- W empik go
Wojna jest kobietą - ebook
Wojna jest kobietą - ebook
Trzydzieści dziewięć kobiet i II wojna światowa widziana przez pryzmat ich doświadczeń. Wspomnienia trudne, bolesne i poruszające, ale dające żywe świadectwo tego, jak wyglądała wojenna codzienność, jak wojna wpłynęła na losy kobiet tamtej epoki oraz jaki bagaż musiały udźwignąć. Pewnym jest, że nikt nigdy nie powinien przechodzić piekła wojny; szczególnie kiedy jest się dzieckiem czy młodym człowiekiem stojącym na progu dorosłości. Bo to takie brzemię, taki krzyż, który się niesie potem ze sobą przez całe życie.
Jesteśmy niesieni historią i bezwiednie w nią wplątani. Osiem dekad wstecz, w najgorszą z wojen w historii ludzkości zostały wrzucone bohaterki mojej książki, a tryby machiny wojennej roztarły ich marzenia w pył. Opowiadają o historii takiej, jaką była naprawdę. Bez wybielania, bez pomijania i bez wybaczania... Opowiadają o zbrodniach, które nigdy nie zostały potępione i rozliczone. Prawda historyczna nie obroni się sama, jeśli głośno o niej nie powiemy i nie spiszemy; tylko wtedy pamięć o niej będzie żywa.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-965707-1-0 |
Rozmiar pliku: | 22 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
- Urodziła się 11 maja 1922 roku w Łodzi
- Lata wojny spędziła w Łodzi i Warszawie
- Wiek w chwili wywiadu: 99 lat
- Rozmawiamy w Domu Pomocy Społecznej „Karmelkowa” we Wrocławiu
Jestem Łodzianką i moje pochodzenie jest dla mnie bardzo istotne. Kocham Łódź i żałuję, że pewnie nie zobaczę już mojego miasta. Początki mojego życia, moje młode lata nieoczekiwanie powiązały się przypadkowo z wybuchem wojny. Kiedy się urodziłam, to było jeszcze bardzo niedługo po pierwszej wojnie światowej i to zaważyło na moim wychowaniu. Mieszkaliśmy w Śródmieściu, przy Placu generała Hallera. Był to plac, na którym często odbywały się wojskowe ćwiczenia. Ja od wczesnego dzieciństwa byłam związana z tematyką wojny, wojska i żołnierzy. Dorastałam w takim otoczeniu, słuchając opowieści mojej mamy i babci o poprzedniej wojnie. Nie mając jeszcze żadnego pojęcia co to jest wojna, już tym nasiąkałam. Przed wojną zapisałam się do Straży Przedniej – była to organizacja bliźniacza dla Harcerstwa, pod auspicjami Wojska Polskiego. Podczas wakacji, dwukrotnie byłam z tej Straży Przedniej na wyjazdach na północy kraju, nad Dźwiną, tuż przy zbiegu granic Polski, Łotwy i Związku Radzieckiego. Tam nas nauczyli strzelać z karabinu. To było takie preludium do tego, co mnie później czekało. Były już wtedy jakieś słuchy na temat wojny, ale z racji młodego wieku jakoś się o tym nie myślało i nie przejmowało tym. To dochodziło do nas niby, ale przechodziło przez nas niezauważone. Tuż przed wybuchem wojny musiałam iść do strażnicy i podpisać, że jestem przyjęta już na służbę wojskową; wtedy też jednocześnie zostały mi przydzielone dyżury.
Do wybuchu wojny zdążyłam mieć trzy czy cztery te dyżury. W strażnicy siedziało się w jednym pomieszczeniu, a na ścianie wisiały telefony. Dyżury trwały po osiem godzin. Nocne dyżury też były. Szczególnie utkwił mi w pamięci mój ostatni dyżur, który kończył się o 22:00 i potem miała przyjść koleżanka na zmianę. Wcześniej telefony dzwoniły często, ale podczas tego ostatniego dyżuru umilkły. Nas to nawet nie zastanowiło, bo byłyśmy wtedy młodymi dziewczynami (ja miałam wtedy przecież siedemnaście lat) i nie interesowała nas polityka, puszczałyśmy to mimochodem. Obok, u chłopaków - lotników też telefony zamilkły, ale ich to zaniepokoiło i walili w nie, bo myśleli, że coś się zepsuło. Natomiast my, jak to dziewczyny – plotki, śmiechy, chichy, pokazywałyśmy sobie nawet wtedy zdjęcia swoich chłopaków. Wtem wpadł pułkownik i nas okrzyczał: „Co tu się dzieje do cholery!? Głupie dziewczyny! Co to za zdjęcia?! Co to za śmiechy? To jest wojna, a nie jakaś zabawa!” Darł się strasznie. A to właśnie wtedy Niemcy wchodzili już do Polski. Później gwałtowanie wszystko nabrało tempa. Nam się w pewnym sensie dopiero oczy otwarły, kiedy na nocną zmianę przyszła koleżanka i opowiedziała co się dzieje na mieście. Że tramwaje stoją, że nie miała czym przyjechać i pieszo musiała iść taki kawał. Że ludzie kłębią się na ulicach, jedni wiedzą gdzie iść, inni nie wiedzą, ogólnie straszny zamęt i chaos. Lotnicy w tej strażnicy zaczęli zwijać radiostację, telefony, a my pytamy ich: co mamy robić? Oni tylko ręce rozłożyli i powiedzieli, że sami nie wiedzą. Że mamy iść do domów. Mieszkałam już wtedy w dzielnicy Hojny. Wpadłam do domu i powiedziałam wszystko rodzinie – mamie, babci i ojczymowi. Mama bardzo się zmartwiła, zresztą i ja byłam przestraszona, bo dotarło do nas, że skoro ja jestem wojskowa, to pierwsza podpadam. Postanowiliśmy wspólnie, że trzeba z Łodzi uciekać i dostać się do rodziny na Mazowszu, bo na wsi będzie można się schować. Najpierw miała pójść ze mną mama, ale babcia, jako jedyna przytomna osoba, powiedziała: „Helenko, na Boga, ty się zastanów, pomyśl! Gdzie ty dojdziesz? Jak daleko dojdziesz? Przecież ty masz chore nogi!” Moja mama miała poważne żylaki, wobec tego poszedł ze mną ojczym. Spakowaliśmy tylko jakieś jedzenie na drogę i ruszyliśmy. W naszym domu mieszkał pewien młody, wysoki mężczyzna, który był harcerzem wyższej rangi, a który wracał do domu akurat ze strażnicy harcerskiej. Spotkaliśmy się z nim przy furtce i zapytał nas gdzie idziemy o tej porze. Kiedy mu powiedzieliśmy, to zaproponował, że wróci się z nami do strażnicy i zatelefonuje w kilka miejsc, dzięki czemu dowiemy się, co się właściwie dzieje. On już wtedy do domu nie wszedł pożegnać się z rodziną, tylko poszedł z nami. Wtedy tak naprawdę zaczęła się moja prawdziwa wojna. Kiedy doszliśmy na miejsce, okazało się, że strażnicy już nie ma. Była splądrowana, wszędzie bałagan, papiery porozrzucane, sprzęty poniszczone i nikogo nie było. Postanowiliśmy w trójkę ruszyć w daleką drogę poza granice miasta. Wszędzie tłumy ludzi, zdezorientowanych, nie wiedzących gdzie iść; kobiety, mężczyźni, dzieci, wózki, wozy… Zaczęły się już wtedy jakieś strzały. Cały pochód ludzi wychodził z miasta. W ludziach zaczął się budzić strach i panika; krzyczeli, bo zostali zaskoczeni przez wojnę, która właściwie jeszcze oficjalnie nie wybuchła, a już była. Wszyscy gdzieś zmierzali, żeby się uchronić; niektórzy do jakiejś rodziny na wsi, inni nawet nie wiedzieli dokąd idą. Byle dalej od miasta. Nagle ukazały się samoloty, padła pierwsza bomba. W ludziach rodził się coraz większy strach, przepychanki, wzajemne oskarżenia, czepianie się. Dookoła było słychać: „Łapcie go! To pewnie Szwab! A tamten też podejrzany! Trzymajcie go!” Szłam spokojnie w tym tłumie obok ojczyma (który był tramwajarzem, szedł więc mundurze tramwajarskim), a że było mi duszno, to zdjęłam apaszkę i zaczęłam się nią wachlować. Nagle słyszę od tyłu, że oskarżenia dotyczą także mnie - „Tamta dziewczyna z tą chustką! To jest pewnie Szwabka! Weźcie ją i zatłuczcie!” Taka agresja się w ludziach zrodziła, gorączka paniki i niszczący strach. Na szczęście mój ojczym zareagował, bo gotowi byli mnie ubić. Wszyscy szliśmy na szeroką drogę, na szosę, która wiodła w stronę Warszawy. Nie potrafię powiedzieć teraz, ile trwała moja wędrówka do Warszawy, ale tam właśnie dotarliśmy. Po drodze co chwila były naloty samolotów, więc trzeba było padać, chronić się, bo bomby leciały. Po jakimś czasie nie mogłam już iść, bo strasznie mnie nogi już bolały. W pewnym momencie, obok nas, znalazł się jakiś zabłąkany koń - bez uprzęży i bez siodła. Mój ojczym ze znajomymi tramwajarzami, którzy do nas dołączyli, wpadli na pomysł, żeby mnie na tego konia posadzić. Tak więc dalej jechałam na tym koniu. Podczas jednego z kolejnych nalotów zgubiłam ojczyma. To był zawsze popłoch i zamęt, jak samolot się zbliżał. Wszyscy się wtedy gdzieś szybko chowali, padali na ziemię i potem już ojczyma nie widziałam. Wołałam, szukałam, ale nigdzie go nie było. Byłam zrozpaczona, bo zostałam sama i to jeszcze bez konia, który również gdzieś mi przepadł. To było cały czas na tej szerokiej szosie prowadzącej do Warszawy. I cały czas szedł tłum ludzi, matki z dziećmi, kołyskami, wózkami, wozy, czasem jakiś samochód przejechał… Nagle patrzę – jedzie jakiś wóz chłopski z koniem, a tuż przy nim idzie harcerz - ten mój wysoki sąsiad. Wołam za nim: „Panie Zygmuncie! Panie Zygmuncie!” Na wozie siedzieli inni łódzcy harcerze. Dołączyłam do nich, wsiadłam na wóz i odtąd już byliśmy razem. W ten oto sposób razem dotarliśmy do Warszawy. Tam natrafiliśmy na jakąś strażnicę, do której się zgłosiliśmy. Wcześniej to był jakiś budynek cywilny, ale z chwilą wybuchu wojny stał się takim małym wojskowym garnizonem i był pod opieką dwóch pułkowników. Jeden z nich przygarnął nas do siebie. Chcieliśmy jakoś pomóc. Była tam kuchnia, więc i przy kuchni pomagałam. Walka o stolicę trwała już na całego - samoloty, bomby, alarmy, strzelanina. Nam broni nie dali, ale pomagaliśmy ludziom cywilnym, uchodźcom i rannym. U nas też można było dostać talerz zupy, pomoc medyczną itp. Walka po jakimś czasie ucichła i Warszawa się poddała… Wtedy to i sam Hitler przyjechał do stolicy. Polska przestała istnieć, a Niemcy stali się władcami na naszych ziemiach. Dostaliśmy wtedy przepustki od Niemców i mogliśmy wrócić do naszego miasta, do Łodzi.
Podczas naszego pobytu w Warszawie, w stajni, która należała do garnizonu, przechowaliśmy tego naszego konia i wóz. Mieliśmy więc czym wrócić. Chłopakom udało się zdobyć broń, bo magazyny się paliły, to łatwo można było coś stamtąd wyciągnąć. Oni tę broń potem dobrze schowali przywiązując ją pod naszym wozem. Dotarliśmy szczęśliwie do Łodzi, choć po drodze kontrolowali nas i rewidowali kilka razy sprawdzając też wóz, ale nie przyszło na szczęście żadnemu Szwabowi do głowy, że coś tam może być pod spodem. W Łodzi wiadomo – wojna na całego, więc mowy nie było, żeby sobie spokojnie w domu siedzieć. Albo trzeba było do Niemiec na roboty jechać, co mnie na szczęście ominęło, albo trzeba było dla Niemców na miejscu pracować. Pracowałam więc w niemieckiej fabryce wojskowej. Moja praca polegała na sprawdzaniu części do amunicji, która była w takich dużych koszach. Musiałam szacować czy dana amunicja jest jeszcze dobra, czy już nie. Jakaś aparatura też była do tego sprawdzania. Ja postanowiłam działać na szkodę Niemców i te uszkodzone części mieszałam z tymi dobrymi. Robiłam to cały czas i jakoś mi się udawało, nikt się nie połapał. Ale pamiętam, jak pewnego razu naczelnik czy właściciel tej fabryki wpakował mi głowę do wiadra z wodą. W pewnym momencie na szczęście przestał, bo bym się utopiła w tym wiadrze. W fabryce pracowałam do wyzwolenia Łodzi.
Z chwilą powrotu do Łodzi automatycznie zaczęła się konspiracja i mój udział w niej. Miałam pod sobą dzielnicę Hojny i swoich ludzi, których wysyłałam na przegląd, na szosę Pabianicką. To była ważna szosa, która prowadziła na zachód. Moi ludzie obserwowali transport niemiecki, który przemieszczał się tą drogą. Dziewczęta zbierały notatki, zdawały mi relacje, przekazywały raporty, ja je notowałam i przekazywałam dalej. Na przykład Bogusi Sierpińskiej, która zginęła później w Powstaniu Warszawskim. Moją szefową była koleżanka z klasy Halina Kłąb – Szwarc, wybitna agentka AK, później profesor medycyny. Była to bardzo zdolna i bardzo inteligentna dziewczyna. Jej też przekazywałam sprawozdania o transporcie niemieckim. Ona podczas wojny podpisała Volkslistę, nauczyła się bardzo dobrze języka niemieckiego i zmieniła nazwisko z Kłąb na Klomb, ale to było wszystko w ramach konspiracji. Ja z początku nie miałam pojęcia o powodach tych decyzji i wypięłam się na nią, posądzając o zdradę ojczyzny i nie myślałam wtedy o niej inaczej, jak o „wstrętnej Niemrze”. A ona to zrobiła na zlecenie organizacji i dla ojczyzny właśnie. Dzięki temu, że przyjęła wtedy Volkslistę i niemieckie nazwisko, mogła udawać wielką Niemkę; miała dojścia i możliwość swobodnego poruszania się w niemieckich środowiskach. Kiedyś, już po wojnie, jak przyjechałam do niej do Warszawy, to opowiadała mi historię jak pewnego razu dostała się do biura Göring’a. Wyglądało to tak, że w jakimś mieście, w którym akurat wtedy przebywała (nie pamiętam nazwy), będąc w toalecie jakiejś instytucji, myła ręce i podsłuchała rozmowę trzech Niemek. Ta jedna opowiadała, że ma kłopot, bo chciała wziąć dłuższy urlop, ale szef się nie zgodził. Powiedział jej, że jak znajdzie zastępstwo, to dostanie ten urlop. Halina przysłuchiwała się tej rozmowie i nieśmiało wtrąciła się mówiąc, że akurat jest wolna przez te dwa tygodnie, czy nawet dłużej, bo przyjechała tu w odwiedziny do ciotki i chętnie może ją zastąpić. W ten sposób dostała się do niemieckiego biura samego Göring’a. Ona tam miała dojścia do różnych dokumentów, map; miała też taki mały szpiegowski aparat fotograficzny. Dzięki jej działalności konspiracyjnej zostało zbombardowane i zniszczone miasto Hamburg. Później w Łodzi została aresztowana za działalność konspiracyjną, przesłuchiwana, torturowana i miała zostać rozstrzelana. Na szczęście udało jej się uniknąć kary śmierci, bo wkrótce potem nastąpił koniec okupacji niemieckiej i do Łodzi weszli Rosjanie. Wtedy właśnie udało jej się uciec z więzienia i uniknąć wykonania tego wyroku.
Tak ta nasza konspiracja wyglądała. Wiem, że moja działalność też dużo przyczyniła się do walki o wolność i wyzwolenie. Każda z nas, dziewcząt, od szeregowej do wyższej rangą, miała duże znaczenie w tym wszystkim. My wszyscy pracowaliśmy na wspólny sukces i zwycięstwo.
W życiu nie należy być zbyt pysznym, nadętym i myśleć o sobie nie wiadomo co. Nie należy też być zbyt skromnym. Trzeba umieć znaleźć złoty środek.
„Wciąż jeszcze za plecami mam te moje niedomknięte drzwi, więc spoglądam czasem, co pozostało tuż za mną, albo i dalej, dawniej i bardzo dawno… Widzę te okruszki życia, te krótkie pasemka mojej bardzo długiej przeszłości, przeplecione momentami zdarzeń zawierającymi ładunek nostalgicznej pamięci lat młodości, które przeminęły wraz z moją epoką. W moich oczach świat staje się zupełnie inny niż znany mi sprzed lat, a przecież wciąż fascynuje, jak samo życie w niezmierzonej mnogości jego form…”
/fragment książki Aleksandry Zofii Pijanowskiej – Adamczyk „Przez niedomknięte drzwi”/
Pani Aleksandra została odznaczona Medalem za Udział w Wojnie Obronnej 1939 r., Krzyżem Armii Krajowej i Odznaką Akcji Burza. Jest Podporucznikiem Wojska Polskiego oraz Weteranem Walk o Wolność i Niepodległość Ojczyzny.