- W empik go
Wojna z pięknem. Reportaż o oszpeceniu Szwecji - ebook
Wojna z pięknem. Reportaż o oszpeceniu Szwecji - ebook
Czy chodzi o ten osobliwy szwedzki strach przed tym, co nienowoczesne? Na to wygląda.
Postęp ponad wszystko! Transformacja, innowacja, digitalizacja, automatyzacja, rewitalizacja, modernizacja, a do tego elastyczność, mobilność i funkcjonalność. Smart plus flex w wersji ultra. Koszty? Wyburzone historyczne serca miast, wioski widma, gigantyczne zręby pod centra logistyczne i serwerownie, turbiny wiatrowe, a ponad nimi zamiast zorzy polarnej niegasnąca, czerwona łuna…
Witamy w Szwecji, kraju inżynierów, gdzie o ludziach związanych z kulturą mówi się „człowiek kardigan” i „cioteczka kulturalna”.
Dziennikarz Fredrik Kullberg przemierza swój kraj, aby pokazać, że racjonalizm i rozwój mogą mieć też ciemne strony. Rozmawia z politykami, historykami, deweloperami, architektami. Próbuje odpowiedzieć na pytanie, kto jest odpowiedzialny za niszczenie naturalnego i kulturowego krajobrazu Szwecji. Kto toczy tę wojnę z pięknem? Kullberg odkrywa, że na kształt szwedzkich miast ciągle ma wpływ pewien manifest, który powstał blisko sto lat temu. Przy okazji reporter ustala, że tylko w latach sześćdziesiątych XX wieku wyburzono niemal połowę budynków mieszkalnych powstałych przed rokiem 1900 – jednocześnie prawie jedna trzecia architektów mieszka w domach wybudowanych przed rokiem 1930. Jak to możliwe?
W swoim reporterskim dochodzeniu autor dociera na sam koniec ślepej uliczki, w jaką zagonił Szwecję fetysz bezrefleksyjnie rozumianego postępu. Jeszcze niedawno niszczono tam krajobraz pod hasłem modernizacji, dziś tłumaczy się to walką ze zmianami klimatu. Przecież wielkoskalowe, rujnujące środowisko kopalnie wanadu są konieczne do realizacji zielonej wizji pierwszego na świecie państwa wolnego od paliw kopalnych…
Wojna z pięknem jest ponurym rewersem pocztówki ze Szwecji. Dla nas w Polsce to pocztówka z przyszłości.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65970-70-1 |
Rozmiar pliku: | 865 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jestem klockiem mieszkalnym w wolnym porcie w Göteborgu w mglisty poranek
i cyfrowym szyldem reklamowym przy plaży nad jeziorem Siljan.
Jestem pobazgraną wiatą autobusową w Karlskronie, mieście wymarłych sklepów,
i zaspą jednorazówek wzdłuż jałowego wybrzeża Bohuslän.
Jestem ściętymi wierzbami w zatoce Riddarfjärden
i skrzeczącymi schodami ruchomymi w centrum komunikacyjnym Söderhamn.
Jestem pustymi witrynami sklepowymi wzdłuż niezliczonych ulic Królewskich
i plastikowymi belami z kiszonką na polach w archipelagu Roslagen.
Jestem składowiskiem urobku pogłębiarek przy latarni morskiej na wyspie Vinga
i głębokimi koleinami po kombajnach w zrąbanych lasach Hälsinglandii.
Jestem nieprzebytymi plantacjami świerków na letnich pastwiskach
i złą aurą w biurze z podziałem na strefy aktywności na Södermalmie.
Jestem martwymi powierzchniami parkingowymi przed stadionem Hovet
i nudą w podupadającym centrum handlowym w Malmö.
Jestem dzieciakiem wyprawionym w wakacje na pole betonu
i ponownie zakrzewioną rozpaczą Smalandii.
Jestem popołudniową monotonią wzdłuż przeskalowanych autostrad
i wieczornym, i nocnym ciągłym ruchem ciężarówek.
Jestem potężną presją e-handlu
i brutalistycznym wieżowcem w Karlstad.
Jestem centrum logistycznym zacieniającym zieloną łąkę
i bladoczerwonym światłem masztu 5G.
Jestem planami urbanistycznymi, przez które łapię się za głowę,
i bzyczeniem monstrualnych serwerowni pewnego czwartkowego wieczoru.
Jestem dziwnym blaskiem wieży wiatrowej
i decyzją gminy o nakazie rozbiórki w Borås.
Jestem zlikwidowaną księgarnią w mieście Flen
i stertami złomu przy zakładzie utylizacyjnym w Västerås.
Kocham mój kraj i ludzi, którzy tu żyją,
chociaż naturalnie kwestionuję to i owo,
co dzieje się wokół mnie.
Brzydota nastręcza się.
To całkiem pewne.
Coś poszło tu źle.
Zupełnie nie poszło.
Czy stoją za tym jakieś wyliczenia?
Czy jesteśmy skazani na jakiś diaboliczny plan?
Na podstawie tekstu piosenki
Mitt land (Mój kraj) Alfa Robertsona1. SKANIA: OPOWIEŚĆ O DWÓCH MIASTACH
Kristianstad, średniej wielkości miasto z czterdziestoma tysiącami mieszkańców, założone przez króla Chrystiana IV, kiedy Skania była jeszcze duńska.
Mieszkańcy Kristianstad są dumni ze swojej historii, chętnie jednak spoglądają ku przyszłości i temu, co ma nadejść – to oficjalna i ogólnie przyjęta wersja. Taką też zamieszczono w anglojęzycznym przewodniku wydanym przez gminę.
Myśl innowacyjna daje o sobie znać na każdym kroku: są tu nowoczesne galerie handlowe, rezerwaty przyrody oraz ogromna hala, w której odbywają się wydarzenia sportowe i inne duże imprezy – czytamy dalej w przewodniku 10 ways to enjoy Kristianstad.
Podczas pobytu w tym bogatym w tradycje mieście handlowym odkrywam świetną ofertę małych sklepików mieszczących się w starych kamienicach, wzdłuż ulic i na dziedzińcach. Można w nich szperać godzinami. Zaledwie trzy kilometry dalej, w miejscowości Hammar, na obszarze, który jeszcze niedawno ceniono ze względu na doskonałą ziemię uprawną, rozsiadło się nowo wybudowane centrum handlowe C4 Shopping. Obiekt ten, jak niemal wszystko współcześnie, „został zaplanowany w długoterminowej perspektywie zrównoważonego rozwoju” i – wraz z niespełna setką sklepów i punktów usługowych – oferuje nieograniczone możliwości zakupowe.
A jeśli komuś wciąż mało, może po prostu udać się do Gallerii Boulevard – monumentalnego kompleksu handlowego, który przed paru laty zdominował centrum Kristianstad i pochłonął powierzchnię dwunastu kwartałów wzdłuż Östra Boulevarden.
Galleria Boulevard, zwana przez mieszkańców blokiem wschodnim, to długi na ponad trzysta metrów prostokątny klocek z betonu i szkła, w jednej trzeciej pusty i niewynajęty, sygnowany marką biura architektonicznego Fojab. Swoim kształtem, przywodzącym na myśl brutalne odnowy miast w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku lub architekturę dawnej NRD, budynek drastycznie narusza starą, siedemnastowieczną sieć ulic o układzie kratowym.
Być może stąd – to tylko teoria – bierze się powszechny sceptycyzm wobec galerii, który zdaje się przeważać wśród zorientowanych na przyszłość mieszkańców Kristianstad. Słyszę go w odpowiedziach kilkorga przechodniów, kiedy pytam ich o zdanie na temat Gallerii Boulevard.
– To hańba dla całego miasta. W ogóle nie pasuje do otoczenia. (Mężczyzna po sześćdziesiątce).
– Przykre. (Jego żona).
– Jest w porządku, bo mam blisko. Lubię ją, mimo że bywa nazywana betonowym klocem. Chociaż przez to, że mają tyle niewynajętego, jest tu trochę nudnawo. (Emerytka z siatkami ze sklepu Coop).
– Co sądzę o wyglądzie? No nieee... (Nelly, około dwudziestu lat).
– Trochę dziwne, że postawili coś tak wielkiego. Na jakiej podstawie? Każdy obawia się, że będzie jak z tymi ogromnymi, pustymi galeriami w Stanach. (Młody mężczyzna w czapce z daszkiem).
I tak dalej. Ten negatywny ton wybrzmiewający w mojej losowej miniankiecie przeprowadzonej przy placu Hästtorget pojawia się również w zaciętej debacie na temat planowania miejskiego, która od dawna wrzała i wciąż wrze na łamach dziennika „Kristianstadsbladet”.
– Myślę, że mam coś do powiedzenia (...) o tym, jak zmieniał się wizerunek Kristianstad w oczach samych mieszkańców. Od bycia małym, dumnym miasteczkiem emanującym ciepłem i bezpieczeństwem, aż po próby stania się konkurentem obserwującym z przejęciem to, co robi „duże miasto”. Życie z błędnym obrazem samego siebie, co, moim zdaniem, cechuje Kristianstad, jest wyniszczające. Decyzje podejmuje się na złych podstawach. Musimy znaleźć drogę powrotną – mówi jeden z miejskich przedsiębiorców w wywiadzie dla gazety.
W swojej pracy licencjackiej Anna Lagerquist i Elisa Johansson z Instytutu Technicznego w Blekinge poddają naukowej analizie wpływ Gallerii Boulevard na Kristianstad. „Galleria Boulevard stanowi w mieście barierę zarówno fizyczną, jak i społeczną. Ogromne niewykorzystane powierzchnie – puste lokale, sześciopiętrowy parking kubaturowy i wciąż prowadzone remonty w południowej części obiektu – anektują przestrzeń publiczną. Między godziną dziesiątą a dziewiętnastą w dni powszednie i między dziesiątą a siedemnastą w weekendy galeria jest ogólnie dostępna, po czym zmienia się w fizyczną przeszkodę. (...) Z uwagi na to, że galeria ma tylko trzy wejścia, stanowi również barierę społeczną w kontekście bezpieczeństwa. Na tyłach budynku, które przylegają do kanału miejskiego, zarówno pole widoczności przechodnia, jak i widoczność jego samego są mocno ograniczone. Poza godzinami otwarcia galerii może to wzbudzać poczucie zagrożenia”.
Zagrożenie.
Przeskalowanie.
Społeczna i fizyczna bariera.
To chyba nie do końca to, co gmina Kristianstad chciała osiągnąć dzięki budowie Gallerii Boulevard.
Pierre Månsson myśli przez chwilę.
Mija kilka sekund.
Dokładnie pięć.
Pierre Månsson (Szwedzka Partia Ludowa) jest radnym w Kristianstad. Zadałem mu pytanie: czy Galleria Boulevard jest ładna?
Månsson spogląda wzrokiem jasnowidza przez okno sali konferencyjnej i namyśla się jeszcze chwilę.
Ystad, nieco mniejsze miasto w Skanii, godzinę drogi od Kristianstad.
Zatrzęsienie domów z murem pruskim wzdłuż krętych ulic.
Średniowieczne centrum to unikalny selling point i siła napędowa turystyki i biznesu.
– Wchodząc w tę nieregularną scenerię uliczną, w przestrzeń, której końca nie widać, czujesz się na swój sposób otulony. To przemawia do ludzi – mówi antykwariusz Karl Ekberg podczas naszego spaceru starymi uliczkami.
Ciekaw jestem, dlaczego właśnie Ystad stało się jednym z najlepiej zachowanych miast, a być może najlepiej zachowanym miastem w Szwecji, i co to oznacza dla mieszkańców, którzy w nim żyją.
Jak wyjaśnia Ekberg, aż do XIX wieku ludzie nie widzieli konkretnego powodu, aby majstrować przy średniowiecznej spuściźnie. Życie wewnątrz murów małego nadmorskiego miasteczka toczyło się jak dawniej, być może nieco sennie, jednak do przodu. Niemal cały handel odbywał się przez port, a grunty uprawne wokół miasta uznawano za zbyt żyzne, by na nich budować.
Industrializacja przyniosła drogi kolejowe i maszyny. Wprawdzie na stosunkowo niewielką skalę, ale rozwinęły się warsztaty i cukrownie. Wbrew oczekiwaniom władz Ystad nie znalazło się na trasie Głównej Linii Południowej (Södra stambanan) – ten zastrzyk dla gospodarki przypadł w udziale Malmö. Ystad pozostało w cieniu. Dopiero na przełomie XIX i XX wieku miasto rozrosło się poza historyczne centrum, do czego w dużej mierze przyczyniła się ekspansja terenów wojskowych.
W okresie powojennym tempo zmian rosło. Modernizm, dobro publiczne i Domusy pukały do drzwi także w Ystad, gdzie architektem miejskim był pryncypialista Rune Welin, a stowarzyszenie ochrony zabytków działało niezwykle prężnie. Ystad stanowczo sprzeciwiło się masowym rozbiórkom i brutalnej reorganizacji planu miasta. Pomysł postawienia w samym centrum standardowej, czworobocznej bryły Domusa nie zyskał poparcia. W tym przypadku, a nie była to częsta sytuacja, to Związek Spółdzielni musiał iść na ustępstwa.
Spójrzmy na efekt: specjalnie zaprojektowany, znacznie smuklejszy niż zazwyczaj dom towarowy z mansardowym dachem, który dyskretnie wystaje ponad przyklasztorną zieleń (w miejscu Domusa znajduje się dziś centrum handlowe sieci Åhléns).
Architekt Rune Welin nie był bynajmniej reakcjonistą, przeciwnie, był zdeklarowanym funkcjonalistą, który w młodości pracował z najwybitniejszymi reformatorami architektury swoich czasów. Po objęciu stanowiska architekta miejskiego w Ystad zorientował się jednak, że stare domy to najwspanialszy zasób miasta. W ciągu swojej niemal trzydziestoletniej kariery Welin zrealizował konsekwentny program konserwatorski – w tym samym czasie, gdy jego koledzy pochłonięci byli wyburzaniem, torowaniem drogi automobilizmowi i rewitalizacją miast.
– Welin nie bał się wyburzenia tego czy owego. Za jego kadencji zlikwidowano dużo domów, także w sercu starego centrum. Powstałe przestrzenie wypełniał nowoczesnym budownictwem, ale zawsze z jakimś charakterystycznym elementem – mówi Ekberg, przystając przy jednym z wyraźnych przykładów tego stylu, budynkiem pralni chemicznej przy ulicy Pilgränd. Obiekt ten należy do jego osobistych faworytów stylu funkis, a wzniesiono go z wysokiej jakości materiałów, takich jak kamienie z Olandii, drewno tekowe na ramy okienne czy szklane mozaiki z miejscowości Kosta.
Welin chętnie uciekał się też do pastiszu, czyli świadomego podrabiania istniejącego już stylu. Ekberg, na którym – jak na większości architektów – pastisze z reguły nie robią wrażenia, o późnych projektach Welina w Ystad, domach w stylu pruskim wybudowanych przy użyciu betonu i innych współczesnych materiałów, mówi w superlatywach.
– Są cudowne. Jak na, nie bójmy się tego powiedzieć, budy wzniesione w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku, dają ciekawe świadectwo przeszłości i świetnie współgrają z otoczeniem.
Nie dajmy się zwieść pierwszemu wrażeniu – nawet w najstarszej części Ystad znajdziemy wiele nowoczesnych budynków, jeśli za początek nowoczesności obierzemy końcówkę XIX wieku. Na uliczny krajobraz składają się zarówno najstarsze zachowane w Skandynawii domy z murem pruskim z roku 1480, jak i szklany front sklepu KappAhl z pierwszej dekady XXI wieku. Warstwa na warstwie. W miejsce muzealnego zaduchu – życie.
W latach osiemdziesiątych XX wieku miasto otrzymało też w prezencie Ziskę, postmodernistyczny, betonowy parking kubaturowy.
– Także w tym przypadku Ystad sprzeciwiło się konwencjonalnym rozwiązaniom oferowanym przez firmy budowlane. Ówczesny architekt miejski Claes Persson zapuścił żurawia do Włoch i zainspirował się bazyliką Palladiana w Vicenzie – dlatego otwory w budynku zwieńczono łukami w stylu klasycystycznym, a zwykły, szary beton zastąpiono gładszym, jaśniejszym – i droższym – białym. Jak na budynek parkingu Ziska wyjątkowo dobrze wtapia się w otoczenie – mówi Ekberg. – Miriady różnych stylów, które tworzą wspólną całość. Zachowujemy kontynuację w tym, co się buduje, i pewną ostrożność, która nakazuje, żeby nowe obiekty zastępowały stare pojedynczo. Bez zrównywania z ziemią całych obszarów. To, co mamy w Ystad, odbiega od standardów. I daje uciechę dla duszy – podsumowuje.
E-mail do biura architektonicznego Fojab (projektantów Gallerii Boulevard w Kristianstad) i do operatora nieruchomości Steen & Ström (jej właściciela): „Dzień dobry! Z tej strony Fredrik Kullberg, pisarz i dziennikarz. Piszę książkę o zmianach w krajobrazie szwedzkich miast i wsi i w tym kontekście interesuje mnie Galleria Boulevard w Kristianstad.
W raporcie Instytutu Technicznego w Blekinge galeria została nazwana przeskalowaną barierą w miejskim pejzażu. Czy ta krytyka jest zasadna? Czy jest coś, co mogliście zrobić inaczej?”.
Co złego, to gmina – Pierre Månsson, przewodniczący zarządu gminy, nie używa dokładnie tych słów, lecz sens wypowiedzi jest jednoznaczny.
Znajdujemy się w jego miejscu pracy, w Rådhus Skåne. To kolejny nowy, charakterystyczny dla Kristianstad budynek, również zaprojektowany przez architektów z Fojab. Zmieciono z powierzchni ziemi cały kwartał z dziewiętnastowieczną zabudową w sercu zabytkowego, siedemnastowiecznego miasta i zachowując kilka fasad, przerobiono na miejsce pracy dla siedmiuset urzędników.
Anders Almér, bloger zajmujący się tematyką architektury oraz doradca do spraw planowania miejskiego, opisuje Rådhus Skåne jako „architektoniczny błąd nieprawdopodobnej miary” i dodaje, że „te szkaradne, niskobudżetowe klocki, wstawione w sam środek kwartału, to skandal”. Jednocześnie ratusz został wyróżniony tytułem Budynek Roku 2015 przyznawanym przez czasopismo budowlane „Byggindustrin” oraz przedsiębiorstwo informacyjne Svensk Byggtjänst.
Na górze króluje bądź co bądź modernistyczna szklana konstrukcja, w której mieści się przestronna sala jadalna. Otwarty taras góruje nad starymi dachami i oferuje fantastyczny widok na Kristianstad i okoliczne równiny. Krajobraz faluje w upale. Jest końcówka skwarnego lata, temperatura sięga trzydziestu stopni. Uciekamy przed gorącem do klimatyzowanej sali konferencyjnej z oknami wychodzącymi na Stortorget.
Pierre Månsson siada plecami do panoramicznego okna. Mnie przypada widok na Gallerię Boulevard, widok, od którego praktycznie nie ma ucieczki, gdziekolwiek się jest w centrum Kristianstad.
To za kadencji Månssona jako radnego gminy Galleria Boulevard otworzyła swe wrota, jednak jej historia zaczęła się dużo wcześniej. Månsson opowiada, jak związek handlowców, inwestorzy, politycy i dziennikarze – właściwie wszyscy – domagali się od niego i jego poprzedników interwencji w krytycznym położeniu, w jakim znalazło się Kristianstad pozbawione statusu siedziby władz regionalnych oraz funkcji miasta garnizonowego.
Utrata połowy pracowników zarządu regionu oraz trzech pułków wojskowych, zamknięcie starych fabryk Ericssona – pozycja Kristianstad nieustannie słabła. Miasto potrzebowało nowego impulsu, a ratunkiem miała być Galleria Boulevard. W tej sprawie, jak mówi Månsson, zgadzali się niemal wszyscy. Dlatego tak dziwi to, że część najgorliwszych swego czasu zwolenników galerii uznaje ją dziś za najgorsze, co przytrafiło się Kristianstad. Jak gdyby co poniektórzy napawali się tragedią miasta.
– Ja też byłem za to odpowiedzialny i nie mówię tego, żeby się usprawiedliwić. Chcę ci tylko naświetlić okoliczności – tłumaczy Månsson, jedząc kupioną w sklepie sałatkę. – Pod wieloma względami Galleria Boulevard wniosła coś dobrego. Sporo sklepów jest całkiem okej, niemniej jako całość prezentuje się dość nędznie. Duct tape i puste lokale. Prędzej czy później trzeba będzie zadbać o nadanie jej świeżego wyglądu. Galeria, która nie kusi oka, przestaje działać. To dla nas największe źródło frustracji, bo nie spełniliśmy wszystkich obietnic, nie zrobiliśmy tego, co należało zrobić, aby była pełna. Nie wierzę, że część C, w której jeszcze trwa remont, zapełni się sklepami. Słyszysz chyba rozczarowanie w moim głosie?
Rozczarowanie częściowo wywołane przez właścicieli nieruchomości, którzy, jak sugeruje Månsson, trzymają gminę w garści.
– Właśnie tak. Chodzi o to, że ten teren już nie należy do nas, więc trudno nam cokolwiek w tej sytuacji poradzić.
– W takim razie co powinniście byli jako gmina zrobić inaczej?
– Galeria jest ewidentnie za duża. Patrząc z perspektywy czasu, widzę, że nie powinna była stanąć w takiej formie. I za to odpowiadamy my, bo mieliśmy przed oczami plan inwestycji. Centrum miasta wymagało wzmocnienia, prace posuwały się naprzód i w międzyczasie budynek stał się o wiele większy, niż zakładano. Stwierdzono potrzebę dodatkowych miejsc parkingowych, a firma Steen & Ström nie była całkiem... Zaprezentowane na początku pomysły nie znalazły pokrycia w tym, co przedstawiono jako efekt końcowy. Teraz wiem, że powinniśmy byli bardziej naciskać, przeważyło jednak przekonanie, że trzeba się dogadać, jakoś to załatwić – mówi Månsson i uderza palcem w blat stołu.
– Przejdźmy zatem do estetyki. Czy Galleria Boulevard jest ładna?
– Powiedziałbym, że... nie bulwersuje mnie tak jak wielu innych. Znaczny fragment terenu zajmuje duży parking kubaturowy, a te rzadko bywają piękne. Główna część obiektu, szeroko krytykowana i uznawana za szpetną, nie wywołuje we mnie skrajnie negatywnych emocji. Myślę, że jest zupełnie w porządku. Tylko zbyt duża – podsumowuje.
Bjørn Tjaum, dyrektor do spraw informacji na Skandynawię w firmie Steen & Ström, zgadza się z tym, że w przypadku Gallerii Boulevard pewne rzeczy można było zrobić inaczej. Z perspektywy operatora nieruchomości największy błąd popełniła gmina Kristianstad, która niemal jednocześnie oddała do użytku konkurencyjny kompleks handlowy C4 Shopping w Hammar. „Pracownicy, którzy zajmowali się galerią, nie są już u nas zatrudnieni – pisze Tjaum w odpowiedzi na mój e-mail. – W rozwój inwestycji byli też zaangażowani nasi właściciele z Francji, ale i tam nastąpiły spore rotacje. Przykro mi, że nie mam, jak Ci pomóc. Powodzenia z książką!”.
Twórcy projektu Gallerii Boulevard z biura architektonicznego Fojab są jeszcze mniej skłonni do powiedzenia kilku słów na temat tego, co im nie wyszło. Od rzeczniczki prasowej biura Pauline Berndtsson otrzymuję odpowiedź: „Dziękujemy za wiadomość! Twój raport zawiera wiele interesujących pytań, które również omawialiśmy przy realizacji projektu. Być może wywiąże się z tego debata!”.
Podsumowując: Kristianstad zostało obdarowane przeskalowaną galerią na miarę państw bloku wschodniego, którą z czysto estetycznego punktu widzenia doceniają tylko nieliczni i która, według autorek pracy dyplomowej z Instytutu Technicznego w Blekinge, stanowi barierę dla środowiska miejskiego.
Jak to się stało?
To wina gminy, wina polityków, wina inwestorów i wina operatora nieruchomości. Co więcej, to również wina architektów, handlowców, wina mediów, socjoekonomii, gospodarki, państwa i wojska. To także wina konsumentów, którzy kupują za mało lub w złym miejscu, przez co nasuwa się pytanie, czy przypadkiem nie jest coś nie tak z duchem czasu.
A zatem, krótko mówiąc, jest to wina wszystkich i niczyja.
Galleria Boulevard stoi, jak stała.
2. KOLOROWA SMART PRZESTRZEŃ SPOTKAŃ
To było zabójstwo z zimną krwią, brutalne i niewyjaśnione. Szczegóły rozpłynęły się w bezkresnym chaosie historii poza informacją, że – jak głosi legenda – narzędziem zbrodni była siekiera – jedna z takich, jakie mieli w zwyczaju nosić u pasa wolni mężowie wtedy, gdy rozegrał się ten dramat, czyli w roku 1120, pod koniec epoki wikingów, kiedy Szwecja już się chrystianizowała.
Ofiarą zbrodni był syn bogatego gospodarza Botwid z majątku Hammarby. Botwid przyjął chrzest w trakcie podróży handlowej do Anglii i w chwili śmierci był szanowanym i gorliwym piewcą nowej wiary. W dniu, który miał być jego ostatnim, błądził wśród wysepek u wybrzeża Södermanlandii swoją małą łódką w towarzystwie chałupnika Esbjörna i należącego do rodziny niewolnika, jeńca wojennego ze wschodu.
W prawdziwie chrześcijańskim duchu Botwid wykupił niewolnika, aby dać mu wolność. Czyste szaleństwo, myśleli w domu. Botwid miał plan, żeby wsadzić go na łódź płynącą w kierunku Gotlandii, skąd wyzwoleniec udałby się w dalszą drogę – w rodzinne strony na drugim brzegu Bałtyku.
Krążyli tak między cieśninami i plażami, przy których zwykły cumować statki kupieckie, aż w końcu się poddali. Nie znaleźli żadnej łodzi, która płynęłaby na Gotlandię.
Umęczeni i wygłodniali zeszli na ląd na wyspie Rågö. Botwid padł najpierw na kolana pod drzewem, aby się pomodlić, po czym odłożył siekierę i zasnął. Kiedy sen zmorzył także Esbjörna, niewolnik chwycił siekierę i odrąbał Botwidowi głowę. Odebrawszy w ten sam brutalny sposób życie chałupnikowi, zabójca wskoczył do łodzi i zniknął.
Cóż za wyraz wdzięczności!
O motywie zbrodni nie wiemy nic. To było przecież tak dawno temu.
Jeśli za cel postawiło sobie transformację ponadtysiącletniego krajobrazu rolniczego wzdłuż trasy E4 na południe od Sztokholmu, trudno było o lepszy sposób. Mowa tu o konsorcjum, w którego skład weszły gmina Botkyrka i koncern budowlano-deweloperski Skanska: wysadzone podczas prac skały porozrzucano na polach przy średniowiecznym kościele w Botkyrce. Nie dziesięć tysięcy, nie sto, lecz milion ton skał.
Milion ton. To właśnie tak dużo, jak brzmi.
Materiał skalny wydobyty przy budowie nowych sztokholmskich tuneli piętrzy się w stosach wysokości dziesięciu – dwunastu metrów i wyznacza szarą, hermetyczną, niegościnną strefę, w której rośliny nie mają szans na kiełkowanie i wzrost. Przywodzi ona na myśl krajobraz księżycowy lub spaloną po bitwie ziemię, a to wszystko w miejscu, w którym przetrwały najbardziej namacalne ślady jednej z najwcześniejszych i znamiennych szwedzkich legend o świętych. To właśnie tu dawno temu urodził się, żył i został pogrzebany Botwid, głosiciel wiary chrześcijańskiej. Na jego cześć wzniesiono tutaj kościół, a nazwa gminy – Botkyrka – nawiązuje do imienia zamordowanego siekierą bohatera.
Tony kamieni mają stabilizować grunt pod budowę nowego kompleksu handlowo-przemysłowego Södra Porten. Zaledwie kilkadziesiąt metrów dzieli najbardziej wysuniętą na północ część terenu, widniejącą na mapach konsorcjum jako Area of Operations A, od muru okalającego niebielony kościół z szarego kamienia, w którym od wieków spoczywają relikwie Świętego Botwida.
W reklamie konsorcjum Södra Porten jawi się jako „kolorowa smart przestrzeń spotkań z obiektami handlowymi, przemysłowymi i biurowymi”, „z dobrą dostępnością i wysoką siłą nabywczą”. W prospekcie nie znajdziemy wzmianki o legendzie Świętego Botwida, o pięknie krajobrazu rolniczego czy o kulturowo-historycznej wartości tego terenu.
Po drugiej stronie kościoła, w sąsiedztwie okazałego cmentarzyska z czasów wikingów, zaplanowano dalszą zabudowę w postaci modernistycznego osiedla, w którego skład wejdzie pięćset dwadzieścia maksymalnie czteropiętrowych szeregowców i domów wielorodzinnych. Przedstawiono także zamysł budowy węzła autostradowego. Na barwnej wizualizacji widać kompleks handlowy w formie, którą ma przyjąć w ciągu kilku lat. Jak to zwykle bywa, wizje przyszłości tworzone przez architektów zamieszkują młodzi, modni ludzie, wzorcowi smart ludzie, którzy poruszają się na rowerach i spacerują wzdłuż szerokich asfaltowych ścieżek wśród prostokątnych, wielopiętrowych budynków z betonu, stali i szkła. Po przeszklonej fasadzie jednego z nich pną się niepospolite rośliny. To mogłoby być Miami, mógłby być Frankfurt czy Dubaj, ale jesteśmy w Szwecji, a za miedzą stoi tradycyjny, kamienny kościółek z 1176 roku.
Zabójstwo Botwida przyprawiło przedchrześcijańską Szwecję o drżenie. W chwili, gdy odszedł z tego świata, Botwid był znany nie tylko ze swoich dobrych uczynków i rewolucyjnej jak na epokę wiary w Asów troski o nędzarzy i wyrzutków społeczeństwa, ale również z powodu cudów, których dokonywał w imię chrześcijańskiego Boga. Najgłośniejszym z nich był połów, w trakcie którego Botwid, mimo niesprzyjających okoliczności, aż po brzegi napełnił rybami dwie łodzie.
Podobne cuda zdarzały się jeszcze przez lata po śmierci Botwida za jego, jak wierzono, błogosławionym, męczeńskim wstawiennictwem. Niejeden poganin raniony nożem w czasie pijatyki został uzdrowiony dzięki sakramentowi chrztu i modlitwom do świętego. W imieniu Botwida wyburzano też przybytki bałwochwalczego kultu, a w ich miejsce stawiano nowe, majestatyczne kościoły, które pękały w szwach od tłumu nawróconych bezbożników.
Hordy ułomnych, kalekich, ślepych i trędowatych ciągnęły ze wszystkich stron do grobu Świętego Botwida, gdzie w cudowny sposób odzyskiwali zdrowie. Równie cudownie, wskutek kontaktu z relikwiami męczennika, z twardego gruntu wytrysnęło źródło czystej, zimnej, słodkawej wody – źródło, które bije do dziś.
Tradycja pielgrzymowania do kościoła w Botkyrce utrzymywała się przez setki lat, aż do reformacji za rządów Gustawa I Wazy w latach dwudziestych XVI wieku, a w niewielkim stopniu kultywowano ją jeszcze na początku XVII wieku. Kult Świętego Botwida obiegł również Finlandię i zdarzało się, że tłumnie przybywający z niej wierni tłoczyli się przed świątynią, a nawet musieli uiszczać opłaty za wstęp.
Botwid ukazał się w jednym z objawień Świętej Brygidzie, został mianowany patronem Södermanlandii i nadal widnieje na kościelnych ołtarzach i malowidłach ściennych wraz z symbolicznym atrybutem w postaci siekiery (narzędzie zbrodni) oraz z rybami w obu dłoniach (cud podczas połowu). Podobny wizerunek świętego jest w herbie gminy Botkyrka, który zdobi wszystko, co ma z nią związek, od flag i oficjalnych dokumentów po pojazdy.
Słowem podsumowania: Święty Botwid odgrywa zasadniczą rolę w opowieści o wczesnej historii Szwecji, o czym świadczy pokaźna spuścizna kulturowa. Tak brzmi pewien poświęcony mu wiersz z XIV wieku:
Rumieniejąca róża wyrasta
spośród kolczastych cierni
klejnot przedziwnej piękności
wyłania się z ziemi
gdy Botwid wychodzi
z nasienia bezbożnych
Jest pochmurny lipcowy dzień. Idę ze stacji metra przez betonową dzielnicę Hallunda na przedmieściach Sztokholmu. Tak jak pozostała północna część gminy Botkyrka, Hallunda ma status szczególnie newralgicznego obszaru według Policyjnego Departamentu Operacji Krajowych (Polisens nationella operativa avdelning – NOA).
Dla decydentów i inwestorów problemy z przestępczością, bezrobociem i uzależnieniem mieszkańców od zasiłków są silnym argumentem za dalszą zabudową terenu przy kościele. Mówi się, że projekt Södra Porten stworzy nawet cztery tysiące miejsc pracy i tym samym przyczyni się do zwalczania wykluczenia społecznego.
Zależność między nowymi obszarami handlowymi a sukcesami społeczno-politycznymi pozostaje niejasna. W gminie Botkyrka jest już pod dostatkiem centrów handlowych. Sklepy w okręgu Eriksberg przy hipermarketach Maxi i Bauhaus zajmują powierzchnię ponad trzydziestu tysięcy metrów kwadratowych. W kontekście rynku można już mówić o przesyceniu: interesy nie zawsze idą dobrze. W 2012 roku obiekt handlowy Centrum Hallunda zbankrutował po tym, gdy zamknięto kilka strategicznych sklepów, a jego nowi właściciele walczą niezłomnie, żeby odwrócić złą passę. W Botkyrce znajdziemy nieudaną, przez kilka lat ziejącą pustką galerię widmo Slagsta Strand, dziś pozbawioną sklepów i przerobioną na aparthotel. Z tego powodu konsorcjum Södra Porten zapewnia raz po raz, że plany zostaną skalibrowane tak, aby ograniczyć znaczenie handlu dla powstającej inwestycji. Prace jednak postępują.
Ostatnie blokowiska znikają za plecami i moim oczom ukazują się jeszcze niezabudowane pola. Skręcam na stary, uczęszczany już w epoce brązu szlak komunikacyjny Göta landsväg, mijam posępne hałdy skalne i idę w kierunku kościoła. Kosy i wróble świergoczą w gałęziach cmentarnych lip, ich śpiew przebija się przez nieprzerwany szum autostrady.
Kościół jest otwarty. Z organów dudni Bach. Ponadczasowe tony, które unoszą się nad pustymi rzędami ławek i odbijają od masywnych kamiennych ścian. Inny świat. Gabriella, młoda muzyczka pochodząca z okolicy, a obecnie zamieszkała w Malmö, spędza tu wakacje. Usadowiła się na emporze i ćwiczy.
– Miasto się rozrasta – mówi. – Gdzieś trzeba przecież mieszkać. Zastanawiam się tylko, czy to konieczne, żeby budować tak dużo właśnie tutaj.
Na zewnątrz Ove Forsberg, pracownik cmentarza, grabi liście przy kamiennym murze. Plany inwestycyjne bulwersują go, a nawet doprowadzają do wściekłości. Co za spustoszenie na tej świętej ziemi! Czy już nigdy nie zaznamy wytchnienia od tych bezdusznych centrów handlowych, które rozrastają się na wszystkie strony?
Anna, kobieta po pięćdziesiątce, mija nas, idąc z psem wzdłuż drogi. Ona też jest przerażona i zawiedziona. Jakim cudem to w ogóle legalne, żeby niszczyć piękno tego delikatnego krajobrazu, tak jak robi to Skanska w porozumieniu z gminą?
Gabriel Melki (Szwedzka Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza) jest radnym gminy Botkyrka i jedną z osób odpowiedzialnych za plany inwestycji. W rozmowie z reporterką radiową Katariną Gunnarsson przyznaje się do braku wiedzy na temat Botwida, świętego, który zdobi herb jego gminy, patrona kościoła w Botkyrce urodzonego w miejscu, w którym właśnie ma się rozpocząć budowa.
– Oczywiście wiem, że to historyczne miejsce, że wiążą się z nim ważne wspomnienia i tak dalej. Przyznaję, nie znam szczegółów na jego temat. Musiałbym pewnie przeczytać zapiski czy coś w tym rodzaju, ale nie z pamięci... – mówi Melki w reportażu radiowym w programie Studio Ett.
Mats Rönnbo, dyrektor do spraw rozwoju w Skanska i jeden z największych entuzjastów projektu Södra Porten, też nie wykazuje szczególnego zainteresowania znaczeniem Świętego Botwida dla dziedzictwa kulturowego.
– Nie, nie opowiem ci teraz historii o Botwidzie – mówi Katarinie Gunnarsson. – Mogę ci natomiast opowiedzieć mnóstwo innych historii. Jeśli zapytasz kogokolwiek w centrum Sztokholmu, co sądzi na temat Alby, Fittja czy Hallunda, nie odpowie, że to coś dobrego. To niezwykle istotne, żeby polepszyć status tych okolic. Wiesz, jak wielu mieszkańców nie jest w stanie zapłacić czynszu i musi iść na zasiłek? Wiesz to? Jeśli przyjmiesz odpowiednią perspektywę, zrozumiesz, dlaczego należy stworzyć nowe miejsca pracy w tym regionie.
Przypisy
W Szwecji praca licencjacka (licenciatavhandling) oznacza pracę naukową pisaną w pierwszej połowie studiów doktoranckich. Jej obrona pozwala uzyskać pośredni między magistrem a doktorem tytuł licencjata, na którym można zakończyć kształcenie akademickie. (Wszystkie przypisy w książce pochodzą od tłumaczki).
Sieć domów towarowych działających w Szwecji od 1956 do 2012 roku, przemianowana następnie na Coop.
Kooperativa förbundet (KF) – związek spółdzielni działający w Szwecji od 1899 roku, w przeszłości zarządca domów towarowych Domus.
Region administracyjny Kristianstad, którego stolicą było miasto Kristianstad, został zniesiony w roku 1996 w wyniku połączenia z regionem Malmöhus i utworzenia regionu administracyjnego Skania.
Jakub Sieczko
POGO
PREMIERA 13 MAJA 2022
Dwa słowa są w tej pracy zakazane: powołanie i bohaterstwo.
Jakub Sieczko, lekarz, specjalista anestezjologii i intensywnej terapii, przez sześć lat pracował w stołecznym pogotowiu ratunkowym. To osiem tysięcy godzin na dyżurach, tysiące twarzy, setki tragedii – raczej nie tych z pierwszych stron gazet. Kilka spektakularnych sukcesów i żadnego cudu, bo siły nadprzyrodzone mają na warszawskim Grochowie wolne. Ludzie jeżdżący karetką i nazywani czasem bogami – wcale nimi nie są. Próbują przetrwać w pogotowiu, nie popaść w obojętność lub samodestrukcję. Nie każdemu się to udaje.
Obcują z miastem bez filtra i pudru – z Warszawą śmierci, klubów ekskluzywnych i podrzędnych, brudu, głupich porachunków, złamanych serc i przede wszystkim niewidowiskowego, cichego cierpienia. Robią w nieszczęściu, które przytrafia się starym i młodym, bogatym i biednym, sławnym i anonimowym. Wszyscy są równi. I pogo też nie wybiera – jeździ do każdego.
Trzech ubranych na pomarańczowo trzydziestolatków musi patrzeć na rozpadające się cudze życia, choć często woleliby odwrócić wzrok. Taka praca, że patrzeć trzeba. Niekiedy udają przed sobą, że wcale nie chce im się płakać.
Lekarzowi czasem „bandaż się rozwija”, a czasem ma overbooking nieszczęść. Jednak gdy trzylatek nie zostaje półsierotą, nieszczęście staje się szczęściem. I to jest piękna chwila – zdradliwa, ale najpiękniejsza.
Anna Liminowicz
ZAMALOWANE OKNA
PREMIERA 25 MAJA 2022
To może być dom z dwuskrzydłowymi drzwiami. W pokoju z drewnianą podłogą czerwonoarmiści trzymali konie. Może nie być w tym domu nic ważniejszego niż rozpadająca się szafa z koszulami ojca na wieszakach.
To może być również ceglany czworak, dom nie z wyboru, ale z przymusu, za który po wojnie otrzymało się odszkodowanie – i lalkę po córce bauera.
To może być most w nie swoim kraju. Rzeka, której brzegi spinał, wciąż płynie, chociaż on istnieje już tylko na mapach – i niemieckich, i polskich.
To może być jezioro, które zamieszkiwały kormorany, po nich gawrony, potem krzyczące mewy, a wreszcie – łabędzie nieme. I to właśnie tych ptaków mogło później być żal najbardziej, gdy przyszło uciekać przed nacierającym frontem.
Zamalowane okna to książka o tym, że miejsce człowieka nie zawsze jest tam, gdzie się urodził i gdzie mieszka. W tych opowieściach z terenu dzisiejszych Mazur mieszają się losy: polskie, niemieckie, ukraińskie, ale nie ma w nich wielkiej polityki. Są ludzie obciążeni niedopowiedzianą przeszłością.
Anna Liminowicz – laureatka pierwszej edycji Konkursu Fotograficznego im. Krzysztofa Millera za odwagę patrzenia, fotografuje m.in. dla „The New York Times”, „The Globe and Mail”, „The Guardian”. Pisze, kiedy zdjęcia nie mogą pokazać wszystkiego. Sięga po aparat wtedy, gdy trzeba zamilknąć. Ta opowieść rozgrywa się między literaturą a fotografią.
Reportaż – obok oscypka, ogórków kiszonych i poezji –
to najlepsze, co mamy.
Mariusz Szczygieł
Książki Dowodów na Istnienie dostępne są na stronie
www.dowody.com