Woda na sicie - ebook
Woda na sicie - ebook
Nowa książka autorki monumentalnych, bestsellerowych Córek Wawelu!
Tym razem sceną wydarzeń jest nie dwór ostatnich Jagiellonów, lecz fantastyczna kraina wzorowana na wczesnorenesansowej Italii oraz lochy inkwizycji. To stamtąd swoją opowieść snuje oskarżona o praktykowanie magii, wyrzucona za nawias społeczeństwa bękarcica, La Vecchia...
Jej matką była wiejska dziewczyna, miejscowa ladacznica, a może potajemna kochanka dziedzica tych ziem? La Vecchcia plącze się w zeznaniach… Opowiada o pamiętnej, przeklętej nocy, kiedy straciła matkę, a sama została zgwałcona. Ale jakiego potwora zbiegłego z cyrku zabili wówczas zapijaczeni oprawcy? Podobno był smokiem. A może mężczyzną? Podobno… Bo z jej opowieści nie sposób wyłonić jednej prawdy. La Vecchia lawiruje. Urządza teatr dla inkwizycji, próbując chronić swoje życie? A może powoli popada w obłęd? Jest czarownicą czy samotną kobietą, która w świecie zdominowanym przez mężczyzn chce zachować niezależność? Jaką tajemniczą grę toczy z przebiegłym oficjum?
Woda na sicie to oparta na zapisach przesłuchań, wielowarstwowa, porywająca powieść, poruszająca temat procesów czarownic i kontrowersyjnych praktyk inkwizycji. To także studium osoby przesłuchiwanej, a jednocześnie ciąg dalszy opowieści o kobietach uwikłanych w historię kreowaną przez mężczyzn. Literacki majstersztyk. Kolejny popis pisarskiego kunsztu Anny Brzezińskiej, której bohaterki zapadają w pamięć na długo po lekturze, bez względu na to, czy są dworskimi maskotkami, jagiellońskimi królewnami, czy czarownicami…
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-06688-1 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W wiosce Cinabro w parafii Sangreale, w konsekrowanej sali trybunału, w czwartek dnia czternastego maja, w wigilię święta Sancta Benedicte, męczenniczki, patronki ubogich panien, doktor Abbandonato di San Celeste, przewodniczący temu trybunałowi, w obecności inkwizytorów Unghi di Varano i Sarto di Serafiore, jak również świadków, padre Felipe, prezbitera kościoła w rzeczonej parafii, oraz padre Leone, spowiednika i przewodnika duchowego Jego Ekscelencji Lippi di Spina, gubernatora parafii Sangreale, a także okolicznych włości, jak również padre Lapo, kaznodziei rzeczonego ekscelencji gubernatora, osób pobożnych i biegłych w prawie, nakazał, żeby została przyprowadzona niewiasta każąca się zwać La Vecchia, od roku przebywająca w tej parafii, wedle własnego oświadczenia córka tutejszej niewiasty z nieznanego ojca, licząca, jak zeznała, lat trzydzieści i pięć lub coś koło tego. Następnie formalnie zaprzysiężona do mówienia prawdy podczas tego słuchania oraz wszystkich kolejnych.
Odpowiadam, że podano mi i objaśniono w zupełności przyczyny, dla których postawiono mnie przed tym czcigodnym sądem, i rozumiem, że stało się tak z powodu martwego mnicha, lecz nie mam w tej sprawie żadnej wiedzy i nie mogę odpowiadać za jego śmierć, gdyż trudy i dolegliwości ziemskiego żywota pozbawiły mnie sił niezbędnych, żeby zarżnąć i sprawić jak owcę mężczyznę krzepkiego i w sile wieku. Nie mogę wam pomóc w żaden inny sposób, jak tylko stając się waszą przewodniczką po czterech osadach rozlokowanych na zboczach wokół Intestini i od wieków zamieszkanych przez oświeconych, choć sama z całą stanowczością odżegnuję się od wyznawanej przez nich herezji, bo porzuciłam ją wiele lat temu, kiedy odeszłam z wioski zwanej Cynober, żeby wieść życie na nizinach, wśród czcicieli świętych, mnichów od sandałów i kadzidlanych kościołów. Zachowałam jednak wiedzę o tym, co się wydarzyło w czasach mojej młodości, a także potem aż po dzień obecny, i jeśli tylko wyrazicie chęć, objaśnię was we wszystkim jak najskrupulatniej, począwszy od dnia, kiedy matka pokazała mi smoka, wprawiwszy w ruch diabelskie żarna, co w wiele lat później przetarły waszego konfratra na drobną mąkę.
Odpowiadam zatem, że rankiem tamtego dnia matka położyła dłoń na mojej głowie, żeby mnie pobłogosławić, jak się czyni z dziećmi, chociaż bednarz Fosco i ta ladacznica Mafalda, jego żona, oraz cała reszta zgrai, która zbiegła się tutaj, żeby mnie oskarżać – a nie sądźcie, że mimo waszych wybiegów nie zdołałam odgadnąć ich imion! – już wówczas szczekała, że matka może tylko przekląć, a nie błogosławić, gdyż błogosławieństwo wypływa jedynie z czystej krwi, a nie od takich heretyckich kurew jak my. Sami więc, panie, widzicie, jeszcze wszyscy biegaliśmy po wzgórzach, wypasając kozy i łyskając spod koszul poobijanymi kolanami, gdy te oszczerstwa, które się dzisiaj przeciwko mnie wysuwa, już się rozkrzewiały jak perz, miały zatem dość czasu, żeby zakwitnąć i wydać owoce, i nie myślcie sobie, że zdołacie je tak od razu wyplenić, bo korzenie, niewidoczne, tkwią głęboko w ziemi. Tak się zresztą dzieje ze wszystkim, również ze śmiercią tego nieszczęśnika, brata Richelmo, którego teraz nazywacie świętym, lecz możecie go sobie zwać, jak chcecie, ale mnie nie był bratem i o jego świątobliwości też nie mam żadnej wiedzy. Bo i żaden był z niego święty, nie wystarczy wszak ujadać niczym pies i straszyć wieśniaków wiecznym potępieniem, żeby dorównać świętemu Calogero. Tak, panie, wasz konfrater Richelmo pożądał męczeństwa, bezwstydnie grzesząc pychą, która – jak powszechnie wiadomo – kroczy przed upadkiem. Widać czegoś się tam dogrzebał, kiedy obnosił po przysiółkach swoją wychudłą gębę i po psiemu wietrzył za soczystym gnatem grzechu. Lecz cokolwiek to było, powinno zostać zakryte, bo powszednie bluźnierstwo, herezja, cudzołóstwo i karczemne bójki nie wzbudzają wśród nas równie dotkliwej nienawiści jak ta, która dotknęła Richelmo. Dlatego wierzę, że to, co uczyniono Richelmo, wyrosło z wielkiej złości i sięgało wiele lat wstecz, być może aż do tego dnia, kiedy przed wiekami przodek hrabiego Desiderio zawarł z oświeconymi pakt, przesądzając o przyszłości naszej i całych Intestini.
Odpowiadam bez żadnego oporu i wstrętu, gdyż jest to rzecz powszechnie znana wśród nas, że w odległej przeszłości oświeceni przybyli w te strony, choć wielu mieszkańców nizin, skąd, łaskawy panie, pochodzicie wy i pozostali słudzy tego zacnego trybunału, woli przyjmować na wiarę, że zamieszkiwaliśmy tu od zarania świata i w istocie wywodzimy się od pradawnych ras, od nienawistników o grzbietach porośniętych sierścią, o ostrych kłach, psich pyskach i zatwardziałych sercach, którzy umęczyli świętego Calogero, kiedy wędrował przez góry, nawracając pogan i poskramiając potwory, i wskutek tej przerażającej zbrodni sami musieli umykać pod żelazem, póki nie znaleźli schronienia w tej dolinie. Sami jednak przyznajcie, że jest to doprawdy wielka łatwowierność ze strony waszych rodaków, którą może tłumaczyć jedynie nasze niezmierne oddalenie od waszego świata, i jeszcze większy fałsz, gdyż – jak naocznie widzicie – nikt z nas nie wdziewa psiego łba i nie tai pod sobą kudłatego ogona, chociaż oczywiście potrafimy po psiemu warczeć i kąsać, o czym się niezawodnie przekonał wasz konfrater Richelmo. W rzeczywistości bowiem przybyliśmy w te góry, kiedy były one jeszcze dzikie i puste po wytępieniu psiogłowców oraz innych pogańskich ludów, wiedzeni pragnieniem posiadania ziemi, którą uczynimy własną i tylko sobie poddaną, i gdzie będziemy mogli żyć w odosobnieniu, wedle własnych praw i własnego rozeznania, gdyż nasza wiara, czego nie ma potrzeby dowodzić, różni się od waszej i w miejscach gęsto zaludnionych przez czcicieli świętych ściągała na nas rozliczne prześladowania.
Odpowiadam dalej, że nie jest prawdą, iż przygnało nas tutaj pragnienie vermiglio, gdyż – jak twierdzą nasi starsi – z początku nawet nie przeczuwaliśmy jego istnienia, a z czasem stało się dla nas raczej karą niźli nagrodą, lecz właśnie taki trud i taką daninę naznaczył nam hrabia Bonaldo, odległy przodek naszego dobrego pana Desiderio. Skoro szczycicie się, że światło płonie w was jaśniej niż w jakimkolwiek innym ludzkim rodzaju, rzekł im, kiedy stanęli przed nim po raz pierwszy, prosząc, by pozwolił im się osiedlić na skalistej ziemi, która była natenczas pustkowiem i siedzibą dzikiego zwierza, naznaczę wam daninę kryjącą się w najgłębszej ciemności ziemi i odtąd będziecie z mojego rozkazu wydobywać vermiglio, ja zaś, bez względu na plugawość waszych wierzeń oraz obyczajów, będę was otaczał opieką i chronił przed innymi. Wedle legendy, chociaż wolicie ją wstydliwie przemilczać, hrabia Bonaldo naciął dłoń w kształt godła swego rodu, podczas gdy starsi nakreślili na swoich dłoniach znak światła i uściskiem dłoni zapieczętowali przysięgę, posypując rany vermiglio. I mimo że wedle powszechnej wiedzy nieoczyszczona ruda jest trucizną, dla nich okazała się krynicą cudu, przedłużającą im życie zgoła ponad ludzką miarę, gdyż każdy przeżył w dobrym zdrowiu trzykrotność ludzkiego żywota i właśnie dlatego niektórzy zwą teraz Bonaldo czarnoksiężnikiem, zrównując go z tymi nieszczęśnikami stękającymi w waszych lochach. W ten sposób, mój łaskawy panie, zawarto pakt, który wiele pokoleń temu połączył ród hrabiego Desiderio z rodami oświeconych, zamieszkującymi odtąd w czterech wioskach wokół Intestini.
Przyznaję, że moja matka należała do oświeconych, co nie powinno stanowić dla was, panie, zaskoczenia, ponieważ tutejsza okolica od pokoleń podąża ścieżką światła. Wójtowie, juryści, poborcy podatkowi, nadzorcy szybów i strażnicy są po równo trąceni herezją, a wraz z nimi całe mrowie kowali, mistrzów ślusarskich, mechaników i kopaczy, aż po zwyczajnych pasterzy, służących, poganiaczy mułów oraz wieśniaków, którzy przez całe życie nie wydobyli ani grudki vermiglio, lecz rzucają w ziemię ziarno, aby obumarło i wydało plon, co, jak dobrze wiecie, spotyka także każdego z nas, choć dopiero po śmierci. Wszyscy oni roztaczają wokół siebie słodką woń herezji, lecz jak sami rozumiecie, do niedawna te ziemie były wyjęte spod władzy trybunału, do którego macie zaszczyt przynależeć, i żyliśmy pod własnym prawem. Odkąd jednak zbrakło hrabiego Desiderio, wiele paktów obróciło się wniwecz i braciszkowie w sandałach, a także tłuści mnisi weszli do Intestini, na zakazaną ziemię czerech wiosek oświeconych, na które od dawna zerkali pożądliwie i na próżno. Choć przyznam, że nasz biedny padre Felipe, skoro się już tutaj umościł jak kwoka na grzędzie, z początku starał się nie występować zbyt otwarcie przeciwko swym nowo pozyskanym heretyckim owieczkom, gdyż nawet do dobrego łatwiej wabić miodem niż rózgą. Dlatego tolerował w wiosce wizyty braci Lordoni, znanych kacerzy i bluźnierców, kiedy przed zimą schodzili z wysokich pastwisk. Rozmawiał z nimi przyjaźnie przed samym wejściem do świątyni, niby pod pozorem troski o ich dusze, mimo że w gruncie rzeczy chodziło wyłącznie o ich siostrę Eraclę, która handlowała owczymi serami. Niebawem doprowadził do tego, że została u niego focarią, jak mówią, opiekunką jego domowego ogniska, bo ksiądz, i nie łudźcie się, że jest inaczej, również potrzebuje kogoś, żeby mu warzył strawę, rąbał drwa, prał koszule i wygrzewał łoże. Dodam jednak, że powinien to czynić roztropnie i skrycie, gdyż honor kobiety jest utkany ze słów, godność mężczyzny zaś kryje się w jego czynach. Dodam również, że zacny padre Felipe rozumie to wyśmienicie, dlatego Eracla, za którą stoi dwóch braci oraz tłusta powaga proboszcza, pozostaje niewiastą godną szacunku, mimo że dobre dziesięć lat włóczyła się po górach, wycierając tyłkiem posłania w niezliczonych gospodach, wieśniaczych chatach, kryjówkach rapinatori i pasterskich szałasach, podczas gdy mnie nazywają kurwą oraz czarownicą.
Odpowiadam, że jest prawdą, iż moja matka urodziła troje dzieci i ja jestem spośród nich najstarsza. Nie, panie, nie wiem, jaki mężczyzna tchnął we mnie dech. Bo człowiek, co sami przyznacie, jest jedynie mięsną beczką, w której tli się ogienek ducha, ale nie zstępuje on na dziecko w kościele, lecz pochodzi od rodzica. Woda, jaką wy, mnisi, każecie polewać tych najmniejszych, może go jedynie ugasić, dlatego my, oświeceni, nie przyjmujemy dzieci do wspólnoty, póki nie osiągną siódmego roku życia i ogień nie umocni się w nich na dobre. Jednakże o tym wszystkim musicie już wiedzieć, padre Felipe z pewnością się wam wyżalił, z jakimi zabobonami przyszło mu się brać za bary w tej naszej okolicy, gdzie czarnoksiężnicy lęgną się żwawiej od królików, a wiedźmy obsiadają kominy gęsto jak kawki, i tak dzieje się tutaj od stuleci, odkąd oświeceni zgodzili się wydobywać vermiglio.
Odpowiadam dalej, że tak, powiedziano mi, podobnie jak mówi się wszystkim dzieciom zrodzonym w czterech wioskach wokół Intestini – a wiedzcie, że ich nazwy zostały zaczerpnięte od odcieni vermiglio i brzmią Czerwień, Karmin, Cynober, Szkarłat – że światło duszy, jeśli rozniecić je wystarczająco mocno, nie gaśnie w człowieku, choćby zstąpił w głąb ziemi, w przeciwieństwie do ciała, które jest podatne na żelazo i ogień, przed czym nas tu ostatnio gorliwie przestrzegał Richelmo, mistrz tego samego trybunału, do którego przynależnością i wy się szczycicie. Światło duszy płonie w nas mocniej niż w kimkolwiek innym i sprawia, że oświeceni schodzą do Intestini i powracają z niezmąconym umysłem. Właśnie z tego powodu hrabia Bonaldo otoczył nas przed wiekami swoją opieką i wierzcie, że nie uczynił tego z dobrotliwości serca, lecz po to wyłącznie, byśmy dobywali dla niego vermiglio i uczynili jego ród bogatym oraz potężnym, co się wszak stało.
Skoro zaś zachęcacie mnie, byśmy z tych zamierzchłych czasów powrócili do dni mojego dzieciństwa, wiedzcie, że niegodziwości mojej matki, jeśli istotnie je popełniła, nie ciążą na oświeconych. Starsi wioski, a wraz z nimi jej własny ojciec, wyklęli ją, kiedy urodziła pierwsze dziecko, córkę ze skazą bękarta za uchem, zupełnie jakby przysiadła tam ćma. Nadal bez trudu odszukacie ten wypukły, porowaty cień pomiędzy moimi włosami, zwłaszcza że wytarły się i przerzedziły od upływu czasu, ale, choćbyście nie wiem jak długo dźgali mnie szpilami i grozili wiecznym potępieniem, nie wymacacie tam żadnego czarostwa.
Odpowiadam dalej, a wielu nie bez uciechy potwierdzi moje słowa, że światło w mej matce płynęło słabo i chybotliwie, jakkolwiek odkąd wypędzono ją, brzemienną, z rodzinnej zagrody, nie ustawała w staraniach, żeby je w sobie rozniecić jak najmocniej, i kiedy byłam dzieckiem, w sen prowadził mnie przytłumiony szelest jej modlitw. Światło oliwnej lampki wytrawiało jej ciało w cienki, jakby uczyniony z czarnego szkła kontur, kiedy podnosiła się z klęczek z bolesnym stęknięciem, żeby podać mi w chochli kilka łyków chłodnej wody, jeśli ocknęłam się w środku nocy z koszmaru. Jeżeli więc o to pytacie, tak, zda mi się, że była troskliwą matką, naturalnie na miarę swej sakiewki, która zwykle była pusta, oraz serca, które również nie tryskało obfitością. Dotykała mnie rzadko i lękliwie i nie przypominam sobie, aby sadzała mnie sobie na kolanach, jak czyniły inne gospodynie, wielkie, cycate kobiety o czerwonych policzkach i odętych brzuchach, które nieustannie trzęsły się i falowały w paroksyzmach śmiechu lub gniewu, a przecież nikt nie zarzucał im bezwstydu i nieobyczajności. Nie, kurwą była wyłącznie moja matka, drobna, wyschnięta od trudów kobieta, która wszelako płonęła zakazanym, suchotniczym blaskiem, jaki dostrzeżecie jedynie w twarzach zagubionych vermigliani, jeśli odważycie się zejść do ich podziemnych pałaców. Mówi się bowiem, że w samym sercu Intestini rozciągają się sale wielkie jak surowicze polany, wykuwane w mozole przez tych, którzy zapuścili się tak daleko, że nie potrafią już i nie chcą powrócić na powierzchnię, i myślę czasami, że podobnie stało się z moją matką i zagubiła się jak oni, tyle że dla niej Intestini stały się całym światem. Ten los, los zagubionych i żywcem pogrzebanych w ciemnym brzuchu ziemi, napawa nas takim lękiem, że modląc się o dobrą śmierć dla naszych ojców, mężów i braci, prosimy również, żeby przyszła znienacka, w nagłym rozszczepieniu skał lub kłębie trującego powietrza. I czemu się dziwicie, panie? Nie każdemu jest pisane umierać we własnym łóżku, a vermigliani zdarza się to jeszcze rzadziej niż innym, co również stanowi część paktu oddającego nam te ziemie na wieczystą dzierżawę.
Lecz dobrze, skoro nalegacie, wróćmy do mojej matki, która była kurwą, najbardziej świątobliwą kurwą w naszej wiosce. Nosiła koszulę z końskiego włosia i ciasno owijała się w pasie sznurem podobnym do tych, co ich się używa w kołowrotach do ciągnięcia kubłów z urobkiem, a nad jej łóżkiem wisiał pęk rzemieni zakończonych ostrymi haczykami. Biczowała się co najmniej raz w tygodniu do krwi i rany na jej plecach nigdy nie przysychały na dobre, lecz mimo wszelkich postów, pokut oraz umartwień bękarty sypały się z niej jak ulęgałki. I powiem wam, że teraz, kiedy jestem starą kobietą, myślę sobie, że rozpustę łatwiej by jej wybaczono niż to bogobojne skwaśnienie duszy, z którym się bezwstydnie obnosiła, bo – jak dobrze wiecie – występki najlepiej nakrywać ciemnością, ale jeszcze staranniej należy taić własne cnoty.
Potwierdzam, że owszem, jest prawdą, że pomimo jej grzechów – a może właśnie z ich powodu – pozwolono jej pracować w Intestini. Posłano ją pod Indice, stromistą skałę wznoszącą się nad starym wyrobiskiem, gdzie osadzono trędowatych, żeby sortowali urobek, rozłupywali kilofami kęsy skał i oddzielali kamień od vermiglio, jedynie praca zasługuje bowiem na nagrodę, podczas gdy bezczynność powinna zostać potępiona i skazana na zapomnienie. Mojej matce nakazano, żeby wywoziła spod Indice krwawą rudę, gdyż potrafiła się obchodzić ze zwierzętami i nie była już wiele warta, więc bez skrupułów narażano ją na chorobę oraz chutliwość trędowatych. O świcie odbierała od nich kosze ze świeżym urobkiem, juczyła je na grzbietach mułów i prowadziła zwierzęta do wioski trędowatych, pod wieczór zaś, gdy oddzielili kamień, ziemię i wszelką nieczystość od szlachetnego kruszcu, przychodziła w ciemności pod Indice z porcją żywności wydzieloną przez zarządcę kopalni, po czym odbierała swoją część obelg oraz złorzeczeń, strawy bowiem nigdy nie starczało dla wszystkich. Nie, panie, my sami nie przymieraliśmy wówczas głodem, ale też nie żyliśmy w zbytku, gdyż nie zapominajcie, że wprawdzie wykopujemy spod ziemi wielkie bogactwo vermiglio, lecz nie należy ono do nas i ani najmniejszej grudki nie możemy zachować dla siebie. My jednak należymy do niego bezzwrotnie, zostawia ślad na naszych duszach i barwi nam palce czerwienią, i właśnie z powodu owych plam na skórze nazywają nas vermigliani, cynobrowi ludzie. I jest to, sami przyznacie, okoliczność wielce dogodna dla gubernatora oraz takich jak wy, bo nie da się tych plam wywabić nawet z pomocą czarów, chociaż zaprzeczam, abym kiedykolwiek ich próbowała. Jeżeli więc któryś z vermigliani spróbuje zbiec, da się go rozpoznać niechby i po latach i odprowadzić na miejsce kaźni zwane przez nas La Gola, ponieważ pochłania nikczemników i strąca ich na samo dno Intestini, gdzie mieszają się z vermiglio, co jest sprawiedliwe, bo czyż wszyscy nie jesteśmy jedynie robakami w brzuchu świata, które zrazu trawią, potem zaś są trawione?
Tak przedstawia się prawda wypowiedziana przez rzeczoną La Vecchia pod przysięgą. Po tym jak została jej odczytana w obecności trzech świadków, oświadczyła ona, że jest zgodna z tym, co powiedziała. Oświadczyła również, że czyni to wyznanie z dobrej woli, nie chcąc nikomu zaszkodzić ani rzucić fałszywego oskarżenia. Zaprzysiężona do zachowania tajemnicy wobec własnych słów i pytań trybunału, obiecała ją zachować.
Jako że sama pozostaje niepiśmienna, ja, Abbandonato di San Celeste, ordynariusz trybunału, poświadczam za nią własną ręką.
*****
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------