- promocja
Wizje roślin, czyli 50 roślin leczniczych i jeden grzyb - ebook
Wizje roślin, czyli 50 roślin leczniczych i jeden grzyb - ebook
Barwna, pełna ludowej magii i najnowszych badań naukowych opowieść o drzewach, kwiatach, ziołach oraz tajemnych roślinach mocy.
Jak wiele zawdzięczamy roślinom? Będziecie zdziwieni!
Rumianek wydłuża życie. Iboga przerywa uzależnienie od heroiny. Dzika róża bywa lekarstwem na zwyrodnienia stawów i stany zapalne. Psylocybina leczy lekooporną depresję. Dziurawiec poprawia nastrój i staje do konkurencji z lekami psychotropowymi. Kurkumina osłabia komórki rakowe. A kaktus San Pedro potrafi zabrać w wielogodzinną, uzdrawiającą podróż.
Do tego zapach kawy roznoszący się po drewnianym domu, drewniane meble - krzesło i stół. Herbata, kakao, czekolada, bawełniana koszula i lniane spodnie, chleb, zasmażana kapusta, soczyste jabłka, czereśnie, truskawki, papryka chilli, szałwia, goździki i cynamon. Maść na hemoroidy z kasztanów i kwas acetylosalicylowy z wierzby, czyli popularna aspiryna. A nawet nie wspomnieliśmy o najważniejszym, czyli o tlenie, bez którego nie byłoby życia. Tak, to wszystko dzięki hojności roślin!
One znają Ziemię miliony lat dłużej niż my, są świadkami ewolucji i wymierania gatunków. Opanowały niezliczone strategie przetrwania. To człowiek wkroczył do istniejącego od setek tysięcy lat świata roślin, zajmując go, zjadając, obserwując, badając, opisując, aż w końcu dominując.
Jak wiele zawdzięczamy roślinom? Pytanie to jest znacznie pojemniejsze od pytania o to, do czego mogą nam służyć, jak smakują i co leczą. Celem tej książki jest znacznie więcej. Zrozumienie roślin i usłyszenie ich wizji.
Kategoria: | Biologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8289-027-3 |
Rozmiar pliku: | 26 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wstęp
Nie pamiętam, kiedy roślina odezwała się do mnie po raz pierwszy. Pamiętam, gdy pierwszy raz usłyszałem. Szedłem lasami Białowieży i przywołał mnie dąb. Stanąłem jak wryty. Rozejrzałem się dookoła. Nie dostrzegłem ludzi, nie usłyszałem ich głosów. Poszukiwałem śladów ludzkiej obecności nie dlatego, że zwątpiłem w głos dębu. Jak wielu, zostałem wytrenowany w racjonalnym myśleniu, ocenianiu innych i siebie. Zamiast słuchać dębu, nasłuchiwałem zatroskanego umysłu, który chciał skontrolować moją reakcję, a pragnąłem uklęknąć. Umysł sugerował, że nadszedł odpowiedni czas, by zadzwonić do szpitala psychiatrycznego. Spojrzałem na grubą korę, gęste konary i koronę górującą nad innymi drzewami. Zbliżyłem się do dębu przyciągany siłą, której nie chciałem ignorować. Obszedłem drzewo, budziło zachwyt. Byłem przekonany, że doświadczam obecności drugiej istoty, chociaż umysł szalał. Dotknąłem twardej, spękanej, sinoantracytowej kory. Zadarłem głowę, gęstwina liści zatrzymała promienie słońca. Zacząłem zadawać w duchu pytanie: Czego ode mnie chcesz? Dąb z Białowieży powiedział, żebym wziął kawałek jego kory. Wyszukałem odstający niewielki twardy fragment.
– Co teraz? – chciałem wiedzieć.
– Zjedz mnie – odpowiedział dąb.
Umysł był niepocieszony, gdy wziąłem kawałek kory do ust. Pokłoniłem się i ruszyłem dalej przez gęsty las. Po powrocie do cywilizacji zacząłem czytać naukowe opracowania o korze dębu i jej właściwościach. Okazało się, że jest naturalnym źródłem ściągających i przeciwzapalnych substancji – lekarstwem, którego w tym czasie potrzebowałem. Przez kolejne tygodnie wywar z kory dębu leczył moje ciało. A ja dla magazynu „Przekrój” stworzyłem cykl artykułów zatytułowany _Wizje roślin_. I tak, co miesiąc przedstawiałem jedną roślinę wraz z wizją, legendą podsłuchaną od roślin. Pierwszy był dąb.
•
Jeszcze do niedawna za najstarszą żyjącą roślinę uważano sosnę, która od ponad pięciu tysięcy lat rośnie w Górach Białych w stanie Kalifornia. Wygląda jak postać z baśni. W połowie uschnięta – piaskowoszara, z wijącymi się długimi, srebrzystymi korzeniami, w połowie żywa – z gałązkami pokrytymi cienkimi zielonymi igłami. Cedr Jōmon Sugi z japońskiej wyspy Yakushima jest młodszy od sosny zaledwie o około 60 lat. Chociaż niektórzy twierdzą, że cedr dawno temu skończył sześć tysięcy lat. Ale to jeszcze nic. W 2008 roku w Szwecji na górze Fulu odkryto niepozorny z wyglądu świerk Old Tjikko liczący 9550 lat. Aby przetrwać tysiące lat w trudnych i zmiennych warunkach klimatycznych, roślina poradziła sobie, wypuszczając z obumarłego pnia nowy pęd. W okolicy góry Fulu naukowcy z Uniwersytetu w Umeå znaleźli zresztą około dwudziestu innych świerków, których wiek ocenili na ponad osiem tysięcy lat. Wszystkie stosowały tę samą strategię przetrwania. Przekazywały swój kod genetyczny, wypuszczając nowe pędy. Na podobny pomysł wpadł dąb z gór Jurupa w Kalifornii, który przekroczył 13 tysięcy lat. Drzewo zrzuca na ziemię żołędzie, zanim dojrzeją, a zatem nie mogą z nich wyrosnąć nowe siewki, więc klonuje się, tworząc kolonię drzew, które mają wspólny system korzeniowy.
Jeśli chodzi o krzewy, to za najstarszy uważa się klon żyjący w południowo-zachodniej Tasmanii. Roślina przestała wytwarzać nasiona co najmniej 43 600 lat temu i na tyle określa się jej wiek. Jednak badacze uważają, że może być nawet dwa razy starsza. Rozmnaża się wegetatywnie – od rośliny matki odpada kawałek gałęzi, który się ukorzenia.
Obecnie za najstarszą istotę w świecie roślin uznaje się gaj Pando z Utah w Ameryce. Na pierwszy rzut oka topole osikowe o białych pniach, rosnące blisko siebie, wyglądają jak młody las. Tworzą jednak osobny organizm, który liczy 80 tysięcy lat. Naukowcy uważają, że to jeden z największych organizmów żyjących na Ziemi (pierwsze miejsce zajmuje licząca ponad dwa tysiące lat kolonia opieńki miodowej z Gór Błękitnych w Oregonie zajmująca 890 hektarów). Pando, prastary gaj topolowy składa się z 47 tysięcy drzew, porasta 43 hektary i waży ponad 6 tysięcy ton. Wszystkie topole mają wspólny system korzeniowy i takie same geny. Pando nazywany jest też Drżącym Gigantem, Drżącym Olbrzymem.
Rosnące obok nas dęby, które mogą dożyć tysiąca lat, są krewnymi dębu z gór Jurupa. A gaje brzóz i buków są rodziną prastarych topól z gaju Pando. Mają swoje upodobania, nawyki, nastroje. Tak jak my, by żyć, potrzebują określonych warunków. Znają jednak Ziemię miliony lat dłużej niż my, są świadkami ewolucji i wymierania gatunków. Opanowały niezliczone strategie przetrwania.
To ja, wraz z całym moim gatunkiem, wkroczyłem do istniejącego od setek tysięcy lat świata roślin, zajmując go, zjadając, obserwując, badając, opisując. Słowa mogą okazać się potrzebne roślinom, jeśli dzięki nim wzrośnie nasza świadomość o nich. Pytanie o to, kim są rośliny, jest znacznie pojemniejsze od pytania o to, do czego mogą nam służyć, przydać się, jak smakują i co leczą. Jestem również przekonany, że celem nie jest znalezienie odpowiedzi, nie wydaje mi się to możliwe. Celem jest zadawanie sobie tego pytania za każdym razem, kiedy staję przed rośliną.
•
„Nie maią mocy dobrowolnego poruszania się. Słowem mowiąc: są to Ciała organiczne, ale bezduszne” – napisał polski przyrodnik i ksiądz katolicki Krzysztof Kluk w _Dykcyonarzu roślinnym_ wydanym w 1788 roku. I chociaż Kluk uznał, że rośliny „żyią z nieiakim podobieństwem czułości”, to wiemy, że się pomylił. Filmowanie roślin metodą poklatkową w miejscu pozbawionym ruchu powietrza udowadnia, że prężą się, wyginają, pędami kreślą tylko sobie znane figury przypominające elipsy, kręgi, gwiazdy. Film, zdjęcie, mikroskop zdolne oszukać postrzegany przez człowieka czas, zatrzymać go, wydłużyć, rozciągnąć, potwierdziły, że rośliny poruszają się, same z siebie. Ludzkie oko nie jest zdolne dostrzec tych mikroruchów, umysł okazuje się znudzony czasem roślin, więc wolimy uznać je za zatrzymane w miejscu, ewentualnie poruszane wiatrem. Ale rośliny tańczą już od chwili narodzin, gdy rozrywają nasiono albo wypuszczają młode pędy z macierzystego korzenia. Co więcej, reagują na niezwykle słabą grawitację księżycową. Łodygami, liśćmi, konarami wybiją rytm zgodny z pełnią i nowiem, spójny z rytmem przypływów i odpływów znanym oceanom. Dowiódł tego profesor Peter Barlow z Uniwersytetu w Bristolu, a jego badania pogłębiła profesor Urszula Zajączkowska ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Zaobserwowała, że mięta pieprzowa w odpowiedzi na zbliżający się lub oddalający Księżyc kreśli łagodne figury geometryczne. Roślina, a konkretnie wierzchołek łodygi odpowiadał na siłę grawitacji satelity. Jakby chciała się dostosować do oddalonego o 384 399 kilometry Księżyca. A może mięta i inne rośliny nie tylko odpowiadają na energię i światło, do których wyciągają swoje ciała, ale również coś w ich stronę wypowiadają, wyrażają? A jeśli tak – jak odczytać ten komunikat?
Postrzeganie żywej istoty wyłącznie przez pryzmat jej składu chemicznego czy właściwości leczniczych przypomina postrzeganie człowieka wyłącznie przez pryzmat pracy, jaką wykonuje, albo koloru skóry, wzrostu czy wagi. To znaczy dostrzec fragment, ale nie rozpoznać całości. Nie chcę w opozycji do Krzysztofa Kluka, który uważał rośliny za bezduszne, uznać, że posiadają duszę. Mogę porzucić to słowo, a kolejne przykładać ze świadomością, że najprawdopodobniej i ja mylę się, uwięziony w ludzkiej percepcji. Nie muszę dopasowywać do roślin słów, poszukiwać w ich sposobie życia oznak współpracy lub rywalizacji, by uznać je za podobne ludziom, a tym samym godne prawa do życia w pełni, zasługujące na starość i naturalną śmierć na dzikich łąkach, bagnach, w wolnych lasach. Nie muszę też poszukiwać kształtu ludzkich oczu na korze buka i zarysu twarzy nakreślonej przez biało-czarną korę brzozy, by wzruszyć się i uznać rośliny za bliskie. Na ten moment wystarczy mi świadomość, że żyją, a ja nie wiem jak.
Gwóźdź wbity w pień dębu może uszkodzić przepływ wody i doprowadzić do uschnięcia gałęzi rosnącej w koronie. Zerwanie liścia jest odczuwane przez roślinę. Udowodniły to eksperymenty polegające na odcięciu fragmentu rzodkiewnika, rośliny modelowej w badaniach laboratoryjnych. W miejscu zranienia pojawił się impuls elektryczny, który z prędkością jednego milimetra na sekundę rozprzestrzenił się po całym ciele rośliny. Ruch ten był analogiczny do impulsów wędrujących po naszym układzie nerwowym w odpowiedzi na zranienie. Nie podlega dyskusji, że rośliny żyją, jednak czynią to inaczej niż my. Najbardziej szanujący życie czy uduchowieni przedstawiciele naszego gatunku muszą je odbierać, by istnieć. Zjadamy rośliny, żeby pozyskać cukier, witaminy i wiele innych istotnych substancji. A rośliny żywią się promieniami słońca, które zmieniają w składniki odżywcze. Nawet wody nie piją, nie sączą, nie poją się. Nauczyły się praw rządzących światem, które określamy takimi słowami, jak fizyka czy chemia. Drzewa pobierają wodę przez najbardziej bezbronne wypustki korzeni zwane włośnikami, które nie są pokryte korą ani warstwą tłuszczu, zanurzają się zupełnie nagie w podziemny świat. Woda przeciska się przez nie, i dalej, wzdłuż pnia lub łodygi, dociera aż do najwyższych liści znajdujących się niekiedy sto metrów nad poziomem gruntu, jak to bywa u sekwoi.
Przez to, że nie mają oczu, rąk, łap albo skrzydeł czy płetw, rośliny są tak inne od nas, zwierząt, wszelkich istot zaopatrzonych w ciało zdolne do ruchu, że przywykliśmy uznawać je za tło naszego życia. Goździk w butonierce ma podkreślić uroczystość zaślubin, lecz historia życia goździka, tak jak jego łodyga i korzenie, nie zmieściła się w kadrze. Lilie na grobie, chociaż ścięte, wciąż wydzielają intensywny zapach, w którym może ktoś z żałobników znajdzie ukojenie. Droga do szkoły wzdłuż alei lip – trzeba nią przejść, by poznać przyjaźń czy odrzucenie w grupie. Są góry porośnięte zielenią i łąki pełne kwiatów, o ile ktoś ich nie skosił, po których wędrujemy, doświadczamy na nich uniesień czy rozpaczy. Czasami zdarza się drzewo, na które główna bohaterka powieści wdrapuje się, by uciec albo podziwiać świat, drzewo, z którym rozmawia. Jednak rośliny współczesnego świata zazwyczaj są milczącymi statystkami, ewentualnie trzecioplanowymi bohaterkami.
O tym, że kiedyś, w różnych częściach świata było inaczej, świadczą chociażby powstałe na początku średniowiecza celtyckie nazwy liter alfabetu ogamicznego, będące nazwami drzew. Ale również mitologie i religie świata. W ogrodzie oliwnym Jezus Chrystus spędził swoją ostatnią noc. Mojżesz usłyszał boski głos, patrząc na gorejący krzew, którym mógł być gązewnik akacjowy albo dyptam jesionolistny. Akacja podarowała Egipcjanom pierwszą parę bogów. Pod figowcem pagodowym Budda miał osiągnąć oświecenie. W mitologii nordyckiej prarodziców zwano Jesionem i Olszą. W kosmologii Słowian i rdzennych mieszkańców Ameryki rośliny ustalały nie tylko rytm życia, ale również wyznaczały to, co święte. A według jakuckich szamanów Aał Łuuk Mas, czyli modrzew, mieści w sobie cały wszechświat.
A przecież współcześnie, bardziej niż kiedykolwiek, mamy dostęp do roślin z całego świata. Zapach kawy i poranny rytuał jej picia, herbata zielona, czerwona, biała, a w końcu czarna z różaną konfiturą, kakao i czekolada, bawełniana koszula i lniane spodnie, chleb, zasmażana kapusta, soczyste jabłka, czereśnie, truskawki, papryka chili, szałwia, goździki, cynamon, drewniane domy, progi i futryny w tych domach, stojące w nich stoły i krzesła, maść na hemoroidy z kasztanów i kwas acetylosalicylowy z wierzby, zwany aspiryną, nie wspominając o tlenie, bez którego ani rusz – to wszystko od roślin.
Wiemy również, że rośliny świetnie rozpoznają otoczenie, w którym rosną. Zrzucając liście i igły, tworzą wokół siebie, w ziemi, odżywcze warunki dla swego gatunku. Czasami, jak w przypadku orzecha włoskiego, szkodliwe dla innych gatunków. Gdy niecierpek otoczony jest niespokrewnionymi ze sobą roślinami, przekierowuje więcej zasobów do liści niż korzeni, by zapewnić sobie dostęp do światła słonecznego. Natomiast jeśli rośnie w towarzystwie innych niecierpków, dba najpierw o korzenie i nie rozpycha się liśćmi na powierzchni.
Buki komunikują się między sobą za pośrednictwem korzeni i dzielą się pokarmem, zwłaszcza gdy któryś z nich został zraniony, a nawet ścięty. Pozbawione korzeni mchy stykają się listkami, aby dzielić się wodą z rosnącymi obok krewnymi. Rzodkiewnik pospolity rozpoznaje wibracje wywołane przez gąsienice i niepokojony zaczyna wydzielać substancje, które odstraszają szkodniki. Kwiaty storczyków niekiedy udają owady, by zachęcić prawdziwe owady do kopulacji, a tym samym zebrać z ich ciała pyłek. Ślazówka kornwalijska jeszcze w ciemnościach zwraca się w stronę, z której pojawi się światło. Liczne eksperymenty z zamykaniem jej w ciemnych pomieszczeniach oraz przenoszeniem z miejsca na miejsce wykazały, że roślina zdobywa informacje, monitoruje cykl dzienny i nocny, przetwarza dane, zapamiętuje je i wykorzystuje, by znaleźć najlepsze miejsce do wzrostu. Puszysta kula zawierająca owoce mniszka lekarskiego, zwana potocznie dmuchawcem, może wędrować na odległość 150 kilometrów. Powietrze przepływające między włoskami puchu formuje nad dmuchawcem wir, który unosi go w powietrzu. Mimoza wstydliwa składa liście, gdy czuje się zagrożona. Pokrzywa, jak i szereg innych roślin zaopatrzonych w kolce, wysyła wyraźny sygnał mający powstrzymywać intruza przed dotykaniem, którego rośliny zazwyczaj bardzo nie lubią. Dotyk często uruchamia mechanizmy obronne. To tylko przykłady obserwacji świadczące bardziej o granicach naszego poznania oraz narzędziach, które posiadamy, niż wiarygodna opowieść o roślinach.
Jesteśmy na samym początku odpowiadania na pytanie: kim są rośliny? Chociaż najstarsze udokumentowane opracowania dotyczące roślin sięgają 2700 roku przed naszą erą. W _Zielniku_ sporządzonym przez legendarnego chińskiego cesarza Shennonga znalazł się opis 252 gatunków roślin leczniczych i receptury około 365 lekarstw. Kolejny był _Papirus Ebersa_ z XVI wieku przed naszą erą odnaleziony w Egipcie, a w nim około 900 receptur. Następnie Asyria i _Słownik_ Asurbanipala, Indie i ajurwedyjski traktat _Sushruta Samhita_ dotyczący chirurgii, a w końcu _Corpus Hippocraticum_ przypisywany Hipokratesowi z Kos.
•
Zdaniem niektórych wierzeń w centrum świata rośnie praroślina, królowa lasów, matka dżungli. Pramatka. W relacji dziecka z mamą istnieje pewna forma zaślepienia na jej potrzeby, historię, niezależność, a w końcu prawo do szczęścia. Przecież zawsze była, nie tylko dała życie, ale również zaspokajała potrzeby. Bywa i tak, że dała życie i odeszła (jednak wciąż trudno wskazać dar większy od daru życia). Dopóki dziecko rośnie i jest głodne eksplorowania świata, zawsze może do mamy wrócić. Nasza relacja z roślinami przypomina tę łączącą dziecko z tą, która karmi, leczy, utrzymuje przy życiu. Tymczasem przygoda dojrzałego życia rozpoczyna się od rozpoznania roli mamy, Ziemi nie jako istoty dającej, tylko tej, która – nie tracąc tej roli – ma historię, pragnienia, zachcianki, plany, strategie, prawa.
•
Rośliny mają jeszcze jedną umiejętność niedostępną dla ludzi. W tym samym czasie znajdują się w trzech światach, znanych z najstarszych szamańskich podań: podziemnym, zwanym dolnym, ziemskim, zwanym środkowym, i niebiańskim, zwanym górnym. Łączą w sobie mrok dostępny ślepym zwierzętom, ziemię zroszoną deszczem oraz ptasie przestworza pełne wiatru i słońca. W wielu kosmologiach dęby, lipy, jesiony, modrzewie i inne drzewa są osią świata (_axis mundi_) umożliwiającą wędrówkę pomiędzy światami tym wszystkim, którzy przekroczą opowieści umysłu.
Porozumienie z roślinami wydaje mi się jednym z najcenniejszych doświadczeń bycia na Ziemi. Wpisana jest w nie konieczność odpuszczenia opowieści, które w sobie noszę. Tych wszystkich, które mnie ukształtowały i tych, które sam tworzę. Niekiedy wystarczy usłyszeć wołanie starej sosny, wiechliny łąkowej, miodunki plamistej. Albo wnikliwie obserwować: nie wiem. Innym razem pomocny jest post, odosobnienie, _vision quest_, czyli wyprawy w poszukiwaniu wizji, szamański rytuał z użyciem określonej rośliny albo chwila wdzięczności z gorącym naparem dziurawca w dłoni.
Porozumienie międzygatunkowe to rozpoznanie w szacunku części wspólnej, do której dostęp ma i roślina, i człowiek. Nie chodzi wyłącznie o kojącą świadomość współzależności od światła, wody, ziemi, powietrza. Ale wewnętrzne, niemożliwe do ubrania w obrazy czy słowa rozpoznanie tego samego życia, które jest we wnętrzu moim i we wnętrzu rośliny. Tak znika oddzielenie człowieka od świata natury, z rozpoznaniem, że człowiek i natura są jednym.
•
Ta książka to znacznie więcej niż znane czytelniczkom i czytelnikom „Przekroju” artykuły – te zostały zresztą poprawione i ulepszone. Na potrzeby książki opisałem dwadzieścia pięć zupełnie nowych roślin. Łącznie pięćdziesiąt rozdziałów, pięćdziesiąt roślin, które wybrałem w oparciu o skrajnie subiektywne kryteria zachwytu, uznania albo wdzięczności. Są tu cebula i czosnek, bez których nie wyobrażam sobie sosu pomidorowego i zdrowia. Jest liana duchów zwana ayahuascą, odpowiedzialna za poszerzanie świadomości, i babka zwyczajna opatrująca w dzieciństwie obtarte kolana. Są rokitnik i dzika róża, które najpierw przywitały się smakiem i zapachem. Ale też iboga narkotyczna, która potrafi przerwać uzależnienie od heroiny, i czapetka pachnąca, której świeże pąki kwiatowe suszy się, by otrzymać aromatyczne i bakteriobójcze goździki. Pięćdziesiąt roślin, które pozwoliłem sobie podzielić na pięć, równie subiektywnych, co umownych kategorii: drzewa, krzewy, kwiaty, zioła oraz rośliny magii i mocy. Dodatkowo wprosił się grzyb, nasza rodzima łysiczka lancetowata, ze względu na zawartość psylocybiny, lekarstwa stosowanego przy lekoopornej depresji.
Każdy rozdział składa się z czterech części: wstępu, charakterystyki, właściwości i legendy. Charakterystyka oraz właściwości opierają się na pracach naukowych, do których odwołuje kilkaset przypisów. Obie części to twarde dane, analiza, efekty badań i eksperymentów w leczeniu nowotworów, cukrzycy, chorób skóry, serca, układu pokarmowego i nerwowego oraz dziesiątek innych dolegliwości. Legenda kończąca każdy rozdział jest autorską opowieścią z pogranicza szamanizmu, ludowych podań, słowiańskich historii. Często zawiera zapis, a raczej próbę przełożenia na słowa wizji podarowanych przez rośliny. Natomiast wstęp jest połączeniem nauki, udokumentowanej historii z życia danej rośliny, zaleceń zielarek i zielarzy z literaturą, mitami, niekiedy poezją. Czytelniczki i czytelnicy znajdą również proste przepisy na napar, wywar czy leczniczą nalewkę. Pewne rośliny domagały się niekiedy większej uwagi i dodatkowych podrozdziałów, jak na przykład kawowiec, mak lekarski czy konopie, popularnie zwane marihuaną.
•
Autentyczne i żywe doświadczenie spotkania dwóch istot, człowieka i rośliny, które na tylko sobie znane sposoby rozpoznają ten akt, odmienia i określa nowy kierunek życia. Początkowo ten ruch jest subtelny, ponieważ wydarza się bardziej w czasie roślin niż ludzi. Jest w nim pragnienie życia na prawach wiatru roznoszącego nasiona i wody, którą wystarczy rozpoznać, zaprosić, by uzdrawiała. Doświadczenie spotkania w sposób naturalny budzi pragnienie wyrażenia wdzięczności, to coś na kształt pokory, która nie ma nic wspólnego z wynoszeniem człowieka ponad naturę, umniejszaniem człowieka, pielęgnowaniem dumy z ludzkich osiągnięć, czy poczucia winy za ekspansywny tryb życia ludzi. To doświadczenie przynosi rozpoznanie równości w tym, co różnorodne, odmienne, niemożliwe do poznania, ale możliwe do obdarzenia miłością. Wierzę, że lektura _Wizji roślin_ może być pretekstem do takiego doświadczenia.Swawolny bieg w kierunku drzewa, by je przytulić, nie zawsze jest najlepszym pomysłem. W przypadku drzew dobrą intencję warto ubrać w nieśpieszność, dostrojenie się do leśnego rytmu wzrastania i bycia. W tym celu można poinformować drzewo o swoich zamiarach, a później zapytać o zgodę, by podejść bliżej, dotknąć. Można również pokłonić z szacunkiem głowę. Nawet jeśli ukłon wydarza się tylko wewnątrz ciała, jest zamysłem czy zrozumieniem, że zbliżam się do żywej istoty, która ma potencjał przeżyć moje prawnuki. A później, oczywiście za obopólną zgodą, można paść sobie w ramiona, konary.W wierszu _Samobójstwo dębu_ Maria Pawlikowska-Jasnorzewska opowiada o dębie, który poznał życie, bo widział „generacyj tyle” i teraz patrzy na wszystko z pogardą. Z tego powodu zdejmuje z nieba piorun „jak złocisty sztylet” i wbija „go sobie w pierś twardą”. Uczłowieczając istoty, które mają szansę pamiętać bitwę pod Grunwaldem, można również założyć, że wynikiem ich istnienia, czy też poznania, będą emocje przekraczające pogardę i każde inne ludzkie uczucie. Jednak wiersz Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej nawiązuje nie tyle do pieśni drzew, co słowiańskich opowieści, w których dębowi przypisany był Perun, gromowładny bóg, stwórca i pan świata. Drzewo rażone piorunem zwane było dębem piorunowym i czasami wyznaczało magiczną granicę. Oto Perun oznaczył święte miejsce, do którego ludzie nie powinni wkraczać. Dla Słowian _axis mundi_ – osią świata – był właśnie dąb. Korzenie drzewa sięgające najgłębszego wnętrza Ziemi i jego gałęzie chwytające nocą gwiazdy tworzyły filary podtrzymujące świat.
Z kolei Czesław Miłosz wiersz _Los_ otwiera pytaniem: „Czy tym samym jest żołądź i dąb oszroniały?”. W kulturze słowiańskiej dąb utożsamiany był z tym, co w ludziach silne i zdrowe (co z kolei kultura patriarchalna ochoczo zaczęła przypisywać męskości). Można być silnym czy zdrowym jak dąb, można być również „wielkim jak dąb i głupim jak głąb” – jak głosi dawne przysłowie. Żołędzie, podobnie jak jajka, były dla Słowian symbolem nowego życia. Pytanie Miłosza jest pytaniem o kota Schrödingera. Żołądź musi obumrzeć, by zmienić się w dąb, który wyda nowe owoce, aż stanie się dębem oszroniałym. Dębem stojącym na progu. Jeśli Miłosz pyta o znak równości lub łączności pomiędzy życiem i śmiercią – z odpowiedzią śpieszą dęby. Trzeba tylko zamknąć usta i przyłożyć ucho do ich kory.
•
Królowi drzew i lasów, przedstawicielowi boga Peruna, składano ofiary z mleka, miodu, płodów ziemi, ale również mięsa i sami tylko Słowianie dobrze wiedzą, czego jeszcze. Kult dębów kwitnął w tak zwanych świętych gajach, w których nie należało podnosić głosu, zrywać gałęzi, nie wspominając o ścinaniu, czy raczej mordowaniu drzew. Zdarzało się, że dęby były odgradzane od reszty drzew specjalnymi płotami, roślinnymi i kamiennym fortyfikacjami, zwłaszcza jeśli były to dęby pobłogosławione piorunem. Dostęp do nich związany był z modlitwami, tańcami, tworzeniem żywego kręgu z ludzi trzymających się za ręce. Para młoda, która zaraz po zaślubinach nie obeszła trzykrotnie dębu dookoła, zapraszała do swego związku nieszczęście. „Pod wsią Beisce w Kieleckiem rósł do niedawna w lesie, czy może jeszcze rośnie, ogromny dąb, mający jakoby władzę leczenia cierpień zębów, dziąseł i gardła”¹. Chory musiał udać się do dębu przed wschodem słońca, dbając, by nie rozmawiać z żadną z napotkanych po drodze osób. By pożegnać chorobę, należało obejść drzewo trzykrotnie, mówiąc: „Powiedzże mi, powiedz, mój kochany dębie, jakim sposobem leczyć zęby w mojej gębie”.
Baublis
W odrobinę wcześniejszych czasach stare dęby, które w określone dni roku snuły swoje pieśni, zwano baublisami. Nieliczni mogli je nie tylko zrozumieć, ale również znaleźć w nich odpowiedzi dotyczące przyszłości. Najsłynniejszym jest ten, o którym Adam Mickiewicz napisał w _Panu Tadeuszu_:
_Drzewa moje ojczyste! jeśli niebo zdarzy,_
_Bym was oglądał znowu, przyjaciele starzy,_
_Czyli was znajdę jeszcze? czy dotąd żyjecie?_
_Wy, koło których niegdyś pełzałem jak dziecię:_
_Czy żyje wielki Baublis, w którego ogromie,_
_Wiekami wydrążonym, jakby w dobrym domie,_
_Dwunastu ludzi mogło wieczerzać za stołem?_
Dąb spędził swoje życie na Żmudzi w Brodzie. Ziemie te należały do Dionizego Paszkiewicza. Rósł „na pagórku zwanym Wiszniową Gorą (po litewski Wiszniukałnas) i od niepamiętnych czasów nosił w tradycji ludowej miano Baublisa. Etymologię tego wyrazu wyprowadza autor od imienia litewskiego bożka Bubilisa, opiekuna pszczół i miodu”². W 1811 roku, nieznany nikomu z imienia kłusownik wykurzał lisa, który skrył się w norach między korzeniami dębu. Ogień przeszedł na drzewo i w 1812 roku Paszkiewicz je ściął. Podania mówią, że wewnątrz jego wyżłobionego pnia mogło usiąść dziesięciu ludzi (zdaniem Mickiewicza – dwunastu). Uroczyste liczenie słoi drzewa odbyło się w towarzystwie księcia Giedroycia, biskupa żmudzkiego. Paszkiewicz uznał, że poczciwy Baublis musiał mieć co najmniej tysiąc lat. W jego miejscu powstało muzeum starożytności litewskich. A o losach Baublisa można przeczytać znacznie więcej w wierszowanym manuskrypcie _Baublis. Powieść Żmujdzka,_ który odnaleziono w 1965 roku w archiwach wileńskich.
Charakterystyka
Pień najczęściej prosty, krępy. Kora dojrzałych osobników gruba, podłużnie i zazwyczaj głęboko spękana, ciemnobrunatna lub ciemnoszara. Z daleka przypomina kolczugę, prastarą zbroję. U młodych drzew kora metaliczna, niekiedy połyskująca jak u buków. Charakterystyczne skrętoległe liście, ząbkowane lub klapowane, czasem sercowate u podstawy, zależnie od gatunku.
Dąb szypułkowy (_Quercus robur_) rośnie prawie w całej Europie „z wyjątkiem części Półwyspu Iberyjskiego, Sycylii, Korsyki, północnej Skandynawii i północno-zachodniej Rosji. Ponadto występuje na Krymie, Kaukazie i w północnym Iranie. Wschodnie krańce zasięgu znajdują się na południowym Uralu i w środkowym biegu Wołgi. W górach Kaukazu osiąga wysokość 1800 metrów nad poziomem morza, a w Karpatach 1300 metrów nad poziomem morza. Na terenie Polski jest pospolitym gatunkiem na całym niżu oraz na pogórzu do około 600 metrów nad poziomem morza”³. Dąb szypułkowy może żyć do tysiąca lat, przekroczyć trzy metry obwodu pnia w pierśnicy i 50 metrów wysokości. Potrafi przystosować się do zmiennego klimatu i przepada za słońcem.
Dąb bezszypułkowy (_Quercus petraea_) jest znacznie bardziej zależny od przewidywalnego, ciepłego klimatu, źle znosi przymrozki wiosenne i cierpi podczas mroźnych zim. Za to znacznie lepiej radzi sobie w zacienionych warunkach. Z tego powodu jego zasięg to głównie środkowa i zachodnia Europa, chociaż spotkano nieliczne osobniki na wysokości 1400 metrów nad poziomem morza, w Iranie.
Z wiosennych kwiatów rodzą się jajowate owoce. Żołędzie dębu bezszypułkowego osadzone są nie więcej niż po trzy na bardzo krótkich szypułkach. Żołędzie dębu szypułkowego, bardziej owalne, wyrastają na długich, nawet kilkucentymetrowych szypułkach. Właśnie ta odmienność zadecydowała o nazwach obu gatunków dębów. Chociaż różnic jest więcej. Dąb bezszypułkowy zazwyczaj jest bardziej smukły, mniej rozłożysty, nieczęsto przekracza 40 metrów wysokości i półtora metra w pierśnicy, chociaż wykazuje podobny apetyt na długie życie, co dąb szypułkowy. Korzenie dębu tworzą imponujący system palowy. Młoda roślina wbija się głęboko w ziemię, jakby chciała dotrzeć do jej jądra. Z czasem korzenie rozgałęziają się, tworząc system ukośny.
Właściwości
Kora dębu słynie z działania ściągającego, przeciwzapalnego i antywirusowego. W jej skład wchodzą garbniki, których w młodej korze może być nawet do 20%! W liściach garbników jest około 5%. Poza tym kora zawiera „flobafeny (także w starszych liściach), flawonoid kwercetynę (także w liściach), alkohol cykliczny cukrowy – kwercytol, kwasy fenolowe (galusowy, elagowy)”⁴.
Zawartość cennych garbników z wiekiem drzewa spada aż do 4%, dlatego korę najlepiej pozyskiwać z młodych drzew – nie należy jednak obdzierać żywych drzew, które mogą przeżyć kolejne wieki! Korę najlepiej pozyskać ze ściętych drzew albo tam, gdzie prowadzone lub planowane są wycinki drzew. Na ziemi można znaleźć mnóstwo gałęzi i gałązek, które są bogatym źródłem cennego lekarstwa (sensowną opcją jest również nabycie kory dębów z etycznego i ekologicznego miejsca).
Zebraną korę trzeba wysuszyć, w temperaturze do 35°C, a przed użyciem można ją zmielić. Chociaż gdy przygotowuję odwary, czasami korzystam z całych ususzonych pasków dębowej kory – zwłaszcza gdy chcę otrzymać mocniejszy ekstrakt.
•
Odwar z kory dębu
Łyżka kory dębu
Szklanka zimnej wody
Korę zalać wodą. Gotować powoli pod przykryciem około pięciu minut, następnie zostawić do naciągnięcia na pół godziny. Odcedzić. I już można pić.
Taki napój leczy stany zapalne błony śluzowej w jamie ustnej – korzystałem z niego ochoczo po zabiegach dentystycznych, przy podrażnionych dziąsłach. Poza tym kora dębu leczy podrażnienia i zapalenia skóry, lekkie oparzenia oraz hemoroidy. Bogaty w garbniki odwar z kory ścina białko na powierzchni ran i przyśpiesza ich gojenie. Odrobinę intensywniejszy odwar jest świetnym lekiem na biegunki, zaleca się pić po małej szklance dwa lub trzy razy dziennie. Jednak „ze względu na to, że surowce bogate w garbniki hamują wchłanianie składników pokarmowych, wiążą mikroelementy i mogą powodować zahamowania przyswajania alkaloidów i innych leków zasadowych, odwaru nie stosuj dłużej niż trzy dni. Jeśli przyjmujesz jakieś leki syntetyczne, zażywaj je godzinę przed lub po wypiciu odwaru”⁵.
Zawarte w korze dębu garbniki „wiążą się również z białkiem komórek drobnoustrojów, dzięki czemu działają bakteriobójczo lub hamują rozwój mikroorganizmów. Poza tym unieczynniają toksyny bakteryjne wytwarzane przez różne drobnoustroje chorobotwórcze. Dają również nierozpuszczalne osady z alkaloidami i solami metali ciężkich, co bywa czasem wykorzystywane w zatruciach tymi związkami”⁶. Z kolei wywar z liści dębu polecany jest na łupież. Żołędzie mogą być podstawą nalewek. Przygotowuje się z nich również napój odchudzający, kawę wspierającą układ odpornościowy, a w końcu bogatą w witaminy mąkę. Drobno zmielone żołędzie, parzone z dodatkiem kardamonu i cynamonu stanowią konkurencję dla espresso. Jeśli natomiast chodzi o bóle pleców i kręgosłupa – już Słowianie wiedzieli, że nie ma nic lepszego od kory starego dębu. Należy udać się do drzewa, pokłonić się mu, zapytać o pozwolenie i po jego uzyskaniu – ocierać się plecami o korę. Nie krócej niż 15 minut, najpierw delikatnie i czule, później intensywniej, ale tak, by nie przekraczać progu bólu i nie ranić skóry drzewa.
•
Drugiego listopada 1974 roku w Puszczy Białowieskiej wichura zwaliła jeden z najsłynniejszych dębów, zwany Dębem Jagiełły. Podobno przesiadywał pod nim Władysław Jagiełło, gdy wybierał się na polowanie. Fakty mówią jednak, że słynny dąb nie dożył 450 lat. Leży na ziemi ponad 40 lat, pozbawiony kory, miejscami pożarty przez czas, ale wciąż sprawia wrażenie, jakby upadł kilka lat temu. Drewno dębu jest „przesycone substancjami hamującymi rozwój grzybów i mocno spowalniającymi procesy gnilne. Garbniki odstraszają też większość owadów, a zupełnie mimochodem i niezamierzenie owe środki obronne poprawiają smak wina (dojrzewającego w beczkach _barrique_), gdy w którymś momencie drzewo zmienia się w dębową beczkę. Nawet mocno uszkodzone okazy z ułamanymi konarami są w stanie odbudować koronę i żyć jeszcze spokojnie przez całe stulecia”⁷. Leżący w Puszczy Białowieskiej kilkunastometrowy pień z owalną dziurą w środku przypomina wieloryba łypiącego otwartym okiem na patrzącego. Właśnie tak wyobrażałem sobie stworzenie, które połknęło biblijnego Jonasza. Lubiłem w dzieciństwie tę historię i bałem się jej. Oto człowiek, który został ukarany za to, że ucieka przed swoim przeznaczeniem. Podobno najstarsze pieśni baublisów opowiadają o tym, dokąd zmierzamy i kim naprawdę jesteśmy.
Wizja
Na początku był ocean i wiatr, nic więcej. Istnieli od głębin po przestworza, złączeni pośrodku. Nie mogli siebie przeniknąć. Wielki Duch przeglądał się w lekkości powietrza i gęstości wody, przeglądał się w sobie. Aż uznał, że przyszedł czas na poznanie. Rozdzielił się na pół. W wodzie zamieszkała ta, która daje życie. W powietrzu zamieszkał ten, który je wywołuje. Wezbrały wody oceanu, nadeszły sztormy i tornada, trąby powietrzne unosiły wody wysoko do góry, jednak te za każdym razem powracały na swoje miejsce. I tak minęły wieki, a Wielki Duch nie mógł ponownie się zjednoczyć. W końcu spoczął, wyczerpany, podzielony. Ucichł wiatr, a tafla oceanu stała się gładka. I tak to trwało. Cisza zawładnęła światem, aż Wielki Duch usnął. I właśnie wtedy, na samym środku oceanu pojawiło się światło. Nikt nie wie do dzisiaj, skąd przyszło, chociaż są tacy, którzy twierdzą, że to Wielki Duch przez sen otworzył oczy i z nich wystrzelił jasny promień. W świetle, na samym środku oceanu poruszyła się woda, którą począł wołać wiatr – jednak czynił to inaczej niż wcześniej. Wołał pieśnią, wołał w miłości, wołał w wolności, gdyż już wiedział, że od tej, która daje życie, zależy czy przyjdzie. I tak się stało. Ta, która daje życie, wchłonęła światło i na samym środku oceanu wyrosło pierwsze drzewo, które chciało być nazwane dębem. Wraz z nim pojawiły się ziemia i niebo, zwierzęta i chmury, rośliny i deszcz, ludzie i bogowie. Wszyscy w nieustającym tańcu, który ma tylko jeden cel: odkryć, jak ponownie złączyć się w jedno, by obudzić Wielkiego Ducha.W 1799 roku pojawiła się _Botanika stosowana_ przyrodnika Stanisława Bonifacego Jundziłła, w której napisał, że: „sok z brzozy na wiosnę płynący, zebrany i w beczkach bez żadney przymieszki fermentowany, daie wieśniakom naszym przyiemny i zdrowy, do pół lata trwały, kwaskowaty napóy. Świeżo do robienia miodu i piwa użyty daie wiele przyiemnego smaku i tęgość pomnaża”¹⁸. To właśnie na początku okresu wegetacyjnego, jeszcze zanim wypuści liście, brzoza pompuje wzdłuż pnia i gałęzi wodę. Ta musi ją odżywić, zapewnić wzrost gałęziom i dotrzeć do każdego rodzącego się listka. Drzewo zmienia pozyskaną z gruntu wodę w odżywczy sok, bogaty w witaminy C i B, oraz minerały, takie jak magnez, żelazo, fosfor. Oskoła odtruwa organizm, odżywia, stymuluje układ odpornościowy i łagodzi dolegliwości wrzodowe. Najlepszy czas na pozyskiwanie oskoły przypada na przełom marca i kwietnia. O ile nie trzymamy soku w beczkach, jak zalecał Bonifacy Jundziłł, lepiej umieścić go w lodówce, gdyż w temperaturze pokojowej sfermentuje po kilku dobach. Jednak pobieranie soku z brzozy to uszkodzenie kory, często początek infekcji grzybiczej i znaczne osłabienie drzewa, które w okresie wzrostu gromadzi pokarm na nadchodzące miesiące. Dlatego jeśli oskoła nie jest absolutnie niezbędna, tak jak mieszkańcom wsi, którzy głodowali wraz z nadejściem przednówka – lepiej zrezygnować z ranienia drzewa, albo rozważyć skorzystanie z soku pobranego w etycznych warunkach (zapewnienia producentów soku z brzozy, że pochodzi z ekologicznych upraw zazwyczaj nie są tego gwarancją, a jedynie marketingowym chwytem).
•
Od wieków brzoza uważana była za święte drzewo związane z białą magią. W Persji i Mezopotamii drewno brzozy poddawano działaniu wysokiej temperatury, by otrzymać węgiel drzewny, a także dziegieć wykazujący właściwości antyseptyczne. Natomiast mitologia nordycka wskazuje na przyszłość: to pod brzozą ma dojść do końca świata, ostatecznej bitwy bogów zwanej Ragnarok. Najstarszy odnaleziony dowód na relację brzozy z człowiekiem wskazuje na ponad pięć tysięcy lat wstecz. W 1991 roku, w dolinie Ötz w Tyrolu Południowym, odkryto szczątki człowieka, zwanego Ötzi albo człowiekiem lodu, a przy nim przedmioty wykonane z łyka i kory brzozy (można je obejrzeć w Muzeum Archeologicznym Tyrolu Południowego we Włoszech).
Dla Słowian, którzy trzeci miesiąc roku zwali na jej cześć brzezieniem, była symbolem wiecznego życia – w młode brzozy miały przemieniać się dusze dziewcząt o dobrym sercu, które zmarły przedwcześnie. Posadzona przy domu chroniła przed złymi duchami. Z wiotkich gałązek pleciono ochronne, rytualne wianki, a z drewna rzeźbiono czarodziejskie różdżki oraz kołyski dla niemowląt, które gwarantowały spokojny sen i zdrowie. Oskoła nie tylko odżywiała ciało, ale nałożona na skórę miała odejmować lat i wydłużała życie. Z gałęzi wytwarzano miotły, a w poniedziałek wielkanocny smagano się rózgami brzozowymi. W _Zielniku_ wydanym w 1845 roku Józef Gerald Wyżycki zapewniał, że zebrane w środku lata gałązki „powiązane w pęczki i pod dachem na wolnem powietrzu zasuszone są najmniej szkodliwe zdrowiu narzędzie do powściągnienia swawoli”¹⁹. Wyżycki, ziemianin i botanik, wyjaśnia, że tak przygotowane narzędzia „służyły pospólstwu naszemu do chłystania się w łaźniach, wzbudzenia większej transpiracyi, i oczyszczenia ciała od znoju, kurzawy i brudu”²⁰. Miało to zapobiegać cierpieniom. Te wątpliwe dla wielu przyjemności być może zainspirują, a wręcz ucieszą współczesnych zwolenników zmysłowych swawoli, zdanych na plastikowe, nieekologiczne rekwizyty. Wszak warto i tu, podobnie jak przy wspomnianym wcześniej soku z brzozy, poddać refleksji myśl, by własnych rozkoszy nie przedkładać nad cierpienia drzewa.
Charakterystyka
Rodzaj brzoza (_Betula_) liczy około 120 gatunków, z czego w Polsce występuje siedem. Łacińska gatunkowa nazwa najbardziej popularnej w Polsce brzozy brodawkowatej _verrucosa_ pochodzi od słowa _verruca_ oznaczającego brodawki, czyli gruczoły wydzielające żywicę, które pokrywają młode gałęzie. Słowianie zwali je łzami. Inną nazwą gatunkową tej samej brzozy jest _Betula pendula_. Łacińskie słowo _pendula_ oznacza to, co zwisające. W umyśle stroniącym od swawoli pojawią się obrazy delikatnych, poruszanych wiatrem gałązek brzozy, i nic innego. Gałązki te wyrastają z pnia, pokrytego charakterystyczną, białą, łuszczącą się korą. Brzoza brodawkowata jest chętnie stosowana w ziołolecznictwie, podobnie jak jej mniej popularna siostra: brzoza omszona (_Betula pubescens_). Na szczególną uwagę zasługuje również brzoza karłowata (_Betula nana_), krzew sięgający zazwyczaj metra wysokości o prawie okrągłych liściach. Niestety, brzoza karłowata, jedna z najpiękniejszych brzóz świata, należy do gatunków zagrożonych wyginięciem w Europie Środkowej.
Powiedzenie „wysoki jak brzoza i głupi jak koza” – niesprawiedliwe i obraźliwe dla mądrych, a wręcz rezolutnych stworzeń, jakimi są kozy – oddaje prawdę dotyczącą brzóz brodawkowatych. Te rosną bardzo szybko i mogą sięgnąć nawet 30 metrów. Dożywają 120 lat, a wzrost zatrzymują zazwyczaj dopiero po przekroczeniu sześćdziesiątki – chociaż zdarza się, że wysuwają pień w stronę nieba nawet do 80 lat! Drzewo rośnie na półkuli północnej – w Europie, zachodniej Syberii, a także w Kanadzie i na Alasce.
Brzoza nie jest wymagająca, jeśli chodzi o gleby, pasuje jej różna wilgotność i można ją znaleźć w lasach liściastych i mieszanych. Porasta również wrzosowiska i łąki, jest tam pionierką. Świetnie znosi „trudne warunki życia, takie jak gwałtowne zmiany temperatury i wilgotności oraz niedostatki składników odżywczych, ale wymaga dużo światła do swego rozwoju. W warunkach eksperymentalnych, przy całodobowym oświetleniu brzoza może wyrosnąć w ponad dwumetrowe drzewko w ciągu 10 miesięcy! Brzoza była jednym z pierwszych drzew, które wróciły na nasze ziemie po ostatnim zlodowaceniu, jakieś 12 000 lat temu. Przez kolejne 3000 lat drzewo to pozostawało jednym z głównych gatunków lasotwórczych, by później ustąpić pod wpływem zacienienia przez inne drzewa liściaste”²¹. Poza tym, że rozmnaża się łatwo i szybko – o ile ma dostęp do światła – przyśpiesza powstawanie próchnicy, i w ten szczodry sposób tworzy dogodne warunki dla rozwoju innych drzew, a nawet lasów!
Właściwości
Najczęściej w zielarstwie wykorzystywane są liście brzozy, które od maja do czerwca można zbierać z bocznych gałęzi. Czynić to należy z szacunkiem i świadomością, że zdecydowana większość liści musi pozostać na drzewie, aby utrzymać je w zdrowiu. Najwięcej wartości mają młode liście pokryte żywicą, w których znajdują się między innymi flawonoidy i kwas askorbinowy. Liście można wysuszyć i zaparzyć jak herbatę.
•
Napar z liści brzozy
Łyżka rozdrobnionych liści
Szklanka wrzącej wody
Liście zalać wrzątkiem, przykryć i odstawić do naciągnięcia na pół godziny.
Porcja wzmacniająca na jeden dzień to dwie szklanki napoju. Napar działa odtruwająco, przeciwobrzękowo, przeciwzapalnie i odkażająco. Stosuje się go przy „przewlekłych chorobach dróg moczowych, przy obrzękach na tle nerkowo-sercowym, a także zewnętrznie przy schorzeniach skóry: łojotoku, łuszczycy, trądziku, a także w pielęgnacji włosów”²². Napar ułatwia wydalanie z organizmu szkodliwych substancji związanych z przemianą materii, zwłaszcza soli, tym samym wspierając leczenie otyłości.
Biały kolor brzoza zawdzięcza betulinie, która występuje w postaci krystalicznych skupisk w korze, ale również liściach drzewa. Po raz pierwszy wyizolował ją Johann Tobias Lowitz w 1788 roku i to właśnie z kory brzozy brodawkowej. Tym samym betulina stała się jedną z pierwszych naturalnych substancji pozyskanych z roślin. W Nepalu pasta z kory stosowana jest na rany, skaleczenia i oparzenia. W Bośni i Hercegowinie produkty z brzozy stosowane są na porost włosów i łupież. Co ciekawe, betulina hamuje rozwój wirusów, a także nowotworów skóry (czerniak) i mózgu (glejak)²³. Poza tym wykazuje „działanie przeciwzapalne, przeciwalergiczne, przeciwbólowe, ochronne dla wątroby”²⁴.
Z kory (korowiny, a nie jej białej, delikatnej części służącej niektórym, romantycznie usposobionym ludziom za papeterię) wypala się również dziegieć – popularną od wieków brunatnoczarną maź o charakterystycznym zapachu. Dziegieć działa odkażająco, antyseptycznie i leczniczo na skórę oraz problemy reumatyczne. Dawniej na wsiach stosowano go jak maść odstraszającą owady i smarowano nim skórę zwierząt hodowlanych. Poza tym w korze i drewnie brzozy znajduje się ksylan, z którego produkuje się ksylitol, zwany cukrem brzozowym. Zdecydowanie zdrowszy od zwykłego białego cukru.
Na pniach brzozy można również natrafić na nieapetycznie wyglądające, ciemne grzyby zwane błyskoporkiem podkorowym (_Inonotus obliquus)_ albo włóknouszkiem ukośnym_,_ a popularnie: czagą albo guzem brzozy. Przypominają zgrubiałą, zwęgloną korę i od dawna znane są w medycynie ludowej. Mieszkańcy Syberii nazywają je „darem Boga” i przypisują im właściwości przeciwzapalne, antynowotworowe, regenerujące wątrobę i silnie wzmacniające organizm. Czagę można parzyć jak kakao albo kawę inkę, a w smaku przypomina połączeniu obu tych napoi.
Wizja
Mówią, że drzewa to krewni odległych gwiazd, czy raczej mieszkańców odległych gwiazd. Mówią, że Pierwsza Matka i Pierwszy Ojciec wysłali kilkanaście misji, ale nie są zgodni, ile dokładnie. Niektórzy z plemienia Dawnych twierdzą, że było ich dwanaście, inni, że trzydzieści pięć. Mieli ruszyć po rozległym wszechświecie i znaleźć najdoskonalsze miejsce dla rozwoju życia. Jedna z misji wylądowała na planecie zwanej Niebieską, Trzecią albo Ziemią. Tu miał wydarzyć się eksperyment określany imieniem człowieka. Dzieci gwiazd zasiedliły nową planetę. Przybrały ciała drzew, istot, które łączą trzy światy – dolny, środkowy i górny. Przybrały ciała istot, które przetrwają kataklizmy, zmiany klimatu, wymieranie gatunków. Przybrały ciała najwytrwalszych i długowiecznych. Jedne miały żyć tylko kilkaset lat, tak jak buki, ale za to rozmnażać się nieprzerwanie, a swymi owocami karmić innych. Inne zyskały zdolność życia tysiące lat, jak sekwoje. Były i takie, które miały nauczyć się, jak żyć dziesiątki tysięcy lat, niczym gaj topól osikowych, zwany Pando albo Drżącym Gigantem. Ale to nie wszystko, drzewa miały przygotować warunki do życia dla innych – dawały tlen niezbędny do oddychania, drewno do budowy domów i lekarstwa, które umieściły w korzeniach, korze, owocach i liściach. I gdy wszystko zdawało się być harmonijne, a ewolucja dopiero rozpoczęła rzeźbić kształt człowieka z gliny, sierści i kłów, na Ziemi wylądował zagubiony statek. Wysiadły z niego najmłodsze z gwiazd. Nie znały porządku, powagi, ani dyscypliny. Spóźniły się całe wieki. Starały się pośpiesznie wpasować, nałożyły na siebie czarną korę, ale zostały zauważone przez pozostałe drzewa i wygnane. Miały wrócić do gwiezdnego domu, wytłumaczyć się przed Pierwszą Matką i Pierwszym Ojcem. Nie chciały, prosiły, by dać im szansę, ale drzewa zakorzenione na Ziemi były nieustępliwe. Najmłodsze z gwiazd postawiły jednak na swoim. Podczas wiosennej równonocy porozumiały się z Tą, Która Urodziła Słońce i otrzymały od niej biel, gdyż pragnęły stać się niepodobne do wszystkich innych drzew, by te nie mogły rozpoznać w nich swoich krewnych. Wypędzone z borów, puszczy i lasów rozpoczęły życie na obrzeżach. Przez tysiące lat walczyły o przetrwanie i uznanie w oczach starszyzny drzew. Zgromadziły w korze lekarstwa, nasmarowały swoje liście słońcem, uległy namowom wiatru, któremu pozwalały grać na swych gałęziach, a przede wszystkim karmiły ziemię próchnicą. A w końcu, stare drzewa same zaczęły wzorować się na najmłodszych, zwanych brzozami, które miały odwagę, by uczynić las tam, gdzie nie chciało rosnąć żadne drzewo.