitanie! – Glazer cieszył się jak małe dziecko. Wstał i machnął szklaneczką w kierunku Raneckiego. – Przepraszam, mogę już powiedzieć prawie oficjalnie: pułkowniku! Pański raport został zatwierdzony przez centralę, mój wniosek o pański awans przeszedł oczywiście błyskawiczną pozytywną weryfikację. Europa potrzebuje takich historii, takich bohaterów. Upadek, odrodzenie, rehabilitacja! Wszystko jest możliwe, jeżeli wierzymy w bezpieczną, dostatnią, sprawiedliwą Europę! Nieskromnie dodam, że i ja dostałem to, na co zasłużyłem… Praca w sztabie… – Glazer usiadł ponownie w fotelu, pociągając potężny łyk alkoholu.
– Gratuluję. – Ranecki nadal odczuwał skutki akcji. Bolał go prawy bok, nie mógł spokojnie mówić. Szybko się męczył. Raport musiał podyktować i kilka razy sprawdzać. Nie lubił tego. – Mam nadzieję, że służba teraz będzie spokojniejsza…
– Nigdy nie będzie spokojna – przerwał mu pułkownik. – Wie pan, zawsze jest tak, że na miejsce jednych przychodzą inni. Liczę jednak na to, że teraz będzie łatwiej. Poza tym praca w sztabie to nie to samo co w terenie. Jest bardziej analityczna. Trzeba tylko uważać na te wieczne podchody, spiski i koterie. – Glazer wyszczerzył zęby w uśmiechu. Wydawało się, że salonowe intrygi to jest to, do czego został stworzony. Nie mógł już doczekać się wyjazdu do Pragi, do centrali Europejskiej Służby Bezpieczeństwa. – Ale, co tam… Na razie cieszmy się tą wspaniałą chwilą. Ma pan miesiąc zasłużonego urlopu. Potem, mam nadzieję, nie odmówi pan, jeśli poproszę go o zmianę miejsca pracy…
Ranecki otworzył szeroko oczy. Czyżby pułkownik chciał go zabrać ze sobą do centrali? Kapitan nie myślał o tym. Co prawda liczył się z tym, że po udanej akcji i awansie wyrwie się z tej dziury, ale żeby od razu do centrali?
– Jeżeli pan pułkownik widziałby mnie u swojego boku, to oczywiście… – odpowiedział ostrożnie. – A jaką rolę miałby pan dla mnie?
Glazer zmrużył oczy. W jednej chwili z jowialnego wesołka stał się przenikliwym, nieznoszącym sprzeciwu politycznym cynikiem. Ranecki poczuł, że rozmowa zejdzie na wiadomy temat. I że będzie musiał wyznać prawdę. Nie pomylił się.
– Niech pan mi powie, kapitanie, w pańskim raporcie jest mowa o tym chłopaku zdjętym przed domem. Napisał pan, że został uśpiony. Potem jakby zniknął z raportu. Co się z nim stało, powie mi pan?
– Został uśpiony przez snajpera. – Ranecki zaczął ostrożnie dobierać słowa. – Potem byłem nieprzytomny… Szesnasty popełnił samobójstwo w dosyć spektakularny sposób i niestety, nie wiem, co się stało z chłopakiem.
– Panie kapitanie! – przerwał zdecydowanie Glazer. – Jesteśmy sami, nikt nas nie słucha. Nie wierzę w to, że chłopak rozpłynął się w powietrzu. Snajperzy i służby pomocnicze go nie odnalazły. Uśpiony, został położony za budynkiem, w rejonie medycznym. Po akcji nikt go nie widział. A co czytamy w raporcie? „Istnieje możliwość, że idee i metody działania Szesnastu zostały przekazane członkom ich organizacji. Należy założyć, że są to prawdopodobnie ludzie młodzi, podatni na wszelkiego rodzaju wpływy, teorie spiskowe, chcący zaangażować się w działalność mającą na celu zmianę istniejącego stanu rzeczy. Ze słów Szesnastego można wywnioskować, że rekrutacja nasiliła się w ostatnim czasie. Nazwani roboczo Siedemnaści mogą przysporzyć w niedługim czasie wielu kłopotów. Musimy zachować czujność i rozpocząć działania wywiadowcze oraz infiltracyjne, głównie środowisk akademickich”. I ja mam uwierzyć, panie kapitanie, że ten chłopak to przypadkowy mieszkaniec lub zwykła czujka? Niech pan nie robi ze mnie durnia! W centrali uwierzą we wszystko, szczególnie teraz, kiedy świętują tryumf wraz ze swoimi mocodawcami z Komisji! Niech pan jednak pamięta, że jeżeli pańskie przewidywania się ziszczą, to czeka nas mnóstwo pracy.
Ranecki zamknął oczy. Tak, był nieprzytomny, ale tak… nie do końca. Po wybuchu w piwnicy natychmiast pojawili się funkcjonariusze ESB. Wynieśli kapitana na zewnątrz. Tam, w krótkich powrotach świadomości, widział kłębiący się wokół budynku tłum. Na pierwszym planie mignęła mu przed oczami znajoma postać młodego chłopaka. Wydawało mu się, że przygląda mu się przenikliwie. Potem stracił przytomność na dobre. Nie wspomniał o tym w raporcie.
– Panie pułkowniku…. Owszem, dobrze pan wyczytał między wierszami… Zakładam, że to jest ten chłopak. Jeden z Siedemnastych. Niech to jednak zostanie między nami. Wzbudzanie obaw już teraz, bez pełnego rozeznania sprawy, może doprowadzić do puszczenia śledztwa w ślepą uliczkę.
Po tych słowach Glazer uśmiechnął się chytrze.
– Ma pan rację, kapitanie, niech to zostanie między nami. Sprawa wymaga dokładniejszego zbadania. I to będzie pana pierwsze zadanie w centrali. Ustalić, co naprawdę wiedzą i do czego dążą Siedemnaści. Bo zakładam, że naprawdę istnieją. To będzie nasz priorytet. Myślę, że znajdzie uznanie u szefostwa…
Ranecki pokiwał głową. Tak, służby muszą na każdym kroku znajdować uzasadnienie dla swoich działań i uprawnień. Muszą czasami tak kreować rzeczywistość, aby rządzący nadawali im coraz to nowe kompetencje. Wszystko to dla dobra ogółu. Dla dobra Narodów Europy pogrążonych w pandemii. Narodów, które pragną tylko jednego – bezpieczeństwa, spokoju, dobrobytu. Bezpieczeństwo i spokój zapewnia Europejska Służba Bezpieczeństwa, a dobrobyt Komisja i rządy państw narodowych, którym ESB służy. Ranecki otworzył oczy i spojrzał w przyszłość. Dopilnuje, aby nic się nie zmieniło, pomimo danych ukrytych na pendrivie.
Paryż, miesiąc później
_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_