Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Współcześni samym sobie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 września 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Współcześni samym sobie - ebook

Współcześni samym sobie to historia, która przypomni, że w rzeczywistości wszyscy jesteśmy do siebie bardzo podobni, przechodzimy przez podobne problemy, zmagamy się z współczesnymi problemami i jak wszyscy staramy się iść przez świat z podniesioną głową, choć czasem brniemy po kolana w błocie.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8273-049-4
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wydaje nam się, że idziemy przez życie z podniesioną głową, która tylko czasem opada, mniej lub bardziej władnie, na naszą klatkę piersiową. Zazwyczaj jednak mamy plecy wyprostowane, podbródek uniesiony, nos lekko zadarty i siłę, by iść przez życie raźnym krokiem. W rzeczywistości jednak zamiast raźnego kroku jest dreptanie.

W najmniej odpowiednich momentach płaczemy, cieszymy się i zupełnie nie mamy pojęcia, co ze sobą zrobić i czasem dostrzegamy, że po pierwsze nie zawsze trzeba mieć siłę do raźnego marszu i po drugie, aczkolwiek równie ważne, drepczemy przez ten świat wśród innych ludzi.

Współcześni samym sobie to PRZELEWY o życiu między jawą a snem, o zderzeniu marzeń z rzeczywistością, o problemach codzienności i o odświętnych katastrofach, o życiu w pojedynkę (podwójkę), w wielkim (małym), wspaniałym (zapyziałym) mieście (wiosce). To opowieść o świadomych, przemyślanych wyborach i o tych najbardziej trafnych — intuicyjnych, a wszystkie te mniejsze i większe obserwacje łączy postać E.

Nie spodziewajcie się klasycznych opowiadań, czy powieści, spodziewajcie się, że te krótkie obserwacje są dokładnie takie, jak nasze życie, nie zawsze uładzone, nie zawsze perfekcyjne, często postrzępione, niepewne i pogmatwane, powtarzające się, ale przez to prawdziwe, bo, jak wszyscy wiemy, takie właśnie jest życie. Także kosztujcie tych historii w dowolnej kolejności, na pewno traficie na rozdział, który będzie z Wami rezonował.

AutorkaPrzelew 01

Za: Oczyszczanie

KWOTA: ŁZY

Każdy z nas spotyka ludzi z zapuchniętymi oczami, opowiadają oni niestworzone historie.

Opowiadają, że nie przespali kolejnej nocki, bo siedzieli nad jakimś mega ważnym projektem i w sumie może nie kłamią, w 100% nie kłamią, bo przecież ich ból jest ważny. Bo te zapuchnięte oczy E. znała doskonale z własnego odbicia w lustrze. Budziła się tak przez parę miesięcy, bo we łzach zasypiała prawie każdej nocy. Choć bardziej prawdziwe będzie to, że każdego ranka, łzy stawały się kołysanką na te dwie, trzy godziny przed świtaniem. Na początku poduszka była zupełnie mokra, później już tylko wilgotna, a na koniec E. zabrakło łez. Zrozumiała, że wypłakała wszystkie łzy z tego jednego powodu. Oczywiście później były inne powody, ale płakała już o wiele rzadziej. Dlatego bardzo się zdziwiła, gdy psycholog zapytał: kiedy ostatnio Pani płakała? E. pamięta, że w odpowiedzi jedynie wzruszyła ramionami, bo za nic nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio płakała, to było jakiś rok, dwa trzy nie, pięć, tak chyba 5 lat temu.

Kiedyś w pamiętniku zapisała: _Każda kolejna łza oddalała mnie od Ciebie, a że wylałam ich już cały ocean to niestety (-stety) stałeś się dla mnie obcym człowiekiem_ — ale jakoś nie wspomniała o tym temu panu, któremu powinna wyjawić wszystko, bo przecież psycholog pomoże. Cóż … może i pomógłby gdyby przeszedł się po świecie — jej świecie, w butach — jej butach. Podejście arcymistrzowskie, zamykające podanie ręki przez kogokolwiek. Taka jej przypadłość, niechęć do ludzi zwanych lekarzami. Są osoby, które muszą przerzucać swoim wnętrznościami przed psychologiem, to im pomaga, więc dobrze, żeby to robili. E. bardziej sprzyjało 10km truchtu w towarzystwie braci leśnej, niż siedzenie na kozetce.

My, współcześni samym sobie, nie pozwalamy sobie na słabość, nie chcemy nawet płakać nocą w poduszkę, bo boimy się, że totalnie się rozkleimy i nie uda nam się pozbierać przed porankiem. Porankiem, gdzie przecież trzeba być już gotowym do bycia super ekstra cool, bo tego wymaga od nas świat. Mamy być pancerni niczym szyby w samochodzie prezydenta. A ludzie są z porcelany, wszyscy jesteśmy z porcelany, cholernie delikatni, za delikatni na ten popieprzony świat. Musimy płakać, musimy dawać upust swoim emocjom, musimy pamiętać, że najlepszym rozwiązaniem jest to najprostsze. Kiedy byliśmy mali słyszeliśmy, że mamy się nie mazać, a jako dzieci wewnętrznie wiedzieliśmy, że jak sobie popłaczemy, to będzie nam lżej, więc doznawaliśmy dziecięcego katharsis do czasu, gdy wszystkim „mądrym dorosły” udało się nam wmówić, że „mazanie się” jest złe.

SAMI SOBIE ZABRALIŚMY NAJLEPSZE LEKARSTWO NA POZBYCIE SIĘ LĘKU, STRESU, BÓLU, ZAPOMNIELIŚMY ILE ULGI MOGĄ DAĆ ŁZY. Boimy się, że zostaniemy uznani za mięczaków. Nawet w kinie powstrzymujemy łzy. A przecież filmy, przedstawienia teatralne, muzyka mają wywoływać emocje, mają poruszać najrzadziej poruszane struny w naszych sercach. Mają być terapią śmiechem, łzami, czymkolwiek.

E. już się nie boi, na nowo płacze i łzy stają się siłą, a nie słabością. Zapuchnięte oczy mówią o tym, że przeryczała całą noc, choć w sumie nie było wielkiego powodu, ale do jasnej cholery: ile można przybierać maskę bycia tą wciąż najbardziej wesołą osobą w całym kosmosie? Bo nawet najwięksi wesołkowie świata muszą czasem popłakać, muszą czasem się posmucić.

Prawdą znaną od dawna jest ta, o tym że gdyby nie padał deszcz słońce nie cieszyłoby tak mocno! E. się z tym zgadza, tak samo jest, gdy chodzi o radość i smutek, ta całość, ten misz-masz lepszych i gorszych momentów sprawia, że świat bywa cudowny.Przelew 02

Za: Energię

KWOTA: DOBRE SAMOPOCZUCIE

Z psychologicznego punktu widzenia E. powinna powiedzieć „pocałuj mnie w dupę”, ale jak to w życiu bywa teoria swoją drogą, a działania swoją. E. zamiast odwrócić się na pięcie i wyjść uroczo się uśmiechała i udawała, że interesuje ją ten bełkot człowieka skończonego. I wcale nie chodziło tu o doskonałość, czyli o skończenie w sensie pięknego i pełnego całokształtu. Chodziło o skończenie mentalne, związane ze wzlotami i upadkami, gdzie upadków było więcej. Gdzieś tam tej gnidzie życiowej zachciało się podzielić swymi ułomnościami i przy okazji zaczerpnąć z E. trochę dobra, trochę wiary i odrobinę drobnych, ze względu na starą dobrą znajomość. Tyle, że E. będąc tu i teraz jakoś już nie jest tak skora do dzielenia się sobą samą z tymi co byli, bo boi się, że dla tych, co są może nie wystarczyć. Po wysłuchaniu ton gorzkich słów, uśmiechnęła się i zapłaciła za obie kawy i dwa kawałki ciasta, pożegnała się i życzyła wszystkiego dobrego. Tyle jeszcze mogła zrobić.

Odchodząc od stolika czuła, że robi dobrze, naprawdę to czuła i jakaś trudna do uchwycenia myśl kołatała jej w głowie i nie dawała spokoju. Coś E. uwierało, ale do końca nie wiedziała co. Dopiero po kilku miesiącach uświadomiła sobie, o co chodziło, a mianowicie o to, że, jak widać na przedstawionym powyżej obrazku, wampiry istnieją. Może nie wypijają naszej krwi, ale spijają naszą energię, kradną naszą tajemną moc czucia się dobrze.

Takie spotkania z obcymi już ludźmi, którzy miast chcieć się dowiedzieć, co u nas i przy okazji powiedzieć szczerze, co u nich — ciągną nas w swoją przepaść. BRONIMY SIĘ PRZED TYM JAK TYLKO SIĘ DA, ZAPIERAMY RĘKAMI I NOGAMI, ŻEBY NAS DO TEJ PRZEPAŚCI NIE WCIĄGNĘLI, ALE PO CHWILI ROZMOWY WIEMY, ŻE JEST TO NIEMOŻLIWE I NAGLE OKAZUJE SIĘ, ŻE MY TEŻ JESTEŚMY CALI POOBIJANI. I zamiast mówić o pozytywach zaczynamy przypominać sobie rzeczy, które źle na nas wpływają. Użalamy się nad sobą i światem. Wszystko nagle traci kolory, staje się szare. I chociaż doskonale wiemy, że szary to też kolor, to jednak nie czujemy się zbyt komfortowo, gdy wszystko zaczyna tracić blask. Nie chodzi tu jedynie o znajomych, których spotykamy raz na pięć lat, ale też o tych codziennych, którzy to zawsze widzą minusy, wchodzą do naszego mieszkania i kręcą nosem mówiąc: „boże masz jeszcze tyle rzeczy do wyprasowania”, „ten dywan miałaś wymienić”, „o rety a do fryzjera, kiedy się wybierasz” (przykłady można mnożyć w nieskończoność, takie postaci po prostu są wyczulone na to, co według nich może przeszkadzać i rozprawiają na ten temat do czasu, aż nawet największy optymista zostanie zbrukany choćby jednym sapnięciem niezadowolenia). Wampiry, wysysają z nas to, co dobre. Jeszcze przed ich przyjściem E. myślała okej mam trochę ciuchów do wyprasowania, zrobię to wieczorem, dywan wypiorę i jeszcze przez dwa miesiące może poleżeć i ten warkocz, który zrobiłam jest naprawdę ekstra. Taaak, codzienne wampiry atakują nas w naszych domach, zresztą w pracy też stykamy się z wieloma typami wampirów.

E. to zauważyła i zrozumiała, dlaczego w ogóle zwracamy na to uwagę. Otóż, kiedy widzimy szklankę do połowy pełną, a ktoś widzi ją do połowy pustą, to musimy bardzo się starać, żeby nie przejąć jego sposobu patrzenia. A na to potrzebujemy wiele energii. Poza tym kiedy uda nam się odeprzeć atak, co do włosów, zaraz słyszymy kolejny, co do kilogramów (tu też przykłady można mnożyć). A co gorsza, owe wytykanie minusów nie musi się tyczyć nas, a może samego wampira: „ale mam nogi, straszne niee?” i wtedy trzeba mówić: „przestań, jest okej”. Jeśli to zdarza się raz na jakiś czas, to wszystko gra, bo każdy może mieć gorszy dzień, ale jeśli to stan permanentny zauważania wad w sobie, to również jest niemiłosiernie męczące, dla osoby, która musi tego słuchać i która musi swą siłą owe minusy zamieniać w plusy.

E. starała się rozluźniać znajomości, które dawały jej jedynie negatywne bodźce lub gdy pozytywów ze znajomości nie było można ze świecą znaleźć (nie chodzi tu o jakieś hedonistyczne podejście do życia, a raczej o zachowanie zdrowia psychicznego, co za dużo to niezdrowo, dewiza tycząca się wszystkiego i wszystkich!). Jednak zawsze wydawało się jej, że owe rozluźnienie wystarczy, gdy tymczasem okazuje się, że w dzisiejszych czasach lepiej jest spalić niektóre mosty i budować nowe, bo inaczej nigdy nie uda się tak naprawdę nic zmienić. Zaczęła, więc nosić przy sobie zapałki, bo inaczej zawsze będzie jakaś kiełkująca myśl, że może wypadałoby zadzwonić, że może warto umówić się na kawę, że dobrze byłoby zaprosić kogoś do siebie…

Teraz E. pali mosty, nie zawsze te odpowiednie, czasem okazuje się, że trzeba rzucić się wpław do rwącego nurtu żeby jednak zawrócić na właściwy brzeg. Wtedy jest się nie tylko totalnie zmęczonym i na początku nie ma się siły na radość, ale też jest się pewnym, że można odbudować nawet te zdawać by się mogło totalnie zakończone znajomości. To nigdy nie jest łatwe i nie zawsze warto, ale żeby o tym wszystkim się przekonać trzeba żyć i trzeba w tym życiu podejmować decyzje. Może nie zawsze okażą się one trafne, ale zawsze czegoś nas nauczą i pozwolą na znalezienie wartościowych relacji zamiast znajomości z wampirami.Przelew 03

Za: Decyzje

KWOTA: WEWNĘTRZNE ROZDARCIE (GDY BRAK NAM PEWNOŚCI, CO DO PODJĘTYCH DZIAŁAŃ)/WEWNĘTRZNY SPOKÓJ (GDY WIEMY, ŻE NIE MOGLIŚMY ZDECYDOWAĆ INACZEJ)

Kiedy podejmujemy jakąkolwiek decyzje nie ma odwrotu, a dokładniej w początkowej fazie go nie dostrzegamy. Zdaje nam się, że niezbyt wiarygodnie wyglądalibyśmy w oczach innych, gdybyśmy zmienili zdanie. Prawda jest taka, że najtrudniej jest, gdy za podjętą, złą decyzją idą działania, wtedy można mówić o efekcie domina.

E. wiedziała, że nie trzeba martwić się na zapas i wystarczy jedynie po początkowym rozgardiaszu posprzątać, ciut się otrząsnąć i zastanowić, czy warto „walczyć” w nowym miejscu z nowymi okolicznościami? Czy może trzeba wrócić do punktu wyjścia, bo jak wiadomo nie wszystkie decyzje podjęte ad hoc są trafne, ale na pewno wszystkie czegoś nas uczą (tej myśli E. trzymała się często bardzo mocno, można by rzec, że jak tonący brzytwy, bo przecież zawsze warto wierzyć, że nawet z najbardziej gównianej decyzji płynie jakaś lekcja, prawda?). Skąd u E. cudzysłów przy słowie „walczyć”? Otóż chodzi o to, by dawać sobie radę. Czasem trzeba rozpychać się łokciami, a innym razem trzeba siedzieć cicho. Po podjętej decyzji zawsze czeka nas jakaś walka jak nie z otoczeniem, to z samym sobą. Popularne jest twierdzenie, że jeśli podjęło się właściwą decyzję, to nasz umysł i serce pozostają w pokoju. A w rzeczywistości, jeśli decyzja została podjęta i nie zaczęliśmy wykonywać żadnych działań ją popierających, to nie będziemy wiedzieli, czy serce i rozum są w pokoju.

Kiedy przychodzi działanie jest i walka i szybsze tętno i ogrom rzeczy do zrobienia, spokój przychodzi po euforii po zakończonym zadaniu, dopiero wtedy. Na początku rzadko, kiedy jest pewność, że dobrze zrobiliśmy wybierając ten a nie inny drogowskaz. MUSIMY SOBIE ZAUFAĆ. A Z TYM WIELE OSÓB MIEWA CHOLERNY PROBLEM, BO JAK ZAUFAĆ SOBIE, CZYLI CZŁOWIEKOWI, KTÓRY SPEŁNIA OBIETNICE DANE INNYM LUDZIOM, ALE Z TYMI, KTÓRE SKŁADA SAMEMU SOBIE JEST JUŻ CHOLERNIE CIĘŻKO. Jak zaufać sobie po raz kolejny, gdy już tyle razy zawodziło nas to, co zrobiliśmy, to, co postanowiliśmy i to, do czego się zobowiązaliśmy?

Kończyliśmy jakieś projekty tylko, dlatego, że tak wypada, robiliśmy różne rzeczy, bo inni je robili i nijak się to miało do tego, co kłębiło się w naszej podświadomości. Pochowaliśmy nasze marzenia w kartonach na strychu razem z zabawkami z dzieciństwa, a może warto byłoby je powyciągać i zastanowić się czy przypadkiem nadal nie mamy ochoty za nimi podążać, może to odpowiednie drogowskazy? Weryfikacja, która miała rację zaistnieć dzięki upływowi odpowiednio dużej ilości czasu (kurz na kartonach, dokładnie pokazuje ile lat odkładaliśmy owe zabawki). Kto wie, może się okazać, że nadal chcemy być tym lub innym kimś z naszych jeszcze dziecięcych, jeszcze niepobrudzonych dorosłością marzeń.

Najważniejsze, przynajmniej według E. to zdać sobie sprawę z tego, że zawsze jesteśmy kimś, a to, jakim kimś to już zupełnie inna bajka. Jednak zawsze jacyś jesteśmy. Niektórzy z nas ciągle się biją z myślami, bo doskonale wiedzą, gdzie chcieliby iść, ale coś ich powstrzymuje, nie daje im wykonać tego kroku ku zmianie. Wszyscy się boimy, strach nie pozwala czegoś zmienić, a prawda jest taka, że największe strachy mieszkają w naszych głowach. Nie ma nic bardziej ograniczającego niż nasze myśli. Tworzymy najgorsze scenariusze i te najbardziej różowe, a rzadko, kiedy myślimy o środku. Umiarkowany optymizm niewielu z nas jest w smak. Jednak może czasem warto odrzucić te najczarniejsze scenariusze i owe totalne bujanie w obłokach też warto odłożyć na półkę i w miarę racjonalnie podejść do sprawy.

Co jeśli zrobię to, o czym marzę od lat? Jakie mogą być pozytywne skutki a jakie negatywne? Taka lista może nie będzie najmądrzejsza (zwłaszcza w sytuacji, gdy jednak dodamy najczarniejsze z czarniejszych scenariuszy i te najbardziej różowe z różowych kombinacji), ale kto wie może pomóc w pozbyciu się irracjonalnego lęku i wygórowanych oczekiwań. Może sprawić, że zaczniemy pisać książkę albo zmienimy miejsce zamieszkania.

Każdy ma swój własny Everest odkładanych na później spraw, decyzji, które trzeba było podjąć bez zwłoki lata świetlne temu, ale E. wiedziała też, że nie ma sensu się złościć na siebie sprzed lat, trzeba dać kopa w tyłek (tak ten kolokwializm jest najbardziej odpowiedni) temu JA z dziś, i po prostu zacząć. Zacząć podejmować nawet złe decyzje, zacząć działać w kierunku, który jest odpowiedni tylko dla nas, który sprawi, że z radością i podekscytowaniem będziemy otwierać oczy każdego ranka, żyć po swojemu dla siebie, a nie dla innych, a dokładniej nie dla poklasku innych, bo chodzi o to, żeby samemu siebie pokochać a reszta na pewno przyjdzie z czasem.Przelew 04

Za: Dzielenie

KWOTA: MNÓSTWO POŁÓWEK WSZELAKICH

— I co Ty mi możesz dać..?

— Pieniądze, a za nie będziesz sobie mogła kupić, co ci się żywnie podoba, czyli wszystko, no po prostu wszystko mogę Ci dać.

E. widziała jak Ala wzrusza ramionami, odwraca się na pięcie i wychodzi. Jej Wyjątkowy_Najwspanialszy_Najcudowniejszy_Jedyny powiedział, że w sumie nie wie, czym jest prawdziwa miłość, są razem, bo obojgu tak jest wygodnie. E. nie wie, dlaczego Wyjątkowy_Najwspanialszy blablabla tak powiedział, może dlatego, że od jakiegoś czasu im się nie układało, a może dlatego, że nowa sąsiadka sprawiła, że znowu poczuł się jak Młody Bóg?

Ala też nie wiedziała, dlaczego jej mężczyzna tak się zachowuje, wiedziała za to dlaczego sama nie wie, co robić. Miała czterdzieści lat i od dwóch miesięcy wiedziała, że jest w ciąży, czekała do zakończenia trzeciego miesiąca żeby podzielić się z nim tą wiadomością. Może podskórnie wiedziała, że nie warto, że jeśli mu powie, to on zacznie wokół niej skakać, chociaż w sumie nie wokół niej, a wokół jej-ich brzucha. A ona tak nie chciała, chciała, żeby dziecko miało kochających się rodziców. Cóż teraz maluszkowi będzie musiała wystarczyć kochająca go mama i kochający go tata, jeśli Wyjątkowy_Cudowny będzie chciał uczestniczyć w życiu dziecka, o ile do tego czasu nie będzie obskakiwał innego brzuch, brzucha kobiety, którą pokocha nie dla wygody, a dla uczucia. Ona sama nigdy o dziecku nie marzyła, owszem czasem robiła się ckliwa, gdy widziała małe ubranka dla dzieci, ale nie miała w sobie tej wizji ona z dzieckiem. On w sumie nie nalegał, ale czasem mówił, że bycie ojcem, to coś, do czego on na pewno się nadaje.

E. widziała jak Ala miota się z myślami, kiedy spotkały się w tej samej kafejce, w której Ala rozstała się z Wyjątkowym_Cudownym_Nim. E. widziała, że Ala nie chce powiedzieć nic złego, nie chce też zacząć płakać za NIM. Chce poudawać, że jest normalnie. Po chwili jednak cicho stwierdziła: _Jak można myśleć, że będzie się dobrym rodzicem, skoro nie jest się dobrym człowiekiem_. E. nic nie odpowiedziała. Ala w ciszy dopiła herbatę i wyszła żegnając się z przyjaciółką. E. wiedziała, że Ala sobie poradzi. Wiedziała, o tym doskonale, bo kobieta, kiedy musi — daje sobie radę — po prostu. Nie robi z tego nie wiadomo jakiego wyczynu tylko działa i to działa tak, że ludzie czasem zastanawiają skąd te filigranowe kobietki mają taką siłę. A prawda jest taka, przynajmniej E. tak to widziała, że WSZYSTKO WYSSAŁYŚMY Z MLEKIEM NASZYCH MATEK A TE Z MLEKIEM SWOICH MATEK. I TAK NAGLE WYCHODZI NA TO, ŻE TO PRAMATKA WSZYSTKICH LUDZI EWA DAŁA NAM TĘ SIŁĘ. PODZIELIŁA SIĘ NIĄ Z NAMI, BO KTO BYŁBY W STANIE UNIEŚĆ WYRZUCENIE Z RAJU NA ZIEMIĘ. Dla Ali i dla wielu innych kobiet rozstanie z tym Wymarzonym_Cudownym jest właśnie jak wygnanie z raju na padół łez i rozpaczy. Ale kobiety, choć przez pewien czas leżą w błocie i stają się czymś na kształt „umywalnianego nurka” to jednak dają radę. Biorą długi prysznic i zaczynają od nowa. Z kolejnym doświadczeniem, ze złym nastrojem, z bólem i z wieloma uczuciami, które nie są na pokaz. Bo kobiety dzielą się uśmiechem z innymi, tym, co im się udało. I nie chodzi tu o to, że się chwalą, po prostu gdy są uzbrojone w świetną kieckę i makijaż stają się kimś zupełnie innym, niż gdy w domu mogą odłożyć zbroję na bok. Maska super bohaterki leży gdzieś na krześle pod stosem niewypranych ubrań, albo na stosie dopiero, co wyprasowanych i idealnie poskładanych rzeczy. Tak, więc ta maska bohaterki sobie leży i sama bohaterka też leży i płacze w poduszkę. A później przychodzi taki dzień, że już nie płacze, że bycie bohaterką własnego życia wchodzi jej w krew, że czuje tę pradawną energię i wie, że da radę z tym Wyjątkowym lub z innym, ale na pewno z sama sobą, czyli z osobą, którą kocha.

E. uwielbiała takie zakończenia, oczywiście są różne, ale te, kiedy kobieta nie szuka blasku wokół tylko wydobywa go z siebie, te chwile są najlepsze. Wtedy kobiety dzielą się z innymi swoją super naturalną mocą i wiedzą, że mogą więcej. E. kiedyś obserwowała przedstawicieli płci brzydszej (tu stosowna jest dłuższa dygresja, mianowicie E. zupełnie nie rozumie tego hasła płeć brzydka, czy to, że panowie nie mają za sobą — zazwyczaj nie mają — sztabu stylistów, zyliarda kosmetyków, doczepianych paznokci, przedłużanych włosów, czyni z nich płeć brzydszą, dla E. raczej czyni z nich płeć piękną, choć sama nie stroni od różnych mazideł. Także dla E. płeć piękna to ta część kobieca i męska, która po pierwsze szuka w sobie blasku, który wynika z pasji a nie z drogich kosmetyków i wielkich napisów na ubraniach).

E. kiedyś obserwowała jednego mężczyznę (tzn. obserwowała wielu, ale tego jednego bardziej wnikliwie) i doszła do wniosku, że mężczyzna też zakłada maskę super bohatera, wciąga brzuch, gdy przechodzi obok niego piękna kobieta, ubiera czyste skarpetki i używa pięknie pachnącej wody po goleniu. Bywa, że w ciągu dnia może mieć gorszy nastrój, ale nikt nie rzuci od razu, że ma muchy w nosie, czy, że trzymają się go humory. O nie, co to, to nie, bo mężczyzna jest męski, kiedy jest wkurwiony, a kobieta, kiedy jest wkurwiona jest niestabilna emocjonalnie, albo właśnie humorzasta. Kiedy mężczyzna się zasmuci, zwiesi głowę na swej klacie i tak posiedzi chwilę, to wiadomo, że ten chłop to ma ciężko w życiu tyle musi robić, a tu jeszcze żona, dzieci itd. A kobieta po prostu jest źle zorganizowana, skoro smęci, że nie ma już siły, bo z niczym się nie wyrabia. Mężczyzna wraca do domu i też zrzuca maskę, choć nie zawsze do końca świadomie, przeważnie jego maska super gościa leży kopnięta gdzieś pod stołem albo sofą. Taki mężczyzna jest z siebie dumny, bo ogarnął wszystko, co musiał ogarnąć a nawet, jeśli nie, to świat się nie zawalił, więc może się oddać przyjemnościom. A kobieta, cóż kobieta jest od ciągłego rozmyślania, co mogła powiedzieć inaczej, co mogła lepiej zrobić, bo kobiecy mózg uzależnił się od ciągłego myślenia.

A skoro już tak długo obcujemy z mężczyznami, to może drogie panie podzielmy ich entuzjazm do niemyślenia za dużo, przynajmniej w niektórych sytuacjach? Wtedy nie będziemy musiały narzekać, że faceci do wszystkiego mają taki luzacki stosunek i też zacznijmy taki mieć. Może będzie nam trochę lżej, bo zrozumiemy, że aby znaleźć w sobie taką ilość luzu też trzeba się sporo napocić.Przelew 05

Za: Chwilówki

KWOTA: ZBYT WYSOKI PROCENT

E. doskonale widziała, co się dzieje wokół niej, ale jakoś nie miała wystarczająco dużo siły, żeby to prze(t)rwać. W sumie chyba nawet nie chciała. W sumie chyba nawet nie wiedziała jak przerywać tę spiralę chwilowych miłości, które tak niewiele dają, a tak wiele kosztują. Niczym chwilówka, wzięta pod wpływem impulsu, albo zbyt pogmatwanych emocji, strachu, bólu, żalu. Chwilówka, w której dostajesz 100% a musisz spłacić 500. Dokładnie tak było z tymi wszystkimi krótkimi znajomościami. Tak mało z nich brała, prawie nic. Zyskiwała jedynie radość chwilową, trochę się oszukiwała, ale w głębi serca doskonale wiedziała, że każda ta chwilówka zakończy się noszeniem ogromnego balastu psychicznego, fizycznego i emocjonalnego. „Może lepiej by z tego wszystkiego zrezygnować”, coraz częściej przechodziło jej przez myśl.

W końcu E. zrozumiała, że nie chce niczego na chwilę, że chce więcej, ba!, że zasługuje na więcej. Kiedy to pojęła tak do końca, kiedy poczuła to każdym fragmentem swojego ciała zrozumiała, że powinna wybierać się na obiad w świetle dziennym, zamiast chodzić na kolacje ze śniadaniem, rozmawiać o priorytetach z drugim człowiekiem. A jeśli okaże się, że jego priorytety są inne niż jej, dziękować, nie kończyć jedzenia, wstawać i odchodzić, bo po co blokować miejsce obok siebie kolejnym chwilowym substytutem miłości. Po co? Po nic. Dlatego postanowiła chodzić na obiady, albo na kawę w środku dnia.

Poczuła się znowu silna. Silna w doświadczenia związane z miłościami tymi dużymi i tymi małymi, tymi prawdziwymi i zakłamanymi. Postanowiła nie gonić innych, zdecydowała posłuchać siebie i na nowo rozwinąć skrzydła. Znalazła sposób. Zapisać marzenia, określić cele. A później zacząć przy nich dłubać, codziennie, każdego dnia. Raz z ogromnym zapałem a innym razem wręcz z bólem nie do opisania: bo się nie chce, bo po, co — bo po gówno, bo jak, bo czemu, bo ile do kurwy nędzy można czekać na efekt? Z wiedzą, o tym wszystkim, co za nią, z wiarą, że teraz albo nigdy, że alfabet może i ma w chuj liter, ale najważniejszy jest plan A, można go zmodyfikować, ale nie można zmodyfikować celu. Cel, cel, cel jest planem. A cała reszta to droga, która czasem będzie zmuszała do tego, żeby zawrócić. Na szczęście dzięki poprzednim doświadczeniom E. już wiedziała, że nie trzeba wracać za każdym razem do samego początku, że można zawrócić tylko kilka schodów, żeby się rozpędzić. Że kiedy się spada to można chwycić się poręczy, że nie trzeba od razu lecieć na samo dno. Postanowiła zapamiętać, że nie trzeba dokopywać się do najgłębszego dna. Czasem po prostu trzeba przesiedzieć trochę na którymś stopniu, żeby zrozumieć, co się wydarzyło, spojrzeć na to, co było i pojąć gdzie zrobiło się błąd, podjęło złe decyzje i trzeba po pierwsze samemu sobie wybaczyć i zostawić to nienajlepsze za sobą.

E. dojrzała do tego, że na niektórych stopniach trzeba kogoś zostawić, a na innych kogoś spotkać i zabrać w dalszą podróż. Zrozumiała, że ludzie odgrywają role i wśród tych ról istnieją trzy najważniejsze: rola dziecka, rola dorosłego i rola rodzica. Myśl, że dwie skrajności rzadko, kiedy bywają dobre pozwoliła E. zrobić w życiu krok milowy. Złoty środek, postawa dorosłego, czyli ta którą powinno się przyjmować w niemalże każdej sytuacji życiowej. Postawa, która pozwala opanować emocje, działać z sensem, z wiarą, że idzie się w dobrą stronę. E. ta postawa pozwoliła dotrzymywać terminów i co ważniejsze nie odreagowywać frustracji na tych najsłabszych, czyli na najbliższych. Bo TAK WŁAŚNIE WIĘKSZOŚĆ Z NAS ROBI, SWOJE FRUSTRACJE, WIADRA POMYJ — CZYTAJ NERWÓW, NIEPOKOI, SMUTKÓW, BÓLÓW, WKURWÓW, WYLEWAMY WŁAŚNIE NA NAJBLIŻSZYCH, A ONI SĄ NAJSŁABSI. Bo gdyby ktoś obcy wylał na nich takie wiadro, to by się odszczeknęli, zaczęliby krzyczeć, zareagowaliby, ale przed swoimi bliskimi nie nakładają przecież ochronnego pancerza. To jest tak, że przy bliskich często dopada nas emocjonalne rozwolnienie, płaczemy, bo ktoś powiedział coś głośniej. Wydawałoby się, że powinniśmy być przyzwyczajeni, ale tak nie jest. Emocjonalne rozwolnienie przy bliskich, a przy obcych jakieś dziwne zatwardzenie, które sprawia, że E. często zdaje się być chłodna w odbiorze. Chociaż kiedy tak spoglądała na to, co było, to widziała, że zawsze stawiała na siebie, ale jakoś tak nie w całości.

E. uzbroiła się w oręż energiczności i ironicznego poczucia humoru. Wszędzie jej było pełno i w sumie nie miała za bardzo czasu na kontemplację swoich zachowań. A przecież warto czasem pochylić się nad sobą i stwierdzić, że coś jest w porządku, a coś nie do końca okej. Zwrócić samemu sobie uwagę na to, że warto przyjrzeć się sobie i pamiętać, by nie popadać w skrajności i chwytać złoty środek.

Kiedyś E. siedziała w pustym mieszkaniu, choć słowo mieszkanie to za dużo powiedziane. Studio — pokój z kuchnią i łazienką. Z korytarza od razu wchodziłeś do kuchni-pokoju. Było tanio, a to było wtedy najważniejsze. Doskonale pamiętała ten stan euforii, gdy wszystko idealnie porozkładała na tych szalonych 35m². Mała miłość, małe mieszkanie, duże … w sumie E. nie wie, co wtedy było duże w jej życiu, chyba marzenia, tak marzenia. One zawsze były ogromne, a i jeszcze to, że w końcu stać ją było na miłość z długim terminem przydatności, a nie na jakąś tam chwilówkę, na miłość, która pozwoli rozwinąć skrzydła, złapać wiatr w żagle i wszystkie te farmazony. Bo czasem największe banały, cała ta prostota to najlepsze, co się może człowiekowi przytrafić. Zwłaszcza temu, który za długo grzebał na śmietnikach marzeń zamiast czerpać z tego, co świeże i zdrowe.Przelew 06

Za: Spotkania

KWOTA: DO UZGODNIENIA Z NAPOTKANYM NIM/NAPOTKANĄ NIĄ

— Przepraszam, wolne.

— Tak — odpowiedziała E. wyrwana ze swoich rozmyślań o ludziach, których wydaje jej się, że zna. Usiadł naprzeciwko niej. Buty miał niemiłosiernie brudne, przywlókł ze sobą smród tytoniu. Przez chwilę przyglądała się jego zmierzwionym, przydługim siwym włosom. A on jakby nigdy nic przeglądał gazetę. Nawet nie zwracał na E. uwagi. Utkwiła, więc wzrok w oknie. Za szybą przewijał się niezbyt ciekawy krajobraz, ale w sumie był ciekawszy niż pasażer zagapiony w jakąś durną gazetę. Zastanawiała się czy nie wstać i nie dosiąść się do kogoś w innym przedziale.

Po dłuższej chwili wróciła do swoich rozmyślań o ludziach, których znała czy to tylko z widzenia, czy może odrobinę lepiej. To całe jej życie było wypełnione jakimiś twarzami, ale prawda była taka, że za tymi twarzami nie kryła się żadna historia. To znaczy jakaś historia kryła się na pewno, tyle, że ona jej nie znała. To właśnie było najgorsze, że brakowało więzi, o które z jednej strony tak bardzo chciała zabiegać, a z drugiej trochę się tego przywiązywania do drugiego człowieka obawiała. Choć podskórnie doskonale wiedziała, że te międzyludzkie, prawdziwe i głębokie więzi, są jej potrzebne do życia, o wiele bardziej niż tlen. Co mi szkodzi — pomyślała.

— Przepraszam.

— Tak.

— Może wypiłby pan ze mną kawę?

— Z ogromną przyjemnością.

I tak byli razem jeszcze przez kilkanaście miesięcy z kawą, z seksem, z pracą (każdy swoją), z szaleństwem, ze spokojem. Bo po kilkunastu miesiącach zrobiło się nie tak. Jedno naprzeciw drugiego, zamiast razem — każde osobno. E. doskonale wiedziała, że ten etap zatytułowany razem za chwilę stanie się przeszłością. Przez moment jeszcze stawiała zbędne przecinki, które przedłużały ową relację. A on przeczesując swe przydługie, siwe włosy udawał, że wcale nie chce postawić kropki. Aż w końcu każde postanowiło coś zmienić. Był piękny marcowy poranek, słońce wkradało się do sypialni przez nie do końca zaciągnięte rolety. E. wiedziała, że kiedy wróci po pracy do mieszkania jego już nie będzie. Zaciągnęła się ostatni raz jego zapachem i postanowiła już dłużej o tym nie myśleć, kolejny przecinek, który przedłużyłby tę znajomość doprowadziłby do jakichś zbędnych dramatów, a tych ani ona, ani on nie potrzebowali. Idąc do pracy była zadowolona, w końcu INNI CZĘSTO W TAKIM IMPASIE ZATYTUŁOWANYM „HMM… COŚ TU JEST NIE TAK” TRWAJĄ WIELE LAT, WIĘC W SUMIE Z NIMI NIE BYŁO ŹLE. Widocznie nie tej więzi poszukiwali, nie tej miłości.Przelew 07

Za: Wspomnienia

KWOTA: BUKIET HERBACIANYCH RÓŻ (DLA NIEJ)/ DOBRA WHISKY (DLA NIEGO)

E. chodziła swoimi ścieżkami, które często nie były możliwe do przejścia. Taka zgniła, wredna dusza swoich własnych rozterek, pałająca pseudo-optymizmem i czarująca słowem. Jak większość osób doskonale wiedziała, co tak naprawdę przyprawia ją o mdłości, co sprawia, że nie może normalnie funkcjonować, tylko nie za bardzo chciała się do tego wszystkiego przyznać. Ucisk w żołądku totalnie ją rozstrajał, mimo, że wiedziała skąd się bierze, to nie miała pojęcia, co z nim zrobić. Najlepiej byłoby zapomnieć, najlepiej byłoby móc się wyprać i rozwiesić, żeby wyschnąć i na czysto zacząć od nowa, ale za żadne skarby świata nie może się to udać. Dlaczego? Bo WSPOMNIENIA SĄ JAK BUMERANG — im bardziej E. starała się o nich zapomnieć tym częściej wracały. Wspomnienia nie dawały jej żyć … Te wszystkie mikro i makro wydarzenia zapisane na naszych ludzkich twardych dyskach w formie dziwnie poopisywanych plików sprawiają, że jesteśmy tymi ludźmi, co teraz, ale też nie dają nam być sobą właśnie w tym momencie. Paradoks.

Te pliki przypominają E. o swoim istnieniu w najmniej odpowiednim momencie.

— Wspomnienia są pieprzonym sentymentem, do tego, co było i już nie wróci — powtarzała E. ni to do siebie, ni to do świata. — A może też, tak całkiem przy okazji są radością przeszłości?

E. doszła do wniosku, że wspomnienia owszem są potrzebnym zbiorem danych, tylko niestety zbyt często te dane są źle wykorzystywane. Rzadko przecież wspominała dobre chwile, a jeśli nawet, to i tak odczuwała to boleśnie, te kłujące wspomnienie, nad którym zaczynała się rozczulać, roztkliwiać, bo było tak pięknie, a nie jest.

Do jasnej cholery!

Dlaczego tak łatwo przypominała sobie smutną twarz zranioną niepotrzebnymi słowami, życiowe porażki, głupie wybryki, które najlepiej byłoby zasypać na pustyni? Dlaczego tak łatwo przypominała sobie swe upokorzenia? Głęboki oddech i przypomnienie, które E. powinna sobie przykleić na lodówce: Zapamiętuj dobre rzeczy, by w teraźniejszości gorszego dnia natchnąć się optymistycznym wczoraj. Może, jak będzie to powtarzała jak mantrę, to przestanie postępować tak głupio.

Szklanka z sokiem pomarańczowym z wkładką, setką albo dwoma, sprawiała, że E. mogła się grzać w cieple bijącym ze wspomnień. Omijała w opowieściach szerokim łukiem, że potrzebuje do tego, by się tak grzać wspomnieniami, wódki z sokiem, bo przecież najważniejsze, że potrafiła. Jednak kiedy nie popijała procentowego trunku jej wspomnienia stawały się niezbyt kolorowymi obrazami i większość minionych sytuacji prowadziła do łez tych, które mógł zauważyć każdy i tych, które zamiast wylecieć kącikiem oka zalewały ją od środka. Czasem wymyślała miliony scenariuszy, że zamiast tych słów, mówi inne, albo odwraca się i wychodzi… Zmienia przeszłość w myślach, mimo, że nic to nie daje jej przeszłości, ani tym bardziej teraźniejszości. I za każdym razem podczas tych snów na jawie pojawia się jakieś kłujące wspomnienie, jak te różane kolce, jak drzazgi, których wyciąganie sprawia cholerny ból. Ile takich wspomnień nosi każdy mijany przez E. człowiek, czy dotyczą rodziny, czy może przyjaciół lub ludzi z pracy? Czy muszą z tymi kolcami żyć, czy jednak mogliby się ich pozbyć, gdyby bardzo chcieli? A może trzeba byłoby nauczyć się faktycznie grzać w dobrych wspomnieniach, pamiętać to, co dobre, zacząć wyolbrzymiać swoje sukcesy, zamiast skupiać się nawet na niewielkich porażkach? Czy życie nie byłoby prostsze, lepsze gdyby E. i wszyscy mogli wybierać tylko te ze wspomnień, które będą rozwiewać burzowe chmury?

E. postanowiła, że zamiast wprowadzania w swój krwioobieg trucizny zamartwiania się, sensowniej będzie podawać sobie kroplówkę wzmacniającą z tego, co w jej życiu dobre, kolejne postanowienie, o którym zapomni następnego dnia, bo wódka nie jest zbyt pomocna w zadaniach, które wymagają użycia mózgu.Przelew 08

Za: Dwa słowa

KWOTA: BYCIE/NIEBYCIE Z…

Ckliwa scena.

Uwaga! Może się od niej zrobić za słodko.

— Echhhhh (z naciskiem na hhhhh) nie mogę zasnąć.

— Znowu (bez nacisku na którąkolwiek z liter).

— Może i znowu, ale nie mogę.

— Ale, dlaczego?

— Dlaczego i dlaczego, bo myślę o …. Tobie. (W domyśle: „bo myślę o Tobie, każdy oddech wypełniony jest Tobą, każda cząstka mego jestestwa jest pełna Ciebie”. ) — pojawiają się łzy (bez nacisku).

— Co jest? — wypowiedziane tak delikatnym odpowiednim tonem, że drży ciało, do którego skierowano owe słowa.

— Nic po prostu jeszcze niedawno była pewność, że nie będzie czegoś takiego, takiego… a tu jesteś TY!

— Przestań przecież wiesz, że Cię kocham.

Koniec!

E. doskonale wiedziała, że słowa „kocham Cię” to najpowszechniejsze kłamstwo w dzisiejszych czasach i wiele osób nadużywa go ciągle i wciąż. Nie jest to jednak kłamstwo karane w sądach, a powinno być, bo może wyrządzić cholerną krzywdę nie tylko psychiczną, ale i fizyczną. Po takim „kocham Cię” ludzie robią różne dziwne rzeczy, a kiedy okazuje się, że to tylko puste słowa, wtedy ludzie potrafią wykazać się kreatywnością — ale to tak tylko na marginesie, najważniejsza jest owa ckliwa scena. Do tych ckliwych rzadkich rozmów dorzucamy seks pełen uniesień (choć można by po prostu napisać seks albo po prostu milion uniesień).

Bywa, że w szale spontaniczności nie stosujemy zabezpieczeń, choć to jest często jawne przeczenie własnemu „chceniu”, a dokładniej niechceniu, bo jednak mało kto marzy, by jego jednonocna przygoda kończyła się ciążą. A skoro nie chcemy dzieci to, czemu bez zabezpieczeń? Hipokryci współcześni samym sobie drepczą po świecie i udają, że wszystko mają pod kontrolą. A później albo jest dziecko, kochane i chciane (bo z wpadki dzieci też są chciane, wiem to na 100%, najpierw „oooj” a później „jejeeejjjjj”). Bywa też, że niektóre dzieci są mniej chciane i zaraz po „ooooj” jest pójście do lekarza, który przepisuje leki na mało widoczne „wzdęcia”, „bóle brzucha”, „niestrawność” i nagle się okazuje, że po kilku miesiącach brzuch nie jest „piłkowaty”, bo dziecka nie ma, ba! nigdy nie było.

Meandry życia — nieżycia. Wybory — bez osądzania.

NADMIAR TREŚCI NAS UPIJA, A ICH BRAK SPOWALNIA RYTM SERCA. W SUMIE NIE WIADOMO, CO GORSZE, KAC PO NADMIARZE, CZY NIEMOŻNOŚĆ ZACZERPNIĘCIA PEŁNEGO ODDECHU PRZY ICH BRAKU. W skrócie: przerasta nas milczenie, przygniatają słowa.

E. wiedziała, że jest niezwyczajna, ale nie chodziło tu o żadną oryginalność raczej o jakąś niemoc przyzwyczajenia się do tych ckliwych bardziej lub mniej scen, wciąż i wciąż z tą samą osobą. _Nie-zwyczajna do Ciebie. Nie-zwyczajna do siebie przy Tobie_. Powtarzała sobie, co jakiś czas powyższe słowa. Nie oceniała nikogo wiedząc, że dopóki nie przejdzie się świata w czyichś butach, to nie będzie się znało motywacji pewnych działań. Poza tym E. o wiele łatwiej przechodziło przez gardło: kocham się, niż to kocham skierowane do kogoś innego. W życiu E. brakowało ckliwości, pragmatyzmem chciała podbijać świat. Jednak w życiu z drugą osobą, poza twardym stąpaniem po ziemi, potrzeba magii romantyzmu, odrobiny ckliwości, całych ton czułości i ogromu zrozumienia.Przelew 09

Za: Dzieci

KWOTA: WIELE NIEPRZESPANYCH NOCY

Zacznijmy od początku, czyli od ciąży — nie moment, chwila, gdybyśmy zaczęli od ciąży zaczęlibyśmy od środka (dosłownie i w przenośni), a przecież chcemy zacząć od początku — umownego — mimo wszystko, ale jednak od początku. Tak, więc…

Początek

E. kochała go naprawdę bardzo mocno. Sama się dziwiła, że można kochać tak bardzo. Poznali się przy barze w jakimś już nieistniejącym klubie. Myślała, że zdarzy się jej ta „osławiona” przygoda na jedną noc, ale nocy tych zrobiło się kilka i później jakoś tak zostali, wszędzie obnosząc się ze swą miłością. Gołąbeczki, jakich mało i choć jeszcze pół roku temu, przed poznaniem tego Cudownego_Faceta E. dałaby sobie uciąć obie ręce za to, że przenigdy nie będzie do tego stopnia epatowała miłością, to cóż motyle w brzuchu zrobiły swoje. Z jednej strony E. wierzyła w hollywoodzkie zakończenie (wiecie takie z happy endem), ale z drugiej strony jej skłonność do romantycznych powieści z XIX wieku sprawiła, że odczuwała ona pewien niepokój, który wyrażał się w sprawdzaniu jego telefonu (to już mało XIX wieczne, ale tak to sobie tłumaczyła), czy jeżdżeniu za nim i sprawdzaniu czy faktycznie wybrał się na squasha z przyjacielem. Istne szaleństwo, karuzela zazdrości. Im on bardziej się dusił, tym ona mocniej zaciskała pętle z chorych domysłów, poszlak potwierdzających jego ewentualną niewierność, potwierdzonych oczywiście jedynie jej chorymi wizjami, aż pewnego dnia zauważyła, że on jest bardziej zadowolony niż zazwyczaj. Nie zdradził jej jeszcze, ale znalazł się pewien nowy obiekt westchnień, który go nie dusił i … cóż przyjemnie mu było poflirtować z kimś, kto nie doczepia sobie jego jąder do breloka przy kluczach i nie potrząsa nimi przy każdej okazji. W takiej sytuacji E. mogła zrobić tylko jedno (tzn. mogła zrobić milion rzeczy, ale wybrała tę najbardziej skuteczną) zaczęła seksem wynagradzać mu swe „szalone usposobienie” — ba! próbowała zajść w ciążę, bo przecież, jeśli urodzi się dziecko to wszystko się zmieni, on znowu będzie ją kochał, ona nie będzie panikowała, wszystko będzie znowu jak na kolorowym obrazku. Jednak mili państwo DZIECKO, OWSZEM ZMIENIA ŚWIAT O 180 STOPNI, ALE NIE POWINNO BYĆ BETONEM, ZAPRAWĄ CZY JAK TO NAZWAĆ, DLA ZWIĄZKU RODZICÓW. Jeśli dwoje ludzi nie kocha się tak, by móc uporządkować między sobą wszystkie sprawy, by we dwoje czuć się szczęśliwymi ludźmi, to pieprzenie się by na świat przyszedł potomek, który stanie się drugim Salomonem, sprawiedliwym wśród najsprawiedliwszych, niestety, nie jest najlepszym pomysłem. No, ale cóż teorie swoją drogą, a staranie się o dziecko swoją drogą.

E. w końcu przestała dusić pętlą zazdrości partnera, wróciła do łykania tabletek antykoncepcyjnych, dała się ponieść życiu, bo doskonale wiedziała, że świat dwojga dorosłych ludzi powinien opierać się nie na spoiwie w postaci nowego życia, a na nauczeniu się życia we dwoje, a później dodawania. Jednak nie każdy jest w stanie się opamiętać, wiele osób wierzy, że dziecko sprawi, że związek się zmieni. Nawet jeśli tak się stanie, to na krótko, problemy, które zamiotło się pod dywan powrócą z większą siłą po kilkunastu miesiącach, a może i kilku latach.

Koniec

Oczywiście nie zawsze historia ma taki początek zazdrość-przekupywanie seksem… Czasem początek jest bardziej romantyczny, a czasem początek jest bardziej przypadkowy. Najważniejsze, żeby jednak ludzie dojrzeli do bycia dorosłymi ludźmi, odpowiedzialnymi za ósmy cud świata, czyli nowe życie, żeby kiedyś ten maluch, nie był Panną, która chce mieć swojego mężczyznę na krótkiej smyczy, albo Facetem, dla którego kobieta ma być po pierwsze ozdobą do pokazywania innym. E. myślała też o tym, czy wszyscy ludzie mają tak popieprzone podejście do związków jak ona i czy rzeczywiście, jeśli kocha się siebie i lubi się swoje życie, to trafia się na gwiazdkę z nieba — tzn. idealnego faceta, który będzie pasował do jej pomysłu na życie, czy może nawet, gdy życie danej osoby jest popaprane, to jakimś cudem uda się przyciągnąć niepopapranego partnera?Przelew 10

Za: Bajki/slogany

KWOTA: KILOGRAMY NAIWNOŚCI

ŻEBY BYĆ Z KIMŚ NA ZAWSZE, TRZEBA PAMIĘTAĆ O DZIŚ, BO TYLKO CODZIENNYM UDAWADNIANIEM SOBIE MIŁOŚCI MOŻNA PRZETRWAĆ LATA I SPRAWIĆ, ŻE DZIŚ STANIE SIĘ WIECZNOŚCIĄ. Szczerze E. w głębi serca, a dokładniej rozumu nigdy nie wierzyła w to całe „żyli długo i szczęśliwie”, marzyła o tym, ale nie dowierzała. A poza tym czyż nie lepiej żyć krótko i mocno, zamiast długo i szczęśliwie? Tyle, że za chwilę przyszła do E. ta miłość, ten on i zachciało się jej wierzyć, że oni staną się idealnym przykładem sloganu „żyli długo i szczęśliwie”. Niestety po kolejnym dorosłym rozstaniu słowa te ponownie zostały wrzucone do worka z napisem „pieprzona iluzja” i jak to w życiu bywa, do kolejnego: kocham Cię, ja Ciebie też, a potem…. nie chcę cię więcej widzieć.

Po kilku rozstaniach E. zaczęła się zastanawiać czy aby to nie jest wina patologicznego środowiska, w którym się wychowała (taaaak psychologowie mówią, że trauma z dzieciństwa na pewno wszystko tłumaczy, tylko do cholery jasnej ciężko było tę traumę jakoś ucieleśnić, że ojciec pił, a który nie pije, no, że brat zeszyt podarł, że mama kazała zjeść zupę do końca, taaa yyhmm, ciężko jej było tę traumę znaleźć, ale wiedziała, że jak pójdzie do psychologa to ten jej powie, o tak, to, że mama mówiła, żebyś zjadła zupę, choć już nie chciałaś mogło negatywnie wpłynąć na Twój dalszy rozwój). Zaczęła się, więc skłaniać ku teorii, że może to wszystko nie idzie w stronę happy endu, bo istnieje w jej światopoglądzie pewne wypaczenie, a wiąże się ono z szukaniem wszędzie drugiego dna, w każdym miejscu i w każdej sytuacji. A może jeszcze nie spotkała rycerza pasującego do jej świata, czyli faceta bez nałogów poza jedynym mianowicie nią właśnie i co najważniejsze pojęła, że wcale nie chodzi o te wszystkie za i przeciw bycia z tym czy z tamtym, chodzi raczej o to, czy na 100% chce żyć długo i szczęśliwie, czy może długo i szczęśliwie ją przeraża. Bo od szczęścia wieje nudą, a przecież problemy i upadki pomagają w brnięciu do przodu. Więc może długo z tym jednym jedynym fajnie byłoby być, ale żeby razem kroczyć leśną ścieżką pełną wybojów — szczęśliwie, ale nie tak jak w większości bajek — para staruszków trzymająca się za ręce na ławce przed domem spokojnej starości, a raczej, jako para staruszków trzymających się za ręce spacerujących chińskim murem? Rozważających (tak, bo tu już wchodzi w grę poważna dysputa, kiedy ma się więcej niż te 70 lat) kto zje kanapkę z szynką a kto z jajkiem i na koniec jedzących na pół z każdej. Takie żyli długo i szczęśliwie zdaje się na wyciągnięcie ręki, prawdziwe i co najważniejsze odpowiada E. i w takie szczęśliwie, mimo tych wszystkich przeciwności losu, E. jest w stanie uwierzyć, ale w słodkopierdzące żyli długo i szczęśliwie w ciepłych kapciach jakoś nie bardzo.

Poza tym po kilkudziesięciu codziennych sytuacjach zrozumiała, że każde „długo i szczęśliwie” ma koniec, bo nawet, jeśli trwa osiemdziesiąt lat, to już raczej mało szczęśliwie, bo w pampersach bez pamięci i ze sztucznymi szczękami. Gdyby tylko można było się bić z owym wszędobylskim „żyli długo i szczęśliwie”, takich zdań-sloganów, z którymi warto byłoby się bić jest o wiele więcej. Co chwila jesteśmy bombardowani jakimiś tekstami typu: „z tą pastą twoje zęby będą najbielsze”; „kup te rajstopy”; „pomaluj ściany tą farbą”. Kiedy tak zostaliśmy już zbombardowani codzienną porcją sloganów, które znamy na pamięć, okazuje się, że w naszych głowach zachodzi pewien proces, proces, który sprawia, że zaczyna nam się wydawać, że my NAPRAWDĘ potrzebujemy danej rzeczy.

E. wie, że niektórzy twierdzą, że nie mają TV i nie oglądają reklam, poblokowali w Internecie wyskakujące okienka, więc są odporni. Tymczasem widzimy bilbordy z tekstami, widzimy wystawy sklepowe, więc nikt nie jest odporny na to szaleństwo i niektórzy z większą lub mniejszą naiwnością kupują coś na promocjach, które nie są żadnymi promocjami. Reklamy są niczym bajki, a wszyscy wiedzą, że bajki są nie tylko dla dzieci.

Prawda jest taka, że E. nigdy nie wierzyła w bajki, a powodem były właśnie te wszystkie szalone obrazki i slogany — przez wielu zwane morałami. A ilość morałów, które należałoby zapamiętać mogła wręcz przyprawić o zawrót głowy, a jaka jest w ogóle prawdziwa historia tych bajek, czy aby nie mają one drugiego dna, czy aby _Królewna Śnieżka_ i siedmiu krasnoludków to nie historia niewyżytej księżnej, która poza krasnoludkami musi mieć jeszcze księcia (czyli faceta z proporcjonalnym ciałem). _Czerwony Kapturek_, to raczej historia, która kojarzy się z istnym szaleństwem… Noc, wilk połykający babcię… Oczywiście, kiedy jesteśmy dziećmi to lubimy te bajki, chociaż do tej pory E. nie może pojąć jak można opowiadać dzieciom bajkę o Jasiu i Małgosi — do teraz przyprawiała ją ona o dreszcze… Najbardziej realną bajką wydaje się _Alicja w Krainie Czarów_, tam wszystko postawiono na głowie, przez co wydaje się to o wiele bardziej realne. Kto po różnych specyfikach nie czuł się dokładnie tak, jak bajkowa postać?

W bajkach wystarczy czarodziejska różdżka, jeden ruch ręką i świat zmienia się w przepiękne miejsce. Wszystkie problemy zawsze są rozwiązywane. Zło zawsze przegrywa, dobro zawsze wraca. Wiara w tego typu sytuacje sprawia, że życie kopie wszystkich po tyłku, bo zawsze znajdą się tacy, którzy na tej ludzkiej naiwności zarobią. Bo ludzie jak to ludzie nawet wyśmienity nastrój potrafią spieprzyć — co ważne — w szczególności nieswój dobry nastrój.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: