- W empik go
Wskazówki. Tom 1 - ebook
Wskazówki. Tom 1 - ebook
Gdyby tylko Maks nie poszedł na wagary… Gdyby tylko nie wpadł na tę tajemniczą kobietę... Gdyby tylko nie pomylił swojego plecaka z jej plecakiem... Przed Maksem najbardziej pechowy i najdłuższy dzień w życiu, a to wszystko za sprawą tajemniczej Milady i magicznego zegarka pradziadka.
Wskazówki to pełna zwrotów akcji, szalona i niezwykła przygoda Maksa. Porywająca historia i nietypowa zagadka do rozwiązania wciągnie każdego!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-7993-9 |
Rozmiar pliku: | 4,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Maks nie lubił kanapek, które robił mu tata.
Smakowały dziwnie. Inaczej niż te kupowane w szkolnym sklepiku. Żółty ser, kawałek pomidora, szynka i bułka posmarowana masłem z jednej strony. Kanapki ściśnięte papierem śniadaniowym jak zwykle czekały na niego w kuchni. Na stole stał też kubek z herbatą. Zawsze zimną, bo Maks nigdy nie miał wystarczająco dużo czasu, żeby się ze wszystkim wyrobić. Nim zdążył wstać z łóżka i umyć zęby, ojca już nie było. Chłopcu wydawało się, że tata wychodzi do pracy przed świtem – nawet latem, kiedy słońce wstawało przed kurami.
Nie do końca rozumiał to powiedzenie.
Pradziadek zawsze tak mówił, ale pradziadek mówił różne rzeczy. Rzadko kiedy brzmiały one sensownie. Kiedyś często wspominał o wojnie i o tym, jak walczył gdzieś tam razem z Amerykanami. Maks nie pamiętał dokładnie gdzie i kiedy, ale zawsze fascynował go karabin wiszący nad kominkiem. Potem zaczynały się opowieści o kolejkach u lekarza, spóźnionych autobusach, wizytach starych znajomych i ukrytych skarbach. Wtedy Maks przestawał słuchać. Dużo dziwnych historii słyszał w tamtym domu i dlatego nie bywał tam zbyt często. Czasem myślał o pradziadku, ale nie chciał robić tego dzisiaj. Dziś miał na głowie zupełnie inne rzeczy. I to na nich powinien się teraz skupić.
Długo przygotowywał się do tego dnia.
Złapał kubek i duszkiem wypił całą herbatę. Lekko się przy tym skrzywił, bo cały cukier osiadł na dnie. Poczuł przypływ energii. Chwilowo zniknęło nawet kłucie w żołądku, które męczyło go od momentu wstania z łóżka.
– Spokojnie – powiedział sam do siebie. – Dasz radę.
Odstawił kubek do zlewu, chwycił kanapkę i wrócił do swojego pokoju. Czuł się tu jak w tramwaju, bo pokój był długi i wąski – tak że ledwo dawało się przejść od drzwi do okna. Przy jednej ścianie ustawiono regały z książkami. Powieści, albumy, komiksy, a nawet kilka kolorowanek z czasów bardzo wczesnej młodości. Książek było tak dużo, że podłoga pod regałami wprost się uginała. Przy drugiej ze ścian stały tylko tapczan oraz biurko. To pod nim Maks gromadził ekwipunek na dziś. Nie chciał wtajemniczać ojca w swój plan.
Nie rozmawiali zresztą zbyt dużo.
Chłopiec schylił się i wyciągnął stary wojskowy plecak, którego używał do noszenia książek. Ojciec przywiózł go kiedyś z USA, a Maks go odziedziczył. Plecak wyglądał tragicznie, mocno przybrudzony i wypłowiały. Za to mieściło się w nim bardzo dużo rzeczy.
Wczorajsza kanapka.
Dwie duże gąbki.
Płyn do szyb.
Jedna gruba rolka ręczników papierowych.
Gumowe rękawiczki.
Wyglądało na to, że w plecaku jest wszystko, czego Maks potrzebuje. Do środka wrzucił kolejną kanapkę. Będzie tam leżała, dopóki nie zdecyduje się jej wyrzucić. O ile nie zapomni. Teraz chłopiec czuł się przygotowany. Jego pomysł, żeby samemu zarobić na telefon, może nie był zbyt oryginalny, ale od czegoś trzeba zacząć. Maks jako jeden z nielicznych w klasie nie miał smartfona i stwierdził, że najwyższy czas to zmienić.
Zerknął na wiszącą nad biurkiem tablicę korkową, z której spoglądała na niego cała szósta „c”. On stał na szarym końcu.
Taki to już urok bycia wysokim.
Lubił swoich kolegów i koleżanki, choć miał wrażenie, że traktują go z dystansem. Jedynie Marta czasem z nim rozmawiała. Kujonka siedząca w pierwszej ławce, w ogromnych okularach, które zasłaniały jej pół twarzy. Podchodziła na przerwie, a on się uśmiechał i nigdy nie wiedział, co ma powiedzieć. Dziwnie się przy niej czuł. Zasychało mu w ustach, a spojrzenie uciekało w stronę tenisówek.
Marta opowiadała różne rzeczy. Czasem o szkole, czasem o parku koło jej domu, a czasem o starociach, które zbierała i ustawiała na półce w swoim pokoju. Maks słuchał, ale milczał, bo miał wrażenie, że nic z tego, co powie, nie zrobi na niej wrażenia.
Obok klasowego zdjęcia wisiał kalendarz z datą zakreśloną czerwonym markerem.
21 marca – dzień wagarowicza.
– Wszyscy to robią! – Maks odetchnął głęboko. – To nic takiego.
Pierwszego dnia wiosny zajęcia miały się zacząć później, od drugiej lekcji, więc jego wagary były częściowo usprawiedliwione. Do tej pory ani razu nie opuścił zajęć w szkole. To był dla niego ten dzień. Dziś miał wejść na drogę przestępstwa. Nauczyciele ostrzegali na ostatnim apelu, że nie będą tolerować nieobecności w dniu wagarowicza. Każda zostanie odnotowana w wirtualnym dzienniku. Dyrektor Wojcieszczyk grzmiał z mównicy tak, jakby urządzał im musztrę. Maks widział, że dzieciaki z pierwszych klas płakały. Nie dziwił się im, sam miał łzy w oczach na myśl, że czekają go później zajęcia z dyrektorem.
Miał podejrzenie, że Julian Wojcieszczyk jest spokrewniony z szatanem. Jego koszule pachniały jak zapałki, a jakby tego było mało, uczył matematyki. Maks nie potrzebował więcej dowodów na to, że dyrektor jest złem wcielonym.
Teraz jednak otrząsnął się i zarzucił plecak na ramię. Musiał się pośpieszyć, żeby zdążyć przed powrotem ojca do domu.
Nie miał teraz czasu na myślenie.2
– Ile ty masz lat, dzieciaku?
– Trzynaście – odparł Maks i szeroko się uśmiechnął.
Liczył na to, że mycie samochodów pod centrum handlowym Blue City przyniesie mu więcej pieniędzy. Do tej pory zarobił osiem złotych – i to tylko dlatego, że odstawił kilka wózków do sklepu, a ludzie dali mu za to parę drobniaków. Stojący przed nim facet był pierwszym prawdziwym klientem. Chyba, bo dalej wyglądał na niezdecydowanego.
– Nie powinieneś być w szkole albo coś?
– Wolne dziś mamy! – Maks skłamał bez mrugnięcia okiem. – To jak? Myjemy?
Stali na małym parkingu tuż pod jednym z wejść. Maks cały czas rozglądał się na boki, czy nie obserwuje go jakiś ochroniarz. Szukał zajęcia dla rąk. Powstrzymał się, by nie klepnąć zaparkowanego audi w maskę. Właścicielowi samochodu raczej by się to nie spodobało.
Maks starał się wyglądać na wyluzowanego, ale miał wrażenie, że nie bardzo mu to wychodzi. Musiał zadzierać głowę, żeby nie patrzeć prosto w owłosiony tors swojego rozmówcy. Wytarł spocone dłonie w spodnie i spojrzał wyczekująco na faceta.
– No dobra, ile?
– Dwadzieścia złotych – zaproponował Maks.
– Drogo.
– Piętnaście?
Chłopiec nie potrafił się targować. Zaczynał żałować, że w ogóle się tu znalazł. Stracił sporo czasu pod tym centrum, próbując namówić obcych ludzi, by płacili mu za mycie samochodów. W takim tempie prędzej wyłysieje, niż uzbiera na telefon.
– Dobra, niech stracę. – Facet wzruszył ramionami. – Zapłacę ci, jak skończysz, rozumiesz?
– Jasne. – Maks zrzucił plecak z ramion i wyciągnął płyn do mycia szyb. – Nie będzie pan żałował.
– Zobaczymy. Tylko go nie zarysuj.
Mężczyzna odwrócił się i ruszył w stronę wejścia do galerii. Parking wyglądał na opustoszały. Jedynie gdzieś z oddali dochodziło piszczenie wózków z zakupami. Chłopcu zdawało się, że to niemożliwe, bo w Warszawie zawsze musi być głośno. Szczególnie przy ruchliwej ulicy. Tymczasem odnosił wrażenie, że wokół wszystko zamarło. Tak jakby czas się zatrzymał, a on miał możliwość wreszcie się wykazać.
Teraz.
Mógł pokazać, że doskonale wywiązuje się z obowiązków, choć opuścił dziś zajęcia w szkole po raz pierwszy w życiu. Jednak dzień wagarowicza rządził się swoimi prawami. Tak sobie tłumaczył. Starał się za dużo o tym nie myśleć, ale i tak miał wyrzuty sumienia.
Złapał opakowanie płynu i zaczął czytać etykietę.
I wtedy zrozumiał, że popełnił błąd.
– Głupek.
Nie miał dostępu do wody. Luka w jego genialnym planie. Płynem do szyb nie zdziała za dużo, a jeżeli już, zajmie mu to całe wieki. Potrzebował mydła lub jakiegoś specjalistycznego środka do czyszczenia. Najlepiej takiego, który nie będzie wymagał wody. Przyjrzał się bliżej karoserii. Wcześniej wydawała mu się ciemnobrązowa, ale niespodziewanie odkrył, że samochód jest po prostu brudny. Bardzo, bardzo brudny.
Policzył za usługę zdecydowanie za mało.
– Myśl – powiedział sam do siebie i włożył rękę do kieszeni. – Dobra, ile tu jest?
Nie nosił portfela. Nie miał też większej gotówki, bo kieszonkowe, które dostawał od taty, zwykle magicznie znikało, podobnie jak inne rzeczy włożone do kieszeni. Nawet klucze trzymał w plecaku, żeby ich nie zgubić.
Teraz spojrzał na swoją dłoń.
Jedenaście złotych i osiem groszy.
– Powinno wystarczyć.
Spakował rzeczy do plecaka i ruszył w stronę wejścia do centrum handlowego. Powinien się pośpieszyć, jeżeli chce skończyć, zanim wróci jego klient. Drzwi rozsunęły się przed nim, a twarz owiał zapach świeżego pieczywa, perfum i czegoś, czego Maks nie potrafił zdefiniować. Po obu stronach mijał sklepy, których witryny mówiły mu, że nie ma tam czego szukać. Biżuteria obok bielizny, książki obok smartfonów i cały rząd kawiarni. Maksowi kończył się czas, a każda kolejna minuta była dla niego na wagę złota. Na końcu długiego korytarza dostrzegł w końcu szyld, który dał mu nadzieję.
„Wszystko do samochodu”.
Ruszył biegiem w stronę stoiska umieszczonego pośrodku korytarza. Inni klienci galerii omijali je szerokim łukiem, a Maks stanął przed ladą i już miał prosić znudzonego pracownika o jakiś środek do czyszczenia, kiedy dotarło do niego, co to za zapach poczuł przy wejściu do galerii.
Siarka.
Momentalnie po plecach spłynął mu zimny pot. Odwrócił się i zaczął się rozglądać. Mimo że w galerii nie było tłumów, i tak trudno było mu znaleźć tę jedną surową twarz. Dojrzał ją przy stoliku pobliskiej kawiarni. Częściowo ukrytą za rozłożoną gazetą, ale ciągle szatańską.
Dyrektor Wojcieszczyk.
Maks przykucnął, kiedy tylko dostrzegł nauczyciela. Nie rozumiał, dlaczego ten nie siedzi w szkole.
– Młody? – Sprzedawca wychylił się ze swojego stoiska. – Młody, jak coś mi tam zepsujesz, to nie daruję.
– Ciii – odparł Maks, przykładając palec do ust. – Dalej tam jest?
– Kto?
– No on.
– Nie wiem, o czym mówisz. Chyba powinieneś sobie pójść.
Maks wziął sobie tę radę do serca. Bardzo powoli, na czworakach zaczął przesuwać się w stronę wyjścia. Dyrektor nie mógł go zobaczyć. Nie teraz. Nie tutaj. I tak dużo ryzykował, gdy nie poszedł dziś do szkoły. Z uwagą w elektronicznym dzienniku sobie poradzi, ale nie z tym, że wezwą tatę do szkoły na dywanik. Po raz kolejny.
Ludzie gapili się na niego. Zdawało mu się, że przez szum rozmów przedziera się odgłos odsuwanego krzesła. Tego, na którym siedział dyrektor. Bał się obejrzeć. Podniósł się i zerwał do biegu. Plecak uderzał o kręgosłup. Bolało, ale nie mógł się już zatrzymać. Na to było zdecydowanie zbyt późno.