- W empik go
Wojna domowa - ebook
Wojna domowa - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 315 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od dni kilku Łęczyca wre życiem, zjechała bowiem ze swoim dworem do miasta królowa Salomea, wdowa po Bolesławie Krzywoustym, pani wielce pobożna i miłosierna.
W mieście opowiadano sobie, iż przyjechała na długo, że cały grudzień i styczeń może zabawi, więc mieszkańcy Łęczycy radzi są z tego, bo pewni są, że niejedną łzę ludzką otrze, niejedną nędzę uciszy.
Opowiadano i to jeszcze, iż królowa rozesłała z Łęczycy posłów w różne strony państwa: do Wielkopolski, na Mazowsze i do ziemi Sandomirskiej, iż zaprosiła do siebie synów na zbliżającą się wigilię. Wieść ta młodych ucieszyła najbardziej: nie wątpią, że z przybyciem książąt ożywi się bardziej jeszcze Łęczyca, że rogi myśliwskie zagrają po lasach, a któremuż z młodych dusza się nie rwie do łowów.
Młodziuchny Henryk już przybył z orszakiem rycerzy i z wojewodą swoim Wszeborem;
wojewoda, oddawszy swego pana pod opiekę matki, sam pojechał do Krakowa po najmłodszego z synów Salomei: Kazimierza, królewicz chował się bowiem na dworze najstarszego brata, Władysława, dziedzica Szląska i władcy Małopolski.
Salomea była macochą Władysława; najstarszy syn Krzywoustego był synem Zbisławy, księżniczki ruskiej, pierwszej żony Bolesława, mimo to, królowa powierzyła księciu Krakowa najmłodszego synaczka, gdyż szanuje wolę męża, który umierając, mianował Władysława opiekunem młodszej braci.
Uczona niewiasta, Salomea napisała własnoręczny list do pasierba, prosząc, by raczył przybyć także na święta do Łęczycy; otrzymała wszakże odpowiedź niepewną: że jeśli sprawy państwa pozwolą księciu Krakowa, wówczas przybędzie. Kazimierzowi pozwolił jechać z Wszeborem. Dwu przeto synów stęskniona matka już powitała. Bolesława Kędzierzawego i Mieczysława, zwanego Starym, wyczekuje jeszcze.
Książęta mają przybyć z żonami, więc królowa kazała przygotować po kilka komnat, aby mieli gdzie pomieścić i panów i dwór niewieści. Ludno będzie w zamku, tem lepiej dla miasta, biedni natem skorzystają.
Sama też królowa z orszakiem przyjechała, a w tym orszaku i obcych przywiozła: dwóch mnichów z Niemiec, dawnych swoich nauczycieli. Jeden to Otto, uczony starzec, mnich z klasztoru niemieckiego; drugi zwie się Ortlieb, ten młodszy jest nieco, lecz równie światły, jak tamten. Królowa obrała sobie najcichszą z komnat zamku, najbardziej oddaloną, bo ona nie lubi gwaru, który płoszy z jej ust modlitwę. Od czasu śmierci męża przywdziała szaty zakonne i niemal klasztorne życie wiedzie; tylko tęsknota za synami skłoniła ją tutaj przybyć, wyrwać się z samotności.
Było to właśnie południe, do oddalonej komnaty królowej ściągnęli panowie na rozmowę i dwaj cudzoziemcy; ona pierwsza miejsce wśród nich zajęła.
Ubrana w szary habit, wychudła od postów, z czołem pooranem od trosk, czyni surowe wrażenie na otaczających; nikt uśmiechnąć się nie waży, nikt z żartem odezwać.
Jednakże lęku nie budzi ona w nikim, bo gdy spojrzą w jej ciemne, głębokie oczy, każdy wyczyta dobroć na dnie ich źrenic, więc pewien jest, że zaciśnięte wązkie usta królowej przykrych wyrazów nie potrafią wymawiać. Lęku nie budzi Salomea w nikim, lecz głęboką cześć jako świątobliwa niewiasta.
Z ramion królowej spływa płaszcz czarny, powłóczysty, biały sznur ujmują ją w pasie, na nogach bosych ma drewniane trepki, piękne czarne jej włosy biała chustka okrywa, na piersiach jej wisi zloty łańcuch, na łańcuchu krzyż hebanowy z Chrystusem wyrzeźbionym z kości słoniowej, w rękach trzyma różaniec z kosztownych paciorek, to jedyna jej ozdoba.
Tuż obok królowej zajęli miejsce zakonnicy niemieccy, za nimi po prawej stronie niewiasty, po lewej panowie. Wśród tych zwraca na siebie uwagę wojewoda Wszebor, tak rozumne jest jego spojrzenie, tak wyniosłą postawa, tak bogaty strój go zdobi: jedwabna szata szkarłatna, pas błyszczący i buty czerwone. Jedną rękę oparł na rękojeści szabli ozdobionej klejnotami; zda się mówić tym ruchem, że gotów jest bronić w każdej chwili królowę, drugą dłoń na sercu położył. Poważną rozmowę prowadzą panowie z królową: O wielkiej wojnie, która wstrząsa całą Europą, w której biorą udział książęta francuzcy, niemieccy i angielscy, o wojnie o grób Chrystusa. Salomea wzdycha, że synowie jej jeszcze nie umieją dostatecznie władać orężem, gdyż zarazby jednego na wyprawę krzyżową pobłogosławiła, lecz najstarszy z jej synów jeszcze lat szesnastu nie liczy; jeden pasierb pełnoletni, ale ten o wojnie krzyżowej nie myśli.
Ortlieb właśnie począł opowiadać, jak św. Bernard, przybywszy do Niemiec w celu namawiania do nowej krucyaty, obudził zapal wśród wszystkich, jak sam cesarz Konrad rozpłakał się, słuchając go i postanowi! wziąć udział w wyprawie.
Salomea znowu w duszy westchnęła, że synowie jej walczyć jeszcze nie umieją i smutek głęboki wystąpił na jej twarz.
W tem do otwartych okien komnaty doleciał z dołu śmiech wesoły i odbił się na licach królowej jak promień słoneczny w tafli wodnej. Na jej ustach zjawił się również uśmiech, a oczy jej tkliwiej spojrzały.
– Dziatwa bawi się w sadzie – rzekła. Wojewoda Wszebor postąpił ku oknu, surowa twarz rycerza rozjaśniła się.
– Raczcie spojrzeć w ogród miłościwa pani – odezwał się po chwili.
Salomea, a za nią wszyscy postąpili ku oknu. Obraz godny pędzla mistrza, przedstawił się ich oczom: sad, który zamek od strony północnej otaczał, ubielony był śniegiem; złote promienie słońca zasiały brylantami wielki trawnik, rozciągający się naprzeciw okna, na tym trawniku ujrzeli smukłego jelenia z koroną rogów nad czołem. Młodziuchny, lat 7 zaledwie liczący królewicz Kazimierz, siedział na nim i w drobniuchnych dłoniach złote wodze trzymał, z ramion dziecka spływał długi, purpurowy płaszcz książęcy, gronostajami podbity, złote włosy w bogatych kędziorach spływały mu na ramiona.
Jeleń wolnym krokiem postępował, dumnie trzymając ukoronowaną głowę. Obok szedł z jednej strony Henryk, książę Sandomierza, pilnie bacząc, aby brat jego nie spadł z wierzchowca niezwykłego; z drugiej przyjaciel jego Goworek; tego oczy goniły z zachwytem biegnącą przed jeleniem sześcioletnią dziewczynkę; była to najmłodsza córka Salomei, księżniczka Agnieszka.
Cała odziana w biały kożuszek barani, niby jagniątko bieluchna i kędzierzawa, trzymała w dłoni gałązkę srebrnym puchem odzianą i wznosząc ją w górę, wołała z powagą wielką:
– Król jedzie! ustępujcie z drogi!
Dzieci dworzan, które podążyły do sadu za królewiczami ustępowały jej, a tuż obok niej biegi baranek prawdziwy, nie tak wszakże bieluchny, jak ona, bo z czerwoną wstążeczką na szyi.
"Me! me!" – wtórował on drżącym głosem swej pani.
– Król! król jedzie! – powtarzała dźwięcznym głosikiem Agnieszka.
– Jagnię moje miłe – szepnęła królowa z miłością, patrząc na córkę Jezusowi cię oddam, Jemu służyć będziesz.
– Nie czyńcie tego królowo, nam sprzymierzeńców dziś potrzeba – odezwał się Wszebor – zaręczynowy pierścień ofiarowany Agnieszce, braciom jej w razie potrzeby pomoc powinien zapewnić, z klasztoru ta pomoc nie przybędzie, a bodajbym złym był wróżbistą, lecz przeczuwam niebezpieczeństwo im grożące.
Zachodzące słońce odziało się właśnie w purpurę, biały kobierzec, po którym jeleń stąpał, przybrał barwę szkarłatną, a śniegiem ustrojona gałązka, którą Agnieszka w dłoniach trzymała stała się rubinową.
Wszebor zachwycony wdzięcznym obrazem, pchnął okno i słowa księżniczki: "król jedzie!" dobiegły Salomeę.
Czoło jej sfałdowalo się, usta bolesny wyraz wykrzywił.
– Uczyńcie uwagę dziecku wojewodo – rzekła smutnym głosem – toć słowa Agnieszki urągają wydziedziczonemu.
– Przez usta dziecka Bóg nieraz przemawia, nie psujcie miłościwa pani uciechy niewinnym – odparł Wszebor.
Lecz Agnieszka poczuła widocznie stroskany wzrok matki, gdyż podniosła naraz spojrzenie ku oknu; uśmiech radości ozdobił jej twarzyczkę, poczęła biedz ku sieni zamkowej i w niespełna dwie minuty stanęła przed matką.
– To berło Kazimierza – rzekła, podając Salomei gałązkę szronem ustrojoną.
Lecz ciepło izby stopiło śnieżne płateczki mrozem ściśnięte i Salomea odebrała z rąk córki czarną gałązkę, z której spadło kilka kropli wody na jej suknię.
– Precz z berłem, które ma przynieść mi w darze łzy – rzekła, rzucając gałązkę do płonącego w pobliżu niej ognia na kominku.
Na chwilę cisza zapanowała w komnacie, strwożona Agnieszka ukryła twarzyczkę na kolanach matki.
– Zła wróżba – pomyśleli wszyscy.
W tem głośny gwar doleciał z głębi pustych, sąsiednich komnat. Wszebor pośpieszył przekonać się, co było przyczyną hałasu. Niebawem powrócił.
– Królewicz Bolesław Kędzierzawy z małżonką swoją Anastazyą i królewicz Mieszko z małżonką swoją Gertrudą, pragną złożyć wam swoją czołobitność królowo – rzekł, schyliwszy głowę przed Salomeą.
– Niech wnijdą – odparła królowa.
Agnieszka podniosła główkę: zasmucone słowami matki oczy dziecka, ożywiły się na nowo; z ciekawością wpatrywała się w otwarte podwoje komnaty, wiodącej w głąb zamku. Zabrzęczały szable, gwar się zbliżył, niebawem na progu komnaty ukazał się królewicz Bolko.
Płaszcz purpurowy spływał z ramion księcia, z pod płaszcza wyzierała jedwabna, błękitna suknia, srebrem bramowana, w ręku trzymał czapkę książęcą, szmaragdowem piórem ustrojoną. Twarz jego wyrażała wielką słodycz, w całej postawie jego było coś miękkiego; pełna złotych kędziorów głowa, jasno błękitne oczy czyniły go daleko więcej do niewiasty podobnym, niż do męża. Obok Bolesława postępowała Anastazya, córka księcia kaliskiego Wszechwłdzimierza. Jasnowłosa, jak on, o wejrzeniu gołębiem i uśmiechu anioła, w białej szacie, w czółku złocistem na głowie, perłami usianem, przypominającem korony świętych, świętej wrażenie czyniła.
Pokorna i nieśmiała pochyliła się prawie do stóp matki mężowskiej, nie ważąc się rąk jej ucałować.
Salomea oboje z wielką miłością do piersi przycisnęła.
– Bądźcie pozdrowieni – rzekła wzruszonym głosem rozjaśniły się źrenice moje waszym widokiem, spocznijcie obok mnie.
Poczem, gdy Bolko z żoną zajęli wskazane im krzesła, zwróciła się do drugiej pary; tymczasem Agnieszka, Henryk i Kazimierz, którzy powiadomieni o przybyciu braci, do komnat królowej pośpieszyli, witali Bolka i bratowę. Kazimierz rzucił płaszcz pożyczony, giermka strój miał na sobie.
Mieszko w niczem nie był podobny do Bolesława, włos kruczy osłaniał jego głowę, czarne oczy ogniem błyszczały, głowę trzymał hardo podniesioną, na ustach jego duma siedziała.
Podobną do niego postawą i wyrazem twarzy, była Gertruda, córka Beli, króla węgierskiego; purpurowa jej szata jaskrawo odbijała od białej sukni Anastazyi, czarne, pełne ognia źrenice zdradzały charakter energiczny.
Pokory i nieśmiałości nie było w niej, gdy pochylała głowę przed królową matką; ze swobodą pieszczonego dziecka złożyła na jej dłoni pocałunek i rzekła wesoło:
– Witajcie królowo, tuszymy, iż w zdrowiu was zastajemy.
Poczem wyprostowała się dumnie i lekkiem skinieniem głowy powitała zebranych w komnacie.
– Ja i Anastazya mamy do was królowo wielką prośbę – zwróciła się znowu z uśmiechem do matki męża – wszakże nie zasmucicie nas odmową.
Salomea popatrzała na to dwoje z troską i niepokojem, z ust jej wyrwało się ciche westchnienie.
– Jakąż to prośbę macie do mnie tak zaraz na wstępie? – zapytała dopiero po chwili niejakiej.
Gertruda rozśmiała się wesoło.
– Nietrudną do spełnienia – odparła. – Za naszym orszakiem przywlókł się tutaj stary gęślarz; grał nam przez całą drogę i dźwiękami swej gęśli odpędzał od nas nudę. Mówi, że baje opowiadać umie; wolę bajki nad wszystkie uciechy światowe, pozwólcie zatem królowo wejść starcowi do tej komnaty, rozgrzać skostniałe członki przy ciepłym płomieniu waszego ogniska i głód zaspokoić, a gdy ochrypły od wiatru głos jego dźwięku nabierze, wówczas opowie nam wszystkim jaką baśń ciekawą, może o strachach, może o duchach, lub dawnych bohaterach.
– Jeśli wiedźm, czarownic i szatanów nie wywoła swą powieścią przed oczyma naszymi i ja posłucham rada, odparła królowa.
– Powiedźcie ślepcowi, wojewodo, że grzesznych baśni nikomu nie pozwolę opowiadać w moim domu – dodała zwróciwszy się do Wszebora – niech wnijdzie tutaj, ale z czystą myślą i Bogiem w sercu.
Wojewoda pośpieszył po gęślarza i powrócił niebawem ze starcem, którego wiodło młode chłopię bose, w nędzny kożuch odziane.
Chłopię powiodło ślepca do komina; zginając się po drodze, by nikomu nie uchybić, gęślarz siadłszy opodal ognia, rzucił z ramion świtę.
– Ogień grzeje, dusza i ciało rade – rzekł, bielmem zasłonięte źrenice podnosząc do góry. – Bądź błogosławioną królowo, żeś pozwoliła spocząć nędzarzowi pod swoim dachem, niech Pan Wszechmogący pobłogosławi ci na dzieciach:
doczekaj chluby z synów, pociechy z córek, niech twój synaczek najmłodszy radością napełnia twoje serce.
– Najbiedniejszy on z rodzeństwa – szepnęła królowa, kładąc dłoń na jasnej głowie stojącego tuż u jej kolan Kazimierza.
– Moc Boga jest wielką i sprawiedliwość Jego również wielka – odparł gęślarz.
W tej chwili służba zamkowa wniosła do izby miód i kielichy, aby goście zanim zasiądą do wieczerzy rozgrzali się. Podczaszy począł wszystkich częstować, nie zapomniał i o gęślarzu.Żółta, pomarszczona twarz starca zajaśniała uśmiechem zadowolenia, gdy sine jego wargi słodkiego napoju dotknęły.
– Popłynie piękna powieść z ust moich, bo miód serce rozgrzeje i młode lata mi przypomni – odezwał się wesoło.
– Pamiętaj, że chcę długiej i strasznej powieści – rzekła Gertruda – takiej, żeby mi krew krzepła w żyłach od słuchania, a dusza zamierała z bojaźni.Ślepiec zwrócił na nią bielmem zasłonięte źrenice, zdawało się, że ją widzi, że przenika jej serce.
Gertruda cofnęła się za Anastazyą.
– Czego on chce odemnie? – szepnęła.
– Powieść rozpocznij – tonem rozkazu odezwał się Mieszko.
Starzec westchnął, potrząsnął głową, po chwili tak począł mówić:
"Na najwyższym szczycie gór karpackich orzeł uwił sobie gniazdo.
Przyszła burza z piorunami, z błyskawicami i ubiła mu orlicę.
W smutnem gnieździe zostało sieroce pisklę, nie miał je kto strzedz.
Orzeł wzbijał się do słońca, pisklę za matką tęskniło.
Orzeł wzbijał się do słońca, pisklę za matką tęskniło.
Pewnej nocy przyleciała wiedźma czarna i pisklę zamieniła.
Stary orzeł o tem nie wiedział, wziął do gniazda drugą orlicę.
Biała orlica strzegła mu pilnie gniazdo i sierociego pisklęcia.
Obok cudzego czworo własnych złożyła i otoczyła razem skrzydłami.
Obok cudzego czworo własnych złożyła i otoczyła razem skrzydłami.
Pod czujną opieką orlicy, wyrosły pisklęta i poczęły wzbijać się do lotu.
Potem orlęta własne gniazda uwiły, prócz najmłodszego, co sił jeszcze nie miało.
Stary orzeł umarł, jastrząb pozostał w jego gnieździe, niby w ojcowskiem.
Niedość było jastrzębowi jednego, począł na braci przyrodnich napadać.
Niedość było jastrzębowi jednego, począł na braci przyrodnich napadać.
Zakrakała żałośnie biała orlica, posłyszały to krakanie inne ptaki.
Zleciały się sowy, puszczyki, gawrony, oraz inne do niej na naradę.
Biała orlica poskarżyła się na chciwego jastrzębia.
Nie damy uczynić krzywdy orlętom! zawołały puszczyki, kruki i gawrony.
Nie damy uczynić krzywdy orlętom! zawołały puszczyki, kruki i gawrony.
Wysunęły szpony, nastawiły dzióby przeciw jastrzębowi.
I wyparły okrutnego z gniazda ojcowskiego i oddały najstarszemu z orląt."
– A czy najstarsze, najdzielniejszem było z orląt? – pytaniem przerwał królewicz Mieszko opowiadanie gęślarza.
– Tego bajka nie mówi – odparł ślepiec – zwyczajem miejscowym postąpiły ptaki; zwyczaj kazał im oddać dziedzictwo najstarszemu z kolei.
– Bywa zwyczaj zły, wtedy poprawić go należy – odezwała się śmiało Gertruda. – Czy skończona twoja powieść ślepcze?
Dziad w odpowiedzi targnął struny swej gęśli i popłynęły łzy żałosne: płacz i skargę posłyszeli zebrani w komnacie królowej; ślepiec targnął struny po raz wtóry, słuchacze zadrżeli teraz; spojrzeli ku oknom, zdało się im, iż burza się zrywa.
Jedno z orląt zapatrzyło się na jastrzębia, namówiło sowy i puszczyki do bratniej wojny – począł opowiadać ślepiec.
I wyparło rodzonego z gniazda ojcowskiego i krwią braci się splamiło.
I wyparło rodzonego z gniazda ojcowskiego i krwią braci się splamiło.
"Dziubią się ptaki, kraczą złowrogo, lecą im pióra ze skrzydeł.
Rozbrzmiały góry ich posępnem krakaniem, rozbrzmiały lasy i błonia.
Wtem nad zwaśnionymi zawisł orzeł stary ból życie mu wrócił.
Precz z gniazda mego niezgodni! zawołał, i najmłodsze pisklę w niem osadził.
I najmłodsze pisklę w niem osadził.
Zakrakała żałośnie nad najmłodszem pisklęciem biała orlica.
Czemu płaczesz miła matko? pyta młode orlę.
Szczęście budzi w sercach ludzi zawiść i do zbrodni ich pcha.
A wy ptacy do ludzi zaczynacie być podobni, odpowiada orlica.
A wy ptacy do ludzi zaczynacie być podobni, odpowiada orlica."
Gertruda zmarszczyła czoło i zwrok podniosła na gęślarza, chciała widocznie zapytać go o coś, lecz w przyległej komnacie rozległy się szybkie kroki.
Wszystkich spojrzenia zwróciły się ku drzwiom, ujrzeli bowiem wchodzącego pośpiesznie jednego z dworzan królowej.
– Książę Krakowa przysłał odpowiedź na wasze zaproszenie do Łęczycy, miłościwa pani – rzekł, ukłon składając.
– Niech wnijdzie poseł – odparła Salomea, zgadując, że odpowiedź będzie odmowna, lecz nie biorąc tego do serca.
Właśni jej synowie przybyli, pasierb mniej był potrzebnym jej sercu.
Nie zajdą me oczy łzami, gdy przy uczcie wigilijnej nie uścisnę go – pomyślała.
– Niech wnijdzie poseł – powtórzyła rozkaz spokojnie.
– Już odjechał – odparł dworzanin – ustną tylko przywiózł odpowiedź: Książę Krakowa rzec kazał wam, miłościwa pani, iż sprawy państwa nie pozwalają mu opuścić stolicy swojej. Posłowi zabronił zatrzymywać się u nas – rzekł dworzanin.
Szmer niezadowolenia rozszedł się po izbie, trzech wojewodów stanęło przed królową.
– Postępek księcia potwierdza głuche wieści, jakie od pewnego czasu krążą po siołach i grodach naszych – odezwał się Wszebor.
– Zjechali twoi synowie, miłościwa pani, na ucztę miłosną, do uczty onej jeszcze nie pora nam zasiąść, zasiądźmy do rady – dodał palatyn Wielkopolski.
– Nieszczęście zawczasu przewidziane niniejszem się nam wydaje, gdy uderza w nas – odezwał się wojewoda księcia Mazowsza – wilk wypatrzony zdala, mniej niebezpiecznym się staje, a piorun, gdyby mógł być przewidzianym, nie tak dotkliwe szkodyby przynosił.
– Dobrze mówi, dobrze mówi – odezwały się tu i tam glosy.
– Nikt mu tego nie zaprzeczy – przemówił Mieszko wyniośle – wszakże ja dodam: Nie straszny dla nas ani ów wilk, ani ów piorun, pod którym rozumiemy wszyscy księcia Krakowa; nie lękam się go: Moim teściem jest potężny król Węgier Bela, ten nie dozwoli mi krzywdy uczynić.
Gertruda spojrzała z zadowoleniem na męża i równie wyniośle podniosła czoło.
– Za mną książęta raczej ująć się powinni – mniej śmiałym głosem odezwał się Bolesław. – I ujmie się pewno mój ojciec w razie potrzeby – szepnęła Anastazya z miłością, patrząc na męża.
– O braciach młodszych, którzy teściów jeszcze nie… mają, nie pomyśleliście – z wymówką odezwała się Salomea.
– Nie damy krzywdy im robić! – zahuczało w izbie.
Młodziuchny Kazimierz uśmiechnął się do panów.
– Naszym obrońcą będzie Bóg, nie troszcz się o synów matko – rzekł Henryk, marzące oczy – podnosząc w górę.
– Bóg nas wesprze i będzie kierował naszym orężem – dodał Wszebor. – Od jutra pocznę rozsyłać zapraszające wici na zjazd do Łęczycy. Zjazd będzie liczny; gdy książę Krakowa posłyszy, ilu nas stoi po stronie jego braci, zblednie i stawi opór podszeptom chciwej cudzego mienia Niemkini.
– Na jaki dzień rozkazujecie miłościwa pani zjazd naznaczyć? – zapytał wojewoda Mazowsza Salomeę.
– Po uczcie wigilijnej – odparła królowa – nie godzi się nam teraz zajmować spra-
Królowa ani domyśliła się przybycia nowych gości.
"Bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi" – szeptały jej usta, a wzrok wpatrywał się błagalnie w ukrzyżowanego i mówił:
– Lecz niechże ta wola twoja, Panie, nie druzgoce serca matki.
Naraz przerwała pacierze, na jej twarzy odmalowało się zdziwienie, a potem niepokój.
– Czy stało się co, Urszulko? – zapytała.
Do sypialni weszła niewolana jedna z panien dworskich, najmłodsza z grona, ulubienica Salomei, więc najśmielsza ze wszystkich. Giermek królowej, wysiany przez wojewodę Wszebora dał im znać, że nowe poselstwo przybyło z Krakowa, iż żąda natychmiastowego posłuchania. Żadna nie śmiała iść do pani niewołana, Urszulka się odważyła.
– Wybaczcie miłościwa pani, że płoszę z ust waszych modlitwę – rzekła, ukłon pokorny złożywszy – ważna sprawa wytłomaczy moją prośbę: Księżna Krakowa przysłała do was, miłościwa pani, poselstwo z listem, panowie proszą by mogli stanąć bezwłocznie przed obliczem twojem, miłościwa pani.
– Płaszcz podaj – odparła królowa, blednąc – zanieś światło do izby gościnnej.
Lecz zanim Urszula zdążyła zrozumieć słowa pani, już usłużny giermek, który stał za oponą kryjącą drzwi, wzniósł siedmioramienny świecznik do izby, poczem pobiegł dać znać Wszeborowi, że królowa czeka na posłów.
Urszula zarzuciła płaszcz na ramiona pani i biały sznur jej podała.
Majestatycznym krokiem udała się Salomea naprzeciw spóźnionych gości.
– Niech dworzanie dadzą znać starszym królewiczom, że czekam na nich – rzuciła rozkaz, odchodząc.
Wnet zaludniać się poczęło w izbie gościnnej: przybyli dworzanie królowej i królewicze ze swoimi wojewodami. Na wszystkich czołach troska siedziała, poselstwo Agnieszki zaniepokoiło ich. Wszystkie spojrzenia były zasępione, każdy pytał siebie w duszy: Czego chcą przybysze?
Wprowadził wreszcie do izby przyjęć wojewoda sandomirski obcych gości.
Bogato, ale po cudzoziemsku odziani byli wszyscy trzej. Suknie jedwabne mieli na sobie srebrem bramowane, zapięte na kosztowne guzy, które wspaniale blaski rzucały. Najwspanialej ubrany był ten, który szedł przodem; z hardą, niemal bezczelną twarzą stanął przed Salomeą. Był to zaufany Agnieszki Dobek, urząd sekretarza sprawował na dworze księżnej.
Złożywszy ukłon pełen uszanowania, czy szczerego trudno to było zgadnąć, podał Salomei list pieczęcią opatrzony. Królowa oddała pismo najstarszemu synowi.
– Przeczytaj – rzekła.
Rozłamawszy pieczęć, Bolesław począł czytać głosem nieśmiałym i cichym.
– Daj mnie list, mam głos silniejszy od ciebie – odezwał się Mieszko wyniośle.
Bolesław usłuchał natychmiast wezwania.
– Zbyt pokorny – szepnął wojewoda Mazowiecki do rycerzy swego królewicza.
– W istocie – odparli tamci. Tymczasem Mieszko począł czytać.
"Zbyt późno powiadomiona o wysłanem poselstwie przez księcia Krakowa, ślę w ślady jego drugie. Sprawy państwowe nie pozwalają miłościwemu księciu, małżonkowi mojemu, opuścić stolicy, czem mocno zasmuceni jesteśmy, lecz gdy nam niemożebnem jest przybyć do Łęczycy, królowej Salomei i synaczkom jej, nie przyciśnionym tak ciężkimi obowiązkami, jako ciężkie są te, które księcia Krakowa uciskają, łacno będzie zapewne do naszej stolicy podążyć, by wedle waszego, miłościwa przybrana matko, życzenia rozłamać się chlebem przy uczcie wigilijnej, dawnych chrześcijan obyczaj szanując…
"Gdy to uczynią synaczkowie twoi, królowo, niechże nie zapomną przywieść ze sobą należnej daniny księciu Krakowa, aby pan mój miłościwy strasznym gniewem nie uniósł się na nich
"Jedność tworzy siłę, wie o tem książę Krakowa, i przestrzegać tej jedności będzie póki życia; a lubo ojciec jego pozwolił każdemu z synów na osobnej zasiąść dzielnicy, jednak w duchu rozumiał, że będzie to jeno pozorne władanie, bo gdyby inaczej rozumiał, czemużby własnego brata Zbigniewa nie dopuszczał do podziału. Nie krzywdy swoich braci, ino dobra kraju całego życzy sobie miłościwy książę Krakowa; nie obalenia testamentu błogosławionej pamięci swego ojca, ino wypełnienia jego niezrozumiałej przez panów myśli. Danina, przez królewiczów złożona, nie uszczupli ich dóbr, ale oddali od ich grodów zawieruchy i burze. Nakłońcie miłościwa królowo synaczków waszych do posłuszeństwa względem brata starszego, a poddani twoi będą cię błogosławić".
Głos Mieczysława stawał się coraz bardziej stłumiony, oczy młodzieniaszka sypały skry gniewu, dusza jego kipiała z oburzenia.
Wreszcie oddal list matce, dłużej mówić nie będąc w stanie.
– Do zniewagi uczynionej wam matko przez księcia Krakowa jego ustnem poselstwem, księżna Agnieszka dorzuciła stokroć boleśniejsze – odezwał się dopiero po chwili drżącym głosem – toć porównała nas ze Zbigniewem, synem chłopianki, zbiegłym mnichem, zbójem i zdrajcą.
poddanych z nas chce uczynić, może i ziemie nam wydrzeć, darowane przez ojca.
– Uspokójcie się królewiczu – przemówił poważnie Wszebor. – Wyzuwać was z dzielnic, nadanych wam przez wielkiego waszego ojca, byłoby podeptaniem prawa przy rodzonego wszystkich praw boskich i ludzkich. Na to nie zezwolimy; bo gdybyśmy zezwolili za przykładem tak gorszącym, nie byłoby nic świętego, nic słusznego i sprawiedliwego między ludźmi.
– Tak! tak! – odezwało się kilka głosów. Dobek błysnął oczyma i brwi ściągnął.
– Jako żyw tutaj stoję, tak przysięgam, że w liście księżnej Krakowa nie stało nic takiego, coby wam pozwoliło posądzać księcia wojewodo i wam królewiczu, iż żywi on chytre i chciwe zamiary względem braci swoich – odezwał się hardo. – Toć nie drzemałem, gdy królewicz Mieszko czytał słowa skreślone ręką miłościwej mej pani. Zaprasza ona braci i matkę miłościwego księcia na ucztę wigilijną, a spotyka ją za to taka wdzięczność, iż posądzonym zostaje miły sercu jej małżonek o chytre zamiary. Gdzieżeś przebywał myślą wojewodo, gdy królewicz czytał list miłościwej księżnej Krakowa? azali nie u tych zdrajców, którzy w krwawych potokach wojny domowej chcą ryb dla siebie nałowić. Strzeż się ich podszeptów – dodał, uśmiechnąwszy się złośliwie – pewien jestem, iż one zdrajcy chcą twój miecz naostrzyć przeciw prawemu panu, który jeno ściślejszym węzłem pragnie połączyć się z braćmi swoimi, aby, gdy obcy nas najedzie, najazd ten rozbił się o oną jedność bratnią… Królowo, racz mi dać odpowiedź – dodał, zwróciwszy się do Salomei.
– Odpowiedź w tak ważnej sprawie musi być dana z namysłem – rzekła łagodnie Salomea. – Słowa twoje pośle wydają się mi mądre i szlachetne, a przedtem tak samo brzmiały moim uszom słowa wojewody Sandomierza. Ja słaba niewiasta zanim zdanie wyrzeknę, namyślić się muszę pierwej, zostaw mi czas mości Dobku; zabaw dni kilka razem z towarzyszami twoimi w Łęczycy, a z uczciwą odpowiedzią powrócisz. Dziś to tylko powiem, że rada byłabym módz jechać na wigilię do Krakowa.
– Zabawić nam tutaj nie wolno i godziny, bo księżna Agnieszka, która pragnie koniecznie mieć was miłościwa pani z synaczkami swoimi u siebie na uczcie wigilijnej, niecierpliwie czeka naszego powrotu – odparł Dobek, składając nizki ukłon. – Mimo nocy opuścim dziś jeszcze ten zamek; księżnej Krakowa powiem, iż gotujecie dla niej odpowiedź i że tuszyć może, iż ona odpowiedź będzie pomyślną,
– Nie potwierdzam i nie zbijam mniemania waszego – rzekła Salomea – to tylko dodam, iż odmowną posłałabym z przykrością i koniecznością naglona. Powiem wszakże i to jeszcze, iż posłowie krakowscy uciekają z pod mego dachu jak gdyby lękali się, że na nich zdrada tutaj czyha; nieufność ta ubliża nam. Dobek spuścił powieki.
– Świętą niewiastę, jako wy nią jesteście miłościwa pani, któżby o zdradę podejrzywał – odparł.
Lecz Wszebor pochwycił jego porozumiewające spojrzenie, które rzucił towarzyszom; w szlachetnej duszy wojewody zakipiał gniew straszny; dłoń jego spoczęła na rękojeści szabli, czoło fałdami się pokryło.
– Co mamy w sercu, to w drugich widzimy – rzekł.
Dobek zdawał się wszakże nie słyszeć tych słów, przybrał twarz w uśmiech i cofnął się z nizkimi ukłonami do drzwi.
– Królowo! wy zaprosili księcia nie przyjmiecie, miłościwa pani – odezwał się Wszebor, gdy posłowie znikli za drzwiami. – Pomnijcie, że bywają uczty, po których goście, gdy usną, nie budzą się więcej.
Blada twarz Salomei zbladła bardziej jeszcze.
– Co uczynię, tego jeszcze nie wiem – odparła wyniośle – ale to wiem, że wam wojewodo nie przystoi rzucać tak grzesznych podejrzeń na księcia Krakowa… Wszakże nie macie dowodów o złych intencyach Władysława względem braci przybranych. Kto dowodów nie podaje, a oskarża bliźniego, tego zowią oszczercą; pomnijcie wy na to Wszeborze.
– Nie księcia ja podejrzywam, ino niewiastę jego – odparł wojewoda, chyląc z szacunkiem głowę przed królową. – Niemkini rodem, jak żona Popiela, Agnieszka wrogą jest wszystkiemu co nasze.
– I jam z tego plemienia – z wymówką szepnęła Salomea.
– Wyście królowo, zostawszy żoną naszego pana, ukochali lud, który matką swoją was nazwał; ukochaliście nasze łany, bory i skaty; Agnieszce to tylko miłem jest, co przypomina • jej cesarską kolebkę.
– Dopokąd nie mamy dowodu winy bliźniego, dopotąd nie wolno nam mówić, że to wróg nasz – z naciskiem wymówiła to zdanie Salomea.
Poczem powstawszy z krzesła, zwróciła się wyniosła do swej komnaty.
Za przykładem królowej wszyscy rozeszli się na spoczynek.
Lecz Salomea, choć oddaliła się pierwsza, nie położyła się więcej: modląc się gorliwie, na klęczkach, spędziła resztę nocy, a gdy świt zajrzał przez błoniastą szybę do jej komnaty, podniosła się i w dłonie klasnęła.
Na ten znak weszła ulubienica jej Urszulka.
Przynieś mi płaszcz bobrowy – rzekła wami ziemskiem!, gdy tak uroczyste święta się zbliżają. Jako prawi chrześcijanie winni teraz iesteśmy myśleć o oczyszczeniu sumienia, aby z niepokalanem sercem każdy z nas zasiadł do uczty miłości. Dzisiejszy dzień gościom moim poświęcę, jutro Jezusowi maleńkiemu.
To powiedziawszy, powiodła wszystkich do gali biesiadnej.
Wcześnie tego wieczora cisza zamek Łęczycki zaległa i światła pogasły w jego oknach: strudzeni podróżą goście łaknęli spoczynku. Tylko w komnacie królowej światło paliło się do północy.
Salomea okazałą.. spokojną twarz otaczającym ją panom i synom, '"serce jej wszakże spokojnem nie było. Rzucona przez ślepca, a potem przez Wszebora wróżba wojny domowej, zatrwożyła ją mocno.
Mając w serce wszczepione bogobojne zasady przez pobożnego Ottona, w każdej smutnej okoliczności uciekała się najprzód o pomoc i radę do Pana Wszechrzeczy.
Znalazłszy się sama w sypialni, łączącej się z izbą, w której przed chwilą przyjmowała gości, padła krzyżem na kamienną posadzkę, przed krucyfiksem zawieszonym nad jej łożem, i tak blizko godzinę pozostała w tej kornej postawie, chcąc upokorzeniem swojem wybłagać miłosierdzie Boże dla swoich synów.
Następnie w klęczącej postawie drugą godzinę prosiła o święte natchnienie dla siebie, o łaskę i rozum.
Nareszcie podniosła się zmęczona i rozbierać poczęła.
W przyległej izbie spały dziewczęta dworskie, nie przywołała wszakże żadnej.
– Śpią pewno niebożęta, napracowały się przez długi dzionek, nie będę ich budziła – rzekła sama do siebie.
I zdjęła z ramion czarny płaszcz, zawiesiła go na poręczy krzesła i rozwiązywać poczęła sznur, ujmujący ją w pasie, jednocześnie szeptała pacierze:
"Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoję" – mówiła, myśląc o swojem królestwie, prosząc, aby miłość i zgoda w niem gościły.
Gdyby była mniej zatopioną w modlitwie, może byłby ją doleciał hałas, lecący z dziedzińca; bo chociaż komnata ta była oddalona, choć okna na sad wychodziły, jednakże cisza nocy mogła ułatwić dostęp głosom, jakie rozległy się naraz na dziedzińcu.
Spuszczony most zwodzony, łączący zamek z polami go otaczającemi, zahuczał głośno, skrzypnęła ciężka brama dziedzińca i przed sienią zamkową zatrzymało się kilku panów w bogatych szatach szkarłatnych, sobolami podbitych.
do niej – sama przy wdziej kożuszek, pójdziemy do fary na roraty.
I wysunęły się tak cicho z zamku, że nikt tego nie spostrzegł.
Już minęły most zwodzony i w ulicę miasta się zwróciły, gdy zaszedł im drogę pieśniarz wczorajszy; to samo pacholę wiodło go za rękę; musiało szepnąć starcowi kto idzie, bo ślepiec przystanął.
– Bądź błogosławioną miłościwa pani za hojny datek, jaki przysłałaś mi wczoraj przez swego giermka – odezwał się drżącym głosem. – Bądź błogosławioną za noc cichą, jaką spędziłem w zamku, za wygodne posłanie, na jakiem kości moje spoczęły.
– Gdzież powiódł cię mój giermek na noc? – spytała Salomea.
– Do stajni – odparł z uśmiechem błogim ślepiec – na wonnem sianku noc przespałem, ciepłe i miękkie miałem posłanie; anieli lepiej nie sypiają, jakom ja spał; śniłem też o aniołach, ale szatany mnie obudziły.
Salomea przeżegnała się pobożnie.
– Nie wspominaj ich wobec mnie – rzekła surowo.
– Niebo zesłało was, miłościwa pani, na Moją drogę – ciągnął dalej ślepiec – grozi wam niebezpieczeństwo, strzeżcie się.
– Jakie? od kogo? spytała Salomea.
– Wy sami lepiej zrozumiecie, ja powtórzę ino, co powtórzyć powinienem.
To rzekłszy, ślepiec obejrzał się na wszystkie strony, jak gdyby bielmem zasłoniętemi oczyma mogł dojrzeć czy ma więcej słuchaczy i tak mówie począł.
– Spałem smacznie w stajence królewskiej, gdy tętent kopyt spłoszył sen z moich powiek. Siadłem, słucham, ktoś przybył do mojej wspaniałomyślnej dobrodziejki. Wtem wrota stajni się rozwarły, wpadł najprzód snop księżyca, potem dwóch giermków w błyszczących taśmami sukniach, prowadzili za sobą rumaki ubrane w bogate czapraki. Pachołcy wasi, miłościwa królowo, natychmiast zrobili im miejsce przy żłobie, przywiązali konie, nałożyli im siana, poczem pytać przybyszy poczęli: skąd przybyli i po co?
Jeden smukły o czarnych kruczych włosach i czarnych błyszczących oczach rzekł:
"Waszą królowę na ucztę wigilijną przybyliśmy zaprosić do Krakowa. Stolica gotuje się na wasze przyjęcie: okoliczni bartnicy sycą miody na wyścigi, będą słodkie, oj, będą i skuteczne niezawodnie".
– To mówiąc, rozśmiał się na cale gardło, a śmiech jego niewiedzieć czemu przypomniał mi mieszkańców piekła… Pachołcy wasi, miłościwa pani, nic mu wszakże nie odpowiedzieli zrazu, tylko pono gęby porozdziawiali i słuchali go w milczeniu, wreszcie jeden ważył się zapytać:
"W czemże skuteczne one miody będą?"
Czarny począł chichotać na nowo.
"Ano, gdy miodu mocnego nadto wychylisz, śpisz potem bratku dobę całą – rzekł – królewski miód uśpi gości na dlugo."
Choćby na tydzień – odparli tutejsi ludzie sen słodki po słodkim miodzie".
Czarny raz jeszcze się rozśmiał. Wtem wpadło do stajni trzech panów.