- W empik go
Wróciło - ebook
Wróciło - ebook
Życie Ewy Dębskiej skomplikowało się, kiedy otrzymała starą willę, gdzie w ogrodzie znaleziono szkielet kobiety. To uruchamia całą lawinę tragicznych wydarzeń, których początek sięga do czasów epidemii ospy w 1963 roku. Giną kolejne kobiety, a sama doktor Dębska zostaje napadnięta w ogrodowej alejce przed willą.
Bezradna policja w celu ustalenia tożsamości ofiary w końcu przekazuje komunikaty do mediów. Z ogromnej liczby zgłoszeń Wolski i Mrówa wybierają dwie kobiety, najbardziej pasujące do rysopisu sporządzonego przez eksperta. Odpowiedź daje analiza porównawcza DNA. Ale to dopiero pierwszy krok na drodze do odkrycia sprawcy.
Co łączy pochowaną przy fontannie kobietę z obecnymi morderstwami młodych kobiet?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66995-76-5 |
Rozmiar pliku: | 932 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zaraza, rozłażąca się po mieście i zbierająca żniwo w postaci chorych i zmarłych, wolno zaczynała się wyciszać. Ludzie jednak ciągle byli nieufni i podejrzliwie patrzyli na każdego, kto mógł stanowić kolejne źródło zakażenia. A wyjątkowo upalne lato dolewało przysłowiowej oliwy do ognia.
Młoda, wysoka, szczupła blondynka przez chwilę przyglądała się swojemu odbiciu w dużym prostokątnym lustrze w przedpokoju. Poprawiła wysokiego, natapirowanego koka i przygładziła krótką, trapezową sukienkę na szerokich ramiączkach w kolorze pudrowego różu. Wsunęła stopy w jasne czółenka na szerokim słupku i sięgnęła po kremową, kwadratową torebkę. Mały, roześmiany blondasek podbiegły do niej i zadarł głowę do góry. Uśmiechnęła się do niego i czule pogładziła po włosach. Przykucnęła i poprawiła mu szelki przy krótkich spodenkach. Maluch objął ją za szyję, mocno się przytulając. Na moment zamarli w uścisku, po czym kobieta wolno wysunęła się z objęć chłopca i niechętnie wyszła z mieszkania. Pewne sprawy nie mogły czekać na koniec epidemii czy chłodniejsze dni. Musiała załatwić je od razu. Szybko zbiegła po schodach i energicznym krokiem ruszyła w stronę przejścia dla pieszych.
Szedł w niewielkiej odległości za nią, jednak zniknęła mu na wysokości szpitala. Podbiegł, ale już jej nie widział. Rozglądał się dookoła w nadziei, że gdzieś ją zobaczy. Na próżno. Chodniki były puste. W oddali usłyszał tylko szczekanie psa. Nic więcej.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Styczeń 2019
Kielce
Pociąg powoli wtoczył się na stację. Wagon, w którym jechała, zatrzymał się na końcu peronu. Nacisnęła klamkę przy drzwiach i mocno je pchnęła. Otworzyły się z łoskotem. Zarzuciła na ramiona mały plecak i szarpnęła dużą walizkę, unosząc ją nieznacznie. Ostrożnie zeszła wąskimi, metalowymi schodkami na peron. Jako jedyna wysiadła na stacji Kielce. Niespiesznie rozglądała się dookoła. Nie była tu od roku. Uśmiechnęła się lekko do siebie. Tak naprawdę nie była tu od prawie czterdziestu lat. Dworzec zmienił się nie do poznania. Odremontowany, zadbany, czysty. Stare powiedzenie „piździ jak w Kieleckiem na dworcu” przestało mieć rację bytu.
Naciągnęła mocniej granatową czapkę na głowę i podsunęła pod brodę suwak puchowej, czarnej kurtki. Poprawiła mały plecak i pociągnęła za sobą walizkę. Wolno wyszła z dworca. Do mieszkania rodziców miała niecałe piętnaście minut spacerem. Ruszyła ulicą Sienkiewicza w stronę pomnika pisarza. W jednej z bocznych ulic znajdował się blok, w którym mieszkała od dziecka.
Mieszkanie rodziców duże, przestronne było dla niej ostoją spokoju i bezpieczeństwa. Do czasu. Dokładnie do siódmych urodzin. Później matka radykalnie się zmieniła. Stała się opryskliwa, nieczuła, ciągle miała do niej pretensje. Co innego ojciec. Odkąd pamiętała, zawsze była jego oczkiem w głowie. Troszczył się o nią, rozpieszczał. Kiedy zdała maturę, zabrał ją do najlepszej restauracji na wielkie owocowe lody. Później wszystko się skończyło. Dostał wylewu i zmarł na wakacjach. Ona wyjechała na studia do Krakowa. Zamieszkała w akademiku i skupiła się na nauce. Z matką miała sporadyczny kontakt. Żadnej nie zależało na podtrzymywaniu więzi. Czasem zastanawiała się, co było tego powodem. Nigdy jednak nie zdobyła się na szczerą rozmowę. Matka zmarła rok temu. Przyjechała na pogrzeb, załatwiła najpilniejsze sprawy i wróciła do Krakowa. Tam było jej życie, praca, codzienność.
Pociągnęła nosem i nostalgicznie patrzyła na mijane miejsca. Kiedyś tak bliskie, teraz budzące mieszane odczucia. Weszła na podwórko przed domem, w którym mieszkała. Niewiele się tu zmieniło. Zdjęła plecak i wygrzebała klucze w jednej z kieszeni. Otworzyła drzwi na klatkę schodową i ruszyła na drugie piętro. Po kilku minutach stanęła przed drzwiami mieszkania. Przez chwilę patrzyła na nie, a przez jej głowę przelatywały tabuny wspomnień. W końcu otworzyła je. Zaskrzypiały, zakłócając panującą dookoła ciszę. Postawiła walizkę w przedpokoju i zrzuciła plecak. Zdjęła kurtkę, zimowe buty i czapkę. Przeczesała dłonią czarne, ścięte na jeża włosy. Poprawiła bordowy sweter i granatowe dżinsy na szczupłej, wysokiej sylwetce. Przez moment przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze.
Miała pięćdziesiąt siedem lat, ale nie wyglądała na tyle. Poza regularnym farbowaniem włosów nie była zwolenniczką upiększania. Wychodziła z założenia, że codzienna pielęgnacja i dobry kosmetyk są lepsze niż skalpele i botoksy. Poza tym jako nauczycielka wychowania fizycznego umiała dbać o kondycję. Poczuła głód. Wyjęła z plecaka jedzenie i poszła do kuchni.
W mieszkaniu wszystko było tak, jak zostawiła rok temu. Zrobiła na szybko jakiś makaron i rozpakowała walizkę. Planowała jeszcze dzisiaj zabrać się za porządki. Miała co prawda dwa tygodnie ferii, ale chciała mieć to jak najszybciej za sobą. Musiała rozeznać się w dokumentach. Kieleckie mieszkanie zamierzała sprzedać, a za te pieniądze kupić coś w Krakowie. Nie chciał dużej wynajmować.
Dochodziła dwudziesta druga, kiedy kończyła pakować kolejny karton książek. Wielka miłość ojca. Uwielbiał czytać. Miał unikatowe wydania wielu pozycji zaliczanych do kanonu klasyki literatury. Zakleiła pudło i usiadła obok niego na podłodze. Oprała się o siedzisko wersalki. Wodziła wzrokiem po pokoju. Znowu jakieś strzępy wspomnień zaczęły kołatać jej po głowie. Skrzywiła się i wolno wstała. Została jeszcze jedna półka. Sięgnęła po kilka książek i włożyła je do kolejnego kartonu. Kiedy z powrotem spojrzała na półkę, zauważyła pożółkłą teczkę. Wyglądała na dość starą. Na wyblakłych linijkach widniał napis zrobiony ręką ojca: Dla mojej córeczki.
Głośno przełknęła ślinę. Poczuła, jak dreszcz emocji przeleciał jej po plecach. Usiadła na wersalce i drżącymi rękoma rozwiązała lekko postrzępione troczki. W środku były jakieś dokumenty, a na samym wierzchu leżała pożółkła koperta. Taka zwykła listowa. Kolejny napis nie zostawiał złudzeń: Dla mojej Iwonki. Coraz bardziej zaciekawiona, ale i podenerwowana otworzyła kopertę. Wyjęła z niej równo złożoną kartkę w kratkę.
Córeczko moja,
Prosiłem Twoją matkę, żeby przekazała Ci tę teczkę po mojej śmierci. Nie wiem, czy tak zrobiła.
Czytając te słowa, Iwona skrzywiła się z niesmakiem.
– Oczywiście, że nie zrobiła – szepnęła i wróciła do lektury listu.
Wiem, że uznasz mnie za tchórza, który dopiero zza grobu wyjaśnia Ci, dlaczego Twoja matka tak bardzo zmieniła się wobec Ciebie. Liczę, że może w ten sposób zrozumiesz jej postępowanie i spróbujesz naprawić waszą relację. Chcę jednak na wstępie zaznaczyć, że Ty nie jesteś niczemu winna, dziecko moje kochane.
Zaczęła czytać coraz szybciej. Kilka razy wracała do wcześniejszych linijek. Z trudem rozumiała, co było tam napisane.
Z ogromną miłością do Ciebie i prośbą o wybaczenie,
Twój kochający ojciec.
Patrzyła jak porażona na list. Czuła, że się dusi. Ostrożnie, jakby z obawą spojrzała na teczkę. Niepewnie sięgnęła po nią. Ręce drżały jej coraz bardziej. Zaczęła przeglądać dokumenty. Nie mogła uwierzyć w to, co czytała. Przy jednym z dokumentów zatrzymała się na dłużej, wbijając w niego wzrok.
– To nie może być prawda – powiedziała do siebie.ROZDZIAŁ TRZECI
Danuta Marciniszyn siedziała w swoim pokoju i czekała na kolejny ulubiony serial. Poza nimi nie oglądała nic więcej. Zwłaszcza informacji. Nie chciała się denerwować, więc gdy tylko zaczynał się blok informacyjny, wyłączała telewizor albo zmieniała kanał.
Ludwik powinien niedługo wrócić – pomyślała. Odkąd zmarła jego żona i zniesiono zakaz odwiedzania cmentarzy, bywał tam codziennie. Spojrzała na ostatnie zdjęcie Heleny. Pulchną, uśmiechniętą twarz otaczały jasne włosy. W szarych oczach paliła się chęć życia. Tego życia, które zgasło w połowie kwietnia z powodu wszechobecnego koronawirusa. Po policzku Danuty spłynęły łzy. To była taka dobra, troskliwa kobieta. Nerwowo wytarła oczy i westchnęła ciężko. Czasem wybierała się z Ludwikiem na grób synowej. Częściej chodził sam. Tak jak dzisiaj.
Na ekranie telewizora właśnie skończyły się reklamy i zapowiedziano serial. Danuta sięgnęła po pilota, żeby podkręcić głośność. W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Starsza pani uśmiechnęła się pobłażliwie i poszła do przedpokoju.
– Znowu zapomniałeś klucza, synku? – rzuciła wesoło, otwierając drzwi.
– Dzień dobry. – Kobieta w średnim wieku lekko się skłoniła.
Skonsternowana Danuta uważnie się jej przyglądała. Miała czarne bardzo krótkie włosy, była wysoka i szczupła. Zatrzymała się na twarzy kobiety. Jasna karnacja współgrała z niebieskimi oczami. Danuta lekko się wzdrygnęła.
– Nazywam się Iwona Talarczyk – odezwała się po chwili kobieta.
– Mamo, jestem – zawołał, jednak nikt nie odpowiedział. – Mamo – krzyknął i poszedł do jej pokoju. Pusto.
Przeszedł do siebie. Też nic. W końcu wszedł do gościnnego. Danuta siedziała blada i międliła w dłoniach jakiś kartonik. Ludwik ostrożnie wyciągnął go z jej ręki i zerknął na niego, po czym rzucił na stół, na którym stała szklanka z wodą i mała butelka z kroplami na serce. Usiadł obok matki i mocno ją przytulił.
– Mamo, co się stało? – Delikatnie gładził jej ramię.
Danuta spojrzała na niego załzawionymi oczami.
– Synku, muszę ci coś opowiedzieć – odezwała się po bardzo długiej chwili. – Podaj mi, proszę, wodę.
Podniósł się i sięgnął po szklankę. Danuta chwyciła ją kurczowo w drżące dłonie i z trudem zdołała się napić. Była cała roztrzęsiona. Nie ponaglał jej, tylko uważnie obserwował.
– Dziękuję – oddała szklankę.
Odstawił ją bez słowa i z powrotem usiadł obok matki.
– Muszę opowiedzieć ci bardzo ważną historię. Ważną, ale trudną – zaczęła cicho i wolno.
2.
Po zakończonych oględzinach w willi wrócili do wydziału. Mrówa kartkował notes, analizując zeznania. Staszewski krążył między oknem a drzwiami. Wolski nerwowo kręcił się na fotelu.
– Niewiele mamy – zaczął Mrówa. – Ci, z którymi rozmawiałem, nie byli pomocni. Młodzi ludzie czy ci w średnim wieku bezradnie rozkładali ręce. Starsi, w większości zamieszkujący tę okolicę, nie przypominają sobie jakichś dziwnych wydarzeń w willi.
– U mnie podobnie – odezwał się Wolski. – Ten facet od aranżacji ogrodów nie powiedział nic istotnego. Starsza pani, sąsiadka Ewy, niejaka Bronisława Cierpicka, skwitowała, że nic nie pamięta i ostentacyjnie mnie zbyła. Poza fragmentami starych gazet, nic nie znalazłem – rzucił na biurko teczkę z wycinkami. – Maciek już je obejrzał i zdjął jakieś fragmenty różnych paluchów. Dodał, żeby nie robić sobie nadziei, że coś z tego będzie. O ile w ogóle mamy je w bazie – sapnął.
– Ewa też niewiele wie. – Staszewski w końcu usiadł na krześle między biurkami. – O willi dowiedziała się w styczniu. Do tej pory myślała, że rodzina się jej pozbyła. Obiecała zajmować się nią. Z tego, co powiedziała, jej rodzina mieszkała w willi do sześćdziesiątego trzeciego. Później został tam stryj. Kawaler, nauczyciel fizyki w jednym z liceów. To wszystko.
– Czyli jesteśmy w czarnej dupie. – Wolski wyciągnął nogi przed siebie i spojrzał na Staszewskiego. – A co powiedział doktor Strączek?
– Stwierdził, że szkielet należy do kobiety, ale nie jest w stanie ustalić czasu zgonu. Co do wieku ofiary więcej powie po badaniach. Ale jak na Strączka to i tak dużo informacji po wstępnych oględzinach. – Staszewski przewrócił oczami. – Wiesz, jaki on jest. Nie lubi wydawać pochopnych opinii. Poza szkieletem znalazł spinkę do włosów. Przekazał ją Maćkowi. Poza tym nic więcej. Żadnych fragmentów odzieży, folii czy innych materiałów. Jednak to o niczym nie świadczy. Materiał mógł się rozłożyć, a w folię nie musiała być zawinięta. – Prokurator zaczął bawić się długopisem leżącym na biurku.
– To mamy ogrom informacji – zadrwił Wolski.
– Nie mam ochoty na żarty – fuknął Staszewski.
– My też nie – skrzywił się Mrówa.
– Śledztwo jeszcze dobrze nie ruszyło, a już utknęło – żachnął się Wolski.
– Niestety. – Mrówa pokręcił głową.
– Moglibyśmy przeszukać bazy danych i archiwa, ale nawet nie wiemy z jakich lat. To jak szukanie igły w stogu siana – stwierdził Wolski.
– Od Strączka też nie dowiemy się, kiedy zginęła – powiedział Staszewski i się zamyślił.
– W takim razie nie zostaje nic innego, jak zająć się tymi wycinkami. W końcu ktoś je po coś trzymał, więc muszą mieć jakieś znaczenie. Poszperamy też w internecie. Może na coś wpadniemy – powiedział Wolski.
– Dobra. W kontakcie. – Staszewski podniósł się i ruszył do wyjścia.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
_Ciąg dalszy dostępny w pełnej wersji książki._Podziękowania
Właśnie do Waszych rąk trafiła moja pierwsza powieść. Mój literacki debiut. Odkąd zaczęłam pisać kryminały, cały czas zastanawiałam się, jak będzie wyglądał ten moment. I czy w ogóle nastąpi. I stało się. A było to możliwe dzięki zaangażowaniu wielu osób. Pisanie jest czynnością jednoosobową, ale wszystko, co się łączy z pracą nad tekstem do chwili jego opublikowania, to już zasługa wielu ludzi, którym się chce.
Zanim przejdę do podziękowań, chcę w kilku zdaniach powiedzieć o przyczynku do książki. Pomysł. Skąd się wziął? Zapewne nie będzie to odkrywcze, gdyż wątki pandemii koronawirusa pojawiające się w powieści jednoznacznie wskazują na źródło. Ale dlaczego epidemia ospy z 1963 roku? Odpowiedź jest prosta. Któregoś pięknego dnia przeczytałam w internecie artykuł o epidemii ospy z 1963 roku. Zaczęłam drążyć temat, wyszukiwać materiałów archiwalnych. Jednym słowem, wciągnęłam się. I tak powstał pomysł na powieść kryminalną, w której istotną rolę odegrały te dwie epidemie. W tym miejscu chcę zaznaczyć, że tylko te epidemie się faktami. Reszta to efekt pokrętnej wyobraźni autorki. Do tego stopnia pokrętnej, że nawet nazwy kilku ulic zostały wymyślone. Jednak aby pomysł mógł się zmaterializować i ujrzeć światło dzienne, potrzebna była, wspomniana wyżej, pomoc wielu osób. W tym miejscu pragnę podziękować wszystkim, którzy towarzyszyli mi na poszczególnych etapach pisania.
Serdecznie dziękuję pracownikom Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu: paniom Violetcie Szymczyk, Sylwii Gardoń, Sandrze Sobolewskiej z Działu Mikroform i Zbiorów Cyfrowych i Monice Masel, do niedawna także pracującej w Dziale Mikroform, a obecnie zatrudnionej w Dziale Organizacji i Wsparcia Technicznego Digitalizacji oraz pani Halinie Kreczko z Pracowni Reprograficznej za pomoc w wyszukiwaniu i przygotowaniu materiałów archiwalnych dotyczących epidemii z 1963 roku oraz za życzliwość i wspaniałą atmosferę w czasie godzin spędzonych nad selekcją gazet z lat 60. ubiegłego stulecia.
Bardzo dziękuję także pani Agacie Thannhäuser, antropologowi sądowemu z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu za merytoryczne wskazówki i cenne informacje z zakresu antropologii.
Dziękuję również Kierownictwu i Funkcjonariuszom Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu za pomoc przy pisaniu książki.
Ogromne podziękowania za pierwszą ocenę tekstu, uwagi i konstruktywną krytykę składam mojej wspaniałej grupie wsparcia: Magdalenie Bienieckiej, Katarzynie Mące, Ewie Nienartowicz, Magdalenie Wątorskiej, Nikoletcie Fotakaki-Śliwie oraz Jakubowi Śliwie.
Ponadto Nikoletcie Fotakaki-Śliwie, lekarzowi psychiatrze, dziękuję za bardzo rzeczową ocenę warstwy psychologicznej książki.
Kolejne wielkie podziękowania należą się mojemu bratu, Radkowi Staniszowi, za pierwszą redakcję i korektę. Brat, wiem, że nie było łatwo. Ale wiedziałam też, że dasz radę. Kto, jak nie Ty.
I jeszcze jedne, bardzo ważne podziękowania. Dla Krystyny i Romualda Staniszów, moich rodziców. Im dziękuję za wszystko. Na Waszej ocenie zależało mi najbardziej. I jak zawsze nie zawiodłam się.
Serdeczne podziękowania kieruję do Katarzyny Bondy i Marcina Wrońskiego, których miałam przyjemność poznać na Międzynarodowym Festiwalu Kryminału organizowanym we Wrocławiu, a którzy byli moimi nauczycielami kryminalnego pisania. To pod ich czujnym okiem stawiałam pierwsze pisarskie kroki jako uczestniczka warsztatów literackich.
Od warsztatów literackich był już krok do pierwszej powieści. Jednak jej publikacja nie byłaby możliwa bez współpracy z wydawnictwem. Dziękuję Arturowi Owczarskiemu, szefowi Wydawnictwa BookEdit, za cierpliwość i wyczerpujące odpowiedzi na setki moich pytań. Serdecznie uściski dla mojej cudownej redaktor, Anny Godlewskiej, za dokładność w pracy nad tekstem i godziny dyskusji o książce. Ukłony dla wspaniałej graficzki, Magdaleny Zawadzkiej, za rewelacyjną okładkę. Uściski dla całej ekipy wydawnictwa za pracę nad moją książką. Jesteście niesamowici.
Serdeczne podziękowania należą się także pani Marcie Paczce, mojej PR-owskiej opiekunce i całej agencji GoodOne PR za świetną robotę promocyjną.
Kochani, wyżej wymienieni, jeszcze raz wielkie dzięki za pomoc. Bez Waszego wsparcia moja książka do dzisiaj leżałaby w szufladzie. Dzięki Wam trafiła do czytelników. Moja pierwsza powieść.Przypisy końcowe
1 „Gazeta Robotnicza”, nr 192, s. 2, z dn. 15.08.1963 r.
2 „Gazeta Robotnicza”, nr 193, s. 2, z dn. 16.08.1963 r.
3 „Gazeta Robotnicza”, nr 193, s. 2, z dn. 16.08.1963 r.
4 „Słowo Polskie”, nr 184, s. 1, z dn. 04 - 05.08.1963 r.
5 „Słowo Polskie”, nr 198, s. 4, z dn. 21.08.1963 r.
6 „Słowo Polskie”, nr 198, s. 4, z dn. 21.08.1963 r.
7 „Gazeta Robotnicza”, nr 180, s. 4, z dn. 01.08.1963 r.
8 „Słowo Polskie”, nr 210, s. 4, z dn. 04.09.1963 r.
9 „Gazeta Robotnicza”, nr 197, s. 3, z dn. 21.08.1963 r.
10 „Gazeta Robotnicza”, nr 197, s. 3, z dn. 21.08.1963 r.
11 „Gazeta Robotnicza”, nr 209, s. 1, z dn. 04.09.1963 r.
12 „Gazeta Robotnicza”, nr 223, s. 1, z dn. 20.09.1963 r.
13 „Słowo Polskie”, nr 195, s. 1, z dn. 17.08.1963 r.
14 Stary Testament, Księga Liczb 14,18
15 Stary Testament, Księga Liczb 14,18
16 Stary Testament, Księga Liczb 14,18
17 Stary Testament, Księga Liczb 14,18