- promocja
- W empik go
Wolności moja - ebook
Wolności moja - ebook
Wolności moja. Książka o poszukiwaniu – reporterska podróż do granic wolności
Wolność to pragnienie, ekstaza, lęk i cena, jaką się za nią płaci. Nigdy nie jest pełna, zawsze coś ją ogranicza. Marzymy o niej, uciekamy przed nią, pragniemy i boimy się jej. Wolność to wybór – bywa trudny, a ci, którzy go dokonują, są trochę samotnikami. Tak jak bohaterowie tej książki.
Wśród nich znajdziecie osoby znane i zupełnie nie, Polaków i Szwedów, romantyków poliamorycznych, intelektualistów i artystów. A tematowi wolności przyglądamy się z wielu, czasem zaskakujących perspektyw. Opowiadają o niej postaci takie jak Agnieszka Holland, Sławomir Sierakowski, Piotr Ibrahim Kalwas i Andrzej Gryżewski. Zanurzamy się w opowieść o poszukiwaniu wolności, o jej traceniu i ponownym do niej powracaniu, spotykając po drodze także takie postaci jak Zlatan Ibrahimović, Elżbieta Podleśna, David Lagercrantz, pastorzy Kościoła Szwecji i szwedzka królowa Krystyna.
Tubylewicz z lekkością, a zarazem przenikliwością, zabiera nas w intelektualną podróż, w której konfrontujemy nasze wyobrażenia o wolności z rzeczywistością – czasem surową, czasem piękną.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8360-140-3 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
jesteś tak niejednoznaczna
Spóźniłam się z tą książką, nie dotrzymałam zapisanego w umowie terminu. Może nie da się pisać o wolności i niewolniczo trzymać grafiku, trudno powiedzieć. Na pewno są reportaże, które straciłyby, gdybym zmuszona była wyrzucić je z siebie rwącym potokiem, napisać zaraz po zrobieniu wywiadu, natychmiast po odbyciu podróży, pod wpływem pierwszego wrażenia, bez czasu na dojrzewanie, na noszenie w sobie.
W dzisiejszym świecie upieranie się, że potrzebny jest czas na przemyślenia, na uleżenie się i ułożenie, zaczyna być postawą radykalną, wolnościowym szaleństwem. Pisarze wypluwają z siebie książki jak łuski słonecznika. No cóż, wprawdzie Dorota Masłowska napisała Wojnę polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną w ciągu miesiąca i jest to współczesny klasyk, ale upieram się, że na rynku książki potrzeba też wolności grzebania się.
Hasło „wolność cytaty” wpisane w wyszukiwarkę internetową przynosi zalew ludzkich myśli o tym, że bez wolności nie da się żyć, bo jest najważniejsza. „Sekretem szczęścia jest wolność” dowodził Tukidydes, „Najlepszą drogą do postępu jest droga wolności” przekonywał John F. Kennedy, „Lepiej umrzeć w walce o wolność, niż być więźniem przez całe życie” śpiewał Bob Marley, „Nie urodziłem się po to, aby ktoś mnie zniewalał!” grzmi z zaświatów Henry David Thoreau. Wolność, schwytana w formę aforyzmu lub piosenki, elektryzuje i kusi. A jednocześnie wystarczy odrobina wnikliwości, nie trzeba do tego Ucieczki od wolności Ericha Fromma, żeby uświadomić sobie, że gdy patrzymy w lustro, to bardzo nam do twarzy z myślą, że jesteśmy indywidualistami, ale w zwykłym życiu na ogół wolności się boimy. Dlaczego? Bo bywa, że skazuje na samotność, a czasem też na inność, bo ma swoją cenę, bo uznanie cudzej wolności oznacza, że nic w życiu nie jest stałe. Poza tym wolność jest wymagająca, niejednoznaczna, trudna do uchwycenia, wymyka się definicjom – Joan Didion napisałaby, że to obraz, który drga na brzegach.
Dla mojego szwedzkiego znajomego teraz, kiedy zbliża się do sześćdziesiątki, wolnością jest to, że przestał się tak bardzo przejmować zdaniem innych ludzi. Kiedyś ich opinia oraz przynależność do grup i towarzystw, które mu imponowały, determinowały w jego życiu niemal wszystko. Dziś jest to coraz mniej ważne. Pół roku temu zepsuł mu się telefon komórkowy, w którym miał ponad pięćset numerów znajomych. Nie udało mu się odtworzyć listy kontaktów i poczuł wyzwolenie. Znalazł nowe, nieznane wcześniej miejsce na swobodny oddech. Rzecz niezrozumiała dla kogoś, kto nie dążył w życiu aż tak bardzo jak mój znajomy do tego, by błyszczeć i być lubianym, ale dla tego konkretnego człowieka była to wolnościowa eureka.
Może gdy oderwiemy się od myślenia o tematach z serii wielkich i poważnych, od wolności narodów i wolności słowa, gdy skupimy się na temacie wolności jednostki, to okaże się, że jest ona zawsze krojona na konkretną miarę. Nie ma czegoś takiego jak jedna wolność dla wszystkich.
Wielu powie, że wolność dają pieniądze, a przecież każdy z nas spotkał w życiu ludzi uwięzionych w rzeczach i trosce o nie, zbyt zajętych zarządzaniem majątkiem i prestiżem, by znaleźć czas na cokolwiek innego. Przykłady ambiwalencji tego typu można mnożyć, ale nie o tym traktuje ta książka. O czym zatem jest? Myślę, że o poszukiwaniu różnych rodzajów wolności, o jej traceniu i ponownym do niej powracaniu, a także o ludziach, którzy wzbudzili moje zainteresowanie swoim spojrzeniem na ten temat, o ich prywatnym, wręcz intymnym doświadczeniu. A poza tym o kilku ważnych dylematach współczesności, które dodatkowo komplikują odpowiedź na pytanie, czym wolność w ogóle jest.
Pojawiam się w tej książce i ja, moje myśli, pytania i wnioski. Dlaczego? Bo uparcie nie zgadzam się z przekonaniem, że gdy opowiadamy o faktach i prawdziwych ludziach, sami mamy zniknąć. Nigdy nie godziła się na to wspomniana wcześniej Joan Didion, której reportaże pełne są prowadzonych z dystansu obserwacji, ale także jej samej. Jak wyraził to Hilton Als w przedmowie do zbioru tekstów legendarnej dziennikarki Powiem wam, co o tym myślę, Didion uważa, „że prawda jest tymczasowa, a jedyną rzeczą, która ją potwierdza, jest to, kim jesteś w chwili pisania tego czy tamtego tekstu, a twoje radości, skłonności i uprzedzenia też są częścią pisarstwa”. Głęboko się z tym zgadzam.
Jakie są moje marzenia o wolności? Jest ich wiele i sporo już zrealizowałam. Za wolność uważam życie pomiędzy Szwecją a Polską, przynależenie do dwóch krajów, choć do żadnego z nich tak do końca, pisanie w dwóch językach, wybieranie z gotowych kulturowych pakietów przekonań, które wydają się najbliższe mnie samej. Mam wrażenie, że owo „pomiędzy” pomaga mi w odnajdywaniu wolności myślenia. A może tylko zmusza do podważania prawd uznawanych za stałe? Maciej Zaremba Bielawski w artykule na temat Leny Andersson, pisarki i publicystki (moi czytelnicy mogli ją spotkać w książce Szwedzka sztuka kochania. O miłości i seksie na Północy), napisał słowa, które wydały mi się bliskie: „Istnieje pewien szczególny rodzaj sceptyków, których prowokuje każda sytuacja, w jakiej wyczuwają konsensus zbudowany na owczym pędzie. Niekoniecznie wzbudza ich nieufność sam dyskutowany problem, chodzi raczej o pełną zgodność, to ona budzi w nich podejrzenie, że mamy do czynienia z bezmyślnością”. Ależ jest mi bliski ten rodzaj sceptycyzmu.
Ostatnio zaczynam mieć poczucie, że dojrzałość to także ciekawa forma wolności. Zwłaszcza ta dojrzałość, w której jest wiele samoświadomości – ma ją wielu moich bohaterów. Czy wolność jest dla nich łatwa? Nie sądzę. Czy są wolni? Może raczej tacy bywają, ale na pewno bardziej niż wielu innych.Wolność we mgle
Poszukiwania Jarosława Czechowicza
Grudzień 2022, osiedle Tadeusza Kościuszki, Wieliczka – wolność pozbywania się rzeczy
Śnieg kocha, słońca nie znosi. Za oknami śnieg i słońce. Siedzimy w jego mieszkaniu, w którym jest dużo czerwieni i wyraźne ślady przytulności, ale coraz mniej rzeczy. Półki, które były pełne książek, świecą pustkami.
– Otaczanie się rzeczami, które lubię, to była moja obsesja. Po życiu w dziewięciu wynajmowanych mieszkaniach w Krakowie, w których wszystko było tymczasowe i trzeba było pytać właściciela, czy wolno wbić gwóźdź, żeby powiesić obrazek, wprowadziłem się do własnych czterech ścian i zacząłem gromadzić przedmioty. Stałem się zbieraczem gadżetów, obrazków, figurek, świeczników, kubków, lampek. Potrafiłem czuć dziką satysfakcję, że kupiłem sobie rzeźbę w kształcie ręki, która mi się spodobała. To była moja wolność: wejść na stronę z designerskimi akcesoriami do domu i coś zamówić. Raz odwiedził mnie znajomy i powiedział, że w moim mieszkaniu nie mógłby wytrzymać, bo jest w nim wszystkiego za dużo. Mnie było z tym przytulnie, ale zacząłem rozumieć, że może robi się tu skansen. Kiedy podjąłem decyzję o wyjeździe na Islandię, uznałem, że nie będę pakował tych klamotów w kartony i wysyłał na wyspę. Zabiorę ze sobą dwie walizki po dwadzieścia pięć kilo i tyle: ubrania, kijki do nordic walkingu i może kilka czerwonych dodatków, żeby nie zwariować od nadmiaru bieli. Najważniejsze są jednak ciepłe swetry i skarpety, bo tam nawet latem chodzi się w swetrze, taka aura. I wiesz co, poczułem wielką ulgę. Nową swobodę. Teraz pozbywam się wszystkiego, na przykład tony papierów. Po dziewiętnastu latach pracy jako nauczyciel miałem mnóstwo makulatury, jakieś umowy, notatki jeszcze ze studiów. Dwie niszczarki spaliłem, inna rzecz, że kupiłem najtańsze na Allegro – jedna spaliła się po tygodniu cięcia, a druga po dwóch tygodniach. Musiałem dokończyć niszczenia ręcznie, co okazało się męczące. Pozbywając się papierów, uświadomiłem sobie, że równie łatwo mogę pozbyć się wszystkiego, co tutaj mam. W sumie do niczego nie jestem już przywiązany. Cały mój księgozbiór, tysiąc pięćset książek, przejął jeden antykwariat. Patrzenie na puste regały było z początku trudne, bo książki były dla mnie zawsze czymś najcenniejszym, fetyszem, lubiłem zapach kartek, choć od lat wolę czytnik, kiedy oddaję się lekturze. Ale tak po tygodniu, może dwóch, puste półki przestały mi przeszkadzać i uświadomiłem sobie, że przez całe życie, a mam czterdzieści cztery lata, przywiązywałem się do czegoś, co nie było istotne. Potrzeba otaczania się rzeczami wynikała z tego, że wychowałem się w biedzie i jako dziecko nigdy niczego nie miałem. W podstawówce mnie stygmatyzowano, bo chodziłem z okropnym brązowym tornistrem, a tylko taki matka mogła mi kupić, tylko na taki było ją stać, bo przepijała pieniądze. Do dziś pamiętam, jak w pierwszej czy drugiej klasie dzieci się ze mnie wyśmiewały, że jako jedyny nie mam dżinsów. Zresztą co tam spodnie, my z siostrą często nie mieliśmy co jeść. Dlatego w dorosłości zacząłem zbierać rzeczy, rozkoszować się tym, że mnie na nie stać. A teraz czuję, jaka to wolność móc się tych rzeczy pozbyć. Euforyczna wolność!
Rok 2019, Sztokholm – wolność marzeń
Ze strachu przed lataniem się nie wyzwolił, ale nauczył się go znosić. Długo marzył o podróżach, jednak myśl o wejściu do samolotu paraliżowała go. W końcu to przełamał i zaczął odkrywać kraje północy. W samolotach umiera z przerażenia, ale lata.
– Wiem, że to naprawdę mało prawdopodobne, że zginę w samolocie.
Mój mózg to pojmuje, ale moje ciało nie. Na tydzień przed każdym lotem mam biegunkę, pocę się, nie mogę spać, trzęsę się cały. Nie jestem w stanie nad tym zapanować, po prostu panicznie boję się latać i wcale mi to nie przechodzi. Im więcej latam, tym bardziej się boję, samo wejście do samolotu jest dla mnie niesamowitym wysiłkiem, ogromną pracą. Ale latam, bo nie chcę, żeby mnie ten strach zniewalał.
Jednym z pierwszych krajów, które odwiedził, była Szwecja, nie pamiętam dokładnie, w którym roku przyjechał, ale to wtedy się zaprzyjaźniliśmy. W tym uśmiechającym się do mnie ciepło człowieku w okularach w czerwonych oprawkach i w czerwonych spodniach zawsze imponowało mi to, że udało mu się jakoś wyzwolić z traum dzieciństwa, które opisał we wstrząsającej książce Toksyczność. Alkoholizm matki, samobójstwo ojca, bieda i degrengolada – po takim dzieciństwie nikt nie może być w pełni normalny i owszem, on też ma problemy, na przykład ze spaniem, a do tego sporo dziwactw, które jednych bawią, a innych irytują. Na cudzą irytację odpowiada ostro, więc miewa wrogów. Ale nie jest zgorzkniały. Wręcz przeciwnie.
– To właśnie tego, czego naprawdę nie chciałem przejąć po matce: jej zgorzknienia, tego zawodu światem i przerzucania winy na otoczenie, zawsze na innych, nawet gdy samemu coś się schrzaniło, popsuło lub zrujnowało. Ona w ogóle była, wiesz, impregnowana na krytykę. Ja mam zupełnie inaczej, choć też łatwo się najeżam, łatwo napinam, cały gotowy do ucieczki, ale od ludzi, którzy są mi bliscy, krytykę przyjmuję. I chcę dobrze żyć. Miałem beznadziejne pierwsze trzydzieści parę lat życia, więc teraz chcę żyć jak najlepiej, chcę być maksymalnie szczęśliwy i tyle.
Im starszy, tym ma większy apetyt na życie, radość dają mu podróże i przestrzeń północy, dużo śniegu, mało ludzi. Zamiłowanie do wolności podróżnika łączy z uzależnieniami. Od nikotyny uzależniony jest tak bardzo, że w nocy wstaje kilka razy na papierosa.
– Od papierosów nie chcę się wyzwalać i denerwuje mnie stygmatyzowanie ludzi palących – mówi z przekonaniem. – Czytałem niedawno książkę Ministerstwo prawdy Carlosa Augusto Casasa, hiszpańskiego pisarza, który bawi się w kolejnego Orwella. Opisał, zresztą dość banalnie, rzeczywistość w 2030 roku, kiedy palenie jest już przestępstwem. I to nie jest żadna dystopia, bo na przykład w Nowej Zelandii ludzie urodzeni po 2009 roku mają dożywotni zakaz kupowania papierosów. Według mnie to faszyzm. Sam palę całe życie, ale nikomu nie dmucham w nos. I nawet się cieszę z zakazu palenia w knajpach, bo nie lubię papierosowego smrodu w pomieszczeniach. Nie podoba mi się jednak, że ludzie palący podlegają ostracyzmowi, a to jest coraz silniejsze. Papierosy rzeczywiście mnie zniewoliły, ale akurat im z przyjemnością pozwalam się zniewalać, bo ja po prostu palić lubię. Zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo to szkodzi. Po mamie mam skłonność do nałogów, ale też mocne płuca, a palenie to dla mnie element tożsamości. Muszę mieć papierosa i patrzeć na świat przez pryzmat tej mgiełki.
Można przecież kochać wolność i być nałogowcem, jedno drugiego w ogóle nie wyklucza. Można być ciepłym w bliskich relacjach, a zarazem radykalnym samotnikiem z alergią na rodzinne święta, związki małżeńskie i inne społeczne formy bliskości.
Odwiedził mnie w Sztokholmie niedługo przed pandemią. Siedzieliśmy przy uliczce Södermalm, na zewnątrz kawiarni, która zamiast ogródka miała wąski pasek chodnika, więc krzesła ustawiono jak w teatrze, a sceną była ulica. Jadł kanapkę, najlepszą w mieście – to nie przypadek, że zabrałam go właśnie do Pom & Flora. Gadaliśmy o życiu i marzeniach. Powiedział mi wtedy, że gdyby miał mniej lat i lepiej znał angielski, od razu przeniósłby się na Islandię. No ale jest jak jest, w Polsce ma dobrą, choć źle płatną pracę, kocha zawód nauczyciela, nieźle rozwija się jego blog książkowy „Krytycznym okiem”, ma własne mieszkanie w Wieliczce, które urządził tak, jak sobie wymarzył, w sumie wygodne życie. No i nie ma prawa jazdy, a na Islandii bez samochodu żyć się nie da. Dlatego przeniesienie się na północ było onirycznym marzeniem, bajkową mantrą z serii „na emeryturze będę mieć domek w moim ulubionym miejscu na Ziemi”. Pomysł tyleż piękny, co surrealistyczny, z zerową szansą na realizację.
Listopad 2022 – fragment bloga Jarka Czechowicza „Islandia na zawsze”:
(...) Podjąłem decyzję, że wyjeżdżam do Islandii z początkiem nowego roku bez względu na to, czy sprzedam mieszkanie. Nie jestem w stanie tak wegetować dłużej. Po raz pierwszy od dekad moje życie nie ma szczegółowego planu na najbliższe miesiące. (...) Fascynuje i jednocześnie przeraża bezmiar możliwości, których nie można teraz określić. Wierzę jednak, że wszystko się poukłada. Albo przynajmniej będzie układać stopniowo. Znajomy mi powiedział, że nie zna drugiego człowieka, który byłby tak zafiksowany na zamieszkanie w jakimś innym kraju. Chcę zamieszkać w kraju, który nazwę swoim. Wierzę mocno w to, że Islandia nie odrzuca ludzi darzących ją miłością.
Styczeń 2024 – z wywiadu w „Newsweeku”
(...) Gdybym jednak miał tu umrzeć, mimo wszystko umrę spełniony. Ze świadomością, że pokonałem wszelkie bariery, wyszedłem ze strefy komfortu i zrobiłem coś niewyobrażalnego, na co większość ludzi w moim wieku nie miałaby odwagi. Mam z tego dziką satysfakcję. Ale już nie wierzę w mity o idealnych i szczęśliwych państwach.
„Tu” to miejscowość Ísafjörður na Fiordach Zachodnich.
Wyzwalanie się z traumy
Jeszcze nie wyjechał, jeszcze nie sprzedał mieszkania, spotykamy się w czasie, kiedy wszystko się kończy i wszystko się zaczyna, kiedy marzenia buzują w głowie i wszystko wydaje się możliwe, nawet ewentualna konieczność pracy w przetwórni ryb na Islandii to szczyt szczęścia, bo prowadzi go tam miłość. Ma osobowość unikającą – unika związków, unika zobowiązań, unika nadmiaru towarzystwa, ale zakochał się w Islandii do szaleństwa. Twierdzi, że to jego prawdziwa matka: krajobraz wyspy jest mu tak bliski, że zrobi wszystko, żeby tam się znaleźć, odnaleźć, żyć. Wszystko, żeby poczuć wolność samotnych podróży do najpiękniejszych miejsc.
– I zabieram ze sobą kijki do nordic walkingu. Pod wpływem moich licznych problemów ze zdrowiem: z wątrobą, z bezsennością, od lat właściwie nie sypiam, mam cukrzycę i szereg innych schorzeń, uświadomiłem sobie, że moim największym kapitałem w życiu jest mój własny organizm. Zaniedbałem ciało i w nowych warunkach przyrodniczych będę chciał się nad nim pochylić, zadbać o nie. Będę chodził, ćwiczył. Poza tym muszę zrobić prawo jazdy. Od tego zacznę.
Entuzjazm Jarka podczas naszego przedwyjazdowego spotkania w Wieliczce nie zna granic. Spacerujemy po okolicy. Na rynku spotykamy zastępczynię burmistrza, która zaprasza nas na kawę i ciastka, a potem ściska Jarka i obiecuje, że zrobią mu w mieście pożegnanie bardziej oficjalne. W pobliżu wejścia do kopalni soli Jarek robi na śniegu orła, a ja dokumentację zdjęciową. Pozwalamy sobie na dziecinne zachowania. Jest tak radośnie, tak radośnie, taka wolność bycia sobą, taki psikus spóźniony – kto by przecież uwierzył, że ten Czechowicz nie tylko gada o Islandii, ale po czterdziestce naprawdę rzuci wszystko i się tam przeniesie. Sam, ze swoją słabą głową do języków i ciałem nienawykłym do pracy fizycznej. Taka przygoda. Taka wolność i radość! Na przekór temu, że początek życia był okropny.
– Miałem osiem lat. Kiedy zamykam oczy, widzę nabrzmiałą twarz wiszącego ojca. Właściwie nie wiszącego, tylko tak jakby klęczącego. Powiesił się na futrynie, to nie była odpowiednia wysokość, więc musiał ugiąć nogi, mocno docisnąć pętlę. Musiał się bardzo postarać.
Znalezienie powieszonego ojca było jednym koszmarem, drugi, trwający znacznie dłużej, to nałóg matki, jej niekończące się picie. Jarek miał silny instynkt przetrwania – kiedy chodził do piątej klasy, a jego siostra miała jakieś trzy lata, zabrano ich do domu dziecka. Sam to załatwił. Chodził do urzędu gminy i, jak mówi, donosił na matkę.
– Nie wiem, dlaczego sąd w końcu nas jej oddał, bo można o niej dużo powiedzieć, na przykład, że była na swój sposób silna i twarda, ale na pewno nie nadawała się do macierzyństwa. W Polsce uważa się, że rodzina biologiczna to największa wartość, i nie tak łatwo się z tego wyzwolić. A dla alkoholiczki dzieci są w jakiś sposób wygodne. Nie wierzę, że o nas walczyła, bo miała silny instynkt macierzyński. Dzieci były użyteczne, bo jak kazała, to przynosiły wódkę. Dzieci sprzątały. Dzieci same się sobą zajmowały. A gdy piła tak, że robiła pod siebie, to dzieci wrzucały ją pod prysznic i wymieniały kubki, do których wymiotowała. Także w sumie było jak w hotelu. Kiedy dorośliśmy, matka piła już inaczej, w sposób bardziej kontrolowany, ale powiem ci, że odetchnąłem z ulgą, dopiero gdy umarła. Jakkolwiek strasznie to brzmi, dla mnie oznaczało to wyzwolenie: Jezu, wreszcie spokój, wreszcie nie będzie już dzwonić, wreszcie nie będę musiał słuchać jej marudzenia, tego bełkotu. Odżyłem.
Listopad 2023 – fragment bloga „Islandia na zawsze”
(...) dzisiaj mija dokładnie dziesięć miesięcy, odkąd przyjechałem na Islandię. To czas zmian i dostosowań. Ale także doświadczeń czegoś, do czego nie można się dostosować. Bo to, jak funkcjonuje islandzkie państwo, nie jest w tym momencie dla mnie do przyjęcia. Każdemu, kto chce wpisać się z mądrością, że masz, co chciałeś, albo jak nie pasuje, to wyjedź, polecam darować sobie tę głębię analizy mojej egzystencji. (...) Ostoją spokoju i przestrzenią, w której redukuję stresy oraz frustracje, staje się teraz paradoksalnie dom, a nie wycieczki, kontakt z naturą. Mój dom jest wspaniały i doceniam go za każdym razem, kiedy słyszę od znajomych, z kim i w jakich warunkach mieszkają, a także to, jak bezskutecznie poszukują satysfakcjonującego ich lokum w okolicy. (...) coraz mocniej dociera do mnie, że gdybym świadomie i wiedząc wszystko o tym państwie, miał je wybrać do życia, abstrahując od zimna i pejzażu, po które przyjechałem, pewnie nigdy bym się na to nie zdecydował. Nie wierzę, że receptą na szczęście tutaj jest „dostosuj się”. Ale przyjechałem do Islandii właśnie dla zimna i pejzażu, czuję się u siebie i nikt ani nic nie zniszczy mojego przekonania, że jestem we właściwym miejscu, a dziesięć miesięcy temu zaczęła się moja najpiękniejsza – choć trudna – życiowa przygoda.
Wyzwolić się, żeby przeżyć
– Już na studiach uświadomiłem sobie, że potrzebuję pomocy, że z moim bagażem, z tym dzieciństwem, które mam za sobą, sam nie dam sobie rady. Skorzystałem z pomocy psychiatry, dostałem idealne leki, choć trochę to trwało, zanim było wiadomo co i jak. Miałem też terapię indywidualną i grupową. Moim zdaniem każdy z nas powinien przeżyć terapię grupową, bo to jest niesamowite doświadczenie. Siadasz sobie z dziesięcioma osobami zaburzonymi w różny sposób, z najprzeróżniejszymi problemami i trudnymi doświadczeniami, a każda z nich twierdzi, że to ona została najbardziej poszkodowana przez los, to jej życiowy problem jest największy na świecie i nikt w żaden sposób nie może jej pomóc. To zbyt skomplikowane! Wszyscy przyszli na terapię, żeby ją jakoś odbębnić, bo tak im doradzono i tyle. I nagle okazuje się, że obok siedzą ludzie z jeszcze bardziej skomplikowanymi problemami niż twoje. Pracuje się z terapeutą, ale potem gada też z innymi uczestnikami i to daje perspektywę. Moim zdaniem naprawdę pomaga. Mnie pomogło. Co nie znaczy, że rozwiązało od razu wszystkie problemy. Musiałem najpierw dotrzeć do dna pewnych uzależnień, bo ja jestem osobą uzależnioną nie tylko od papierosów. Przez dwanaście lat brałem w dużych ilościach leki nasenne. Uświadomiłem sobie, że muszę przestać, kiedy uciekły mi z życiorysu trzy dni. Wziąłem środki nasenne w poniedziałek, to był, o ile pamiętam zolpidem, a obudziłem się w czwartek. Okazało się, że w tym czasie wychodziłem do apteki i robiłem inne rzeczy, ale mój umysł był kompletnie wyłączony. W Stanach Zjednoczonych pewna kobieta wzięła zolpidem, kilka sztuk, a potem śpiąc, pojechała na stację benzynową i wystrzelała cały personel. Przeraziłem się utraty świadomości. Wcześniej prowadziłem lekcje na tych lekach, brałem je sobie rano dla rozluźnienia. Trzy tabletki powalą konia, a ja byłem tak uzależniony, że dwie, trzy sztuki to był mój sposób na relaks. Wyszedłem z tego, gdy uświadomiłem sobie, że kompletnie już nad tym nie panuję. Efekt jest taki, że żyję w permanentnej bezsenności. Od lat właściwie nie przespałem normalnie nocy, leki nasenne rozwaliły mi system nerwowy, ale nie jestem już zniewolony. Inna rzecz, że gdyby ktoś położył przede mną paczkę tabletek nasennych, to pewnie długo by nie poleżały, ale mam tego świadomość i dałem sobie radę z tym uzależnieniem. Oczywiście pomagał mi psychiatra, dobrał lżejsze leki, które pozwoliły na normalne funkcjonowanie, nie byłem jednak na żadnym detoksie. Ja chyba po prostu cenię sobie wolność i jeśli coś mi ją zabiera, zrobię wszystko, żeby się z tego wyrwać, choćby nie wiem jak było trudno. Silny jestem i ufam sobie, dlatego mogę teraz zrobić w życiu rewolucję i wyjechać. Wiesz, ja nie uwielbiam Islandii w sposób idealizujący, nie uważam, że wszystko, co islandzkie, jest cudowne. Pociąga mnie przyroda, natura i surowy klimat, księżycowe krajobrazy. Chcę móc jeździć po wyspie i to mnie kręci. Dlatego po prostu muszę mieć prawo jazdy i auto. Chcę mieć samochód, własny lub wypożyczony. Chcę mieć przestrzeń, pustą drogę przed sobą. Chcę włączyć muzykę i jechać, dokądkolwiek zapragnę. Nikomu nie siedzieć na głowie. Żyć na swoich zasadach. Wynająć tam mieszkanie, utrzymać się. Wiem, że to nie będzie takie proste. Nigdy nie pracowałem fizycznie, a pewnie będę musiał. Ale dam radę. Wiesz, Islandia to taki kraj, w którym jest mniej podziałów niż w Polsce, nie ma tej klasowości, tego folwarku wiecznego, nierówności. Nie chodzi o to, że Islandczycy są megatolerancyjni, bo nie są, ale u nich obowiązuje poprawność polityczna i ludzie trzymają swój brak tolerancji na wodzy. Tam nikogo nie obchodzi, z kim żyjesz, jak żyjesz. Każdy ma to w nosie. Myślę, że inaczej będzie się tam oddychać. Aż się boję, co będzie za te parę miesięcy, jeżeli mi się w tej Islandii uda... O czym będę marzył?
Grudzień 2023 – fragment bloga „Islandia na zawsze”
Po publikacji mojego ostatniego postu, w którym – jak mniemają niektórzy – śmiałem narzekać na kraj, w którym rozpocząłem nowe życie, poza słowami wsparcia, za które serdecznie dziękuję, pojawiło się sporo publicznych i prywatnych komentarzy od ludzi, którzy znają moje życie, jego priorytety, a także mnie samego dużo lepiej ode mnie. Kanapowi mędrcy, którzy zdecydowali się na wykłady, pouczenia, przestrogi i uszczypliwości. Można odnieść wrażenie, że wszystko, co tutaj robię, robię niewłaściwie, a tylko dlatego, że o pewnych sprawach śmiałem napisać publicznie. Wiem doskonale, że jestem na Islandii gościem, nikt mnie tu nie zapraszał i nikt się mnie tu nie spodziewał. Zabieram miejsce pracy, mieszkanie i tlen komuś, kto mógłby je mieć i należy mu się bardziej, gdyż jest stąd. OK. Moja emigracja to mój wybór. Świadomy wybór. Ale emigracja to nie tylko pokorne zezwalanie na wszystko, co się otrzymuje w zamian za to, że miało się czelność pokochać inny kraj i zamieszkać w nim.
– To było w ogóle tak, że po pandemii poleciałem na północ Norwegii i po raz pierwszy zobaczyłem zorzę polarną i śnieg po pas. Uświadomiłem sobie, że moje życie zaczyna być jałowe, że nie może być tak, że jestem na bezpiecznym szkolnym etacie i cały rok zbieram kasę na to, żeby przez dwa tygodnie poszaleć gdzieś w nordyckich krajach. Powiedziałem sobie: koniec z takim życiem, wyjeżdżam na Islandię i już.
Wolność na Fiordach Zachodnich
W ciągu pierwszego roku w Ísafjörður Jarek znalazł pracę w sklepie z narzędziami, zrobił prawo jazdy, kupił czerwony samochód, dał mu na imię Marylin i przejechał nim tysiące kilometrów. Udało mu się nawet wynająć dom w Flateyri, w którym pomalował ściany na czerwono. Nie może się nauczyć islandzkiego, mnóstwo rzeczy go denerwuje, nie przepada za nową pracą, narzeka na islandzką służbę zdrowia i na różne miejscowe specyfiki. Było mu smutno, że nie mógł zagłosować w polskich wyborach, a nie miał możliwości dojechać na głosowanie do Rejkiawiku. Bywa zmęczony, wściekły i sfrustrowany. Czy jest też wolny i szczęśliwy? O tak. Wychodzi przed dom z kawą i papierosem, i otula go mgła. Wtedy wie, że jest wolny.
PS
Lipiec 2024
Jarek nadal mieszka w domu w Flateyri, ale ostatnie miesiące były trudne. Wiosną – on, który tak bardzo kocha zimę i ciemności – miał już kompletnie dość trwającego bez końca odśnieżania domu i prowadzenia samochodu po skutych lodem drogach. Miewał problemy finansowe, trudności w pracy. Sporo o tym pisał w mediach społecznościowych, udzielił też wywiadu, który wywołał ogromne kontrowersje. Wybuchł wulkan internetowego hejtu, ale płynęła też gorąca lawa internetowego wsparcia. Zmienił pracę, potem jeszcze raz, ma coraz mniej czasu na pisanie o książkach. Bywa mu bardzo trudno, ale się nie poddał, nie wrócił. I to nie jest tak, że przestał kochać Islandię. W te wakacje nie będzie miał dużo czasu na wolność podróżowania po islandzkich drogach, bo musi pracować, ale nikt z nas nie wie, jaki będzie rok 2025. Nadzieja to także forma wolności.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------