- W empik go
Wskazówki. Tom 2. Paradoks - ebook
Wskazówki. Tom 2. Paradoks - ebook
Każda historia ma swój początek, ale nie każda musi mieć tylko jedno zakończenie…
Minął rok od wydarzeń przedstawionych w pierwszej części powieści. Jest dzień wagarowicza. Maks od jakiegoś czasy gorzej dogaduje się z Martą. Dziewczyna nie ma dla niego czasu, a poza tym kręci się obok niej nowy uczeń w szkole – Łukasz. Kiedy Maks jest świadkiem, jak Marta zostaje porwana w dziwnych okolicznościach, postanawia nie tracić ani chwili i uratować dziewczynę z opresji. Czas wyciągnąć z ukrycia zegarek dziadka. Ale, co za pech! Zegarek ulega awarii. Co wspólnego ze zniknięciem Marty ma tajemnica rodziny Maksa? Czy uda się uzyskać pomoc w Antykwariacie pod Zegarem?
Wskazówki to druga książka w serii o trzynastoletnim Maksie. To przygoda, zagadka i rodzinna tajemnica w najlepszym wydaniu, która wciągnie wszystkich miłośników kryminałów.
To również współczesna opowieść o Warszawie doprawiona szczyptą magii.
O autorze:
Bartosz Szczygielski – autor powieści i opowiadań, który nieustannie rozmyśla, jakby tu wpakować swoich bohaterów w jeszcze większe tarapaty. Kiedy pisze, świat dla niego nie istnieje, a kiedy nie pisze, to czyta komiksy, ogląda filmy i pochłania seriale.
O ilustratorce:
Joanna Rusinek - graficzka, ilustratorka książek dla dzieci, autorka ilustracji prasowych, okładek książek i plakatów, współwłaścicielka studia graficznego Kreska i Kropka. Absolwentka Wydziału Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Ma w swoim dorobku takie wspaniałe tytuły jak: Piotruś Pan, Jan Brzechwa dzieciom, Samotny Jędruś, Kreska i Kropek, Wszędzie pachnie czekoladą, Rany Julek! O tym jak Julian Tuwim został poetą, Bezsenność Jutki , Pamiętnik grzecznego psa, Król zwierząt, Wojna na pięknym brzegu, Historia pewnego statku, Pitu i Kudłata Mały Chopin, Co ty mówisz? Magia słów czyli retoryka dla dzieci, Zaklęcie na »w«, Wierszyki domowe, Wierszyki rodzinne, Pałac Prezydencki dla dzieci, Limeryki i inne wariacje, Jaki znak twój? Wierszyki na dalsze 100 lat niepodległości, Chłopiec z Lampedusy, Kosmiczna sonda uliczna.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-8896-2 |
Rozmiar pliku: | 4,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Maks nudził się niemiłosiernie. Apel z okazji pierwszego dnia wiosny, czyli Dnia Wagarowicza, był wprawdzie lepszy od lekcji matematyki – gdyby nie on, Maks siedziałby właśnie w klasie i słuchał Juliana Wojcieszczyka. I musiałby słuchać pilnie, bo odkąd dokładnie rok temu przeżył najbardziej zwariowany dzień w swoim życiu, nauczyciel nie spuszczał go z oka. Maks wiedział, że dyrektor nie pamięta, co się wtedy wydarzyło, ale mimo wszystko starał się nie wchodzić Wojcieszczykowi w drogę.
Minęło już tyle czasu, a chłopiec wciąż zastanawiał się, jak to wszystko było możliwe. To właśnie wtedy odkrył tajemniczo znikający Antykwariat pod Zegarem, a potem włamał się do gabinetu dyrektora, skąd zabrał pewien plecak. Wtedy też poznał Milady, bezdomną kobietę, która najprawdopodobniej była jego prababcią. A wszystko to miało związek z magicznym zegarkiem… Całość była tak nieprawdopodobna, że Maks nikomu o tym nie opowiedział – w obawie przed zamknięciem w szpitalu psychiatrycznym. Chciał spokojnie skończyć podstawówkę.
Szkoda tylko, że ciągle coś mu się przytrafiało.
Kilka razy lądował u dyrektora, choć nigdy nie ze swojej winy. Raz nawet wysłali go do szkolnego psychologa, ale ten pytał tylko o to, czy w szkole nikt go nie prześladuje. Nic takiego nie miało miejsca, więc skończyło się na jednej wizycie. Prawda, o którą nikt go nie zapytał, była znacznie gorsza.
Maks czuł się tak, jakby był przezroczysty. Wyglądało na to, że nikt w szkole go nie zauważa. Największą przygodą swojego życia nie mógł się nawet pochwalić, bo… kto by mu uwierzył? Zresztą, teraz najchętniej zapomniałby o wszystkim, co się wydarzyło. Zegarek, który dostał od pradziadka, nieźle namieszał w jego życiu. Pozwalał cofać czas, zmieniać rzeczywistość, a potem po prostu przestał działać. Tak, Maks zapamiętał, co powiedział mu pradziadek: trzeba odczekać rok, zanim będzie można skorzystać z niego po raz kolejny.
Inna sprawa, że Maks nie miał na to najmniejszej ochoty. Podczas tego roku zmieniło się bardzo dużo, choćby to, że zaczęły wyrastać mu wąsy. Niedługo miał skończyć siódmą klasę i zanim się obejrzy, będzie musiał iść do liceum. Nie miał czasu na zabawy. Zegarek pradziadka schował w domu – wcisnął go pod umywalkę w łazience. Wybrał takie miejsce, w które nikt nie zagląda, nawet przypadkiem.
Teraz próbował sobie przypomnieć, czy zegarek na pewno dalej tam leży, ale nie mógł się skupić. Przed sobą słyszał ciągle głos dyrektora, który chyba powoli zbliżał się do końca przemówienia, a z tyłu dochodziły do niego strzępy dyskusji prowadzonej głośnym szeptem. I wydały mu się na tyle ciekawe, że postanowił zabawić się w szpiega.
Oparł się plecami o krzesło, wyprostował i zaczął nasłuchiwać.
– Ten nowy znowu przyszedł w tej samej koszulce. Paskudna jest…
– Widziałam. – Głos dziewczyny brzmiał jak kołowrotek dla chomika, któremu przydałoby się naoliwienie. – Buty też ma te same co w zimie.
– No, ja bym się wstydziła ciągle tak samo ubrana łazić.
– Słyszałam, że wyrzucili go z poprzedniej szkoły, bo kogoś pobił.
– No co ty? Baśka mi mówiła, że coś ukradł. Laptop albo telefon. No i policja go chciała zamknąć, ale się jakoś dogadali.
Maksowi zrobiło się gorąco. Wiedział, o kim mówią dziewczyny siedzące w rzędzie za nim. Nie znał ich, bo szkoła była duża, ale chyba widział je kiedyś w szatni. Były starsze od niego i najwyraźniej o tej sprawie wiedziały znacznie więcej niż on. A on z kolei wiedział tylko tyle, że Łukasz Bartnik pojawił się w jego szkole w zeszłym miesiącu i od tamtej pory nie odstępował Marty na krok. Maksowi bardzo się to nie podobało.
Wprawdzie nie rozmawiał z Martą od kilku dni, ale niczego to nie zmieniało. Przyjaźnili się, byli nawet parę razy w kawiarni, no i mieli wspólną przeszłość. Marta wiedziała o zegarku, antykwariacie i Milady. O wszystkim. A na dodatek sama potrafiła robić rzeczy, o których jemu się nawet nie śniło. A teraz wolała spędzać czas z Łukaszem. Maks nie potrafił tego zrozumieć, a dziś, kiedy wiedział już trochę więcej, tym bardziej…
Marta siedziała dwa rzędy przed nim, a obok niej oczywiście Łukasz. Chłopak nachylił się w jej stronę i coś wyszeptał, a ona się lekko zaśmiała.
Maks tak się zdenerwował, że aż zamknął oczy.
– Głupek – powiedział sam do siebie, odrobinę za głośno.
I wtedy na sali gimnastycznej zrobiło się bardzo cicho.
Dalej siedział z zaciśniętymi powiekami, bo dotarło do niego, co się właśnie zdarzyło. Pomógł mu w tym zapach. Dyrektor Wojcieszczyk cały czas pachniał siarką, jakby ostatni rok spędził w gabinecie chemicznym. Teraz woń była tak intensywna, że Maks nie musiał otwierać oczu, żeby wiedzieć, kto stoi obok niego. Usłyszał też dzwonek, który oznajmiał, że zaczęła się przerwa, ale apel i tak miał trwać do chwili, gdy dyrektor go zakończy.
Teraz jednak Wojcieszczyk miał ważniejsze zajęcia.
– Maksymilian Albertowicz, siódma C.
– Tak, panie dyrektorze. – Maks podniósł się z krzesła i spojrzał na mężczyznę z lekkim niepokojem. – Słucham?
– Rozumiem, że chce się pan czymś podzielić z całą szkołą? Zapraszam. Proszę się nie krępować, chętnie wszyscy posłuchamy, co ma pan do powiedzenia.
Maks odchrząknął i poczuł, że robi się purpurowy. W zakłopotaniu zaczął skubać górną wargę.
– Nie, panie dyrektorze – wydusił z siebie po chwili.
Usłyszał, jak kilku uczniów z pierwszych rzędów się zaśmiało. Czuł, że wszyscy na niego patrzą, i coraz bardziej się czerwienił. Nawet buraki byłyby przy nim zbyt blade.
– Siadaj. Widzimy się w moim gabinecie za pięć minut. – Dyrektor pogroził mu palcem i przeniósł wzrok na siedzące za nim dziewczyny. – Panie także zapraszam do siebie. Porozmawiamy o zasadach dobrego wychowania – oznajmił i poprawił marynarkę.
Maks odetchnął z ulgą, gdy zorientował się, że dyrektor nie będzie wygłaszał tyrady przy całej szkole.
– Koniec apelu – ogłosił Wojcieszczyk donośnym głosem. – Po przerwie zapraszam wszystkich na zajęcia.
Maks usiadł na krześle i czekał, aż reszta uczniów opuści salę gimnastyczną. Dopiero wtedy wyszedł i skierował się do gabinetu dyrektora. Drogę znał na pamięć. Bywał tam już wielokrotnie i nawet się kiedyś zastanawiał, dlaczego jeszcze nie dostał karty stałego klienta, jak w supermarketach, w których robili z tatą zakupy. Z taką kartą za każdą pogadankę mógłby dostawać pieczątkę, a za dziesięć pieczątek – darmową przekąskę.
Uśmiechnął się lekko, choć wcale nie było mu do śmiechu.
Miał tego nie robić, a po raz kolejny wpakował się w kłopoty.2
Maks był ostatni w kolejce do kata.
Dziewczyny, które tak chętnie dzieliły się informacjami o Łukaszu, już siedziały w gabinecie dyrektora. Maks stał na korytarzu i czekał, patrząc na swoje tenisówki. Guma zaczęła odchodzić z ich górnej części, więc postanowił je trochę ozdobić. Któregoś dnia wziął czarny marker i namalował na białej powierzchni kilka gwiazdek. Wprawdzie nie wyszły idealnie równo, ale efekt był na tyle zadowalający, że postanowił je zostawić.
Wpatrywał się teraz w te gwiazdki i liczył je po raz kolejny.
Nie mógł się dziś na niczym skupić. Do tej pory zdawało mu się, że wcale nie czeka na ten dzień, ale teraz żałował, że nie ma ze sobą zegarka. Wystarczyłoby przesunąć wskazówki i nie musiałby stać pod dyrektorską pieczarą. Kiedy tylko wróci do domu, wyciągnie zegarek z kryjówki i wszystko naprawi. To już czwarta wizyta u Wojcieszczyka w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Wcześniej dyrektor powiedział mu, że jeszcze jedna, a wezwie ojca do szkoły. Maks nie mógł do tego dopuścić. Tata miał jakieś problemy w pracy. Nic mu nie mówił, ale syn i tak wiedział swoje. Tata ciągle chodził przygnębiony, a raz Maksowi wydawało się, że słyszy jego płacz. Chłopiec nie chciał o tym myśleć.
Zdecydowanie wolał liczyć gwiazdy na butach.
I wtedy usłyszał kroki.
– Maks! – Marta stanęła po drugiej stronie korytarza i podobnie jak on oparła się plecami o ścianę. – Wszystko dobrze?
– Jasne. – Spróbował się uśmiechnąć. – A czemu miałoby nie być?
– No bo wyglądasz jakoś dziwnie. – Spuściła na chwilę wzrok. – Jakbyś się czymś martwił czy coś.
– Nic mi nie jest.
– Znowu wylądowałeś u dyrektora.
Tego akurat nie musiała mu tłumaczyć. Zdawał sobie sprawę, że nawalił, a najgorsze było to, że wiedział, czyja to wina. Gdyby nie Łukasz i to, co powiedział Marcie na ucho, wszystko byłoby w porządku. Maks siedziałby teraz na geografii, a nie opierał się o ścianę przed gabinetem.
– Nie masz lekcji? – spytał, żeby zmienić temat.
Marta poprawiła okulary. Kilka tygodni temu zmieniła oprawki. Szkła dalej były okrągłe i zawsze czyste, ale to nie one przyciągały uwagę. To złote zauszniki, w odcieniu idealnie pasującym do jej skóry. Kiedy Maks po raz pierwszy zobaczył koleżankę w tym wydaniu, aż zaniemówił. Przez ostatnie miesiące bardzo się zmieniła, wydoroślała i chyba więcej się uśmiechała. On za to chodził ciągle ze spuszczoną głową i na dodatek cały czas swędziało go czoło. Jeszcze chwila, a zaczną się na nim pojawiać pryszcze. Czuł to i bardzo mu się to nie podobało.
– Babcia napisała mi zwolnienie z trzech ostatnich godzin – wyjaśniła Marta i poprawiła plecak, jak zwykle założony na oba ramiona. – Muszę… coś załatwić. Z kotem.
– Coś nie tak z Dusią?
– Nie, wszystko z nią w porządku – uspokoiła go. – To tylko wizyta kontrolna.
Odetchnął z ulgą. Kot w życiu Marty pojawił się kilka miesięcy temu. Znalazła go błąkającego się po parku Szczęśliwickim. Miauczał tak głośno, że zagłuszał nawet autobusy jeżdżące ulicą. Maks polubił Dusię, choć ona za nim nie przepadała. Raz nawet go podrapała, ale niegroźnie. Chciał ją wtedy tylko przytulić, ale kocica widocznie nie miała na to ochoty. Drugi raz już nie próbował i od tamtej chwili żyli w przyjaźni.
Nie widział jednak kotki od kilku tygodni, bo Marta przestała zapraszać go do domu.
Mówiła, że ma bałagan, zajęcia dodatkowe lub zadania. Albo że musi coś przeczytać. Książki w jej pokoju miały tyle zakładek z małych kolorowych karteczek, że niemal pękały, więc wiedział, że to nie jest wymówka. Ale następnym razem Marta twierdziła, że babcia źle się czuje i nie wolno jej przeszkadzać. Po jakimś czasie Maks przestał próbować.
– Maks… – Marta zawiesiła wzrok na jego tenisówkach. – Wiesz, że jakbyś chciał porozmawiać, to ze mną zawsze możesz?
– Wiem.
Taki wstęp do rozmowy nie mógł prowadzić do niczego dobrego.
– To dzisiaj, prawda? Równo rok temu twój pradziadek…
– Spokojnie. – Uśmiechnął się i zrobił to naprawdę szczerze. – Nic mi nie jest.
Trochę skłamał, ale chciał ją uspokoić. Czuł się źle z dzisiejszą rocznicą, ale nie mógł nic z tym zrobić. Chciał po raz kolejny zapewnić Martę, że wszystko gra, ale nie zdążył. Z gabinetu dyrektora wyszły właśnie dwie dziewczyny, których rozmowie przysłuchiwał się na apelu. Obie miały spuszczone głowy i wyglądały na bardzo zmęczone. Słuchanie tyrad dyrektora nie należało do przyjemności, ale Maks nauczył się już, jak sobie z tym radzić. Za plecami Wojcieszczyka było okno, przez które można było patrzeć na przejeżdżające samochody. Wystarczyło się skupić na tym widoku i czas jakoś mijał.
– Następny! – Głos dyrektora wywołał dreszcze na plecach Maksa.
Chłopiec wzdrygnął się odrobinę na myśl o tym, że przez kolejne kilkanaście minut będzie musiał słuchać niezbyt przyjemnych rzeczy o sobie.
– No to idę – powiedział i uśmiechnął się szeroko. – Życz mi powodzenia.
– Hej! – Marta złapała go za ramię, kiedy tylko oderwał się od ściany. – Naprawdę się o ciebie martwię. Nie zachowujesz się normalnie. Po co mi to zostawiłeś? Bo to dla mnie, prawda?
Nie miał pojęcia, o czym ona mówi. Dopiero po chwili zauważył, że trzyma w dłoni spinkę do włosów z małym, fioletowym motylkiem na wierzchu. Widział ją po raz pierwszy w życiu.
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– No, przed chwilą w korytarzu. – Wyglądała tak, jakby mówiła prawdę. – Widziałam, jak zostawiałeś to na parapecie. Potem mi pomachałeś, uciekłeś, a teraz... Uruchomiłeś zegarek?
Była naprawdę podekscytowana. W przeciwieństwie do Maksa, który chciał mieć już za sobą dyrektorską pogadankę.
– Dalej jest schowany – wyjaśnił. – Musiałaś mnie z kimś pomylić.
– Dobra, nieważne. – Marta lekko zmarszczyła brwi. – Muszę lecieć, ale spotkajmy się… jutro. Tak, jutro powinno być dobrze. Masz czas?
– A ty?
Mógł darować sobie złośliwości, ale słowa wydobyły się z jego gardła, zanim zdążył nad nimi zapanować. Widział, jak Marcie robi się przykro.
– Nie chcesz, to nie musisz – odparła i odwróciła się do niego plecami. – Powodzenia.
Ostatnie słowo powiedziała takim tonem, że Maks poczuł zimny dreszcz. Chciał nawet za nią pobiec, ale wiedział, że jeżeli to zrobi, Wojcieszczyk zamknie go w lochu. Wprawdzie nie wiedział, gdzie dyrektor mógłby mieć loch, ale wolał tego nie sprawdzać. Patrzył więc tylko, jak Marta chowa dziwną spinkę do kieszeni i zbliża się do drzwi prowadzących na zewnątrz. Kiedy zniknęła za zakrętem korytarza, Maks zauważył, że coś przebiegło po podłodze. Coś małego i włochatego, na bardzo krótkich nóżkach.
– Szczur?
Zmrużył oczy, by lepiej widzieć, ale na niewiele się to zdało. Stał za daleko i nie mógł dokładnie przyjrzeć się stworzonku. Zwierzak właśnie próbował przecisnąć się pod drzwiami prowadzącymi do biblioteki. Maks dawno jej nie odwiedzał i wątpił w to, żeby bibliotekarka jeszcze go pamiętała. Opuścił się we wszystkim przez ostatni rok i jeżeli chce to naprawić, musi zacząć coś robić.
Zacząć od małych kroczków.
Pierwsze skierował w stronę zwierzaka, który dalej próbował dostać się do biblioteki. Maks zbliżał się powoli, by przypadkiem nie spłoszyć nietypowego gościa, który mógł go przecież zaatakować. Chłopiec słyszał, że szczury mogą pojawiać się w różnych miejscach, ale prędzej spodziewałby się czegoś takiego gdzieś w brudnej piwnicy niż w budynku podstawówki. Szczególnie takiej, o której czystość dbała ciotka. Przeszedł go dreszcz na samą myśl o tym, co zrobiłaby ze zwierzakiem pani Halina, gdyby tylko go zobaczyła.
Zrobił kolejny krok i wtedy poczuł na ramieniu mocny uścisk.
– Czy potrzebuje pan, panie Maksymilianie, dodatkowego zaproszenia?
Dyrektor obrócił go, a kiedy zwolnił uścisk, stanął z rękoma skrzyżowanymi na piersi i zaczął nerwowo postukiwać nogą. Maks bardzo dobrze znał tę postawę. Wiedział, że pogadanka w gabinecie będzie dłuższa niż zazwyczaj.
Po raz kolejny miało mu się dostać za coś, co nie było jego winą.
Tym razem była to wina szczura.