- promocja
Wojna Burska 1880-1881 - ebook
Wojna Burska 1880-1881 - ebook
Wojna pomiędzy Transwalem a Wielką Brytanią w 1880 roku była drugą nauczką, jaką otrzymała armia brytyjska w przeciągu dwóch lat. Rozpoczęła się ona niecały rok po zakończeniu wojny zuluskiej. Na jej wybuch złożyło się wiele czynników, ale jej korzeni można dopatrywać się w Wielkim Treku, kiedy potomkowie pierwszych osadników pochodzenia holenderskiego postanowili wyrwać się spod brytyjskiego ucisku.
Strona brytyjska, angażując się w konflikt, była absolutnie pewna szybkiego zwycięstwa. Brytyjczycy nie wyciągnęli wniosków z zuluskiej konfrontacji i drogo za to zapłacili. Wyruszyli żeby stłumić rebelię "prostych, nieokrzesanych farmerów", a zakończyli kampanię podpisaniem kapitulacji z pozycji przegranego. Wojna pokazała, że Burowie są w stanie zaadaptować nowoczesne uzbrojenie do nowych taktyk walki.
Doskonałe wyszkolenie indywidualnego strzelca, użycie koni jako środka szybkiego transportu, sposób atakowania z użyciem osłony terenu i wsparcia ogniowego były nowościami, wobec których brytyjska doktryna militarna okazała się bezradna. Wojna burska ukazała nie tylko niedomagania armii brytyjskiej, ale uczyniła to w sposób bardzo bolesny - straty Brytyjczyków były niewspółmiernie duże do strat przeciwnika.
Była to upokarzająca porażka i wstyd, którego armia brytyjska nigdy nie zapomniała.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-16905-0 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------
Wojna 1880 roku pomiędzy Transwalem a Wielką Brytanią była drugą nauczką, jaką otrzymała armia brytyjska w ciągu dwóch lat. Podobnie jak podczas wojny zuluskiej 1879 roku strona brytyjska zaangażowała się w konflikt, będąc absolutnie pewną szybkiego zwycięstwa. Brytyjczycy nie wyciągnęli wniosków z poprzedniego konfliktu i drogo za to zapłacili. Po raz kolejny popełnili błędy, które doprowadziły ich do klęski; nie trzymali się np. własnych rozkazów i przepisów, nie przejmowali się planowaniem czy przeprowadzaniem rozpoznania, pewni siebie nie zwracali uwagi na możliwości, jakie dawał teren przyszłych walk, lub nie wzięli pod uwagę warunków atmosferycznych. Popełnili też ponownie jeden z największych swoich błędów, czyli po prostu nie docenili przeciwnika. Wyruszyli, żeby stłumić rebelię „prostych, nieokrzesanych farmerów”, a zakończyli kampanię podpisaniem kapitulacji z pozycji przegranego. Już sam ten fakt zasługuje na to, by I wojnę burską zaliczyć do największych klęsk armii brytyjskiej.
Wojna pomiędzy imperium a Transwalem, jaka wybuchła w 1880 roku, znana jest pod kilkoma nazwami. Prawdopodobnie najczęściej jest nazywana I wojną burską w odróżnieniu od II wojny burskiej, która miała miejsce w latach 1899–1903. Z czasem jednak ta druga wojna zaczęła być określana jako wielka wojna burska, a obecnie także jako wojna angielsko-burska lub wojna południowoafrykańska. Dlatego też pierwsza wojna jest określana jako wojna wyzwoleńcza Transwalu lub pierwsza wojna niepodległościowa. Czasami, z punktu widzenia probrytyjskiego, określa się ją także jako rebelię Transwalu lub po prostu rebelię burską. Jednak obojętnie, jak się ją określa, była to wojna, która głęboko zapadła w świadomość tak burskiego, jak i brytyjskiego społeczeństwa. Na jej początku nic nie wskazywało na to, że będzie wydarzeniem różniącym się od dotychczasowych lokalnych wojen kolonialnych Wielkiej Brytanii okresu wiktoriańskiego. I podobnie jak podczas wszystkich poprzednich, na jej początku Brytyjczycy byli całkowicie przekonani o swojej potędze i perspektywie szybkiego zwycięstwa. Tym razem jednak tak się nie stało. Wojna rozpoczęła się w niecały rok po zakończeniu wojny zuluskiej w 1879 roku. Na jej wybuch złożyło się wiele czynników, ale jej korzeni można dopatrywać się u początków Wielkiego Treku, kiedy to potomkowie pierwszych osadników pochodzenia holenderskiego postanowili wyrwać się spod brytyjskiego ucisku. Osadnicy wyruszyli z Kolonii Przylądkowej w kierunku wschodnim i z czasem ustanowili dwie republiki burskie: Transwal i Oranię.
Nie dane im było jednak zaznać spokoju. Po odkryciu złóż diamentów i złota na terenach republik burskich znalazły się one ponownie w sferze zainteresowań Korony brytyjskiej. Polityczne zabiegi Wielkiej Brytanii, mające na celu utworzenie konfederacji jednoczącej wszystkie kraje Afryki Południowej, spotkały się z oporem już od samego początku, i to nie tylko ze strony burskiego społeczeństwa. Jednak propagator idei unii, Henry Herbert Carnarvon, z pomocą Theophilusa Shepstone’a, nie zważał na opór i kontynuował swoje polityczne machinacje. Doprowadziły one do podporządkowania Wielkiej Brytanii najpierw Transwalu poprzez pokojową aneksję, a następnie Kólestwa Zulu poprzez niszczącą wojnę. Przez chwilę wyglądało na to, że pomysł konfederacji południowo-afrykańskiej jest na najlepszej drodze ku spełnieniu. Były to jednak tylko złudzenia.
Społeczeństwo burskie, ze swoim głęboko wrodzonym poczuciem niechęci wobec jakichkolwiek prób narzucenia mu obcej władzy, nigdy nie pogodziło się z aneksją Transwalu. Wprawdzie nie stawiło początkowo żadnego oporu, to jednak żywiło głęboką niechęć do administracji brytyjskiej. Niechęć ta, która czasami przeradzała się wręcz w nienawiść, była zalążkiem powoli rosnącego oporu. Rezultatem tego narastającego niezadowolenia był wzrost niepodległościowych nastrojów, które z kolei doprowadziły do wybuchu I wojny burskiej. Z czasem w społeczeństwie burskim obrosła ona legendą. Zwycięstwo nad Wielką Brytanią nie tylko ukoronowało wieloletnie niezadowolenie z brytyjskiej dominacji, ale także dało nadzieję na wygranie jakichkolwiek przyszłych starć. Pokazało, że jest szansa i możliwość na własną niezależność i że może zostać ona zdobyta tak zabiegami politycznymi, jak i w otwartym starciu zbrojnym. Wydarzenia na Majubie w 1881 roku sprawiły, że społeczeństwo burskie nie miało wątpliwości, iż ponownie może przeciwstawić się Wielkiej Brytanii w 1899 roku i wygrać.
I wojna burska wybuchła w momencie, kiedy armia brytyjska stała na progu zmian, jakie czekały wszystkie ówczesne armie. Wojna pokazała, że uważani za konserwatywnych Burowie są w stanie zaadaptować nowoczesne uzbrojenie do potrzeb nowych taktyk walki. Doskonałe wyszkolenie indywidualnego strzelca, użycie koni jako środka szybkiego transportu lub sposób atakowania z użyciem osłony terenu i wsparcia ogniowego były nowościami, wobec których brytyjska doktryna militarna okazała się bezradna. Wojna burska nie tylko ukazała braki armii brytyjskiej, ale uczyniła to w dodatku w sposób bardzo bolesny – zadając jej straty niewspółmiernie duże w stosunku do strat przeciwnika. Były to upokarzająca porażka i wstyd, których armia brytyjska nigdy nie zapomniała.KRÓTKA HISTORIA NARODU BURSKIEGO
------------------------------------------------------------------------
Historia narodu burskiego sięga 1651 roku, XVII wiek był bowiem okresem rozwoju i wzbogacania się Holandii. Holenderska Kompania Wschodnioindyjska była w tym czasie jedną z największych firm handlowych na świecie, jej flota liczyła 6000 statków i zatrudniała prawie 50 000 marynarzy. Była dominującą siłą gospodarczo-polityczną, w szczególności w rejonach swoich kolonii: na Jawie i na wodach południowej Azji. Właśnie w 1651 roku kompania postanowiła założyć stałą bazę zaopatrzeniową na terenie dzisiejszego Kapsztadu, w Republice Południowej Afryki. Celem bazy miało być zaopatrywanie statków handlowych kompanii, obsługujących morską drogę handlową pomiędzy Europą i Indiami, w świeżą wodę i żywność. Zadaniem tym obarczono Johana van Riebeecka. Zaoferowano mu stanowisko komandora wraz z dużą jak na te czasy pensją siedmiu funtów miesięcznie. W 1652 roku na pokładach trzech statków przybył on z grupą 70 ludzi w okolice dzisiejszego Kapsztadu. Od razu wybudował mały fort obronny i zorganizował system zaopatrzenia w wodę. Zapoczątkował też hodowlę zwierząt i uprawę roślin. Dodatkowym źródłem żywności były jajka pingwinów i mięso fok. Z początku uprawy rolne rozwijały się bardzo powoli, ponieważ osadnicy nie mieli wystarczającej ilości ziemi uprawnej do swojej dyspozycji. Van Riebeeck był tu ograniczony dyrektywami kompanii, nakazującej mu utrzymywać jak najlepsze stosunki z tubylczą ludnością. Dyrektywy nie wyjaśniały jednak, jak ma to robić, bardzo szybko więc van Riebeeck zaczął stosować prostą metodę zdobywania ziemi uprawnej – po prostu zagarniał tereny, nie dając żadnej rekompensaty ludności tubylczej.
Tereny przylądkowe nie były uważane przez kompanię za obszary nadające się do kolonizacji przynoszącej większe zyski. Miała to być baza pełniąca ściśle określone funkcje zaopatrzeniowe, bez żadnych planów na dalszy rozwój. Jednak w ciągu pierwszych dziesięciu lat pod przewodnictwem van Riebeecka tereny te przekształciły się w autonomiczną kolonię. Było to wynikiem nie tylko działalności komandora, ale także zmian w samej kompanii, która wydała pozwolenie kilku swoim pracownikom na przerwanie kontraktu i osiedlenie się jako niezależni osadnicy. Pierwsza grupa dziewięciu chętnych skorzystała z tej możliwości już w 1657 roku. Po pewnym czasie dołączyli do nich pracownicy, którzy po zakończeniu kontraktu wybrali raczej możliwość osiedlenia się na miejscu niż powrót do Europy. Osadnicy po nadaniu im ziemi mieli, według umowy, sprzedawać swoje produkty rolne kompanii za z góry ustaloną cenę. Miało to być dla kompanii bardziej korzystne ekonomicznie niż utrzymywanie farmerów i robotników na pensji. Plany te jednak nie zawsze się sprawdzały w praktyce, okazało się bowiem, że wielu osadników nie miało pojęcia o uprawie roli ani nie miało środków lub mocy przerobowych. Ich kariera farmerska kończyła się więc bardzo szybko; wracali do osady w Kapsztadzie, znajdując zatrudnienie jako rzemieślnicy lub handlarze, a także przy obsłudze rozwijającego się portu.
Problemowi braku wystarczającej liczby ludzi do pracy na roli postanowiono zaradzić, sprowadzając niewolników. Z początku Holendrzy wzbraniali się przed używaniem niewolników na terenach kolonii przylądkowych Afryki, choć nie mieli nic przeciwko temu na Jawie. Zdanie na temat niewolnictwa jednak zmienili wraz z szybkim rozwojem gospodarczym na przylądku. Van Riebeeck sprowadził pierwszą grupę niewolników z Angoli już w 1658 roku. Wkrótce zarząd kolonii, pracownicy kompanii i farmerzy stali się zależni od tej formy bezpłatnej siły roboczej i nie mieli już żadnych zahamowań co do sprowadzania i wykorzystywania niewolników. Tylko pierwsza ich grupa została sprowadzona z Angoli – kolejne pochodziły już z Madagaskaru, Indonezji, Indii i Cejlonu. Bardzo szybko liczba niewolników przewyższyła liczbę wolnych mieszkańców kolonii. Pod koniec XVIII wieku rejony Kolonii Przylądkowej zamieszkiwało 13 800 osadników i 14 750 niewolników. Później liczba niewolników nadal rosła, jednakże już nie z powodu dodatkowych transportów, ale po prostu przez przyrost naturalny.
Niewolnicy stali się niezbędni zwłaszcza dla farmerów, którzy utrzymali się na roli i zaczęli szybko rozwijać swoje gospodarstwa. Wielu z nich zaczęło skupować mniej dochodowe lub opuszczone farmy. Zajmowali się też uprawą winorośli, hodowlą owiec i krów; nie mieli przy tym żadnych uprzedzeń co do wykorzystywania ziem jeszcze do nich nienależących, a będących własnością ludności tubylczej.
W 1688 roku do osadników wywodzących się z byłych członków kompanii dołączyła pierwsza grupa francuskich hugenotów, którzy przybyli z Holandii. Hugenoci znaleźli w Holandii tymczasowe schronienie przed represjami, jakich doświadczyli we Francji. Wkrótce zaczęły przybywać następne grupy i wraz ze wzrostem ludności zaczęto rozglądać się za nowymi terenami pod ich zasiedlenie. Oczywiście nie brano już pod uwagę tego, że nowe ziemie należały do ludności tubylczej, i takie podejście do sprawy było pierwszym krokiem w stronę konfliktu.
Przed przybyciem pierwszych białych osadników tereny przylądkowe południowo-zachodniej Afryki zamieszkiwały plemiona Khoikoi i San. Początkowo plemiona te nawet próbowały przeciwstawić się zbrojnie zaborowi swoich ziem, jednak bezskutecznie. Nie pozostało im nic innego, jak tylko „współpracować” z najeźdźcami lub opuścić swoje tereny. Plemię San, które nie dawało się tak łatwo „ucywilizować”, były coraz bardziej wypierane w kierunku pustyni Kalahari. Khoikoi zaś było plemieniem, które łatwiej zaadaptowało się do zmieniającej się sytuacji polityczno-gospodarczej. Byli oni także bardziej akceptowani przez nowych osadników, jako że, w porównaniu z San, mówili łatwiejszym do zrozumienia językiem, nie chodzili nago i nie stronili od higieny osobistej. Nie zapobiegło to jednak powolnej degeneracji ich systemu plemiennego. Z czasem zaczęli oni hodować bydło (głównie na sprzedaż) i zajmować się rybołówstwem. W późniejszym okresie zaczęli wynajmować się też jako najemni robotnicy, pasterze lub żołnierze. Po pewnym czasie ich wodzowie stracili rzeczywistą władzę nad plemieniem i stali się tylko jego przedstawicielami w kontaktach z osadnikami.
Wraz z rozwojem kolonii zaczęła się też zmieniać struktura społeczna białych osadników. Z początku społeczność dzieliła się na członków kompanii i tubylców. Prawie 50 lat po przybyciu van Riebeecka podział nie był już taki prosty. Na początku XVIII wieku wyżsi urzędnicy Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej stworzyli grupę bardzo ekskluzywną, wpływową i zdolną do szybkiego wzbogacenia się, w przeciwieństwie do zwykłych pracowników kompanii, jak np. żeglarzy, żołnierzy czy rzemieślników. Pensja dyrektorów firmy mogła sięgać do 200 guldenów miesięcznie, co było sumą niemal astronomiczną w porównaniu z dziesięcioma guldenami miesięcznej pensji zwykłego marynarza. Odrębną grupę stanowili zamożni kupcy i farmerzy, często ściśle współpracujący z kompanią. W przeciwieństwie do nich, grupa uboższych farmerów często pozostawała w konflikcie z kompanią, nie byli oni bowiem zadowoleni z faktu, że musieli sprzedawać swoje produkty po z góry ustalonej cenie, zwykle zaniżonej. Na samym dole hierarchii społecznej znajdowała się szybko rosnąca grupa ubogich białych. Byli to ludzie, którzy stracili swoje farmy (z braku zdolności, pieniędzy lub zwykłego sprytu), a potem z powodu „konkurencji” ze strony niewolników nie mogli znaleźć żadnej pracy. Do tej grupy można też zaliczyć dezerterów z kompanii lub przepływających statków. W ciągle rozrastającej się osadzie, która została nazwana Cape Town (Kapsztad) zatrudnienie mogła znaleźć jedynie klasa średnia, składająca się z rzemieślników, sprzedawców, nadzorców itp.
Do 1700 roku prawie wszystkie tereny w Kapsztadzie i okolicach zostały zajęte przez białych osadników. Ponieważ jednak społeczeństwo cały czas się rozrastało, a dotychczas zajęte ziemie mogły zatrudnić i wyżywić tylko ograniczoną ilość ludzi, zaczęto szukać nowych terenów na zasiedlenie. Bogaci farmerzy byli w miarę zadowoleni z tego, co posiadali w Kolonii Przylądkowej, więc szansę na rozpoczęcie nowego życia postanowili wykorzystać ci, którzy mieli małe farmy lub w ogóle niczego nie mieli. Powoli grupy białych osadników rozpoczęły się rozprzestrzeniać poza góry otaczające Kolonię Przylądkową. Poza górami znaleźli oni nowe, żyzne tereny. Teoretycznie ich właścicielami były ciągle plemiona Khoikoi, ale nie miało to żadnego znaczenia dla nowych osadników, którzy zajmowali tereny, jak chcieli. Takie postępowanie przeważnie uchodziło im bezkarnie i tylko sporadycznie narażali się na ataki tubylców.
Kompania Wschodnioindyjska nie miała nic przeciwko tej ekspansji, a wręcz przeciwnie. Ze względu na szybko rozwijające się miasto i duży ruch morski wzrastały jej potrzeby zaopatrzeniowe. Kompania potrzebowała coraz więcej produktów żywnościowych i ekspansja na nowe tereny mogła te potrzeby zaspokoić. W teorii nowi osadnicy musieli zapłacić tylko małą opłatę roczną za dzierżawę nowych ziem, żeby otrzymać prawa do jej eksploatacji. W praktyce ziemia była traktowana przez osadników jako ich własność, którą mogli kupić, sprzedać lub odziedziczyć. Zdawali oni sobie w pełni sprawę z tego, że kompania, nawet gdyby chciała, nie miała możliwości wyegzekwowania swoich „praw”. Nowi osadnicy rządzili się sami i nikt nie ingerował w ich sprawy. Jedynie sporadyczne ataki Khoikoi zakłócały im spokój codziennego życia. Tubylcy w odwecie za zajęcie ich terenów od czasu do czasu atakowali farmy, kradnąc bydło i owce, a czasami nawet plądrując dobytek osadników. Ataki były jednak na tyle niepokojące, że osadnicy zaczęli formować swoje pierwsze obronne oddziały zbrojne, zwane _commandami_. Oddziały te organizowały wypady odwetowe na tubylcze siedliska, zabijając mieszkańców, grabiąc dobytek i zagarniając zwierzynę hodowlaną. Czasami oszczędzano dzieci, które zabierano i wychowywano na nowych niewolników.
Ciągła ekspansja na wschód doprowadziła w końcu do pierwszych kontaktów z plemionami Bantu. Już w okolicach dzisiejszego Port Elizabeth natknięto się na pierwsze grupy plemion Xhosa. Plemiona te były lepiej zorganizowane niż Khoikoi i stawiały bardziej zacięty opór przed wyparciem ze swoich terenów. Obszary pomiędzy Port Elizabeth i rzeką Fish stały się od roku 1780 terenem ciągłych starć, które w późniejszym okresie doprowadziły do wybuchu kilku Przylądkowych Wojen Granicznych (ang. Cape Frontier Wars lub Xhosa Wars). Starcia te były traktowane przez kompanię jako problem osadników i z tego powodu nie oferowała im ona żadnej pomocy. Oczywiście osadnicy nie byli z tego powodu zadowoleni, uważając, że należy im się jakaś pomoc za swoją działalność gospodarczą na rzecz kompanii. W pewnym momencie ukazali swoje niezadowolenie, odsyłając przedstawicieli kompanii z powrotem do Kapsztadu. Po ich odesłaniu ogłosili, że od tego momentu chcą być niezależni politycznie.
Jednak takie pierwsze i przedwczesne zapędy niepodległościowe zostały szybko zlikwidowane. Kompania w odpowiedzi po prostu odcięła dopływ amunicji, bez której osadnicy nie mogli żyć, a której jeszcze sami nie byli zdolni produkować lub zdobyć z innego źródła. Taki brak kooperacji pomiędzy kompanią i osadnikami doprowadził do tego, że wojny graniczne w latach 1779–1781, 1793 i 1799 zakończyły się wygraną plemienia Xhosa, które zasiedliło i utrzymało niektóre zachodnie tereny rzeki Fish. W 1795 roku sytuacja polityczna zmieniła się i tereny Koloni Przylądkowej zostały zajęte przez Wielką Brytanię. Brytyjskie oddziały zostały wysłane w celu przejęcia tych terenów od Holandii w celach prewencyjnych – aby nie wpadły one w ręce Francji, w okresie wojen rewolucji francuskiej (1789–1799). Tereny przeszły na krótko z powrotem pod władanie Holandii w 1803 roku. Trzy lata później Anglia ponownie przejęła władzę, tym razem na stałe.
W momencie przejęcia władzy Kapsztad był jedynym portem morskim całego regionu. Nowy rząd uważał cały czas nowo przejęte tereny za nic więcej jak tylko bazę zaopatrzeniową dla statków płynących do Indii. Jednak wraz z portem nowy właściciel przejął także wszystkie problemy związane z regionem, a w szczególności niepewną sytuację wschodnich rejonów Kolonii. Pomimo że rząd brytyjski nie był zainteresowany utrzymaniem tych terenów, to jednak jako ich nowy właściciel i niepodważalnie światowa potęga kolonialna nie mógł zezwolić na przejawy niepodległościowe i postanowił zaprowadzić porządek. W 1809 roku Anglia wysłała na tereny wschodnie ze specjalną misją pułkownika Richarda Collinsa. Po trzech miesiącach pułkownik przedstawił projekt działań mających zaprowadzić porządek na wschodnich terenach. Według niego, należało ustanowić granicę na rzece Fish, która miała się stać nieprzekraczalną rubieżą do czasu, kiedy siły białych kolonistów wzrosną na tyle, żeby mogli oni kontynuować ekspansję na wschód. Do tego czasu tereny na zachód od rzeki powinny zostać dodatkowo zasiedlone przez nowych kolonistów sprowadzonych z Anglii. Miało to wzmocnić nie tylko siłę białych osadników, ale także i wpływy Korony brytyjskiej.
Od 1811 roku zaczęto wprowadzać te „rekomendacje” w życie. Oddziały regularnej armii brytyjskiej, wsparte grupami _commando_, przeprowadziły kilka operacji, których efektem było wyparcie wszystkich plemion Xhosa za rzekę Fish. Nie było to jednak łatwe. Dopiero w 1812 roku udało się ostatecznie wyprzeć ostatnich tubylców. Zaczęto też zasiedlać zdobyte tereny nowo przybyłymi osadnikami z Anglii. Szło to jednak bardzo powoli. Dopiero w 1820 roku rząd brytyjski podjął stanowczą decyzję w tej kwestii i przeforsował w parlamencie ustawę o pomocy finansowej dla tych, którzy zdecydują się na emigrację do Afryki Południowej. Była to decyzja, która miała nie tylko przyspieszyć osadnictwo, ale także zmniejszyć bezrobocie w ówczesnej Anglii. Rząd przeznaczył na ten cel sumę 50 000 funtów i wybrał spomiędzy 80 000 chętnych pierwszą partię 4000 osadników, w większości reprezentujących średnio zamożne rodziny. Zadziwiająco, nie zwrócono uwagi, że większość z nich nie miała żadnego doświadczenia w rolnictwie. Z tego powodu po przybyciu na miejsce nie osiągnęli oni zbyt dużego sukcesu na roli. Ponad połowa z nich w ciągu paru lat porzuciła swoje farmy i znalazła zatrudnienie jako urzędnicy, handlarze lub rzemieślnicy. Ci, którzy pozostali na farmach, zajęli się głównie hodowlą owiec.
Nowo przybyli, znani jako _settlers_ (ang.) czyli osadnicy¹, nie asymilowali się ze wcześniej przybyłymi, których w odróżnieniu od siebie zaczęli nazywać _Boers_. Określenie _Boer_ (po polsku Bur i oznaczające farmera) w pewnym stopniu było niepochlebne i miało ukazać wyższość nad nimi. _Settlers_ przywieźli ze sobą nowe tradycje i wartości, które kolidowały z kulturą pierwszych osadników kompanii pochodzenia holenderskiego. Zarząd kolonii zaczął powoli przejmować kontrolę nad wszystkimi dziedzinami jej życia, chcąc przekształcić ją w pełni autonomiczny kraj. Było to wynikiem zmiany nastrojów w rodzinnej Anglii, gdzie coraz częściej pojawiały się opinie, że kolonie powinny być samofinansujące się. Dodatkowo, w Anglii coraz bardziej sprzeciwiano się niewolnictwu, uważając, że nie ma ono miejsca we współczesnym świecie. Właśnie zniesienie niewolnictwa miało być główną kością niezgody pomiędzy nowym zarządem kolonii a osadnikami pochodzenia holenderskiego. Zmiany zaczęto wprowadzać już w 1820 roku. Wtedy to zaprzestano sprowadzać do Afryki niewolników z innych rejonów świata i wprowadzono pierwsze prawa ograniczające władzę właścicieli nad niewolnikami. Właściciele niewolników nie byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy, ponieważ wraz z ciągłym rozwojem gospodarczym potrzebowali nowych rąk do pracy. Jedną z metod zaradzenia temu niedoborowi było po prostu zwiększenie obowiązków i liczby godzin pracy dotychczasowych niewolników. To z kolei spowodowało wzrost niezadowolenia między niewolnikami – tym bardziej, że wiedzieli oni, iż mają już jakieś prawa. Oczywiście prawa te rzadko były egzekwowane, ale był to początek zmian w całym systemie. Ostatecznie Anglia zniosła niewolnictwo w swoich koloniach w 1833 roku. Po przejściowym okresie około pięciu lat, w czasie których niewolnik cały czas pracował dla swojego właściciela, stawał on się wolnym człowiekiem. Miało to katastrofalne skutki finansowe dla Burów, zostali oni bowiem pozbawieni darmowej siły roboczej, niewiele w zamian zyskując. Anglia wprawdzie obiecała wypłatę odszkodowań za utraconych niewolników, ale były one niewystarczające, okazało się bowiem, że odszkodowanie miało pokryć niewiele ponad 1/3 rzeczywistej wartości niewolnika. Dodatkowo, podania o odszkodowania musiały być złożone w Londynie, co oczywiście z powodów finansowych i odległości nie wchodziło w rachubę dla większości Burów. Wprawdzie pojawili się pośrednicy oferujący usługi zajęcia się tym procederem, ale po odliczeniu ich prowizji chętny na ich usługi właściciel dostawał ostatecznie nie więcej niż 1/5 wartości niewolnika.
Zniesienie niewolnictwa miało także inny efekt. Byli niewolnicy opuścili swoje dotychczasowe miejsca pracy, delektując się wolnością. Jedni próbowali osiedlić się w miastach lub na wydzielonych ziemiach Korony brytyjskiej, inni próbowali nawet sami uprawiać ziemię, choć bez wielkich sukcesów. Wkrótce jednak okazało się, że wielu z nich nie mogło znaleźć żadnego źródła dochodu i musiało zadowolić się jałmużną lub zejść na drogę przestępstwa. Wzrost przestępczości głównie dotknął Burów, którzy z kolei oczywiście obwinili za to Anglików. Powoli spokojne życie i niezależność burskich osadników miały się ku końcowi. Nowy zarząd kolonii zaczął wprowadzać coraz więcej przepisów ograniczających autonomię Burów. Zaczęto zmieniać ludzi na stanowiskach administracyjnych kolonii, osadzając je Anglikami lub przychylnymi nowemu porządkowi _voortrekkerami_². Z czasem wprowadzono nawet ograniczenia dotyczące języka. Do tej pory porozumiewano się w kolonii w języku _afrikaans_. Był to język wywodzący się z holenderskiego, z pewnymi uproszczeniami i asymilacją wyrażeń z innych języków³. Ale w 1830 roku ustanowiono język angielski jako oficjalny w urzędach, sądach i państwowych szkołach. Nawet w dziedzinie religii ewangeliccy Anglicy zaczęli podważać wierzenia Kościoła Reformowanego Holenderskiego, który był dominującym od czasów powstania Kolonii Przylądkowej.
W połowie lat trzydziestych XVII wieku zaczęło wzrastać niezadowolenie wśród ludności burskiej. Oprócz straty niewolników i ograniczeń kulturalnych (język i religia) wielu Burów straciło swoje ziemie i bydło na wschodnich rubieżach kolonii. W 1834 roku plemiona Xhosa zorganizowały inwazję na tereny kolonii, przekraczając rzekę Fish i rozpoczynając wojnę partyzancką, która trwała do 1835 roku. Wprawdzie Anglia ostatecznie odzyskała stracone tereny, ale i tym razem nie zaoferowała Burom żadnej rekompensaty za poniesione straty. Burowie uważali, że jeśli są podwładnymi Korony brytyjskiej, to powinna ona zabezpieczyć wschodnie granice lub zapewnić jakieś odszkodowanie za straty poniesione w wyniku tubylczych ataków. Ponieważ nic takiego nie nastąpiło, Burowie zaczęli uważać, że pod rządami brytyjskimi za dużo tracą, a nic w zamian nie uzyskują.
Powoli zaczęła się rodzić w społeczeństwie burskim idea opuszczenia terenów Kolonii Przylądkowej i wyruszenia poza jej rubieże, jak najdalej spod kontroli brytyjskiej. Jednym z pierwszych, który otwarcie zaczął szerzyć te ideę, był Piet (Pieter) Retief. Wydał on nawet swoistego rodzaju manifest, w którym wyraził swoje i swoich sympatyków niezadowolenie z utraty niewolników, ataków Xhosa, wzrostu przestępczości i szykan ze strony administracji brytyjskiej. Wyraził w nim także chęć opuszczenia terenów Kolonii Przylądkowej z zamiarem szukania nowych ziem na wschodzie. Zaznaczył przy tym, że pragnie to uczynić metodą pokojową, we współpracy z jakimikolwiek napotkanymi po drodze plemionami tubylczymi. Były to zamiary bardzo szlachetne, ale nie za bardzo wykonalne. Tereny, które ewentualnie Burowie chcieli zasiedlić, z pewnością należały już do tubylczych plemion. Nawet te, wydawałoby się, niezamieszkałe w danym okresie często okazywały się później np. pastwiskami plemion używających ich tylko okresowo. Należy pamiętać, że plemiona Bantu (zamieszkujące tereny na wschód od rzeki Fish) miały odmienne metody uprawy roli i hodowli bydła niż farmerzy pochodzenia europejskiego. Nie używali oni techniki nawożenia lub zmian rodzajów upraw. Po wykorzystaniu danej ziemi lub pastwiska przez kilka lat plemię przemieszczało się na nowe i świeże tereny, z zamiarem powrotu po kilku latach, gdy w sposób naturalny zostanie przywrócona żyzność ziemi i odrodzą się pastwiska; tak więc częste zmiany terenów wprowadziły w błąd Burów co do dostępności tych rejonów pod zasiedlenie. Dodatkowo niektóre tereny, które wyglądały na niezamieszkałe, były wyludnione z powodu międzyplemiennych wojen. Przeważnie było to jednak czasowe i po zakończeniu konfliktu mieszkańcy powracali w swoje rodzinne strony.
Wiedziano więc, a raczej wyobrażano sobie, że na wschodzie, za terenami plemion Xhosa, znajdują się żyzne obszary, w większości niezaludnione i niezagospodarowane. Były to tereny rzeczywiście tymczasowo pozbawione ludności, oprócz kilku dominujących tam plemion Zulu, Ndebele, Sotho⁴, i Swazi. Wiele z nich nie było jednak po prostu niczyich, jak błędnie uważali Burowie, ale opustoszałych z powodu ciągłych walk pomiędzy tymi plemionami. Jednym z powodów tych walk była agresywna postawa plemienia Zulu. Pod przewodnictwem Shaki (pol. Czaki) w latach 1819–1828 plemię to szybko się rozrastało drogą krwawych podbojów. Dotychczasowe życie tubylczych plemion było raczej spokojne, tylko okresowo zakłócane, często bezkrwawymi, sporami z sąsiadami. Shaka zmienił takie podejście do konfliktów. Podczas jego panowania Królestwo Zulu opierało się na systemie wojskowym, gdzie normą było utrzymywanie gotowych do boju pułków piechoty, składających się z młodych kawalerów. Byli oni trenowani na wojowników od najmłodszych lat i właściwie nie zaznawali życia rodzinnego do momentu, kiedy król wydał im pozwolenie na założenie rodziny. Na takie pozwolenie wojownicy musieli czasami czekać bardzo długo i mogło się to zdarzyć nawet już po osiągnięciu wieku średniego. Dodatkowo król w razie potrzeby mógł błyskawicznie zmobilizować wielotysięczne rezerwy zaprawionych we wcześniejszych bojach weteranów. Armia ta używała udoskonalonej techniki ataku „głowy byka”, kiedy to oddziały wroga były oskrzydlane „rogami”, żeby zapobiec ich ucieczce, a następnie, z pomocą reszty „głowy”, rozbijane. Agresywna polityka zaborów Shaki przyczyniła się do unicestwienia lub wchłonięcia wielu plemion, zagarnięcia ich bydła i plonów. Co nie mogło być zabrane lub zużyte, było często po prostu niszczone. Plemiona, które ocalały i oparły się asymilacji Zulusów, opuściły swoje rodzinne strony w poszukiwaniu bezpieczniejszych terenów. Rezultatem takiej zawieruchy wojennej i ciągłej wędrówki ludów było częściowe spustoszenie terenu, a okres ten znany jest w historii Afryki jako _mfecane_ (w wolnym tłumaczeniu – niszczenie, druzgotanie lub okres pustki).
Pierwsze małe ekspedycje Burów, tzw. _kommisie-treks_, wyruszyły już pod koniec lat 20. XIX wieku. Miały one za zadanie rozpoznanie przyszłych terenów osadniczych i dróg przemarszu. Pierwsza większa grupa pod przywództwem Hansa van Rensburga i Luisa Tregardta wyruszyła w 1835 roku. Już od samego początku wyprawy zaczęły się kłótnie pomiędzy przywódcami. Rensburg był prostym, ale doświadczonym kolonistą i myśliwym i niemal z zadowoleniem przyjmował spartańskie warunki życia w czasie podróży. Tregardt z kolei był wykształconym farmerem, przyzwyczajonym do wygodnego życia i dążącym do jak najszybszego osiedlenia się. W wyniku ciągłych kłótni i nieporozumień pomiędzy przywódcami, co w przyszłości miało być normą dla wszystkich karawan biorących udział w _treku_, Rensburg zabrał swoje wozy i podążył w kierunku południowym, ku wybrzeżu. Po drodze jednak jego kolumna została zaatakowana i unicestwiona przez Zulusów. Tregardt z kolei kontynuował swoją podróż na wschód, nie mogąc się zdecydować, gdzie chce się osiedlić na stałe. Ostatecznie resztki jego grupy dotarły po wielu perypetiach do wschodniego wybrzeża, w rejony dzisiejszego Maputo w Mozambiku. Tam założyli osadę, ale wkrótce zaczęły się szerzyć wśród nich choroby, w tym zabójcza malaria. Resztki grupy zostały zabrane w 1839 roku przez brytyjski statek i przetransportowane do Natalu. Z początkowej grupy 100 osadników ocalało tylko około 25 (Tregardt z rodziną zmarli na malarię).
Zaraz za tymi pierwszymi karawanami w 1836 roku wyruszyły dwie kolejne, większe grupy. Ich przywódcami byli Hendrik Potgieter i Gert Maritz. Karawany składały się z rodzin i krewnych, niewolników i wolnych tubylców-pracowników. W większości byli to farmerzy i myśliwi, przyzwyczajeni do prostego trybu życia. W ich grupie nie było przedstawicieli bogatszych rodzin lub ludzi lepiej wykształconych. Nie było lekarzy, architektów, prawników czy pastorów.
Po przekroczeniu rzeki Fish karawany ruszyły w kierunku północno-wschodnim. Prowadziła kolumna Potgietera. Jej przywódca planował dotarcie do wyżynnych terenów, na których znajduje się obecnie Johannesburg i Pretoria. Po sforsowaniu rzeki Orange osadnicy ominęli od strony północnej tereny plemion Basotho i doszli do rzeki Vaal. Po jej przekroczeniu znaleźli się na terytorium plemiona Ndebele (Matabele). Początkowo plemię to nie wykazywało wrogich zamiarów w stosunku do przybyszy. W tym czasie było ono bardziej zajęte obroną swoich terenów przed plemionami Zulu i Griqua na południu. Potgieter rozbił kilka obozowisk niedaleko rzeki i wyruszył już z mniejszą grupą na zwiad w kierunku północnym. W czasie jego nieobecności Ndebele zmienili jednak swoje zamiary i uznając osadników za nowe zagrożenie, postanowili ich zlikwidować; uderzyli więc na obóz nad rzeką Vaal grupą około 5000 wojowników, rozbijając go i zagarniając całe bydło. Większość osadników jednak uciekła i wkrótce napotkała powracającego Potgietera. Ten wiedząc, że za uciekinierami podąża w pościgu grupa wojowników Ndebele, postanowił nie uciekać, ale stawić im czoła. Miał ze sobą kilka wozów i zostały one ustawione w krąg, w środku którego znaleźli schronienie osadnicy wraz z całym dobytkiem i zwierzętami. Ndebele wkrótce uderzyli na tak uformowany obronny krąg. Przypuścili kilka ataków, ale nie byli w stanie przełamać pierścienia obrony. Na jednego osadnika przypadało wprawdzie prawie 100 wojowników Ndebele, ale dzięki wozom i broni palnej Potgieter w ataku stracił tylko dwóch ludzi; Ndebele natomiast ponieśli o wiele większe starty.
Po potyczce Burowie wrócili na miejsce swojego pierwszego obozu. Wkrótce siły ich zostały wzmocnione przybyciem drugiej karawany – Maritza, postanowiono więc założyć obóz na dłuższy czas i nawet zaczęto się zastanawiać nad możliwością osiedlenia się tu na stałe i utworzenia namiastki nowej republiki. Zaczęto nawet pracować nad podstawowymi formami administracji. Maritz został wybrany na stanowisko prezydenta, a Potgieter – na głównodowodzącego siłami zbrojnymi (przyjmując stopień _commandant-general_). Jednak współpraca osadników nie trwała długo. Potgieter był człowiekiem bardzo agresywnym i lubującym się w podbojach. Pod jego przewodnictwem Burowie zaczęli atakować okoliczne osady Ndebele, zabijając mieszkańców i grabiąc bydło. Ponieważ bydło było jedną z najcenniejszych zdobyczy, przy jego podziale zawsze dochodziło do zatargów. Pogarszało to i tak już napięte stosunki pomiędzy przywódcami. Sytuację pogorszyło przybycie kolejnej karawany, pod przywództwem Pieta Retiefa. Jako prezydent Maritz zaoferował Retiefowi pozycję _commandanta-general_, pozostawiając Potgietera bez żadnego oficjalnego stanowiska. Nowy _commandant_ wraz z prezydentem przystąpił do ustanawiania nowych przepisów regulujących życie osadników. Wkrótce do siedliska dołączyła następna karawana – Pieta Uysa. Uys z kolei nie chciał mieć nic do czynienia z poczynaniami Maritza i Retiefa, uważając je za niedopuszczalne ograniczenia wolności osobistej. Uys uważał, że nie po to uwolnił się spod dominacji Brytyjczyków, żeby teraz słuchać swoich ziomków i ulegać ich woli.
Nieporozumienia zostały chwilowo zażegnane, i to głównie dzięki dyplomatycznym zdolnościom Retiefa. Pojednanie utrzymało się na tyle długo, żeby zorganizować ostateczną wyprawę przeciwko Ndebele. W wyniku pomyślnej wyprawy plemię zostało rozbite, a jego resztki osiedliły się na terenach dzisiejszego Zimbabwe (częściowo wypierając z kolei rdzenne plemiona Shona).
Po wspaniałym zwycięstwie i rozbiciu plemienia Ndebele w środowisku osadników na nowo rozgorzały kłótnie. Każdy z czterech dowódców był niezależny, uparty i miał swoje własne pomysły co do przyszłości. Nastąpił okres wielu spotkań i zagorzałych dyskusji. Ostatecznie podjęto decyzję o wyruszeniu w dalszą drogę. Postanowiono jednak ruszyć nie w kierunku północnych wyżyn, ale na południe, przez łańcuch górski Drakensberg (Góry Smocze) w kierunku Natalu.
Po drodze mała grupa pod przywództwem Retiefa została wysłana przodem, żeby sprawdzić, jakiego przyjęcia mogą oczekiwać osadnicy ze strony tubylców. Retief przybył w okolice Durbanu (tak nazwany został w 1835 roku Port Natal) pod koniec 1837 roku i postanowił jak najszybciej uzyskać od panującego nad okolicznymi terenami króla Dingane oficjalną zgodę na osiedlenie się na terytorium Natalu. Natal w tym czasie urzędowo podlegał państwu Zulu. W tym celu na początku 1838 roku wybrał się z kilkoma jeźdźcami do zagrody królewskiej w uMgungundlovu. Dingane już wcześniej miał styczność z białymi osadnikami i kupcami i przyjął emisariuszy bardzo przychylnie. Ziemia, o którą zabiegał Retief, leżała na południu od państwa Zulu i nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań. Król wysłuchał Retiefa i zgodził się na przybycie osadników, pod warunkiem spełnienia kilku zadań. Jednym z nich było odzyskanie stada bydła skradzionego mu przez wodza Sekonyela, przywódcę plemienia Batlokwa⁵. Zadanie wydawało się łatwe do wykonania i zadowolony Retief wyruszył z wiadomością z powrotem do głównej grupy. Tam poinformował o warunkach, zebrał 70 jeźdźców-ochotników i wyruszył na wykonanie zadania. Przed wyjazdem przypomniał jednak wszystkim, żeby wstrzymali się z zajmowaniem nowych ziem do jego powrotu z oficjalnym, podpisanym przez króla aktem ich nadania. Oczywiście w tak skłóconym towarzystwie nikt nie miał zamiaru go słuchać i zaraz po jego wyruszeniu osadnicy zaczęli zajmować dla siebie nowe ziemie, a wielu z nich zapuszczało się nawet na rdzenne terytoria państwa Zulu.
Gdy Retief wrócił z odebranym stadem bydła do królewskiej zagrody w uMgungundlovu, myślał, że wszystko jest w porządku. Z pewnością król przyjął go bardzo gościnnie. Osadnicy zostali zaproszeni na ucztę, w czasie której wręczono im akt nadania ziemi w Natalu. Nic niepodejrzewający osadnicy biesiadowali przez parę dni. Nie przypuszczali, że jest to ich ostatni dzień życia. Dingane wcześniej prawdopodobnie przemyślał sprawę i uznał, że osadnictwo białych stwarza zbyt duże zagrożenie dla przyszłości państwa Zulu. Obawiał się zmian, jakie mogą zaprowadzić nowi przybysze. Niepokoiła go szybko wzrastająca ilość nowych osadników (którzy zaczęli się osiedlać jeszcze zanim otrzymali pozwolenie), a także z punktu widzenia czysto wojskowego – szybkość ich koni i potęga broni palnej. Dużo do myślenia dało mu też szybkie i w zasadzie bezproblemowe odbicie jego bydła, a także wiadomości o przepędzeniu w ciągu kilku miesięcy całego plemienia Ndebele. Przewidując, że osadnictwo może stanowić zagrożenie dla przyszłości jego plemienia, Dingane postanowił zniszczyć je w zarodku. 6 lutego biesiadujący osadnicy zostali znienacka obezwładnieni i od razu zaprowadzeni na miejsce egzekucji, na pobliskie wzgórze. Ujętym Burom najpierw połamano wszystkie kończyny, a potem uśmiercono ich uderzeniami w głowę. Piet Retief został zabity na samym końcu; musiał być świadkiem śmierci wszystkich współtowarzyszy, w tym swojego 12-letniego syna. Po tej masakrze nastąpiły kolejne szybkie ataki Zulusów na pobliskie karawany i osady osadników. W ciągu następnych tygodni w atakach zginęło ponad 500 Burów i 300 służących im tubylców. Burowie stracili także prawie 35 000 sztuk bydła i owiec.
Osadnicy rychło zaczęli planować akcje odwetowe, jednak jak zwykle ich przywódcy nie mogli dojść do porozumienia. Uys i Potgieter, którzy wcześniej stworzyli opozycję wobec Maritza i Retiefa, nie mogli się porozumieć co do planu wspólnej operacji. W końcu bez dokładnego zwiadu i przygotowania pierwsza grupa bojowa wyruszyła w kwietniu, przekraczając rzekę Buffalo. Jednak Zulusi nie dali się zaskoczyć, uderzając na Burów z przygotowanej zasadzki. Zaskoczenie było całkowite. W czasie walki zginęło dziesięciu osadników, w tym dowodzący grupą Piet Uys i jego syn. Ta porażka jeszcze bardziej pogorszyła stosunki pomiędzy Potgieterem a Maritzem. Ostatecznie Potgieter, sfrustrowany i prawie oskarżony o zdradę „sprawy burskiej”, zebrał swoją rodzinę i sympatyków i wyruszył z zamiarem przekroczenia z powrotem Gór Smoczych, żeby znaleźć „własny kawałek ziemi”. Po przekroczeniu pasma gór zatrzymał się na pięknych terenach przy rzece Mooi. Oczywiście nie wystarczyło mu zwykłe osiedlenie się – od razu ustanowił tam nową republikę burską Windburg (Windburg Republic), która bardzo szybko połączyła się z sąsiednią społecznością terenów Potchefstroom.
W tym samym czasie rdzenni osadnicy z Durbanu próbowali wspomagać Burów w walce z Zulusami, wysyłając dodatkowe oddziały wojskowe. Po kilku zwycięskich potyczkach także one zostały zaskoczone przez Zulusów w pobliżu rzeki Tugela i całkowicie rozbite. Niedobitki uciekły na południe kraju lub schroniły się na statkach w porcie Durban. Sam Durban uznawany był za miasto pod zarządem brytyjskim (z którym Zulusi podpisali akt o nieagresji), jednak oburzony zachowaniem jego mieszkańców Dingane rozkazał je splądrować, a następnie zrównać z ziemią. Rozkaz został sumiennie wykonany, choć większość mieszkańców ocalała, znajdując schronienie na zakotwiczonych przy brzegu statkach.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Określenie to jest używane sporadycznie w języku potocznym do dzisiaj w Republice Południowej Afryki, w stosunku do białych, ale nie Afrykanerów.
2. Nazwą tą określano pierwszych osadników, głównie pochodzenia holenderskiego.
3. Jest to do dzisiaj jeden z 11 oficjalnych języków Republiki Południowej Afryki.
4. Plemiona Sotho są znane też pod nazwą Basotho lub Basuto.
5. Batlokwa należy do rodziny plemion Sotho i Tswana. Czasami spotykana jest pisownia „baTlokwa” lub „Tlokwa”. W wolnym tłumaczeniu nazwa oznacza „Dzikie Koty”. Niektóre źródła podają, że bydło zostało skradzione przez szczep Hlubi.