Włącz światło! Nie daj się ciemności - ebook
Włącz światło! Nie daj się ciemności - ebook
Jasność czy ciemność – Ty wybierasz
Chyba każdy z nas miał kiedyś taką chwilę zwątpienia, w której wydawało mu się, że gorzej już być nie może. Taką, w której wszystko widział w czarnych barwach. Taką, w której czekał, aż to wszystko się skończy. Czy jednak po niej, w tym tunelu zwątpienia nie rozbłysło światło? A może dopiero przyjdzie na to pora?
Ksiądz Piotr Pawlukiewicz mówił tak, że jego słowa rozjaśniały mroki duszy. Zawsze trafiał w sedno problemu i tłumaczył w prosty sposób nawet najbardziej zawiłe sprawy, z jakimi się borykamy. Nie bał się poruszać trudnych tematów i zawsze wskazywał na Tego, który jest Światłem. Teraz, w nigdy wcześniej nie publikowanych konferencjach, mówi o oczekiwaniu i walce z ciemnością, która za wszelką cenę próbuje zwyciężyć w naszym życiu jasność. To, czy jej się uda zależy tylko od tego, czy jej na to pozwolimy.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6399-4 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o jakiej porze nocy nadejdzie złodziej, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie.
Mt 24, 37–44
Maryja i Józef jako pierwsi na świecie przeżywali oczekiwanie na przyjście Pana Jezusa. Zapewne byli podobni do innych młodych ludzi – zaręczeni, z planami na przyszłość, pełni marzeń i wyobrażeń o tym, jak będzie wyglądało ich małżeństwo. Dość precyzyjnie można powiedzieć, jakie życie wiedliby, gdyby pewnego dnia przed Maryją nie stanął Gabriel. W tamtych czasach z trudem torowały sobie drogę nowinki – wszystko było do siebie bardzo podobne. Nie panoszył się liberalizm. Domy, obyczaje, wszystko to działało zgodnie z odwiecznymi zasadami. Zaręczając się, Józef i Maryja pewnie spodziewali się błogosławieństwa od Boga w postaci gromadki dzieci, może myśleli o domu, w jakim mogliby zamieszkać. Dochodzi jednak do zwiastowania w Nazarecie i wszystko się zmienia.
Dla Maryi i Józefa to musiało być niczym trzęsienie ziemi. Bóg nie błogosławi ich marzeń. Bóg daje im drogę życia, którą dopiero będą odkrywać, jeszcze nie wiedzą, na czym ona będzie polegać. Może to nawet trochę zaskakujące, że decyzja jest na tak. Maryja mówi: _fiat_, „niech mi się stanie”, „przyjmę Syna Bożego do swojego łona”, choć zapewne w Jej głowie kłębią się tysiące pytań. Wszystkie te ich plany, oczekiwania, które mieli w sercu, Pan Bóg zmienia. Spodziewali się, że dziecko przyjdzie na świat w domu w Nazarecie, który Józef przygotował dla swojej małżonki i potomstwa, a tymczasem zmuszeni są wybrać się do Betlejem na spis ludności. To nie miało być tak. To już pierwsza zmiana w ich planach.
Jeśli jesteśmy przy tym spisie ludności, zwrócę uwagę na jedną rzecz. W okolicach Bożego Narodzenia często można usłyszeć w kościele, że Józef udał się do swojego miasta i tam urodził się Jezus. To jest wskazówka dla nas! Jeśli chcemy, żeby narodził się w nas Jezus, musimy się udać do samego siebie. Do prawdy o nas. Rodzinne miasto jest symbolem pierwszych lat życia człowieka. Miejsca naszych pierwszych kontaktów ze światem, który dopiero zaczynaliśmy pojmować. Każdy z nas, choć dziś może mieszka już setki kilometrów od rodzinnego miasta, to jednak zostawił w nim cząstkę swojego serca, a to rodzinne miasto w jego sercu zamieszkało. Pamiętajcie, że w życiu religijnym, w życiu duchowym mamy za zadanie nie tylko poznawać Boga, ale również poznawać siebie. Kto poznał siebie naprawdę, poznał i Boga. Nie można znać Boga, nie znając siebie. To jest właśnie problem wielu chrześcijan. Ludzie nie znają siebie, przez co w życiu duchowym towarzyszą im ogromne cierpienia.
Wróćmy do życia Świętej Rodziny. Idą do Betlejem, a stamtąd do Egiptu. Oni, którzy spodziewali się spokojnego, pogodnego życia w Nazarecie, nagle lądują nad Nilem ze swoim Dzieckiem, które jest tajemnicze. Podkreślam to, żeby uzmysłowić państwu, że Pan Bóg bardzo często nie idzie drogami, które my sobie wymarzymy. Jezus nie zawsze błogosławi naszym oczekiwaniom i pragnieniom. Czasami jest wręcz przeciwnie: przychodząc, dokonuje poważnej korekty naszych planów. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałem człowieka, który powiedziałby: „Wymarzyłem sobie takie życie i wszystko spełniło mi się co do joty”. Pomysły Pana Boga dla nas są przeważnie zupełnie zaskakujące. Józef i Maryja spodziewali się narodzin w Nazarecie, tymczasem Zbawiciel przyszedł na świat w stajni. My mamy swoje scenariusze, a Pan Bóg swoje. Ale to On jest Bogiem, to On wie, czego najbardziej nam potrzeba, a my musimy zrozumieć, że jesteśmy wpisani w Jego plan.
Gdy Jezus ma dwanaście lat, z pewnym wyrzutem mówi do Maryi i Józefa: „Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?”¹. Bardzo często zastanawiamy się, co zrobić, żeby poprawić nasze małżeństwo, co zrobić, żeby poprawić jakieś relacje, w których jesteśmy, co zrobić, żeby mieć spokój. Powinniśmy też jednak choć czasami spróbować przejść na optykę Pana Boga i postawić sobie zgoła inne pytania. Kiedy przeżywamy coś trudnego, gdy spotyka nas jakieś nieszczęście, pomyślmy nie tylko, jak sobie z nim poradzić, sprawić, żeby jak najmniej bolało, ale też co Bóg chce nam przez nie pokazać. Albo jak znaleźć wiarę, by mimo nieszczęścia wytrwać przy Bogu. Jak wykorzystać to, co nas spotkało, do zbawienia – to nieszczęście może być wbrew pozorom wielkim darem od Pana Boga.
W Ewangelii często pojawia się motyw snu i budzenia się z niego. Można przeżyć życie, śpiąc. Kolega, który jest kierowcą autobusu miejskiego w Warszawie, opowiadał mi – trudno w to uwierzyć, ale zaklinał się na wszystkie świętości, że tak właśnie było – że kiedyś wyjechał z zajezdni na Mokotowie i film mu się urwał. Ocknął się dopiero, kiedy wjeżdżał na plac Bankowy, wtedy jeszcze plac Dzierżyńskiego. Jak przyjechał z Mokotowa do Śródmieścia, nie pamiętał. Mówił: „Patrzę do tyłu, ludzie siedzą, nikt nie krzyczy, ofiar nie ma. To tajemnica ludzkiego mózgu. Przejechałem pół Warszawy bez świadomości tego, co robię”. Z naszym życiem duchowym jest podobnie, niejednokrotnie nie wiemy do końca, co się w nim właściwie dzieje.
Wielu ludzi na pewnym etapie życia mówi: „Jaki ja byłem tępy. Żona tak jakoś ustawiała sprawy nieuczciwie, a ja, zauroczony nią, w ogóle tego nie widziałem. Zupełnie jakbym był ugodzony jakąś zatrutą strzałą. Albo jakbym spał”. I my postawmy sobie czasem pytanie: czy ja przypadkiem nie śpię? Może właśnie dlatego Pan Bóg musi niekiedy zesłać zamieszanie do mojego życia, bym pewne sprawy rozważył w sercu, tak jak Maryja.
Jezus ostrzega przed snem, który może być spowodowany pijaństwem lub obżarstwem². Przestrzega nas też przed pigułką nasenną, która się nazywa: „wszyscy tak robią”. Stosowaliśmy ją od młodzieńczych lat do usypiania czujności rodziców, na przykład kiedy w szkole dostawaliśmy dwóję. Przychodząc do domu, mówiliśmy: „Mamo, dostałem dwójkę”, i zanim mama zdążyła podnieść głos, żeby wygłosić groźną mowę, rzucaliśmy pigułkę:
– Ale wszyscy dostali dwóje.
– Ano, synku, jak wszyscy dostali, to dobrze. To się nie wyróżniałeś. Trzymaj tak zawsze, bądź jak wszyscy.
Wszyscy mają pirackie nagrania, wszyscy czytają książki erotyczne, nawet jeśli ich fabuła jest potwornie słaba, wszyscy tak robią, wszyscy, wszyscy, wszyscy… Kiedyś spotkałem w lipcu na Starym Mieście moich znajomych. Tłok tam w wakacje niemiłosierny. Mówię:
– Dlaczego tu spacerujecie? Obok park Krasińskich jest pusty. Alejki, ławki.
– No przecież skoro tu jest tyle ludzi, to znaczy, że musi być fajnie – odpowiedzieli mi.
Wszyscy tak robią.
Jezus mówi, że nie będzie masowego zbawiania, nie będzie zbawiał segmentami czy grupami, tylko indywidualnie. Dwoje będzie w polu, bardzo podobnie będzie żyło, dwoje będzie w domu, jeden zostanie wzięty, drugi zostawiony³. Mimo iż patrzącym z zewnątrz może się wydawać, że ludzie ci wykonują identyczną pracę, identycznie się ubierają, identycznie się modlą.
Kiedyś jeden pan mi powiedział, że niedawno obudził się ze snu, w którym sobie powtarzał, że nie lubi śpiewać w kościele. „Proszę księdza, ja nie lubiłem śpiewać w kościele. Nie jestem zbyt muzykalny. Nie wiem, czy tonacje mi nie odpowiadały, czy mi się tą gębą po prostu nie chciało ruszać. Nie wiem. W kościele tak sobie coś tam pod nosem pomruczałem, jakiś znany refren sobie czasem zaśpiewałem. I nagle mnie olśniło – przecież to jest modlitwa. Przez kilkadziesiąt lat mojego życia nie wykorzystałem tysięcy modlitw. Tak sobie tylko stałem. Gdy ktoś patrzył na mnie z zewnątrz, stwierdzał zapewne, że jestem takim samym parafia-ninem jak wszyscy, którzy stali dookoła. A ja wcale się nie modliłem tak jak inni”.
Ojciec Jacek Salij OP napisał kiedyś artykuł pod tytułem _Być Polakiem to nasz sposób bycia człowiekiem_, w którym odniósł się do __ pochwały pospolitości. Pisał w nim, że są ludzie, którzy zanim coś ocenią, muszą to porównać z podobnymi rzeczami posiadanymi przez osoby z ich otoczenia. Mój samochód jest dobry, dopóki sąsiedzi nie kupią lepszego. To jest wielki błąd. To, że chcemy być tacy jak inni ludzie. Nie interesuje nas bowiem celowanie jeszcze wyżej.
Może być przecież tak, że jest rodzeństwo. Jedno z nich zarobiło jakieś tam pieniądze i dało na biednych tysiąc złotych. Druga osoba, brat albo siostra, stwierdziła, że ona też tak musi, i też przezna-czyła na pomoc ubogim tysiąc złotych. A potem Pan Bóg powie, że ta pierwsza dostała tylko tyle talentów, by prowadzić mały interes i wspomóc bliźnich tysiącem złotych, druga z kolei dostała o wiele więcej talentów i wymagać się będzie od niej znacznie więcej. Mamy od Pana Boga różne powołania. Porównywanie się jest bardzo niebezpieczne.
Ktoś z państwa mógł przecież zostać powołany do napisania trzydziestu dobrych książek, które by broniły Boga, Kościoła, prawdy i historii, a ktoś inny mógł dostać tyle talentów, by napisać jedną. Czy to znaczy, że ta pierwsza osoba jest trzydzieści razy lepsza od drugiej? To błędne myślenie. Pan Bóg różnie rozdziela swoje talenty. Stojąc w jednym szeregu, możemy być od siebie bardzo różni. Takie równanie do kreski może być mylące.
Owo magiczne „bo wszyscy…” nas nie ocali. Wszyscy tak mówią, wszyscy tak sądzą, wszyscy tak podróżują, wszyscy tak kupują, wszyscy tak sprzedają. Ocali nas Jezus i wierność Jemu. Pan Bóg na pigułkę „wszyscy tak robią” nie da się nabrać. Nawet jeśli w czasie sądu ostatecznego powiesz Mu, że wszyscy robili tak jak ty, On odpowie: „Wszyscy to są wszyscy, ale Ja z tobą prowadziłem indywidualny dialog przez całe twoje życie. Dlaczego słuchałeś wszystkich, a nie Mnie?”.
Uderzyła mnie kiedyś jedna rzecz. Gdzie Judasz stał się zdrajcą? Przy Chrystusie i apostołach. Wędrował z nimi trzy lata. Mieszkał wśród świętych apostołów – wszyscy zostali później wyniesieni na ołtarze. On w tym środowisku został zdrajcą. Gdyby ktoś wcześniej patrzył na Judasza i pozostałych apostołów, nie zauważyłby chyba, że jeden z nich odegra tak tragiczną rolę w życiu Jezusa.
Można przychodzić do kościoła, stawać obok ludzi modlących się i być zupełnie innym niż oni. Być człowiekiem z zupełnie innej bajki. Często chowamy się w tłumie i łudzimy się, że to nas ocali. Jednak zanim nastąpi sąd powszechny, odbędzie się sąd indywidualny, na którym każdy z nas będzie miał serce prześwietlone dobrym i miłosiernym Sercem Pana Jezusa. Jeśli ktoś się wtedy uprze pójść na stronę ciemności, Pan Bóg mu pozwoli. Ktoś kiedyś powiedział, że klamki na drzwiach piekła są na zewnątrz pomieszczeń, nie od wewnątrz. Każdy, kto się tam znajdzie, zrobi to z własnej woli.
Gdy Pan na końcu czasów przyjdzie, rozświetli wszystko i wszystko stanie się jawne. Wszystko, co ukryte, będzie pokazane publicznie. Nas, księży, Pan Bóg przygotowuje na to nieraz w bardzo specyficzny sposób. Zdarzyło się niejednemu kapłanowi, że był w sklepie z bielizną, oczywiście po cywilu, bez sutanny, i kupował sobie jakąś piżamkę czy slipki – normalna ludzka rzecz. Może nawet wybierał takie kolorowe, w jakieś samochodziki albo tygryski, aż tu nagle przez pół sklepu ktoś zawołał: „O! Szczęść Boże, księże proboszczu. Co tam ksiądz kupuje?”. Zwykły człowiek może liczyć na jakąś anonimowość, kapłan nigdy, bo zawsze może spotkać kogoś, kto go rozpozna. Dla nas to taka zapowiedź tego, że kiedyś wszystko stanie się jawne. Że kiedyś aniołowie zawołają każdego po imieniu.
Z wielkim przejęciem zwiedzałem kilkanaście lat temu Pompeje. Tragedia tego miasta w siedemdziesiątym dziewiątym roku naszej ery, spowodowana potężną erupcją Wezuwiusza, była ogromna. Spadające rozżarzone odłamki skał i kamienie burzyły budowle i zabijały ludzi, inni ginęli z powodu temperatury, sięgającej kilkuset stopni Celsjusza, i od trujących wyziewów. Popioły z wulkanu przykryły miasto kilkumetrową warstwą, grzebiąc żywcem tych, którzy w porę nie zdołali uciec. Ich ciała uległy rozkładowi, pozostawiając po sobie w zastygłych popiołach puste komory. Badacze pracujący w Pompejach wypełnili te komory gipsem i w ten sposób otrzymali odlewy, ukazujące ludzi w takich sytuacjach, w jakich zastała ich zagłada miasta. Niektórzy z nich trwali w miłosnym uścisku, popioły utrwaliły ich ciała w trakcie aktu seksualnego. Kiedy się kładli do łóżka, przez myśl im nie przeszło, że ich miłosną pozycję będą kiedyś oglądały miliony turystów przybywających do Pompejów. Coś tak intymnego jak zbliżenie fizyczne zostało nagle wystawione na widok publiczny. To, co nieraz ukrywamy przed ludźmi, co próbujemy, być może, ukryć przed samym sobą, też będzie przez Pana Boga na sądzie ostatecznym upublicznione. Każdy z nas będzie mógł zobaczyć, jak jego życie wpłynęło na losy świata, Kościoła, wspólnoty, rodziny, być może jakiegoś regionu, w którym mieszkamy.
Od kilku lat, zwłaszcza w Adwencie, kiedy tematyka światła jest wyjątkowo wyeksponowana, zastanawiam się, co jest prawdziwym światłem, a co sztucznym. Pamiętajmy, że ciemność może być kolorowa, błyszcząca i krzykliwa – po to, by nas oślepiać. Zaś pozorna martwa cisza, jakieś ubóstwo pejzażu czy rzeczywistości, w którą wchodzimy, może być źródłem prawdziwego światła.
Kiedyś w tramwaju widziałem dziewczynę siedzącą na kolanach chłopaka, a że stałem blisko, do moich uszu dobiegł też ciąg komplementów, takich właśnie świetlnych, jakie ten młodzieniec prawił swojej wybrance. Mówił do niej: „mój ty płomyczku”, „moje ty światełko kochane”. A ona ripostowała: „Nie ściemniaj”.
Jorge Fernández Salas/Unsplash
Jeśli ktoś nie chce nic mówić, mówi nieraz bardzo dużo. Niektóre dzieci, przychodząc do domu, już od progu wołają:
– Mamo, mamo! Ale w szkole była dzisiaj afera…
– Co ty tak pleciesz? – odpowie mama, znająca te sztuczki. – Chodź no tutaj. Byłeś ty w ogóle w szkole? Coś za dużo opowiadasz, to do ciebie niepodobne.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_