- W empik go
Właśnie dziś, właśnie teraz - ebook
Właśnie dziś, właśnie teraz - ebook
Trzy kobiety, trzy historie, jedna tęsknota – za życiem, w którym jest się dla kogoś naprawdę ważnym.
Zgorzkniała Sabina od lat samotnie opiekuje się zniedołężniałym ojcem, z którym łączy ją toksyczna relacja. Siedemdziesięcioletnia Bronisława ledwo wiąże koniec z końcem, utrzymując siebie i dorosłego syna, alkoholika. Elegancka Sonia prowadzi idealne życie w pięknym domu, z kochającym mężem i córką. Idealne do czasu pierwszego kryzysu. Nieszczęśliwy wypadek skruszy dotychczasowy porządek i splecie ich losy. Każdej z kobiet przyjdzie zmierzyć się z innymi problemami i każda będzie musiała stawić czoło prawdzie, nie zawsze przyjemnej. Prawdzie o sobie samej i o najbliższych. Bo czasami życie musi nami mocno potrząsnąć, żebyśmy odnaleźli jego sens.
"Właśnie dziś, właśnie teraz" przekornie pokazuje, że czekanie może okazać się zgubne, a tragedia nie zawsze zapowiada koniec, lecz początek czegoś naprawdę wyjątkowego.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66839-59-5 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdyby w ostatnią sobotę maja ktoś trzy kwadranse przed północą akurat przejeżdżał przez centrum miasta z pewnością pomyślałby, że ludzie tutaj bawią się niczym w największych europejskich stolicach. Rozliczne pary, trójki, a nawet większe grupki złożone z osób różnej płci i w różnym wieku zmierzały w jednym kierunku. I nie był to wcale główny deptak, dzielnica pubów, klubów i restauracji. Wszyscy ci ludzie mieli jeden cel – największa galeria handlowa, a konkretniej rzecz ujmując – mieszczący się w niej hipermarket.
Nie było bloku, domku, instytucji czy firmy, do której nie dotarłaby gazetka reklamowa. Zadbał o to prężny dział marketingu, wypuszczając w miasto dziesiątki studentów, bezrobotnych, rencistów i emerytów objuczonych siatkami, torbami i reklamówkami wypełnionymi zadrukowaną kolorowo płachtą papieru z wielgachnym napisem: WIELKA PROMOCJA! POKAŻ DZIECKU, JAK JE KOCHASZ!
W takiej sytuacji nie było wyjścia – nikt nie chciał być wyrodnym rodzicem, dziadkiem czy ciocią. A że w każdej rodzinie było jakieś dziecko, to i każdy był z przynajmniej jednym maluchem spokrewniony. Każdy więc czuł się w obowiązku pokazać, że kocha, i to nie byle jak. Powstawało jednak pytanie: jak to zrobić? Odpowiedzi oczywiście udzielili usłużni specjaliści z hipermarketu, pisząc, nieco tylko mniejszą czcionką, we wspomnianej gazetce: Pamiętaj o Dniu Dziecka! Przyjdź w ostatnią sobotę maja do naszego hipermarketu. Od 23:30 zaczynamy wielką promocję! Przez dwie godziny wszystkie zabawki 50% taniej!
Dlatego wielu mieszkańców miasta właśnie szło. W końcu okazja nie byle jaka. Za tę samą kwotę można pokazać dziecku, że kocha się je dwa razy bardziej. Grzechem byłoby nie skorzystać. W efekcie pół godziny przed otwarciem hipermarketu przed szklanymi drzwiami stał kilkusetosobowy tłum. Pracownicy działu marketingu mogli już właściwie otwierać szampana. Nie zrobili tego tylko dlatego, że spokojnie spali we własnych łóżkach. Nie musieli martwić się o prezenty dla swoich pociech, bo odłożyli je sobie wcześniej, a miłe koleżanki pracujące w kasach obiecały załatwić resztę w godzinach promocji.
Ci, którzy nie mieli tyle szczęścia i nie byli pracownikami hipermarketu, musieli osobiście zawalczyć o swoje. Z każdą minutą tłum gęstniał, każdy chciał być bliżej wejścia. Ludzie przepychali się, napięcie narastało. Ci, którzy przyszli później, stawali się coraz bardziej natarczywi, nie wahali się używać łokci, byle tylko znaleźć się bliżej drzwi i zwiększyć swoje szanse na zdobycie plastikowego dowodu miłości. Z kolei ci, którzy zapobiegliwie przyszli wcześniej i zajęli uprzywilejowane pozycje, nie chcieli łatwo dać za wygraną. Kolorowa masa wyglądała jak dziwaczny stwór, poruszała się, zmieniała kształty i wydawała coraz głośniejsze pomruki. Przysłuchując się uważnie, można było usłyszeć coraz ostrzejsze słowa, a w miarę upływu kolejnych minut przybywało też pokrzykiwań i przekleństw. Ludzie coraz mocniej parli do przodu, ktoś krzyczał, że się dusi, inny, że kobieta mdleje – nie odniosło to jednak żadnego skutku. Nikt nie zamierzał ustąpić, nawet o krok.
Wreszcie nadeszła oczekiwana chwila. Pracownik ochrony pojawił się za szklaną taflą i fachowym spojrzeniem ocenił sytuację. Zsunął czapkę na tył głowy i podrapał się po wydatnym brzuchu. Na zewnątrz emocje osiągnęły temperaturę wrzenia.
– Otwieraj, pajacu! – Komuś puściły nerwy. Reszta ludzkiej masy wydała pomruk aprobaty. Ochroniarz uspokajająco uniósł dłoń i bez pośpiechu zaczął grzebać w kieszeni czarnych bojówek. Wreszcie wyciągnął plik kluczy. Tłum poruszył się gwałtownie i jeszcze mocniej naparł na szkło. Mężczyzna po drugiej stronie podszedł do czerwonej skrzynki umieszczonej obok drzwi, otworzył metalowe zabezpieczenie i z namaszczeniem wcisnął znajdujący się wewnątrz guzik. Po czym natychmiast, ze zręcznością, o którą nikt by go chyba nie podejrzewał, uskoczył jak najdalej, chowając się za betonową kolumną. Widać było, że przeżył już niejedną akcję promocyjną.
Ludzie ruszyli zanim jeszcze drzwi rozsunęły się do końca. Potok ciał przeciskał się przez szczelinę i natychmiast rozlewał w rwącą rzekę kończyn i głów. Pierwsi biegli, bo choć z pozoru zwycięscy, to czuli na plecach setki oddechów innych, gotowych na wszystko, byle osiągnąć zamierzony cel. Jeden nieuważny ruch, potknięcie czy przystanięcie dla złapania oddechu groziły przewróceniem i stratowaniem przez kolejnych kochających swoje pociechy uczestników nocnej promocji. Tu nie było miejsca na miłość bliźniego, chociaż podobno właśnie to uczucie miało być powodem pojawienia się w hipermarkecie w środku nocy. Kto dobiegł do wejścia na halę sprzedażową, chwycił koszyk i minął błyszczące metalowe bramki, mógł odetchnąć z ulgą. Oznaczało to bowiem wygranie pierwszego etapu bitwy. Nie każdy będzie miał to szczęście. Dla słabszych, spóźnionych czy mniej przebojowych nie starczy koszyków i będą musieli czekać z drżeniem serca i nadzieją, że zabawki, którą wybrał syn lub wnuczka, nie zabraknie.
Kasjerki obserwowały szturm klientów z obojętnością. Zajęły już swoje miejsca w plastikowych boksach, w których przez najbliższych kilka godzin będą musiały bezustannie przesuwać pudełka nad czytnikiem, znosić pikanie kasy i bez mrugnięcia okiem przyjmować złośliwości klientów, z uśmiechem wypluwając grzecznościowe formułki. Na razie celebrowały ostatnie minuty wypoczynku. Niechby się wszyscy pozabijali – pomyślała złośliwie jedna z nich. – Przynajmniej mogłabym się wyspać. Grosza więcej nie zarobię, a pół nocy muszę tu siedzieć. Sądząc po minach, koleżanki podzielały jej punkt widzenia. Jednak nikogo nie interesowało ich zdanie, a już zwłaszcza pracowników działu marketingu.
Pierwsi szczęśliwcy dotarli do promocyjnych półek. I chociaż pozornie należeli do grupy uprzywilejowanej, wiedzieli, że to nie koniec zmagań z konkurencją. Teraz jak najszybciej należało odnaleźć to, czego zażyczyły sobie dzieci. Niektórzy, drepcząc wzdłuż półek, bez wahania wkładali do koszyków kolorowe pudełka. Jednak takich, którzy znali na pamięć dziecięcą listę życzeń, było niewielu. Większość dzierżyła w dłoniach gazetkę promocyjną, w której zaznaczone były upragnione lalki czy samochody i, kierując się obrazkami niczym mapą, uważnie porównywała je z towarem na półkach.
Była i spora grupa klientów, którzy postanowili kierować się własnymi wyborami. Można przypuszczać, że należeli do niej ci, którzy mieli zamiar obdarować dziecko, z którym widywali się sporadycznie, a na dodatek z żadnym innym małym człowiekiem nie mieli od dawna bliższych kontaktów. Gdyby było inaczej, wiedzieliby, że przemysł zabawkarski dba o dostarczanie swoim odbiorcom nowości bardziej niż jakakolwiek inna gałąź gospodarki i że kierowanie się gustem dorosłego to gwarancja nieudanego prezentu dla dziecka. Ci z pewnością wybiorą gry edukacyjne albo zabawki, uczące, równie cennych w dorosłym życiu, co obojętnych dzieciom, umiejętności jak szycie, tworzenie preparatów biologicznych czy logiczne myślenie.
Ta grupa miała przynajmniej komfort, że regały, na których wyłożono interesujące ich zabawki i gry, nie cieszyły się zainteresowaniem pozostałych uczestników promocji. Na osobników z namaszczeniem oglądających mikroskopy, szachy czy zestawy Małego chemika patrzono z politowaniem pomieszanym z ironią. Co prawda zwolennicy edukacji i rozwoju od najmłodszych lat nie zauważali tych spojrzeń, gdyż w głębi duszy pogardzali tłumem, kupującym reklamowane w telewizji siusiające lalki czy mówiące pieski. Nie zdawali sobie sprawy, że ich dobre samopoczucie minie natychmiast w chwili konfrontacji z rzeczywistością i okrutnie szczerą opinią obdarowanych dzieci. Na razie jednak dumni ze swojej niezwykle poprawnej wychowawczo postawy, nieco oddaleni od reszty kupujących, kontemplowali zabawki, które tak naprawdę sami chcieliby posiadać.
Ostatnim odłamem klientów nocnej akcji byli ludzie zupełnie niezorientowani ani w prawach rządzących promocjami, ani w asortymencie, dla którego odwiedzili hipermarket. Dopisało im szczęście. Zostali porwani przez tłum i wyrzuceni na środek hali sprzedażowej. Nie mieli pojęcia, co mają kupić, nie bardzo rozumieli dlaczego pozostali nerwowo i w pośpiechu przemierzają ścieżki między regałami. Trudno im było się zorientować gdzie wyłożono zabawki dla dziewczynek, gdzie dla chłopców i czy w stertach pudeł ułożonych między półkami jest jakaś logika. Stali więc rozglądając się, a w ich oczach widoczna była dezorientacja połączona z lekkim przerażeniem.
Jedna z takich osób, starsza kobieta, którą zaskoczenie unieruchomiło zbyt blisko metalowych bramek, stała się celem do wyładowania frustracji dla oczekujących na wejście do wymarzonej strefy oznaczonej napisami „–50%”.
– Proszę nie blokować koszyków! – pisnęła szczupła brunetka w jaskrawoczerwonej kurtce.
– Właśnie, nie blokować – zgodził się młody mężczyzna ze sporą nadwagą. – Każdy chce kupić, a czas ucieka! I gorąco tutaj jak w piekle – dodał nieco ciszej, ocierając spocony kark.
– Co za ludzie, przychodzą i sami nie wiedzą po co – pełnym irytacji tonem skomentowała kobieta w średnim wieku i pogardliwie wydęła usta.
– Może to sprawka tego Niemca, który wszystko chowa? Mówi coś pani nazwisko Alzhaimer? – rzucił jej towarzysz i zaczął śmiać się z własnego niewybrednego żartu.
– Niemiec czy nie, niech nie blokuje koszyka! – brunetka twardo obstawała przy swoim.
– Tak, niech nie blokuje – zgodziła się reszta.
– Hej, babciu, kupuj albo koszyk oddaj! To nie bazar! – wrzasnął jakiś nastolatek, a jego koledzy ochoczo zawtórowali: – Babciu, odbiór! Czy babcia mnie słyszy?!
Kobieta na dźwięk słowa „babcia” jakby ocknęła się z zamyślenia i drobnym truchtem ruszyła między półki, oglądając się nerwowo na oczekujących. Kiedy tylko znikła z ich pola widzenia, przystanęła znowu i zaczęła się rozglądać, raz po raz obciągając wyblakły sweter. Po raz kolejny niezbyt dobrze wybrała miejsce. Stojąc w samym środku przejścia, była wciąż potrącana, a na dokładkę dostawała karcące lub oburzone spojrzenie.
– Pani czegoś szuka? Może mogę pomóc?
Pytanie wyraźnie zaskoczyło kobietę.
– A pani tu sprzedaje? – zapytała z nadzieją w głosie.
– Nie, mam zamiar kupować, tak jak pani. – Wybawicielka uśmiechnęła się przyjaźnie.– Dzisiaj taki tłum, że obsługa nie nadąża z pomocą.
Starsza kobieta przytaknęła, ale nie odpowiedziała. Jej młodsza rozmówczyni nie dawała jednak za wygraną.
– Jaką zabawkę chce pani kupić? Dla chłopca czy dla dziewczynki? – wyrzucając z siebie serię pytań, rozluźniła jedwabną apaszkę. – W jakim wieku jest dziecko? Wie pani, co chciałoby dostać?
Z wyczekiwaniem spojrzała na tę, od której chciała uzyskać odpowiedź. Zmierzyła krytycznym okiem pamiętające lepsze czasy półbuty, spódnicę o nijakiej długości i nijakim fasonie, sweter, który kiedyś był chyba czarny, a teraz straszył nieokreślonym kolorem i westchnęła zrezygnowana. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdążyła. Starsza kobieta jednak zdecydowała się odpowiedzieć.
– Szukam maskotki dla… chłopca.
– To opłacało się pchać w nocy w taki tłum po jednego pluszaka? Szkoda nóg dla tych paru groszy.
– Mnie nie szkoda. Dla mnie każda złotówka się liczy.
– Przepraszam, rozumiem – zaczęła tłumaczyć się młodsza. – Nie chciałam pani urazić.
Widać było, że czuje się zakłopotana. Chcąc zatrzeć popełnioną gafę, stanowczym gestem ujęła swoją rozmówczynię pod rękę.
– Chodźmy, zaprowadzę panią. Idę właśnie w tamtym kierunku.
W drugim końcu alejki pracownica hali próbowała zapanować nad otaczającą ją grupką ludzi. Wszyscy naraz zadawali jej pytania, a korpulentny mężczyzna złapał nawet rękaw jej służbowej koszuli, próbując odciągnąć ją w kierunku stosu plastikowych piaskownic. Na takie zawładnięcie personelem nie mieli zamiaru zgodzić się pozostali klienci.
– Niech pan zostawi tę dziewczynę! – wykrzykiwała pani w bluzeczce imitującej skórę tygrysa. – Ja pierwsza zadałam pytanie!
– Rękę jej pan urwie! – dorzucił basem mężczyzna z siwą brodą, w zielonej kamizelce z niezliczoną ilością kieszonek. – To w końcu kobieta jest przecież – dodał, choć bez przekonania.
– Proszę państwa, proszę się uspokoić – próbowała przekrzyczeć zwiększający się z każdą chwilą tłumek młoda pracownica hipermarketu. Była jednak drobnej postury, nie dysponowała silnym głosem i prawdopodobnie pracowała od niedawna, więc nie miała doświadczenia w radzeniu sobie w takich sytuacjach.
– Gdzie tu są te samochodziki, co jeżdżą po torze ze smokiem?!
– Proszę mi pokazać, która lalka to najnowszy model. Ten z reklamy. Pani tu pracuje, czy dyskutuje?!
Dziewczyna po raz kolejny próbowała coś powiedzieć, ale nikt jej nie słuchał.
– A mówi się, że w hipermarketach ciągle zwalniają pracowników. Nic dziwnego, skoro takie niemoty przychodzą – komentowała kobieta z burzą platynowych włosów. – Jakby u mnie w sklepie taka była, to bym wylała na zbity pysk.
Jej koleżanka z podobną fryzurą, tyle że w wersji kruczoczarnej, przytaknęła z zapałem i obie oddaliły się w kierunku alejki z zabawkami dla chłopców.
Między zebranymi wokół pracownicy ludźmi zdecydowanie przepychała się około pięćdziesięcioletnia kobieta. Mimo niewyszukanej fryzury, butów na płaskim obcasie i niezbyt modnej garsonki, było w jej ruchach i wyrazie twarzy coś, co sprawiało, że tłumek rozstępował się przed nią. Kobieta stanęła obok młodej pracownicy i pokazała zebranym niewielki kartonik ze swoim zdjęciem zawieszony na smyczy z logo hipermarketu. Ludzie ucichli. Zrozumieli, że mają do czynienia z kimś, kto nie pozwoli na siebie pokrzykiwać.
– Jestem kierownikiem tego działu – powiedziała przybyła. – Przepraszam za chwilowe problemy, nie spodziewaliśmy się aż tylu klientów. Oczywiście każdy z państwa jest tu mile widzianym gościem i dlatego już są dodatkowi pracownicy, którzy pomogą państwu dokonać zakupów. Stoją tam. – Wskazała ręką w stronę, z której przyszła. – Proszę się do nich zwracać z każdym problemem.
Rzeczywiście, kilka kroków dalej stało trzech mężczyzn i dwie kobiety, wszyscy w firmowych ubraniach i z firmowym uśmiechem na ustach. Ludzie natychmiast rzucili się w ich kierunku.
Młoda dziewczyna odetchnęła z ulgą, nieświadoma, że to nie koniec jej problemów. To, co naprawdę nieprzyjemne, miało się dopiero zacząć. Kierowniczka wskazała głową miejsce za wielką kolumną. Kiedy betonowy słup oddzielił je od gwaru głosów i oczu klientów, kierowniczka natychmiast zaczęła mówić:
– Z tego, co mi wiadomo, przeszłaś kurs obsługi klienta, a także przeszkolenie do pracy w naszym dziale. Nic nie wiadomo mi o tym, żebyś straciła mowę albo zdolność poruszania się. Może więc wyjaśnisz mi, jak mogłaś doprowadzić do sytuacji, która miała tu miejsce przed chwilą? – Widać było, że nie oczekuje odpowiedzi, więc dziewczyna spuściła tylko głowę i wbiła wzrok w podłogę. Tymczasem przełożona kontynuowała:
– Masz szczęście, że zauważyłam tę sytuację, bo gdyby klienci zaczęli się skarżyć w BOK-u, to już w czerwcu mogłabyś się rejestrować w pośredniaku. Zapomniałaś, co ci mówiłam, kiedy tu przyszłaś? Moi pracownicy MUSZĄ być bez zarzutu. Jeśli wy nie dacie rady, to polecę i ja. A do tego nie dopuszczę. Za ciężko harowałam, żeby dać się teraz zwolnić. Rozumiesz, moja panno?
Dziewczyna pokiwała głową. Kierowniczka rzuciła jeszcze surowe spojrzenie i wydała rozkaz:
– Do roboty!
Pracownica ruszyła w stronę regałów, ze zdenerwowania potykając się o własną nogę.
Jej szefowa pokręciła głową z dezaprobatą. Albo się wyrobi, albo będę musiała ją zwolnić – pomyślała. – Mam dość własnych problemów, nie mam czasu na zajmowanie się mało rozgarniętymi panienkami.
Minęła pierwsza godzina promocji. Ilość chętnych nie malała, przy wszystkich kasach ustawiły się długie kolejki tych, którzy już kupili, z drugiej strony niemal tak samo długie tych, którzy jeszcze kupić chcieli. Kasjerki o beznamiętnym spojrzeniu niczym roboty przesuwały kolejne pudełka nad czytnikami, za to przynależność pracowników hali do ludzkiego gatunku zdradzały plamy potu pod pachami.
Powietrze gęstniało z każdą minutą. Czuć było trudną do wytrzymania mieszankę różnych perfum, ludzkich oddechów, zdenerwowania i zniecierpliwienia. Klienci zmęczeni walką o koszyki i przepychankami przy półkach, poruszali się coraz wolniej, większość, sądząc po minach, marzyła, żeby jak najszybciej wyjść ze sklepu i zaczerpnąć czystego, nocnego powietrza.
Głośna muzyka w wykonaniu jakiegoś dziecięcego zespołu zamiast zachęcać do zakupów i przypominać o dziecięcym święcie (oczywiście to kolejny pomysł prężnego działu marketingu), zaczynała męczyć, więc ludzie starali się wyłączyć i nie słyszeć przesłodzonego seplenienia nieletniego sopraniku. Większości udało się to tak skutecznie, że początkowo dźwięk alarmu, który włączył się w tle dziecięcego śpiewu, zauważyło bardzo niewielu. Zaledwie kilkanaście osób spośród zgromadzonych na ogromnej hali zatrzymało się i zaczęło nadsłuchiwać, skąd pochodzi zawodzący sygnał. Rozglądali się, obserwując reakcje obsługi, ale ta także nie reagowała, więc wrócili do popychania wyładowanych zakupami koszyków.
Dźwięk jednak nie ustawał. Przeciwnie, stawał się coraz głośniejszy i coraz bardziej przenikliwy. Wibrował w powietrzu niczym wiertło i nikt już nie mógł pozostać wobec niego obojętny.
– Co się dzieje? Co to jest? – pytali się wzajemnie klienci. Nikt jednak, łącznie z pracownikami, nie znał odpowiedzi.
Niespodziewanie umilkła muzyka. Światła zamigotały i zgasły. W całkowitej ciemności rozległo się kilka przerażonych kobiecych krzyków.
– Proszę o spokój! Za chwilę zapalą się światła awaryjne! – rozległo się z głośników.
Rzeczywiście, sufit rozjaśnił się, ale dużo słabiej. Mimo to ludzie odetchnęli z ulgą. Alarm jednak nie zamilkł. Zamilkł za to głośnik.
Większość osób pospiesznie skierowała się do kas, przeczuwając, że dzieje się coś niedobrego.
Pracownicy starali się uspokoić kupujących.
– To pewnie spięcie w instalacji. Czasami się zdarza.
Nie byli jednak zbyt przekonujący, bo sami czuli się niepewnie.
Coraz więcej osób starało się opuścić hipermarket. Przejścia między regałami pustoszały, za to przy kasach był coraz większy tłok. Jedni popychali drugich, jakby to mogło przyspieszyć proces płacenia.
– Powoli, po kolei! – Kasjerkom także zaczęły puszczać nerwy.
– Szybciej! – krzyczeli ludzie.
Alarm wył nieprzerwanie.
– Ludzie, patrzcie! Tam jest dym! – Krzyk mężczyzny w skórzanej marynarce usłyszały tylko osoby stojące najbliżej, ale to wystarczyło. Niczym marionetki w mechanicznym teatrzyku kolejne głowy odwracały się w kierunku wskazanym przez krzyczącego. Miał rację. Od strony pasażu handlowego zmierzały w kierunku hali hipermarketu kłęby dymu, niczym złowieszcza mgła, jaką widuje się w horrorach.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, alarm nagle umilkł i zastąpił go inny odgłos.
Był to głęboki pomruk mechanicznych kół zębatych. Dobiegał z góry, więc wszystkie głowy jak na komendę podniosły się.
Zapadła cisza. Wszyscy zamarli i bez ruchu wpatrywali się w sufit hali, na którym powoli, bardzo powoli, podnosiły się przeszklone klapy przeciwdymne. Kilkanaście sekund bezruchu przerwał tupot obcasów i przeraźliwy krzyk młodej kobiety:
– Drzwi się zablokowały! Zginiemy wszyscy!
Tłum ogarnęła panika. Każdy myślał tylko o tym, żeby wydostać się z metalowej pułapki hali. Jedni porzucali koszyki, inni wykorzystywali je jako tarany do przepychania się przez ludzką masę. Ludzie biegli w różne strony, bo nikt tak naprawdę nie wiedział, gdzie znajduje się zbawienne wyjście. Klapy przeciwdymne zamiast pomóc, ułatwiły dopływ powietrza, które stało się pożywką dla płomieni. Wystarczyło kilka minut i języki ognia dotarły do linii kas. Dalej wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Płomienie objęły kartonowe opakowania i ich plastikową zawartość. Posuwały się wzdłuż półek, a kłęby gryzącego dymu wypełniały halę. Temperatura wzrastała, ogień rozprzestrzeniał się coraz szybciej.
Zapanował kompletny chaos. Ludzie, uciekając w przerażeniu, potrącali półki i misternie ułożone stosy towaru. Kolejni potykali się i byli tratowani przez napierający tłum. Zewsząd słychać było krzyki pełne bólu i strachu, jakiś mężczyzna nawoływał Krystynę, która nie odpowiadała, tuż obok szlochająca kobieta próbowała się podnieść, ale nie mogła, bo jej lewa noga zawisła złamana w połowie piszczeli.
– Trzeba przez magazyn! Tam są drzwi dostawcze! – Młody pracownik z rozciętym łukiem brwiowym starał się zapanować nad rozhisteryzowanym tłumem. Niektórzy usłyszeli tę zbawienną radę. Wśród szczęśliwców była kobieta, która wcześniej pomagała starszej pani.
Zmieniła kierunek i krztusząc się dymem zaczęła biec w stronę drzwi z napisem Nieupoważnionym wstęp wzbroniony. Zgubiła but i przez ułamek sekundy pomyślała nawet, że jest sporo wart, ale myśl ta szybko umknęła, bo musiała skupić swoją uwagę na przeskakiwaniu różnych przedmiotów i omijaniu ludzi kaszlących i mdlejących z powodu dymu.
Zdarła z szyi apaszkę i przesłoniła nią usta. Było trochę lepiej. Jeszcze kilkanaście kroków i będzie w magazynie. Minęła kobietę z pracowniczym identyfikatorem, która próbowała wyciągnąć spod przewróconego metalowego regału młodą dziewczynę. Nie zatrzymała się jednak. Myślała tylko o tym, żeby uratować siebie. O tym i o swojej rodzinie.
Kiedy już prawie poczuła, że wygrała, usłyszała głuchy huk. Zerknęła w górę i zobaczyła, że konstrukcja dachu, niczym w zwolnionym filmie, pęka, a ogromne kawałki blachy i szkła spadają w dół, wprost na nią. Poczuła przejmujące kleszcze strachu, zaciskające się na sercu. Kierowana resztką rozsądku rzuciła się na podłogę i zakryła głowę rękami. Kątem oka zobaczyła starszą kobietę, której pomagała. Siedziała oparta o bok regału z rękami złożonymi do modlitwy. Te dłonie i rozpaczliwe krzyki były ostatnimi rzeczami, które zapamiętała. Potem zapanowała ciemność.
Ciąg dalszy w wersji pełnejPOLECAMY
Karolina Wilczyńska
Światło w jej oczach
Klara, trzydziestoletnia malarka, niespodziewanie wyprowadza się z luksusowego domu rodziców i postanawia zamieszkać w swojej pracowni. Co popchnęło ją do tej decyzji i do kogo pisze wieczorami maile, których nie wysyła? Czy uda jej się zrealizować projekt nowej serii obrazów? Kim jest Łucja, której portret namaluje jako pierwszy i jaką historię zdradzi malarce?
W tej opowieści nie zabraknie emocji. Znajdziecie tu wzruszenia, dramaty i trudne wybory, ale także miłość, szczęście i kobiecą siłę. Napisana w oparciu o prawdziwą historię – to książka, która otuli Cię nadzieją na lepsze jutro.POLECAMY
Karolina Wilczyńska
Dałeś mi siłę
Gdy Joanna prosi napotkaną w parku malarkę o portret zmarłego przed laty ojca, nie spodziewa się, że sama zostanie modelką. Jest dojrzałą i silną kobietą, która nie boi się otwarcie opowiedzieć Klarze o swoich przejściach, by dzięki temu jej portret był pełny, prawdziwy. Klara, malując i dobierając barwy, słucha historii Joanny i jej rodziny: o ciężkim porodzie, chorobie ukochanego męża, niełatwym życiu w czasach PRL-u i o rezygnacji z marzeń i ambicji dla czyjegoś dobra. Oraz o własnej, długiej i bolesnej walce o zdrowie.
Historia Joanny jest utkaną z emocji opowieścią o sile woli, walce i miłości do najbliższych. Lecz jest w niej także przesłanie dla każdego – przypomni nam o tym, co w życiu jest naprawdę ważne.