- W empik go
Wojciech Kossak. Malarz polskiej chwały - ebook
Wojciech Kossak. Malarz polskiej chwały - ebook
Lekka i wartka opowieść o Wojciechu Kossaku, malarzu bataliście, który namiętnie kochał życie, rodzinę, piękne kobiety, a najbardziej – swoją pracę. Poznajemy szczegółowo, rok po roku, jego twórczość, romanse, kłopoty z rozpieszczonymi dziećmi oraz nieustanne tarapaty finansowe. W tle dzieje Polski, sfery artystyczno-ziemiańskie, cesarskie dwory Berlina i Wiednia, amerykańska Polonia, Warszawa i Kraków.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-832-440-428-5 |
Rozmiar pliku: | 4,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
to jest mój żywioł i moja rozkosz największa.
WOJCIECH KOSSAK
1856–1860
PARYSKIE DZIECIŃSTWO
Czy to możliwe, żeby każde z bliźniąt urodziło się w innym roku?
Zdarzyło się tak przy narodzinach Wojciecha Kossaka i jego brata Tadeusza, którzy przyszli na świat w noc sylwestrową z roku 1856 na 1857. Jako pierwszy – kwadrans przed północą – pojawił się Wojciech. Drugi, identyczny chłopczyk zaczekał z tym do Nowego Roku, sprawiając rodzicom wielką niespodziankę, nikt bowiem nie brał pod uwagę bliźniaczej ciąży.
A przecież los próbował to wcześniej zapowiedzieć, gdyż obie przyszłe babcie niezależnie od siebie z wielkim nakładem pracy własnoręcznie sporządziły szatki do chrztu. Dwie śnieżnobiałe batystowe sukieneczki pełne koronek i zakładek czekały na pierworodne dziecko Juliusza i Zofii Kossaków, jakby w przewidywaniu, że przydadzą się obie.
Młode małżeństwo przebywało w tym czasie w Paryżu. Juliusz, obiecujący trzydziestojednoletni malarz, zaledwie w miesiąc po ślubie postanowił wyjechać tam na jakiś czas, aby uzyskać szlify w artystycznym rzemiośle. Niewykluczone, że brał też pod uwagę snobizm rodaków, którzy woleli zamawiać obrazy u artystów posiadających zagraniczny polor. Młodsza o dziesięć lat Zofia pochodziła z ziemiańskiej rodziny Gałczyńskich i prawdopodobnie jej rodzice dołożyli się do kosztów paryskiej wyprawy.
Juliusz Kossak – portret namalowany przez Franciszka Zajchowskiego, 1934
Ulubionym mistrzem Juliusza we Francji był batalista Horace Vernet, popularny także w Polsce (namalował Somosierrę oraz Śmierć księcia Józefa Poniatowskiego), który jeszcze przed narodzinami spodziewanego dziecka sam zaproponował swoją kandydaturę na ojca chrzestnego, nie wiedząc, że owa godność została już zarezerwowana dla Jana Działyńskiego z Kórnika. W rezultacie „starszy” z chłopców został chrześniakiem Verneta, otrzymawszy na jego cześć drugie imię Horacy, natomiast Tadeusza trzymał do chrztu Działyński. Co prawda we Francji kodeks napoleoński uznawał starszeństwo tego z bliźniąt, które narodziło się jako drugie, przyznając mu także prawo do większej części dziedziczonego majątku. Po latach Wojciech stwierdził półżartem, iż jednak to jemu przypadł najcenniejszy skarb posiadany przez ojca – talent malarski.
Na razie chłopcy byli zupełnie jednakowi tak pod względem usposobienia, jak i charakteru: niesłychanie żywi, zawsze nierozłączni, o niewyczerpanej pomysłowości, jeśli chodziło o psoty. Rodzinny przekaz opisuje ich wyczyn dokonany pod nieobecność rodziców w paryskim mieszkaniu przy rue des Vanneaux. Bliźniacy wspięli się na balustradę wysokiego balkonowego okna, stamtąd przepełzli na wąski zewnętrzny parapet i rozpoczęli beztroskie balansowanie nad pięciopiętrową przepaścią podworca. Powracający akurat do domu Juliuszowie doznali na ten widok potwornego wstrząsu, ale malarz zachował zimną krew: postarawszy się o normalny ton głosu zawołał do synków, by poszli otworzyć im drzwi mieszkania.
Pierwszym wyłomem w identyczności bliźniaków stało się rysowanie. Choć od początku obydwaj solidarnie smarowali farbami po kartonach łatwo dostępnych w malarskiej pracowni, to obserwujący ich przy tym ojciec szybko zauważył różnicę działania. Inicjatywę zawsze przejawiał Wojtek, będący też autorem większości gryzmołów; Tadzio go tylko naśladował.
Początkowe bazgroły szybko zaczęły przejawiać indywidualny charakter. Niepewny własnej oceny Juliusz zabrał kilka rysunków czteroletniego Wojtka do pracowni Verneta, który orzekł, że jego chrześniak bez wątpienia posiada duże zdolności.
Były to ostatnie miesiące pobytu Kossaków w Paryżu. Obydwoje tęsknili za ojczyzną, ponadto Juliusz uznał, że jako malarz z gruntu polski, malujący polskie tematy, więcej zarobi sprzedając swoje obrazy na miejscu, zwłaszcza że i tak kupowali je głównie rodacy. Zofia miała na uwadze niebezpieczeństwo wynarodowienia grożące jej synom – już trzem, ponieważ w roku 1858 urodził się Stefan – zdaje się, że prawie niemówiącym po polsku, jeśli wierzyć słowom Wojciecha wspominającego pierwszą wizytę w Siąszycach, rodzinnej wsi matki. Znając ogromny patriotyzm obojga Kossaków, nie wydaje się prawdopodobne, aby rozmawiali z dziećmi wyłącznie po francusku, ich niania również była Polką, wiejską dziewczyną przysłaną z Siąszyc. Ponieważ ówczesnym zwyczajem wcześniej pełniła także funkcję mamki, felietonista Zygmunt Nowakowski po latach sugerował frywolnie, że Wojciech „jako człowiek zmiennych gustów, podczas karmienia komenderował mamką, wołając: «Wio!» albo «Hejta!» przerzucając się od prawej do lewej strony”. Sam Wojciech barwnie opowiadał o jej powodzeniu u francuskich żołnierzy, których nie brakowało w okolicach rue des Vanneaux, gdyż w pobliżu znajdował się Hôtel des Invalides, gdzie przebywało wielu weteranów pamiętających jeszcze rosyjską kampanię Napoleona, a więc i przemarsz przez Polskę. Ludowy strój pięknej jasnowłosej wieśniaczki ożywiał w nich wspomnienia owych czasów, pobudzając do opowieści, których echo po latach wracało w batalistycznych obrazach nie tylko Wojciecha, ale i jego syna Jerzego, wielkiego wielbiciela Małego Kaprala.
1860–1863
WARSZAWA I POWSTANIE STYCZNIOWE
Osiemnastego października 1860 roku krakowski dziennik „Czas” w stałej rubryce „Przybyli” poinformował o przyjeździe Juliuszów do Warszawy. Zamieszkali z dziećmi na rogu Alej Jerozolimskich i Nowego Światu, w żółtym domu nr 12 należącym do Konstantego Fritscha. Tam w dwóch następnych latach urodziły się ich dwie córki, Zofia i Jadwiga.
Czasy nie były łatwe ani spokojne. Narastał bunt przeciw zaborcy, z dnia na dzień zaogniała się sytuacja polityczna. Dwudziestego siódmego lutego 1861 roku od kul rosyjskich żołnierzy padło w Warszawie pięciu poległych, a już po paru tygodniach doszło do masakry na Placu Zamkowym, która kosztowała życie dwustu polskich demonstrantów.
Ten ciepły dzień ósmego kwietnia pięcioletni Wojtek zapamiętał na zawsze: stojąc na balkonie razem z braciszkiem usłyszał rozbrzmiewający wśród murów tętent kopyt, a po chwili obydwaj ujrzeli oddział Czerkiesów mknących w stronę Krakowskiego Przedmieścia. Trzydzieści lat później namalował obraz zatytułowany Wspomnienie z lat dziecinnych, a bezpośrednio po opisanych wydarzeniach inny artysta, Artur Grottger, stworzył cykl rysunków Warszawa, równie wstrząsający, choć bardzo oszczędny w formie i treści.
Kolejnym warszawskim wspomnieniem Wojtka i Tadzia był nieudany zamach na znienawidzonego carskiego namiestnika Fiodora Berga. Dziewiętnastego września 1863 roku rzucono na niego bombę z piętra pałacu Andrzeja Zamoyskiego, wówczas częściowo zamieszkałego przez studentów, a stało się to w chwili, gdy bliźniacy z opiekunką przechodzili w pobliżu w drodze do swojej babki, Anieli Gałczyńskiej. Gdy rozległ się huk wybuchu, opiekunka, ciągnąc za sobą dzieci, pobiegła do bramy domu, w którym mieszkała matka Zofii Kossakowej. Nazajutrz chłopcy ujrzeli z okna dymiące ruiny feralnego pałacu, spalonego w akcie odwetu; kilkuset jego mieszkańców zostało aresztowanych. To właśnie wtedy runął z okna na bruk fortepian Chopina i inne pamiątki po kompozytorze co uwiecznił w wierszu Cyprian Kamil Norwid.
Norwid często odwiedzał Kossaków w Paryżu, Artur Grottger był, co prawda krótko, uczniem Juliusza. Wojciech plastycznie zapamiętał chwilę, w której Artur przyszedł do pracowni: „Smukły, żywy, z piękną głową o profilu drapieżnego ptaka, a pięknych, łagodnych oczach czarnych, w burce i świtce powstańczej wszedł jak wcielenie młodości dziarskiej i bitnej”.
Ale jeszcze wcześniej wybuchło powstanie styczniowe.
Tu należy opowiedzieć o braciach Juliusza Kossaka. Było ich dwóch, obaj młodsi od malarza: Leon urodzony w 1827 roku i Władysław urodzony rok później. Leon, zawodowy żołnierz, porzucił służbę w pułku austriackim, by razem z Władysławem dołączyć do powstania węgierskiego w czasie Wiosny Ludów. Po jego stłumieniu młodszy z braci popłynął do Australii, aby zostać poszukiwaczem złota, został jednakże komisarzem angielskiej policji konnej. Leon walczył we Włoszech w oddziałach Garibaldiego, w 1861 roku wrócił do Lwowa, a w dwa lata później już przedzierał się do Królestwa, by wziąć udział w polskim powstaniu.
Władysław dowiedział się o jego wybuchu dopiero w marcu. Wsiadł na statek i dotarł do Polski z końcem lata, zdążywszy jeszcze dołączyć do Leona i wziąć udział w kampanii zimowej generała Heydenreicha-Kruka w Lubelskiem.
Zofia Kossak-Szczucka opisuje w swej sadze rodzinnej Dziedzictwo ucieczkę sześcioletnich wówczas bliźniaków do oddziału powstańczego. Oczywiście przerażona rodzina natychmiast wszczęła poszukiwania i chłopcy zostali złapani, nim jeszcze na dobre oddalili się od domu; tej historii nie znajdziemy ani we wspomnieniach Wojciecha, ani w rodzinnych biografiach pióra jego córki, Magdaleny Samozwaniec.
Wojciech zapamiętał z tych czasów ogólny nastrój grozy i smutku, jakim żegnano krewnych odchodzących do powstania oraz pewien dramatyczny epizod związany z obrazem namalowanym przez Juliusza dla księcia Napoleona Józefa Bonaparte, który wygłosił w paryskiej Izbie Deputowanych żarliwe przemówienie popierające sprawę polską. Obraz – duża akwarela przedstawiająca wyjście powstańczego oddziału ze wsi Pyzdry w Kaliskiem – miał być wyrazem wdzięczności, toteż znalazł miejsce w Musée Napoléon w Paryżu. Juliusz uwiecznił na nim matkę swojej żony i jej dwie siostry, Pułaską i Wyganowską w scenie żegnania mężów odchodzących z oddziałem (Czesław Pułaski poległ potem w bitwie).
Portret synów Wojciecha i Tadeusza na kucykach namalowany przez Juliusza Kossaka, akwarela, 1866
Oczywiście tego rodzaju twórczość była w najwyższym stopniu nielegalna. Po domach szalały wówczas rewizje, w każdej chwili groziło najście rosyjskich żandarmów, więc obraz został ukryty w łazience. Nocą siedmioletniego Wojtka obudziło wrażenie, że ktoś usiadł na jego dziecinnym łóżeczku: gdy otworzył oczy, ujrzał żołnierza z bagnetem, drugi żołnierz siedział na łóżku Tadeusza, a wszystkie pomieszczenia były przeszukiwane.
Wszystkie z wyjątkiem łazienki.
Potem nastąpił okres represji. Egzekucje odbywały się nawet na placach publicznych, więc wychodzący z boną na spacer chłopcy zawsze mogli się spodziewać, że zarzuci im ona na głowy swój płaszcz i każe zawracać do domu. Aresztowania stały się codziennością. Juliusz z żoną pożegnał swego brata Leona, który po wyleczeniu w więziennym lazarecie rany odniesionej w jednej z ostatnich bitew, odjeżdżał na Syberię, skazany na osiem lat ciężkich robót.
1863–1874
PRZENOSINY DO KRAKOWA. EDUKACJA WOJCIECHA
W tym samym roku 1863 bliźniacy poszli do szkoły. Było to polskie gimnazjum na Placu Trzech Krzyży i jak się można domyślić, obydwaj na lekcjach intensywnie wykorzystywali wzajemne podobieństwo. Na ogół przydawało się ono Wojtkowi, zajętemu podczas lekcji rysowaniem scenek batalistycznych; gdy profesor wywoływał go do odpowiedzi, zgłaszał się Tadzio. Kiedy po dość długim czasie oszustwo zostało wreszcie wykryte, braci posadzono w oddzielnych ławkach. Jako niemowlęta byli oznaczeni różnymi kolorami tasiemek, gdyż kłopoty z ich odróżnieniem miewała nawet rodzona matka. Ściślej ujmując, obydwaj nosili przewiązane na przegubach czerwone wstążeczki „od uroku”, ale Wojtkową obdziergano szafirową włóczką.
Wzrokowa pamięć przyszłego malarza uchwyciła wtedy kolejny obraz lat niewoli: żółtą karetę otoczoną konwojem kirasjerów, w której siedział stary olbrzym z wielką, smutną twarzą o dostrzegalnym nawet dla dziecka wyrazie tragizmu. Był to margrabia Aleksander Wielopolski, znienawidzony przez Polaków za tępienie ideologii powstańczej i próby ugody z caratem. Zdrajcą sprawy narodowej nazywano go jeszcze po wielu latach, jednakże dojrzały Kossak, wydając swoje wspomnienia tuż przed wybuchem I wojny światowej – gdy nie było jeszcze wolnej Polski – potrafił zdobyć się na obiektywną ocenę polityki nieszczęsnego naczelnika rządu, określając ją jako „tragedię źle pojętych najlepszych chęci”.
W Warszawie tymczasem narastał terror popowstaniowy. Rok 1867 przyniósł wprowadzenie rosyjskiego jako stałego języka wykładowego we wszystkich gimnazjach, więc Kossakowie dla dobra dzieci zdecydowali się na przeprowadzkę do Krakowa. Drugim czynnikiem decydującym o porzuceniu Królestwa było zaostrzenie cenzury, uniemożliwiające tworzenie i publikowanie obrazów o treści narodowej. A innych Juliusz malować nie chciał.
Nowe mieszkanie wynalazła i zagospodarowała energiczna Zofia. Znajdowało się ono według ówczesnych pojęć pod miastem (dzisiaj w samym jego centrum), przy ulicy Zwierzynieckiej 90, a dokładniej – przy placu Latarnia, przemianowanym w 1899 roku na plac Juliusza Kossaka.
Był to nieduży folwark o nazwie Wygoda (tak nazywa się dzisiaj przylegająca doń ulica), składający się z dwóch budynków mieszkalnych, z zabudowań gospodarczych i z trzech ogrodów, który w planach katastralnych miasta pojawia się w roku 1836. Zofia kupiła go od Marii Zaleskiej za 15 000 złotych reńskich, zdaje się nie wykazawszy przy tym głowy do interesów, bo urzędowe oszacowanie dokonane pół roku później określiło wartość realności na 8 800 złotych reńskich. Kossakowie zamieszkali w głównym budynku – jednopiętrowej willi z werandą, przeznaczywszy drugi, parterowy domek na pracownię malarską. Obydwa, choć w fatalnym stanie, stoją nadal, istnieje też resztka frontowego ogrodu, wówczas nieporównanie większego i stylizowanego na park angielski. Pod rosnącą tam wielką lipą jadano w lecie śniadania i przyjmowano mniej oficjalnych gości. Całość otoczona była murem.
Kossakówka
^(*) ^(*) ^(*)
W domu Juliusz zaaklimatyzował się szybko. Mniej odpowiadało mu środowisko krakowskie, dość konserwatywne mimo sporej swobody pozostawianej przez austriackiego zaborcę; zresztą nadal rysował dla czasopism warszawskich. Wojtek we wrześniu 1871 roku rozpoczął naukę w czwartej klasie gimnazjum Świętej Anny, gdzie pod względem ocen zajął lokatę trzecią od końca, mając prawie same niedostateczne (Tadeusz znalazł się zaraz za nim). Szczęśliwie rodzice zdawali sobie sprawę, że nie jest to skutek lenistwa ani tępoty i zdecydowali się na kształcenie pierworodnego w kierunku artystycznym. Jeszcze w tym samym roku wstąpił do krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych; z tego okresu pochodzi jego pierwsza znana praca, rysunek zatytułowany Biust grecki, opatrzony datą 13 maja 1871. Równocześnie z nim rozpoczął naukę Jacek Malczewski oraz Kazimierz Pochwalski, późniejszy wybitny portrecista.
Mieli szczęście, bowiem studiowali pod kierunkiem profesora Władysława Łuszczkiewicza, malarza i historyka sztuki, który nie posiadał wprawdzie talentu, ale wykazując zdrowy instynkt pedagogiczny pozwalał swym uczniom – co nie było wówczas częste – patrzeć na świat własnymi oczami. Pozwoliło im to uniknąć maniery, jaką zdaniem Kossaka mieli do końca życia na przykład uczniowie Matejki.
Poza tworzeniem własnych kompozycji Wojciech przerysowywał także obrazy swojego ojca i innych malarzy, co wychodziło mu tak dobrze, że np. drzeworytnicze odbitki kopii dzieł Juliusza nie wykazują żadnych różnic w porównaniu z oryginałem. Reprodukcje rysunków młodego artysty od 1874 roku zamieszczało czasopismo „Kłosy” oraz „Tygodnik Ilustrowany”, od dawna ściśle współpracujący z Juliuszem. Ponieważ „Tygodnikowi” zdarzyło się zamieścić pod którymś z owych obrazków informację: „Rysował 16-letni Wojciech Kossak”, złośliwi koledzy szybko to podchwycili i dużo później artysta opowiadał: „To była potem moja zmora. Już miałem 30 lat, jak mnie tym prześladowali, w Zakopanem na słomie schroniska napisali mi kiedyś jeszcze «16-letni Wojciech Kossak»”.