Władcy Ognia - ebook
Władcy Ognia - ebook
Książka WŁADCY OGNIA odkrywa najważniejszy okres historii powojennego świata, gdy dwa supermocarstwa rozpoczęły wyścig zbrojeń. Stawką było panowanie nad światem.
Tworzyli tę historię szpiedzy wykradający najściślej strzeżone tajemnice atomowych laboratoriów, specjalne zespoły poszukujące naukowców, dokumentów i nuklearnych zapasów w podbitych Niemczech, politycy prowadzący grę, od której zależał los całych narodów.
Dopiero teraz, gdy archiwa ujawniły dokumenty ściśle strzeżone przez dziesiątki lat, możemy zrozumieć najważniejsze wydarzenia XX wieku. Możemy poznać ludzi, którzy je tworzyli, ich prawdziwe zamiary i broń, jaką się posługiwali. To fascynująca historia.
Kategoria: | Naukowe i akademickie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-61232-25-4 |
Rozmiar pliku: | 14 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wciąż mało znany jest niezwykle ważny okres, gdy największe mocarstwa zerwały wojenny sojusz i rozpoczęły rywalizację o przewodzenie światu. Musiały minąć dziesiątki lat, aby najtajniejsze dokumenty mogły ujrzeć światło dzienne, umożliwiając poznanie pasjonującej gry, jaką wówczas toczyli wielcy tego świata: Stalin, Chruszczow, Truman, Eisenhower i Kennedy. Ich kartami była broń nuklearna. Wydawałoby się, że wszystkie atuty znalazły się w rękach amerykańskich prezydentów. Stany Zjednoczone pierwsze skonstruowały bombę atomową i zademonstrowały światu jej siłę w 1945 roku. Przez cztery lata, do 1949 roku, gdy Związek Radziecki dokonał próbnej eksplozji nuklearnej, niepodzielnie władały najpotężniejszą bronią. A jednak powojenne lata przyniosły sukces graczowi słabszemu: Stalinowi. On nie dał się przestraszyć. Rozumiał, że przez wiele lat bomba atomowa, która przerażała możliwościami destrukcji, będzie miała jedynie moc psychologicznego oddziaływania. Prezydent Stanów Zjednoczonych mógł ją wykorzystać do zastraszenia Japonii, państwa pokonanego, pozbawionego sił koniecznych do dalszego prowadzenia wojny, ale za pomocą kilkudziesięciu bomb atomowych nie mógłby wygrać wojny z państwem o tak licznej armii i potężnym przemyśle, jak Związek Radziecki. Tym bardziej że do końca lat pięćdziesiątych jedynymi nosicielami broni nuklearnej były samoloty. Łatwo mogły one dokonać nalotu na Hiroszimę czy Nagasaki – Japonia nie miała odpowiedniej liczby samolotów myśliwskich, aby zapewnić ochronę swym miastom – lecz dotrzeć do największych radzieckich ośrodków przemysłowych byłoby o wiele trudniej, o ile w ogóle było to możliwe.
Stalin, nie obawiając się amerykańskiej potęgi nuklearnej, osiągnął wszystko, co zamierzał. W ciągu kilku powojennych lat doprowadził do przejęcia przez partie komunistyczne władzy w państwach Europy Środkowej i Południowej. Blokując Berlin, wytworzył zapalną sytuację w Europie, zajmując uwagę demokratycznych mocarstw do tego stopnia, że nie zauważyły one, iż tymczasem w Chinach zwyciężają komuniści. Powstanie Chińskiej Republiki Ludowej było kolejnym wielkim sukcesem Stalina. W tym samym czasie Stany Zjednoczone, ufne w siłę nowej broni, demobilizowały swoje wojska w takim tempie, że już w 1946 roku brakowało marynarzy do obsadzenia wodowanego lotniskowca. Dopiero wieść o pierwszej radzieckiej próbie nuklearnej w 1949 roku i wybuch wojny w Korei przerwały sen o potędze i zmusiły Stany Zjednoczone do przyspieszenia zbrojeń. Kongres uchwalił zwiększenie budżetu obronnego, naukowcy mogli dokończyć prace nad bombą wodorową, zakłady lotnicze przystąpiły do konstruowania rakiet i bombowców strategicznych.
Nikita Chruszczow, który przejął władzę po śmierci Stalina, znalazł się w znacznie trudniejszej sytuacji. Postęp zbrojeń na Zachodzie był tak szybki, że Związek Radziecki, pozornie dorównujący Stanom Zjednoczonym, coraz bardziej pozostawał w tyle. Bombowce strategiczne miały za mały zasięg, aby móc zaatakować amerykańskie cele, były zawodne i było ich za mało. Okręty podwodne z napędem dieslowskim mieściły ledwie po dwie rakiety, i to o zasięgu kilkudziesięciu kilometrów, co sprawiało, że ich wartość bojowa była znikoma. Rakiety balistyczne miały tak duże rozmiary, skomplikowaną budowę i było ich tak niewiele, że nie stanowiły realnego zagrożenia dla Stanów Zjednoczonych. A w dodatku naród, skłonny ugiąć się przed Stalinem i zaakceptować biedę pod jego rządami, nie miał zamiaru wybaczać jego następcy pustych sklepów, kolejek po chleb i braku mieszkań. Pieniędzy, które Chruszczow mógł przeznaczyć na zbrojenia było coraz mniej. Do tego przytłaczała go świadomość, że na początku lat sześćdziesiątych Stany Zjednoczone mogą uzyskać ostateczną przewagę, budując lepsze rakiety, o większym zasięgu i celności, doskonalsze bombowce strategiczne, mając ponadto o wiele więcej nuklearnych okrętów podwodnych. Cóż więc mógł zrobić Chruszczow? Nie mógł się poddać. Zdecydował się więc na ryzykowny, wymagający niesłychanego tupetu polityczny blef. Prowadził rozgrywkę z prezydentem Dwightem Eisenhowerem nadzwyczaj zręcznie. Wygrał pierwsze partie z prezydentem Kennedym. Aż w 1962 roku doszło do wielkiej licytacji, która zamieniła się w najostrzejszy kryzys, jaki dotknął świat od końca drugiej wojny światowej. Wydarzenia na Kubie w 1962 roku miały przesądzić o dalszym biegu światowej polityki. Chruszczow przegrał.
Prawdopodobnie stało się to za sprawą jednego szpiega, Olega Pienkowskiego, którego informacje pozwoliły prezydentowi Kennedy’emu prowadzić zwycięską kampanię polityczną i militarną. Wszyscy uczestnicy tej rozgrywki zapłacili za to bardzo wysoką cenę, najwyższą zaś – John Kennedy, zamordowany w listopadzie 1963 roku w Dallas, i Oleg Pienkowski, skazany w maju tego roku na śmierć. Wkrótce Nikita Chruszczow został pozbawiony urzędu. Wielka powojenna gra zakończyła się zwycięstwem Stanów Zjednoczonych. Ale nowi władcy ognia podjęli inną grę.
Beria
Wielka brama pomalowana na bladozielony kolor drgnęła i powoli zaczęła się rozsuwać, odsłaniając krótki wjazd, na którego końcu już otwierała się druga brama. Na podwórzu grupa oficerów w mundurach z amarantowymi wyłogami na kołnierzach stała na baczność, zerkając niepewnie na czarny samochód, który minął bramę i zatrzymał się przed nimi. Jeden z żołnierzy podbiegł, aby otworzyć drzwi przed wysiadającym komisarzem NKWD, Ławrentijem Berią, za którym z wnętrza wynurzył się zwalisty Wiktor Abakumow^(), jego zastępca. Spośród oczekujących oficerów wyłonił się najstarszy stopniem i podszedł sprężyście do wysiadającego Ławrentija Berii.
– Towarzyszu komisarzu, naczelnik więzienia... – zaczął przepisowo, ale przerwał, widząc gest zniecierpliwienia gościa.
– Zapraszam do mojego gabinetu... – zawiesił głos, nie będąc pewny, czy Beria będzie chciał tam pójść. Nie dostrzegając sprzeciwu, dał znać oficerom, aby pozostali na miejscu, gotowi do wezwania, sam zaś usłużnie podążał pół kroku z przodu, aby wskazywać drogę.
Październikowy poranek 1941 roku był zimny i dżdżysty, więc Beria postawił kołnierz płaszcza. Za to Abakumow był w samej bluzie. Ci dwaj ludzie, szef NKWD i jego zastępca całkowicie różnili się od siebie. Beria był niski, szczupły, o wyglądzie urzędnika, zaś Abakumow rosły, krzepki, o nalanej twarzy zawsze okolonej ciemnym zarostem, który pozostawiał ślady nawet po najbardziej starannym goleniu. Obydwaj stanowili parę, która wzbudzała strach nawet w człowieku tak okrutnym, jak naczelnik lefortowskiego więzienia. Kiedy poprzedniego wieczora został poinformowany, że Beria i jego zastępca zamierzają przeprowadzić krótką inspekcję, od razu wiedział, co należy przygotować. Kazał natychmiast opróżnić kilka dodatkowych cel, aby przez pewien czas można było tam przetrzymać zwłoki, zaś z ciężarówek przygotowanych już do przewożenia więźniów polecił usunąć ławki.
W gabinecie naczelnik położył na biurku stertę akt.
– To lista więźniów przewidzianych do ewakuacji, towarzyszu komisarzu. Rozumiem, że wobec konieczności oddania frontowi środków transportu wszystkich nie zdołamy wywieźć, ale chciałbym podkreślić, że jesteśmy przygotowani do wykonania każdego rozkazu... – podał białą tekturową teczkę ozdobioną roślinnym motywem wzdłuż brzegów.
Beria usiadł za biurkiem i zaczął uważnie przeglądać kartki. Na niektórych zaznaczał coś ołówkiem i pokazywał Abakumowowi. Ten zerkał do swojego notesu. Od początku wybuchu wojny z Niemcami odpowiedzialny był za likwidację dowódców wojskowych oskarżonych o tchórzostwo w obliczu wroga, miał więc najlepsze rozeznanie, który z nich nie powinien umknąć sprawiedliwości, a czas był taki, że mogło się to zdarzyć. Wojska niemieckie rozpoczęły ofensywę w stronę Moskwy. 1 października 1941 roku korpus pancerny generała Heinza Guderiana rozerwał radzieckie linie obronne i w ciągu dwóch dni wdarł się w głąb na 170 kilometrów, zdobywając Orzeł. XLVII korpus pancerny postępujący za jednostkami Guderiana zdobył Briańsk. Na północy Panzergruppe IV posuwała się szybko w kierunku Wiaźmy i 7 października miasto zostało zdobyte przez korpus generała Stummego.
Niemcy ogłosili, że w rejonie tych dwóch miast wzięli do niewoli 663 tysiące radzieckich żołnierzy i zdobyli 1242 czołgi oraz 5412 dział.
Moskwa szykuje się do obrony, władza do ewakuacji...
Bez względu na to, czy dane te były prawdziwe^() , straty wojsk radzieckich na centralnym kierunku były wielkie i wszystko wskazywało, że Niemcy szybko dojdą do Moskwy. Należało więc przygotować ewakuację urzędów centralnych ze stolicy, i to było główne zadanie Ławrentija Berii. Odpowiadał również za ewakuację więzień do Kujbyszewa, ale szybko przekonał się, że z powodu braku ciężarówek i wagonów zadania wykonać nie będzie można. Duża grupa więźniów musiała pozostać w stolicy i gdyby wróg zajął miasto, zyskałaby wolność. Stalin nie wybaczyłby mu tego. Ci, dla których nie starczało miejsca w wagonach, musieli pozostać w Moskwie... martwi.
Beria wiedział, jakie nazwiska powinien wypatrzeć na liście, a gdyby zapomniał, obowiązkiem Abakumowa było odnaleźć je. Na przykład generał Siergiej Kalinin, dowódca 24. armii. Ośmielił się podważyć fachowość służb NKWD. Było to w połowie lipca 1941 roku, gdy Beria otrzymał wiadomość, że w rejonie miasta Biełyj, na prawym skrzydle 24. armii wylądowali niemieccy spadochroniarze. Poinformował natychmiast generała Gieorgija Żukowa, szefa Sztabu Generalnego, aby ten nakazał wojskom podjęcie odpowiednich działań mających na celu zniszczenie wrogiego desantu. Żukow zadzwonił do generała Kalinina, a ten spokojnie stwierdził, że nic nie wie o akcji Niemców. I taką odpowiedź Żukow, nie bez satysfakcji, przekazał komisarzowi NKWD. Beria był wściekły.
– A co to za człowiek, ten Kalinin? – zapytał Żukowa.
– Niewiele o nim wiem – odpowiedział szef Sztabu Generalnego.
– Jeżeli go nie znacie, to dlaczego zgodziliście się na mianowanie go dowódcą armii? – warknął Beria i nie czekając na odpowiedź wyszedł z gabinetu.
Ławrentij Beria
Los Kalinina był przesądzony. Następnego dnia został odwołany i uwięziony, choć istotnie nie mógł wiedzieć o desancie niemieckich oddziałów, gdyż nie miał on miejsca. Generała pod strażą przywieziono do Moskwy, gdzie oczekiwał na proces. Beria nie miał wątpliwości, że ten człowiek powinien zostać rozstrzelany, a nie wywieziony do Kujbyszewa.
Po kilkunastu minutach Beria oddał bez słowa teczkę naczelnikowi. Ten natychmiast ruszył do drzwi, wezwał adiutanta i wydał mu polecenia.
– Wasze rozkazy zostaną wypełnione natychmiast! – zameldował.
– Dobrze – mruknął Beria. Zapalił papierosa.
W gabinecie zapadło milczenie. Dopiero po kilku minutach, gdy w drzwiach ponownie stanął adiutant, meldując, że wszystko gotowe, ruszyli do wyjścia. Przeszli długim korytarzem łączącym budynek administracji z więziennym i zatrzymali się w miejscu, gdzie tuż nad podłogą było niewielkie zakratowane okno. Naczelnik wskazał je ręką. Beria pochylił się, żeby lepiej widzieć.
Pod nim znajdował się niewielki pokój, bez okna, oświetlony silną lampą w metalowym kloszu zwisającą z sufitu. Ściany pomalowane były olejną farbą, a w kamiennej podłodze umieszczona była kratka ściekowa.
Wewnątrz stał mężczyzna w ceratowym fartuchu, długich motocyklowych rękawicach i motocyklowych okularach zsuniętych na czoło. Masywne drewniane drzwi otworzyły się i dwaj enkawudziści wprowadzili nagiego mężczyznę. Ręce wykręcili mu do tyłu tak, że szedł pochylony, niezdolny stawić oporu. Podprowadzili go nad kratkę i wciąż trzymając, odwrócili głowy. Mężczyzna w fartuchu zsunął okulary na oczy i podszedł z tyłu do więźnia. Uniósł pistolet i przykładając lufę do głowy skazanego, nacisnął spust. Ten bezwładnie osunął się na podłogę. Oprawca przetarł rękawicą okulary opryskane krwią. Patrzył przez chwilę na ciało, jakby oczekując na oznaki życia, ale pocisk dobrze wymierzony, błyskawicznie uśmiercił skazańca.
Żołnierze podnieśli ciało i wywlekli je do drugiej celi. Wrócili po chwili i wyszli na korytarz, zapewne aby wprowadzić następnego skazańca.
Beria zgasił papierosa.
– Dobrze, dobrze – pochwalił naczelnika i skierował się do wyjścia.
Scena egzekucji zrobiła na nim jak najlepsze wrażenie. Była bardzo sprawnie przeprowadzona, strzał był celny. Żadnej niepotrzebnej szarpaniny, błagania o darowanie życia, dobijania rannego.
Beria potrafił to docenić. W latach dwudziestych często uczestniczył w masowych egzekucjach w Gruzji. Był to krytyczny okres w jego karierze. Stalin oczekiwał, że Beria, ówczesny szef lokalnej policji politycznej WCzeKa^(), zaprowadzi porządek w kraju, z oporem poddającym się bolszewizacji. I nie zawiódł się. Beria swoją gorliwość posunął tak daleko, że osobiście torturował więźniów, którzy nie chcieli przyznać się do działań antyradzieckich, i nadzorował egzekucje. A nieraz się zdarzało, że pijani egzekutorzy niecelnie strzelali i ofiary padały na ziemię ledwo muśnięte pociskiem z naganta^(), który zamiast rozłupać czaszkę, ledwo prześlizgnął się po włosach albo zranił szyję. Wyjmował wówczas z drewnianej kabury swojego mausera^(), nieco ciężkiego, ale niezawodnego, takiego co przystoi rewolucjoniście. Podchodził do dołu, gdzie wpadali skazani i strzelał do tych, którzy dawali jeszcze znaki życia. Bywało, że sam szedł wzdłuż szpaleru nagich ludzi ustawionych nad brzegiem masowego grobu i zabijał ich. Nie czuł wyrzutów sumienia. To była rewolucja, a on był rewolucjonistą.
Beria i Abakumow wsiedli szybko do samochodu i żegnani przez salutującego naczelnika i jego podkomendnych szybko wyjechali za bramę. Zapowiadał się ciężki dzień, musieli więc jak najszybciej dotrzeć do nowej siedziby. Od czasu rozpoczęcia przez wojska niemieckie ofensywy na Moskwę Beria, który urzędował w przestronnym gabinecie w więzieniu na Łubiance, przeniósł się do piwnic na ulicy Dzierżyńskiego 2. Nie był to równie luksusowy lokal, ale lepiej chronił przed skutkami bombardowań, a niebezpieczeństwo nalotów zwiększało się, w miarę jak wojska niemieckie zbliżały się do Moskwy.
Od razu zabrał się do porządkowania dokumentów. Zawsze dbał o idealny porządek w papierach. Uważał to za podstawę sukcesu każdego przedsięwzięcia. A na początku października liczba spraw, jakie trafiały do jego rąk, zdawała się przekraczać ludzkie możliwości. Kreml powoli ogarniała fala paniki, którą potęgowały decyzje o przygotowaniach do ewakuacji miasta: urzędów centralnych, archiwów i muzeów, fabryk i więźniów. To, czego nie udałoby się wywieźć, nie mogło wpaść w ręce wroga. Należało więc zniszczyć obiekty pozostawiane przez odstępujących na wschód obrońców Moskwy. To zadanie również należało do Berii. Jemu Stalin zlecił przygotowanie planu i nadzór nad zaminowaniem rządowych gmachów, mostów, najważniejszych obiektów, takich jak poczta, budynki radia, telekomunikacja, dworce kolejowe, parowozownie, warsztaty naprawcze.
Wykonał to nadzwyczaj skrupulatnie. Pozostało mu tylko oczekiwać na rozkaz, który nadszedłby od Stalina, a który on przekazałby saperom NKWD.
Tamtego październikowego dnia, gdy przeglądał dokumenty, zwrócił uwagę na raport podpisany przez pułkownika Potapowa. To był sumienny i doświadczony oficer wywiadu. Raport, który przygotował, powstał na podstawie meldunków nadesłanych przez „Wadima”, szefa placówki radzieckiego wywiadu w Londynie. Pod tym pseudonimem krył się Anatolij Wiemianowicz Gorski. Beria nie miał o nim wysokiego mniemania. Pracował w Londynie już w latach trzydziestych, dając się poznać jako człowiek nadzwyczaj ostrożny, bez wyobraźni i odwagi, koniecznych w tym zawodzie. W końcu 1939 roku szefowie NKWD stracili zaufanie do londyńskiej ekspozytury i tamtejszych agentów, odwołali więc do Moskwy wszystkich oficerów wywiadu. Przerwa w funkcjonowaniu brytyjskiej siatki nie trwała jednak długo i Gorski powrócił do Londynu w lutym 1940 roku, gdy Centrala uznała, że wycofanie się z Wielkiej Brytanii było błędem. Odtworzył siatkę wywiadowczą, która zaczęła odnosić coraz większe sukcesy w penetrowaniu tajemnic rządu brytyjskiego. Nie było to bynajmniej jego zasługą, lecz jego poprzedników, którzy w połowie lat trzydziestych zwerbowali kilku absolwentów elitarnych wyższych szkół w Cambridge. Werbownicy z NKWD nie dotrwali do czasu, gdyby mogli zbierać owoce swojej pracy, gdyż w latach 1937–1938 zostali odwołani do Moskwy i rozstrzelani. W tym czasie ludzie, których namówili do współpracy z radzieckim wywiadem, doszli do wysokich stanowisk rządowych i stali się nadzwyczaj cennymi informatorami. Jednym z nich był John Cairncross^(), pseudonim „Liść”. We wrześniu 1940 roku objął stanowisko sekretarza lorda Hankeya^(), nadzorującego pracę tajnych służb, a także przewodniczącego kilku komitetom rządowym. Z tego powodu na jego biurko trafiały najtajniejsze materiały rządu brytyjskiego. Oczywiście przechodziły przez ręce „Liścia”, który z zapałem kopiował je i dostarczał Gorskiemu tak często i w takich ilościach, że radziecki rezydent narzekał, iż nie ma czasu ich przejrzeć. W ten sposób lord Hankey stał się tak ważnym źródłem informacji dla radzieckiego wywiadu, że nadano mu pseudonim „Boss”, o czym oczywiście nie wiedział.
Przed Berią leżał raport opracowany na podstawie materiałów dostarczonych przez „Liścia”, który dotarł do stenogramu narady Komitetu Uranowego, która, pod przewodnictwem „Bossa”, odbyła się w Londynie 16 września 1941 roku.
Beria czytał:
„Bomba uranowa może zostać skonstruowana w ciągu dwóch lat, zwłaszcza jeżeli Imperial Chemical Industries^() zostanie zobowiązane do wyprodukowania tej broni w trybie pilnym. (...) Szefowie Sztabów w czasie narady 20 września 1941 roku podjęli decyzję o bezzwłocznym rozpoczęciu budowy w Brytanii zakładów, które wyprodukują bombę uranową”.
Na kolejnej kartce pułkownik Potapow zawarł omówienie kilku innych raportów nadesłanych przez „Wadima”. W pierwszych dniach października powiadomił, że „Wadim” informuje o zdobytym przez „Liścia” raporcie Komitetu Uranowego, który był dyskutowany na posiedzeniu gabinetu wojennego 21 września.
Józef Stalin i lord Beaverbrook
Czy „Liść” nie został wprowadzony w błąd przez brytyjskie tajne służby, które za pośrednictwem „Bossa” podsunęły mu sfałszowane stenogramy? Zawsze należało się liczyć z taką możliwością, choć Gorski oceniał wiarygodność tych raportów jako bardzo wysoką. Rząd brytyjski był wrogo nastawiony wobec Związku Radzieckiego, zaś sojusz, jaki obydwa państwa zawarły na początku października tego roku, był tymczasowy. Premierowi Churchillowi zależało na tym, aby z Niemcami walczyli i ginęli żołnierze radzieccy, a nie brytyjscy. Gotów więc był wspierać ich walkę, ale wiedział, że po wspólnym zwycięstwie obydwa sojusznicze państwa powrócą do dawnej wrogości. Musiał więc zapobiegać wzrostowi radzieckiej potęgi, a mógł to uczynić, podsuwając fałszywe informacje o pracach nad nową bronią o niezwykłej sile niszczenia. Jak łatwo było przewidzieć, zmusiłoby to Związek Radziecki do podjęcia badań i wydawania miliardów na cel, który mógłby zostać osiągnięty za dziesiątki lat.
Jeżeli jednak informacje agentów były prawdziwe i rzeczywiście Wielka Brytania przystępowała do tworzenia nowej broni, to zlekceważenie tej sprawy mogło mieć nieobliczalne konsekwencje w niedalekiej przyszłości.
Beria podkreślił czerwonym ołówkiem ostatnie zdanie:
„Donoszą, że wybuch bomby uranowej może nie tylko dokonać straszliwej destrukcji, ale sprawić też, że powietrze w rejonie eksplozji zostanie nasycone cząsteczkami radioaktywnymi zdolnymi zniszczyć wszystko, co żyje”.
Beria złożył teczkę z raportami. Musiał rozważyć, czy przedstawić tę sprawę Stalinowi, bez którego decyzji nie mógł myśleć o jakimkolwiek działaniu. Czy jednak mógł iść do Stalina i referować fantastyczne projekty brytyjskich uczonych, kiedy Niemcy właśnie zbliżali się do Moskwy? Uznał, że jednak powinien podjąć to ryzyko, choć nie spodziewał się, aby materiały, które leżały przed nim na biurku, mogły przekonać Stalina.Sygnał
– Co jeszcze? – Stalin spojrzał na Ławrentija Berię, który już wstał z fotela przed biurkiem i nie mógł się zdecydować, czy wyjść.
– No, mów... – Stalin dostrzegł jego niezdecydowanie. Wskazał na fotel, jakby chcąc zachęcić szefa NKWD nie tylko do ponownego zajęcia tam miejsca, ale odrzucenia zastrzeżeń, które utrudniały mu wyjawienie sprawy.
– Koba – Beria rozpoczął zwracając się do Stalina poufale, co wskazywało, że chce nieformalnie przedstawić problem.
– W ciągu ostatnich dni otrzymałem dwa raporty od naszego rezydenta z Londynu – mówił z wahaniem. – Są na tyle ciekawe, że postanowiłem poinformować cię o nich. – Wydobył z teczki kartki, ale nie położył ich na biurku przed Stalinem, jak zwykł to czynić z innymi dokumentami. – Zostały sporządzone na podstawie doniesień jednego z naszych najlepszych agentów, który dotarł do stenogramów z posiedzeń angielskiego rządu. Omawiano sprawę budowy bomby uranowej. Jest to nowa broń o niezwykłej sile niszczącej... – zawiesił głos.
Stalin machnął ręką.
– Wiem, słyszałem. Na razie mamy inne zmartwienia. To wszystko?
Beria skinął głową, zebrał papiery do teczki i czekał chwilę na pozwolenie odejścia, ale Stalin nie zwracał już na niego uwagi. Beria jeszcze raz skinął głową, odwrócił się i wyszedł.
Stalin stał długo przy oknie. Moskwa była zaciemniona, wszystkie światła uliczne wygaszono, a okna domów szczelnie zasłonięto. Nieliczne samochody, znajdujące się jeszcze po północy na ulicach, poruszały się z reflektorami osłoniętymi blaszanymi tarczami z wąskimi szparami, dającymi tak niewiele światła, że kierowcy jechali niemal na oślep. Syreny ostrzegające przed nalotem niemieckich samolotów mogły zawyć w każdej chwili. Cofnąć się, czy podjąć walkę o stolicę? To było pytanie, na które musiał odpowiedzieć w ciągu kilku najbliższych dni.
W tym krytycznym czasie jedyną pociechą wydawała się myśl o wizycie delegacji amerykańskiej i brytyjskiej, które przybyły do Moskwy 29 września. Przewodniczyli im lord Beaverbrook^(), wysłannik premiera Churchilla i reprezentujący prezydenta Stanów Zjednoczonych, Averell Harriman^(), ludzie, którzy, choć nie piastowali wysokich stanowisk, mieli duże wpływy w swoich państwach. Po trzydniowych negocjacjach podpisano porozumienia umożliwiające Związkowi Radzieckiemu skorzystanie z amerykańskiej pożyczki wojennej Lend-Lease i przewidujące na początek dostawę 150 artykułów, od jeepów, czołgów i samolotów po buty i medykamenty. Udział Związku Radzieckiego w dostawach Lend-Lease oceniono wstępnie na miliard dolarów.
Dostawy najbardziej potrzebnych materiałów miały się zacząć lada tydzień, ale Stalin wiedział, że minie wiele miesięcy, zanim do jego państwa dotrze tyle czołgów, samolotów, prochu, materiałów chemicznych, że będzie to cokolwiek znaczyć w dostawach dla frontu. Tymczasem rodzima produkcja gwałtownie załamywała się, co wiązało się z koniecznością rozmontowania i ewakuowania setek fabryk poza zasięg niemieckich bombowców. Nadchodził decydujący okres wojny, a położenie Armii Czerwonej było coraz gorsze. Mógł się tylko pocieszać, że straty Wehrmachtu były też duże, linie komunikacyjne coraz dłuższe, a jesienne deszcze i nadchodząca surowa rosyjska zima coraz bardziej spowalniały postępy wroga.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------