Wisienka na torcie - ebook
Wisienka na torcie - ebook
Wybuchowy koktajl składający się na czarującą i inspirującą komedię o tym, co w życiu najważniejsze.
Życie jest źle zorganizowane: kiedy ma się 35 lat, przez pracę i inne obowiązki nie ma się na nic czasu, a gdy się ma lat 65, choć zyskuje się czas, to często brakuje pomysłu, jak go spożytkować… Bernard i Brigitte, którzy od blisko czterech dekad tworzą trwały związek, wiedzą coś na ten temat.
Odkąd Brigitte przestała pracować, cieszy się odzyskaną wolnością i kontaktem z wnukami. Pełnia szczęścia! Tragedią okazuje się… emerytura męża! Bernard bowiem nie może się pogodzić z zamianą garnituru na domowe kapcie i jest gotów na wszystko, by odnaleźć sens życia. Da przy tym swojemu otoczeniu do wiwatu!
Jeśli dodać do tego zabiegane dzieci na skraju załamania nerwowego, rezolutne i pełne energii wnuki oraz zatruwających życie sąsiadów… Czy może być coś gorszego niż emerytura?
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8230-342-1 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziecko prawdę ci powie
Bernard, niczym struś, od zawsze słynął ze swojej umiejętności stosowania uników. Wystarczyło, że ktoś go potrzebował, a on już się wymykał, przekonany, że otoczenie tego nie widzi. Niezawodnie w ostatniej chwili wynajdywał jakąś wymówkę związaną z pracą, aby się wykpić od rodzinnych zobowiązań. Szczególnie jeśli padały hasła takie jak „choroba”, „pogrzeb” albo „popilnować dziecka”.
Jego małżonka, Brigitte, żonglowała życiowymi przeszkodami niczym garnkami, w których przygotowywała przeróżne dania, chcąc zadowolić współbiesiadników. Udawało jej się godzić obowiązki nauczycielki z zadaniami rodzicielskimi z rozbrajającą łatwością. Jak tego dnia, kiedy jej synowa, Alice, która właśnie niespodziewanie straciła matkę, poprosiła ją, żeby zajęła się najmłodszą córeczką.
Oprócz smutku Alice musiała dźwigać ciężar odpowiedzialności. Zorganizować pogrzeb na obrzeżach Bordeaux, w pobliżu domu Brigitte i Bernarda, lecz z dala od jej paryskiego mieszkania, sprowadzić natychmiast męża przebywającego w delegacji, i to wszystko bez pomocy rodziny, która by ją wspierała – nigdy bowiem nie poznała swojego ojca, nie miała też rodzeństwa.
Wchodząc do babci, mała Charlotte wciąż się tuliła do Alice. Ta z trudem uwolniła się z jej objęć.
– No już, całuję cię, kochana. Lecę. Dziękuję za wszystko, Brigitte. Jesteś aniołem. Bądźcie grzeczne. Żadnych cukierków i ekranów – zaleciła młoda matka, biorąc głęboki wdech na myśl o oczekującym ją ciężkim dniu.
Na tylnym siedzeniu samochodu snem sprawiedliwego spało jej drugie dziecko, sześcioletni Paul. W obliczu smutku matki chłopczyk koniecznie chciał jej towarzyszyć i pożegnać po raz ostatni babunię. Brigitte złożyła łagodny pocałunek na policzku śpiącego wnuczka i objęła synową.
– Szerokiej drogi, Alice. O nic się nie martw. Będziemy grzeczne z Charlotte. Jeśli mogę zrobić dla ciebie coś jeszcze, proś śmiało.
Mała Charlotte, zanosząca się płaczem, zdawała się nieutulona. Maskotka, którą ściskała, była cała mokra od łez. Brigitte z kolei cieszyła się, że będzie mogła spędzić trochę czasu ze swoją czteroletnią wnuczką. Uważała, że dziewczynka ma słodką buźkę: wielkie ciekawskie oczy, różowe krągłe policzki i kasztanowe włosy, równie nieposkromione jak ona sama.
– Ależ nie płacz, słoneczko! Mamusia jutro wróci. Posiedzimy sobie razem, ty i ja. Poza tym wiesz, oni nie będą się dobrze bawić. Pożegnają babunię.
Dziewczynkę bardziej smucił fakt rozstania z mamą, od której rzadko się odklejała, niż strata drugiej babci. Łzy płynęły jej już od pięciu minut. Brigitte wiedziała, że jak w przypadku żartów, im krócej, tym lepiej. Potrzebna była dywersja. I to szybko.
– Chodź, wypijemy kubek gorącej czekolady i przygotuję ci specjalną kanapeczkę. Twoją ulubioną!
– Specjalna kanapka to ta podwójna? Z masłem i konfiturą wszędzie, nawet w dziurkach? – dopytywała Charlotte, nagle zainteresowana.
– Tak! – potwierdziła Brigitte. – Z konfiturą, którą robiłyśmy razem ubiegłego lata.
– Dobrze, to chcę. Ale gdzie jest dziadziuś? – zapytała Charlotte, rozglądając się po domu.
– Wiesz dobrze, że pracuje – przypomniała jej babcia.
– Znowu? Nigdy go nie ma… – zauważyła dziewczynka, a Brigitte powstrzymała się przed dodaniem: „I komu ty to mówisz”.
Wyszeptała za to z łobuzerskim uśmiechem:
– Tak, ale kiedy kota nie ma… myszy harcują.
Pochłonąwszy kanapkę z konfiturą porzeczkową i wysmarowawszy nią sobie obficie buzię, Charlotte ześlizgnęła się z kolan babci, która czesała jej włosy.
– Ja nie jestem smutna, lubiłam babunię, dawała mi mnóstwo cukierków, ale za często szczypała mnie w brodę. Poza tym mnie wkurzała, ciągle pytała, do której klasy chodzę. Powtarzała: „Ależ urosłaś”. Nuda!
Najwyraźniej smutek zniknął wraz z głodem. Charlotte popędziła do salonu. Zanurzyła głowę w wielkiej skrzyni zniesionej ze strychu na tę okazję. Brigitte namęczyła się, żeby znaleźć dla dziewczynki mnóstwo ciekawych aktywności, ostatecznie jednak wnuczka wybrała zakurzone skarby, które zachwycały poprzednie pokolenia.
– Babciu, a co to?
Charlotte wydobyła ze skrzyni stary telefon z tarczą. Przedmioty vintage dołączyły do pozostałych antyków całkiem niedawno.
– Ha, to telefon, kotku!
– Ale dlaczego ma kabel? – spytała naiwnie dziewczynka.
– Bo wtedy telefony je miały.
Charlotte rozmyślała przez chwilę, po czym drążyła dalej.
– Babciu, pamiętasz wojnę?
– Nie.
– A dinozaury? – dociekała Charlotte zgodnie z tylko sobie zrozumiałą logiką.
Brigitte prawie zaniemówiła.
– Też nie. Wiesz, nie jestem aż taka stara. Nie tak dawno również byłam małą dziewczynką, jak ty.
– Naprawdę? – zdziwiła się Charlotte.
Brigitte pocałowała ją, po czym wstała i ruszyła w stronę regału z książkami.
– Poczekaj, pokażę ci zdjęcie. Gdzie ja schowałam ten album?
– Może w komórce? – zasugerowało dziecko. – Możesz mi ją podać, umiem ją obsługiwać.
Brigitte się uśmiechnęła. Przebiegła wzrokiem po zastawionych ciasno półkach, wyciągnęła dwa opasłe albumy i wróciła, żeby usiąść przy wnuczce, która wciąż trzymała na kolanach pluszaka. Najwyraźniej nigdy się z nim nie rozstawała.
Otworzywszy najstarszy z albumów, Brigitte wskazała palcem czarno-białą fotografię dziewczynki, pożółkłą w wyniku działania czasu.
– To byłam ja, kiedy miałam mniej więcej tyle lat co ty. – Brigitte odkleiła zdjęcie, odwróciła je i potwierdziła: – Tak, miałam tu cztery lata.
– Miałaś włosy jak chłopczyk – zauważyła ze sceptyczną miną Charlotte. – Niezbyt ładnie. Ja mam dłuższe.
Zmieniając temat, dziewczynka wyszeptała do ucha Brigitte:
– Babciu, proszę, mogę dostać cukierka? – spytała, po czym uraczyła ją najpiękniejszym ze swoich uśmiechów.
Na widok uwodzicielskiej minki wnuczki Brigitte poddała się, nie czując wyrzutów sumienia, mimo pięknych obietnic złożonych synowej.
– OK, ale nie powiesz o tym swojej mamie. – Z pudełka stojącego na stoliku kawowym Brigitte wydobyła żelkowego krokodyla i podała go Charlotte, po czym sięgnęła po drugi z albumów. – Ach! A tu docieramy do czasów, które z pewnością bardziej cię zainteresują: kiedy twój tatuś był mały. Tutaj Nicolas uczył się jeździć na rowerze, a tutaj po raz pierwszy pływał. Popatrz, ma pasek, ale bez koła ratunkowego. Myślał, że w razie czego coś go jeszcze podtrzymuje. A tutaj, kiedy stracił swój pierwszy ząb.
Charlotte, pochłonięta obrazami z przeszłości, kiedy jej tatuś był dzieckiem, a ona wcale nie istniała, nagle zdała sobie sprawę, że coś tu nie gra.
– Dlaczego nigdzie na zdjęciach nie widać dziadka? – zauważyła celnie.
– Bo rzadko bywał z nami, wiesz, twój dziadek dużo pracuje – usiłowała jej wyjaśnić Brigitte.
– Hm, on chyba nie bardzo lubi swoją pracę, ale i tak rzadko tu bywa, a kiedy jest z nami, ciągle tylko narzeka. Trochę jak mój tatuś.
O ile stwierdzenie dotyczące jej męża nie rozmijało się z prawdą, to zdziwiło ją ono w odniesieniu do syna.
– Naprawdę? Jako dziecko twój tatuś był prawdziwym klaunem. Nie był zbyt grzeczny, ale nigdy na nic się nie skarżył. Wciąż tylko płatał figle.
– A czy jadał cukierki? – spytała Charlotte, ciekawa kolejnych anegdotek na temat swojego ojca.
– Tak! Mnóstwo! Potajemnie, ale ja o wszystkim wiedziałam… – dokończyła szeptem Brigitte.
– A kim jest ta ładna pani? – spytała Charlotte, wskazując roześmianą kobietę obok Nicolasa.
Brigitte z początku nie zrozumiała pytania, aż wreszcie odpowiedziała, jakby to było coś oczywistego:
– To przecież ja!
Charlotte wybuchła śmiechem.
– Śmieszna jesteś, babciu, ciągle sobie żartujesz! Jesteś naprawdę niemożliwa! Dudusiu, babcia jest taka zabawna, prawda?
Pluszowy króliczek zdawał się przyznawać jej rację. Na zdjęciu Brigitte miała jakieś czterdzieści lat mniej i najwyraźniej podobieństwo do jej dzisiejszego wyglądu nie było uderzające. Dziecko prawdę ci powie! – pomyślała, sięgając po komórkę, bo właśnie otrzymała MMS-a.
– Popatrz, mamusia przysłała wiadomość. Otworzymy ją razem. Ale co to jest? – zadała sobie pytanie Brigitte, odsuwając rękę z telefonem z powodu dalekowzroczności, żeby dokładniej zobaczyć zdjęcie.
– To małe pudełko, babciu! – skomentowała z przekonaniem Charlotte, która przysunęła się bliżej ekranu.
– Och, mój Boże, ale po co twoja mama mi to wysyła? – zawołała na widok urny babcia.
– Co to takiego? – spytała wnuczka.
Brigitte się zawahała.
– To babunia – powiedziała.
Charlotte podrapała się w głowę.
– Ale gdzie jest babunia?
– W pudełku.
– Babciu, opowiadasz bzdury, pudełko jest za małe! – stwierdziła roztropnie Charlotte.
– Nie, kochanie, ponieważ… babunia została spalona – przyznała w końcu Brigitte, usiłując wybrnąć z trudnej sytuacji.
– Ach, rozumiem.
Mała otrzymała odpowiedź i to najwyraźniej jej wystarczyło. Brigitte chciała wyłączyć telefon i uciąć tę rozmowę, która najwyraźniej krępowała ją znacznie bardziej niż wnuczkę, kiedy nagle przyszło kolejne zdjęcie z krótką wiadomością dla Brigitte. Ale ta nie zdążyła jej przeczytać, gdyż ciekawość Charlotte znów się rozbudziła.
– A co oni tu robią? – spytała dziewczynka, przechylając głowę, który to gest babcia zaraz powtórzyła.
– Najwyraźniej składają pudełko do grobu.
– Ale po co?
– Tego nie wiem, kochanie… A może przeczytamy bajeczkę? – dodała, wyłączając wreszcie telefon.
Wybrały powieść Małe kobietki. Charlotte uwielbiała historię o siostrach, bo sama ich nie miała, a tylko „durnego” brata, jak mawiała czasami. Nie potrafiła mimo to powstrzymać się od przerywania lektury licznymi pytaniami:
– Którą z nich najbardziej lubisz, babciu?
– Chyba Jo. A ty, kochanie?
– Ja też, ale nigdy bym sobie nie dała ściąć włosów za pieniądze. Użyłabym karty mamy. Dzisiaj się nie kąpię, prawda, babciu?
– Zgoda, ale o tym też nie powiemy mamie.
– OK. Cicho sza – wyszeptała Charlotte.
Nazajutrz po porannej toalecie Charlotte zaszczyciła swoją obecnością biesiadników w trakcie śniadania, które podała jej babcia, i pochłonęła imponującą porcję kanapek z dżemem porzeczkowym.
– Nie jesz, babciu? Twoja konfitura jest przepyszna! – stwierdziła Charlotte, z twarzą umorusaną czerwonymi owocami.
– Nie, nie mam apetytu, czuję jakby wielką kulę w gardle – wyjaśniła babcia.
– Wiem, co to – odparła dziewczynka z pełną buzią. – Jestem najlepsza, kiedy bawimy się w doktora.
– Doprawdy? – spytała Brigitte. – Zatem, pani doktor, co mi jest?
Charlotte sięgnęła po łyżeczkę, przytknęła ją do gardła chorej i stwierdziła stanowczo:
– To klasyczna choroba moich pacjentów: jabłko a dama.
– Jabłko a dama? Jest pani pewna, pani doktor?
– Och, tak! Kula w gardle nazywa się „jabłko a dama”. Wszyscy tatusiowie to mają.
Brigitte zrobiła zmartwioną minę – diagnoza Charlotte była słuszna, nie licząc jednego drobnego szczegółu.
– Zauważ jednak, że nie jestem mężczyzną…
– Babunia miała brodę, a też nie była panem… Myślę, że w medycynie wszystko jest możliwe – stwierdziła dziewczynka, po czym zsunęła się ze swojego krzesła. – Słyszę auto, zobaczymy, czy to mama i Paul?
– Słusznie… – wyszeptała Brigitte, pozostając pod wrażeniem logicznego myślenia swojej wnuczki.
Nie miała co prawda jabłka Adama, ale za to dopadło ją przygnębienie. Babcia wytarła łzy fartuszkiem, po czym dołączyła do Charlotte, która – stojąc na palcach – opierała się o parapet i patrzyła, jak jej matka parkuje samochód. Dziewczynka wraz z Brigitte wyszła na spotkanie nowo przybyłych.
Kiedy się zbliżyły, Paul rzucił się w ramiona babci – szczęśliwej, że tym razem wnuczek nie śpi. Alice i dzieci mieli przed sobą jeszcze daleką drogę do Paryża i musieli wkrótce kontynuować podróż. Synowa podziękowała Brigitte jeszcze raz, ucałowała ją serdecznie, po czym umieściwszy walizkę Charlotte w bagażniku, obiecała, że będzie się regularnie zatrzymywać i zadzwoni, kiedy tylko dotrze na miejsce.
Kiedy Brigitte po raz ostatni tuliła wnuczkę, ta zauważyła:
– Jesteś cała słona, babciu! Nie wolno płakać. Wrócę tu za dwa miesiące na wakacje.
I obficie się śliniąc, szeptała jej dalej do ucha:
– Zostawiłam ci w kuchni niespodziankę. Pa, kochana babciu!
Z wilgotnymi oczyma, po tym, jak długo patrzyła za oddalającym się samochodem, Brigitte odkryła na kuchennym obrusie w kratę obiecaną niespodziankę: „specjalną” kanapkę, z masłem i konfiturą. Obok leżał piękny rysunek ich obu, z latającymi wokół cukierkami, czterema siostrami i „pudełkiem”. Była to ilustracja sekretów łączących tylko je dwie.
Dwadzieścia cztery godziny upłynęły szybko, zamknął się cudowny rozdział. Brigitte wyczekiwała z niecierpliwością kolejnego, tym razem jednak postanowiła nie zdawać się na los. Z kieszeni fartuszka wyciągnęła ostatnią pamiątkę po wizycie wnuczki. Jej pluszowego króliczka.
Po co być babcią, jeśli nie po to, by móc czasami popełnić jakieś głupstwo?– 2 –
Dalej, młodzieży!
Kiedy mąż Brigitte wrócił po dniu spędzonym na seminarium, którego absolutnie nie mógł przegapić – „kwestia życia lub śmierci”, zaznaczył – odkrył w miejscu swojego domu istną graciarnię. Bernard, przyzwyczajony do idealnego porządku – wewnątrz, w ogrodzie i w ubraniach – zaliczył twarde lądowanie. Nie był w stanie ukryć lekkiej irytacji.
– Brigitte! Gdzie jesteś?
– W salonie – dobiegł go cichy głos żony.
Bernard i empatia – to nie szło w parze. Troszczenie się o innych wymagało czasu, a Bernard go nie miał. Biegał, spieszył się, traktował „informacje” rodzinne tak samo jak zawodowe: z dystansem, bez osobistego zaangażowania, nie podejrzewając, że inni mogą być obdarzeni inną niż on wrażliwością. O ile jego intelektualna codzienność przewyższała średnią, o tyle codzienność emocjonalna zamiatała kurz z podłogi. Nie zauważył więc smutnej miny żony skulonej na kanapie i kontynuował swoje przesłuchanie:
– Co się tutaj stało? Przeszło tsunami?
– Pamiętasz, że była tu Charlotte… – powiedziała Brigitte, wstając, żeby go pocałować.
– Cóż, można powiedzieć, że mała ma niezłą energię – stwierdził Bernard, patrząc w oszołomieniu na rozrzucone wokół kufra zabawki. Namyślał się przez chwilę, bo pewien szczegół nie pasował mu do całości. – A dlaczego właściwie to my musieliśmy jej pilnować?
– Ponieważ Alice właśnie straciła matkę… – przypomniała mu Brigitte najspokojniejszym tonem, na jaki była w stanie się zdobyć.
Wyjaśniała w kółko mężowi te same rzeczy, one jednak wpadały mu jednym uchem i wypadały drugim.
– Ach, to prawda. I postanowiłaś to wszystko tak zostawić? Uważasz, że wcześniej panował tu za duży porządek? – droczył się z nią, schylając się, żeby zebrać przedmioty, które wypadły ze skrzyni.
Brigitte uklękła obok niego.
– Zrobiłam coś głupiego, Bernardzie. Porwałam Dudusia – przyznała się, wyciągając pluszaka.
– Natychmiast dzwonię po policję. Uprzedzam: nie mam zamiaru iść siedzieć zamiast ciebie – odparł natychmiast Bernard, patrząc na nią porozumiewawczo.
– Nie ma sprawy, więzienia się nie boję. Mam jednak wyrzuty sumienia, to dodatkowy kłopot dla Alice, a przecież tylko my jej zostaliśmy. Nie śmiem nawet myśleć, w jakim jest teraz stanie, szczególnie jeśli od dwóch godzin wywraca do góry nogami mieszkanie w poszukiwaniu króliczka – szepnęła skruszona.
Kiedy tylko kufer znów wypełnił się skarbami, Bernard podał żonie rękę, żeby pomóc jej się podnieść. Po czym ośmielił się zapytać:
– Ale dlaczego to zrobiłaś?
– Byłam zła, że nie widuję naszych wnuków – wyjaśniła, zmierzając w stronę kuchni. – Chociaż i tak się cieszę, że powierzono mi Charlotte tak znienacka. Gdybyś tylko ją zobaczył… Znowu urosła i ma naprawdę cięty język. Zastanawiam się, po kim odziedziczyła tę cechę – przerwała zamyślona, z głową w lodówce. – Chcesz makaron?
– Poczekaj, zabrali Paula na pogrzeb? – podjął Bernard. – W jego wieku? Chyba niewiele zrozumiał, biedaczek. To znaczy: mam taką nadzieję. Tak, makaron z sosem pomidorowym wystarczy.
Brigitte zabrała się do gotowania wody, zapominając o włączeniu okapu, przez co w kuchni utworzył się obłok pary, który długo się utrzymał.
– Gdybyś tylko zobaczył Alice, z podkrążonymi oczyma, wychudzoną. I jeśli dobrze zrozumiałam, z Nicolasem nie jest wiele lepiej. Czuję, że są u kresu wytrzymałości. Chyba powinni trochę odsapnąć i mam ochotę im pomóc – stwierdziła, opierając się o blat.
Na tyle często o tym rozmawiali, że Bernard zrozumiał powagę sytuacji. Brigitte nie musiała mówić nic więcej – mąż czytał między wierszami.
– Chcesz odejść na emeryturę?
Zamiast odpowiedzi Brigitte spuściła wzrok, sięgnęła po nożyczki, po czym odcięła kilka listków bazylii, aż wreszcie przyznała:
– Tak, mam dość oglądania ich tylko dwa razy w roku albo przy okazji pogrzebu. Nie chcę, żeby następny był mój! – dokończyła porywczo Brigitte.
Wobec znieczulicy męża – mimo jej determinacji – w poszukiwaniu aprobaty użyła broni masowego uroku: wielkich oczu łani i kuszącego trzepotania rzęsami. Od blisko czterdziestu lat ten sposób nigdy nie zawodził.
– O nie, nie rób tej miny zbitego psa – uciął Bernard, uniemożliwiając jej wszelkie dalsze próby nieuczciwej perswazji. – Rób, co chcesz, dopóki nie będzie to miało wpływu na mnie. Ja na emeryturę nieprędko się wybiorę…