Władca Północy - ebook
Władca Północy - ebook
Bestsellerowa powieść o zawiłych i usłanych sekretami losach wielkich rodów piętnastowiecznej Anglii
Koleje losu Anne Neville, siłą poślubionej Edouardowi Lancasterowi, niespodziewanie się odmieniły. Jej mąż dokonał żywota pod Tewkesbury, tym samym Anne uwolniła się od niechcianego małżeństwa. Od zawsze zakochana w Ryszardzie, bracie króla Edwarda i księciu Gloucester, może wreszcie poślubić wybranka serca i poznać rozkosze oraz trudy macierzyństwa.
Z czasem Ryszard staje się wiernym towarzyszem rządów i królewskich wypraw wojennych brata, mimo jawnej niechęci i zazdrości królowej. Jako zasłużony wojownik i rycerz zostaje mianowany namiestnikiem północnej Anglii i wkrótce daje się poznać jako bardzo sprawny zarządca. Niebawem okaże się, jakim władcą jest Edward i jak trwała jest jego pozycja. Okrutne rozwiązanie problemu nieustannych szaleństw brata Jerzego nie będzie jedynym problemem króla. Nad wszystkim unosi się widmo tajemnicy, która już dwukrotnie zabrana do grobu nadal żyje i coraz bardziej zagraża władzy Edwarda.
We Władcy Północy – drugiej części trylogii o Ryszardzie III – wielkie uczucia i szlachetność przeplatają się z najniższymi ludzkimi pobudkami i małostkową zachłannością. Sharon Penman buduje misterną intrygę, w której każdy element, zależnie od zmiany aktualnej sytuacji w angielskiej polityce, może nieoczekiwanie oznaczać zupełnie co innego.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65521-62-0 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od roku 1459, gdy rozpoczyna się akcja tej książki, relacje między głównymi postaciami były następujące:
RÓD YORKÓW
Ryszard Plantagenet, książę Yorku
Cecylia Neville, jego małżonka
Edward, earl March, najstarszy syn
Edmund, earl Rutland, drugi syn
Jerzy, trzeci syn
Ryszard, najmłodszy syn, Dickon
Anna, księżna Exeter, najstarsza córka
Eliza, księżna Suffolk, druga córka
Małgorzata, najmłodsza córka
RÓD LANCASTERÓW
Henryk VI („Henryś”), król Anglii
Małgorzata Andegaweńska, królowa Anglii francuskiego rodu
Edouard, książę Walii, syn i następca
RÓD NEVILLE’ÓW
Ryszard Neville, earl Salisbury, brat Cecylii Neville
Ryszard Neville, earl Warwick, jego najstarszy syn
Anna Beauchamp, żona
Isabel Neville, starsza córka Warwicka
Anne Neville, młodsza córka Warwicka
Jan Neville, brat Warwicka
Izabela Inglethorpe, żona Jana
Jerzy Neville, biskup Exeter, brat Warwicka
Tomasz Neville, brat Warwicka
RÓD TUDORÓW
Jasper Tudor, brat przyrodni Henryka VI
Małgorzata Beaufort, żona Edmunda Tudora (brata przyrodniego Henryka VI), matka Henryka Tudora
Henryk Tudor, syn Małgorzaty Beaufort i Edmunda Tudora
Harry Stafford, książę Buckingham, powinowaty Edwarda i Ryszarda Plantagenetów
Henryk Beaufort, książę Somerset, powinowaty Henryka VI
Edmund Beaufort, jego brat
Jan Beaufort, brat Henryka i Edmunda
RÓD WOODVILLE’ÓW
Richard Woodville
Jacqeutta Woodville, jego żona
Elżbieta Woodville Grey, ich najstarsza córka
Antoni Woodville, faworyzowany brat Elżbiety
Katherine Woodville, młodsza siostra Elżbiety
Lionel, Edward, Richard i John — młodsi bracia Elżbiety
Tomasz Grey, najstarszy syn Elżbiety z małżeństwa z sir Johnem Greyem
Dick Grey, drugi syn Elżbiety z małżeństwa z sir Johnem Greyem
------------------------------------------------------------------------
1. Ze względu na niejasności, które mogłyby czytelnikowi utrudnić lekturę, w polskim tłumaczeniu zastosowano następującą konwencję zapisu imion i nazwisk: Edward (z rodu Yorków) i Edouard (z rodu Lancasterów); Anna (z rodu Yorków) i Anne (z rodu Neville’ów) (przyp. tłum.).1. Coventry
Maj 1471 roku
ANNE NEVILLE TRZYMAŁA W RĘKU STOKROTKĘ. Był pierwszy dzień aresztu w Coventry; siedziała we wnęce zalanego słońcem okna, obrywała płatki kwiatka i układała na podołku. Znalazła tu stokrotkę, ledwie ludzie Williama Stanleya wprowadzili je do klasztornego refektarza, gdzie miały przebywać, podczas gdy on sam chciał jak najszybciej powiadomić swego władcę o tym, że Francuzica została schwytana.
Anne nie miała wątpliwości co do tego, że kwiat stanowił wiadomość, której lepiej było nie powierzać słowom. Musiał go zostawić któryś ze zwolenników Lancasterów. Tego była pewna, gdyż stokrotka — która po francusku nazywała się marguerite — z dawien dawna była emblematem i ulubionym kwiatem Małgorzaty Andegaweńskiej. Nic nie wspomniała o tym, co znalazła, a oczekując przybycia swego ciotecznego brata Edwarda, w roztargnieniu obrywała płatki. Pięć… sześć… siedem… Po jednym za każdy dzień jej wdowieństwa.
Podniosła głowę i spojrzała przez salę na swoją teściową, bez współczucia dostrzegając ślady, jakie przeżycia ostatniego tygodnia zostawiły na tej twarzy — niegdyś nieskazitelnie pięknej. Anne dopiero uczyła się nienawiści. Do czasu, gdy wraz z ojcem musiała się udać na wygnanie, nigdy nie darzyła żadnej istoty nienawiścią, gdyż nie miała ku temu powodu.
Ale po Amboise wszystko potoczyło się bardzo szybko. Zaczęła nienawidzić Edouarda Lancastera bardziej, niż się go lękała — nie znosiła tonu jego głosu, gdy mówił o jej ojcu, nie znosiła tego, jak rozwodził się nad okrucieństwami, jakich dozna z jego rąk ród Yorków, nie znosiła, jak naśmiewał się z jej strachu. Najbardziej jednak nienawidziła tych nocy, kiedy ze znudzenia czy z braku innej nałożnicy wkraczał do jej komnaty, ona zaś musiała w milczeniu podporządkować się jego żądaniom. Był wszak jej mężem, miał więc prawo używać jej ciała, jak chciał — stanowiła jego własność. Bardziej niż fizyczny ból i upokorzenie spowodowane wymuszoną intymnością dręczyło Anne poczucie utraty własnej tożsamości. W takich chwilach nie była już Anne Neville, traciła swoją osobowość, była tylko używanym do woli narzędziem dostarczania przyjemności samcowi. Oczywiście dobrze znała obowiązki żony i prawa małżonka, wiedziała, że jest mu winna posłuszeństwo. Przenajświętszy Kościół głosił, że połowice muszą być posłuszne woli swych mężów, Anne zaś czternaście lat życia akceptowała to bez żadnych sprzeciwów czy wątpliwości. Ale z Edouardem nie chodziło tylko o posłuszeństwo. Intuicyjnie czuła, że jest dla niego czymś mniej niż żoną: ledwie rzeczą do wykorzystania, gdy akurat miał na to ochotę, albo do odrzucenia — gdy nie miał. Zaczęła go więc nienawidzić z namiętnością, której ani odrobiny nie okazywała w łóżku.
Dwa koszmarne dni po bitwie Anne spędziła głównie na modłach, w których dziękowała Wszechmocnemu Bogu za to, że dał Yorkom zwycięstwo i nie pozwolił zginąć jej kuzynom. Była pewna, iż Małgorzata wie, że jej syn nie żyje, że nie mógł pozostać przy życiu. Od chwili, gdy znalazły się w opactwie Little Malvern, Małgorzata wyrzekła raptem parę słów, przełknęła ledwie kilka kęsów chleba, a świece w jej pokoju paliły się aż do rana. Musiała wiedzieć. Sir Williamowi Stanleyowi pozostało tylko zająć wystudiowaną pozę na kamiennych stopniach prowadzących do pomieszczeń opata i oznajmić:
— Madame, jest pani więźniem Jego Królewskiej Wysokości Edwarda Plantageneta, czwartego tego imienia od czasów Podboju. — Uśmiechnął się szeroko i odczekał chwilę, aby kobiety w napięciu czekały na to, co nastąpi. — Na rozkaz króla musimy bezzwłocznie udać się do Coventry, choć gdyby to ode mnie zależało, wysłałbym was, abyście dołączyły do tego sukinsyna Warwicka i paninego bękarta, który na wieki będzie skowyczał w piekle. — Z ust Małgorzaty nie wydostał się żaden dźwięk; można było pomyśleć, że w ogóle nie oddycha. Rozczarowany brakiem reakcji Stanley spróbował ją sprowokować szczegółami śmierci syna. — Ależ się wydzierał, błagając mego pana Clarence’a o litość, zupełnie jak jakiś kruk czy jeszcze gorszy padlinożerca.
Nadal wpatrywała się w niego w milczeniu. Anne najpierw pomyślała, że dla Małgorzaty, najdumniejszej z dumnych, odpowiedź na słowa takiego popychadła jak Stanley byłaby jak utrata twarzy, po chwili jednak się zorientowała, że chodzi o coś innego, gdyż królowa Lancasterów wpatrywała się w mężczyznę niewidzącymi oczyma. A zatem nie wiedziała! Zdumiona wbiła wzrok w Małgorzatę, zastanawiając się, jak można tak rozpaczliwie czepiać się nadziei, że trzeba konfrontacji z kimś tak brutalnym jak William Stanley. Zadrżała, chociaż stała w promieniach słońca, i dopiero teraz po raz pierwszy pomyślała, co śmierć Edouarda będzie znaczyć dla niej.
Stanley zrezygnował wreszcie z bezproduktywnego znęcania się i wyraził zgodę na wygłoszone oburzonym głosem przez księżną Vaux pytanie, czy niewiasty mogą zabrać osobiste rzeczy Małgorzaty z jej sypialni.
Dopiero za zamkniętymi drzwiami Małgorzata się załamała. Nie płakała, a tylko osunęła się na kolana niczym szmaciana lalka nagle pozbawiona oparcia. Zgięła się wpół tak, jak przed wielu laty matka Anne, kiedy podczas pasterki poroniła kolejną córkę, a jej nie zdążono wyprowadzić z kaplicy w Middleham. Małgorzata objęła się rękami i kołysała do przodu i do tyłu, niepomna swoich dwórek, niepomna niczego poza ową dziką udręką, dla osób postronnych nieodróżnialną od fizycznego bólu.
Anne jako jedyna nie rzuciła się do Małgorzaty, tylko stała oparta o drzwi i patrzyła. Zmroziła ją bezsensowna brutalność Stanleya, tym bardziej że wyraźnie sprawiała mu przyjemność. Teraz zdumiewało Anne to, że mogła nieporuszona patrzeć na taki intensywny ból i dotkliwe cierpienie. Z owym chłodnym dystansem, który zaczęła budować zaraz po grudniowym małżeństwie, uznała, że najpewniej brakuje jej chrześcijańskiego miłosierdzia.
Dobrze — i co z tego? Ile wyrozumiałości jej okazano? Czy ktoś współczuł jej z powodu śmierci ojca? Małgorzata kwękała nawet nad kilkoma pensami, które musiała pożyczyć synowej, aby mogła kupić w Exeter barwnik i nadać dwóm sukniom kolor żałoby.
Nie, nie żałowała Lancastera, chociaż umarł młodo i tak gwałtowną śmiercią. Co więcej, cieszyła się, że nie żył. I kiedy teraz Anne patrzyła na niewiastę wijącą się na pokrytej trocinami podłodze, targaną przez spazmy żalu tak potężnego, że nie można było złagodzić go łzami, myślała, że to jeszcze jeden powód, by ich nienawidzić. Tak bowiem upodobnili ją do siebie, że potrafiła czerpać radość z czyjejś śmierci, że mogła obojętnie przyglądać się dojmującemu cierpieniu innej niewiasty.
Bardzo szybko dostrzegła, że żołnierze Stanleya odnoszą się do niej inaczej niż do Małgorzaty — uprzejmie, a nawet z odrobiną szacunku. W drodze do Coventry tylko raz się zdarzyło, że ktoś odezwał się do niej opryskliwie, ale natychmiast został bardzo ostro zrugany. Nawet Stanley okazywał jej pewne względy, co wydawało się dziwne, jeśli zważyć na jego charakter, ale zarazem było jej niemiłe, gdyż wolałaby, aby w ogóle się do niej nie odzywał. Doszła do wniosku, że między żołnierzami Stanleya mogą być ludzie z Yorkshire, ciągle mający w pamięci jej ojca. Ale nawet jeśli stały za tym jakieś inne przyczyny, była wdzięczna za te odruchy sympatii.
Co do jednego w każdym razie miała pewność — że jakakolwiek pod rządami Edwarda Yorka czeka ją przyszłość jako sierotę i wdowę po buntownikach, będzie ona bez porównania lepsza niż to, z czym musiałaby się liczyć jako niechciana żona Edouarda Lancastera. Nie znała Neda nazbyt dobrze, nie przypuszczała jednak, by ją uwięził jak Małgorzatę czy też karał za grzechy Lancasterów bądź Neville’ów.
W drodze do Coventry najbardziej obawiała się tego, że resztę życia spędzi w białych murach klasztoru. Za nic nie chciała zostać mniszką, rozumiała jednak, że Edward może uznać, iż to najprostszy i najmniej radykalny sposób na uwolnienie się od kłopotów z wdową po Edouardzie. A nawet gdyby sam tak nie pomyślał, to zadba już o to Jerzy, a raz zasiawszy taką sugestię, zrobi wszystko, aby przyniosła plon.
Anne pamiętała los dziewczyny z wioski u podnóża zamku Middleham. Została wydana za żołnierza walczącego dla earla Warwicka. Nie wrócił z wyprawy do Irlandii, ale ponieważ nie wiedziano na pewno, czy zginął, nieszczęśniczka przez dwa lata żyła, nie mając pojęcia, czy jest jeszcze żoną, czy już wdową. Anne czuła się teraz podobnie. Była już wprawdzie wolna od Lancastera, ale nie mogła ponownie wyjść za mąż. Nie — dopóki była dziedziczką połowy znacznych posiadłości matki. Nie — dopóki Jerzy rościł sobie prawo do całego majątku Neville’ów i Beauchampów. Nikt nie musiał Anne tłumaczyć, że o tym przede wszystkim myśli jej szwagier. Nie ukończyła jeszcze piętnastu lat, ale Jerzego znała od jedenastu.
Była jego wujeczną siostrą, nie podopieczną. Nie miał nic do powiedzenia w jej sprawach, wiedziała jednak, że dla niego to żadna przeszkoda. Tyle troszczył się o prawo, co i o moralność, a miał dość zawziętości, aby dopiąć swego. Nigdy nie dopuści do tego, by ponownie stanęła na ślubnym kobiercu, gdyż w osobie męża zyskałaby kogoś, kto mógłby stanąć w obronie jej praw. Nic nie mogło mu sprawić większej przyjemności niż świadomość, że Anne jest bezpiecznie zamknięta za klasztornymi murami i chociaż żywa, to jednak umarła dla świata. Jerzy z pewnością pośle ją tam, chyba że… Chyba że Ned mu się sprzeciwi. Ale niby czemu miałby tak postąpić?
Owszem, mogła szukać pomocy u Isabel, ale niewiele oczekiwała z jej strony. Isabel, najdelikatniej mówiąc, nie była zbyt spolegliwa. Co więcej, była przecież żoną Jerzego, więc musiała być posłuszna jego woli, a jeśli on coś postanowił, ona nie mogła się temu przeciwstawić. To mógł zrobić tylko Ned, który nie miał powodu, by sprzeciwić się bratu.
Mógł jeszcze Ryszard. Natychmiast poczuła do siebie wstręt za tę myśl. Ale przecież mógł. Gdyby zwróciła się do niego z prośbą, pomógłby jej, nie pozwoliłby na to, by wbrew jej woli zamknąć ją w klasztorze. Ale czy mogła tak postąpić? Czy tak niewiele miała dumy?
Takimi myślami dręczyła się przez cały ten tydzień, gdy zmierzała do Coventry, gdzie czekała ją ta chwila. Na samą myśl o niej opanowywało ją niepowstrzymane drżenie. Moment, kiedy stanie oko w oko ze swoimi krewnymi Yorkami. Ach, nawet teraz kłamała sama przed sobą! Przecież to nie Neda bała się zobaczyć, lecz Ryszarda. Zawsze chodziło o Ryszarda!
Jej smętne rozmyślania zostały przerwane przez wydarzenie wprawdzie oczekiwane, ale nie w tej chwili. Do komnaty wszedł król.
Puls Anne w jednej chwili gwałtownie przyspieszył. Rozpoznała w otoczeniu Neda tylko dwie osoby: lorda Hastingsa i najwyraźniej bardzo zadowolonego z siebie Stanleya. Oddech odrobinę się jej uspokoił, kiedy wzorem innych niewiast zgięła się w pokornym ukłonie.
Tylko Małgorzata stała wyprostowana niczym figura wyrzeźbiona w lodzie, patrząc, jak Edward idzie przez pokój. Zatrzymał się przed nią, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie dała mu na to szans, gdyż błyskawicznie się zamachnęła. Damy z jej świty niemal zachłysnęły się powietrzem, król jednak z niemal pogardliwą łatwością udaremnił cios, chwytając Małgorzatę za przegub dłoni.
Zapadła przerażająca cisza. Ned, jeśli tylko chciał, potrafił zupełnie ukryć swe myśli; Anne niczego nie była w stanie wyczytać z jego twarzy. Tak jak wszyscy mogła tylko czekać.
Małgorzata z rumieńcami na policzkach wpatrywała się w Edwarda. Oczekiwała, że zareaguje brutalnie, liczyła na to. Kiedy zamiast tego zapanowała tylko trudna do zniesienia cisza, głosem chropawym i zduszonym powiedziała:
— Chcę się czegoś dowiedzieć o mężu. Czy żyje? — Edward, być może jako jedyny z obecnych w sali, nie wydawał się poruszony tym, że chciano go spoliczkować. Jednym ruchem głowy przytaknął. — Jak długo jeszcze?
Nikt nie mógł wątpić, że głos Małgorzaty ocieka nieubłaganą wrogością.
— Samobójstwo to grzech śmiertelny, madame — odparł spokojnie Edward. — Który nie staje się wcale mniejszy, kiedy ktoś wprawdzie nie podnosi sam na siebie ręki, ale prowokuje do tego innych.
Mimo woli chwyciła się za szyję.
— Co macie na myśli?
— Że nie sprowokujesz mnie, pani, bym posłał cię pod topór, niezależnie od tego, jak bardzo sobie na to zasłużyłaś czy… jak tego pragniesz.
— Nie ochroniliście, panie, mojego syna — powiedziała oskarżycielskim tonem.
Darował sobie przypomnienie, że Edouard padł na polu bitwy, natomiast z obelżywą pobłażliwością rzekł:
— Nie splamię sobie rąk niewieścią krwią.
Małgorzata odetchnęła tak głęboko, że wszyscy zobaczyli, jak unoszą się jej piersi. Zaskakujące było to, że nienawiść na jej twarzy była osobliwie stłumiona, jak u kogoś, kto powraca do niej we wspomnieniu. Jest w tym blask, myślała Anne, ale nie ma ognia. W głowie pojawił się obraz słońca i księżyca.
— Nawet gdyby było to miłosierdzie? — spytała Małgorzata głosem zdumiewająco obojętnym i Anne po raz pierwszy doznała czegoś na kształt współczucia.
W tym momencie Edward po raz pierwszy ujawnił swe odczucia. Przez krótką chwilę w jego oczach zamigotała niepohamowana nienawiść, płomień tym bardziej wyrazisty, że przez większość czasu tak skutecznie tłumiony.
— Zwłaszcza gdyby było to miłosierdzie, madame — odrzekł, cedząc słowa, i odwrócił się.
Powiódł wzrokiem po innych niewiastach, żonach i wdowach Lancasterystów. Serce Anne znowu załomotało, a kiedy Edward skierował się wyraźnie ku niej, po raz drugi schyliła się w ukłonie. Poczuła jego dotyk zmuszający ją do tego, by się wyprostowała, a następnie na ustach dotyk jego warg. Pomimo łączących ich więzów krwi, szczerze mówiąc, niezbyt dobrze znała Edwarda, zatem nie wiedziała, czego się spodziewać, a już z pewnością nie tego, że zostanie potraktowana jak skarb utracony, teraz zaś odzyskany. Ciepłe dłonie obejmujące jej rękę, jeszcze cieplejsze spojrzenie oczu bardziej niebieskich niż jakiekolwiek inne, które zdarzyło jej się widzieć i… i głos tak podobny do głosu Ryszarda, iż wezbrało w niej uczucie łączące radość i ból.
— Witaj w kraju, Anne — powiedział Ned ze zdumiewającą delikatnością. — Witaj w domu, moja droga.
BYŁA TERAZ WPRAWDZIE SAM NA SAM Z EDWARDEM, ale zupełnie nie miała pojęcia, co powiedzieć, natomiast uparcie dudniła jej w głowie myśl, że jeśli istnieje na świecie ktoś urodzony do tego, by zwyciężać, właśnie tego człowieka ma teraz przed sobą. Ale… na miłość boską, czemu tego nie widział, nie chciał zobaczyć jej ojciec?!
— Wyglądasz, Anne, jak owieczka ciśnięta do jaskini lwa. Czego się lękasz? Naprawdę sądziłaś, że mogę cię posłać na szafot?
Edward nie był pierwszym, którego zwiodła sugerująca nieśmiałość twarz Anne. Uradowała go szczerość jej odpowiedzi.
— Nie śmiałam, panie, liczyć na taką wyrozumiałość wobec wdowy po Edouardzie Lancasterze.
— Jesteś, Anne, kimś więcej. Po pierwsze, łączą nas więzy krwi. Po drugie, masz ledwie piętnaście lat, więc nie sądzę, byś z własnej chęci oddawała rękę Lancasterowi. — Nie czekając na odpowiedź, uniósł jej brodę, tak by mógł spojrzeć prosto w oczy. — Tak, jesteśmy spokrewnieni, Anne, co musi się liczyć o wiele bardziej od wymuszonego małżeństwa, zwłaszcza że teraz twój mąż już nie żyje.
Nie wspomniał o jeszcze jednej niebagatelnej, a kto wie, czy nie najważniejszej racji: Anne nie była obojętna bratu Edwarda.
— Wasza Wysokość…
Jakże zaskakujące były ta nieoczekiwana łaskawość i przychylność po okrucieństwie, z którym codziennie stykała się we Francji. Nie miała absolutnie żadnych podstaw do tego, aby oczekiwać takiej życzliwości. Przez cały zeszły rok mozolnie budowała szańce, które mogły ją chronić przed załamaniem, teraz się jednak okazywało, że były nieskuteczne wobec jednej broni — łagodności. Uniósł rękę, przerywając jej.
— Ned — poprawił. — Naprawdę bałaś się najgorszego? — Pokręcił głową z autentycznym zdziwieniem. — Trudno to uznać za komplement, nieprawdaż? — Ujął jej rękę i ciągnął żartobliwie: — Powiedz, jak twoim zdaniem zachowywałby się Dickon, gdybym cię wtrącił do głuchego lochu czy klasztoru?
Był ciekaw, jak zareaguje na sam dźwięk imienia brata. Nie tylko spłonęła rumieńcem, lecz także bardzo wyraźnie zadrżała. Czemu, pomyślała, Edward sądzi, że Ryszard miałby tak przejmować się jej losem? I skąd ten rozbawiony ton?
— Ryszard… W ogóle mnie jeszcze pamięta?
— Myślę, że przypomina sobie… od czasu do czasu.
— A co o mnie myśli? O zdradzie mego ojca? Kiedyś go kochał, pamięta Wasza… pamiętasz, panie? Ale gdyby ojciec wygrał pod Barnet, oznaczałoby to śmierć Ryszarda, a ja… Ja pewnego dnia zostałabym… królową Lancasterów.
Głos się jej załamał, ale zdołała wyrzucić słowo „królową”, jakby parzyło ją w ustach.
Powiedziała mu więcej, niż mógł się spodziewać.
— Nie, Anne. Nie, ptaszyno.
Ucałował ją w czoło. Z zanadrza kaftana wyjął chusteczkę, podał jej i podszedł do otwartego okna.
Jeszcze ocierała ślady łez jedwabiem z wyhaftowaną na nim Rose-en-Soleil, Słoneczną Różą, gdy Edward powiedział:
— No, wreszcie. Chodź tutaj, byle szybko.
Właściwie dobrze wiedziała, kogo zobaczy w dole na klasztornym podwórzu. Roześmiany siedział na niecierpliwie grzebiącym kopytami kasztanowym ogierze. On jednak spojrzał w górę, niczego się nie spodziewając, Anne zaś pomyślała, że gdyby nie błękitne oczy, to z tymi czarnymi włosami i ogorzałą od słońca twarzą można byłoby uznać go za Hiszpana. Jej kuzyn Ryszard jako jedyny z całej rodziny miał ciemną cerę. Kiedy ostatni raz się widzieli, nie było uśmiechów, tylko milczenie. Teraz jednak, w Coventry, ze śmiechem wydawał rozkazy, promieniejąc pewnością siebie, którą zawdzięczał urodzeniu i odniesionemu przed tygodniem zwycięstwu… A Yorkshire — cóż mogły znaczyć teraz dla niego Yorkshire i Middleham?
Odwróciła się od okna. Minuty wlokły się jedna za drugą, aż nagle Ryszard znieruchomiał w progu, ze słowami powitania zastygłymi na wargach i oczyma utkwionymi w niej i tylko w niej.
— Coś mi się wydaje, Dickonie — uśmiechnął się Edward — że zapomniałem cię uprzedzić, iż to właśnie dzisiaj Stanley przywita nas w Coventry, mając pod opieką Francuzicę i… naszą uroczą kuzynkę Anne Neville. — Mówiąc te słowa, szedł już w kierunku przeciwległych drzwi, by zatrzymać się w progu i zakończyć: — Chyba nie pomylę się bardzo, przypuszczając, że jestem ci tu teraz tak potrzebny jak Egiptowi dziesięć plag.
Śmiech Edwarda słychać było jeszcze zza zamkniętych drzwi.
Teraz szybkim, miękkim krokiem Ryszard podszedł do Anne. W pierwszym odruchu chciał wziąć ją w ramiona, ale pohamował się i ograniczył do muśnięcia wargami jej policzka.
— Witaj w domu, Anne.
Nieświadomie powtórzył słowa powitania Edwarda, ale to, jak wymówił jej imię, było dla niej słodsze niż cokolwiek, co ostatnio usłyszała — zdradził to płomień jej rumieńca, ale nie głos, gdyż bała mu się zaufać. Kiedyś, dawno temu, jeszcze jako dziewczynka, za poduszczeniem Franciszka Lovella wypiła jeden po drugim dwa kieliszki burgunda. Teraz czuła się bardzo podobnie: w głowie jej się kręciło, twarz płonęła, ręce były lodowate. Jakże szare były jego oczy, a przecież zapamiętała je jako niebieskie. Ledwie mogła uwierzyć, że naprawdę jest tutaj, tuż obok niej. Wystarczyło tylko wyciągnąć dłoń. Ale dziewiętnaście miesięcy… Dziewiętnaście miesięcy… to niemal całe życie. Niemal.
Ryszard się zawahał. Był nie mniej skonsternowany bliskością Anne niż ona po tylu miesiącach jej uporczywego milczenia. Nie tak sobie wyobrażał ich ponowne spotkanie. Czy słusznie mu się wydawało, że ona się boi? Ale… ale przecież chyba nie jego? Była to myśl nie do zniesienia, lecz za chwilę pojawiła się jeszcze gorsza: czy to możliwe, że ostatecznie pokochała tego urodziwego syna Małgorzaty? Żałowała Lancastera? Czy nosiła się na czarno, gdyż była to żałoba po nim?
— Bardzo żałuję, że twój ojciec zginął, Anne. Gdyby to ode mnie zależało, nigdy by do tego nie doszło.
Opuściła głowę. Tego była pewna, tak jak pojawienia się z rana słońca na wschodzie, jak nieomylności papieża, jak tego, że ambicja prędzej niż jakikolwiek z grzechów piętnowanych przez Kościół prowadzi człowieka do ruiny.
Obcy mimo woli, pomyślał Ryszard; znienacka stali się sobie obcy. Cofnął się i obrzucił Anne badawczym spojrzeniem. Urosła chyba od czasu, gdy widział ją po raz ostatni, zaokrągliła się też odrobinę w miejscach, które zapamiętał jako płaskie. Była jednak bardzo szczupła, kobiece kształty rysowały się delikatnie, a żałobny strój jakby ironicznie podkreślał lśnienie ślubnego pierścionka. Unikała jego wzroku; zobaczył, że wpatruje się w gardę miecza sterczącą u jego biodra. Czy wyobrażała sobie na nim krew spod Barnet i Tewkesbury?
— Anne, nie kłamię teraz, zresztą nigdy cię nie okłamywałem. Nie żałuję śmierci Lancastera. Dzisiaj rano starliśmy się na polu bitewnym. Zrobiłbym wszystko, żeby go zabić. Natomiast współczuję bólu, który w tobie ta śmierć musiała spowodować.
— Bólu? — Patrzyła na Ryszarda ze zdumieniem w oczach. Miałaby boleć po śmierci Lancastera? Czyżby przypuszczał, że z ochotą weszła do łożnicy Edouarda? — Ach, Ryszardzie, nie! — Kiedy wreszcie zdobyła się na wymówienie jego imienia, poczuła potrzebę, by je powtórzyć. Udowodniła już samej sobie, że potrafi to zrobić po roku milczenia, podczas którego imię to było przez innych wymawiane z największą nienawiścią. — Chcesz wiedzieć, Ryszardzie, co poczułam, gdy się dowiedziałam, że nie żyje? — Przysunęła się do niego, a może zrobił to on, w każdym razie stali teraz tuż naprzeciw siebie. Ryszard lekko kiwnął głową. — Mogę to powiedzieć tobie i tylko tobie — ciągnęła cicho. — Nikomu innemu, bo to bardzo okrutne i niechrześcijańskie. Widzisz, Ryszardzie, byłam zadowolona. Ucieszyłam się.
Nie odpowiedział od razu, tylko delikatnymi i chłodnymi palcami przeciągnął po jej policzkach.
— Chyba oddałbym wszystko, żeby to właśnie usłyszeć — rzekł wreszcie, a wtedy cała sala refektarza znienacka dla niej pojaśniała.
Byli tak blisko siebie, że mógł zobaczyć cień rzucany przez jej opuszczone rzęsy, złociste na końcach i nerwowo drgające, gdy wargi Ryszarda zbliżyły się do jej ust i lekko ich dotknęły, ale z całą pewnością nie było to tylko rodzinne pozdrowienie.3. Londyn
Maj 1471 roku
RYSZARDOWI PRZYPADŁ W UDZIALE ZASZCZYT przewodzenia zwycięskiemu pochodowi wkraczającemu do Londynu. Dosiadał wielkiego kasztanowego rumaka, z daleka lśniła jego damasceńska zbroja, a na sztandarach pyszniły się Słońce w Chwale Edwarda i jego Biały Dzik. Niebo nad głową było modre niczym morze, z otwartych okien sypały się białe róże, które brązowiały pod stopami i kopytami, złożone w hołdzie zwycięskiemu rodowi Yorków. Urodziwe dziewczęta powiewały ciemnoczerwonymi i niebieskimi szarfami, weterani walk we Francji salutowali mu i wznosili jego zdrowie kuflami ale. Ryszard promieniał z dumy; nic nie mogło mu sprawić większej przyjemności niż wiwaty wznoszone na cześć dowódcy, którego umiejętności potwierdziły się w bitwie. Kiedy roześmiany jechał tak w deszczu białych róż, myślał, że nigdy nie zapomni tego dnia.
KAWALKADA DOTARŁA AŻ DO TOWER PALACE, gdzie powitały go żona Edwarda i jego dzieci. Jerzy natychmiast skierował się do Herber, rezydencji, którą przejął po śmierci Warwicka. Ryszard miał z samego rana ruszać w pogoń za Tomaszem Neville’em, zwanym Bastardem z Fauconberg, ale miał nadzieję, że przed wieczorem uda mu się wyrwać do Herber, bo już dziewięć dni nie widział Anne. Najpierw jednak udał się do zamku Baynard, tyle że niemal natychmiast dognał go kurier z wiadomością, iż Edward wzywa go z powrotem do Tower.
Wbiegając po schodach na najwyższe piętro White Tower, Ryszard zastanawiał się, co takiego mogło się wydarzyć. Oczekiwał bowiem, że Edward aż do wieczora będzie się wylegiwał z Elżbietą. Już blisko szczytu zobaczył, że z sali narad wychodzi ładna, chociaż nieco ociężała niewiasta, którą była jego siostra, Anna, księżna Exeter.
W pierwszym odruchu pomyślał, że przyszła błagać o łaskę dla swego męża, który — ciężko ranny pod Barnet — więziony był teraz w Tower. Zaskoczyło go, gdy z okrzykiem: „Dickon! Dickon” chwyciła go w objęcia, zostawiając na jego policzku sporo różu.
— Musisz zjeść ze mną wieczerzę w Coldharbor. Będę cię niecierpliwie wyglądać.
Najwidoczniej Edward okazał się wyrozumiały dla Exetera, niczym innym bowiem Ryszard nie mógł sobie wytłumaczyć siostrzanej wylewności. Kiedy spotykali się w ostatnich latach, zachowywała się wobec niego co najwyżej z obojętną grzecznością.
Edward stał przy otwartym oknie i przypatrywał się królewskiej rezydencji leżącej w dole, na wschód od Garden Tower. Słysząc poruszenie w drzwiach, odwrócił się z uśmiechem.
— Widzę na tobie znaki naszej siostry Anny.
Ryszard wydobył chusteczkę i mocno potarł nią policzek.
— Co ją tu sprowadziło, Ned? Chciała, byś uwolnił Exetera?
— Najwyżej: abym go uwolnił od doczesnych strapień, posyłając pod topór kata. — Na zdumione spojrzenie brata Edward odpowiedział śmiechem. — Chodzi jej o własną wolność. Wygląda na to, że kiedy Exeter udał się na wygnanie, Anna znalazła sobie innego kompana do łoża. Moim zdaniem bardzo była rozczarowana, że przeżył Barnet. Teraz zatem chciałaby, abym pomógł jej rozwiązać małżeństwo, a także zgodził się na poślubienie przez nią obecnego kochanka. Przedstawiła to może nie tak prosto, ale jej intencje były zupełnie czytelne.
— Z jej pocałunku zgaduję, że przystałeś i na jedno, i na drugie.
Edward przytaknął.
— Trudno, bym się jej dziwił, że chce się wyzwolić od Exetera, ale niestety jej obecny wybór jest niewiele lepszy od tego, który na niej ongiś wymuszono. Thomas St Leger… Znasz go?
Ryszard poszukał w pamięci.
— Jeden z twoich gwardzistów? Czy to nie on wziął kiedyś udział w bójce w pałacu, za co mieli mu obciąć ręce, gdybyś się za nim nie wstawił? To ten?
Edward krzywo się uśmiechnął.
— Ten sam. I nie był to bynajmniej jedyny raz, kiedy ratowałem go z opałów. Da się lubić, ale jest trochę przygłupi, skoro jednak Anna go chce… Mówiąc szczerze, jest mi to raczej obojętne, więc długo się nie wahałem.
Ryszardowi cała sprawa także zdała się obojętna; Anna była mu właściwie obca.
— Nie sądzę, żeby był jakiś kłopot z papieżem, ale z naszą matką to już inna sprawa. Dobrze wiesz, że jej zdaniem małżeństwo zawiera się na całe życie, cokolwiek by się później działo.
— Zawarliśmy umowę: ja zajmę się Watykanem, ona zamkiem Baynard. — Ruchem brody wskazał stolik pod ścianą. — Nalej nam obu, to vernage¹, jeśli dobrze pamiętam, jedno z twoich ulubionych.
Ryszard przytaknął, zdziwiło go jednak, że brat znajdował się tu sam, najczęściej bowiem zawsze miał na podorędziu jednego albo dwóch służących.
— Twoje wezwanie mnie zaskoczyło — rzucił rozbawionym tonem. — Myślałem, że więcej czasu będziesz chciał spędzić z królową.
Podobnie jak reszta rodziny zwykł nazywać swą bratową tytułem, a nie imieniem.
Edward lekko wzruszył ramionami.
— Chcę dzisiaj po komplecie zwołać posiedzenie rady, dlatego wcześniej muszę porozmawiać z tobą.
Ryszard poczuł gwałtowne ukłucie w sercu. Jeśli rada ma się zebrać wieczorem, nici z dzisiejszego spotkania z Anne, a to znaczyło, że rano wyjedzie bez pożegnania z nią.
— Myślałem, że dzisiaj zobaczę Anne — przypomniał bratu, ale Edward pokręcił głową.
— Usiądź, Dickon. Muszę ci zadać jedno pytanie, które nie będzie dla ciebie najprzyjemniejsze, ale trudno, muszę wiedzieć.
— Skoro musisz, Ned… — Ryszard usiadł na wskazanym miejscu. — O co chodzi?
— Hm… Jak to ująć? No dobrze, czy myślisz, że Anne może nosić w łonie dziecko Lancastera?
— Nie!
Ryszard poderwał się, aby wstać, ale Edward go przytrzymał.
— Zastanów się, Dickon. Jesteś pewien?
Ryszard opadł na siedzenie. Sama ta myśl budziła w nim takie oburzenie, że nawet nie był w stanie rozważyć jej beznamiętnie, z drugiej jednak strony wiedział, że Edwardem powoduje niekłamana troska, a nie nieprzystojna ciekawość.
— Tak, jestem pewien. Mamy już sześć tygodni od Barnet, a nie sądzę, żeby ją tknął po tym, kiedy już wiedzieli, że nie będą mieli z niej żadnej korzyści. Gdyby zaś przypuszczała, że może być przy nadziei, na pewno by mi o tym powiedziała.
Edward pokiwał głową.
— Zgoda, ona najwyraźniej cię kocha, a z pewnością nie jest głupia i doskonale wie, co by to znaczyło, gdyby była brzemienna.
— Dobrze, ale teraz, skoro wiesz, że nie jest, jakie to ma dla ciebie znaczenie?
— Myślę, że sam to wiesz, Dickon.
Ryszard pokręcił głową odrobinę zbyt gwałtownie, więc Edward pochylił się w fotelu i powiedział:
— Twoja twarz mówi coś innego, ale skoro istotnie chcesz, żebym powiedział to głośno, proszę bardzo. Gdyby Anne była w ciąży z Lancasterem, wówczas to, co chcę zrobić dziś wieczorem, nie miałoby sensu.
Powinien być wstrząśnięty, a jednak nie był. Co najwyżej dziwić mogła swoboda, z jaką Edward to powiedział, natomiast Ryszard właściwie to wiedział od tamtej chwili w pałacu biskupa Londynu.
— Naprawdę, Ned, tego starego głupca…
— Jak długo Henryś Lancaster będzie żył, zawsze znajdą się ci, którzy będą knuli w jego imieniu, będą próbowali wzniecać niepokoje. Nie widzę innego sposobu, by tego uniknąć, jak tylko go uśmiercić. Nie sprawia mi to najmniejszej przyjemności, ale nie chodzi o przyjemność, lecz o to, co trzeba zrobić.
— Trzymasz go w Tower już od niemal sześciu lat w zupełnym spokoju.
— Jak długo żył jego syn i był na wolności we Francji, zabicie Henrysia byłoby niepotrzebnym okrucieństwem, a na dodatek głupotą. Nie jestem chyba okrutniejszy od innych, a już na pewno nie głupszy.
Ryszardowi szczególnie niesmaczne wydawało się to, że tak spokojnie, popijając wino, mogli rozmawiać o odebraniu życia nieszkodliwemu półgłówkowi, który na dodatek był kiedyś namaszczony na króla — jakiekolwiek mogły być wątpliwości wobec jego praw.
— Ned, zawsze powtarzałeś, że nigdy nie splamiłeś sobie rąk niewieścią krwią, nawet w przypadku kogoś takiego jak Małgorzata Andegaweńska. Naprawdę nie rozumiesz, że zamordowanie tego nieszczęśnika z Tower będzie równie niegodne, ba, haniebne?
Widząc błysk w oczach brata, Ryszard zrozumiał, że Edward wcale nie podchodził do całej sprawy tak beznamiętnie, jak chciał udawać. To poprawiło samopoczucie Ryszarda na tyle, na ile w ogóle było to możliwe. Nie widział możliwości, aby zmienić postanowienie Neda, gdy ten bowiem podjął decyzję, nic już nie mogło na to wpłynąć. Skoro Edward zdecydował się uśmiercić Henrysia, on, Ryszard, mógł już tylko to zaakceptować, jakkolwiek mogło mu się to nie podobać. Natomiast ogromnie trudno byłoby mu zaakceptować to, że brat myśli o tej egzekucji zupełnie obojętnie, bez żadnych skrupułów. Wolał przypuszczać, że decyzja ta boleśnie zrani sumienie brata.
— Dickon, pamiętasz ten wieczór w Brugii, kiedy razem popijaliśmy w Gulden Vlies? I moje słowa, jak wiele jest mojej winy w tym, co się stało? Nie chodziło tylko o Jana. Nie chciałem widzieć nadciągającej groźby, dopóki nie poczułem ucisku na krtani. Jak w przeciwnym razie mógłbym dać się tak przechytrzyć pod Olney? I pod Doncaster. Byłem zbyt łatwowierny, za mało podejrzliwy. Aż nadeszła taka chwila, że mogłem wszystko stracić. Niewiele, naprawdę bardzo niewiele brakowało. Tak, w życiu popełniłem już bardzo wiele błędów, ale dobre jest przynajmniej to, że ich nie powtarzałem. Henryś Lancaster jest zagrożeniem, które nie zniknie, dopóki on żyje. Jeśli więc mogę się pozbyć tego zagrożenia tylko przez wyeliminowanie go, niech tak się stanie.
— Przecież z Tower ci się nie wymknie, Ned. Po co sięgać po takie radykalne środki? Czemu nie poczekać, aż ktoś rzeczywiście wznieci rebelię w jego imieniu?
— Dickon, dopóki on żyje, jest możliwym zarzewiem wszystkich buntów, tlącym się lontem, który może rozsadzić królestwo. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą chcieli wzniecić niepokoje pod pretekstem osadzenia go z powrotem na tronie, więc nawet jeśli będzie przebywał w metalowej klatce na dnie lochu, malkontenci mogą wykorzystać jego osobę. Dopóki żyje.
Ryszard nie mógł znaleźć żadnego kontrargumentu, gdyż w słowach brata było wiele prawdy. Tak, doceniał siłę racji, ale emocjonalnie trudno było mu się z nimi pogodzić.
— Nie przekonam cię, wiem, ale wolałbym, żebyś tego nie czynił. Ned, proszę o to Najwyższego. Sam Lancaster mało mnie obchodzi. Jakże łatwe musi być życie kogoś, kto nie przejmuje się tym, czy wiwatują na jego cześć jako króla, czy też trzymają go za kratami. Nie, nie chodzi o Lancastera, Ned, ale… Ale o ciebie.
Kącik warg Edwarda uniósł się w ironicznym grymasie.
— Może o moją nieśmiertelną duszę?
Ryszard przytaknął, ale twarz brata nie zdradzała, aby bardzo się przejął.
— Bierzesz na siebie winę, której Bóg może nie wybaczyć.
W odpowiedzi Edward tylko ledwie dostrzegalnie wzruszył ramionami.
— Nawet jeśli tak, Dickon, dowiem się o tym, dopiero gdy stanę przed tronem Najwyższego. A na razie muszę dbać o solidność tronu w Westminsterze.
Oczy Ryszarda na króciutką chwilę się rozszerzyły. Już parokrotnie miał wrażenie, że brat stąpa niebezpiecznie blisko granicy bluźnierstwa. Przez głowę przemknęła mu myśl, że może do modłów o spokój duszy ojca i brata powinien też dołączyć błagania o zmiłowanie nad Nedem.
Po chwili spytał z ociąganiem:
— Kiedy to się stanie? Dzisiaj?
— Po posiedzeniu rady.
Ach, jak bardzo Ryszard wolałby nie uczestniczyć w tej naradzie. Kiedy wstawał z fotela, poczuł się tak zmęczony, jakby przez trzy dni nie schodził z siodła.
— Będzie, jak postanowisz, Ned, ale… — Przez chwilę się wahał, a potem wyrzucił z siebie słowa: — Ale nie mogę zapomnieć tego, co powiedział ci wtedy w pałacu biskupa… Że skoro jego życie jest w twoich rękach, nic mu już nie grozi. Skoro ja nie mogę tego zapomnieć, jak możesz ty?
— Starczy, Dickon! Ani słowa więcej!
Na twarzy brata pojawiła się wściekłość tak nagła, jak grom z jasnego nieba, i tak silna, że Ryszard aż cofnął się o pół kroku.
— Posłałem po ciebie, aby dać ci tę przewagę, że usłyszysz o tym przed innymi. Ukłon w twoją stronę, nic więcej. Z pewnością nie zamierzam dyskutować z tobą na ten temat. Ja podejmuję decyzje, a ty masz je akceptować. Nie chcę już nic więcej słyszeć w tej kwestii… A w każdym razie z pewnością nie dzisiaj. Nie tego wieczoru. Czy to jasne?!
1. Słodkie wino włoskie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki