Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wrzaski - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wrzaski - ebook

One nie mają końca, te wrzaski. Są wszędzie wokoło, ale też już i wewnątrz. Przedarły się. Wypełniają czaszkę po brzeg, wywołują ucisk i szum w uszach. Ludzie mówią, że to chore, że tak nie można, ale Adam i tak spogląda na niego. Idą teraz wzdłuż ulicy. Udają, że osobno.

Wstrząsająca opowieść o wykluczeniu i wstydzie

Dwuletnia Karolinka jest dla swojego ojca całym światem. Jednak Adam ma tajemnicę: skrawki życia, które próbuje wieść po kryjomu. Gdy jego sekret wychodzi na jaw, mężczyzna staje przed wyborem niemożliwym do dokonania. Ucieka na oślep, by w nowym miejscu stawić czoła samotności i tęsknocie oraz zawalczyć o własną godność. Jego podróż i walka niespodziewanie przybierają mistyczny wymiar. Podobnie jak niepozorne plamy na murze – niektórzy widzą w nich twarz Chrystusa. A czy mogą się okazać obrazem nas samych?

Wrzaski są zwierciadłem, w którym przegląda się polskie społeczeństwo lat 90. – i nie tylko. Bo mimo upływu czasu zmieniło się niewiele, a pewne problemy wciąż wymagają przepracowania. Miłość, cierpienie i ofiara są w tej historii organicznie splecione, zmuszają czytelnika do dokonania rachunku sumienia oraz weryfikacji postaw wobec innych.

To najprawdopodobniej najbardziej poruszająca książka o miłości, jaką przeczytacie. O miłości tęczowej, rodzicielskiej, małżeńskiej, a także tej kierowanej do wewnątrz. Miłości utraconej, czasem spełnionej, często toksycznej. To historia, która ma siłę kruszenia serc jak niezapomniana Tajemnica Brokeback Mountain.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8210-511-7
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

One nie mają końca, te wrzaski. Są wszędzie wokoło, ale też już i wewnątrz. Przedarły się. Wypełniają czaszkę po brzegi, wywołują ucisk i szum w uszach. Ludzie mówią, że to chore, że tak nie można, ale Adam i tak spogląda na niego. Idą teraz wzdłuż ulicy. Udają, że osobno. Udają, że się nie znają, mimo to spogląda na niego. Jest piękny. Piękny mężczyzna, myśli sobie. Piękny człowiek, dopowiada. Wszystko w myślach lub po cichu. Do siebie, choć i do niego. Nawet bardziej do niego, bo sobie tego mówić już nie musi. Wie przecież od dawna, że to piękny mężczyzna i piękny człowiek. Od kiedy spotkali się na imieninach sołtysa, utopieni w smrodzie dymu i taniej wódki. Pamięta jej ciepły smak. Żałosny, tak jak wszyscy byli tam żałośni. Upojeni, wstrętni. Głupie żarty, krzyki, rubaszny śmiech. Syf wokół i na stole. Na samą myśl chce się rzygać. Pamięta Adam też gębę sołtysa. Chciałoby się powiedzieć: twarz. Bo człowiek ma twarz, nie gębę. Trudno jednak inaczej nazwać tę czerwoną i spoconą kulę, w którą sołtys wlewał alkohol. Słowa, które wymawiał, brzmiały jak bełkot. Bełkot z gęby. Pamięta, poza gębą sołtysa, duszący go krawat, wraz z kołnierzem bordowej koszuli wrzynający mu się w szyję jak pętla.

Znów jest październik. Rok już minął od imienin sołtysa, a z dziesięć miesięcy od jego śmierci. Wódka jak pętla ściskająca wnętrzności, odbierająca tlen. Adam pamięta wystawienie trumny przed pogrzebem. Czuwanie. Wszyscy tam poszli – cała wieś – to i on. Mały wydawał się sołtys w tym dębowym pudle, które jakiś gówniarz nazwał sarkofagiem, jakby w nim książę spoczywał. A tam sołtys przecież, nie wielki pan. Zeszczuplał, zbladł po tej swojej śmierci i nie miał już gęby. Miał twarz. I ludzką, i nieludzką. Bo ludzkie były jego powieki, usta, nos. A nieludzkie oczy, kryjące się pod powiekami. Nieludzkie, bo puste. Tunel donikąd. Znało się sołtysa od lat, więc wszyscy wiedzieli, że także wcześniej tunel ten raczej prowadził w pustkę, ale gdy się dobrze poszukało, to czasem można było natrafić na jakąś myśl, ludzką myśl. A i ciepły był z niego człowiek. Nawet jak wypity mocno. Wtedy to nawet cieplejszy, bardzo przyjazny każdemu. Krzywdy nikomu by zrobić nie dał. W trumnie jednak ten tunel był już wyłącznie pusty, a sołtys zimny. Nawet ten wąs jakiś szorstki się wtedy wydawał. Pokój jego duszy, myśli Adam.

A więc Adam rok już zna tego pięknego mężczyznę, który wyłonił się spośród oparów dymu i pijackich krzyków. Taki dostojny i dumny. Inny od reszty. On też na imieninach sołtysa spoglądał na Adama. Dziwne to było: niezrozumiałe, zaskakujące, prawdziwe. Ale temu wspomnieniu zawsze towarzyszy najpierw gęba sołtysa, a później jego blada twarz z czuwania. Mącą one Adamowi piękne myśli.

Ludzie patrzą, gdy Adam podąża za pięknym mężczyzną, ale nie widzą, i dobrze. Mówią, że tak nie wolno. Takie niespisane zasady. Reguły jakieś, może boskie nawet. Przyzwolenie na łowy. To wystarczy, żeby się bać. Adam się boi. Od roku to już na pewno i bardzo. Nie chce strachu, usiłuje go odrzucić. Racjonalizuje to sobie, że przecież może tak żyć. A jednak wtedy zawsze ma przed oczami Supraśl. Łąkę, las, mech i tę dziewczynę. Historię, która jest przestrogą. Jego koszmarem sennym. Zresztą strach to jego towarzysz od samych narodzin. Zupełnie jakby już wtedy wszystko było rozpisane. Jakby już wtedy było wiadomym, co się stanie. Adamowi tej świadomości bardzo długo brakowało, ale strach już był. Jakby na zapas. Pamięta, gdy z kolegą, jeszcze w podstawówce, oglądali zdjęcia z dzieciństwa, z niemowlęctwa wręcz. Kolega miał zabawne – siedział w jakiejś drewnianej skrzynce po piwie. Rozbawiony, z zawadiackim uśmiechem. Przenikliwe, cwaniackie spojrzenie bobasa. Śmiałość od urodzenia, można powiedzieć. I coś w tym było, teraz gość jest dyrektorem w jakiejś państwowej instytucji. A Adam? Postać siedząca na tapczanie, wpatrzona w ścianę. Niedoświetlona sylwetka, tobołek jakiś raczej. Czerń, biel i szarości. A pośród nich wyraźne jedynie oczy. Przerażone, rozszerzone źrenice, uniesione brwi. Biała twarz. Nosferatu z plakatu. Od urodzenia. Od roku jednak strach jest materialny, niemal żywy. Można by mu nadać imię. Towarzyszy Adamowi jak zapach, którego nie da się zmyć. Czuje Adam tę woń. Jest nawet zmysłowa, ma w sobie coś z ostateczności, coś z ucieczki, a więc i braku czasu. A skoro brak czasu, ucieczka, to i specyficzne podniecenie, a za nim zmysłowość. Coś w tym jest, choć Adamowi wstyd się do tego przyznać.

Były dni, gdy rodził się w nim bunt. Jakby obok tego strachu. Przeciw niemu. Kontrzapach. Opór jakiś przeciw tej niespisanej zasadzie. To nawet jeszcze zanim było mu dane poznać tego pięknego mężczyznę. Ale przecież na barykady nie pójdzie. Tchórzliwa ze mnie istota, myślał wówczas. Mój opór byłby jak samobójstwo. Kogo by poruszył? Gówno to ludzi obchodzi. Takimi słowami Adam zdusił swój opór w zarodku. Nie wiedział, że sołtys by się przejął, zająłby się, przemówił, gdyby do czegoś wtedy we wsi doszło. Ludzie go słuchali, szanowali. Ale tego sołtysa już nie ma. Nowy jakiś jest, a on to menedżer bardziej. Przyszedł z duchem czasu. Takie problemy to dla niego jak dla przechodnia stary pet na ulicy. Więc jest Adam i jest jego strach. Od zawsze rzeczywisty i jak się po czasie okazuje, uzasadniony, a od roku namacalny. Adam wmawia sobie, że musi się z nim wreszcie oswoić, bo tak się żyć nie da, w niepokoju. Ale na razie nie potrafi. Więc są we trzech: on, jego strach i ten mężczyzna. Adam myśli, że jego mężczyzna też się boi, ale wiedział czego już dłużej, od dawna, więc może się z tym niepokojem oswoił. Ponoć ze wszystkim się można oswoić. Że niby nawet świst bomby z czasem brzmi jak brzęczenie pszczoły. Użądli, nie użądli, się zobaczy. Tak mówią przynajmniej ci, co pamiętają wojnę. Mówią o akceptacji nieuniknionego. O gotowości na śmierć, na utratę. Adam takiej gotowości nie ma. Chyba o nią łatwiej, gdy to dotyka wszystkich. Sprawiedliwie przynajmniej, jakoś po równo. A tak, w pojedynkę czy we dwójkę, te codzienne bitwy… Nie, nie da się przyzwyczaić.

Adam i piękny mężczyzna idą dalej, mijają kiosk. To ulica Słoneczna, chwilę wcześniej, zanim skręcili, widoczna była biblioteka miejska przy Kopernika. Zresztą to na Kopernika zatrzymał się autobus Adama. Jerzy już na niego czekał. Jerzy Mogiła. Stał nieopodal, paląc papierosa. Ubrany w palto i kapelusz, jakby w tym stroju nikt miał go nie zauważyć, choć kapelusz był stary i wielki, jak z dziadka. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Ponoć to ukryte w genach, to dzięki nim ma taką budowę ciała, przynajmniej tak twierdzi. Ale Adam sądzi, że Jerzy ćwiczy gdzieś intensywnie, i to od lat. Cudny zarys mięś-ni, zapowiedź siły. No i tak osadzony na biodrach, tak wyraźnie od nich oddzielony – osadzony podbrzuszem, wsunięty na nie jak w jakąś zbroję. Jak Perepeczko z Popiołów. Adamowi zawsze zresztą się ten Perepeczko podobał. Do tego gęste włosy, grzywa właściwie. W tym wieku u mężczyzn takie włosy to rzadkość. I ten wzrok – inteligentny i ciepły. Pełen łagodności.

Idą ulicą Słoneczną, ale nie obok siebie. Adam z tyłu. Jerzy przyspieszył kroku, bo odstęp musi być większy. To małe miasto, więc wielkie spojrzenia. Wielkie oczy, zewsząd. Adam się boi, że Jerzy mu kiedyś ucieknie. Ucieknie od niego, choć bardziej chyba od nich. Boi się ich. Adam to wie, choć Jerzy nigdy o tym nie mówi, udaje twardego, obojętnego. Strach Adama jest mu wiadomy, jest jego towarzyszem. Własny Jerzy jednak wypiera, ukrywa. A taki ukryty potrafi wybuchnąć. On się lęka ich krzyku. Mniej ciosów, jak ja, myśli Adam, on się lęka ich wrzasku. Sam jest łagodny. Cichy. Adam miewa nawet wrażenie, że Jerzy mówi szeptem. Zawsze jakby mu barwę głosu odebrało, a pozostał jedynie szept. Może po to, by ich nigdy nie usłyszeli. To małe miasto, więc wielkie uszy. Ludzie zabraniają, grożą, te napisy na murach… A ich to przyciąga tym bardziej. Oblężona twierdza, świat, którego jutro może nie być. To sprawia, że uczucie się potęguje. Trzeba po cichu, w ukryciu, w tajemnicy. A tajemnica, jak zakazany owoc, wyłącznie podnieca. Strach miesza się z miłością i pożądaniem. Ekscytacja. Kocham go, myśli Adam. Taka zwyczajna ta miłość i niezwyczajna jednocześnie. Właściwie jak każda inna. Boi się tej myśli i wyobraża sobie ich obu gdzie indziej. W mieście wielkim, gdzie oczy są małe.

Silny wiatr poderwał gazetę z chodnika, a ta wpadła Jerzemu prosto na twarz. Przystanął i zaczął się niemal rzucać, jakby walczył z samym Bogiem. Z niewidoczną istotą. Jakby mu wór na głowę nałożyli i zaraz mieli topić w rzece. Potyka się przy tym, gdy dół palta pląta mu się między nogami. Adam nie może powstrzymać śmiechu. Taki bokser, samiec potężnie zbudowany, którego zabiją gazeta i palto. Podchodzi, chichocząc, i odkleja Jerzemu tę gazetę od policzka. Zdejmuje ją, odrywa niczym plaster.

– Mój ci on – mówi przy tym cicho i żartem.

Ten się jednak nie śmieje. Odwraca głowę i patrzy wrogo, ale łagodna ta jego wrogość. Prawdziwej w tych oczach nie ma.

– Zdradzisz nas – mówi do Adama, znowu szeptem. Wciąż szeptem. Na pozór surowe spojrzenie, ale głos łagodny.

Adam chowa głowę w ramionach, by ukryć śmiech, i zwalnia kroku, by ukryć bliskość. Jerzy mija budynek Zarządu Mienia Komunalnego, zapalając przy tym kolejnego papierosa. Odwraca się na chwilę i kiwa głową, wskazując budynek. Rusza dalej. Wskazuje, by przypomnieć, że tam pracował. Parę lat temu. Adam wie o tym, bo Jerzy mówił mu o tej pracy. Wielokrotnie zresztą. Zawsze o tym mówi. To była jego pierwsza praca, więc silne ma z nią związane wspomnienia. Jak pierwsza jazda na rowerze, pierwszy seks, pierwsza miłość.

Jerzy wchodzi do hotelu. Hotel jest nowy, budynek stary, po internacie szkoły handlowo-ekonomicznej. Śmierdzi tam i jest brudno, bo to hotel robotniczy, ale lepszego w najbliższej okolicy nie ma. Przynajmniej w rozsądnych cenach. Jerzy wszedł do środka. Adam mija wejście i wstępuje do małej hotelowej kawiarni. Jej drzwi znajdują się parę metrów dalej. Zamawia rogalik, kawę i siada przy stoliku. Niecierpliwość. Do tego ucisk w żołądku, podniecenie i strach. Długim palcem kreśli kręgi na czerwonej ceracie, rozsuwając okruchy na boki. Z grzanki jakiejś najpewniej. Oby z grzanki, bo jeśli z chleba, to zeschnięte, a więc stolik nie był sprzątany już od dłuższego czasu. Kelner przynosi mu kawę i rogala. Suchy ten rogal, więc Adam zamacza go w kawie. Zewnętrzne warstwy nasiąkają szybko, częściowo odrywają się i unoszą na brązowej tafli. Kawa powoli przenika głębiej, jak strach, który dogania ofiarę i wsiąka w nią, za nic mając zewnętrzne warstwy bezpieczeństwa. Pierwszy kęs. Teraz rogal jest smaczny. Adam przypomina sobie pierwszy seks z Jerzym. Parę tygodni po imieninach sołtysa. Strach był ogromny, większy niż teraz, ale wówczas pochodził z innego miejsca. Potężny był, potężne było drżenie. Pierwsza zdrada, choć Adam nie ma pewności, czy można to nazwać zdradą. Grzechem pewnie można. Tak nazywają. Więc zgrzeszyli wtedy, nie raz. Grzeszą do dziś. Gdy Adam dopija kawę, w myślach widzi Karolinkę. Swoją małą córeczkę. Ma dwa lata. Kocha go, jak i on ją kocha. Adam czuje czasem, że to ją zdradza. Tego mu wstyd najbardziej. Tego mu wstyd szczerze. Ale do wstydu trzeba było przywyknąć, skoro mówią, że to chore, że tak nie można. A silniejsze jest to od niego. Niby sztuczne, mówią, a dla Adama takie prawdziwe. Spogląda na zegarek. Już czas, myśli sobie. Strach przeważa teraz nad pożądaniem. Wciąż jednak nie przeważa nad miłością, więc Adam wstaje od stolika i rusza w stronę recepcji.

– Dzień dobry, mam rezerwację – mówi i pokazuje dowód.

– Dzień dobry, proszę – odpowiada niski, krępy mężczyzna. Z jego spojrzenia nie sposób odczytać, czy wie, ale chyba nie wie.

Jesteśmy tu pierwszy raz, myśli Adam i dalej analizuje spojrzenia, karmi swoją obsesję. Ma wrażenie, że wszyscy patrzą, spoglądają. Usiłuje odczytać te spojrzenia, ocenić ryzyko. Wszyscy uważają, że zagrożeniem jest jedynie cios. Ale uderzenie to finał krzywdy. Jej treścią są niepokój, obsesje, strach, ukrycie. To osaczenie. Adam wie przecież o dziewczynie z Supraśla. Wie, co słyszy, i wie, co widzi. Ta zmiana w jego tkankach jest trwała.

Recepcjonista prowadzi Adama do pokoju i otwiera drzwi. Numer czterdzieści pięć. Przez całą drogę Adam zastanawiał się, czy ten niski mężczyzna coś wie. To podrzędny hotel. Dlaczego odprowadza gościa do pokoju? Jest po prostu miły? Czy cwany i nienawistny? A może to pułapka? Słowo „pułapka” wydaje mu się zabawne i wtedy złe myśli odchodzą, a na twarzy pojawia się uśmiech. Wariuję, mówi do siebie i kręci głową z niedowierzaniem. Pułapka, jak w filmach.

Adam zamyka za sobą drzwi na zamek. Zastanawia się, czy się nie rozejrzeć, by ocenić standard, ale nie ma to sensu, przecież wie, jaki to standard. Stary dywan przepalony w tysiącu miejsc, szare zasłony, porysowane, odrapane ściany, stare radio z ułamaną anteną. Hotel robotniczy, nie jakiś dla nowego biznesu, co to z Zachodu teraz niby ma przyjechać, bo granice są już bardziej europejskie niż ruskie. Adam idzie prosto do lodóweczki. Grunt, że jest lodóweczka, choć jakość chłodzenia mizerna. Podrzędny hotel, ale dobrym zwyczajem z wódeczką w lodówce. Dwieście mililitrów. W sam raz, żeby sobie popić, ale się nie urobić. W sam raz, żeby schować do torby. Kiedyś, jeszcze niedawno, butelki były większe, pod czterysta mililitrów, ale zmniejszyli dla zdrowia. Chyba dla zdrowia, bo po jaką inną cholerę? Adam wypija jeden kieliszek i drugi. By odegnać strach, by odegnać wpojony wstyd, to ciało obce. By odegnać wyrzuty sumienia, ciało wewnętrzne. Otwiera drzwi na korytarz, upewnia się, czy nikt nie patrzy. Czy recepcjonista na pewno odszedł. Tam pusto, jedynie stara wykładzina i zastały smród papierosów. Teraz już się tu nie pali, ale czuć, że to niedawny zakaz. Adam podchodzi do pokoju czterdzieści osiem. Otwiera drzwi i wślizguje się do środka.

– Zabiją nas kiedyś – mówi do Jerzego, cicho.

– Niech zabiją, psia mać. Romeo i Julia – odpowiada tamten szeptem, łagodnie, niby żartem. Jak zawsze.

Adam chce powiedzieć coś jeszcze, ale zwykle za dużo gada i za dużo myśli, teraz więc już milczy. Uśmiecha się do Jerzego, rozbiera go i patrzy na jego ciało. Ludzkie mięśnie, ludzka skóra. Całuje go, bo w miłości się całuje, nie wyłącznie pieści. Po wszystkim przytulają się chwilę. Jak wszyscy po miłości się przytulają. Rozmawiają, czas jeszcze pozwala. Adam opowiada o Karolince. O zabawie w ogrodzie i o bajce w kinie. Ta bajka w kinie to dla niego i Karolinki jak jakiś cud. Piękne zdarzenie. Rozmawiają o dawnych czasach i dawnych nich samych. O dzieciństwie. O dorastaniu, o tłumieniu, narzucanym wstydzie. O miotaniu się, wreszcie uległości, później wyzwoleniu. Rozmawiają też o zdradzie. To ich uderza. To ich boli.

Adam wychodzi paręnaście minut później. Tak, by recepcjonista widział, jak opuszcza hotel. Idzie z teczką i w eleganckiej koszuli. Że niby to służbowy wypad. Przebranie się w pokoju, chwila odpoczynku i na spotkanie. Idzie parę ulic dalej, na obiad. Wraca później. Znów się przebiera i płaci za pokój. Płacąc, wzdycha.

– Ech, te podróże służbowe. Chwile takie – mówi do recepcjonisty.

On uśmiecha się, ale słabo, i dopytuje:

– Nie nocuje pan? Zapłacone za dobę będzie.

– Nie, chwilę temu mnie wezwali z powrotem. Muszę wracać. Nie moje pieniądze, nie moja rzecz. – Adam pospiesznie odpowiada wyuczonym tekstem, ale martwi się, że recepcjonista nie uwierzył i zacznie węszyć. Adam znów analizuje jego spojrzenie i minę, a później wychodzi i wraca na przystanek.

Ma wrażenie, że wszyscy się gapią, że wiedzą. Znowu się boi – o siebie, o Jerzego, o Karolinkę. Ludzie patrzą, a te spojrzenia go oblepiają, duszą. Czuje w ustach cierpki smak aronii. Przechodzi go dreszcz.

Z przystanku jedzie autobusem na dworzec PKS, by zdążyć na wieczór do domu. Do Karolinki zdążyć. Przytulić ją, bajkę przeczytać i ułożyć do snu. Karolinka, jego córeczka. Jego włas-na. Adam zasypia na podłodze przy łóżeczku. Śpi tak, trzymając jej dłoń wystawioną przez szczebelki.

– Nie odejdzies? – pyta dziecko ze świszczącym „s” na końcu, tuż przed snem, a on odpowiada, że nie. – Na pewno nie puscis? – dopytuje.

– Na pewno.

Zdrętwiała mu już ta dłoń wepchnięta między szczebelki, niedokrwiona, ale będzie trzymać rączkę Karolinki choćby do rana. Lepiej mu tu, na podłodze, przy córce, niż w małżeńskiej sypialni, bo tam przymus, złudzenie i zaprzeczenie. Fikcja. A córka to nie fikcja. Jest piękna i rzeczywista.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: