Włoskie oświadczyny - ebook
Włoskie oświadczyny - ebook
Włoski milioner Cesare Sabatino dla rodziny jest gotów nawet się ożenić. Dzięki małżeństwu z Lizzie Withaker wyspa na Morzu Śródziemnym powróciłaby do rodziny Sabatino. Cesare nie przewidział jednak, że Lizzie na jego oświadczyny powie „nie”. Dotąd nie spotkał kobiety, która by go odrzuciła. Musi znaleźć sposób, by przekonać Lizzie do zmiany zdania…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2532-8 |
Rozmiar pliku: | 740 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cesare Sabatino otworzył przesyłkę ekspresową i jęknął głośno. Jego przystojne rysy zdradzały niedowierzanie.
Były tam między innymi dwa zdjęcia; jedno przedstawiało atrakcyjną blond nastolatkę o imieniu Cristina, drugie zaś jej starszą siostrę Elisabettę. Czy rodzinne szaleństwo miało też nawiedzić następne pokolenie? Naprawdę nie miał czasu na taki nonsens. Co jego ojciec, Goffredo, wyprawiał?
‒ Stało się coś? – spytał Jonathan, przyjaciel i dyrektor imperium farmaceutycznego Sabatino.
Cesare podsunął mu przesyłkę.
‒ Spójrz na to i zapłacz nad obłędem, który może dotknąć nawet najbardziej normalnych z pozoru krewnych.
Jonathan przejrzał skromną dokumentację i rzucił okiem na zdjęcia.
‒ Blondynka jest niezła, ale trochę za młoda. Druga, ta w wełnianej czapce, wygląda jak strach na wróble. Co masz wspólnego z jakąś rodziną uprawiającą ziemię w Yorkshire?
‒ To długa historia.
Jonathan usiadł.
‒ Ciekawa?
‒ Umiarkowanie. Moja rodzina posiadała w dziewiętnastym wieku małą wyspę Lionos na Morzu Egejskim. Spoczywa tam większość moich przodków ze strony ojca. Moja babka Athene też się tam urodziła i dorastała. Ale gdy jej ojciec zbankrutował, Lianos została sprzedana pewnemu Włochowi, który nazywał się Geraldo Luccini.
‒ Fortuny rosną i upadają. – Jonathan wzruszył ramionami.
‒ Sprawy przybrały jednak niekorzystny obrót, kiedy brat Athene postanowił odzyskać wyspę, poślubiając córkę Lucciniego, a potem zwiał sprzed ołtarza.
‒ Miłe…
‒ Jej ojciec był tak rozwścieczony zniewagą uczynioną córce i rodzinie, że sporządził nadzwyczaj skomplikowany testament dotyczący Lionos.
‒ To znaczy?
‒ Nie może być sprzedana, a te dwie młode kobiety na zdjęciach są jej obecnymi właścicielkami na mocy dziedzictwa po matce. Moja rodzina może odzyskać wyspę tylko w wyniku małżeństwa między Zirondim z potomkinią Luccinich. I narodzin dziecka.
‒ Nie mówisz chyba poważnie?
‒ W poprzednim pokoleniu mój ojciec był poważny na tyle, by się oświadczyć matce tych dwóch dziewczyn, Francesce, choć przyznam, że szczerze się w niej kochał. Na szczęście dla nas wszystkich odrzuciła go i wyszła za pewnego farmera.
‒ Dlaczego na szczęście?
‒ Bo nie wytrwała długo przy tym farmerze ani żadnym innym mężczyźnie. Goffredo się wywinął. – Wiedział doskonale, że jego naiwny ojciec nigdy by sobie nie poradził z tak kapryśną żoną.
‒ Więc dlaczego przysłał ci te materiały?
‒ Chce, bym się zainteresował „projektem odzyskania Lionos” – wyjaśnił sucho Cesare.
‒ Naprawdę sądzi, że będziesz rozważał małżeństwo z jedną z tych młodych kobiet? – zdumiał się Jonathan. Żadna z nich nie wyglądała zbyt atrakcyjnie, a Cesare był koneserem płci pięknej. – Oszalał?
‒ Optymista, jak zawsze. Nigdy nie słucha, kiedy mu mówię, że nigdy się nie ożenię.
‒ Jako szczęśliwy mąż i ojciec zapewniam, że wiele tracisz.
Cesare wiedział oczywiście, że dobre małżeństwa się zdarzają. Jak w przypadku ojca i Jonathana. On sam jednak nie wierzył w prawdziwe uczucie. Zwłaszcza że jego pierwsza miłość, Serafina, porzuciła go dla siedemdziesięciopięcioletniego i niezwykle zamożnego mężczyzny i teraz była bardzo bogatą wdową, która ponownie zapragnęła związać się ze swoim byłym.
Nie zamierzał po raz drugi popełniać tego błędu, typowego dla młodego chłopca. Nie wykazywał się już taką ignorancją, jeśli chodzi o płeć przeciwną. Nie szczędził swego bogactwa kobietom, które bardziej niż jego pieniędzmi ekscytowały się tym, co jeszcze mógł im zaoferować. Pomyślał o swojej obecnej kochance, francuskiej modelce, która bardzo się starała usatysfakcjonować go w łóżku i poza nim. Bez zobowiązań pod postacią obrączek czy hałaśliwych dzieciaków. Tak, był szczodrym kochankiem, ale czemu służyły pieniądze, kiedy miało się ich tyle co on?
Nie ucieszył się, gdy wrócił tego wieczoru do swojego londyńskiego apartamentu, a służący Primo poinformował go o niespodziewanej wizycie ojca.
Goffredo stał na tarasie i podziwiał panoramę miasta.
‒ Czemu zawdzięczam ten honor? – spytał ironicznie Cesare.
Ojciec, nieodmiennie ekstrawertyczny, uściskał serdecznie syna.
‒ Muszę z tobą porozmawiać o twojej babce…
‒ Co się stało?
‒ Athene wymaga wszczepienia bypassów. Cierpi na zawansowaną wieńcówkę.
‒ Ma siedemdziesiąt pięć lat.
‒ Rokowania są bardzo dobre, ale wiesz, jak moja matka podchodzi do pewnych spraw. Jest za stara na operację, jak twierdzi. Uważa, że przeżyła już swoje i że powinna być za to wdzięczna.
‒ To śmieszne. Porozmawiam z nią, jeśli trzeba.
‒ Potrzebuje jakiejś motywacji, czegoś, co przekonałoby ją, że ból związany z zabiegiem jest wart zachodu.
Cesare syknął przez zęby.
‒ Mam nadzieję, że nie mówisz o Lionos. To tylko mrzonka.
‒ Od kiedy to boisz się wyzwań?
‒ Jestem za mądry, żeby walczyć z wiatrakami – odparł sucho Cesare.
‒ Masz jednak wyobraźnię? – upierał się starszy człowiek. – Czasy się zmieniły. Dysponujesz siłą, której ja nigdy nie miałem.
‒ Jaką siłą? – spytał niechętnie.
‒ Jesteś niewiarygodnie bogaty, a obecni właściciele groszem nie śmierdzą.
‒ Ale testament jest nie do podważenia.
‒ Pieniądze potrafią przemówić do rozsądku – przekonywał ojciec. – Nie chcesz żony i zapewne żadna z córek Franceski, będąc w tak młodym wieku, też nie chce wychodzić za mąż. Może po prostu zawrzesz z jedną z nich coś w rodzaju umowy?
Cesare pokręcił głową.
‒ Namawiasz mnie, żebym obszedł warunki testamentu?
‒ Został już dokładnie przeanalizowany przez najwybitniejszego prawnika w Rzymie. Jeśli możesz poślubić jedną z tych dziewczyn, to będziesz miał prawo odwiedzić wyspę i, co ważniejsze, zabrać tam swoją babkę.
Cesare parsknął zniecierpliwiony.
‒ I co z tego? Nie oznacza to własności ani odzyskania wyspy przez rodzinę.
‒ Sama wizyta, po tak wielu latach, będzie dla twojej babki źródłem wielkiej radości – oznajmił Goffredo tonem przygany.
‒ Zawsze sądziłem, że odwiedzenie wyspy jest naruszeniem warunków testamentu.
‒ Nie, jeśli zostanie poprzedzone małżeństwem. Potrzeba było prawnika, by to wykazać. Gdyby któryś z nas zjawił się tam bez spełnienia tego warunku, córki Franceski utraciłyby swój spadek i wyspa przeszłaby na własność państwa.
‒ Uważasz, że babci zależy na tym, by tam pojechać?
‒ Odwiedziłaby groby swoich rodziców. Zobaczyłaby rodzinny dom, w którym mieszkała z moim ojcem. Ma wiele szczęśliwych wspomnień związanych z Lionos.
‒ Czy krótka wizyta to załatwi? Myślę, że zawsze marzyła, by tam mieszkać, a to jest wykluczone, ponieważ musiałoby się urodzić dziecko, by zostały wypełnione warunki testamentu i byśmy mogli znów zapuścić korzenie na wyspie.
‒ Istnieje duża szansa, że sąd odrzuci ten warunek jako nieuzasadniony. Prawo obaliło już mnóstwo niepodważalnych zasad – oznajmił z entuzjazmem Goffredo.
‒ Wątpię. Potrwa to lata i pochłonie mnóstwo pieniędzy, a państwo będzie walczyć o swoje. Która zresztą kobieta zechce mnie poślubić i mieć ze mną dziecko, żebym mógł odziedziczyć niezamieszkaną wyspę? Nawet gdybym od razu zaproponował jej odkupienie tego skrawka ziemi.
‒ Wiesz chyba, jak smakowitym jesteś kąskiem. Od najmłodszych lat musiałeś się opędzać od kobiet.
‒ Nie sądzisz, że poczęcie dziecka w takim celu byłoby niemoralne?
‒ Nie sugeruję, żebyś posunął się tak daleko.
‒ Ale bez tego nie mógłbym sobie rościć prawa do tej wyspy. A jeśli nie mogę jej kupić ani nic zyskać, pomijając wizytę babci w tym żałosnym miejscu, to po co mam się spotykać z jakąś obcą kobietą i próbować ją przekupić?
‒ To twoje ostatnie słowo w tej sprawie? – spytał sztywno ojciec.
‒ Jestem człowiekiem praktycznym. Gdybyśmy mogli odzyskać wyspę, może widziałbym w tym wszystkim jakiś sens.
Starszy mężczyzna ruszył do drzwi i przystanął.
‒ Mógłbyś przynajmniej spotkać się z córkami Franceski i sprawdzić, co się da zrobić.
Kiedy ojciec odszedł urażony, Cesare zaklął pod nosem. Goffredo w przypływie entuzjazmu potrafił powziąć wspaniały pomysł, ale z konsekwencjami było już gorzej. Jego syn natomiast nigdy nie ulegał sentymentom.
Mimo wszystko myślał ze smutkiem o koniecznej operacji, której jego babka nie chciała się poddać. Athene uważała zapewne, że życie nic już jej nie przyniesie. Może bała się też trochę tego zabiegu; była silną i odważną kobietą, ale tak jak wszyscy miała swoje słabości.
Matka Cesarego zmarła przy jego porodzie i wtedy to Athene pospieszyła na pomoc owdowiałemu synowi. Kiedy zmagał się z żalem i budował swój pierwszy biznes, ona zajęła się wychowywaniem wnuka. Już jako małe dziecko grał w szachy i czytał. Szybko dostrzegła jego walory intelektualne. Wiele zawdzięczał swej babce; była jedyną kobietą, o którą się szczerze troszczył. Tylko ona znalazła miejsce w jego chłodnym sercu.
Cesare znowu zajrzał do ojcowskiej przesyłki. Nie interesowała go nastolatka, ale ta pospolita młoda kobieta w wełnianej czapce i starym płaszczu? Czy zamierzał w ogóle rozważać tak drastyczne obniżenie swoich wysokich standardów? Skrzywił się na samą myśl o małżeństwie i bliskości z drugą osobą.
‒ Trzeba było odesłać Bohatera do rzeźni, kiedy ci mówiłem! – rzucił Brian Whitaker. – A ty trzymasz go w stajni. Nie stać nas na paszę.
‒ Chrissie bardzo go lubi. Wraca w przyszłym tygodniu z uniwersytetu. Chciałam, żeby się z nim pożegnała – odparła Lizy cicho, by nie denerwować drażliwego ojca.
Starszy mężczyzna stał przy stole kuchennym, drżące dłonie – symptom choroby Parkinsona – trzymał na oparciu krzesła, patrząc złym wzrokiem na córkę.
‒ Będzie płakać, próbując cię przekonać. Jaki to ma sens? Chciałaś go sprzedać i nikt się nie zainteresował. Żaden z ciebie farmer, Lizzie!
‒ Może w tym schronisku dla koni znajdzie się dla niego miejsce. Miałam nadzieję, że się uda.
‒ Od kiedy nadzieja pomaga spłacić rachunki? – rzucił Brian z pogardą. – Chrissie powinna ci pomagać, zamiast marnować czas na studia!
Lizzie skrzywiła się na myśl, że jej młodsza siostra mogłaby w obliczu narastających długów wyrzec się nauki na rzecz codziennej walki o przetrwanie. Ojciec nigdy nie pochwalał tego, że Chrissie poszła na studia. Jego świat wyznaczały granice farmy. Lizzie to rozumiała, bo jej świat też skurczył się do takich rozmiarów, kiedy w wieku szesnastu lat opuściła szkołę.
Jednocześnie uwielbiała młodszą siostrę i była gotowa znosić ojcowski gniew, jeśli oznaczało to, że Chrissie może wykorzystywać szanse, których sama była pozbawiona. Lizzie odczuwała niemal matczyną dumę, gdy dziewczyna dostała się na wydział literatury na Oxfordzie.
Kiedy włożyła już zabłocone buty, przy tylnych drzwiach powitał ją kudłaty kundel z pustą miską w pysku.
‒ Och, przepraszam, Archie… zapomniałam o tobie.
Znów zdjęła buty, po czym ruszyła do kuchni, żeby nakarmić psa, i usłyszała odgłosy meczu dobiegające z telewizora; poczuła, jak opuszcza ją napięcie. Wiedziała, że ojciec zapomni na chwilę o swoim bólu.
Był trudnym człowiekiem, ale nigdy nie miał łatwego życia. Ciężka praca i poświęcenie farmie nigdy mu się nie opłaciły. Wydzierżawił ją w młodym wieku i zawsze musiał harować sam. Jej nieżyjąca matka, Francesca, wytrwała w małżeństwie tylko kilka lat, po czym odeszła z mężczyzną, z którym wiązała większe nadzieje. Brian Whitaker nigdy się potem nie ożenił. Kiedy Lizzy miała dwanaście lat, Francesca umarła, a ojciec został nagle obarczony opieką nad dwiema córkami, które były mu na dobrą sprawę obce. Starszy mężczyzna robił co w jego mocy, choć zawsze jej wypominał, że nie jest silna jak upragniony syn, tak potrzebny na farmie. Ledwie ukończył pięćdziesiątkę, kiedy choroba pozbawiła go możliwości pracy fizycznej.
Lizzy pogodziła się z tym, że nie spełnia oczekiwań innych. Była nieśmiała, a matka tęskniła za bardziej towarzyską córką. Ojciec pragnął chłopca, nie dziewczynki. Nawet jej narzeczony zostawił ją dla kobiety, która rokowała większe nadzieje jako żona farmera. Nauczyła się skupiać na pracy zamiast na swoich brakach.
Zaczęła dzień od rozsypania ziarna kurom i zebrania jajek, potem nakarmiła Bohatera paszą kupioną z oszczędności, jakie zapewniała jej praca barmanki w wiejskim pubie. Nie mogła brać wynagrodzenia za swoją harówkę ze wspólnej kasy, kiedy na koncie bezustannie narastał debet. Rachunki, jedzenie, paliwo… Myślała ze strachem o kolejnym upomnieniu z banku.
Napełniła zbiornik gnojówką, żeby rozrzucić ją na łące, Archie zaś wskoczył za nią do kabiny traktora i usiadł zziajany u jej boku. Wciąż nosił drogą skórzaną obrożę. Lizzie znalazła go wygłodzonego na poboczu drogi; musiał być kiedyś ukochanym psiakiem, którego porzucono, gdy jego wiekowy właściciel zmarł.
Gdy zjawił się na farmie, wszedł w komitywę z ich starym psem pasterskim, Shepem, i szybko się od niego uczył; nawet ojciec przyznał, że jest użyteczny. Lizzie go uwielbiała.
Wracała na podwórze, żeby ponownie napełnić zbiornik, gdy ujrzała długi, elegancki czarny samochód, który skręcił z głównej drogi w stronę farmy. Zaparkowała traktor przy ogrodzeniu, a potem wysiadła z Archiem na ręku.
Tak po raz pierwszy zobaczył ją Cesare. Zauważył, że choć ubiera się jak żebraczka, to ma skórę przywodzącą na myśl delikatną porcelanę i oczy o barwie cennego jadeitu. Westchnął głęboko na jej widok.
Jego kierowca wysiadł z limuzyny i natychmiast został zaatakowany przez psa, który przypominał mufkę na krótkich nogach. Kiedy kobieta złapała czworonoga, Cesare wysiadł i od razu poczuł wszechobecną woń wiejskiego podwórza. Ojciec nie żartował, kiedy mówił, że Whitekerowie są biedni jak myszy kościelne. Dom nie przypominał w niczym malowniczej chaty pośród róż. Rynny się zapadły, z drzwi wejściowych obłaziła farba.
‒ Chce pan spytać o drogę? – zwróciła się Lizzie do mężczyzny o ciemnych włosach, wysiadającego z tylnej części wozu.
Cesare skupił uwagę na jej różowych ustach. Trzy niespodziewane zalety. Lizzie Whiteker miała wspaniałą skórę, piękne oczy i usta skłaniające do grzesznych myśli, a Cesare nie uznawał zahamowań, gdy chodziło o przyjemności natury seksualnej.
‒ O drogę? – powtórzył.
Pomimo zmęczenia dostrzegł, że Lizzie jest drobna i szczupła pod koszmarnie znoszoną i poplamioną kurtką i obszernym kombinezonem. Z powodu czapki naciągniętej na czoło jej oczy wydawały się ogromne, kiedy na niego patrzyła.
Jedno spojrzenie na nieznajomego wystarczyło, by Lizzie otworzyła usta. Był… oszałamiający; czarne włosy, ciemne jak czekolada i głęboko osadzone oczy, męski zarys brody. Nigdy nie widziała równie olśniewającego mężczyzny. Poczuła się jak zauroczona nastolatka.
‒ Przyszło mi do głowy, że się pan zgubił – wyjaśniła niepewnie, kiedy wlepił w nią spojrzenie oczu o odcieniu złotego brązu, a ona miała wrażenie, że tonie pod wpływem nagłej słabości.
‒ Nie… Czy to farma Whitakerów?
‒ Tak, jestem Lizzy Whitaker.
Przyszło mu do głowy, że tylko Brytyjczycy mogliby skracać tak banalnie ładne imię Elisabetta.
‒ Jestem Cesare Sabatino.
Nie kryła zdumienia. Jego obco brzmiące nazwisko nic jej nie mówiło.
‒ Przepraszam, nie dosłyszałam…
‒ Nie mówi pani po włosku?
‒ Niewiele. Jest pan Włochem? – spytała Lizzie, czując się nieswojo. Ten człowiek znał pochodzenie jej matki. Francesca chciała, by jej córki były dwujęzyczne, ale ojciec się temu sprzeciwiał.
‒ Si, jestem Włochem – potwierdził Cesare, który wyjął z kieszeni wizytówkę i podał jej.
Niestety, jego nazwisko, nawet wydrukowane, niewiele jej powiedziało.
‒ Na imię ma pan Cezar – zauważyła.
‒ Nie Cezar. Nie jesteśmy w starożytnym Rzymie. Prawidłowe brzmienie to Czezare.
‒ Czezare – powtórzyła, myśląc sobie, że Cezar brzmiałoby o wiele prościej. – I jest pan tu, ponieważ…?
Cesare zesztywniał, słysząc jej żartobliwy ton. Pies chyba wyczuł jego nastrój, bo zaczął cicho warczeć.
‒ Możemy wejść do domu i to omówić?
Zaskoczona wrażeniem, jakie na niej robił, uniosła brodę.
‒ Nie moglibyśmy porozmawiać tutaj? Mam mnóstwo pracy.
Cesare zacisnął zęby i przysunął się bliżej. Pies szczeknął, chwycił za brzeg jego kaszmirowego płaszcza i zaczął go szarpać.
‒ Archie, nie! – zawołała Lizzie. – Jest bardzo opiekuńczy.
Pies nie ustępował, ale Cesare starał się nie zwracać uwagi na ten atak.
‒ Och, na litość boską, Archie! – krzyknęła w końcu Lizzie i odciągnęła czworonoga, dostrzegając przy okazji nieznaczne rozdarcie w materiale kosztownego okrycia.
Kimkolwiek był, Cesare Sabatino nosił ubranie szyte wyłącznie na miarę. Wyglądał jak wszechwładny milioner. Po co ktoś taki miałby się zjawiać na farmie?
‒ Jest pan z banku? – spytała nagle Lizzie.
‒ Nie, jestem biznesmenem – odparł spokojnie.
‒ Chce się pan widzieć z moim ojcem?
‒ Nie, chciałem się widzieć z panią.
‒ Ze mną? – wykrzyknęła zdumiona, napotykając spojrzenie jego oczu, które okolone długimi rzęsami błyszczały jak złoto. Poczuła nagły żar, przyprawiający ją o głębokie zakłopotanie. – Dlaczego, na Boga? Och, proszę wejść, ale uprzedzam, że w domu jest bałagan.
Zsunęła buty i otworzyła drzwi prowadzące do kuchni.
Cesare obrzucił wzrokiem stos naczyń w zlewie i resztki posiłku na sosnowym stole. Przyszło mu do głowy, że nie ożeniłby się z nią dla jej talentów gospodarskich. Ona w tym czasie zdjęła z siebie kurtkę i wełnianą czapkę, po czym zaczęła sprzątać pospiesznie ze stołu i odsuwać krzesło.
‒ Kawy czy… herbaty?
Cesare wciąż skupiał uwagę na jej srebrzystych i jedwabistych włosach, które opadały swobodnie na ramiona. Wydawały się niezwykłe pomimo psujących efekt brązowych pasemek, pozostałości po farbowaniu.
‒ Kawy – odparł.
Zdjął zwinnym ruchem płaszcz i przerzucił przez oparcie krzesła. Lizzie nalała wody do czajnika i postawiła go na starym piecu węglowym, przyglądając się jednocześnie gościowi. Wyglądał jak ktoś z okładki magazynu poświęconego modzie. W oczach kobiety przyzwyczajonej do widoku brudnych, niechlujnych mężczyzn jawił się jako postać niemal fantastyczna. Odznaczał się fizycznym pięknem i Lizzie, nienawykła do męskiego magnetyzmu, z trudem odrywała od niego spojrzenie.
Zaskoczona własną reakcją, zbliżyła się do drzwi pokoju. To tylko biznesmen, upominała się w myślach. A biznesmeni to zimni, wyrachowani ludzie, gotowi zrobić dla zysku wszystko. A ten tutaj z pewnością odznaczał się arogancją.
‒ Tato? Mamy gościa. Chcesz herbaty?
‒ Gościa?
Brian Whitaker wstał z fotela i przyczłapał niepewnym krokiem do kuchni.
Obaj mężczyźni przedstawili się sobie.
‒ Jestem tu w sprawie wyspy, którą Lizzie i jej siostra odziedziczyły po pańskiej zmarłej żonie – wyjaśnił Cesare.
Zapadła pełna zdumienia cisza. Oboje patrzyli na niego z niedowierzaniem.
‒ To żaden spadek… tylko kiepski żart – oznajmił z goryczą ojciec Lizzy. – Jaką wartość ma coś, z czego nie można skorzystać? Dlatego się pan tu zjawił? Kolejny głupiec pragnący gwiazdki z nieba?
‒ Tato! – wykrzyknęła Lizzy, skonsternowana pogardliwym tonem ojca.
Łajała się w myślach, że nie dostrzegła od razu związku między pochodzeniem gościa a legatem, jaki pozostawiła matka jej i siostrze. Wyspa, której nie można było sprzedać, stanowiła od lat źródło goryczy w rodzinie. Zdjęła czajnik z pieca i zaczęła nalewać pospiesznie do filiżanek, zastanawiając się, co Cesare ma nadzieję uzyskać.
‒ Zaniosę ci herbatę do pokoju, tato – zaproponowała, bojąc się tego, co ojciec może jeszcze powiedzieć.
Brian Whitaker spojrzał na nieprzeniknioną twarz Włocha.
‒ No to zostawiam cię z tym kramem. W końcu jedyny powód, dla którego mógłby się tu zjawić, to zaloty – oznajmił z szyderczym śmiechem, który sprawił, że blada cera jego córki pokryła się głębokim rumieńcem. -Powodzenia, szanowny panie! Lizzie dwa lata temu została porzucona przez sąsiada i od tamtej pory nie była na randce!