Wróbel w getcie - ebook
Wróbel w getcie - ebook
Poruszająca opowieść o miłości i rodzinie w najmroczniejszych czasach
Gdy Kaja Makovsky dowiaduje się, że niemiecki terror dociera do Pragi, opuszcza Wielką Brytanię, żeby ratować swoją żydowską rodzinę. Kiedy jest już u celu, ucieczka okazuje się niemożliwa, a piekło wojny staje się jej bolesną codziennością. Kobieta trafia do getta w Terezinie, gdzie poznaje dziewczynkę, która niespodziewanie odmieni jej życie.
Kilkadziesiąt lat później Sera James i William Hanoverowie, bohaterowie „Motyla i skrzypiec”, w trakcie bajkowego ślubu zostają brutalnie rozdzieleni – mężczyzna zostaje oskarżony o przestępstwo, którego nie popełnił, a teraz grozi mu dziesięć lat więzienia. Sera postanawia zrobić wszystko, aby uratować swojego męża i ich wspólną przyszłość.
Losy dwóch kobiet, które dzielą dziesiątki lat, zostaną niespodziewanie połączone historią tajemniczej dziewczynki ocalonej z Holokaustu.
„Wróbel w getcie” to opowieść o tym, że nawet w najmroczniejszych czasach nie można tracić nadziei.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6238-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_MOTYLA I SKRZYPIEC_
Z PORTALU LUBIMY CZYTAĆ:
_Motyl i skrzypce_ to piękna powieść o piekle na ziemi, o miejscu, gdzie wszystko umiera, a jednak nadzieja błyska w talencie, w potrzebie tworzenia i zostawienia czegoś po sobie, nawet za cenę życia. To cudowny przekaz o tym, że po obozach nie zostały tylko mroczne wspomnienia i muzea rodzące strach.
Szelest Kartek
To moje pierwsze spotkanie z tą tematyką. Zawsze ją omijałam, bojąc się konfrontacji. Tym razem się przemogłam. Nie żałuję.
EwaRozalia
_Motyl i skrzypce_ to powieść o pamięci i zapomnieniu, o śmierci i trwaniu, nienawiści oraz miłości, a także o potędze sztuki nawet w piekle na ziemi. To także historia opowiadająca o sile życia i znaczeniu kobiecej przyjaźni, która zrodziła się w potwornych okolicznościach.
kocham_cie moje_życie
_Motyl i skrzypce_ jest fikcją literacką, ale dającą do myślenia.
Ireena
Byłam sceptycznie nastawiona do osadzania fikcyjnej opowieści w Auschwitz. Jednak byłam zaskoczona pozytywnie. Nie tylko tym, że fakty historyczne są podane jako nienachalne tło ciekawej historii, ale są również nieprzekłamane.
Dobra
Piękna opowieść o miłości, zwątpieniu i niewyobrażalnym bólu. To wszystko dzieje się w trakcie największej tragedii – wojny i w obozach koncentracyjnych. Wzruszająca historia o poszukiwaniu sensu życia, miłości i wybaczenia.
buziaczka3
Przejmująca opowieść o młodej skrzypaczce wysłanej do Auschwitz za pomoc przyjaciołom Żydom.
KasiaW
Książka napisana pięknymi słowami pokazuje, że kobiety to prawdziwe fighterki, które zrobią wszystko, by wygrać. Książkę pochłonęłam w jeden dzień i uważam, że jest godna przeczytania.
lexieal
Powieść przepiękna… ważne jest, aby ta historia nigdy nie została zapomniana…
Kwiatusznik
Ta książka ma po prostu wszystko. To opowieść o przyjaźni, relacjach rodzinnych, miłości – tej najprawdziwszej, walce i charakterze ducha, o dojrzewaniu oraz o Holokauście. To historia o odważnych ludziach, którzy nie bali się otwierać szeroko oczu każdego poranka w Auschwitz i wstawać z myślą, że mogą to piekło przeżyć. Granie na emocjach czytelników autorka opanowała do perfekcji.
Ania96
Książka, po którą warto sięgnąć i przed którą warto się zatrzymać.
Internetowa cela
Smutna, poruszająca, głęboko zapadająca w pamięć, a zarazem piękna historia. Skłania do refleksji, porusza i wywołuje ogromne emocje. Trudno przejść obok niej obojętnie. Polecam.
Tatiasza ijejksiążki
_Motyl i skrzypce_ to poruszająca historia o kobietach i ich sile. To opowieść o czasach, kiedy nic nie było proste, ale wszystko możliwe, gdy w grę wchodziły odwaga, wiara w Boga i wielkie uczucia. To opowieść nie tylko o stracie i wszechobecnej śmierci, ale też o prawdziwym człowieczeństwie, przebaczeniu i miłości, o odkrywaniu piękna w środku mrocznego piekła.
Znosemwksiążce
Na tle przeczytanych pozycji z literatury obozowej uznałabym ją za jedną z łagodniejszych. Jeśli więc chcielibyście sięgnąć po książkę na ten temat, ale obawiacie się jej drastyczności – ta będzie odpowiednia.
kineczka34ROZDZIAŁ 1
_Lipiec, obecnie_
_Sausalito, Kalifornia_
W dniu ślubu żadna panna młoda nie powinna się zastanawiać, czy ten ślub się w ogóle odbędzie. W przedweselnym chaosie to myśl absolutnie zbędna i bezproduktywna. A jednak wątpliwości nie opuszczały Sery James. Pełna obaw o przyszłość, niemal się im poddała.
Przebiegając palcami po sznurze pereł na szyi, spojrzała w okno. Jej sypialnia mieściła się na pierwszym piętrze nadmorskiego domu Hanoverów w Kalifornii. Widziała z niej zachodzące słońce i roziskrzone wody zatoki. Zastanawiała się, czy i William podziela jej wątpliwości i czy mimo wszystko będzie czekał na nią na plaży.
Ciche pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia.
Obejrzała się i ujrzała przed sobą Penny. Przyjaciółka przywitała się z nią cicho, rzucając krzepiący uśmiech połyskujący różem szminki.
– Już czas – powiedziała, wchodząc do ogromnej sypialni. Jej jasne włosy o subtelnym odcieniu truskawkowego różu opadały w luźnych falach, tańcząc wokół ramion, jakby poruszał je delikatny powiew wiatru znad morza. – Wszyscy na ciebie czekają.
Sera skinęła głową. Zdjęła palce z pereł i opuściła dłonie wzdłuż bioder.
„A zatem czeka… na mnie”. Przycisnęła palcami kąciki oczu, by powstrzymać łzy. „Nie zrezygnował, mimo że nie wiadomo, co nas czeka”.
Zaczerpnęła głęboko powietrza, mając nadzieję, że przybędzie jej odwagi, po czym zerknęła w stare lustro i poprawiła tren prostej sukni.
– Jak wyglądam?
Jej włosy zebrane w luźny kok w stylu retro lśniły jak płynna czekolada pod wąską, wysadzaną brylantami opaską diademu. Smukłość szyi podkreślały perłowe kolczyki w kształcie łez. Perłowe krople zdobiły też koronkę biegnącą wzdłuż głębokiego dekoltu w kształcie litery V. Usta błyszczały klasyczną czerwienią.
– Dech mi zaparło z wrażenia, kochana. – Penny uśmiechnęła się szeroko, patrząc na nią roziskrzonymi oczami. Zielony szyfon jej sukienki zalśnił miękko, gdy trzymając się jednej z kolumienek łóżka, pochyliła się w stronę przyjaciółki. – Wyglądasz cudownie. Przez cały dzień patrzę na dzieła sztuki. – Mrugnęła znacząco. – Widzę, że paczuszka od Sophie dotarła, cała i zdrowa.
Sera uniosła dłoń i ponownie dotknęła perłowego naszyjnika. Pomyślała o przyjaciółce.
– Tak – rzuciła. – Sophie bardzo chciała przyjechać, ale nie wyszło. Przysłała więc perły, wiesz… coś pożyczonego. Ponoć każda panna młoda powinna to mieć.
– Coś w tym jest.
– Bez wątpienia. – Sera uśmiechnęła się machinalnie.
Lubiła Sophie Haurbech-Mason. W pewnym sensie to ona połączyła ją z Williamem. Wspólnie szukali właścicielki obrazu, a gdy ją znaleźli, odkryli jej smutną przeszłość. Była dzieckiem ocalonym z Holokaustu przez Austriaczkę z portretu. Związki Sophie z obrazem sprawiły, że życie Sery się zmieniło – znalazła miłość i ponownie komuś zaufała.
Za chwilę miała pójść do ołtarza i nagle zapragnęła, by Sophie była przy niej w tej ważnej chwili. Perłowy naszyjnik wydał jej się bardziej kołem ratunkowym, łączącym ją z piękną przeszłością, niż staroświecką biżuterią.
– Mam wrażenie, że o czymś zapomniałam – przyznała, czując nieznośny ucisk w żołądku. Przycisnęła rękę do brzucha, próbując się uspokoić.
– Na pewno nie – zapewniła ją Penny, ale na wszelki wypadek zerknęła w dół, na stopy Sery. – Faktycznie. Zapomniałaś o butach. Daj. Pomogę ci.
Sera nie zamierzała iść do ślubu z rozbitym nosem. Sięgnęła po leżące na łóżku szpilki i z wdzięcznością oparła się na ramieniu przyjaciółki. Uniosła koronkowy tren. Drobiąc niczym gejsza, ruszyła w stronę drzwi.
Penny ostrożnie poprowadziła ją przez morze papierowych chusteczek, zaściełających podłogę sypialni. Z typową dla siebie nonszalancją kopnęła czubkiem pantofelka stojące na drodze pudełko po butach.
– Jak on wygląda? – spytała Sera.
– Mam nadzieję, że pytasz o pana młodego. – Penny była wyraźnie rozbawiona. – Bo jeśli chodzi o jego cudownego młodszego brata, to Paul Hanover nadal jest nie do zniesienia. I choć odstawił się na wesele, nie ma w nim nic ciekawego. Jeśli nie liczyć uśmiechu.
– Tak, pytałam o Williama. – Sera przystanęła przy drzwiach i trzymając się Penny, wsunęła stopy w buciki z odkrytymi palcami.
– Wygląda świetnie i tylko od czasu do czasu znacząco wzdycha. Nie spina się tak jak ty albo lepiej maskuje. – Penny uścisnęła krzepiąco ramiona przyjaciółki. – Większość facetów tak ma.
– Wspomniałaś o Paulu. Zejdziecie się?
– Żeby znów sobie skakać do oczu? Nie znoszę go, nawet jeśli jest na czym oko zawiesić. Zbyt wiele nas różni. – Penny wyprostowała się i rozsunęła ramiona przyjaciółki, by się jej przyjrzeć. – Czort z nim. Jeden wieczór wytrzymam. A teraz chcę się nacieszyć twoim widokiem.
Sera odetchnęła głęboko. Przygryzła dolną wargę, czując w brzuchu znajome trzepotanie. Machinalnie wygładziła suknię w talii i na biodrach.
– Jak myślisz, spodoba się Williamowi?
– Jasne. – Penny nie miała cienia wątpliwości. – Pamiętaj tylko, że żeni się z tobą, nie z suknią. A ty… – przerwała i sięgnęła w stronę nocnego stolika, by wyciągnąć z wazonu bukiet czerwonych piwonii, które wręczyła Serze. – Ty jesteś piękna. I zostaniesz moją przyjaciółką, choćby nie wiem co. Przynajmniej tak sobie wmawiam. Prawdziwa przyjaźń pokona wszelkie przeszkody, nawet odległość.
– Wiem.
– Czyli mogę sobie darować gadkę, że wprawdzie tracisz asystentkę, ale zyskujesz męża? – Penny potrząsnęła głową, próbując przegonić łzy zbierające się w kącikach oczu.
– Owszem, daruj sobie. – Sera wybuchnęła śmiechem, choć wzruszenie ścisnęło jej gardło. – Nie mam nastroju na kazanie.
Penny ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Do Manhattanu stąd niedaleko – powiedziała. – Wystarczy wskoczyć w samolot. Będę na ciebie czekała, oczywiście, gdy już przewieziemy tu całą twoją galerię. – Otarła ukradkiem łzę toczącą się po policzku. – Mam nadzieję, że Kalifornia zdaje sobie sprawę, jaki skarb w tobie zyskuje.
– Ja na pewno wiem, ile tracę. – Sera z trudem powstrzymywała się od płaczu. – Nie mam pojęcia, jak poradzę sobie z galerią bez ciebie. Przyjaźnimy się od lat. Czuję, jakby ktoś wyrywał mi serce.
– Ani mi się waż rozmazywać. – Penny odzyskała rezon, wachlując dłonią rozpalone policzki. – Jeśli zaraz nie przestaniesz, będziesz wyglądała na zdjęciach jak panda. Przed nami kilka tygodni pracy przy przenosinach galerii na Zachodnie Wybrzeże. Jeszcze zdążymy sobie popłakać. A teraz… – Objęła ramiona przyjaciółki i na chwilę przycisnęła ją do siebie, by dodać jej otuchy – … teraz weź się w garść. Idziemy.
Sera pokiwała głową i uśmiechnęła się, gdy Penny mrugnęła do niej figlarnie. Razem wyszły na korytarz i minęły drzwi gabinetu, w którym ponad rok temu Sera czekała na spotkanie z głową rodu Hanoverów. Otrzymała wówczas ważne zadanie – miała odnaleźć portret austriackiej skrzypaczki Adele von Bron. Tak się zaczęła podróż, która nieoczekiwanie przyniosła jej miłość.
Następne drzwi i następny pokój pełen wspomnień. Salon z wysokimi oknami, z których rozciągał się widok na zatokę. To tutaj przy ciepłym blasku kominka spędzili z Williamem wiele cudownych wieczorów, rozmawiali i marzyli o wspólnej przyszłości. To tutaj ukląkł i ze łzami w oczach poprosił ją o rękę.
Dom wydawał jej się wtedy miejscem magicznym. Witał ją serdecznie i obiecywał świetlaną przyszłość. Tydzień temu jednak wszystko się zmieniło. Zaczęło się od telefonu, który sprawił, że musieli przesunąć ślub i pobrać się ponad pół roku wcześniej, niż zamierzali.
– U Williama na pewno wszystko w porządku? – Sera dotknęła lekko ramienia przyjaciółki, powstrzymując ją w połowie drogi do tylnych drzwi. – Nie wygląda na kogoś, kto zmienił zdanie?
Penny przystanęła i spojrzała na nią spod oka.
– Poważnie się boisz, że się rozmyśli? – prychnęła. – Facet pognał za tobą do Paryża. Kilka miesięcy temu poprosił cię o rękę. Kochasz go. Niedawno mówiłaś, że jest miłością twojego życia, a ja idę o zakład, że stracił dla ciebie głowę.
– Musieliśmy przyspieszyć ślub. Nawet się jeszcze nie rozpakowaliśmy. Niedługo przywiozą z Nowego Jorku następne skrzynie. W galerii trwa remont, otworzymy dopiero za kilka miesięcy, a Will niedługo wraca na uczelnię. Pomyśl o nim, o mojej pracy, naszych rodzinach…
– Za chwilę weźmiesz ślub, a myślisz o skrzyniach i planach lekcji?
Pod uważnym spojrzeniem Penny policzki Sery zabarwiły się czerwienią.
– W zasadzie to nie… – wymamrotała.
– I dobrze, bo nie pasuje ci rola uciekającej panny młodej.
Sera żałowała, że nie może powiedzieć przyjaciółce, co ją właściwie dręczy. Prawda była zbyt trudna, wiele szczegółów zachowała więc dla siebie.
– Nie wracam do przeszłości, jeśli to sugeruje twoje ostre spojrzenie – zapewniła. – I nie boję się, że znów zostanę porzucona przed ołtarzem, ale….
– Całe szczęście – weszła jej w słowo Penny. – Bo tym razem pan młody będzie na ciebie czekał. A o poprzednim draniu lepiej w ogóle nie wspominać.
– To prawda, ale nie wiemy, co nas czeka. Wyjdę tam teraz i…
– … poślubisz faceta, który cię kocha.
Sera popatrzyła w oczy przyjaciółki, szukając w nich zrozumienia. Odetchnęła, zdając sobie sprawę, że nieświadomie wstrzymała powietrze.
– I to wszystko?
– Dokładnie. Kochasz Williama. Wyjdziesz za niego, oddasz mu serce i przynajmniej na jeden dzień zapomnisz o całym świecie.
„Czy naprawdę tak łatwo zapomnieć o niepewności jutra?”, myślała Sera, wchodząc przez podwójne szklane drzwi w półmrok ogrodu. Spokojnym krokiem ruszyła za swoją druhną kamienną ścieżką oświetloną blaskiem niskich świec prowadzących je do plaży.
– Zaczekaj chwilę! – zawołała.
Penny niecierpliwie odwróciła się na pięcie.
– Co znowu?
– Nic, ja tylko… – Sera bezradnie pokręciła głową. – Muszę coś zdjąć – powiedziała i zrzuciła z nóg białe pantofelki bez palców. Chciała się ich pozbyć, by nic nie utrudniało jej marszu naprzód. Szła w stronę przyszłości, do Williama, który czekał na nią na plaży. Pozbywając się butów, usuwała ostatnią przeszkodę. Poczuła się lekka i wolna. I miała możliwość ucieczki, gdyby naszła ją na nią ochota.
Rzuciła buty na ścieżkę, po czym ponaglona przez Penny ruchem głowy, ruszyła dalej, brnąc w ciepłym piasku. Nad plażą zachodziło słońce. Słona bryza owiewała jej policzki, niebo i woda mieniły się kolorami.
Zatoka wyglądała tak jak kilka miesięcy temu, gdy Sera po raz pierwszy zjawiła się w Kalifornii. Morze, ciemnogranatowe i spienione, huczało u brzegów posiadłości. Idealnie wręcz pasowało do okoliczności, w których wkroczyła w życie Hanoverów. Rodzina toczyła wówczas prawną batalię o przejęcie majątku, a ona, nie mając o tym pojęcia, już podczas pierwszego spaceru po plaży zakochała się w ich najstarszym synu.
Dostrzegła Williama. Stał nieopodal, w jasnym lnianym garniturze i białej koszuli rozpiętej pod szyją. Wydawał się odprężony i szczęśliwy. Gdy spojrzał jej w oczy, jego twarz rozjaśnił promienny uśmiech. Ledwie się powstrzymała, by do niego nie podbiec.
Zmierzała krok za krokiem, przypominając sobie, ile wysiłku musieli oboje włożyć, by stanąć na ślubnym kobiercu. Wokół widziała twarze bliskich i przyjaciół. Matka Williama, jak zawsze uśmiechnięta i dodająca jej otuchy. Jego siostra Macie i jej mąż Eric.
Penny przystanęła naprzeciw młodszego brata Williama, Paula. Zdolny muzyk miał cięty język i szelmowski uśmiech. Nade wszystko kochał wolność. Sera zagryzła wargi, tłumiąc uśmiech. Biedna Penny. Pewnie aż skręca ją w środku, że będzie musiała spędzić wieczór z takim drużbą.
Ponownie spojrzała na Williama. Czekał cierpliwie, z rękami założonymi przed sobą. Wiatr od morza rozwiewał mu włosy, przez co niesforny kosmyk opadał na czoło tak, jak zawsze lubiła. Uśmiechnęła się, być może pierwszy raz tego wieczoru, a William sięgnął po jej rękę. Trzymając ją ostrożnie, jakby była z porcelany, poprowadził do niewielkiej kapliczki. Składała się na nią prosta ogrodowa pergola, ozdobiona girlandami świeżych letnich piwonii i białą tkaniną, w której fałdach igrał wiatr.
Sera oddała bukiet Penny i zwróciła się twarzą do Williama, splatając palce z jego palcami. Zerknął w dół, gdy uniosła suknię, by przejść jeszcze kilka kroków, i ze zdziwieniem nieznacznie przechylił głowę.
– Zapomniałaś butów?
– Cóż… – Wzruszyła lekko ramionami. – Musiałam coś za sobą zostawić.
– Jesteś cudowna. – William mrugnął do niej i wyszczerzył się w uśmiechu.
Sera poczuła wzbierające łzy.
– Ty też – rzuciła, nim zdążyła pomyśleć, a potem oblała się rumieńcem, gdy zaśmiał się z jej błyskawicznej odpowiedzi.
– Wreszcie się doczekałem.
Odetchnęła z ulgą. W końcu poczuła się wolna. Trzymając w dłoni jego rękę, wsuwając mu na palec obrączkę i przysięgając wierność, zrozumiała, że znalazła miłość na całe życie. William był zacnym człowiekiem – najlepszym, jakiego mogła sobie wymarzyć – i od dziś miał należeć do niej, a ona do niego.
Zgodnie z ich życzeniem ceremonia trwała bardzo krótko. Gdy pastor wezwał zebranych do modlitwy, Sera oparła głowę na ramieniu męża. Słowa płynące z ust duchownego poruszyły ją do głębi. Były krzepiące i obiecywały im piękną przyszłość. Niemal uwierzyła, że wszystko będzie dobrze. Wystarczy, że zrobiła to, o czym mówiła Penny – wyszła za Williama. Tak po prostu. Reszta się sama ułoży.
Modlitwa dobiegła końca. Gdy pastor ogłosił ich mężem i żoną, para niemalże w tej samej chwili wybuchnęła śmiechem. William pochwycił ją w ramiona i pocałował. Zamknęła oczy i przytuliła się do niego, zarzucając mu ręce na szyję. Pochylił się niżej i szepnął „kocham cię” wprost do jej ucha.
– William Hanover? – Czyjś zimny głos przerwał wesoły nastrój.
Sera otworzyła oczy. William zesztywniał na chwilę w jej ramionach, a potem złożył szybki pocałunek u nasady jej szyi i wyprostował się. Stanął o krok przed nią, jakby próbował ją przed czymś osłonić. Instynktownie się do niego przysunęła i mocniej splotła palce z jego palcami.
– Dobry wieczór, Carterze. – William skinął głową w stronę starszego dżentelmena.
Sera zetknęła się z nim kilka razy w ciągu minionego roku. Należał do grona przyjaciół rodziny, nie łudziła się jednak, że zjawił się tu, by im pogratulować. Stanął tuż przed nimi i również skinął na powitanie, nie zdradzając emocji.
– Właśnie się pobraliśmy – wyjaśnił William.
– Żałuję, że nie dlatego przyszedłem i że nie zdążysz zjeść kolacji.
William uniósł brwi w wyrazie niedowierzania.
– Akurat teraz? – rzucił.
– Niestety, tak. Czekają przed domem. – Carter wskazał głową za siebie w stronę oświetlonych okien rezydencji. Stał przed nią samochód z ciemnymi szybami, kręciło się przy nim dwóch mężczyzn. Co jakiś czas jeden z nich zerkał niespokojnie w ich kierunku, co dowodziło, że puścili Cartera samego wyłącznie z uprzejmości. – Dobry wieczór, Sero – dodał, jakby dopiero ją zauważył.
Nie odpowiedziała skinieniem. Przywarła mocniej do Williama i odburknęła z ociąganiem:
– Witaj, Carterze.
„Błagam, Boże, nie teraz”, powtarzała w myślach, czując, że zaczyna brakować jej tchu. Serce łomotało jej tak, jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi.
– O co chodzi? – Paul uznał, że pora przypomnieć o swojej obecności. Ruszył w stronę brata i jego świeżo poślubionej żony w wyzywającej pozie, jakby mówił: zabierzesz ich po moim trupie.
– Nie wtrącaj się, Paul – rzucił William, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie.
Młodszy z Hanoverów nie przywykł jednak do słuchania rozkazów. Zatrzymał się, owszem, ale splótł ramiona na piersiach i mocniej zaparł stopami w piach, mierząc intruza groźnym wzrokiem.
– Ktoś powinien mu przypomnieć, że nie włazi się, ot tak, na cudzą ziemię – mruknął.
– Nie czas na takie rozmowy. – William potrząsnął głową.
Ku zaskoczeniu wszystkich podeszła do nich również Penny, jakby chciała pokazać, po czyjej stronie opowiada się w tym konflikcie. Zerknęła znacząco na Hanoverów, po czym wsparła na biodrach ręce, w których trzymała po bukiecie, zadarła wyzywająco podbródek i stanęła u boku Paula.
– Bo co? – Czując jej wsparcie, Paul ani myślał ustępować. – Nie może cię stąd zabrać.
– Fakt, że tu jest, w dodatku nie sam… – William popatrzył znacząco w stronę domu. – … oznacza, że jednak może.
Rzeczowy ton i kamienny spokój starszego z Hanoverów dobitnie świadczyły, że w pełni panuje nad sytuacją. Sera nie miała pojęcia, jak to robi – ona najchętniej rzuciłaby się na piasek i zalała łzami.
Paul buntowniczo wysunął podbródek.
– Najpierw będzie miał ze mną do czynienia.
– Co tu się, u licha, dzieje, Williamie? – spytała Macie, mocniej przyciskając do boku łokieć matki, którą podtrzymywała.
– Wszystko w porządku – zapewnił ją, uspokajająco unosząc dłoń. Odwrócił się do brata i zniżył głos tak, by usłyszała go tylko najbliższa trójka. – Doceniam twoją lojalność, Paul, i zawsze będę ci wdzięczny, ale teraz musisz myśleć o rodzinie, więc odsuń się.
Sera zerknęła w stronę Macie, która próbowała pocieszyć matkę, i serce jej się ścisnęło na ten widok. Pani Hanover siedziała ze spuszczoną głową, ocierając oczy papierową chusteczką. Na jej twarzy, która jeszcze do niedawna jaśniała szczęściem, malowało się niedowierzanie.
William położył dłoń na ramieniu brata.
– To nie twoja sprawa – powtórzył z naciskiem. – Tym razem się nie wtrącaj.
Paul milczał przez chwilę, patrząc mu w oczy.
– Nie obchodzi mnie, co będzie – rzekł w końcu. – Na mnie możesz liczyć.
– Wiem. Ty nigdy mnie nie zawiedziesz. Ale teraz lepiej się nie wtrącaj.
Minęła chwila, nim młodszy z Hanowerów wreszcie ustąpił, choć nie wyglądał na szczęśliwego. Rozluźnił ramiona, a następnie chwycił Penny za łokieć i pociągnął za sobą na bok. Nadal stał jednak obok brata i jego żony, z trudem hamując wściekłość. William skinął do Cartera, po czym odwrócił się do Sery. Delikatnie wyplątał palce z uścisku jej dłoni i przesunął nimi po jej policzku. Próbowała je uchwycić, lecz zbyt mocno drżała jej ręka. Widząc to, William złapał jej dłoń i podniósł do ust, całując po kolei wszystkie kłykcie.
– Miałam dziś wątpliwości – przyznała Sera. Zagryzła na moment dolną wargę, wiedząc, jak bardzo się teraz odsłania. – Bałam się, że znikniesz, nim się pojawię. Nie dlatego, że nie chcesz się ze mną ożenić, lecz dlatego, że żadne z nas nie wiedziało, co nam zgotuje los. A jednak się zjawiłeś. Czekałeś tu na mnie.
– Zakochałem się w tobie na tej plaży – przypomniał jej szeptem. Gdzieś nad nimi rozległ się krzyk mew. – Od pierwszej chwili, pamiętasz? W dniu, w którym zatrudniłem cię do poszukiwań portretu.
Skinęła głową, walcząc z płaczem.
– A prócz obrazu znalazłem i ciebie. Nic nas teraz nie rozdzieli. Żałuję tylko, że włożyłaś tę piękną suknię ledwie na godzinę.
Sera potrząsnęła głową. Spoglądała mu w oczy, póki nie przesłoniły ich łzy.
– To nie twoja wina. Ufam ci.
Nie odpowiedział. Patrząc jej w twarz, sięgnął po niesforny lok, który opadł jej na czoło, i musnął palcami skórę delikatnie jak wiejąca od morza bryza. Ostrożnie wsunął jej włosy za ucho, pytając:
– Puścisz mnie teraz?
Choć mówił szeptem, wiedziała, że nie może odmówić. Nie teraz, gdy ich nadzieje legły w gruzach.
– To jak będzie, kochanie?
Skinęła głową, choć bała się tego, co to oznacza. William po raz ostatni uścisnął jej dłonie. Zamknęła oczy, gdy odchodził. Usłyszała jeszcze cichy szczęk metalu, nim serce jej pękło, a świat rozsypał się w proch.
Odwróciła się i padła w rozwarte ramiona Penny. Ślubny bukiet upadł w piach u ich stóp, a Sera rozszlochała się na dobre. Nie musiała już się martwić o rozmazany makijaż. Ziścił się jej najgorszy koszmar.
– Williamie Hanoverze – głos Cartera drgał od emocji – jesteś aresztowany.ROZDZIAŁ 2
_15 marca 1939 roku_
_Praga_
Nad mostem Karola zebrały się ciemne chmury. Słabe słońce z trudem przedzierało się przez wiszące nisko ołowiane zasłony. Miasto pokrywała gruba warstwa śniegu. Idąc brzegiem Wełtawy, Kaja z niepokojem zerkała na ciemniejące niebo i otulony szarym całunem rynek Starego Miasta. „Ciekawe, czy gdyby świeciło słońce, łatwiej by nam było stąd wyjechać?”, pomyślała.
Choć mijała połowa marca, w powietrzu nie czuło się jeszcze wiosny. W skrzynkach przy oknach wystawowych nie było kwiatów. W ciągu dnia wciąż palono w kominkach i kozach, a prażanie grzali się przy nich jak w najmroźniejsze zimy. W takie dni szarość nie powinna była dziwić. Każdy inny kolor sugerowałby Kai, że śni i po uroczych ulicach jej miasta nie jeżdżą motocykle ani nie maszerują uzbrojeni żołnierze. Gdyby szarość znikła, Czesi nie staliby na zimnie, nie wydychali z ust kłębów pary ani nie patrzyliby z niedowierzaniem, jak wrogowie zajmują ich miasto, zalewając je powodzią czerwonych flag ze swastyką. Wmawiała sobie, że kopczyki śniegu na rogach ulic usypały bawiące się dzieci, a nie zwolennicy nowego reżimu, którzy oczyścili ulice dla nazistowskich żołdaków.
Po raz kolejny wciągnęła nosem mroźne powietrze. Zimno podrażniło jej nozdrza.
– Kaju?
Wyrwana z odrętwienia, odwróciła głowę od maszerujących żołnierzy i spojrzała na starszą siostrę, Hannah. Dziewczyna chwyciła ją za łokieć.
– Pospiesz się – ponagliła, pociągając ją za sobą. Choć mówiła szeptem, Kaja wychwyciła niepokój w jej głosie. Ręka zaciśnięta na jej łokciu drżała, a w złotych oczach siostry, zwykle błyszczących radością, teraz czaił się strach. I przygana, że Kaja pozwoliła sobie na chwilę nieuwagi. – Nie oglądaj się.
– Przepraszam – bąknęła, szczelniej otulając szyję kołnierzem zielonego wełnianego płaszcza. – Już idę.
Z trudem oderwała wzrok od popisu siły najeźdźców i podreptała posłusznie za siostrą. Po raz pierwszy od lat odważyły się wyjść na ulicę bez gwiazdy Dawida na piersi. Bały się, że ktoś je rozpozna, wskaże i wyda, a wtedy…
Okryte rękawiczkami dłonie Kai zadrżały, gdy zdała sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiły. Jeśli je ktoś przyłapie bez hańbiącego znaku, kara będzie straszna. Próbowała o tym nie myśleć, przepychając się przez tłum. Dziękowała losowi, że dał jej gęste kasztanowe włosy, które teraz, upięte w niski kok, chroniły jej kark przed mroźnymi podmuchami wiatru. Mimo to drżała z zimna.
Opuściła głowę, stawiając czoło porywistemu wiatrowi, i przyspieszyła, by dotrzymać kroku mężowi Hannah, Jakobowi. Mężczyzna torował im drogę wśród tłumu, utrzymując równe tempo. Nie spieszył się, by nie ściągnąć na nich uwagi. Patrzył przed siebie. Co jakiś czas oglądał się przez ramię, czy za nim idą, a potem znów obserwował maszerujące szeregi. Kilka razy zatrzymał się nawet i każąc im czekać, salutował przejeżdżającym obok motocyklistom. Stawali wówczas we mgle, każde pogrążone we własnych myślach, i wyciągali przed siebie ręce w nienawistnym nazistowskim pozdrowieniu, starając się wtopić w tłum.
Teraz jednak Jakob parł przed siebie stanowczym, równym krokiem. Od dworca dzieliło ich jeszcze wiele kilometrów, a on miał zamiar tam dotrzeć, mimo że Niemcy deptali im po piętach.
– Jakobie? – Hannah zatrzymała męża i zaczęła gorączkowo szeptać mu do ucha. – Może weźmiemy taksówkę? Do dworca daleko, pada śnieg… – Zakasłała, bo po szybkim marszu zabrakło jej tchu. Zadrżała i przysunęła się do niego, szukając ciepła. – Proszę cię.
Pokręcił głową, nie odrywając wzroku od idących ulicą nazistów.
– Samochód się przez nich nie przeciśnie. Wszędzie pełno żołnierzy. Sprawdzają wszystkie auta. Pieszo mamy większe szanse.
– Nie uda nam się.
– Musi się udać. Twoi rodzice będą na nas czekać. – Przerwał i obejrzał się, szukając wzrokiem Kai. – Razem wsiądziemy do pociągu.
Hannah delikatnie dotknęła dłonią w rękawiczce rękawa jego płaszcza. Natychmiast zrozumiał znaczenie tego nieśmiałego gestu i wyczytał zawartą w nim prośbę. Znów się zatrzymał i spojrzał na żonę.
– Przed nami daleka droga… – zaczęła.
– Obiecałem twojemu ojcu, że dotrzecie na dworzec całe i zdrowe. Nie zawiodę go. Niech szlag trafi śnieg i tłumy mieszczuchów. Niech szlag trafi nazistów. Idziemy.
Otaczający ich tłum zakołysał się, gdy z nieba zaczął sypać śnieg, prósząc białymi płatkami na wieżyczkę czołgu. Fala złości zaskoczyła Kaję. Odwróciła wzrok. Czy kichnięcie powstrzymałoby atak nosorożca? Padający śnieg mógł tylko rozgniewać metalową bestię. Marsz zwycięstwa trwał, wzburzenie gapiów rosło. Kilka kobiet wybuchnęło płaczem. Młodzi mężczyźni zaczęli obrzucać nazistów śniegiem. Natychmiast z kolumny ruszyli ku nim żołnierze.
Kaja instynktownie cofnęła się o krok i omal nie skręciła kostki, gdy jej stopa osunęła się z oblodzonego krawężnika. Z trudem złapała równowagę, mocniej przyciskając do piersi małą torbę podróżną. Z niepokojem rozejrzała się wokół, wyczuwając rosnące napięcie. Miejscowi Niemcy z radością witali wkraczających do Pragi rodaków, ale Czesi wyraźnie okazywali im niechęć. Kaja, jej siostra i szwagier spieszyli się na dworzec. Nie mogli stać i czekać, aż maszerujący naziści zwrócą się przeciwko tłumom.
– Tutaj! – zawołała Kaja, pociągając siostrę za łokieć.
Jakob bez słowa podążył za nimi do zaułka między sklepem rzeźnika a starą apteką o wielkich oknach, sięgających chodnika. Żaluzje szczelnie zasunięto. Piękne drzwi z polerowanego drewna i trawionego szkła wyglądały, jakby ktoś pospiesznie zabił je deskami od wewnątrz. W oknie wisiała kartka z napisem „Zamknięte”. Na jednym z rogów papier odkleił się od szyby i zawinął do środka, widoczna więc była tylko część komunikatu. Miasto szykowało się do nadciągającej nawałnicy.
W oddali rozległ się huk – kilka następujących po sobie suchych dźwięków. Jak na komendę zastygli bez ruchu, wymieniając zaniepokojone spojrzenia. Jakob był z nich najwyższy. Mrużąc oczy, spojrzał na ulicę ponad głowami tłumu. Jego uwagę przykuło coś, co dostrzegł w oddali. Z niepokojem zmarszczył brwi.
– Co to było? – spytała Hannah, wbijając paznokcie w rękaw jego płaszcza.
– Strzały? – podsunęła Kaja, nim zdążyła pomyśleć.
– Nie – zaprzeczył. – To czołgi. Albo wystrzał z gaźnika.
Hannah uniosła brwi. Oczy jej zogromniały i zaszły łzami. „Pewnie się przestraszyła, biedaczka”, pomyślała Kaja ze współczuciem, ściskając krzepiąco rękę siostry. Ta wybuchnęła płaczem.
– Porywamy się z motyką na słońce, Jakobie! – zawołała. – Nie widzisz tego? Nigdy nam się nie uda.
– Znów ci muszę tłumaczyć, co się dzieje? – Mężczyzna pochylił głowę tak, że niemal dotykał czołem czoła żony. – A może się rozejrzysz i sama zrozumiesz?
– Jeśli zaczekamy, na pewno…
– Na co mamy czekać? – prychnął zniecierpliwiony. – Nasz czas się kończy. Jeśli chcemy stąd wyjechać, musimy zrobić to teraz. Wizy, które zdobyłem, na dziś może wystarczą, ale jutro będą już nic niewarte. Podobno do Pragi przyjeżdża sam Führer, a to oznacza, że miasto zamieni się w twierdzę. Nawet mysz się nie prześlizgnie. Wyjeżdżacie jako moi krewni. Jeśli ktoś was rozpozna, stracicie szansę. Wasz ojciec jest znanym lekarzem, wielu was kojarzy. Niemcy nie wypuszczą was z garści.
– Führer przywiezie nowe rozkazy. Ludzie mówią, że Niemcy tylko nas wszystkich spiszą, nic więcej. Może każą nam robić zakupy o określonych porach. Dalej będziemy nosić na piersiach gwiazdy. Co w tym złego?
– Hannah… – Kaja westchnęła zrezygnowana. – Oni o nic nie będą nas pytać.
Martwiło ją, że siostra widzi w Niemcach zwyczajnych żołnierzy. Ona wiedziała lepiej. Słyszała o żydowskich sklepach palonych przez nazistów w całej Europie w listopadzie zeszłego roku. O rozbijanych oknach i Żydach, który zniknęli bez śladu po pogromie zwanym nocą kryształową.
Czy spisani w Pradze mężczyźni, kobiety i dzieci także przepadną bez wieści?
– My obie jesteśmy katoliczkami, po matce. – Hannah nie zamierzała ustąpić. – Mamy dokumenty i możemy dowieść swego pochodzenia. To zadziała na naszą korzyść. Nasi rodzice w niczym nie zaszkodzili Trzeciej Rzeszy. Nikomu nie wadzą. Nie prowokują Niemców jak tamci. – Wskazała ręką w stronę stłoczonych wzdłuż ulicy ludzi. – Nie stanowią zagrożenia.
– Śnieżki nikomu jeszcze nie zrobiły krzywdy, ale chłopcy, którzy obrzucili nimi żołnierzy, słono zapłacą za ten gest. Uważasz się za katoliczkę, lecz dla Niemców jesteś taką samą Żydówką jak twój ojciec. – Jakob mówił szeptem, lecz jego słowa cięły jak nóż. – Wciągną was na listę razem z nim, po czym wyznaczą godziny, w których będziecie mogły kupić nędzne resztki, jakie wam zostawią. Każą nosić gwiazdy. Będą śledzić każdy wasz ruch. Aż któregoś dnia po prostu mi ciebie odbiorą, wywiozą gdzieś i zabiją.
Kaja nie mogła wykrztusić słowa. Podobnie jak Hannah, gapiła się na szwagra w milczeniu, nie zważając na mróz ani okrzyki tłumu. Przejeżdżający konwój wprawiał w drżenie ziemię pod ich stopami. Wokół falowało morze ludzi.
– Myślisz, że nas zabiją? – szepnęła z trwogą. W głębi duszy pragnęła, by Jakob zaprzeczył, zapewniając ją, że się przesłyszała. – Po co mieliby to robić?
– Właśnie – poparła ją słabo Hannah. – Skąd wiesz, co planują?
– To bez znaczenia – westchnął Jakob. – Ważne, że mówię prawdę. Taki los was czeka.
– Dla mnie to ma znaczenie. – Dziewczyna przysunęła się do szwagra. – Gdy wprowadzono nowe zasady, ojciec chciał, żebyśmy na jakiś czas stąd wyjechali i przeczekali gdzieś najgorsze. Po kilku miesiącach ja i Hannah miałyśmy podjąć studia. Sprzeciwiłam mu się. Nie chciałam wyjeżdżać z Pragi. Nie w chwili gdy naszym przyjaciołom i sąsiadom groziło wielkie niebezpieczeństwo. Nadal tak myślę. Siostra ojca i jej dzieci zostają w mieście. Mamy ich zostawić i uciekać jak szczury?
Jakob milczał przez chwilę wyraźnie stroskany.
– I tak im nie pomożemy – mruknął w końcu. – Musimy myśleć o sobie.
– Wyjeżdżamy do rodziny w Palestynie. Daleko, jak na kilka miesięcy – zauważyła Kaja z przekąsem. – Zakładacie, że już nie wrócimy, a wojna dopiero się zaczyna.
Gdy Jakob nie odpowiedział, zerknęła na siostrę. Ta głośno przełknęła ślinę. Nie musiała nic mówić. Kaja wiedziała, co oznacza wyraz jej twarzy.
– Nie wrócimy tu już, zgadza się?
Hannah odetchnęła, jakby jej ulżyło, że nie musi dłużej ukrywać prawdy. Za jej plecami maszerowali żołnierze. Równy stukot ich kroków mieszał się z warkotem silników. Wojna nie nadciągała – ona już tu była. Wkroczyła do miasta wraz z nazistami. Zajrzała im w oczy jak zło w czystej postaci i splamiła ulice Pragi. Przyniosła ze sobą śmierć. Odebrała im życie, które znali.
– Wiedziałaś o tym? – Kaja spojrzała oskarżycielsko na siostrę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że wstrzymywała oddech. – Oboje wiedzieliście, ale żadne z was mnie nie uprzedziło.
Hannah milczała. Wyglądała na chorą. W cieniu zaułka jej policzki przybrały dziwny odcień szarości. Uciekła spojrzeniem w bok. Opuściła głowę i wbiła wzrok w czubki pobrudzonych brejowatym śniegiem pantofli. Przygryzła dolną wargę, wyraźnie się wahała. W końcu przymknęła oczy i nieznacznie skinęła głową.
Kaja cofnęła się o krok. Czuła się tak, jakby ktoś wymierzył jej policzek. Nie była dzieckiem. Skończyła dwadzieścia jeden lat. Słuchała przerażających doniesień o wojnie. Ojciec czytał jej artykuły o tym, co spotkało Żydów w zaanektowanym rok wcześniej Kraju Sudetów. Niszczono żydowskie sklepy, zawsze znajdując przy tym wygodne usprawiedliwienie. Palono zakłady rzemieślnicze. Wielu Żydów zniknęło bez śladu. Nikt o nic nie pytał. Nikt się nie sprzeciwiał Niemcom, którzy maszerowali teraz butnie ulicami Pragi. Wszyscy się bali o najbliższych. Co lękliwsi posunęli się krok dalej. Woleli popełnić samobójstwo, niż paść ofiarą terroru nazistów.
Kaja zdawała sobie sprawę, co się dzieje dookoła. Przez myśl jej jednak nie przeszło, że wyjeżdżają na zawsze. Nie teraz, gdy nad Pragą zawisły ciemne chmury. I gdy tak wielu ich bliskich zdecydowało się pozostać, nie bacząc na ryzyko.
Jakob postąpił krok do przodu, patrząc na nią ze współczuciem.
– Mieliśmy ci powiedzieć w pociągu – wyjaśnił miękko. – Twoja siostra i ojciec wiedzieli, że odmówisz wyjazdu, gdy poznasz prawdę. Tato wymusił na nas obietnicę, że będziemy milczeć, jak długo się da.
– Nie ruszę się stąd – oznajmiła, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Nie wyjadę, ot tak. Nie zostawię na pastwę losu przyjaciół, ciotki ani kuzynów. Zostali u siebie, ledwie dwie ulice od naszego mieszkania. Nie wiedzą, że uciekamy.
– Nie mamy wyboru – przerwała jej ostro Hannah. – Jakob wie, co mówi. Niepotrzebnie was zatrzymałam. Stchórzyłam. Nie miałam pojęcia, co robić. Gdy wczoraj omawialiśmy nasz plan, wszystko wydawało się prostsze. Ale dzisiaj… Chwilami wydaje mi się, że spoglądam w głąb otchłani piekła.
Kaja objęła wzrokiem ludzi tłoczących się przy wejściu do zaułka. Miarowy rytm oficerskich butów jeżył jej włosy na karku. Wzdłuż kręgosłupa poczuła nieprzyjemny dreszcz.
– Należało cię uprzedzić, wiem. – Hannah zmieniła ton. W jej głosie brzmiała teraz prośba. – Ale ojciec nalegał. Wymógł na nas obietnicę milczenia. Musimy iść dalej i trzymać się planu Jakoba. – Spojrzała na męża. Na jej policzkach lśniły łzy. – Bo masz jakiś plan?
Mężczyzna wyciągnął rękę i opuszkami palców wystającymi z mitenek musnął policzek żony.
– Tak, mam plan – powiedział. – Dotrzemy na dworzec i wsiądziemy do pociągu. Masz na to moje słowo. Nieważne, co się wydarzy. I nie martw się o jutro, zgoda?
Hannah pokiwała głową. Słowa męża najwyraźniej dodały jej otuchy. Położyła dłoń na ramieniu Kai i zajrzała jej w oczy.
– Ruszamy? – spytała.
Dziewczyna skinęła głową, choć nie miała najmniejszej ochoty opuszczać Pragi. Po co się martwić o jutro? Serce jej krwawiło, tak jak ukochane miasto deptane butami najeźdźców. Kryli się w zaułku, a u ich stóp w rozmokłym śniegu umierała nadzieja. Wojna zmieniała wszystko. Mogła odebrać im dzisiaj tak samo jak jutro. Mogła zniszczyć stolicę, a jej mieszkańcom zgotować piekło.
Zaczęła się modlić, gdy w ślad za szwagrem i siostrą wymknęła się z powrotem na ulicę smaganą zimnym wiatrem. Próbując nadążyć za Jakobem, szeptała gorączkowo słowa pacierza. Nie miała pojęcia, co chce powiedzieć Bogu, mimo to się do Niego zwracała. Czy jeszcze tu jest? I czy na nich spogląda?
„Boże… czy to wszystko się dzieje naprawdę?”
Z nieba wciąż padał śnieg. Wokół rozbrzmiewał ryk silników. A oni szli ulicami, trzymając równe tempo, tak by się nie rzucać w oczy. Pozbyli się gwiazd Dawida. Liczyli, że nikt nie rozpozna w nich Żydów. Byli trójką młodych ludzi spieszących w stronę dworca i nadziei na lepsze życie.
* * *
Kaja odetchnęła dopiero, gdy na peronie ujrzała ojca. Nie imponował posturą, ale pewność siebie, szerokie ramiona i okulary w złotych oprawkach przydawały mu godności. Spokojnie torował sobie drogę wśród tłumu. Jego żona trzymała się blisko niego, rozglądając się wokół z lekko nieobecnym wyrazem twarzy. Gdy Kaja, Hannah i Jakob wyłonili się z obłoków pary, ojciec powitał ich uśmiechem, a oczy matki zaszły łzami.
Jakob niemal niedostrzegalnie pokręcił głową, dając teściowi znak, by się nie zbliżał. Po czym zerknął znacząco przez lewe ramię. Kaja podążyła za nim wzrokiem. Dostrzegła grupkę uzbrojonych po zęby niemieckich żołnierzy, którzy ostrymi krzykami żądali od pasażerów okazania wiz. Wyglądali na aroganckich i bezdusznych. Ich twarze zdawały się puste, a oczy pozbawione wyrazu. Wyciągali z tłumu przypadkowe ofiary, szarpali je i krzyczeli.
Dziewczyna zadrżała i mocniej otuliła szyję kołnierzem płaszcza.
Jakob nieznacznie wskazał brodą niewielką, ukrytą w cieniu niszę pod metalowymi schodami. Wypełniając jego milczące instrukcje, ruszyli zgodnie w jej stronę. Na miejscu Kaja upuściła torbę na ziemię i wtuliła się w ciepłe objęcia ojca. Rozpłakała się. Nagle opuściła ją cała odwaga. Łkała rozpaczliwie, wciskając twarz w szorstki materiał gwiazdy naszytej na przodzie jego płaszcza. Matka, jak zawsze uprzejma, elegancka i przepraszająca za całe zło świata, głaskała ją delikatnie po głowie. Próbowała się uśmiechnąć, krzywiąc wargi w żałosnym grymasie. Z trudem powstrzymywała łzy.
– Już dobrze, maleńka – szeptał kojąco ojciec. Pieszczotliwy zwrot smakował słodko jak miód na języku. – Spotkaliśmy się. Nic nam nie grozi. Bóg ustrzegł nas od nieszczęścia.
– Moje małe dziewczynki, Hannah i Kateřina… – wyszeptała Izabela Makovský, przykładając do ust złożone jak do modlitwy dłonie. Ręce jej drżały, tak samo jak ręce Kai. – Jakobie… Nie wiem, jak ci się odwdzięczymy.
– Proszę mi nie dziękować. – Objął Hannah i przycisnął ją do siebie. – Przyznam, że modliłem się przez całą drogę. Poza tym to jeszcze nie koniec. Musimy wsiąść do pociągu, a potem złapać kolejny.
– Przepraszam – wyszeptała Kaja, zdając sobie sprawę, że jej wybuch wytrącił z równowagi pozostałych. Nic dziwnego. Ledwie się spotkali, rzuciła się na ojca i zmoczyła mu łzami płaszcz. Zachowała się jak dziecko. Ze wstydem cofnęła się o krok i otarła mokre policzki. – Nie chciałam się rozklejać, a już na pewno nie tutaj. Cieszę się, że cię widzę. – Wyciągnęła rękę do matki i serdecznie uścisnęła jej palce. – Ciebie też, mamo.
– Nie tłumacz się, Kateřino. – Matka popatrzyła na kręcących się wokół żołnierzy. Usta jej zadrżały, jakby się miała zaraz rozpłakać. – Nikt z nas nie przewidział tego, co się stało.
– Odebrali nam Pragę.
Kobieta w milczeniu pokiwała głową, dystyngowana jak zawsze. Utrzymywała przyjacielskie relacje z najlepszymi domami w mieście i była dumna ze swoich arystokratycznych korzeni nawet teraz, stojąc w ciemnej, pełnej pajęczyn niszy pod schodami. Miała na sobie ciemne futro z norek, jasnobłękitne rękawiczki i czarny toczek ozdobiony strusimi piórami, które zwisały nad jej prawym okiem. Nie zapomniała nawet o perłowych kolczykach. Jej przyprószone siwizną na skroniach włosy miały głęboki kasztanowy odcień, taki sam jak u córek. Jak zwykle ułożyła je w jedwabiste fale i zaczesała do tyłu. Była uosobieniem perfekcji w świecie, który walił się w gruzy.
Kaja domyślała się, że na podróż matka wybrała swoje najlepsze rzeczy. Pytanie tylko: po co? Nie warto było się stroić na to, co ich czeka. Zamyślona, niewiele słyszała z rozmowy, jaką ojciec toczył szeptem z Jakobem, ukryty w cieniu ich tymczasowej kryjówki. On też włożył swój najlepszy płaszcz. Oboje z matką wyglądali niedorzecznie elegancko na tle surowej, wszechobecnej zieleni nazistowskich mundurów. I oboje przywodzili jej na myśl dom nawet tutaj, na zatłoczonym peronie. Drgnęła, słysząc słowa ojca.
– Przy przedostatnim wagonie żołnierze nie sprawdzają wiz – rzekł do Jakoba, rzucając szybkie spojrzenie przez ramię. – Zauważyłeś?
– Tak.
Kaja zerknęła na pociąg. Faktycznie, mieli rację. Przy wejściu do tego jedynego wagonu nie roiło się od zielonych mundurów. Nie gwarantowało to, rzecz jasna, że w środku nie natkną się na żołnierzy, zwiększało jednak szanse na ucieczkę. Czas naglił.
– Jeśli tylko uda wam się przemknąć przez kontrole na peronie, wsiądziecie do pociągu – podjął ojciec. – Pospieszcie się. – Wyciągnął rękę.
Jakob ujął ją w dłonie i mocno potrząsnął.
– Powierzam ci moje dzieci. – Głos ojca drżał. Widać było, że z trudem panuje nad emocjami.
Hannah minęła Kaję i z płaczem rzuciła się w ramiona matki.
– _Shalom_. – Jakob skinął głową i delikatnie pociągnął żonę w stronę peronu, a potem szybko pochylił się, całując teściową w policzek. – _Shalom_, mamo. Zostańcie z Bogiem.
Kaja patrzyła na matkę ze ściśniętym sercem. Widziała cierpienie malujące się na jej twarzy, mokrej teraz od łez siostry. Ojciec starał się zachować spokój, jak zawsze, zdradzały go jednak dygocące dłonie. Grube szkła okularów nie zdołały ukryć załzawionych oczu.
Po raz pierwszy żałowała, że tak często nawiedzają ją przeczucia. Teraz też słyszała w głowie tajemniczy głos, snujący straszliwą opowieść o tym, co czeka jej rodziców. Wiedziała, że nie unikną tragedii, bo raptem do niej dotarło, że zamierzają zostać w Pradze.
– Idź, Kateřino – ponagliła ją matka. Wprawnymi ruchami zdjęła rękawiczki i schowała je do kieszeni, po czym powoli, jakby z namysłem, ujęła w dłonie twarz córki i spojrzała jej głęboko w oczy. – Zaczekamy na następny pociąg. Spotkamy się później, zgoda? – Skinęła głową, licząc, że dziewczyna dała się przekonać.
W tej jednej chwili Kaja straciła całą nadzieję. Chciała odwzajemnić gest matki, ale jej ciało odmówiło posłuszeństwa.
– Nigdzie nie jadę – oznajmiła z mocą.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_