Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wrzosowisko - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 lutego 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wrzosowisko - ebook

Enigmatyczny Makita i jego nowo poznany przyjaciel Ruter to mężczyźni, których więcej dzieli niż łączy. Dla pierwszego z nich najważniejsza jest wolność i możliwość nawiązywania niezobowiązujących relacji z płcią przeciwną. Drugi natomiast, dużo bardziej stały w uczuciach, wciąż żyje przeszłością, nie potrafiąc poradzić sobie z odejściem ukochanej. Mężczyźni nie zdają sobie jednak sprawy, że jest coś, co czyni ich bliższymi sobie, niż mogliby kiedykolwiek przypuszczać. Jeden niepozorny SMS wkrótce sprowokuje lawinę wydarzeń, która odkryje wiele bolesnych tajemnic...

„Wrzosowisko” to fascynująca, nieoczywista opowieść o pokręconych relacjach damsko-męskich, pełna szczerych emocji i życiowych dylematów, która skłania do refleksji nad prawdziwą naturą miłości, przyjaźni i zdrady.

...w jakiś nieco masochistyczny sposób nagle zaczęło mi się to podobać. Może dlatego, że prawie każdy człowiek sprawnie myślący ma czasem ochotę coś z siebie wyrzucić, szczególnie w niezobowiązującej rozmowie, może dlatego, że chciałem usłyszeć głośno własne myśli ubrane w słowa, a nie tylko ich echo odbijające się w głowie, może z powodu jakiegoś rodzaju wewnętrznego ekshibicjonizmu, a może z powodu chęci zmierzenia się w niby-pojedynku słownym z barmanem o niebarmanim spojrzeniu? Tego nie wiem, ale wiem, że miałem prawdziwą ochotę na szczerą rozmowę (…) Byłem gotowy powiedzieć mu o sobie więcej, niż mówię samemu sobie, siedząc przed lustrem po trzech drinkach.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-785-7
Rozmiar pliku: 783 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NAPARSTEK

Bar był niepozorny i może dlatego zdecydowałem się wejść. Kiedyś już w nim byłem. Nie przepadam za takimi miejscami, choć rozumiem potrzebę ich istnienia, i mimo że rzadko je odwiedzam, postanowiłem skorzystać z faktu, że są i poza innymi atrakcjami dają trochę niewytłumaczalną i bardzo kuszącą możliwość bycia samotnym w tłumie. Tłumu wszakże w środku nie było. Może dlatego, że pora była dość wczesna, a może dlatego, że pierwsze wiosenne ciepłe dni skłaniały bardziej ku spacerom i naturze niż ku takim dziwnie wilgotnym miejscom. Ta druga przyczyna wydawała mi się bardziej istotna.

Dawno już zauważyłem, że bary jak ten, do którego wszedłem, przesycone są nienaturalną wilgocią i sztucznymi zapachami. Ich ściany pocą się potem klientów, przesiąkają wonią alkoholu, kawy i gazowanych napoi. Emanują wrośniętą wonią pizzy, zapiekanek, hot dogów i innych fast foodów. Może właśnie ta dziwna mieszanka zapachów i wywołane nimi wspomnienia smaków, które wszyscy znamy, czyni je bardziej swojskimi, a przez to bardziej atrakcyjnymi i przyciągającymi? Może właśnie to sprawia, że nie czujemy się w nich obco, i może właśnie dlatego tam rzucamy kotwicę, kiedy niepokoje, emocje i wątpliwości dnia codziennego rozkręcają w nas dziwną potrzebę zrobienia czegokolwiek lub po prostu włączają nam szwendacza. Ów szwendacz-poszukiwacz włączył mi się tamtego dnia. Lecz mimo wspomnianej uniwersalnej atrakcyjności wszystkich barów świata w tym konkretnym, w tej konkretnej chwili, całym tłumem byłem ja.

Barmana oczywiście nie liczę. On stanowił bardziej element wyposażenia miejsca niż realny byt. Nie zauważyłem, by jakkolwiek zareagował na moje wejście. Zdaje się, że to taka zawodowa sztuczka – pozornie nie zauważać przyjścia gościa, dopóki nie będzie to konieczne albo niegrzeczne. Wykonywał niespiesznie, ale przy tym zadziwiająco sprawnie jakieś tajemnicze barmańskie czynności przygotowawcze, które pozornie nieistotne, ostatecznie jednak sprawiają, że kiedy pojawia się zamówienie, jest ono realizowane błyskawicznie i tak jak należy. Niezmiennie mnie to zastanawia, a nawet budzi mój podziw. Patrząc na niego, byłem pewny, że kiedy tylko złożę zamówienie, wykona je szybko i profesjonalnie, a co może ważniejsze – jakby od niechcenia, jakby nie przerywając dotychczasowych czynności, bez pajacowania i przesadzonej, żebrzącej o napiwek usłużności.

Nie niepokojony przez niego usiadłem u szczytu baru, czyli po kowbojsku. Siadanie tyłem do ściany, przodem do wejścia i u szczytu baru to czysto kowbojskie zachowania, którym z przymrużeniem oka hołduję. Nie dam się przecież podejść tak łatwo!

Siedząc więc bezpiecznie i prawie wygodnie, zacząłem mu się dokładniej przyglądać. Jego sylwetka, czysta koszula, fryzura, ruchy, a nawet ich tempo sprawiały, że pasował do tego miejsca – idealnie! Twarz miał okraszoną trzydniowym zarostem maskującym efekty młodzieńczych wojen hormonalnych oraz – jeśli mnie wzrok nie mylił – także tych niehormonalnych. Chociaż jak się głębiej zastanowić, to czy wszystkie wojny świata, i te bardzo osobiste, i te katastroficznie masowe, nie są czasem hormonalnie zależne? Ta twarz też świetnie się komponowała z rolą barmana i można by o nim powiedzieć: barman doskonały, gdyby nie spojrzenie… Tylko niech mnie nikt nie pyta, jak powinno wyglądać spojrzenie barmana albo wzrok belfra, głupca czy człowieka myślącego. Wszyscy chociaż w przybliżony sposób potrafimy opisać smaki, dźwięki, nawet zapachy – choćby przez porównanie. Ale co tak naprawdę stwierdzamy, mówiąc, że ktoś ma inteligentne spojrzenie? I czy słysząc tę opinię, potrafimy powiedzieć, co to konkretnie oznacza? Ja w każdym razie nie potrafię, chociaż wielokrotnie sam o czyimś spojrzeniu tak mówiłem. Brak kryteriów i parametrów pozwalających opisać czyjś wzrok niewątpliwie wynika z faktu, że nie odbieramy go naszymi zmysłami i nie poddajemy racjonalnej ocenie, tylko reagujemy raczej intuicyjnie. Gdybym miał doprecyzować opis spojrzenia barmana, powiedziałbym, że było gorzko-kwaśno-zamyślone, ale nie barmańskie! Cokolwiek to oznacza.

Zainspirowany tą myślą, nabrałem impulsywnej ochoty na rozmowę z nim. Tak samo impulsywnej jak ochota, by kopnąć kamień leżący na środku ścieżki – bo przecież leży nie na swoim miejscu. Wzrok barmana był właśnie nie na swoim miejscu i to mnie tak w nim zaintrygowało. Oczywiście nie miałem ochoty ani zamiaru kopać go w twarz.

– Dwie pięćdziesiątki poproszę… – zaatakowałem znienacka, ale nie agresywnie. Zareagował nieznacznym skinieniem głowy, a po chwili zapytał:

– Już podaję, czeka pan na kogoś? – Głos miał spokojny i bardzo pewny, bardziej nawet, niż można się było tego spodziewać po wyglądzie.

– Tak naprawdę to… myślałem, że pan się ze mną napije… – Konsekwentnie realizowałem swój doraźny plan.

– Chętnie bym się napił, ale czeka mnie jeszcze kilka godzin barmanienia i… tak szczerze, to unikam picia z nieznajomymi. Bez obrazy, po prostu mam tylko jedną wątrobę, a wielu znajomych. – I choć słowa te zabrzmiały jak zdarta płyta, były powiedziane prosto i rzeczywiście szczerze.

– Rozumiem to doskonale, też tak mam. Okazja goni okazję, a zdrowie… wiadomo. Przepraszam, że proponowałem, mam dzisiaj małe święto… Smutki dobrze się zalewa w samotności, ale świętuje się znacznie raźniej w towarzystwie. – Wycofałem się nieznacznie, nachalność byłaby nie na miejscu.

– W moim fachu wie się o tym aż za dobrze… – Jakaś zawodowa grzeczność zmuszała go do podtrzymania rozmowy.

– Taaa… barman jest trochę jak spowiednik. Ale to banał, oklepana rola przypisana barmanom pewnie od zawsze… – Postanowiłem podrzucić mu wątek i podziałało.

– Niemal wpisana w ich życiorys, chociaż to spore przerysowanie. Tak szczerze, to gadam tylko z tymi, z którymi dobrze mi się gada i z którymi po prostu mam ochotę pogadać. Z panem… – na chwilę zawiesił wykonywane czynności i ocenił mnie krótkim, badawczym, ale nienachalnym spojrzeniem – jakoś łapię kontakt. Nawet mniej mnie wkurza mały ruch w barze, wie pan… mały ruch – małe napiwki, a godziny zmarnowane te same. – Bingo! Jednak jego spojrzenie mnie nie myliło!

– Zmarnowane? Czy to znaczy, że nie lubi pan swojej pracy? – Ciąganie za język to nie jest moje ulubione zajęcie. To taka podpucha i trochę podkradanie, ale tym razem czułem się usprawiedliwiony.

– A pana to dziwi? Kocham słońce, powietrze, ruch, przestrzeń, wodę, a siedzę w tej norze i jeszcze muszę patrzeć, jak ludzie upadlają się publicznie z różnych powodów, z których najczęstszy to imponować!

Czułem, że trochę się rozkręca, i nie zamierzałem mu w tym przeszkadzać.

– Imponować…? Komu tu można imponować?

Jakby w ogóle nie słyszał mojego pytania, tylko ciągnął dalej:

– Tak, oni piją i imponują, imponują! Wszystkim imponują, kolegom, koleżankom, nieznajomym kobietom i facetom, mnie imponują, dziwkom imponują, każdemu, kto się nawinie i okaże jakieś minimum zainteresowania. Pomagają w tym sobie wrzaskliwym gadaniem, obszernym gestem, głupawym rechotem i zwietrzałym dowcipem. A najbardziej pragną zaimponować samym sobie. Im więcej wypiją, tym bardziej imponują, a że chcą imponować najbardziej, to upijają się w trupa! – Wyrecytował tę kwestię niemal jednym tchem, a ja pomyślałem: czyż nie tak właśnie wygląda świat z tamtej strony baru?

– Ciekawe spostrzeżenie, trudno się z nim nie zgodzić. Ma pan trafne obserwacje i taką… ostrość widzenia, dość niepowszechną bym powiedział… Dlaczego został pan barmanem? – zapytałem po chwili, teraz już prawdziwie zainteresowany, a nie tylko w celu podtrzymania rozmowy. Odpowiedział natychmiast, machinalnie, jakby to była codzienna kanapka, a nie istotna życiowo kwestia.

– Jak to zwykle bywa – z braku lepszego pomysłu. Zawirowanie życiowe, młodzieńcza nieśmiertelność, pewność siebie, wiara, że się góry przeniesie, a potem silny kop w dupę, pilna potrzeba pieniędzy… więc na chwilę nająłem się na barmana, a ta chwila trwa już cztery lata z okładem!! Niech mi pan wierzy, po takim czasie rzadko widuje się nowe twarze po drugiej stronie baru. Zna się już wszystkich awanturników, naciągaczy, łowców jeleni czy życiowe pierdoły, które tu zaglądają. Porządni goście to rzadkość… ale pana jakoś nie kojarzę… – bardziej zapytał, niż stwierdził, po raz pierwszy wykazując większe zainteresowanie moją osobą, a fakt, że przestał polerować kieliszki, zdawał się to jednoznacznie potwierdzać. Spodobała mi się jego esencjonalna wersja ostatnich lat życia. Właściwie nic konkretnego nie powiedział, a jakby się wszystko wiedziało, wszystko, co potrzeba, albo wszystko, co chciał powiedzieć. Gdzieś w głowie zapaliła mi się malutka czerwona lampka, sugerująca całkowicie intuicyjnie, iż w swoim skróconym życiorysie coś jednak pominął, ale nie miało to w tamtej chwili żadnego znaczenia.

– Byłem tu uprzednio raz czy dwa, ale nie siedziałem przy barze. Pewnie nie zauważył mnie pan w tłumie, co mnie zresztą nie dziwi, raczej nie rzucam się w oczy. – Z mlekiem matki wyssana grzeczność, kazała mi szczerością odpowiadać na szczerość.

– Mam pamięć do twarzy, ale faktycznie, jakoś pana nie pamiętam… – Patrzył na mnie badawczo, ale nie na tyle, żebym czuł się przesłuchiwany.

– Okres częstych bytności w lokalach rozrywkowych mam już generalnie za sobą – powiedziałem zgodnie z prawdą, mieszcząc się tym stwierdzeniem w starej, dobrej regule stanowiącej, by nie mówić ani za dużo, ani za mało. Przez chwilę przyglądał mi się z lekkim zaciekawieniem, dyskretnie się przy tym uśmiechając.

– Nie pije pan? Kieliszki się grzeją… – Teraz to on jakby trochę prowokował rozmowę i namawiał do czynu.

– Lubię trochę celebrować, lubię, kiedy gest dojrzeje… Ale ma pan rację, póki zimna… – Z tym komentarzem podniosłem kieliszek i wzniosłem toast, który zaskoczył mnie chyba bardziej niż jego: – Za naparstek!!!

Wtedy tego jeszcze nie wiedziałem, ale tym toastem bezwolnie i nieodwracalnie nacisnąłem magiczny czerwony guzik. Luk transportowy Enola Gay otworzył się i wypadła z niego bomba, która pochwycona przez ziemskie ciążenie, zaczęła bezwładnie opadać i z rosnącą prędkością zbliżać się do czyjejś prywatnej Hiroszimy. Beznamiętnie, nieuchronnie i ostatecznie. Jak pęczniejąca kropla zawieszona w ciszy ostatniej chwili czyjegoś trwania. I nic już nie można było zrobić, niczego zatrzymać. Nie da się wyłączyć grawitacji, a włączenie alarmu bombowego byłoby już wyłącznie ponurym żartem, próżnym śmiechem na pogrzebie. Można było tylko odprowadzić ją wzrokiem i odliczać coraz szybciej płynące sekundy dzielące od zbliżającej się anihilacji czegoś lub kogoś tam na dole… Jaka piękna katastrofa! Kto i kiedy to powiedział?

Wypiłem szybko; nie lubię smaku mocnego alkoholu, więc nauczyłem się szybko go przełykać, choć wiedziałem, że i tak chwyci za gardło.

– Niech mi pan da jakąś colę, po latach picia drinków zapomniałem, że wódkę się zapija… – Zawsze mnie alkohol wykrzywiał, dlatego z reguły pijałem go rozcieńczony w drinkach.

– Proszę bardzo. – Cola pojawiła się na stole, zanim zdążyłem odstawić kieliszek. – Dobrze usłyszałem? Za naparstek? Pierwszy raz słyszę taki toast, a naprawdę trudno mnie w tym temacie zaskoczyć. – Teraz wyraźnie on był w natarciu, chociaż nie wiedział, że gramy w jednej drużynie.

– Pewnie nie czytał pan Piotrusia Pana – zaryzykowałem małą prowokację, bo mimo że wszyscy znamy popularne bajki, to nie wszystkie ich szczegóły udaje się na zawsze zapamiętać.

– Piotrusia Pana… – Wyraźnie go zaskoczyłem, ale bynajmniej nie wybiłem z równowagi. Pochylił głowę i przez kilka sekund patrzył w podłogę, jakby tam szukał podpowiedzi. Po chwili z pewnym wahaniem dodał: – Pamiętam jakiś film z dzieciństwa… Zaraz, zaraz, czy naparstek to nie był całus?! Tak! Nawet na pewno! – Ostatnie słowa wypowiedział z dużym ożywieniem, tak jak wypowiada się rozwiązanie zagadki, które się właśnie wymyśliło. Zdał egzamin przed sobą i przede mną – kocham bajki! Twarz zajaśniała mu samozadowoleniem, a ja nie mogłem zostawić tego bez nagrody.

– Brawo! Coś z dzieciaka jednak w panu zostało! Chociaż podobno facet nigdy nie przestaje być dzieckiem.

– Taaa, wiem coś o tym, dopiero pierwsze niemal czterdzieści lat trudnego dzieciństwa mam za sobą. – Ten stary dowcip zabrzmiał w jego ustach bardzo naturalnie, nie jak typowy barmański długobrody. Po chwili, jakby pobudzony nową myślą, wyprostował się i kontynuował z nieukrywanym zainteresowaniem:

– No jak pan zaczął, to niech pan się trochę rozwinie, co z tym naparstkiem? Lubię takie opowieści, pod warunkiem, że prawdziwe.

– Prawdziwe, prawdziwe. Koloryzuję czasem, ale tylko trochę i głównie po to, by podostrzyć jakąś anegdotę. Po prostu… dostałem całusa od kobiety, taki SMS, buźka z ustami złożonymi do pocałunku, emotikon taki…

Na chwilę znieruchomiał, jakby się zastanawiał, czy już skończyłem, jakby to, co usłyszał, wymagało jakiegoś ciągu dalszego, jakiegoś doprecyzowania, jakiejś dodatkowej przyprawy… Trwało to dobrych kilka sekund.

– Ale się podnieciłem!!! – wypalił nieco sarkastycznie, a mówiąc to, wyprostował się jeszcze bardziej, jednocześnie jakby staranniej mnie lustrując. – Jeśli dobrze zrozumiałem, świętuje pan z okazji SMS-a? – Pytanie stanowiło ciekawą mieszankę dyskretnego cynizmu z prawdziwym zainteresowaniem i dokładnie to wyrażały kąciki jego ust żywcem przeniesione z oblicza Mona Lizy.

– Tak! Ale z całuskiem! – musiałem doprecyzować, bo przecież to nie był zwykły SMS!

– Panie, ja codziennie takich kilka wysyłam i kilka dostaję, miesięcznie w setki to idzie… – Najwyraźniej czekał na dalsze wyjaśnienia, nieco już jednak mniej cierpliwie.

– Pan tak, ja też, ale ona widocznie nie. Ponad rok na to czekałem! – Ostatnie zdanie wypowiedziałem bardzo poważnie i zdecydowanie mocniej zaakcentowałem, jednocześnie unosząc do góry palec wskazujący w geście podnoszącym jego prawdziwość i ważność na wyższy, niemal kaznodziejski poziom. Brakowało tylko słów: „zaprawdę powiadam wam…”.

– Coooo?!!! – wycedził i widać było, że zupełnie nie wie, co powiedzieć. Coś w naszej rozmowie całkowicie go zaskoczyło i to zaskoczenie zdominowało każdy mięsień mimiczny jego twarzy, a także spojrzenie. Już nie było gorzko-kwaśno-zamyślone, raczej oślo-naiwno-pytające i dziwnie rozbiegane. Jakby śledziło jakąś zagubioną myśl, która w chwilowo pustej przestrzeni pod czaszką, napędzona paniką, szukała jakiegokolwiek punktu zaczepienia czy podparcia, czegoś, czego mogłaby się bezpiecznie chwycić. Prawdopodobnie jednak nic konkretnego nie znalazła, bo wypalił znienacka: – Pan kawaler?

Powstrzymałem uśmiech nie bez trudu, choć w oczach pewnie nie do końca mi się to udało. Czułem, że się śmieją bez rozkazu, mimo że umiejętność nieuzewnętrzniania uczuć mam opanowaną nie najgorzej, zwłaszcza w rozmowach z ludźmi nieznanymi lub nowo poznanymi. Zdrajcy moich emocji – oczy… Ktoś kiedyś śpiewał coś podobnego, tyle że o sumieniu i ogonie. Później przypomnę sobie, jak to leciało. Teraz frapowała mnie jakaś dziwna samowolna szczerość rozrastająca się w naszej rozmowie, której to chętnie i niemal bezwolnie się oddawałem. Bez wahania więc, pozostając w owej szczerej konwencji, odpowiedziałem:

– W pewnym sensie, taki z odzysku, dwie byłe żony, czworo dzieci.

– I co? Tak nagle się pan nakręcił? Jednym SMS-kiem?! – Po chwilowej małej zapaści wyraźnie odzyskiwał równowagę, ale zdziwienie wciąż nie opuszczało jego głosu i oczywiście spojrzenia.

– Nie nagle, już mówiłem, cały rok na niego czekałem. A ile się musiałem nastarać, ile nakombinować, tysiące SMS-ów, godziny spędzone z telefonem w ręku! Ile upokorzeń, jakie środki ostrożności, by nie powiedzieć za dużo, nie zrazić, ile podstępików, żeby wyciągnąć od niej cokolwiek osobistego! I wreszcie mały sukcesik. Co ja mówię?! Wielki sukces! I za to wypiję! Ciepła ta cola… Wie pan, kiedy sobie uświadomiłem, że nie bez przyczyny nie otrzymuję całusków, mimo że sam je hojnie wysyłałem, że to nie jest przypadek, tylko jej świadomy wybór, postanowiłem zawalczyć, choć z góry zanosiło się na porażkę. Nadal się zresztą zanosi, ale wie pan, łatwo się nie poddaję, blizny na plecach nie przystoją mężczyźnie.

Chyba przesadziłem z tą szczerością, ale w jakiś nieco masochistyczny sposób nagle zaczęło mi się to podobać. Może dlatego, że prawie każdy człowiek sprawnie myślący ma czasem ochotę coś z siebie wyrzucić, szczególnie w niezobowiązującej rozmowie, może dlatego, że chciałem usłyszeć głośno własne myśli ubrane w słowa, a nie tylko ich echo odbijające się w głowie, może z powodu jakiegoś rodzaju wewnętrznego ekshibicjonizmu, a może z powodu chęci zmierzenia się w niby-pojedynku słownym z barmanem o niebarmanim spojrzeniu? Tego nie wiem, ale wiem, że miałem prawdziwą ochotę na szczerą rozmowę. Większą niż w chwili, kiedy chciałem kopnąć kamień i gotowy byłem posunąć się w niej znacznie dalej, niż pozwala zwykłe opuszczenie bokserskiej gardy. Byłem gotowy powiedzieć mu o sobie więcej, niż mówię samemu sobie, siedząc przed lustrem po trzech drinkach. Nastawiłem więc uszy na kolejne pytania, nieco zdziwiony faktem, że szklanka z lodem pojawiła się przede mną, a ja nawet nie zauważyłem kiedy…

– To wiadomo, ale co to za laska? Taka jakaś oszczędna, żeby nie powiedzieć nieużyta – pytał z rosnącym zaciekawieniem.

– Może nie było jej łatwo. Jednak jest sporo młodsza, ma męża, no i ma przecież swój bagaż życiowych doświadczeń, a ten potrafi bardzo krępować nie tylko ruchy, ale także słowa i gesty. – Musiałem wspomnieć o mężu, pominięcie go byłoby nieuczciwe, zwłaszcza że ona tak często rzuca mi w twarz jego istnieniem… chociaż ostatnio jakby mniej celnie.

– Nawet jeśli… to kim ona jest? Jakaś Sophia Loren? Brigitte Bardot…? Żeby tak nawet całuska zaczepnego nie wysłać, po roku pisania?!!! To po co tyle pisała? – Zdziwienie nie opuszczało jego myśli, przenikając dyskretnym drżeniem nawet barwę głosu.

– Bardziej Natalie Portman. – Nie zapytał o wyjaśnienie, a właściwie zapytał, ale wzrokiem. – Taka delikatna, drobniutka, subtelna i nawet uśmiech podobny… Rozmiar stopy trzydzieści cztery i pół!!! Wyobraża pan sobie tę stópkę?!!!

– Mogę sobie wyobrazić, ale wolałbym zobaczyć – skomentował dość rutynowo i bez wahania. Mimowolnie zauważyłem, jak przez twarz przeleciał mu delikatny uśmiech, jakby musnęło ją jakieś nieoczekiwane, ale ciepłe wspomnienie.

– No właśnie, ja też – powiedziałem niechcący prawie bezgłośnie, bardziej do siebie niż do kogokolwiek. On jednak usłyszał i wzrok mu zbystrzał w jednej chwili.

– Wiem! Już wiem! Pan nie widział jej stóp! – prawie krzyknął, bo znowu rozwiązał zagadkę.

– Widziałem tylko zdjęcie odcisków jej stóp na piasku. Genialne! Mówię panu, choć początkowo myślałem, że to jakiś fotomontaż. Głupio się pomyliłem i w konsekwencji nie zdążyłem w porę gloryfikować ziarenek piasku uświęconych ich dotykiem. – Ze szczerą złością uderzyłem pięścią w blat baru, akcentując ostatnią sylabę.

– Uuuuu, jakie poetyckie sformułowanie, rozmawiam, zdaje mi się, z fetyszystą. – Prawie zagwizdał, mówiąc te słowa, a dźwięk ten niósł z sobą nutę dogłębnego rozumienia tematu, jednocześnie delikatnie akcentując dystans do kwestii kobiecych stóp. Pospieszyłem natychmiast z wyjaśnieniem.

– Można to tak ująć, ale do fetyszu stóp nie przywiązywałbym zbytniej wagi. Koniec końców nie tylko o stopy chodzi. To kwestia indywidualnej estetyki i wrażliwości zahaczających nieco o światopogląd. Chodzi o to wszystko, co w kobiecie jest pociągające, frapujące, zmysłowe i niepozostawiające nam, mężczyznom, wyboru… czyli o różne aspekty kobiecości, które na nas działają. W mojej bardzo indywidualnej, ale ugruntowanej już mocno ocenie jest tym wszystko to, co antymęskie. Stopy są tego wdzięcznym przykładem, ale nie jedynym oczywiście. Uwielbiam w kobietach to, co prawdziwie kobiece: wspomniane małe stopy, długie włosy, piersi, delikatne ramiona, grację ruchów, słodycz głosu, aksamitny dotyk ich dłoni… a strasznie przeszkadzają mi cechy męskie: kanciaste rysy, brutalne stopy, wypompowane mięśnie, dzikie owłosienie. Widział pan przecież kobiety z delikatnym wąsikiem? Jak widzę coś takiego i pomyślę, że miałbym się z taką całować, ogarnia mnie jakieś przerażenie i wstręt, odruchy ucieczkowe mi się pojawiają, panika. Nie potrafię zapanować nad tymi emocjami!! – I tu regułę, by nie mówić za dużo ani za mało, ostatecznie wdeptałem w klepisko ze szczególnym uwzględnieniem „za dużo”.

– Trochę to pokręcone i takie… powiedzmy, niecodzienne, ale chyba wiem, co chce pan powiedzieć. Cóż, może to temat dla psychologa – podrzucił uprzejmie i nieco uszczypliwie, acz znowu bez nadmiernej agresji, i przyznam, że nawet miło to zabrzmiało.

– Co pan? Chce pan, żeby mnie psycholog przekonał do całowania się z wąsatym babochłopem albo do masowania stóp wielkich jak u hobbita, jeszcze do tego owłosionych?! O nie!!

Nie wytrzymał, parsknął śmiechem, a ja, porwany jego nagłą wesołością jak lawiną, też zatrząsłem się na krześle. To był szczery śmiech i rzeczywiście trochę lawinowy. Tak się często dzieje, kiedy napięcie utrzymuje się zbyt długo, kiedy nabrzmiewa jak balon, nawet jeśli jeszcze nie przepełniony, to przecież wystarczy jedno ukłucie…

Efekt naszego śmiechu też był lawinowy, poczułem, jakby pod jego naporem pękła bariera, która oddzielała nas w trakcie rozmowy, i nie chodzi mi oczywiście o ladę barową. Spojrzeliśmy na siebie bardziej bezpośrednio, jakby ktoś zdjął nam służbowe okulary. Przed chwilą jeszcze obwąchiwaliśmy się jak dwa nowo poznane psy na trawniku, a teraz już merdaliśmy ogonami gotowi do wspólnej zabawy. I choć nikt tego nie powiedział, to wzajemnie wyczytaliśmy w swych oczach wiadomość: jesteś w porządku.

– Jeszcze dwie poproszę – zamówiłem, zanim pozytywne emocje zdążyły opaść i póki jeszcze twarze wykrzywiały nam uśmiechy.

W czasie, kiedy on napełniał kieliszki, za bar weszła młoda dziewczyna, niosąc tacę z czystymi pokalami. Pochyliła się i zaczęła je ustawiać na półce pod barem. Na nogach miała stare, przydeptane na piętach trampki. Ich materiał był przepocony, a widoczne pięty dziewczyny pilnie domagały się pumeksu. Obaj znieruchomieliśmy ze wzrokiem utkwionym w jej stopach i ten widok nieoczekiwanie stał się niemą puentą naszej dotychczasowej rozmowy. Puentą smutną, sugestywną, bardziej niż wymowną, wwiercającą się w nasze myśli siłą argumentu tak skromnego w swej formie i jednocześnie tak śmiertelnie trafnego w swej treści, że w konsekwencji – nie do odparcia! Gdy tylko wyszła, powiedziałem, jakby doklejając do swoich poprzednich słów:

– Jeśli moja estetyka jest dla kogoś niesprawiedliwa, pokrętna albo nawet krzywdząca wobec niektórych kobiet, to ja się z tym zgodzę, pokajam się, posypię głowę popiołem, ale pozostanę wśród niesprawiedliwych… – Zawiesiłem głos, ale po chwili uzupełniłem moją prywatną, wielokrotnie powtarzaną „filozofię”: – A jeśli ktoś inny powie, że jest ona irracjonalna czy szalona, to ja zdecydowanie chcę pozostać wariatem i niech nikt nawet nie próbuje mnie leczyć! Ja chcę tak chorować całe życie! – Nie zareagował, choć jestem pewny, że słyszał.

Stał nieruchomo, wciąż wpatrując się w niewidzialne ślady trampek na podłodze. W jednej ręce trzymał butelkę, a w drugiej zakrętkę, jakby zapomniał, co ma z tymi przedmiotami zrobić. Na chwilę przestał być barmanem, a jego wcześniejszy zawodowy automatyzm ruchowy gdzieś się zapodział. Wyglądał, jakby mu ktoś wyłączył myślenie albo myśli samowolnie go opuściły, szukając czegoś w przeszłości lub przyszłości. Nieoczekiwanie także dla samego siebie zapytałem:

– Kim pan był, zanim został barmanem?

– Byłem marynarzem – odpowiedział jak maszyna. Ponieważ wyczułem, że nie postawił kropki, czekałem cierpliwie, nie przerywając chwilowego milczenia. Westchnął nieznacznie i dokończył: – Wie pan, ona też nosiła trampki i miała bardzo małe stopy… jednak w przeszłości.

Odstawił butelkę, chwycił jeden z nalanych kieliszków i błyskawicznie przechylił. Nie znajdując nawet słowa komentarza i żeby jakoś zamaskować zakłopotanie, natychmiast zrobiłem to samo z drugim kieliszkiem. Wtedy właśnie poczułem, jak ciągle paląca się w mojej głowie czerwona lampka nagle zgasła. Tak poznałem Roberta.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: