- W empik go
Witajcie w hotelu Flanagans - ebook
Witajcie w hotelu Flanagans - ebook
Witamy we Flanagans! Jedna kobieta, jeden hotel i wszystko, o co warto walczyć. Pod kryształowymi żyrandolami rozgrywają się sceny z życia – miłości i miłostki, sukcesy, dramaty i wyzwania przynoszone przez kolejne epoki.
Flanagans to luksusowy londyński hotel, w którym zatrzymują się arystokraci i biznesmeni. Kapryśne kobiety, władczy mężczyźni, ci bardzo zamożni lub tacy, którzy za bogatych chcą uchodzić. Tu czekają na nich pełne przepychu wnętrza oraz najlepsza na świecie obsługa, gotowa czytać im w myślach i spełniać nawet najdziwniejsze żądania. Złote zdobienia na ścianach, perfekcyjnie wypolerowane podłogi, kandelabry, dzięki którym hotel jest skąpany w wyjątkowym blasku – to jedna część Flanagans.
W drugiej toczy się życie ludzi, którzy tak naprawdę są sercem tego miejsca. Oni też ulegają wielkim namiętnościom, marzą, snują plany. I ciężko pracują. Czy jednym i drugim uda się połączyć siły w obliczu prawdziwego zagrożenia? I uratują Flanagans?
Åsa Hellberg – szwedzka pisarka uwielbiana przez czytelniczki w siedemnastu krajach. W swoich powieściach przedstawia historie silnych, niezależnych kobiet w kluczowych momentach ich życia.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66630-93-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
Londyn, wieczór sylwestrowy 1959 roku
Ten ulewny deszcz powinien był powstrzymać przed wyruszeniem na przyjęcie nawet najbardziej przedsiębiorczych londyńczyków. O wiele wygodniej byłoby im przed kominkiem z kieliszkiem szampana w ręku. Ale przed hotel Flanagans podjeżdżał jeden samochód za drugim. Niektórzy goście prowadzili sami, inni mieli szoferów, którzy musieli czekać na zewnątrz, aż ich państwo zechcą wrócić do domu we wczesnych godzinach porannych. Suknie szeleściły na mokrym asfalcie, jakiś mężczyzna zarzucił żonie płaszcz na ramiona, chroniąc ją przed deszczem.
Ale deszcz nie przeszkadzał ludziom, którzy byli w drodze na bal sylwestrowy w hotelu Flanagans, może z wyjątkiem tych, którzy szli od przystanku autobusowego znajdującego się obok wejścia do hotelu. Na ulicach stała woda, a kierowcy lśniących limuzyn, które zatrzymywały się przed luksusowym hotelem, nie przejmowali się pieszymi na chodniku. W tę noc sylwestrową nieraz ktoś zaklął, kiedy kaskady wody niszczyły świeżo wyprasowane suknie wieczorowe.
_Dzięki Bogu w hotelu nie czuć tej paskudnej pogody_, pomyślała Linda Lansing. Opróżniła kieliszek, zanim go odstawiła, i wyszła z biura. Zatrzymała się na chwilę przy balustradzie i przyglądała błyszczącemu tłumowi gości.
Obsługa żwawo krążyła po salonie z tacami, na których stały zarówno puste, jak i pełne kieliszki. Wszystko zdawało się iść zgodnie z planem. Drinki serwowano już od kilku godzin, poziom hałasu znacznie wzrósł, a nastrój był coraz weselszy. Jak co roku będzie to niezapomniany sylwester. Linda wzięła głęboki oddech. Powinna już wrócić do gości.
Wolnym krokiem schodziła po schodach w szeleszczącej sukni balowej. Na dole przytrzymała się poręczy. Ten ostatni drink w biurze nie był potrzebny. Zamknęła na moment oczy, zanim ruszyła dalej. Uśmiechając się, skinieniem głowy pozdrawiała gości i miała nadzieję, że nikt nie zauważył jej lekkiej niepewności. Jasne, że to głupota upić się na własnym przyjęciu, ale teraz to pusty żołądek był winny, że kręciło się jej w głowie. Była przyzwyczajona do mocnych trunków, nie miała nic przeciwko kilku szklaneczkom whisky.
Ktoś złapał ją za rękę. Lady Carlisle. Linda uśmiechnęła się serdecznie i wychyliła do przodu, by pocałować Mary w policzek. Jej trzydziestopięcioletnia przyjaciółka błyszczała w wysadzanej perłami sukni. Wokół szyi lśniły klejnoty, które dostała od męża pod choinkę. Była bogata, rozpieszczona i po prostu cudowna.
– Mary, tak się cieszę, że przyszłaś. Suknia jest rzeczywiście tak piękna, jak mówiłaś. Dior, mam rację?
Mary z zadowoleniem skinęła głową.
– Tak, jest naprawdę śliczna – uśmiechnęła się i położyła dłoń na ręce przyjaciółki, która wciąż spoczywała na poręczy. – Znowu ci się udało, ale nie spodziewałam się niczego innego – nachyliła się do Lindy i kontynuowała szeptem: – Słyszałaś nowinki o Jonesach? Ponura historia. Właśnie się dowiedziałam. Najwidoczniej zakochał się w jakiejś kobiecie z Reading i opuścił majątek. Wiesz już?
Zadowolona podniosła papierosa do idealnie umalowanych czerwonych ust. Dni Mary składały się z plotek, akcji charytatywnych i niekończących się kolacji. Czasy, kiedy bawiła się w klubach do rana i była nazywana królową nocy, już dawno minęły, nad czym ostatnio mocno ubolewała. To jednak różnica, czy na ekskluzywne przyjęcia w Londynie jest się zapraszaną jako młoda, podziwiana i adorowana kobieta, czy rezyduje się z mężem i dwójką dzieci w ogromnym majątku kawałek za miastem i nosi tytuł lady.
Linda wyjęła z kopertówki zapalniczkę i przypaliła przyjaciółce papierosa. Zawołanie kogoś z obsługi na przyjęciu tego formatu było nie do pomyślenia. Nawet jeśli prowadziła z różnymi osobami luźne rozmowy i bawiła się podobnie jak jej goście, wciąż była tu gospodynią.
Kiedy trwały ostatnie minuty lat pięćdziesiątych, była jedynie figurantką na przyjęciu sylwestrowym w hotelu, którego była właścicielką. I tak to teraz wyglądało, choć zaczynały się lata sześćdziesiąte.
_Linda Lansing, piękna dama z socjety, która – tylko współczuć – jest zmuszona po śmierci ojca prowadzić hotel Flanagans. Niezamężna, bezdzietna. Poza ładną twarzą i tym wyjątkowym zabytkowym hotelem w centrum Londynu nie ma nic. Dziełem ojca, który – jak głosi plotka – nie był uznanym biznesmenem, zarządza już niemal od dekady i o ile wiemy, nadal będzie zarządzać. Na horyzoncie nie ma żadnego narzeczonego, jak się dowiedziała redakcja z wiarygodnych źródeł, ale Linda Lansing ma kuzynów u swego boku. Rodzina Lansingów zawsze trzymała się razem._
Ten artykuł – ze zdjęciem Lindy pod żyrandolem w holu – ukazał się w ubiegłym miesiącu w „Timesie”. Jakby nie było nowoczesnych kobiet! Jakby Linda nie zapracowywała się niemal na śmierć, żeby utrzymać hotel. Gdyby wiedzieli, ile przeszła w ciągu tych ostatnich dziesięciu lat…
„Rodzina Lansingów zawsze trzymała się razem”. Linda wybuchnęła głośnym śmiechem, kiedy to przeczytała. Całe szczęście, że redaktor nie przyłożył się do pracy, zbierając materiał do artykułu, bo kłótnie rodzinne wypełniłyby całą książkę. Ale kiedy chodzi o kobiety w biznesie, największą uwagę zwraca się na brak mężczyzny. Fakt, że bez pomocy rodziny udało jej się utrzymać i prowadzić hotel, nie był godny podkreślenia.
– Biedna pani Jones – powiedziała do Mary.
Prawdę mówiąc, pan i pani Jones byli jej zupełnie obojętni. Niech sobie wywołują skandale, ile tylko chcą. Dla Lindy to była tylko para jedna z wielu. Ale na zdradach się znała, dlatego mogła sobie wyobrazić, jak podle czuje się teraz pani Jones.
Wszystkie te zamożne pary, mieszkające w ogromnych rezydencjach na przedmieściach Londynu i mające posiadłości w Holland Park oraz domy wakacyjne we Francji na Lazurowym Wybrzeżu, przychodziły na jej przyjęcia. Najczęściej byli to ludzie tak obłudni i nieszczerzy, że już na samą myśl Lindę przeszywał dreszcz. „Koniecznie musimy się spotkać”, mówili. Przekrzywiali przy tym lekko głowy i mierzyli ją wzrokiem od stóp do głów, od granatowych jedwabnych butów, przez krągłe biodra, aż po talię i blond włosy. Często jeden czy drugi mężczyzna zatrzymywał wzrok na wysokości jej biustu, ale łokieć żony szturchający go w bok uświadamiał mu, jak bardzo to niestosowne. Linda natomiast była zapraszana na przyjęcia, na których jej goście chcieli się nią pochwalić przed prasą. Kiedy już zrobiono jej zdjęcia, a Linda nasyciła głód czytelników blaskiem i polotem nowoczesnej kobiety, często nie patrzono na nią więcej.
Była zagrożeniem dla wszystkich szczęśliwych małżeństw wokół niej, co niejednokrotnie dawano jej do zrozumienia. Ludzie chcieli współczuć samotnej i opuszczonej Lindzie Lansing, ale to było po prostu niemożliwe, gdy mężczyźni w pomieszczeniu rejestrowali każdy jej najmniejszy ruch. Jakby była nimi choć trochę zainteresowana. Nie, zupełnie nie, bo nie znosiła idiotów.
Jej najlepsza przyjaciółka, Mary Carlisle, w przeciwieństwie do tych wszystkich kobiet z socjety, była uroczą osobą. Kiedy Mary przychodziła na herbatę i siadała w salonie, Linda przysiadała się do niej, by wysłuchać najnowszych plotek. Mąż Mary był sporo starszy od eleganckiej żony i niechętnie opuszczał posiadłość pod Windsorem. Mary przyjeżdżała więc samochodem bez niego, a jej szofer siedział na tylnym siedzeniu, na wypadek gdyby chciała się jeszcze zabawić w mieście.
– O Jonesach porozmawiamy przy herbacie w przyszłym tygodniu. Mam ci dzisiaj tyle do powiedzenia – skinęła głową do Lindy i spojrzała na nią dużymi oczami.
Linda nic sobie nie robiła z tych wszystkich historii, ale bawiła ją ta nuta dramatyzmu w głosie przyjaciółki. Poza tym dobrze jest być na bieżąco, na wypadek gdyby pan Jones zechciał zatrzymać się we Flanagans.
Nie byłby to pierwszy mąż, który dopuszcza się zdrady w jej hotelu, to naprawdę nic nowego. Ale niektórzy uważali, że obowiązkiem Lindy jest odprawianie takich gości. Dlaczego miałaby to robić? Życie prywatne innych to nie jej sprawa.
Pewnego razu jedna ze zdradzanych kobiet nazwała Flanagans burdelem. Po tym incydencie nie była już zapraszana na uroczystości w hotelu, mimo że dosłownie błagała o to na kolanach, jak mąż zakończył romans. Ostatecznie gorszy okazał się dla niej zakaz wstępu do tego słynnego londyńskiego hotelu niż to, że jej mąż zabawiał się w nim z inną.
Mary przerwała Lindzie.
– Kochana, chciałam się tylko przywitać i życzyć ci wszystkiego dobrego. Powinnaś iść teraz do gości. A ja muszę zadbać o męża, żeby nie przyszło mu do głowy wracać do domu przed północą.
Potem spojrzała na Lindę surowym wzrokiem.
– I pocałuj kogoś – powiedziała. – Od tego się nie umiera.
W suterenie hotelu Elinor uwijała się jak w ukropie. Tu nie było czuć sylwestrowej atmosfery. Jeden półmisek za drugim wędrował na górę i ciągle wołano o kolejne, więc nie miała nawet czasu upiąć kręconych włosów, które poluzowały się pod czepkiem. Do sali bankietowej wędrowały półmiski z ptysiami, pieczonym łososiem, ogóreczkami, kawiorem i ostrygami. Zgodnie z poleceniem pani Lansing Elinor miała serwować dania na zamówienie.
Elinor nie skarżyła się, ale pracę zaczęła o ósmej rano, a teraz dochodziła północ. Ostatni dzień lat pięćdziesiątych zapamięta jako pracowity i wyciskający pot. Ze świętowaniem nie miał nic wspólnego.
Przejście z lat pięćdziesiątych w lata sześćdziesiąte nie było dla niej okazją do świętowania. Nie przy takim ogromie pracy. Kiedy ostatnio był przełom dziesięcioleci, miała jedenaście lat i skończyło się to krzykiem i lamentem dochodzącym z sąsiedniego mieszkania. Kiedy rodzice tam pobiegli, by sprawdzić, co się dzieje, dokładnie o północy znaleźli pobitą do nieprzytomności panią Jenkins.
– Jaka płynie z tego nauka? – zapytała mama, kiedy Elinor uciekła do łóżka i tuliła wystraszonego młodszego brata.
Elinor stwierdziła, że żona musi być miła i posłuszna mężowi, a pani Jenkins najwidoczniej taka nie była. Zauważyła, że mama nadal ma złość wypisaną na twarzy.
– Nie – odpowiedziała mama. – Nauka z tego jest taka, że przy pierwszym uderzeniu opuścisz dom, zadbasz o to, by zdobyć pracę i… – potem zamilkła, rozejrzała się, jakby się bała, że ktoś może ją usłyszeć. – I wyjdziesz za mąż tylko za takiego mężczyznę, który będzie cię szanować i doceni, jaka jesteś bystra. Który nie podniesie na ciebie ręki ani za kolor skóry, ani za to, że jesteś od niego inteligentniejsza. Zapamiętaj te słowa. Jesteś Brytyjką, nawet jeśli twoja matka jest Szwedką, a ojciec pochodzi z Jamajki. Możesz być dumna z tego, że ukształtowały cię kultury trzech krajów.
Kiedy karetka zabrała panią Jenkins do szpitala, mama, tata, Elinor i młodszy brat podzielili się jabłkiem – to był jeden ze szwedzkich zwyczajów, który mama pielęgnowała – i życzyli sobie szczęśliwego nowego roku. Następnego dnia rano tata musiał być w pracy w porcie, a mama miała do sprzątania trzy domy po przyjęciach sylwestrowych. Elinor musiała się opiekować młodszym bratem.
Otworzyła drzwi dużej lodówki i sięgnęła po miskę z pokrojonym ogórkiem. Ciekawe, czy coś się zmieni w 1960 roku? Ojciec ciężko pracował, a opuszki palców mamy wyglądały jak suszone rodzynki. Wczoraj to zauważyła, kiedy razem jedli.
Elinor wyprowadziła się z domu rodzinnego. W pokoju znajdującym się w suterenie hotelu miała własne łóżko, małą szafę na ubrania i lampkę nocną, która przez cały czas się świeciła, bo przy świetle lampki Elinor odrabiała lekcje.
Pewnego pięknego dnia dziewczyna miała stać się kimś.
Było jej tu dobrze, ale wiedziała, że tylko dzięki studiom otworzą się dla niej drzwi, które dla dziewcząt jej pochodzenia są zazwyczaj zamknięte. Dlatego kursy w poniedziałkowe wieczory były dla niej świętością. Obecnie uczyła się angielskiego. W żadnym wypadku nie chciała mówić tak jak rodzice. Obydwoje mówili z silnym akcentem. W Notting Hill nie było to nic szczególnego, ale tutaj – niedopuszczalne. Język jest bardzo ważny. Ostatnio ukończyła kurs stylu. Kiedy weszła do sali, inne dziewczęta zrobiły wielkie oczy i gapiły się na nią, ale Elinor starała się ignorować ich spojrzenia. Chciała się nauczyć etykiety i trzy miesiące później potrafiła już utrzymać książkę na głowie i pić jednocześnie herbatę, trzymając elegancko wyciągnięty mały palec. Gdyby nie ten kurs, nigdy by się tego nie nauczyła. Tata marudził, że taki kurs dla dziewczyny z jej kolorem skóry to pieniądze wyrzucone w błoto, ale miała już dwadzieścia jeden lat i nie musiała go słuchać. Najważniejsze, że mama ją wspierała.
– Nie stój tak i nie śnij na jawie! Do roboty! – krzyknął szef, który akurat przechodził.
Elinor dygnęła.
– Oczywiście. Przepraszam.
Ostrożnie nabierała na łyżeczkę odrobinę kawioru ze słoika i kładła na krakersie, jak sobie tego życzyła pani Lansing. Jak dotąd zdawało się, że nowy rok będzie taki sam jak stary.
Podniosła wzrok i spojrzała na wąskie okna pod dachem. Po szybach spływały krople deszczu. Fajnie byłoby obserwować ukradkiem elegancko ubranych gości, którzy tego wieczoru przechadzali się po hotelu. Wszystkie kobiety włożyły z pewnością najładniejsze suknie. Tak przynajmniej mówili ci, którym wolno było przebywać piętro wyżej. Elinor do nich nie należała. Nie wolno jej było przebywać poza sutereną.
Odkroiła brzegi jasnego chleba.
Kolejna taca będzie zaraz gotowa do podania.
Tylne światła autobusu zniknęły za zakrętem. Jeśli Emma nie chciała, by strugi deszczu lecącego z nieba przemoczyły ją do suchej nitki, musiała wejść do budynku. Światła i głośny śmiech dobiegający z końca ulicy kusiło ją i chociaż wiedziała, że nie ma tam czego szukać, weszła do środka przez otwarte drzwi. Nikt jej nie zatrzymał, a jeśli ktoś zapyta, powie, że zabłądziła.
Nigdy czegoś takiego nie widziała.
Zza kolumny obserwowała towarzystwo i zdała sobie sprawę, że tak właśnie zachowują się nowocześni ludzie. Jeśli chce mieszkać w Londynie, musi do tego przywyknąć. Goście szaleli na parkiecie i zdawało się, że dobrze się bawią. W rogu zespół grał muzykę, której nigdy wcześniej nie słyszała. Z muzyką kościelną nie miała nic wspólnego – to było dla niej jasne.
Mama i babcia padłyby trupem, gdyby wiedziały, że Emma tu stoi i obserwuje dorosłych, którzy tak nieprzyzwoicie się zachowują. Mężczyźni pozbyli się marynarek, poluzowali krawaty, a kobiety zdjęły nawet buty. Koszule kleiły się do spoconych ciał panów. Emma zauważyła, że robi się jej sucho w buzi. Nie mogła oderwać wzroku. Kiedy jeden z mężczyzn bez skrępowania przyciągnął w tańcu partnerkę i pocałował, Emma zmusiła się, by przestać patrzeć. Czuła, jak płoną jej policzki. Nigdy czegoś takiego nie widziała. Owszem, czytała już o tym. Schowała w swoim pokoju pudełko z czasopismami o modzie i muzyce, a książka, którą czytała wieczorami, traktowała o wyzwoleniu kobiet. Mama myślała, że czyta Biblię.
Dzisiaj kończyła osiemnaście lat i chociaż mama oraz babcia ze łzami w oczach zabroniły jej opuszczać dom rodzinny, Emma pożegnała się i wsiadła do pociągu. Można powiedzieć, że uciekła. Nie mogła już dłużej wytrzymać.
Wolność. Jakże tęskniła do tego dnia! Od teraz sama będzie podejmować decyzje. Rozsądne decyzje. Bo jeśli nie będzie się miała na baczności, w krótkim czasie wyjdzie za mąż i będzie obarczona dzieckiem, jak wszystkie inne młode dziewczyny we wsi, a tego chciała za wszelką cenę uniknąć. Może nie jest jeszcze całkiem dojrzała, ale nie jest głupia. Emma miała ochotę spróbować, jak smakuje seks, ale najpierw się dowie, jak się zabezpieczyć, by nie zajść w ciążę.
Powoli zdjęła kapelusz i poczuła, że mimo ciepła w budynku jej stopy są zimne. Miała znoszone buty, które nie chroniły przed deszczem i nie zatrzymywały wody. Starała się nie zwracać uwagi na przemoczone pończochy. Miała w walizce drugą parę butów, ale chciała je zatrzymać, aż znajdzie jakieś zatrudnienie.
– Porządna rodzina – powiedziała mama. – Pójdziesz tylko do porządnej rodziny, inaczej natychmiast tu wrócisz, uparta dziewucho.
Emma domyślała się, że mama nie nazwałaby gości, którzy tu się bawili, porządnymi, mimo błyszczących materiałów, biżuterii i idealnych fryzur. Mama wyobrażała sobie raczej rodzinę pastora z setką bachorów, którym ktoś inny niż mama powinien wycierać nos, kąpać je i opiekować się nimi.
Emma nie bardzo lubiła dzieci, dlatego nie zamierzała pracować jako opiekunka. Miała większe ambicje, ale nigdy z mamą o tym nie rozmawiała. Mama powtarzała w kółko, że Emma ma się nająć jako pomoc domowa, a potem wyjść za miłego, pobożnego mężczyznę.
W tej kwestii matka i córka miały zupełnie odmienne wyobrażenia.
Emma chciała być bogata. Mężczyźni mogli jej tylko pokrzyżować plany, dlatego postanowiła, że się nie zakocha, ale będzie się bawić. Czytała o tym i brzmiało to nadzwyczaj nowocześnie i ekscytująco.
Lata sześćdziesiąte to będzie jej dziesięciolecie, była tego pewna. Czuła radosne podniecenie. Pomysł, że można mieć wszystko i jednocześnie być niezależną, był daleki od wizerunku kobiety, jaki wyniosła z domu, ale w czasopiśmie, które po kryjomu czytała, było napisane, że to możliwe.
– Au! – krzyknęła, kiedy ktoś w uniformie brutalnie chwycił ją za rękę i bez ceregieli wyrzucił na ulicę.
Nie protestowała. Deszcz padał jeszcze mocniej niż przedtem, ale była tak zadowolona z tego dnia, że zupełnie jej to nie przeszkadzało.
– Ta muzyka w środku – zapytała mężczyznę – to jazz?
Spojrzał na nią wielkimi oczami. Potem roześmiał się.
– Jazz? Nie, moja panno, w hotelu Flanagans nie jesteśmy tacy staroświeccy. To rock.
Jego śmiech wciąż brzmiał w powietrzu, kiedy się odwrócił i ruszył do ciepłego wnętrza.
Emma z niewielkiej odległości obserwowała, jak mężczyzna w stroju kucharza wyrzucił papierosa. Energicznie chwyciła starą walizkę babci i pobiegła do niego, by zapytać, do kogo powinna się zgłosić, jeśli szuka pracy.
– Chwileczkę! – zawołała, ale deszcz zagłuszył jej wołanie.
Mężczyzna zniknął na schodach prowadzących do sutereny. Emma ruszyła za nim. Widziała okna wychodzące na ulicę. Słychać było za nimi brzęk naczyń, śmiech i podniesione głosy. Emma uśmiechnęła się. Była zachwycona. Jak wspaniale być dorosłą!
Tuż przed dwunastą Linda otworzyła drzwi do kuchni. Pomoce kuchenne patrzyły na nią zszokowane. Znak, że częściej powinna się tu pokazywać. Pracownicy, którzy dopiero od niedawna byli zatrudnieni w hotelu, stali cicho jak myszki w oczekiwaniu inspekcji.
Dla Lindy nie było to teraz ważne. Była głodna, lekko podpita i nie miała najmniejszego zamiaru iść za radą przyjaciółki i o północy kogoś pocałować. Wręcz przeciwnie, chciała teraz coś zjeść, a potem iść spać. Goście będą się bawić bez niej równie dobrze.
Podeszła do niej szefowa kelnerek i wskazała na pewną osobę. W kuchni stała w kącie dziewczyna, która wyglądała jak zmokła kura. Woda kapała z jej ohydnego kapelusza.
– Nie mogę się jej pozbyć. Nie chce wyjść z kuchni – powiedziała szefowa kelnerek, kręcąc głową ze zdenerwowania.
– Zajmę się tym – powiedziała Linda. – Proszę iść na górę do gości – potem zwróciła się do intruza. – Kim jesteś? – zapytała Emmę.
Linda miała słabość do uporu. Uważała, że jest oznaką ambicji.
– Zmokłą kurą? – zaproponowała dziewczyna.
Uśmiechnęła się, pokazując zadbane zęby.
– To widzę. Pytam, czego szukasz w hotelu.
– Zatrudnienia.
– W noc sylwestrową?
– Nie wyobrażam sobie lepszego momentu. Właśnie skończyłam osiemnaście lat – odpowiedziała z dumą.
Miała nienaganną cerę, była otwarta i sprawiała sympatyczne wrażenie.
– Zdejmij ten kapelusz – nakazała Linda.
Na plecy dziewczyny opadł długi warkocz. Jej wygląd nie budził zastrzeżeń, ale fryzurę miała staromodną.
– Jak ci na imię?
– Emma.
Lindzie zaczęło burczeć w brzuchu. To był impuls.
– Naszykuj mi dwie kanapki – powiedziała. – Jeśli będą mi smakować, dostaniesz tu pracę, jeśli nie, wygonię cię z powrotem na deszcz. Elinor pokaże ci, gdzie możesz zostawić swoje rzeczy i gdzie są szafki kuchenne. Ale żadnej pomocy więcej. Masz dziesięć minut – Linda spojrzała na zegarek. – Na miejsca, gotowi, start!
Problem z dziewczętami polegał na tym, że kiedy już się wyszkolą, wtedy zawsze wychodzą za mąż, dlatego praktyczniej jest zatrudniać chłopców, chociaż dziewczęta na ogół lepiej wywiązują się z obowiązków. Pracują szybciej, są dokładniejsze, a ta czarna dziewczyna Elinor okazała się szczęśliwym nabytkiem w hotelowej kuchni. Była sama, nie strzępiła języka jak wiele innych i pracowała ciężej niż pozostałe. Poza tym miała talent. Kiedy wnoszono talerz, który wyszedł spod jej ręki, wyglądał zawsze nadzwyczaj smakowicie.
Linda miała wszystko na oku, chociaż personel nie zdawał sobie z tego sprawy. Dla niej było to oczywiste. Od dobrej pracy personelu wiele zależało. I od lojalności. Kto plotkował o gościach, wylatywał. Elinor chyba o nikim nie mówiła. Nie chciała się nawet zadawać z kolegami i koleżankami z pracy, ani z nimi zadzierać. Było w tym coś wyjątkowego. Na ogół zawsze ktoś narzekał w suterenie, ktoś czuł się źle traktowany. Kolor skóry Elinor był, niestety, wciąż powodem, dla którego nie mogła jej przenieść do obsługi wyższego piętra, ale Linda miała zamiar zwiększyć zakres obowiązków Elinor. Jeśli ta nowa okaże się wystarczająco dobra, Elinor weźmie ją pod swoje skrzydła. Mało jest ambitnych młodych dziewcząt, dlatego Linda wciąż takich szukała.
Dziewięć minut później Emma przyniosła jej duży talerz ze smakowicie wyglądającymi kanapkami. Linda już dawno takich nie widziała.
– Sama je zrobiłaś? – zapytała.
Emma z przekonaniem skinęła głową.
Linda ugryzła kanapkę i westchnęła. Ten smaczny sos pod łososiem przygotowała Elinor. Linda od razu poznała smak ulubionego sosu.
– A sos?
Emma przytaknęła bez mrugnięcia okiem.
Linda zastanawiała się przez chwilę, potem odsunęła talerz.
– W porządku, Emmo, zatrudnię cię. Ale nie ze względu na kanapki, bo te naszykowała Elinor, tylko dlatego, że kłamiesz. Koniecznie chcesz dostać tę pracę, prawda?
Emma skinęła głową, tym razem jeszcze energiczniej. Zaróżowioną twarz dziewczyny rozjaśnił uśmiech.
– Dostanę tę pracę?
– Tak, dostaniesz. Będziesz dzielić pokój z Elinor. Licz się z tym, że zawsze mogę cię zawołać, jeśli będziesz mi potrzebna, a to może się stać o każdej porze dnia i nocy. Przyjmuję cię na miesiąc próbny, potem razem z…
Zamilkła zdziwiona, kiedy Big Ben głuchymi, nieuchronnymi uderzeniami obwieścił nową dekadę.
Przegapiła północ. Zazwyczaj stała o tej porze przy balustradzie i wznosiła toast w stronę gości, którzy z reguły zajęci byli sobą.
Ach, nic nie szkodzi, że w nowy rok wchodzi w suterenie z ludźmi, którzy pracowali tu cały dzień. Złoży to na karb tego, że za mało zjadła, a za dużo wypiła.
Kiedy się odwróciła do personelu, nie uszło jej uwadze, że świeżo zatrudniona Emma i Elinor uśmiechały się do siebie. Linda miała wrażenie, że w tym momencie zrozumiała, jak ogromne znaczenie mają dla innych właśnie się zaczynające lata sześćdziesiąte.
Jeszcze raz ugryzła kanapkę, potem kazała iść wszystkim do pokoju dla pracowników. Elinor wzięła Emmę za rękę i obie pomknęły korytarzem. Tego wieczoru Linda zaprosiła personel na szampana. Chwilę później strzelały korki i słychać było radosny śmiech.
Sama wsiadła do windy i udała się do biura. Tam czekała na nią whisky.
Następnego ranka, nago i z potwornym bólem głowy, robiła rundę po apartamencie i zbierała rzeczy, które wieczorem niedbale z siebie zrzuciła. Suknia leżała na sofie w salonie, jeden but wylądował tuż obok. Drugi znalazła w końcu pod dużym, złotym lustrem w korytarzu. Biustonosz, pas do pończoch, pończochy i figi leżały na kupie na podłodze przed łóżkiem. Kiedy już wszystko pozbierała, otworzyła dwuskrzydłowe drzwi szafy i odwiesiła suknię wieczorową. Jeśli będzie ją chciała jeszcze raz założyć, musi ją dać do poprawki. Jak zawsze, z nostalgią wodziła wzrokiem po niezliczonych sukniach balowych wiszących w szafie. Przejechała palcami po sukni z delikatnej różowej koronki. Kiedy ostatnio miała ją na sobie? Na wspomnienie tej chwili poczuła ukłucie w sercu. Wspomnienia o innym życiu – życiu, które było tak blisko – zawsze sprawiały jej ból.
Przesunęła ręką po jasnoniebieskiej sukni – tak jasnej, że można ją było wziąć za białą. Była uszyta z szyfonu. Dół był tak szeroki, że kilka krawcowych musiało trzymać materiał, kiedy madame Piccard go szyła.
Linda tańczyła w jego silnych ramionach. Jego frak idealnie pasował do sukni. Inni specjalnie odsunęli się na bok. Stopami ledwo dotykała parkietu. Jego spojrzenie, które więziło jej oczy. Krew pulsowała jej w żyłach. A potem… Potem on rozpinał tysiące guziczków na jej plecach, wolno, jeden po drugim, aż szyfonowa suknia niczym chmurka opadła na dół, a jej dech zaparło.
Dlaczego nie pozbyła się tej sukni? Przecież wiedziała, że wspomnienia złamią jej serce.
Z hukiem zamknęła drzwi szafy.
Zastanawiała się, czy zjeść śniadanie, czy wypić coś na klina. W głowie jej dudniło. Jeśli nie dostanie natychmiast kawy, będzie jeszcze gorzej.
Ale goście bawili się doskonale i to było najważniejsze. Nie po to w ciągu ostatnich dziesięciu lat wprowadziła hotel do strefy zysków, by teraz z niej wyjść. Opłaciła się jej ciężka praca, a gwiazda hotelu Flanagans wciąż świeciła na londyńskim hotelowym firmamencie. Konkurencja była duża. Wraz z hotelami Savoy i Ritz jej należał do tych, o których najczęściej się mówiło.
Mary została do późna i pożegnała się obietnicą, że odezwie się w tygodniu. Jej mąż wyglądał całkiem rześko, choć był sporo starszy.
– Bądźmy szczere, jest znacznie starszy – powiedziała Mary, kiedy dyskutowały o tym, w jaki sposób daje o sobie znać taka różnica wieku.
Linda nigdy nie oswoiła się do końca z myślą, że tych dwoje jest razem, ale rozumiała oczywiście przyjaciółkę, że ta zgodziła się w końcu na ślub.
To była doskonała partia, poza tym ich rodziny znały się całą wieczność. Kiedy pierwszy raz powiedziała „nie”, nie potraktował odmowy poważnie, również kiedy powiedziała „nie” po raz drugi. Kiedy zapytał po raz trzeci, wymachując jej przed oczami dużym diamentem, powiedziała „tak”. „Z miłosierdzia”, jak potem stwierdziła, ale Linda wiedziała, że Mary go kocha, chociaż skarżyła się, że pocałunki i inne czułości są coraz rzadsze. Mąż Mary był nowoczesnym mężczyzną i zaproponował jej nawet, by znalazła sobie kochanka. Odrzuciła tę propozycję, choć bardzo tęskniła za fizyczną bliskością. Bo tak właśnie było. Dlatego flirtowała bez skrępowania, jeśli tylko nadarzyła się okazja, ale flirt ograniczał się do pożądliwych spojrzeń i pocałunków, jak się zarzekała.
– Pożądają mnie, czuję przy tym lekkie podniecenie, ale na tym musi się kończyć. Ale że ty jesteś taka cnotliwa, chociaż nic cię nie powstrzymuje, tego nie rozumiem. Seks jest przecież cudowny – powtarzała Lindzie i proponowała jej jednego mężczyznę po drugim, którzy w ten czy inny sposób mieli być wyjątkowi.
Jednak Linda dotąd nie poznała nikogo, kto by ją choć trochę interesował. Bogaci mężczyźni są tak samo nudni jak majątek, który odziedziczyła.
Nagle ktoś nieśmiało zapukał do drzwi. Linda rozejrzała się za szlafrokiem, bo nie było go na wieszaku obok szafy. On też leżał na podłodze. Granatowy materiał, z którego był uszyty, był w takim samym odcieniu jak wykładzina podłogowa, dlatego nie od razu go zauważyła. Miała go na sobie dzisiejszej nocy? Nie mogła sobie tego przypomnieć.
Mocno zacisnęła pasek i przed dużym lustrem upewniła się, że żadna szparka nie zdradza, że pod szlafrokiem jest całkiem naga. Jeszcze spojrzenie na zegarek – była punkt dziewiąta. _Dokładnie tak jak chciałam_, pomyślała i otworzyła drzwi.
Emma – chyba tak się nazywała ta nowa dziewczyna – weszła do środka z tacą ze śniadaniem i zatrzymała się na środku. Niezdecydowana rozglądała się po pokoju.
Linda pokazała na stół pod oknem, gdzie miała zwyczaj jeść śniadanie. Emma zostawiła tam tacę i zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
Dyskretna. To dobry znak. Personel wiedział, że ma się odzywać tylko wtedy, kiedy Linda zapyta. Ale skąd ta nowa miała to wiedzieć? Poza tym Linda miała wrażenie, że ta młoda dziewczyna jest raczej wygadana. Dzień wcześniej pewnym wzrokiem patrzyła Lindzie prosto w oczy, nie szeptała i nie odwracała wzroku jak wiele innych. _Ambicja_, pomyślała Linda. Widziała to po niej i właśnie to jej imponowało.
Nie spieszyła się przy śniadaniu. Londyn odsypiał noc sylwestrową. Kiedy się już ubierze i doprowadzi do stanu, w jakim może się pokazać w hotelu, pójdzie najpierw na mały spacer. Najbardziej lubiła to miasto, gdy wyglądało jak wymarłe.
1960.
Mimo wszystko było w nowym roku coś, co dawało nadzieję. Nie dlatego, że wierzyła, że w 1960 roku będzie się więcej śmiać niż w 1959, tylko dlatego, że z każdym rokiem smutne wydarzenia, które ciążyły jej przez ostatnie lata, stawały się coraz bardziej odległe.
Nagle rozległo się głośnie pukanie do drzwi.
Linda wstała. Kto to może być?
Przed drzwiami stał Laurence, jeden z członków rodziny, o której prasa pisała, że trzyma się razem.
– Czego chcesz? – zapytała ze złością.
Przyglądał się przez chwilę swoim paznokciom, potem spojrzał jej surowo w oczy.
– Chcę, żebyś wiedziała, że 1960 będzie rokiem, w którym wszystko stracisz. Szczęśliwego nowego roku, droga kuzyneczko.ROZDZIAŁ 3
3
Londyn 1949 rok
Kiedy statek przybił do portu, Linda skierowała się do wyjścia. Żołądek miała jak z kamienia. Zwykle cieszyła się na spotkanie z tatą. Kiedy wpływali do portu, stała na pokładzie. Zazwyczaj od razu rzucał się jej w oczy, bo machał i wołał do niej. Również inni pasażerowie uśmiechali się ze wzruszenia, kiedy widzieli, jak ojciec brał ją w ramiona, podnosił w górę i kręcił się z nią w kółko, aż – śmiejąc się – prosiła, by przestał.
Kiedy sobie uświadomiła, że nie wie, kto ją dzisiaj odbierze, łzy napłynęły jej do oczu. Taty się nie spodziewała, to było pewne.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki