Włoskie wakacje - ebook
Włoskie wakacje - ebook
Cherry Gibbs przyjeżdża do Włoch na wakacje. Rozkoszuje się winem i podziwia architekturę miast Apulii, a wszystko po to, by zapomnieć o rozstaniu z narzeczonym. Gdy podczas podróży psuje jej się samochód na pustkowiu, przychodzi jej z pomocą włoski arystokrata Vittorio Carella. Zabiera Cherry swoim ferrari do domu, by tam poczekała na sprawny samochód. Wizyta z niespodziewanych powodów przedłuży się…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-0570-2 |
Rozmiar pliku: | 739 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jak mogła się tak urządzić? To żałosne, głupie – wolała nie myśleć, że niebezpieczne – i zupełnie do niej niepodobne. Przecież jest rozsądna, zorganizowana, nigdy nie robi nic pod wpływem emocji. Choć tak właśnie uważa jej matka.
Cherry Gibbs zerknęła na wąską, polną drogę wijącą się wśród kamiennych ogrodzeń, za którymi jak okiem sięgnąć rozciągały się gaje oliwne. Następnie przeniosła wzrok na samochód z wypożyczalni, stojący w promieniach majowego słońca z otwartymi drzwiami kierowcy. Po raz kolejny usiadła za kierownicą, próbując uruchomić silnik. Bez skutku.
– Nie rób mi tego! Nie tu, nie teraz! – jęknęła.
Silnik nie zareagował. Co robić? Nie może siedzieć tu cały dzień w nadziei, że ktoś będzie przejeżdżał i wybawi ją z opresji. Gdyby trzymała się głównych dróg, teraz nie byłoby problemu. Ale po wyjeździe z miasteczka, w którym spędziła noc, postanowiła zjechać z utartych szlaków. Jej zdaniem Włochy pod wieloma względami znacznie przewyższały Anglię – niestety, nie odnosiło się to do tutejszych dróg.
Prawdę mówiąc nikt nie przestrzega tu przepisów. Jazda samochodem w mieście wymaga mocnych nerwów i ani na moment nie wolno stracić czujności. Miejscowi kierowcy zazwyczaj hamują nagle i bez ostrzeżenia, wyprzedzają na ostrych zakrętach, nie zważają na czerwone światło, jeżdżą sobie na ogonie, nie ustępują nikomu miejsca i bezustannie używają klaksonu.
Cherry przyjechała do Apulii, regionu stanowiącego „obcas” włoskiego buta, ledwie na pięć dni, ale wycieczka już zdążyła ją przyprawić o ból głowy wywołany stresem. O, ironio! Przecież właśnie przed tym uciekła z Anglii. Dlatego postanowiła unikać miast. Choć ostatnie dni były całkiem przyjemne.
Odkąd wylądowała na lotnisku w Brindisi i odebrała samochód z wypożyczalni, objechała południowy kraniec Apulii, odwiedzając Lecce i Półwysep Salentyński. Niewielkie, bardzo stare miasto Lecce o krętych uliczkach, okazało się arcydziełem baroku, gdzie fasada każdego kościoła ociekała wręcz wykutymi w kamieniu motywami roślinnymi, zwierzęcymi i religijnymi. A kiedy pojechała na sam koniec Półwyspu Apenińskiego i spojrzała z Santa Maria di Leuca na odległe góry Albanii, poczuła się jak na krańcu świata. To był cudowny dzień. I nie pomyślała o Angeli i Liamie więcej niż kilkanaście razy.
Cherry wysiadła z samochodu. Postanowiła, że nie będzie użalać się nad sobą. Spojrzała na cudownie błękitne niebo. Przez kilka ostatnich miesięcy wyczerpała cały zapas łez. Ta podróż miała być elementem planu rozpoczęcia wszystkiego od nowa, który zakładał, że Cherry nie będzie już rozpamiętywać przeszłości i płakać nad tym, co utraciła.
Sięgnęła po mapę leżącą na siedzeniu pasażera. Po śniadaniu w pensjonacie opuściła Lecce i przejechała około sześćdziesięciu kilometrów wzdłuż wybrzeża, zanim skręciła w głąb lądu. Zatankowała wypożyczonego fiata w Alberobello, miasteczku słynącym z trulli, niewielkich, bielonych wapnem domów z piaskowca, zwieńczonych kamiennymi kopułami. Na tamtejszym targowisku kupiła torebkę fig oraz panetto, ciasto z rodzynkami i migdałami, pieczone z dodatkiem wina. Dzięki temu przynajmniej nie umrze z głodu. Wyjechała z Alberobello jakieś dwadzieścia minut wcześniej i niemal natychmiast znalazła się na tradycyjnej, usianej piniami i migdałowcami wśród bezkresnych gajów oliwnych i winnic prowincji włoskiego południa, która nie zmieniła się od dziesięcioleci. Kiedy opuszczała Alberobello, miasteczko właśnie zamierało, ponieważ zbliżała się pora sjesty. Wiedziała doskonale, że nawet tam nie znalazłaby teraz pomocy, a co dopiero tu, z dala od siedzib ludzkich. Nie miała nawet pojęcia, jak daleko leży najbliższa osada.
Wrzuciła mapę z powrotem do samochodu i westchnęła. Cóż z tego, że ma telefon komórkowy? Nikt w Anglii nie zdoła jej pomóc, a w Apulii nie ma przedstawicielstw obcych państw. Na wszelki wypadek zabrała ze sobą numery telefonów ambasady w Rzymie i brytyjskiego konsula honorowego w Bari, ale to i tak bez znaczenia, bo przecież nawet nie wie, gdzie się znajduje. Miasta południowych Włoch nie bez przyczyny słyną z drobnych rabusiów i złodziei samochodów. Pracownik wypożyczalni przestrzegł ją, by pilnowała torebki, nie parkowała w ciemnych, pustych miejscach i nie trzymała nic cennego na widoku. A przede wszystkim, żeby nie spacerowała sama po zmierzchu. Złodzieje potrafią zwęszyć turystę na kilometr.
Ale przecież nie jest teraz w mieście. Choć to słabe pocieszenie. Po drodze minęła wioskę z kilkoma gospodarstwami, ale nie miała pojęcia, jak długo musiałaby maszerować, żeby tam dotrzeć. Poza tym musiałaby zabrać wszystkie bagaże. A sama walizka waży z tonę. Nawet torebka jest okropnie ciężka. No i gdyby ktoś ukradł samochód, straciłaby kilka dni na formalności.
Gaje oliwne po obu stronach drogi wyglądały malowniczo, w powietrzu unosiła się woń lata i słychać było tylko leniwe bzykanie owadów. W innej sytuacji zachwycałaby się tą sielską atmosferą.
Głupi samochód! Spojrzała na niego bezsilnie. Nie, nie będzie wpadać w panikę. Zje to, co kupiła na lunch. Przynajmniej będzie mniej do niesienia. Potem ruszy z powrotem. Nim ktoś przejedzie tą drogą, mogą upłynąć godziny, a może i dni. Na samą myśl o pozostaniu przy samochodzie, kiedy zrobi się ciemno, zrobiło jej się nieswojo. Za dużo horrorów naoglądała się w życiu.
Cherry siedziała na kamiennym murku, jedząc ciastko, kiedy usłyszała odgłos nadjeżdżającego pojazdu. Zmrużyła oczy, próbując go dojrzeć, a serce zabiło jej żywiej. Najpierw zobaczyła tuman kurzu. Jeśli to miejscowy rolnik, z pewnością nie będzie zachwycony tym, że zatarasowała drogę. Cóż, i tak wolałaby podtatusiałego rolnika od jednego z tych donżuanów, na których wciąż wpadała od przyjazdu, a którzy niewątpliwie uważali młodą, samotnie podróżującą Angielkę za łatwą zdobycz. Nie pomagało i to, że wyglądała na mniej niż dwadzieścia pięć lat. Ponieważ była niewysoka i drobna, wszyscy brali ją za siedemnastolatkę, a w klubach nocnych wciąż musiała pokazywać dokumenty. Liam często żartował, że pewnie wielu ludzi bierze go za amatora nieletnich dziewczynek.
Z tumanu kurzu wyłoniło się granatowe ferrari. Pewnie jakiś miejscowy playboy. I pewnie jeden z tych, którzy są przekonani, że zrobią jej ogromną przysługę i umilą smutne życie, zaciągając do łóżka. Tak jak facet poznany parę dni wcześniej, który spytał, czy ma ochotę na trochę włoskiej „miłooooości”. Uśmiała się ze sposobu, w jaki wydłużał samogłoski, i uprzejmie odmówiła. A on przyjął kosza z leniwym, filozoficznym rozbawieniem, z jakim większość młodych Włochów traktuje płeć przeciwną. Posłał jej teatralnego buziaka i wrócił do kompanów. Nie po raz pierwszy od przybycia do Italii uznała, że ostry podryw to tutaj wyłącznie rodzaj zabawy.
Cherry zeskoczyła z murku, strzepała okruszki z koszulki i podeszła do fiata. W tym momencie ferrari zatrzymało się tuż obok. Przez przyciemniane szyby nie było widać kierowcy. Kiedy jednak otworzył drzwi i wysiadł, Cherry aż otworzyła usta. Co innego poradzić sobie z pewnym siebie podrywaczem na bezpiecznej, zatłoczonej ulicy w środku miasta, a co innego tu, gdzie jak okiem sięgnąć nie widać żadnej duszy. W jednej sekundzie przypomniała sobie wszystkie zasłyszane historie o turystkach zgwałconych lub zamordowanych za granicą.
Mężczyzna, który powoli wysiadł z ferrari, nie był młodzikiem. Cherry natychmiast zauważyła, że jest wysoki, barczysty i przystojny. Odezwał się, ale zrozumiała tylko jedno słowo: „signorina”.
– Przepraszam, nie mówię po włosku – powiedziała.
– Jest pani Angielką? – spytał mężczyzna, z lekką nutą rezygnacji w głosie. Zabrzmiało to tak, jakby chciał powiedzieć „kolejna głupia turystka”.
Cherry skinęła głową.
– Jakiś problem, signorina? – spytał, najwyraźniej lustrując ją przez okulary przeciwsłoneczne.
– Tak – odparła i pomyślała, że największy problem stoi właśnie przed nią. – Samochód się zepsuł.
– Dokąd pani jedzie?
– Nie wiem – odpowiedziała Cherry i natychmiast zdała sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało. – Po prostu szwendałam się po okolicy. Nie jechałam w żadnym konkretnym kierunku – dodała szybko.
– A gdzie się pani zatrzymała?
Tym razem postarała się, by odpowiedzieć rzeczowo, spokojnym tonem.
– Ostatnio w Lecce, ale postanowiłam pojechać na północ wzdłuż wybrzeża. Trochę pozwiedzać.
– To nie jest droga, która biegnie wzdłuż wybrzeża, signorina.
Sarkastyczna świnia.
– Wiem – odparła chłodno. – Słyszałam wiele o średniowiecznych zamkach Apulii, szczególnie o Castel del Monte. Jechałam w tamtym kierunku, ale chciałam zobaczyć, jak wygląda tutejsza wieś.
– Rozumiem – westchnął mężczyzna pod nosem. To jedno słowo powiedziało jej dokładnie, co pomyślał o jej decyzji, żeby skręcić w głąb lądu. – A teraz blokuje pani moją drogę.
Mężczyzna przestąpił z nogi na nogę, a Cherry poczuła lekkie napięcie, bo sposób, w jaki się poruszył, wydał jej się niepokojąco zmysłowy.
– Pana drogę? – spytała niepewnie.
– Si – odparł uprzejmie. – Jest pani na mojej ziemi, signorina. – Nie zauważyła pani wcześniej znaku, że to teren prywatny?
No tak. Cudownie. Nie zauważyła znaku.
– Ale przecież nie mijałam żadnej bramy – powiedziała.
– Nie potrzebujemy tutaj bram. My, Włosi, szanujemy cudzą własność.
Zrozumiała, co chciał przez to powiedzieć. Naprawdę nie podoba jej się ten facet.
– Cóż, przepraszam – odparła urażonym tonem. – Zapewniam, że gdybym wiedziała, że to pańska ziemia, nie postawiłabym na niej stopy.
Te słowa mogłyby służyć za przeprosiny, gdyby nie sposób, w jaki Cherry je wypowiedziała.
Jakby chcąc ją upokorzyć jeszcze bardziej, mężczyzna spojrzał na nią z wyraźnym rozbawieniem, po czym zbliżył się do samochodu.
– Zobaczmy, czy uda nam się namówić pani samochód, żeby ruszył. Gdzie są kluczyki?
– W stacyjce.
Cherry modliła się, żeby silnik nie włączył się natychmiast, bo wtedy czułaby się jeszcze bardziej głupio. Na szczęście po kilku próbach mężczyzna podniósł maskę i zajrzał do silnika.
– Kiedy ostatnio pani tankowała? – spytał uprzejmie.
Ha! I tu go zaskoczy. Nie jest taką idiotką, żeby zapomnieć o benzynie.
– Przed wyjazdem z Alberobello. Zatankowałam do pełna.
– I natychmiast wyjechała pani z miasteczka? – spytał łagodnym tonem.
Spojrzała na niego zaskoczona. Nie miała pojęcia, o co chodzi.
– Nie, postanowiłam jeszcze pokręcić się po Alberobello.
– Pieszo? – spytał. – Pieszo, signorina?
Czyżby to było przestępstwo?
– Tak, pieszo – odparła. Teraz, gdy stał blisko, poczuła się lekko zakłopotana. Męska, piękna twarz o ostrych rysach, lśniące czarne włosy i eleganckie ubranie dodawały nieznajomemu nieco drapieżnej arogancji, która bardzo ją peszyła w tej sytuacji.
– Najwyraźniej padła pani ofiarą złodziei. Pełen bak to łakomy kąsek.
– Jak to? Ktoś mi ukradł paliwo? – spytała z niedowierzaniem.
– Owszem. To nic trudnego zrobić małą dziurkę w baku i spuścić benzynę przez rurkę.
Coś takiego! Cherry, choć zaskoczona, zrobiła ironiczną minę.
– Czyli we Włoszech szacunek dla cudzej własności, o którym pan mówił, nie odnosi się do samochodów, panie…
– Carella. Vittorio Carella – uśmiechnął się, niezrażony sarkastyczną uwagą. – A signorina jak się nazywa?
– Cherry Gibbs.
W porównaniu z jego nazwiskiem jej zabrzmiało tępo i niezgrabnie.
– Cherry?
Lekko zmarszczył czoło. Ciekawe, jakiego koloru Włoch ma oczy, niewidoczne za ciemnymi szkłami. Pewnie brązowe. Albo czarne.
– Tak jak owoc? – spytał.
– Podobno kiedy mama była w ciąży, wciąż miała apetyt na czereśnie – odparła z ironią w głosie.
Często była wdzięczna losowi, że nie na banany albo truskawki.
– Nie lubi pani swojego imienia? Ja uważam, że jest urocze – powiedział Włoch, zdejmując okulary. Zauważyła, że ma szare oczy, otoczone długimi rzęsami, które na mniej męskiej twarzy mogłyby wyglądać kobieco.
– Cherry, wygląda na to, że twój samochodzik na razie nigdzie nie pojedzie. Czy chcesz zadzwonić do kogoś, kto mógłby po ciebie przyjechać? Na przykład do rodziców?
– Jestem tu sama – odpowiedziała, nim zdążyła pomyśleć i ugryźć się w język.
Włoch zmarszczył czoło.
– Sama? Nie jesteś nieco za młoda, żeby podróżować samotnie?
Znów to samo. Pewnie myśli, że niedawno przestała nosić pieluchy.
– Mam dwadzieścia pięć lat – odparła sucho. – Wystarczająco dużo, żeby podróżować tam, dokąd mam ochotę i kiedy mam ochotę.
Zauważyła jego zdziwienie, choć zdawała sobie sprawę, że dziś, z rozczochranymi włosami, w wytartych spodniach i luźnej koszulce wygląda pewnie jeszcze młodziej niż zwykle.
– W takim razie masz fantastyczne geny – odparł Vittorio szarmancko. – Moja babcia też ma to szczęście.
Cherry nie była zachwycona porównaniem z babcią, choć nie umiałaby powiedzieć dlaczego.
– Masz numer telefonu do wypożyczalni samochodów? – spytał Vittorio.
Skinęła głową i zaczęła szukać go w torebce, co zajęło jej dobre dwie minuty. Czuła na sobie spojrzenie szarych oczu. W końcu wystukała numer, ale był zajęty.
– Nieważne – powiedział Włoch niecierpliwym tonem. – Zadzwonisz z domu. Co chcesz ze sobą zabrać?
– Z domu?
– Tak, z mojego domu. Nie możesz tutaj tkwić całymi dniami.
O, nie! Nigdzie z nim nie pojedzie.
– Bardzo mi przykro, że blokuję drogę, ale gdy tylko dodzwonię się do wypożyczalni, przyślą tu kogoś, kto przywiezie mi zastępcze auto – powiedziała szybko. – Może jest inna droga, którą możesz przejechać?
Nie odpowiedział na to pytanie. Zamiast tego protekcjonalnym tonem wygłosił krótki wykład.
– Minie wiele godzin, zanim zdołasz się stąd ruszyć. Mogą nie mieć wolnego samochodu albo osoby, która mogłaby go przywieźć. Niewykluczone, że dotrą tu dopiero jutro. Chcesz spędzić noc na pustkowiu?
To zdecydowanie lepszy pomysł niż nocowanie u niego w domu.
– Z pewnością nie zamierzam sprawiać ci kłopotu. Znajdę tu w okolicy jakiś hotel albo pensjonat.
Vittorio spojrzał na jej wypchaną walizkę i równie wypchaną torbę na ramię.
– Cherry, musiałabyś maszerować bardzo długo w tym upale. A i tak pewnie nic byś nie znalazła. Lepiej tego nie rób, skoro nie musisz.
Sposób, w jaki wypowiadał jej imię, z tym cudownym akcentem, oraz fakt, że był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego widziała, a przy okazji także najbardziej aroganckim – to wszystko sprawiało, że poczuła się dziwnie zakłopotana. Im szybciej straci z oczu Vittoria Carellę, tym lepiej się poczuje.
Jednak z drugiej strony bagaże ważą tonę, słońce pali niemiłosiernie, a gdy tylko opuści posiadłość Carelli, znajdzie się na łasce i niełasce jakiegoś Giuseppe, Antonia lub Roberta, na którego trafi.
– Spróbuję jeszcze raz zadzwonić – powiedziała szybko. Niestety, wciąż było zajęte.
Vittorio stał z założonymi rękami, oparty o maskę fiata. Nie potrafiła się nadziwić, że tak pozornie zrelaksowaną pozą można wyrazić aż tyle irytacji.
– Może faktycznie skorzystam z twojej gościnności przez godzinę albo dwie, aż uda mi się załatwić wymianę auta – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
– Zapraszam – odparł, po czym błyskawicznie przeniósł jej rzeczy do ferrari i otworzył zapraszająco drzwi od strony pasażera.
Zdając sobie sprawę, że siedzi w ferrari po raz pierwszy w życiu, i pewnie ostatni, Cherry z lubością rozparła się w fotelu pokrytym kremową skórą. Auto było naprawdę eleganckie i piękne, podobnie jak jego właściciel. Ta konstatacja natychmiast wywołała u Cherry przypływ paniki. Kiedy tylko Vittorio usiadł za kierownicą, poczuła, że zmysły dosłownie w niej szaleją. Atletyczna sylwetka, cudowna woda kolońska i złoty rolex na opalonym nadgarstku robiły na niej piorunujące wrażenie. Nigdy w życiu nie czuła się tak niepewnie.
Z sercem w gardle spoglądała przez okno na kamienne ogrodzenie uciekające do tyłu w zawrotnym tempie i modliła się, by dożyć następnego ranka. To przecież szaleniec. Albo kierowca wyścigowy. Nie, jednak szaleniec.
Dopiero po kilku minutach, kiedy Vittorio po mistrzowsku minął kilka ostrych zakrętów na wąskiej drodze, Cherry uznała, że wcale nie jest szaleńcem, a po prostu doskonałym kierowcą.
– Lubisz prowadzić? – spytała, kiedy znów znaleźli się na prostej drodze.
Włoch pokiwał głową z uśmiechem i przyspieszył.
Nagle, w oddali, jej oczom ukazał się przepiękny dom usadowiony wśród gaju oliwnego. Odkąd tu przyjechała, widywała głównie białe zabudowania połyskujące w słońcu. Natomiast ta willa była zbudowana z kamienia miodowego koloru, a jej balkony porastały pnącza. Sprawiała doprawdy idylliczne wrażenie.
– Casa Carella – obwieścił Vittorio, widząc zachwyt w jej oczach. – Jeden z moich przodków postawił główny budynek w siedemnastym wieku, a rozbudowały go następne pokolenia.
– Jest piękny – westchnęła Cherry.
Vittorio zatrzymał samochód przed domem, spojrzał na pasażerkę i uśmiechnął się z dumą. Bez wątpienia wie doskonale, jak piorunujące wrażenie ten uśmiech sprawia na płci przeciwnej.
– Grazie, ja też uważam, że jest piękny. Nie chciałbym mieszkać nigdzie indziej.
– Wciąż uprawiacie oliwki? – spytała, unikając niepokojąco uwodzicielskiego spojrzenia.
– Oczywiście. W Apulii oliwę wytwarza się od dawien dawna, a nasze gospodarstwo w tym przoduje. Metod zbioru i wyciskania nie można unowocześnić. Oczywiście, używamy maszyn, ale nie da się produkować dobrej oliwy na skalę przemysłową. Tu każdy rolnik sam dba o własne drzewa i wytwarza własną oliwę. Choć muszę przyznać, że mój pradziadek był przede wszystkim przedsiębiorcą i zainwestował większość środków tu i ówdzie. Dzięki temu nie jesteśmy zależni od samych drzewek oliwnych.
Cherry pokiwała głową. Niewątpliwie ma do czynienia z kimś nieprzyzwoicie bogatym.
– Pradziadek był wspaniałym człowiekiem, choć wyjątkowo bezwzględnym. Ale dzięki temu zapewnił dobre życie następnym pokoleniom.
Cherry przyjrzała mu się uważnie.
– Uważasz, że bezwzględność jest cnotą? – spytała z przekąsem.
– W pewnych sytuacjach tak – odparł, i nim zdążyła ustosunkować się do jego słów, wysiadł z samochodu, okrążył go, otworzył drzwi i pomógł jej wysiąść.
– Pewnie chciałabyś się odświeżyć – powiedział dość znaczącym tonem, uświadamiając jej, że musi wyglądać koszmarnie. Poproszę którąś służącą, żeby pokazała ci pokój gościnny. A potem zapraszam na kawę i ciasto.
W tym momencie drzwi willi otwarły się i stanęła w niej drobna kobieta w stroju pokojówki.
– To Rosa – rzekł Vittorio i gestem zaprosił Cherry do środka. – Zaprowadź signorinę do któregoś z pokoi gościnnych. Dopilnuj, żeby miała wszystko, czego jej potrzeba. A ja w tym czasie może spróbuję dodzwonić się do wypożyczalni? – zaproponował Cherry, która z otwartymi szeroko oczami rozglądała się po wytwornym wnętrzu.
Ogromny, pomalowany na biało hol o marmurowej posadzce był wypełniony światłem. Na ścianach wisiały portrety w bogato zdobionych ramach. Powietrze wypełniała woń ciętych kwiatów. Kręte schody widoczne na końcu holu były prawdziwym dziełem sztuki. Pokryte tym samym bladozielonym marmurem co podłoga, prowadziły na dwa wyższe piętra.
Cherry bez słowa podążyła za służącą, która wprowadziła ją do przepastnej sypialni.
– Jeśli będzie pani czegoś potrzebować, proszę wołać – powiedziała dziewczyna łamaną angielszczyzną i wyszła, zamykając za sobą bezszelestnie drzwi.
– O, rany! – westchnęła Cherry sama do siebie, rozglądając się po sypialni utrzymanej w pastelowych kolorach. Przylegający do niej balkon dosłownie kipiał barwami. Wśród fioletowych, czerwonych i białych bugenwilli stał tu niewielki stolik i dwa krzesła. Brak jakichkolwiek rzeczy osobistych zdradzał, że musi być to pokój gościnny. Aż trudno sobie wyobrazić, jak wygląda reszta domu. Bez wątpienia facet jest nadziany, pomyślała Cherry, wchodząc na balkon. Rozciągał się z niego widok na rozległy ogród pełen tropikalnej roślinności, z nienagannie utrzymanymi rabatami, oddzielony od gaju oliwnego starym murem porośniętym bugenwillami. W oddali zauważyła basen olimpijskich rozmiarów, a za nim niewielki sad, w którym rosły drzewa pomarańczowe, morelowe, migdałowce i figowce. Cóż za przepych!
Jedno jest pewne, pomyślała Cherry. Vittorio Carella z pewnością nie jest zwykłym rolnikiem. A ona, skoro i tak utknęła w nieznanym sobie miejscu, trafiła najlepiej, jak tylko mogła.
Przypomniała sobie, że zamiast skorzystać z łazienki oddaje się kontemplacji. Pospieszyła więc do wspaniałego salonu kąpielowego o ścianach i podłodze z kremowego marmuru. Spoglądając w gigantyczne lustro, przekonała się, że faktycznie wygląda okropnie. Jęknęła bezsilnie. Nic dziwnego, że Vittorio wziął ją za nastolatkę, która tylko udaje dorosłą kobietę. Trzeba szybko temu zaradzić.
W łazience znajdowało się wszystko, co potrzebne do toalety, włączając w to nierozpakowane kosmetyki do makijażu oraz perfumy, zarówno damskie, jak i męskie. Najwyraźniej goście Vittoria Carelli otrzymywali każdą rzecz, jakiej zapragnęli. Jednak ona nie jest gościem. Przynajmniej nie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu.
Szybko obmyła twarz i wyszczotkowała włosy. Następnie sięgnęła po tusz do rzęs i cienie do powiek. Nie po raz pierwszy w życiu pobłogosławiła fakt, że jest kobietą i ma pod ręką kosmetyki do makijażu. Być może wchodząc do tego domu, wyglądała na podrzutka. Ale wyjdzie z niego jako kobieta z krwi i kości!