Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Wojna Burska 1880-1881 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 lutego 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wojna Burska 1880-1881 - ebook

Wojna pomiędzy Transwalem a Wielką Brytanią w 1880 roku była drugą nauczką, jaką otrzymała armia brytyjska w przeciągu dwóch lat. Rozpoczęła się ona niecały rok po zakończeniu wojny zuluskiej. Na jej wybuch złożyło się wiele czynników, ale jej korzeni można dopatrywać się w Wielkim Treku, kiedy potomkowie pierwszych osadników pochodzenia holenderskiego postanowili wyrwać się spod brytyjskiego ucisku.

Strona brytyjska, angażując się w konflikt, była absolutnie pewna szybkiego zwycięstwa. Brytyjczycy nie wyciągnęli wniosków z zuluskiej konfrontacji i drogo za to zapłacili. Wyruszyli żeby stłumić rebelię "prostych, nieokrzesanych farmerów", a zakończyli kampanię podpisaniem kapitulacji z pozycji przegranego. Wojna pokazała, że Burowie są w stanie zaadaptować nowoczesne uzbrojenie do nowych taktyk walki.

Doskonałe wyszkolenie indywidualnego strzelca, użycie koni jako środka szybkiego transportu, sposób atakowania z użyciem osłony terenu i wsparcia ogniowego były nowościami, wobec których brytyjska doktryna militarna okazała się bezradna. Wojna burska ukazała nie tylko niedomagania armii brytyjskiej, ale uczyniła to w sposób bardzo bolesny - straty Brytyjczyków były niewspółmiernie duże do strat przeciwnika.

Była to upokarzająca porażka i wstyd, którego armia brytyjska nigdy nie zapomniała.

 

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-16905-0
Rozmiar pliku: 3,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

------------------------------------------------------------------------

Wojna 1880 roku pomię­dzy Trans­wa­lem a Wielką Bry­ta­nią była drugą nauczką, jaką otrzy­mała armia bry­tyj­ska w ciągu dwóch lat. Podob­nie jak pod­czas wojny zulu­skiej 1879 roku strona bry­tyj­ska zaan­ga­żo­wała się w kon­flikt, będąc abso­lut­nie pewną szyb­kiego zwy­cię­stwa. Bry­tyj­czycy nie wycią­gnęli wnio­sków z poprzed­niego kon­fliktu i drogo za to zapła­cili. Po raz kolejny popeł­nili błędy, które dopro­wa­dziły ich do klę­ski; nie trzy­mali się np. wła­snych roz­ka­zów i prze­pi­sów, nie przej­mo­wali się pla­no­wa­niem czy prze­pro­wa­dza­niem roz­po­zna­nia, pewni sie­bie nie zwra­cali uwagi na moż­li­wo­ści, jakie dawał teren przy­szłych walk, lub nie wzięli pod uwagę warun­ków atmos­fe­rycz­nych. Popeł­nili też ponow­nie jeden z naj­więk­szych swo­ich błę­dów, czyli po pro­stu nie doce­nili prze­ciw­nika. Wyru­szyli, żeby stłu­mić rebe­lię „pro­stych, nie­okrze­sa­nych far­me­rów”, a zakoń­czyli kam­pa­nię pod­pi­sa­niem kapi­tu­la­cji z pozy­cji prze­gra­nego. Już sam ten fakt zasłu­guje na to, by I wojnę bur­ską zali­czyć do naj­więk­szych klęsk armii bry­tyj­skiej.

Wojna pomię­dzy impe­rium a Trans­wa­lem, jaka wybu­chła w 1880 roku, znana jest pod kil­koma nazwami. Praw­do­po­dob­nie naj­czę­ściej jest nazy­wana I wojną bur­ską w odróż­nie­niu od II wojny bur­skiej, która miała miej­sce w latach 1899–1903. Z cza­sem jed­nak ta druga wojna zaczęła być okre­ślana jako wielka wojna bur­ska, a obec­nie także jako wojna angiel­sko-bur­ska lub wojna połu­dnio­wo­afry­kań­ska. Dla­tego też pierw­sza wojna jest okre­ślana jako wojna wyzwo­leń­cza Trans­walu lub pierw­sza wojna nie­pod­le­gło­ściowa. Cza­sami, z punktu widze­nia pro­bry­tyj­skiego, okre­śla się ją także jako rebe­lię Trans­walu lub po pro­stu rebe­lię bur­ską. Jed­nak obo­jęt­nie, jak się ją okre­śla, była to wojna, która głę­boko zapa­dła w świa­do­mość tak bur­skiego, jak i bry­tyj­skiego spo­łe­czeń­stwa. Na jej początku nic nie wska­zy­wało na to, że będzie wyda­rze­niem róż­nią­cym się od dotych­cza­so­wych lokal­nych wojen kolo­nial­nych Wiel­kiej Bry­ta­nii okresu wik­to­riań­skiego. I podob­nie jak pod­czas wszyst­kich poprzed­nich, na jej początku Bry­tyj­czycy byli cał­ko­wi­cie prze­ko­nani o swo­jej potę­dze i per­spek­ty­wie szyb­kiego zwy­cię­stwa. Tym razem jed­nak tak się nie stało. Wojna roz­po­częła się w nie­cały rok po zakoń­cze­niu wojny zulu­skiej w 1879 roku. Na jej wybuch zło­żyło się wiele czyn­ni­ków, ale jej korzeni można dopa­try­wać się u począt­ków Wiel­kiego Treku, kiedy to potom­ko­wie pierw­szych osad­ni­ków pocho­dze­nia holen­der­skiego posta­no­wili wyrwać się spod bry­tyj­skiego uci­sku. Osad­nicy wyru­szyli z Kolo­nii Przy­ląd­ko­wej w kie­runku wschod­nim i z cza­sem usta­no­wili dwie repu­bliki bur­skie: Trans­wal i Ora­nię.

Nie dane im było jed­nak zaznać spo­koju. Po odkry­ciu złóż dia­men­tów i złota na tere­nach repu­blik bur­skich zna­la­zły się one ponow­nie w sfe­rze zain­te­re­so­wań Korony bry­tyj­skiej. Poli­tyczne zabiegi Wiel­kiej Bry­ta­nii, mające na celu utwo­rze­nie kon­fe­de­ra­cji jed­no­czą­cej wszyst­kie kraje Afryki Połu­dnio­wej, spo­tkały się z opo­rem już od samego początku, i to nie tylko ze strony bur­skiego spo­łe­czeń­stwa. Jed­nak pro­pa­ga­tor idei unii, Henry Her­bert Car­nar­von, z pomocą The­ophi­lusa Shep­stone’a, nie zwa­żał na opór i kon­ty­nu­ował swoje poli­tyczne machi­na­cje. Dopro­wa­dziły one do pod­po­rząd­ko­wa­nia Wiel­kiej Bry­ta­nii naj­pierw Trans­walu poprzez poko­jową anek­sję, a następ­nie Kóle­stwa Zulu poprzez nisz­czącą wojnę. Przez chwilę wyglą­dało na to, że pomysł kon­fe­de­ra­cji połu­dniowo-afry­kań­skiej jest na naj­lep­szej dro­dze ku speł­nie­niu. Były to jed­nak tylko złu­dze­nia.

Spo­łe­czeń­stwo bur­skie, ze swoim głę­boko wro­dzo­nym poczu­ciem nie­chęci wobec jakich­kol­wiek prób narzu­ce­nia mu obcej wła­dzy, ni­gdy nie pogo­dziło się z anek­sją Trans­walu. Wpraw­dzie nie sta­wiło począt­kowo żad­nego oporu, to jed­nak żywiło głę­boką nie­chęć do admi­ni­stra­cji bry­tyj­skiej. Nie­chęć ta, która cza­sami prze­ra­dzała się wręcz w nie­na­wiść, była zaląż­kiem powoli rosną­cego oporu. Rezul­ta­tem tego nara­sta­ją­cego nie­za­do­wo­le­nia był wzrost nie­pod­le­gło­ścio­wych nastro­jów, które z kolei dopro­wa­dziły do wybu­chu I wojny bur­skiej. Z cza­sem w spo­łe­czeń­stwie bur­skim obro­sła ona legendą. Zwy­cię­stwo nad Wielką Bry­ta­nią nie tylko uko­ro­no­wało wie­lo­let­nie nie­za­do­wo­le­nie z bry­tyj­skiej domi­na­cji, ale także dało nadzieję na wygra­nie jakich­kol­wiek przy­szłych starć. Poka­zało, że jest szansa i moż­li­wość na wła­sną nie­za­leż­ność i że może zostać ona zdo­byta tak zabie­gami poli­tycz­nymi, jak i w otwar­tym star­ciu zbroj­nym. Wyda­rze­nia na Maju­bie w 1881 roku spra­wiły, że spo­łe­czeń­stwo bur­skie nie miało wąt­pli­wo­ści, iż ponow­nie może prze­ciw­sta­wić się Wiel­kiej Bry­ta­nii w 1899 roku i wygrać.

I wojna bur­ska wybu­chła w momen­cie, kiedy armia bry­tyj­ska stała na progu zmian, jakie cze­kały wszyst­kie ówcze­sne armie. Wojna poka­zała, że uwa­żani za kon­ser­wa­tyw­nych Buro­wie są w sta­nie zaadap­to­wać nowo­cze­sne uzbro­je­nie do potrzeb nowych tak­tyk walki. Dosko­nałe wyszko­le­nie indy­wi­du­al­nego strzelca, uży­cie koni jako środka szyb­kiego trans­portu lub spo­sób ata­ko­wa­nia z uży­ciem osłony terenu i wspar­cia ognio­wego były nowo­ściami, wobec któ­rych bry­tyj­ska dok­tryna mili­tarna oka­zała się bez­radna. Wojna bur­ska nie tylko uka­zała braki armii bry­tyj­skiej, ale uczy­niła to w dodatku w spo­sób bar­dzo bole­sny – zada­jąc jej straty nie­współ­mier­nie duże w sto­sunku do strat prze­ciw­nika. Były to upo­ka­rza­jąca porażka i wstyd, któ­rych armia bry­tyj­ska ni­gdy nie zapo­mniała.KRÓTKA HISTORIA NARODU BURSKIEGO

------------------------------------------------------------------------

Histo­ria narodu bur­skiego sięga 1651 roku, XVII wiek był bowiem okre­sem roz­woju i wzbo­ga­ca­nia się Holan­dii. Holen­der­ska Kom­pa­nia Wschod­nio­in­dyj­ska była w tym cza­sie jedną z naj­więk­szych firm han­dlo­wych na świe­cie, jej flota liczyła 6000 stat­ków i zatrud­niała pra­wie 50 000 mary­na­rzy. Była domi­nu­jącą siłą gospo­dar­czo-poli­tyczną, w szcze­gól­no­ści w rejo­nach swo­ich kolo­nii: na Jawie i na wodach połu­dnio­wej Azji. Wła­śnie w 1651 roku kom­pa­nia posta­no­wiła zało­żyć stałą bazę zaopa­trze­niową na tere­nie dzi­siej­szego Kapsz­tadu, w Repu­blice Połu­dnio­wej Afryki. Celem bazy miało być zaopa­try­wa­nie stat­ków han­dlo­wych kom­pa­nii, obsłu­gu­ją­cych mor­ską drogę han­dlową pomię­dzy Europą i Indiami, w świeżą wodę i żyw­ność. Zada­niem tym obar­czono Johana van Rie­be­ecka. Zaofe­ro­wano mu sta­no­wi­sko koman­dora wraz z dużą jak na te czasy pen­sją sied­miu fun­tów mie­sięcz­nie. W 1652 roku na pokła­dach trzech stat­ków przy­był on z grupą 70 ludzi w oko­lice dzi­siej­szego Kapsz­tadu. Od razu wybu­do­wał mały fort obronny i zor­ga­ni­zo­wał sys­tem zaopa­trze­nia w wodę. Zapo­cząt­ko­wał też hodowlę zwie­rząt i uprawę roślin. Dodat­ko­wym źró­dłem żyw­no­ści były jajka pin­gwi­nów i mięso fok. Z początku uprawy rolne roz­wi­jały się bar­dzo powoli, ponie­waż osad­nicy nie mieli wystar­cza­ją­cej ilo­ści ziemi upraw­nej do swo­jej dys­po­zy­cji. Van Rie­be­eck był tu ogra­ni­czony dyrek­ty­wami kom­pa­nii, naka­zu­ją­cej mu utrzy­my­wać jak naj­lep­sze sto­sunki z tubyl­czą lud­no­ścią. Dyrek­tywy nie wyja­śniały jed­nak, jak ma to robić, bar­dzo szybko więc van Rie­be­eck zaczął sto­so­wać pro­stą metodę zdo­by­wa­nia ziemi upraw­nej – po pro­stu zagar­niał tereny, nie dając żad­nej rekom­pen­saty lud­no­ści tubyl­czej.

Tereny przy­ląd­kowe nie były uwa­żane przez kom­pa­nię za obszary nada­jące się do kolo­ni­za­cji przy­no­szą­cej więk­sze zyski. Miała to być baza peł­niąca ści­śle okre­ślone funk­cje zaopa­trze­niowe, bez żad­nych pla­nów na dal­szy roz­wój. Jed­nak w ciągu pierw­szych dzie­się­ciu lat pod prze­wod­nic­twem van Rie­be­ecka tereny te prze­kształ­ciły się w auto­no­miczną kolo­nię. Było to wyni­kiem nie tylko dzia­łal­no­ści koman­dora, ale także zmian w samej kom­pa­nii, która wydała pozwo­le­nie kilku swoim pra­cow­ni­kom na prze­rwa­nie kon­traktu i osie­dle­nie się jako nie­za­leżni osad­nicy. Pierw­sza grupa dzie­wię­ciu chęt­nych sko­rzy­stała z tej moż­li­wo­ści już w 1657 roku. Po pew­nym cza­sie dołą­czyli do nich pra­cow­nicy, któ­rzy po zakoń­cze­niu kon­traktu wybrali raczej moż­li­wość osie­dle­nia się na miej­scu niż powrót do Europy. Osad­nicy po nada­niu im ziemi mieli, według umowy, sprze­da­wać swoje pro­dukty rolne kom­pa­nii za z góry usta­loną cenę. Miało to być dla kom­pa­nii bar­dziej korzystne eko­no­micz­nie niż utrzy­my­wa­nie far­me­rów i robot­ni­ków na pen­sji. Plany te jed­nak nie zawsze się spraw­dzały w prak­tyce, oka­zało się bowiem, że wielu osad­ni­ków nie miało poję­cia o upra­wie roli ani nie miało środ­ków lub mocy prze­ro­bo­wych. Ich kariera far­mer­ska koń­czyła się więc bar­dzo szybko; wra­cali do osady w Kapsz­ta­dzie, znaj­du­jąc zatrud­nie­nie jako rze­mieśl­nicy lub han­dla­rze, a także przy obsłu­dze roz­wi­ja­ją­cego się portu.

Pro­ble­mowi braku wystar­cza­ją­cej liczby ludzi do pracy na roli posta­no­wiono zara­dzić, spro­wa­dza­jąc nie­wol­ni­ków. Z początku Holen­drzy wzbra­niali się przed uży­wa­niem nie­wol­ni­ków na tere­nach kolo­nii przy­ląd­ko­wych Afryki, choć nie mieli nic prze­ciwko temu na Jawie. Zda­nie na temat nie­wol­nic­twa jed­nak zmie­nili wraz z szyb­kim roz­wo­jem gospo­dar­czym na przy­lądku. Van Rie­be­eck spro­wa­dził pierw­szą grupę nie­wol­ni­ków z Angoli już w 1658 roku. Wkrótce zarząd kolo­nii, pra­cow­nicy kom­pa­nii i far­me­rzy stali się zależni od tej formy bez­płat­nej siły robo­czej i nie mieli już żad­nych zaha­mo­wań co do spro­wa­dza­nia i wyko­rzy­sty­wa­nia nie­wol­ni­ków. Tylko pierw­sza ich grupa została spro­wa­dzona z Angoli – kolejne pocho­dziły już z Mada­ga­skaru, Indo­ne­zji, Indii i Cej­lonu. Bar­dzo szybko liczba nie­wol­ni­ków prze­wyż­szyła liczbę wol­nych miesz­kań­ców kolo­nii. Pod koniec XVIII wieku rejony Kolo­nii Przy­ląd­ko­wej zamiesz­ki­wało 13 800 osad­ni­ków i 14 750 nie­wol­ni­ków. Póź­niej liczba nie­wol­ni­ków na­dal rosła, jed­nakże już nie z powodu dodat­ko­wych trans­por­tów, ale po pro­stu przez przy­rost natu­ralny.

Nie­wol­nicy stali się nie­zbędni zwłasz­cza dla far­me­rów, któ­rzy utrzy­mali się na roli i zaczęli szybko roz­wi­jać swoje gospo­dar­stwa. Wielu z nich zaczęło sku­po­wać mniej docho­dowe lub opusz­czone farmy. Zaj­mo­wali się też uprawą wino­ro­śli, hodowlą owiec i krów; nie mieli przy tym żad­nych uprze­dzeń co do wyko­rzy­sty­wa­nia ziem jesz­cze do nich nie­na­le­żą­cych, a będą­cych wła­sno­ścią lud­no­ści tubyl­czej.

W 1688 roku do osad­ni­ków wywo­dzą­cych się z byłych człon­ków kom­pa­nii dołą­czyła pierw­sza grupa fran­cu­skich huge­no­tów, któ­rzy przy­byli z Holan­dii. Huge­noci zna­leźli w Holan­dii tym­cza­sowe schro­nie­nie przed repre­sjami, jakich doświad­czyli we Fran­cji. Wkrótce zaczęły przy­by­wać następne grupy i wraz ze wzro­stem lud­no­ści zaczęto roz­glą­dać się za nowymi tere­nami pod ich zasie­dle­nie. Oczy­wi­ście nie brano już pod uwagę tego, że nowe zie­mie nale­żały do lud­no­ści tubyl­czej, i takie podej­ście do sprawy było pierw­szym kro­kiem w stronę kon­fliktu.

Przed przy­by­ciem pierw­szych bia­łych osad­ni­ków tereny przy­ląd­kowe połu­dniowo-zachod­niej Afryki zamiesz­ki­wały ple­miona Kho­ikoi i San. Począt­kowo ple­miona te nawet pró­bo­wały prze­ciw­sta­wić się zbroj­nie zabo­rowi swo­ich ziem, jed­nak bez­sku­tecz­nie. Nie pozo­stało im nic innego, jak tylko „współ­pra­co­wać” z najeźdź­cami lub opu­ścić swoje tereny. Ple­mię San, które nie dawało się tak łatwo „ucy­wi­li­zo­wać”, były coraz bar­dziej wypie­rane w kie­runku pustyni Kala­hari. Kho­ikoi zaś było ple­mie­niem, które łatwiej zaadap­to­wało się do zmie­nia­ją­cej się sytu­acji poli­tyczno-gospo­dar­czej. Byli oni także bar­dziej akcep­to­wani przez nowych osad­ni­ków, jako że, w porów­na­niu z San, mówili łatwiej­szym do zro­zu­mie­nia języ­kiem, nie cho­dzili nago i nie stro­nili od higieny oso­bi­stej. Nie zapo­bie­gło to jed­nak powol­nej dege­ne­ra­cji ich sys­temu ple­mien­nego. Z cza­sem zaczęli oni hodo­wać bydło (głów­nie na sprze­daż) i zaj­mo­wać się rybo­łów­stwem. W póź­niej­szym okre­sie zaczęli wynaj­mo­wać się też jako najemni robot­nicy, paste­rze lub żoł­nie­rze. Po pew­nym cza­sie ich wodzo­wie stra­cili rze­czy­wi­stą wła­dzę nad ple­mie­niem i stali się tylko jego przed­sta­wi­cie­lami w kon­tak­tach z osad­ni­kami.

Wraz z roz­wo­jem kolo­nii zaczęła się też zmie­niać struk­tura spo­łeczna bia­łych osad­ni­ków. Z początku spo­łecz­ność dzie­liła się na człon­ków kom­pa­nii i tubyl­ców. Pra­wie 50 lat po przy­by­ciu van Rie­be­ecka podział nie był już taki pro­sty. Na początku XVIII wieku wyżsi urzęd­nicy Holen­der­skiej Kom­pa­nii Wschod­nio­in­dyj­skiej stwo­rzyli grupę bar­dzo eks­klu­zywną, wpły­wową i zdolną do szyb­kiego wzbo­ga­ce­nia się, w prze­ci­wień­stwie do zwy­kłych pra­cow­ni­ków kom­pa­nii, jak np. żegla­rzy, żoł­nie­rzy czy rze­mieśl­ni­ków. Pen­sja dyrek­to­rów firmy mogła się­gać do 200 gul­de­nów mie­sięcz­nie, co było sumą nie­mal astro­no­miczną w porów­na­niu z dzie­się­cioma gul­de­nami mie­sięcz­nej pen­sji zwy­kłego mary­na­rza. Odrębną grupę sta­no­wili zamożni kupcy i far­me­rzy, czę­sto ści­śle współ­pra­cu­jący z kom­pa­nią. W prze­ci­wień­stwie do nich, grupa uboż­szych far­me­rów czę­sto pozo­sta­wała w kon­flik­cie z kom­pa­nią, nie byli oni bowiem zado­wo­leni z faktu, że musieli sprze­da­wać swoje pro­dukty po z góry usta­lo­nej cenie, zwy­kle zani­żo­nej. Na samym dole hie­rar­chii spo­łecz­nej znaj­do­wała się szybko rosnąca grupa ubo­gich bia­łych. Byli to ludzie, któ­rzy stra­cili swoje farmy (z braku zdol­no­ści, pie­nię­dzy lub zwy­kłego sprytu), a potem z powodu „kon­ku­ren­cji” ze strony nie­wol­ni­ków nie mogli zna­leźć żad­nej pracy. Do tej grupy można też zali­czyć dezer­te­rów z kom­pa­nii lub prze­pły­wa­ją­cych stat­ków. W cią­gle roz­ra­sta­ją­cej się osa­dzie, która została nazwana Cape Town (Kapsz­tad) zatrud­nie­nie mogła zna­leźć jedy­nie klasa śred­nia, skła­da­jąca się z rze­mieśl­ni­ków, sprze­daw­ców, nad­zor­ców itp.

Do 1700 roku pra­wie wszyst­kie tereny w Kapsz­ta­dzie i oko­li­cach zostały zajęte przez bia­łych osad­ni­ków. Ponie­waż jed­nak spo­łe­czeń­stwo cały czas się roz­ra­stało, a dotych­czas zajęte zie­mie mogły zatrud­nić i wyży­wić tylko ogra­ni­czoną ilość ludzi, zaczęto szu­kać nowych tere­nów na zasie­dle­nie. Bogaci far­me­rzy byli w miarę zado­wo­leni z tego, co posia­dali w Kolo­nii Przy­ląd­ko­wej, więc szansę na roz­po­czę­cie nowego życia posta­no­wili wyko­rzy­stać ci, któ­rzy mieli małe farmy lub w ogóle niczego nie mieli. Powoli grupy bia­łych osad­ni­ków roz­po­częły się roz­prze­strze­niać poza góry ota­cza­jące Kolo­nię Przy­ląd­kową. Poza górami zna­leźli oni nowe, żyzne tereny. Teo­re­tycz­nie ich wła­ści­cie­lami były cią­gle ple­miona Kho­ikoi, ale nie miało to żad­nego zna­cze­nia dla nowych osad­ni­ków, któ­rzy zaj­mo­wali tereny, jak chcieli. Takie postę­po­wa­nie prze­waż­nie ucho­dziło im bez­kar­nie i tylko spo­ra­dycz­nie nara­żali się na ataki tubyl­ców.

Kom­pa­nia Wschod­nio­in­dyj­ska nie miała nic prze­ciwko tej eks­pan­sji, a wręcz prze­ciw­nie. Ze względu na szybko roz­wi­ja­jące się mia­sto i duży ruch mor­ski wzra­stały jej potrzeby zaopa­trze­niowe. Kom­pa­nia potrze­bo­wała coraz wię­cej pro­duk­tów żyw­no­ścio­wych i eks­pan­sja na nowe tereny mogła te potrzeby zaspo­koić. W teo­rii nowi osad­nicy musieli zapła­cić tylko małą opłatę roczną za dzier­żawę nowych ziem, żeby otrzy­mać prawa do jej eks­plo­ata­cji. W prak­tyce zie­mia była trak­to­wana przez osad­ni­ków jako ich wła­sność, którą mogli kupić, sprze­dać lub odzie­dzi­czyć. Zda­wali oni sobie w pełni sprawę z tego, że kom­pa­nia, nawet gdyby chciała, nie miała moż­li­wo­ści wyeg­ze­kwo­wa­nia swo­ich „praw”. Nowi osad­nicy rzą­dzili się sami i nikt nie inge­ro­wał w ich sprawy. Jedy­nie spo­ra­dyczne ataki Kho­ikoi zakłó­cały im spo­kój codzien­nego życia. Tubylcy w odwe­cie za zaję­cie ich tere­nów od czasu do czasu ata­ko­wali farmy, krad­nąc bydło i owce, a cza­sami nawet plą­dru­jąc doby­tek osad­ni­ków. Ataki były jed­nak na tyle nie­po­ko­jące, że osad­nicy zaczęli for­mo­wać swoje pierw­sze obronne oddziały zbrojne, zwane _com­man­dami_. Oddziały te orga­ni­zo­wały wypady odwe­towe na tubyl­cze sie­dli­ska, zabi­ja­jąc miesz­kań­ców, gra­biąc doby­tek i zagar­nia­jąc zwie­rzynę hodow­laną. Cza­sami oszczę­dzano dzieci, które zabie­rano i wycho­wy­wano na nowych nie­wol­ni­ków.

Cią­gła eks­pan­sja na wschód dopro­wa­dziła w końcu do pierw­szych kon­tak­tów z ple­mio­nami Bantu. Już w oko­li­cach dzi­siej­szego Port Eli­za­beth natknięto się na pierw­sze grupy ple­mion Xhosa. Ple­miona te były lepiej zor­ga­ni­zo­wane niż Kho­ikoi i sta­wiały bar­dziej zacięty opór przed wypar­ciem ze swo­ich tere­nów. Obszary pomię­dzy Port Eli­za­beth i rzeką Fish stały się od roku 1780 tere­nem cią­głych starć, które w póź­niej­szym okre­sie dopro­wa­dziły do wybu­chu kilku Przy­ląd­ko­wych Wojen Gra­nicz­nych (ang. Cape Fron­tier Wars lub Xhosa Wars). Star­cia te były trak­to­wane przez kom­pa­nię jako pro­blem osad­ni­ków i z tego powodu nie ofe­ro­wała im ona żad­nej pomocy. Oczy­wi­ście osad­nicy nie byli z tego powodu zado­wo­leni, uwa­ża­jąc, że należy im się jakaś pomoc za swoją dzia­łal­ność gospo­dar­czą na rzecz kom­pa­nii. W pew­nym momen­cie uka­zali swoje niezado­wo­lenie, odsy­ła­jąc przed­sta­wi­cieli kom­pa­nii z powro­tem do Kapsz­tadu. Po ich ode­sła­niu ogło­sili, że od tego momentu chcą być nie­za­leżni poli­tycz­nie.

Jed­nak takie pierw­sze i przed­wcze­sne zapędy nie­pod­le­gło­ściowe zostały szybko zli­kwi­do­wane. Kom­pa­nia w odpo­wie­dzi po pro­stu odcięła dopływ amu­ni­cji, bez któ­rej osad­nicy nie mogli żyć, a któ­rej jesz­cze sami nie byli zdolni pro­du­ko­wać lub zdo­być z innego źró­dła. Taki brak koope­ra­cji pomię­dzy kom­pa­nią i osad­ni­kami dopro­wa­dził do tego, że wojny gra­niczne w latach 1779–1781, 1793 i 1799 zakoń­czyły się wygraną ple­mie­nia Xhosa, które zasie­dliło i utrzy­mało nie­które zachod­nie tereny rzeki Fish. W 1795 roku sytu­acja poli­tyczna zmie­niła się i tereny Koloni Przy­ląd­ko­wej zostały zajęte przez Wielką Bry­ta­nię. Bry­tyj­skie oddziały zostały wysłane w celu prze­ję­cia tych tere­nów od Holan­dii w celach pre­wen­cyj­nych – aby nie wpa­dły one w ręce Fran­cji, w okre­sie wojen rewo­lu­cji fran­cu­skiej (1789–1799). Tereny prze­szły na krótko z powro­tem pod wła­da­nie Holan­dii w 1803 roku. Trzy lata póź­niej Anglia ponow­nie prze­jęła wła­dzę, tym razem na stałe.

W momen­cie prze­ję­cia wła­dzy Kapsz­tad był jedy­nym por­tem mor­skim całego regionu. Nowy rząd uwa­żał cały czas nowo prze­jęte tereny za nic wię­cej jak tylko bazę zaopa­trze­niową dla stat­ków pły­ną­cych do Indii. Jed­nak wraz z por­tem nowy wła­ści­ciel prze­jął także wszyst­kie pro­blemy zwią­zane z regio­nem, a w szcze­gól­no­ści nie­pewną sytu­ację wschod­nich rejo­nów Kolo­nii. Pomimo że rząd bry­tyj­ski nie był zain­te­re­so­wany utrzy­ma­niem tych tere­nów, to jed­nak jako ich nowy wła­ści­ciel i nie­pod­wa­żal­nie świa­towa potęga kolo­nialna nie mógł zezwo­lić na prze­jawy nie­pod­le­gło­ściowe i posta­no­wił zapro­wa­dzić porzą­dek. W 1809 roku Anglia wysłała na tereny wschod­nie ze spe­cjalną misją puł­kow­nika Richarda Col­linsa. Po trzech mie­sią­cach puł­kow­nik przed­sta­wił pro­jekt dzia­łań mają­cych zapro­wa­dzić porzą­dek na wschod­nich tere­nach. Według niego, nale­żało usta­no­wić gra­nicę na rzece Fish, która miała się stać nie­prze­kra­czalną rubieżą do czasu, kiedy siły bia­łych kolo­ni­stów wzro­sną na tyle, żeby mogli oni kon­ty­nu­ować eks­pan­sję na wschód. Do tego czasu tereny na zachód od rzeki powinny zostać dodat­kowo zasie­dlone przez nowych kolo­ni­stów spro­wa­dzo­nych z Anglii. Miało to wzmoc­nić nie tylko siłę bia­łych osad­ni­ków, ale także i wpływy Korony bry­tyj­skiej.

Od 1811 roku zaczęto wpro­wa­dzać te „reko­men­da­cje” w życie. Oddziały regu­lar­nej armii bry­tyj­skiej, wsparte gru­pami _com­mando_, prze­pro­wa­dziły kilka ope­ra­cji, któ­rych efek­tem było wypar­cie wszyst­kich ple­mion Xhosa za rzekę Fish. Nie było to jed­nak łatwe. Dopiero w 1812 roku udało się osta­tecz­nie wyprzeć ostat­nich tubyl­ców. Zaczęto też zasie­dlać zdo­byte tereny nowo przy­by­łymi osad­ni­kami z Anglii. Szło to jed­nak bar­dzo powoli. Dopiero w 1820 roku rząd bry­tyj­ski pod­jął sta­now­czą decy­zję w tej kwe­stii i prze­for­so­wał w par­la­men­cie ustawę o pomocy finan­so­wej dla tych, któ­rzy zde­cy­dują się na emi­gra­cję do Afryki Połu­dnio­wej. Była to decy­zja, która miała nie tylko przy­spie­szyć osad­nic­two, ale także zmniej­szyć bez­ro­bo­cie w ówcze­snej Anglii. Rząd prze­zna­czył na ten cel sumę 50 000 fun­tów i wybrał spo­mię­dzy 80 000 chęt­nych pierw­szą par­tię 4000 osad­ni­ków, w więk­szo­ści repre­zen­tu­ją­cych śred­nio zamożne rodziny. Zadzi­wia­jąco, nie zwró­cono uwagi, że więk­szość z nich nie miała żad­nego doświad­cze­nia w rol­nic­twie. Z tego powodu po przy­by­ciu na miej­sce nie osią­gnęli oni zbyt dużego suk­cesu na roli. Ponad połowa z nich w ciągu paru lat porzu­ciła swoje farmy i zna­la­zła zatrud­nie­nie jako urzęd­nicy, han­dla­rze lub rze­mieśl­nicy. Ci, któ­rzy pozo­stali na far­mach, zajęli się głów­nie hodowlą owiec.

Nowo przy­byli, znani jako _set­tlers_ (ang.) czyli osad­nicy¹, nie asy­mi­lo­wali się ze wcze­śniej przy­by­łymi, któ­rych w odróż­nie­niu od sie­bie zaczęli nazy­wać _Boers_. Okre­śle­nie _Boer_ (po pol­sku Bur i ozna­cza­jące far­mera) w pew­nym stop­niu było nie­po­chlebne i miało uka­zać wyż­szość nad nimi. _Set­tlers_ przy­wieźli ze sobą nowe tra­dy­cje i war­to­ści, które koli­do­wały z kul­turą pierw­szych osad­ni­ków kom­pa­nii pocho­dze­nia holen­der­skiego. Zarząd kolo­nii zaczął powoli przej­mo­wać kon­trolę nad wszyst­kimi dzie­dzi­nami jej życia, chcąc prze­kształ­cić ją w pełni auto­no­miczny kraj. Było to wyni­kiem zmiany nastro­jów w rodzin­nej Anglii, gdzie coraz czę­ściej poja­wiały się opi­nie, że kolo­nie powinny być samo­fi­nan­su­jące się. Dodat­kowo, w Anglii coraz bar­dziej sprze­ci­wiano się nie­wol­nic­twu, uwa­ża­jąc, że nie ma ono miej­sca we współ­cze­snym świe­cie. Wła­śnie znie­sie­nie nie­wol­nic­twa miało być główną kością nie­zgody pomię­dzy nowym zarzą­dem kolo­nii a osad­ni­kami pocho­dze­nia holen­der­skiego. Zmiany zaczęto wpro­wa­dzać już w 1820 roku. Wtedy to zaprze­stano spro­wa­dzać do Afryki nie­wol­ni­ków z innych rejo­nów świata i wpro­wa­dzono pierw­sze prawa ogra­ni­cza­jące wła­dzę wła­ści­cieli nad nie­wol­ni­kami. Wła­ści­ciele nie­wol­ni­ków nie byli zado­wo­leni z takiego obrotu sprawy, ponie­waż wraz z cią­głym roz­wo­jem gospo­dar­czym potrze­bo­wali nowych rąk do pracy. Jedną z metod zara­dze­nia temu nie­do­bo­rowi było po pro­stu zwięk­sze­nie obo­wiąz­ków i liczby godzin pracy dotych­cza­so­wych nie­wol­ni­ków. To z kolei spo­wo­do­wało wzrost niezado­wo­lenia mię­dzy nie­wol­ni­kami – tym bar­dziej, że wie­dzieli oni, iż mają już jakieś prawa. Oczy­wi­ście prawa te rzadko były egze­kwo­wane, ale był to począ­tek zmian w całym sys­te­mie. Osta­tecz­nie Anglia znio­sła nie­wol­nic­two w swo­ich kolo­niach w 1833 roku. Po przej­ścio­wym okre­sie około pię­ciu lat, w cza­sie któ­rych nie­wol­nik cały czas pra­co­wał dla swo­jego wła­ści­ciela, sta­wał on się wol­nym czło­wie­kiem. Miało to kata­stro­falne skutki finan­sowe dla Burów, zostali oni bowiem pozba­wieni dar­mo­wej siły robo­czej, nie­wiele w zamian zysku­jąc. Anglia wpraw­dzie obie­cała wypłatę odszko­do­wań za utra­co­nych nie­wol­ni­ków, ale były one nie­wy­star­cza­jące, oka­zało się bowiem, że odszko­do­wa­nie miało pokryć nie­wiele ponad 1/3 rze­czy­wi­stej war­to­ści nie­wol­nika. Dodat­kowo, poda­nia o odszko­do­wa­nia musiały być zło­żone w Lon­dy­nie, co oczy­wi­ście z powo­dów finan­so­wych i odle­gło­ści nie wcho­dziło w rachubę dla więk­szo­ści Burów. Wpraw­dzie poja­wili się pośred­nicy ofe­ru­jący usługi zaję­cia się tym pro­ce­de­rem, ale po odli­cze­niu ich pro­wi­zji chętny na ich usługi wła­ści­ciel dosta­wał osta­tecz­nie nie wię­cej niż 1/5 war­to­ści nie­wol­nika.

Znie­sie­nie nie­wol­nic­twa miało także inny efekt. Byli nie­wol­nicy opu­ścili swoje dotych­cza­sowe miej­sca pracy, delek­tu­jąc się wol­no­ścią. Jedni pró­bo­wali osie­dlić się w mia­stach lub na wydzie­lo­nych zie­miach Korony bry­tyj­skiej, inni pró­bo­wali nawet sami upra­wiać zie­mię, choć bez wiel­kich suk­ce­sów. Wkrótce jed­nak oka­zało się, że wielu z nich nie mogło zna­leźć żad­nego źró­dła dochodu i musiało zado­wo­lić się jał­mużną lub zejść na drogę prze­stęp­stwa. Wzrost prze­stęp­czo­ści głów­nie dotknął Burów, któ­rzy z kolei oczy­wi­ście obwi­nili za to Angli­ków. Powoli spo­kojne życie i nie­za­leż­ność bur­skich osad­ni­ków miały się ku koń­cowi. Nowy zarząd kolo­nii zaczął wpro­wa­dzać coraz wię­cej prze­pi­sów ogra­ni­cza­ją­cych auto­no­mię Burów. Zaczęto zmie­niać ludzi na sta­no­wi­skach admi­ni­stra­cyj­nych kolo­nii, osa­dza­jąc je Angli­kami lub przy­chyl­nymi nowemu porząd­kowi _voor­trek­ke­rami_². Z cza­sem wpro­wa­dzono nawet ogra­ni­cze­nia doty­czące języka. Do tej pory poro­zu­mie­wano się w kolo­nii w języku _afri­ka­ans_. Był to język wywo­dzący się z holen­der­skiego, z pew­nymi uprosz­cze­niami i asy­mi­la­cją wyra­żeń z innych języ­ków³. Ale w 1830 roku usta­no­wiono język angiel­ski jako ofi­cjalny w urzę­dach, sądach i pań­stwo­wych szko­łach. Nawet w dzie­dzi­nie reli­gii ewan­ge­liccy Anglicy zaczęli pod­wa­żać wie­rze­nia Kościoła Refor­mo­wa­nego Holen­der­skiego, który był domi­nu­ją­cym od cza­sów powsta­nia Kolo­nii Przy­ląd­ko­wej.

W poło­wie lat trzy­dzie­stych XVII wieku zaczęło wzra­stać nie­za­do­wo­le­nie wśród lud­no­ści bur­skiej. Oprócz straty nie­wol­ni­ków i ogra­ni­czeń kul­tu­ral­nych (język i reli­gia) wielu Burów stra­ciło swoje zie­mie i bydło na wschod­nich rubie­żach kolo­nii. W 1834 roku ple­miona Xhosa zor­ga­ni­zo­wały inwa­zję na tereny kolo­nii, prze­kra­cza­jąc rzekę Fish i roz­po­czy­na­jąc wojnę par­ty­zancką, która trwała do 1835 roku. Wpraw­dzie Anglia osta­tecz­nie odzy­skała stra­cone tereny, ale i tym razem nie zaofe­ro­wała Burom żad­nej rekom­pen­saty za ponie­sione straty. Buro­wie uwa­żali, że jeśli są pod­wład­nymi Korony bry­tyj­skiej, to powinna ona zabez­pie­czyć wschod­nie gra­nice lub zapew­nić jakieś odszko­do­wa­nie za straty ponie­sione w wyniku tubyl­czych ata­ków. Ponie­waż nic takiego nie nastą­piło, Buro­wie zaczęli uwa­żać, że pod rzą­dami bry­tyj­skimi za dużo tracą, a nic w zamian nie uzy­skują.

Powoli zaczęła się rodzić w spo­łe­czeń­stwie bur­skim idea opusz­cze­nia tere­nów Kolo­nii Przy­ląd­ko­wej i wyru­sze­nia poza jej rubieże, jak naj­da­lej spod kon­troli bry­tyj­skiej. Jed­nym z pierw­szych, który otwar­cie zaczął sze­rzyć te ideę, był Piet (Pie­ter) Retief. Wydał on nawet swo­istego rodzaju mani­fest, w któ­rym wyra­ził swoje i swo­ich sym­pa­ty­ków nie­za­do­wo­le­nie z utraty nie­wol­ni­ków, ata­ków Xhosa, wzro­stu prze­stęp­czo­ści i szy­kan ze strony admi­ni­stra­cji bry­tyj­skiej. Wyra­ził w nim także chęć opusz­cze­nia tere­nów Kolo­nii Przy­ląd­ko­wej z zamia­rem szu­ka­nia nowych ziem na wscho­dzie. Zazna­czył przy tym, że pra­gnie to uczy­nić metodą poko­jową, we współ­pracy z jaki­mi­kol­wiek napo­tka­nymi po dro­dze ple­mio­nami tubyl­czymi. Były to zamiary bar­dzo szla­chetne, ale nie za bar­dzo wyko­nalne. Tereny, które ewen­tu­al­nie Buro­wie chcieli zasie­dlić, z pew­no­ścią nale­żały już do tubyl­czych ple­mion. Nawet te, wyda­wa­łoby się, nie­za­miesz­kałe w danym okre­sie czę­sto oka­zy­wały się póź­niej np. pastwi­skami ple­mion uży­wa­ją­cych ich tylko okre­sowo. Należy pamię­tać, że ple­miona Bantu (zamiesz­ku­jące tereny na wschód od rzeki Fish) miały odmienne metody uprawy roli i hodowli bydła niż far­me­rzy pocho­dze­nia euro­pej­skiego. Nie uży­wali oni tech­niki nawo­że­nia lub zmian rodza­jów upraw. Po wyko­rzy­sta­niu danej ziemi lub pastwi­ska przez kilka lat ple­mię prze­miesz­czało się na nowe i świeże tereny, z zamia­rem powrotu po kilku latach, gdy w spo­sób natu­ralny zosta­nie przy­wró­cona żyzność ziemi i odro­dzą się pastwi­ska; tak więc czę­ste zmiany tere­nów wpro­wa­dziły w błąd Burów co do dostęp­no­ści tych rejo­nów pod zasie­dle­nie. Dodat­kowo nie­które tereny, które wyglą­dały na nie­za­miesz­kałe, były wylud­nione z powodu mię­dzy­ple­mien­nych wojen. Prze­waż­nie było to jed­nak cza­sowe i po zakoń­cze­niu kon­fliktu miesz­kańcy powra­cali w swoje rodzinne strony.

Wie­dziano więc, a raczej wyobra­żano sobie, że na wscho­dzie, za tere­nami ple­mion Xhosa, znaj­dują się żyzne obszary, w więk­szo­ści nie­za­lud­nione i nie­za­go­spo­da­ro­wane. Były to tereny rze­czy­wi­ście tym­cza­sowo pozba­wione lud­no­ści, oprócz kilku domi­nu­ją­cych tam ple­mion Zulu, Nde­bele, Sotho⁴, i Swazi. Wiele z nich nie było jed­nak po pro­stu niczy­ich, jak błęd­nie uwa­żali Buro­wie, ale opu­sto­sza­łych z powodu cią­głych walk pomię­dzy tymi ple­mio­nami. Jed­nym z powo­dów tych walk była agre­sywna postawa ple­mie­nia Zulu. Pod prze­wod­nic­twem Shaki (pol. Czaki) w latach 1819–1828 ple­mię to szybko się roz­ra­stało drogą krwa­wych pod­bo­jów. Dotych­cza­sowe życie tubyl­czych ple­mion było raczej spo­kojne, tylko okre­sowo zakłó­cane, czę­sto bez­kr­wa­wymi, spo­rami z sąsia­dami. Shaka zmie­nił takie podej­ście do kon­flik­tów. Pod­czas jego pano­wa­nia Kró­le­stwo Zulu opie­rało się na sys­te­mie woj­sko­wym, gdzie normą było utrzy­my­wa­nie goto­wych do boju puł­ków pie­choty, skła­da­ją­cych się z mło­dych kawa­le­rów. Byli oni tre­no­wani na wojow­ni­ków od naj­młod­szych lat i wła­ści­wie nie zazna­wali życia rodzin­nego do momentu, kiedy król wydał im pozwo­le­nie na zało­że­nie rodziny. Na takie pozwo­le­nie wojow­nicy musieli cza­sami cze­kać bar­dzo długo i mogło się to zda­rzyć nawet już po osią­gnię­ciu wieku śred­niego. Dodat­kowo król w razie potrzeby mógł bły­ska­wicz­nie zmo­bi­li­zo­wać wie­lo­ty­sięczne rezerwy zapra­wio­nych we wcze­śniej­szych bojach wete­ra­nów. Armia ta uży­wała udo­sko­na­lo­nej tech­niki ataku „głowy byka”, kiedy to oddziały wroga były oskrzy­dlane „rogami”, żeby zapo­biec ich ucieczce, a następ­nie, z pomocą reszty „głowy”, roz­bi­jane. Agre­sywna poli­tyka zabo­rów Shaki przy­czy­niła się do uni­ce­stwie­nia lub wchło­nię­cia wielu ple­mion, zagar­nię­cia ich bydła i plo­nów. Co nie mogło być zabrane lub zużyte, było czę­sto po pro­stu nisz­czone. Ple­miona, które oca­lały i oparły się asy­mi­la­cji Zulu­sów, opu­ściły swoje rodzinne strony w poszu­ki­wa­niu bez­piecz­niej­szych tere­nów. Rezul­ta­tem takiej zawie­ru­chy wojen­nej i cią­głej wędrówki ludów było czę­ściowe spu­sto­sze­nie terenu, a okres ten znany jest w histo­rii Afryki jako _mfe­cane_ (w wol­nym tłu­ma­cze­niu – nisz­cze­nie, dru­zgo­ta­nie lub okres pustki).

Pierw­sze małe eks­pe­dy­cje Burów, tzw. _kom­mi­sie-treks_, wyru­szyły już pod koniec lat 20. XIX wieku. Miały one za zada­nie roz­po­zna­nie przy­szłych tere­nów osad­ni­czych i dróg prze­mar­szu. Pierw­sza więk­sza grupa pod przy­wódz­twem Hansa van Rens­burga i Luisa Tre­gardta wyru­szyła w 1835 roku. Już od samego początku wyprawy zaczęły się kłót­nie pomię­dzy przy­wód­cami. Rens­burg był pro­stym, ale doświad­czo­nym kolo­ni­stą i myśli­wym i nie­mal z zado­wo­le­niem przyj­mo­wał spar­tań­skie warunki życia w cza­sie podróży. Tre­gardt z kolei był wykształ­co­nym far­me­rem, przy­zwy­cza­jo­nym do wygod­nego życia i dążą­cym do jak naj­szyb­szego osie­dle­nia się. W wyniku cią­głych kłótni i nie­po­ro­zu­mień pomię­dzy przy­wód­cami, co w przy­szło­ści miało być normą dla wszyst­kich kara­wan bio­rą­cych udział w _treku_, Rens­burg zabrał swoje wozy i podą­żył w kie­runku połu­dnio­wym, ku wybrzeżu. Po dro­dze jed­nak jego kolumna została zaata­ko­wana i uni­ce­stwiona przez Zulu­sów. Tre­gardt z kolei kon­ty­nu­ował swoją podróż na wschód, nie mogąc się zde­cy­do­wać, gdzie chce się osie­dlić na stałe. Osta­tecz­nie resztki jego grupy dotarły po wielu pery­pe­tiach do wschod­niego wybrzeża, w rejony dzi­siej­szego Maputo w Mozam­biku. Tam zało­żyli osadę, ale wkrótce zaczęły się sze­rzyć wśród nich cho­roby, w tym zabój­cza mala­ria. Resztki grupy zostały zabrane w 1839 roku przez bry­tyj­ski sta­tek i prze­trans­por­to­wane do Natalu. Z począt­ko­wej grupy 100 osad­ni­ków oca­lało tylko około 25 (Tre­gardt z rodziną zmarli na mala­rię).

Zaraz za tymi pierw­szymi kara­wa­nami w 1836 roku wyru­szyły dwie kolejne, więk­sze grupy. Ich przy­wód­cami byli Hen­drik Potgie­ter i Gert Maritz. Kara­wany skła­dały się z rodzin i krew­nych, nie­wol­ni­ków i wol­nych tubyl­ców-pra­cow­ni­ków. W więk­szo­ści byli to far­me­rzy i myśliwi, przy­zwy­cza­jeni do pro­stego trybu życia. W ich gru­pie nie było przed­sta­wi­cieli bogat­szych rodzin lub ludzi lepiej wykształ­co­nych. Nie było leka­rzy, archi­tek­tów, praw­ni­ków czy pasto­rów.

Po prze­kro­cze­niu rzeki Fish kara­wany ruszyły w kie­runku pół­nocno-wschod­nim. Pro­wa­dziła kolumna Potgie­tera. Jej przy­wódca pla­no­wał dotar­cie do wyżyn­nych tere­nów, na któ­rych znaj­duje się obec­nie Johan­nes­burg i Pre­to­ria. Po sfor­so­wa­niu rzeki Orange osad­nicy omi­nęli od strony pół­noc­nej tereny ple­mion Baso­tho i doszli do rzeki Vaal. Po jej prze­kro­cze­niu zna­leźli się na tery­to­rium ple­miona Nde­bele (Mata­bele). Począt­kowo ple­mię to nie wyka­zy­wało wro­gich zamia­rów w sto­sunku do przy­by­szy. W tym cza­sie było ono bar­dziej zajęte obroną swo­ich tere­nów przed ple­mionami Zulu i Gri­qua na połu­dniu. Potgie­ter roz­bił kilka obo­zo­wisk nie­da­leko rzeki i wyru­szył już z mniej­szą grupą na zwiad w kie­runku pół­noc­nym. W cza­sie jego nie­obec­no­ści Nde­bele zmie­nili jed­nak swoje zamiary i uzna­jąc osad­ni­ków za nowe zagro­że­nie, posta­no­wili ich zli­kwi­do­wać; ude­rzyli więc na obóz nad rzeką Vaal grupą około 5000 wojow­ni­ków, roz­bi­ja­jąc go i zagar­nia­jąc całe bydło. Więk­szość osad­ni­ków jed­nak ucie­kła i wkrótce napo­tkała powra­ca­ją­cego Potgie­tera. Ten wie­dząc, że za ucie­ki­nie­rami podąża w pościgu grupa wojow­ni­ków Nde­bele, posta­no­wił nie ucie­kać, ale sta­wić im czoła. Miał ze sobą kilka wozów i zostały one usta­wione w krąg, w środku któ­rego zna­leźli schro­nie­nie osad­nicy wraz z całym dobyt­kiem i zwie­rzę­tami. Nde­bele wkrótce ude­rzyli na tak ufor­mo­wany obronny krąg. Przy­pu­ścili kilka ata­ków, ale nie byli w sta­nie prze­ła­mać pier­ście­nia obrony. Na jed­nego osad­nika przy­pa­dało wpraw­dzie pra­wie 100 wojow­ni­ków Nde­bele, ale dzięki wozom i broni pal­nej Potgie­ter w ataku stra­cił tylko dwóch ludzi; Nde­bele nato­miast ponie­śli o wiele więk­sze starty.

Po potyczce Buro­wie wró­cili na miej­sce swo­jego pierw­szego obozu. Wkrótce siły ich zostały wzmoc­nione przy­by­ciem dru­giej kara­wany – Maritza, posta­no­wiono więc zało­żyć obóz na dłuż­szy czas i nawet zaczęto się zasta­na­wiać nad moż­li­wo­ścią osie­dle­nia się tu na stałe i utwo­rze­nia namiastki nowej repu­bliki. Zaczęto nawet pra­co­wać nad pod­sta­wo­wymi for­mami admi­ni­stra­cji. Maritz został wybrany na sta­no­wi­sko pre­zy­denta, a Potgie­ter – na głów­no­do­wo­dzą­cego siłami zbroj­nymi (przyj­mu­jąc sto­pień _com­man­dant-gene­ral_). Jed­nak współ­praca osad­ni­ków nie trwała długo. Potgie­ter był czło­wie­kiem bar­dzo agre­syw­nym i lubu­ją­cym się w pod­bo­jach. Pod jego prze­wod­nic­twem Buro­wie zaczęli ata­ko­wać oko­liczne osady Nde­bele, zabi­ja­jąc miesz­kań­ców i gra­biąc bydło. Ponie­waż bydło było jedną z naj­cen­niej­szych zdo­by­czy, przy jego podziale zawsze docho­dziło do zatar­gów. Pogar­szało to i tak już napięte sto­sunki pomię­dzy przy­wód­cami. Sytu­ację pogor­szyło przy­by­cie kolej­nej kara­wany, pod przy­wódz­twem Pieta Retiefa. Jako pre­zy­dent Maritz zaofe­ro­wał Retie­fowi pozy­cję _com­man­danta-gene­ral_, pozo­sta­wia­jąc Potgie­tera bez żad­nego ofi­cjal­nego sta­no­wi­ska. Nowy _com­man­dant_ wraz z pre­zy­den­tem przy­stą­pił do usta­na­wia­nia nowych prze­pi­sów regu­lu­ją­cych życie osad­ni­ków. Wkrótce do sie­dli­ska dołą­czyła następna kara­wana – Pieta Uysa. Uys z kolei nie chciał mieć nic do czy­nie­nia z poczy­na­niami Maritza i Retiefa, uwa­ża­jąc je za nie­do­pusz­czalne ogra­ni­cze­nia wol­no­ści oso­bi­stej. Uys uwa­żał, że nie po to uwol­nił się spod domi­na­cji Bry­tyj­czy­ków, żeby teraz słu­chać swo­ich ziom­ków i ule­gać ich woli.

Nie­po­ro­zu­mie­nia zostały chwi­lowo zaże­gnane, i to głów­nie dzięki dyplo­ma­tycz­nym zdol­no­ściom Retiefa. Pojed­na­nie utrzy­mało się na tyle długo, żeby zor­ga­ni­zo­wać osta­teczną wyprawę prze­ciwko Nde­bele. W wyniku pomyśl­nej wyprawy ple­mię zostało roz­bite, a jego resztki osie­dliły się na tere­nach dzi­siej­szego Zim­ba­bwe (czę­ściowo wypie­ra­jąc z kolei rdzenne ple­miona Shona).

Po wspa­nia­łym zwy­cię­stwie i roz­bi­ciu ple­mie­nia Nde­bele w śro­do­wi­sku osad­ni­ków na nowo roz­go­rzały kłót­nie. Każdy z czte­rech dowód­ców był nie­za­leżny, uparty i miał swoje wła­sne pomy­sły co do przy­szło­ści. Nastą­pił okres wielu spo­tkań i zago­rza­łych dys­ku­sji. Osta­tecz­nie pod­jęto decy­zję o wyru­sze­niu w dal­szą drogę. Posta­no­wiono jed­nak ruszyć nie w kie­runku pół­noc­nych wyżyn, ale na połu­dnie, przez łań­cuch gór­ski Dra­kens­berg (Góry Smo­cze) w kie­runku Natalu.

Po dro­dze mała grupa pod przy­wódz­twem Retiefa została wysłana przo­dem, żeby spraw­dzić, jakiego przy­ję­cia mogą ocze­ki­wać osad­nicy ze strony tubyl­ców. Retief przy­był w oko­lice Dur­banu (tak nazwany został w 1835 roku Port Natal) pod koniec 1837 roku i posta­no­wił jak naj­szyb­ciej uzy­skać od panu­ją­cego nad oko­licz­nymi tere­nami króla Din­gane ofi­cjalną zgodę na osie­dle­nie się na tery­to­rium Natalu. Natal w tym cza­sie urzę­dowo pod­le­gał pań­stwu Zulu. W tym celu na początku 1838 roku wybrał się z kil­koma jeźdź­cami do zagrody kró­lew­skiej w uMgun­gun­dlovu. Din­gane już wcze­śniej miał stycz­ność z bia­łymi osad­ni­kami i kup­cami i przy­jął emi­sa­riu­szy bar­dzo przy­chyl­nie. Zie­mia, o którą zabie­gał Retief, leżała na połu­dniu od pań­stwa Zulu i nie znaj­do­wała się w kręgu jego zain­te­re­so­wań. Król wysłu­chał Retiefa i zgo­dził się na przy­by­cie osad­ni­ków, pod warun­kiem speł­nie­nia kilku zadań. Jed­nym z nich było odzy­ska­nie stada bydła skra­dzio­nego mu przez wodza Seko­ny­ela, przy­wódcę ple­mie­nia Batlo­kwa⁵. Zada­nie wyda­wało się łatwe do wyko­na­nia i zado­wo­lony Retief wyru­szył z wia­do­mo­ścią z powro­tem do głów­nej grupy. Tam poin­for­mo­wał o warun­kach, zebrał 70 jeźdź­ców-ochot­ni­ków i wyru­szył na wyko­na­nie zada­nia. Przed wyjaz­dem przy­po­mniał jed­nak wszyst­kim, żeby wstrzy­mali się z zaj­mo­wa­niem nowych ziem do jego powrotu z ofi­cjal­nym, pod­pi­sa­nym przez króla aktem ich nada­nia. Oczy­wi­ście w tak skłó­co­nym towa­rzy­stwie nikt nie miał zamiaru go słu­chać i zaraz po jego wyru­sze­niu osad­nicy zaczęli zaj­mo­wać dla sie­bie nowe zie­mie, a wielu z nich zapusz­czało się nawet na rdzenne tery­to­ria pań­stwa Zulu.

Gdy Retief wró­cił z ode­bra­nym sta­dem bydła do kró­lew­skiej zagrody w uMgun­gun­dlovu, myślał, że wszystko jest w porządku. Z pew­no­ścią król przy­jął go bar­dzo gościn­nie. Osad­nicy zostali zapro­szeni na ucztę, w cza­sie któ­rej wrę­czono im akt nada­nia ziemi w Natalu. Nic nie­podej­rze­wa­jący osad­nicy bie­sia­do­wali przez parę dni. Nie przy­pusz­czali, że jest to ich ostatni dzień życia. Din­gane wcze­śniej praw­do­po­dob­nie prze­my­ślał sprawę i uznał, że osad­nic­two bia­łych stwa­rza zbyt duże zagro­że­nie dla przy­szło­ści pań­stwa Zulu. Oba­wiał się zmian, jakie mogą zapro­wa­dzić nowi przy­by­sze. Nie­po­ko­iła go szybko wzra­sta­jąca ilość nowych osad­ni­ków (któ­rzy zaczęli się osie­dlać jesz­cze zanim otrzy­mali pozwo­le­nie), a także z punktu widze­nia czy­sto woj­sko­wego – szyb­kość ich koni i potęga broni pal­nej. Dużo do myśle­nia dało mu też szyb­kie i w zasa­dzie bez­pro­ble­mowe odbi­cie jego bydła, a także wia­do­mo­ści o prze­pę­dze­niu w ciągu kilku mie­sięcy całego ple­mie­nia Nde­bele. Prze­wi­du­jąc, że osad­nic­two może sta­no­wić zagro­że­nie dla przy­szło­ści jego ple­mie­nia, Din­gane posta­no­wił znisz­czyć je w zarodku. 6 lutego bie­sia­du­jący osad­nicy zostali znie­nacka obez­wład­nieni i od razu zapro­wa­dzeni na miej­sce egze­ku­cji, na pobli­skie wzgó­rze. Uję­tym Burom naj­pierw poła­mano wszyst­kie koń­czyny, a potem uśmier­cono ich ude­rze­niami w głowę. Piet Retief został zabity na samym końcu; musiał być świad­kiem śmierci wszyst­kich współ­to­wa­rzy­szy, w tym swo­jego 12-let­niego syna. Po tej masa­krze nastą­piły kolejne szyb­kie ataki Zulu­sów na pobli­skie kara­wany i osady osad­ni­ków. W ciągu następ­nych tygo­dni w ata­kach zgi­nęło ponad 500 Burów i 300 słu­żą­cych im tubyl­ców. Buro­wie stra­cili także pra­wie 35 000 sztuk bydła i owiec.

Osad­nicy rychło zaczęli pla­no­wać akcje odwe­towe, jed­nak jak zwy­kle ich przy­wódcy nie mogli dojść do poro­zu­mie­nia. Uys i Potgie­ter, któ­rzy wcze­śniej stwo­rzyli opo­zy­cję wobec Maritza i Retiefa, nie mogli się poro­zu­mieć co do planu wspól­nej ope­ra­cji. W końcu bez dokład­nego zwiadu i przy­go­to­wa­nia pierw­sza grupa bojowa wyru­szyła w kwiet­niu, prze­kra­cza­jąc rzekę Buf­falo. Jed­nak Zulusi nie dali się zasko­czyć, ude­rza­jąc na Burów z przy­go­to­wa­nej zasadzki. Zasko­cze­nie było cał­ko­wite. W cza­sie walki zgi­nęło dzie­się­ciu osad­ni­ków, w tym dowo­dzący grupą Piet Uys i jego syn. Ta porażka jesz­cze bar­dziej pogor­szyła sto­sunki pomię­dzy Potgie­terem a Marit­zem. Osta­tecz­nie Potgie­ter, sfru­stro­wany i pra­wie oskar­żony o zdradę „sprawy bur­skiej”, zebrał swoją rodzinę i sym­pa­ty­ków i wyru­szył z zamia­rem prze­kro­cze­nia z powro­tem Gór Smo­czych, żeby zna­leźć „wła­sny kawa­łek ziemi”. Po prze­kro­cze­niu pasma gór zatrzy­mał się na pięk­nych tere­nach przy rzece Mooi. Oczy­wi­ście nie wystar­czyło mu zwy­kłe osie­dle­nie się – od razu usta­no­wił tam nową repu­blikę bur­ską Wind­burg (Wind­burg Repu­blic), która bar­dzo szybko połą­czyła się z sąsied­nią spo­łecz­no­ścią tere­nów Potche­fstroom.

W tym samym cza­sie rdzenni osad­nicy z Dur­banu pró­bo­wali wspo­ma­gać Burów w walce z Zulu­sami, wysy­ła­jąc dodat­kowe oddziały woj­skowe. Po kilku zwy­cię­skich potycz­kach także one zostały zasko­czone przez Zulu­sów w pobliżu rzeki Tugela i cał­ko­wi­cie roz­bite. Nie­do­bitki ucie­kły na połu­dnie kraju lub schro­niły się na stat­kach w por­cie Dur­ban. Sam Dur­ban uzna­wany był za mia­sto pod zarzą­dem bry­tyj­skim (z któ­rym Zulusi pod­pi­sali akt o nie­agre­sji), jed­nak obu­rzony zacho­wa­niem jego miesz­kań­ców Din­gane roz­ka­zał je splą­dro­wać, a następ­nie zrów­nać z zie­mią. Roz­kaz został sumien­nie wyko­nany, choć więk­szość miesz­kań­ców oca­lała, znaj­du­jąc schro­nie­nie na zako­twi­czo­nych przy brzegu stat­kach.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Okre­śle­nie to jest uży­wane spo­ra­dycz­nie w języku potocz­nym do dzi­siaj w Repu­blice Połu­dnio­wej Afryki, w sto­sunku do bia­łych, ale nie Afry­ka­ne­rów.

2. Nazwą tą okre­ślano pierw­szych osad­ni­ków, głów­nie pocho­dze­nia holen­der­skiego.

3. Jest to do dzi­siaj jeden z 11 ofi­cjal­nych języ­ków Repu­bliki Połu­dnio­wej Afryki.

4. Ple­miona Sotho są znane też pod nazwą Baso­tho lub Basuto.

5. Batlo­kwa należy do rodziny ple­mion Sotho i Tswana. Cza­sami spo­ty­kana jest pisow­nia „baTlo­kwa” lub „Tlo­kwa”. W wol­nym tłu­ma­cze­niu nazwa ozna­cza „Dzi­kie Koty”. Nie­które źró­dła podają, że bydło zostało skra­dzione przez szczep Hlubi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: